scenariusz: Jasmila Žbanić
reżyseria: Jasmila Žbanić
gatunek: dramat
produkcja:Bośnia i Hercegowina, Austria, Niemcy, Chorwacja rok powstania: 2006 pełny opis filmu wraz z obsadą
Po siedmiu miesiącach wróciliśmy w końcu do Zakopanego. Powitała nas ulewa wstrzymująca na dłuższy czas możliwość rozpakowania auta. Czekając, aż się trochę uspokoi, siedzieliśmy zmęczeni w zimnym, zakurzonym i pokrytym w kątach pajęczynami mieszkaniu. Prawdziwe Halloween. Wyłamałam się i zepsułam klimat pobieżnym odkurzaniem. Po jakimś czasie udało się przynieść i rozpakować najistotniejszy bagaż, a tego – jak można się domyślać – było po takim czasie mnóstwo. Marzyliśmy o ciepłym prysznicu i filmowym seansie. Szybko okazało się, że z powodów technicznych odpalenie czegokolwiek z sieci nie będzie chwilowo możliwe, więc pozostały płyty DVD. Sięgnęłam po leżącą na pianinie kupkę płyt, które Partner odłożył do wspólnego zobaczenia i od razu zaintrygował mnie na jednej z nich bośniacki tytuł „Grbavica”. Partner również jak ja go nie znał, więc żadne z nas nie miało pojęcia, jak bardzo ten film rozłoży nas na łopatki i w jak znakomitym czasie go zobaczymy. Dzień Wszystkich Świętych zmuszający do zadumy i refleksji nad nieuchronnością śmierci, jak również kruchością życia – więc też jego sensem i jakością – był dla mnie idealnym momentem do przeżywania „Grbavicy”, która wdarła się we mnie i jeszcze na długo we mnie pozostanie.
Tytułowa Grbavica to dzielnica Sarajewa, które od 1992 do 1996 roku było oblężone przez siły Republiki Serbskiej oraz Jugosłowiańską Armię Ludową. Równo dekadę od zakończenia tego tragicznego okresu bośniacka reżyserka Jasmila Žbanić zadebiutuje filmem o kobietach, wojennych traumach i oczyszczeniu, jakie może przynieść… jedynie terapia. Głównymi bohaterkami filmu są Esma (w tej roli znakomita Mirjana Karanović) i jej dwunastoletnia córka Sara (zjawiskowa Luna Zimić Mijović). Esma to kobieta w średnim wieku, pozornie zupełnie zwyczajna – pochłonięta pracą, samotnie wychowująca dorastające dziecko, lubiana przez koleżanki, nienarzekająca, utrzymująca się na powierzchni. Od pierwszych scen widać, że bardzo kocha swoją córkę, która nadaje kolor i świeżość smutnej szarej codzienności (Bośnia ukazana w filmie przypomina Polskę z początku lat 90.). Sara jest szalona, zbuntowana, odważna. Odczuwa, ale też generuje u innych, emocje skrajne. Niezwykle cieszy się na zbliżający się obóz, który organizuje jej szkoła. Wycieczka nie jest tania, ale dzieci bośniackich szahidów, uznawanych za bohaterów wojennych, dostają sporą zniżkę. Trzeba tylko dostarczyć do szkoły zaświadczenie o tym, że ojciec poniósł śmierć na froncie. Sara, która swojego taty nigdy nie poznała, za każdym razem, kiedy prosi o potrzebne do uzyskania upustu zaświadczenie, spotyka się z unikami matki. Równocześnie Esma podejmuje nocną pracę kelnerki w ohydnym i podejrzanym klubie, żeby na upragnioną wycieczkę córki zarobić. Można powiedzieć, że napędza ją jedynie miłość do córki, jednak sama miłość nie czyni z niej dobrej matki. Choć bywa ciepła, kochana i troskliwa, bywa też całkowicie emocjonalnie niedostępna, a swoje granice komunikuje wybuchami niekontrolowanej złości. W momentach irytacji córką nagle z miłej, dobrej, zaradnej kobiety zmienia się w lodowatą, przepełnioną wściekłością i bólem istotę. Balansuje między dwoma trybami. Paradoksalnie to ją z córką łączy, bo dwunastolatka również funkcjonuje naprzemiennie w dwóch trybach: zadziornej młodej rebeliantki i malutkiej dziewczynki, która potrzebuje przytulenia, ciepła i zapewnienia, że nigdy nie zostanie opuszczona. Swoją drogą ukazanie tej prawdy o dzieciach w tym wieku jest porażająco prawdziwe i niestety rzadkie w filmach. To „trudny wiek”, ale przede wszystkim dla przeżywających wtedy burzę hormonów i zmienność nastrojów nastolatków. Jedyne, czego wtedy potrzebują, to mądrego, zrównoważonego opiekuna, który po prostu będzie. I w razie czego pomoże im ponazywać ich emocje. Jednak Esma mimo najszczerszych chęci, bezgranicznej miłości do Sary i starań, by zapewnić córce jak najlepsze życie nie jest „zrównoważonym opiekunem”. Nie może być. Jest ofiarą okrutnej, przerażającej wojny; ofiarą swoich traum. Tak samo jak 200 tysięcy innych bośniackich kobiet, z którymi dzieli swoją straszną historię. Żeby się takim opiekunem stać, musi najpierw zadbać o siebie, a to jest dla niej zbyt trudne. Potrzebuje wsparcia, na które ciągle nie jest niestety gotowa. Z oferowanej przez państwo pomocy terapeutyczno-finansowej, wybiera tylko tę drugą. (Co jest na pewno dobrym początkiem.) Jest jak spłoszone zwierzę w trybie przetrwania. Nie wie, że przekazuje swoją traumę dziecku, nie lecząc się. A leczenie, czyli terapia jest niczym innym, jak rozmową o swoich uczuciach. Opuszczeniem gardy, odrzuceniem lęku przed oceną i opowiedzeniem własnymi słowami (wszystko jedno, że chaotycznie czy niespójnie) swojej historii. Uzdrawia nas poczucie bycia wysłuchanym, ale też to, że mówimy w „bezpiecznej przestrzeni”. Że mówimy do osób, z którymi łączy nas podobieństwo doświadczeń (jestem głęboko przekonana, że nie powinno to być nasze dziecko). No i że odbywa się to w obecności kogoś, kto ma wiedzę, jak terapię poprowadzić. Terapia jest procesem długim i trudnym. Jednak koniecznym, by wrócić do zdrowego funkcjonowania, a w swojej tragedii znaleźć źródło siły.
Ogromną wartością filmu jest opowiedzenie o wojnie głosem kobiet. Uderzyło mnie, że szkolna zniżka na wycieczkę była tylko dla dzieci, których ojcowie zginęli podczas wojny. Bez wątpienia byli bohaterami i taki gest jest pięknym hołdem. Jednak co z dziećmi bohaterek, które wojnę przetrwały, tracąc w niej tożsamość oraz godność i dziś żyją, będąc samotnymi matkami? Wspomnienie otwierającej film sceny grupowej terapii z wstrząsającą pieśnią w tle robi porażające wrażenie, kiedy pod koniec poznamy już sekret Esmy (pod takim tytułem film ukazał się na Zachodzie) i zrozumiemy lepiej kontekst. Jej historia jest jedną z dwustu tysięcy historii. Dwustu tysięcy traum przekazywanych kolejnym pokoleniom.
Dwa dni temu, z okazji Dnia Kobiet, opublikowałam wpis „8 kobiet na 8 marca (kwiecień 2021 – marzec 2022)”, wracając do formuły, którą przez pandemię, w drodze wyjątku zmodyfikowałam rok temu. Wahałam się, czy w sytuacji wojny w Ukrainie nie zrezygnować z tego wpisu w ogóle. Ostatecznie zdecydowałam, że niedużo by to zmieniło, a wskazywanie własnych bohaterów roku jest w gruncie rzeczy dzieleniem się dobrem.
Temu, kto nie zna tej formuły, spieszę wyjaśnić, że 8 marca opisuję osiem kobiet, które w danym roku najmocniej na mnie wpłynęły i analogicznie 10 marca – dziesięciu mężczyzn.
Chciałabym nie musieć pisać dziś o heroicznym prezydencie Ukrainy. Chciałabym, jak do tej pory, nie wiedzieć o nim nic więcej niż to, jak się nazywa i jaką pełni funkcję w sąsiadującym z nami kraju. Niestety Rosja, napadła na Ukrainę, rozpoczynając nie tylko wojnę (ta – czego byśmy o niej nie myśleli, rządzi się pewnymi ściśle określonymi prawami), ale okrutną rzeź i ludobójstwo. Giną cywile, Rosjanie bombardują szpitale i domy dziecka.
W rozgrywającej się na naszych oczach krwawej tragedii wyłania się bohater – człowiek niezłomny, odważny, oddany swojemu narodowi. Prezydent, jakiego każdy chciałby mieć, zwłaszcza w tak dramatycznym czasie.
To, czego jesteśmy dziś świadkami to nie tylko wojna w Ukrainie, ale też walka starego, złego, zatęchłego, patriarchalnego, zacofanego i psychopatycznego z nowym, dobrym, jasnym, równościowym, postępowym i zdrowym. Jak pewnie każdy, chciałabym wierzyć, że dobro zwycięży. Пане Президенте, мої найщиріші вітання!🌹
🌻 Donald Tusk
Jakiś czas temu po raz pierwszy od dłuższego czasu obejrzałam wywiad z Donaldem Tuskiem i była to – mimo wstrząsających okoliczności i tematu rozmowy – prawdziwa rozkosz. Urzekły mnie jego spokój, mądrość, opanowanie, imponująca asertywność i przede wszystkim klasa polityczna, którą bije wszystkich polskich polityków (również z własnej oczywiście partii) na głowę. Pomyślałam sobie, że w mądrym kraju zaraz zostałby premierem. Oh, wait… Panie Premierze, najszczersze wyrazy szacunku!🌹
🌻 Bartek Szmit
Szmit jest moim Partnerem i mężczyzną, który – mówiąc górnolotnie – zmienił moje życie, nie zmieniając jednak mnie. Wręcz przeciwnie, Jego obecność pomogła mi w zdjęciu wielowarstwowej, nabytej dawno temu maski i staniu się wreszcie nNajprawdziwszą Sobą. Kiedyś Drapieżnik, dzisiaj Bartek. Mężczyzna, który mnie co dzień inspiruje i zachwyca.
Naszą dosyć w gruncie rzeczy niesamowitą historię opisałam w poniższych tekstach:
To bardzo dużo, tym bardziej, że nie jest tak wielkim ekshibicjonistą jak ja. Ostatnio, unosząc głowę znad cudownej książki, którą zrecenzuję tu niebawem, spytałam, czy mogę Mu przeczytać fragment. Okazało się, że zdanie:
Ale prawdziwe ćwiczenie w parach następuje wtedy, kiedy naprzeciwko ciebie siedzi osoba, z którą spędzasz życie, najważniejszy dla ciebie człowiek, który równocześnie posiadł tajemniczą umiejętność wkurwiania cię jak nikt inny.
To, że Tymon Tymański wielkim artystą jest, wie każdy, kto posiada muzyczny słuch. Dwa lata temu w tym samy cyklu opisywałam go, zanim jeszcze poznaliśmy się osobiście. Wspominałam o dziwnym, irracjonalnym strachu, jaki zawsze we mnie wzbudzał. Pisałam też, dosyć enigmatycznie, że:
[…] od początku tego roku, niejako pośrednio, jest obecny w moim życiu dość intensywnie.
Mogłam w końcu wyjaśnić, o co chodziło, w późniejszym wpisie „P.O.L.O.V.I.R.U.S.” Kury, który był nie tylko recenzją tej niesamowitej płyty, ale też opisem naszego pierwszego, przemiłego spotkania. Tymon jest przyjacielem mojego Partnera Bartka. Przyjacielem z podstawówki. Bliskim i ważnym. Kiedy poznajemy przyjaciół naszych partnerów, dają nam oni często pewien kontekst. Zaczynamy pewne rzeczy rozumieć, układają się nam one w jakąś całość. Jak wtedy, kiedy przyjechała do nas moja z kolei przyjaciółka z podstawówki, która – zanim do nas dotarła – zdążyła na dworcu w Krakowie niechcący włożyć swój bagaż do złego autobusu i ten pojechał sobie sam do Bukowiny Tatrzańskiej. Bartek, kiedy o tym usłyszał, nie był nawet zdziwiony. Wiedział natomiast, że jeśli przeżyje trzy najbliższe wspólne dni, przeżyje też wszystko inne!
Kiedy wsłuchiwałam się w język Tymona, rozpoznawałam żargon, który słyszałam wcześniej tylko u Bartka. Idea rodzeństwa jest mi obca, bo nie posiadam żadnego, ale to prawdopodobnie tak, jak poznać brata albo siostrę swojego ukochanego. Dodatkowo nie ma nic piękniejszego i prawdziwszego, niż obserwowanie kochanej osoby z drugą, którą tak dobrze zna, z którą czuje się bezpiecznie, z którą może być naprawdę sobą.
To wszystko działa zresztą również w drugą stronę. Mam wrażenie, że tolerancja Bartka na mnie jest tak duża właśnie przez te lata przyjaźni z Tymonem. Czasem słyszę, że „jestem jak Tymon”, co – chociaż nigdy nie jest wypowiadane z podziwem, raczej przybiera formę wyrzutu – uznaję zawsze za komplement, bo Tymon jest fantastycznym, ciepłym, niesamowicie oryginalnym, jedynym w swoim rodzaju, mądrym, wrażliwym Człowiekiem i doskonałym Artystą. Tymonie, dziękuję za ciepłe przyjęcie!🌹
🌻 Freddie Mercury
Freddie Mercury zawsze był moim idolem, ale piszę o nim dziś dlatego, że dopiero niedawno zobaczyłam film „Bohemian Rhapsody”, który przypomniał mi, za co kocham Queen i pokazał, jak bardzo charyzmatycznym, intrygującym, trudnym, ciekawym i fascynującym człowiekiem był Freddie Mercury. Podstawówka muzyczna (łączona ze zwykłą) odebrała mi bardzo wiele rzeczy: przede wszystkim czas, który rówieśnicy poświęcali na zabawę, edukację z przedmiotów pozamuzycznych na poziomie wyższym od haniebnego czy możliwość kontaktu z dziećmi z rodzin, które nie uważały się za elitarne. Dała mi natomiast podstawową umiejętność czytania nut i grania na fortepianie (moja trzecia nauczycielka tego instrumentu potrafiła nawet na nim grać, co było ewenementem na skalę szkoły!). Bardzo szybko zaczęłam układać akompaniamenty do piosenek, które lubiłam, by móc je śpiewać. Repertuar grupy Queen był jednym z najbardziej wymagających, bo harmonicznie otwierał się tam kosmos. Miło było sobie to wszystko, podczas oglądania filmu, przypomnieć. Freddie, thank you for your Art!🌹
🌻 Jay Shetty
Jay’a Shetty’ego obserwowałam już od jakiegoś czasu w mediach społecznościowych, zachwycona jego mądrością, łagodnością i prostotą przekazu tematów głębokich, ważnych i w gruncie rzeczy trudnych. Lektura jego doskonałej książki „Zacznij myśleć jak mnich” delikatnie i z czułością poukładała mi wiele, dając do myślenia. Czasem jak mnich. Dear Jay, thank you for your wisdom!🌹
🌻 Arthur Schopenhauer
„Erystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów” Artura Schopenhauera (którą niedawno recenzowałam), to po pierwsze lektura obowiązkowa w czasach, w których nie umiemy ani się ze sobą spierać, ani ze sobą dyskutować, ani nawet rozmawiać. A po drugie – niesamowita rozkosz obcowania z tak doskonałym językiem, ostrym jak brzytwa umysłem i obezwładniającym poczuciem humoru. Sir, ich verbeuge mich tief!🌹
🌻 Bartłomiej Trokowicz
Myślę, że o jakości związku świadczy to, ile dobrej i wartościowej sztuki poznajesz dzięki osobie, z którą jesteś. Gdyby nie mój Partner, nigdy nie dowiedziałabym się o istnieniu książki, której nakład został już niestety wyczerpany i nie dostałabym od samego jej Autora (bliskiego kolegi wspomnianego Partnera) pliku z najcudowniejszą powieścią, jaką od wielu lat dane mi było przeczytać. „Pan Misio. Czy lisy śnią o gadających kurach?” Bartłomieja Trokowicza – bo o tej książce i tym Autorze mowa – to literacki majstersztyk. Wszystko tam gra – idealnie nakreślone postacie, niebanalna fabuła, przepyszne dialogi. Gdyby „Pan Misio” wyszedł spod pióra zawodowego pisarza, byłabym tylko zachwycona. Jest to jednak pierwsza i jedyna książka Bartłomieja, napisana – co zdołałam ustalić w naszej przemiłej rozmowie – ot tak, przy okazji. Pozostaję pod niesamowitym wrażeniem talentu, delikatności i wrażliwości Autora, z którym wywiad już za jaki czas pojawi się na tym blogu. Bartku, ogromnie dziękuję!🌹
🌻 Władysław Hasior
O Władysławie Hasiorze już w tym cyklu pisałam. Pojawiał się też w różnych wpisach po drodze, bo jest na pewno bardzo ważnym mężczyzną w moim życiu. Jednak w tym roku moje serce znowu mocniej zabiło, kiedy znalazłam w końcu w rodzinnym domu album z dedykacją, której tak długo szukałam, że aż byłam skłonna uwierzyć w to, że cała historia z nią związana mi się przyśniła.
Całość opisałam w tekście „Krótka historia pewnej dedykacji”, więc nie chciałabym się powtarzać, ale słowa Hasiora skierowane do dziesięcioletniej mnie szczerze mnie dziś poruszyły. Panie Władysławie, uwielbiam Pana coraz mocniej! 🌹
🌻 Kirk Honda
Dr Kirk Honda prowadzący najwspanialszą część internetu, czyli „Psychology In Seattle”, to człowiek, który całkiem dosłownie poprawił jakość mojego życia. Jego imponująca psychologiczna wiedza połączona z niespotykaną wrażliwością, empatią, delikatnością i wiarą w równość sprawiają, że mogłabym go słuchać w nieskończoność. Dodatkowo, jako terapeuta również par, jest często przywoływany nie tylko przeze mnie, ale też przez mojego (zarażonego moją fascynacją drem Hondą) Partnera w wielu naszych rozmowach. Każde z nas wykonuje codziennie dużą autoterapeutyczną pracę, dodatkowo pracujemy też wspólnie nad naszą komunikacją i kiedy nie mamy jasności, jaką drogą najlepiej pójść, przywołujemy dra Hondę i to już bardzo często wystarcza, żeby odnaleźć właściwą ścieżkę. Dear Kirk, I am very grateful for everything you do!🌹
🌹 Wszystkim moim dzisiejszym Bohaterom
i wszystkim Czytelnikom,
życzę pokoju. 🌹
🌻 Wpisy z okazji Dnia Mężczyzn
z poprzednich lat: 🌻
W ubiegły czwartek (tłusty zresztą), 24 lutego 2022 roku, Rosja zaatakowała Ukrainę. Sytuacja toczącej się tuż za naszą granicą wojny przeraża, obezwładnia oraz budzi w nas równocześnie bezsilność i ból. Płaczemy (tu w Polsce) nad Ukraińcami, ale też ze strachu, bo to, co spotkało naszych sąsiadów wczoraj, jutro może przytrafić się nam. Czy rzeczywiście może? Z jednej strony pamiętamy, że należymy do NATO i o planach zbrodniarza Vladimira P. (obecnego prezydenta Rosji) wobec Ukrainy, z drugiej wiemy i widzimy, że to niebezpieczny psychopata, który nie cofnie się przed niczym, by świat uwierzył w mit o potędze Rosji.
Minęło już kilka dni i chciałabym się podzielić kilkoma obserwacjami.
Nie każda reakcja jest moralna,
ale do każdej mamy prawo
wszystkie zdjęcia znalezione w sieci
W obliczu tak straszliwych wydarzeń, reagujemy często bardzo emocjonalnie i skrajnie. To ważne, żeby pozwolić sobie na odczuwanie wszystkiego, co się w nas dzieje, bo dzięki temu jesteśmy w stanie zrozumieć jakąś prawdę o sobie (jaka by nie była). Dopiero z tej pozycji możemy pogłębiać lub korygować postawy, które dostrzeżemy. Z tej pozycji możemy się też zdystansować, co z kolei ułatwi nam mądre i efektywne działanie.
to tak straszne, że muszę się od tego zupełnie odciąć, żeby ratować swoje zdrowie psychiczne, więc wyłączę wszystkie media i zajmę się czymś miłym – w tej postawie boli mnie wykorzystanie konceptu, który w wielu innych sytuacjach jest jedyną i bardzo mądrą radą. Od wszelkich toksycznych osób, które karmią się naszą energią, obciążają nas swoimi problemami, z którymi nie umiemy sobie później poradzić, czy też żerują na naszym braku asertywności, wiecznie nas o coś prosząc, dobrze jest się umieć odciąć. Nawet, jeśli będą nas szantażować emocjonalnie (np. popełnieniem samobójstwa), mamy prawo, a nawet obowiązek wpierw zadbać o siebie; odciąć się, wyciszyć, zmienić otoczenie, odzyskać równowagę. Jednak różnica między tym co nam nie służy i na co mamy wpływ, a tym, co nam nie służy i na co nie mamy wpływu jest taka, że w pierwszym wypadku odwrócenie oczu od zła (wyrządzanego nam) jest aktem odwagi i mądrości, a w drugim, odwrócenie oczu od zła (wyrządzanego innym i pośrednio również nam) – wyrazem tchórzostwa.
Wojna jest niewyobrażalnym złem na bardzo wielu poziomach, ale jesteśmy teraz zewsząd atakowani informacjami o niej nie dlatego, że ktoś czerpie chorą, perwersyjną przyjemność ze sprawiania nam tymi obrazami bólu. Oczywiście, że nie da się tego oglądać, nie zalewając się łzami, ale argument, że jest się na to „zbyt wrażliwym” jest w moim odczuciu szczytem bezczelności wobec tych, którzy bez względu na stopień swojej wrażliwości są właśnie atakowani. Na tych przerażających materiałach widzimy wycinek straszliwej rzeczywistości. Problemem nie jest fakt, że to widzimy, tylko że to się naprawdę dzieje.
w tylu miejscach toczą się wojny, a wszyscy się teraz tak przejęli Ukrainą… – ta reakcja mnie nieustająco zadziwia. W tym konkretnym przypadku, biorąc pod uwagę nasze położenie geograficzne, naprawdę trudno oczekiwać, że w masie (jako naród) będziemy w takim samym stopniu przejęci ciągle toczącą się wojną w Syrii, co atakiem na sąsiadującą z nami Ukrainę. Z drugiej strony, pamiętam dokładnie takie same głosy, kiedy wojna wybuchła w Syrii i oczy świata zwróciły się w jej kierunku. Pamiętam te – przyznajmy jednak, dziecinne – wyrzuty, że no tak, teraz to płaczecie, a o innych wojnach nawet nie wiecie, albo wiecie bardzo mało i nie płaczecie.
Na świecie dzieje się mnóstwo zła. Codziennie. Dzieci umierają na raka, inne tracą w wypadkach rodziców, wybuchają wojny, do władzy dochodzą fanatycy, płoną lasy, zwierzęta są okaleczane przez zwyrodnialców. Zarzut, że jest się hipokrytą, bo jedna wojna nas porusza do żywego, a nad inną łatwiej nam przejść do porządku dziennego, jest niemoralny, bo żeby w takim sensie hipokrytą nie być, musielibyśmy każdego dnia zapłakać nad co najmniej kilkoma wstrząsającymi informacjami, którymi codziennie bombardują nas media. A nasz mózg nas na ogół chroni. Jako osoba wysoko wrażliwa przeżywam wszystko mocniej. Jednak o wielu przykrych doniesieniach udaje mi się stosunkowo szybko zapomnieć.
ta wojna to początek III wojny światowej, ziszcza się właśnie najgorszy scenariusz, trzeba wykupić wszystkie potrzebne produkty i śledzić na bieżąco informacje, czekając na rychłą śmierć – strach jest jedną z bardziej oczywistych i zrozumiałych reakcji. Nie jest jednak dobrze, gdy pierwsze emocje już osłabną, nakręcać się tak radykalną, przez co z założenia nieprawdziwą narracją. Nie wiemy, co się wydarzy, więc skupmy się wyłącznie na faktach, obserwując sytuację i będąc w gotowym do weryfikacji poglądów.
to wojna z Ukrainą, więc nas nie dotyczy – niestety, jak byśmy tego nie próbowali wypierać, dotyczy.
Niezależnie jednak, jakie mamy poglądy, jakie przybieramy postawy, co jest dla nas do przyjęcia, a co właśnie nie jest, musimy sobie zdać sprawę z tego, że każdy ma prawo do swoich reakcji. Nawet tych, które uznajemy za niemoralne, do czego również mamy oczywiście pełne prawo.
Ponosicie odpowiedzialność
wszystkie zdjęcia znalezione w sieci
Bardzo często w momentach krytycznych, kiedy spotykaliśmy się na ulicach polskich miast, protestując przeciw łamaniu naszych praw, słyszałam, że to nie czas na rozliczanie obywateli z tego, na kogo głosowali. Mnie ten czas wydaje się najwłaściwszy. To jak wziąć dziecko, które narozrabiało za rękę, pokazać mu przykre efekty jego działań i powiedzieć: „przypatrz się, to jest konsekwencja twoich wyborów”. Bez krzyku, kar czy kazań. Niech samo zobaczy i poczuje – znakomita metoda wychowawcza, dzięki której można osiągnąć cuda.
Obecny rząd Polski robi wszystko, żeby jeszcze bardziej ogłupić swój elektorat, uprawiając w publicznej telewizji (czyli za nasze pieniądze) ohydną propagandę, siejąc nienawiść, napuszczając na siebie ludzi i przede wszystkich szerząc nieprawdę. Wśród wielu kłamstw wpajanych wyborcom jest również to, że obecna władza jest anty-rosyjska, anty-putinowska. I choć takie z zewnątrz może sprawiać wrażenie, jednak warto się temu przyjrzeć krytycznie, zapoznając się chociażby z dorobkiem Tomasza Piątka z zakresu literatury faktu.
Kiedy przeczytałam stanowisko Związku Kompozytorów Polskich w sprawie wojny, nazywające napaść Rosji na Ukrainę „bandycką”, podpisane przez prezesa ZKP-u, zrobiło mi się niedobrze. Ten sam prezes jeszcze niecałe trzy miesiące temu, wykorzystał swoje stanowisko do ocenzurowania związkowego kolegi, wielkiego polskiego kompozytora Pawła Szymańskiego, wypełniając tym samym putinowski plan osłabienia krajów unijnych. Że bezmyślnie – co do tego nie mam wątpliwości, ale bycie marionetką w rękach proputinowskiej władzy nie zdejmuje z niego odpowiedzialności. Każda osoba oddająca w wyborach głos na partię obecnie rządzącą – proputinowską, anty-unijną – jest współwinna temu, co się dziś dzieje, mimo że całym sercem może być przeciwna tej wojnie. Choć wielu nie będzie chciało tej prawdy przyjąć, tylko osłabienie Unii Europejskiej (poprzez sukcesywne, wieloletnie osłabianie unijnych krajów od środka) otworzyło przed zbrodniarzem Vladimirem P. furtkę do rozpoczęcia wojny z Ukrainą. A ewidentnym osłabieniem państwa jest oddanie go w ręce zgrai nieobliczalnych dyletantów.
Czy ponosimy odpowiedzialność za nasze polityczne preferencje? Za naszą wrażliwość? Chyba nie. Jednak za stanie po stronie zła już tak. Do tej pory uważałam wyborców Donalda Trumpa tylko za ludzi trochę przaśnych, o dużej tolerancji na prostactwo, o trochę niższej inteligencji, z niezrozumiałych dla mnie powodów zafascynowanych tym psychopatycznym wiejskim głupkiem. Natomiast jeśli dziś, po jego publicznym wsparciu działań zbrodniarza Vladimira P., dotychczasowi zwolennicy Trumpa nie złapią się za głowę i nie przyznają, że się co do niego pomylili, nie jestem w stanie uważać ich za godnych podania ręki.
Jak w przypadku każdej przemocy, najgorsze jest przyzwolenie tłumu. Psychopatyczny morderca statystycznie występuje w przyrodzie dużo rzadziej niż ci, którzy okazali się podatni na jego manipulacje. Więc zbrodniarza Vladimira P. zostawmy na chwilę w spokoju, mając nadzieję, że jak najszybciej podzieli los Nicolae’a Ceaușescu. Zróbmy rachunek sumienia i zastanówmy się, kiedy i jaki popełniliśmy błąd.
Co możemy zrobić
wszystkie zdjęcia znalezione w sieci
Jako osoba mająca dużą łatwość wpadania w skrajności, mam przeświadczenie, że zamiast albo się zadręczać i załamywać tą sytuacją, albo udawać, że jej nie ma, najlepiej wybrać sam środek, czyli działanie. Ale żeby zacząć działać, trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie:
Co mogę zrobić?
Odradzam formułowanie tego pytania w taki sposób:
Jak mogę pomóc?
bo jestem przekonana, że w tak trudnych sytuacjach, jak ta, trzeba zdać się na tych, którzy pomagają zawodowo, żeby w ferworze dobrych chęci przypadkiem nie przyczynić się efektu odwrotnego od zamierzonego. Innymi słowy, do zrobienia jest masa rzeczy, ale sprawdźmy, co dokładnie możemy zrobić sami.
W internecie i na portalach społecznościowych znajdziemy informacje dotyczące działań w konkretnych częściach Polski (gdzie są i czego dokładnie zbiórki), jak i ogólnopolskich zbiórek pieniędzy. To, co na pewno jest potrzebne, to:
odzież/zabawki artykuły higieniczne butelki do karmienia dzieci karimaty, śpiwory żywność krew transport (z Ukrainy do granicy/przez ukraińską granicę – szczegółów dowiemy się na grupach dotyczących tej części Polski, w której mieszkamy) pieniądze
Warto prześledzić wspomniane wyżej grupy, z których dowiemy się szczegółów. Odradzam działanie na własną rękę. Jeśli nie jesteśmy skomputeryzowani, zapytajmy kogoś z naszych bliskich, kto mógłby nam podać adresy punktów zbiórek wraz z informacją, co przyda się tam najbardziej.
Co jeszcze możemy zrobić
wszystkie zdjęcia znalezione w sieci
BOJKOT
Metodą, w którą mocno wierzę, jest bojkot. Bojkot oznacza życie w zgodzie z własną prawdą, co jest niesłychanie uwalniające. Jeśli uważam homofobię za coś odrażającego, a właściciel jakiejś firmy jest zadeklarowanym homofobem, nie chcę go finansowo wspierać. Choćby robił najlepsze piwo, skarpetki czy kosmetyki – nie muszę i nie chcę go w najmniejszym choćby stopniu utrzymywać. Uważam bojkot za niesłychanie elegancki sposób okazania swojej niezgody na postawy, które są nieetyczne i szalenie niebezpieczne.
To, co każdy z nas może zrobić, to bojkot rosyjskich produktów (każdy artykuł ma kod kreskowy, prefiks Rosji mieści się w przedziale od 460 do 469). Można powiedzieć, że to – w większej skali – uderzy w zwykłych Rosjan, ale to są przykre skutki złych wyborów większości społeczeństwa, za które płaci niestety całe społeczeństwo. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że wielu Rosjan protestuje przeciw działaniom zbrodniarza Vladmira P., narażając swoje życie. Aktorka Liya Akhedzhakova przelała ukraińskiej armii 10 tysięcy dolarów i opuściła Rosję, w której za „zdradę państwa” grozi jej 20 lat więzienia.
OŚMIESZENIE
Powyższe zdjęcie podobno tak rozsierdziło zbrodniarza Vladmira P., że w Rosji od 2017 roku za samo jego posiadanie można trafić do więzienia. Z pewnością zalanie nim wszelkich portali społecznościowych jest zauważalnym aktem sprzeciwu wobec dyktatury tyrana, zwłaszcza, że jego bunt jest dosyć zabawny i być może odsłania pewną słabość.
JĘZYK
Wielu badaczy języka zachęca do zrezygnowania z formy „na Ukrainie/na Ukrainę” na rzecz formy „w Ukrainie/do Ukrainy”. To pozornie niewiele, ale zmieniając język, wpływamy na rzeczywistość. Bardzo dobrze tłumaczy to w swoim facebook’owym wpisie Paulina Mikuła:
Moi Drodzy,
kilka słów o tym, od czego zależy, czy mówimy „na Ukrainie”, czy „w Ukrainie”.
W skrócie chodzi o to, że mówimy „na Ukrainie”, „na Litwie”, „na Słowacji”, bo tak się przyjęło, taki jest zwyczaj językowy, taka tradycja.
Tyle że ta tradycja jest stosunkowo świeża, bo dziewiętnasto- lub dwudziestowieczna. Z analizy korpusów językowych wynika, że wcześniej częściej mówiliśmy „w Ukrainie” niż „na Ukrainie”, „w Litwie” niż „na Litwie”, „w Węgrzech” niż „na Węgrzech”.
Warto zaznaczyć, że w przeszłości zaczęliśmy łączyć „na” z nazwami państw historycznie traktowanych jak niesamodzielne terytoria, peryferyjne w stosunku do Polski.
Dla niektórych jest to wystarczający powód, by przy tym pozostać.
Dla mnie jest to główny powód, by wrócić do dawnej łączliwości.
Zwłaszcza teraz.
Ktoś powie, że to bzdury i wstyd, że się dziś tym zajmuję, ale uważam, że język ma znaczenie i wpływa na rzeczywistość. Mówiąc „w Ukrainie”, „do Ukrainy”, podkreślamy, że jest to państwo niepodległe, niezależne, samodzielne.
Wiem, że to wsparcie symboliczne, ale według mnie symboliczne gesty też są potrzebne.
Dlatego ja będę używać przyimków „w” i „do”, mówiąc i pisząc o Ukrainie.
Zachęcam do tego każdego z Was!
A jeśli ktoś obawia się, że to nowomowa i pogwałcenie gramatyki języka polskiego, uspokajam!
Nic z tych rzeczy.
Chodzi jedynie o zwyczaj językowy, a zwyczaje – jak powszechnie wiadomo – można zmienić.
Pamiętajmy, że toczy się wojna informacyjna mająca na celu wprowadzenie opinii publicznej w błąd. Dlatego ważniejsze niż kiedykolwiek jest dziś weryfikowanie źródeł, z których korzystamy. W mediach społecznościowych zaglądajmy na profile dziennikarzy, do których mamy zaufanie.
NIERADYKALIZOWANIE SIĘ
Jednym z wielu okropnych konsekwencji wojny jest dostrzeganie w drugim człowieku wroga. Bojkot, o którym pisałam, powinien być dla zasady, ale nie na złość Ruskom. Trudno zachować spokój, kiedy widzi się zdjęcie dziesięcioletniej dziewczynki rozstrzelanej przez rosyjskich żołnierzy. Jednak trzeba próbować i pokazywać naszą postawą, po której stronie jest dobro, opowiadając się zawsze za nim.
Feminizm zakłada oczywiście pełną równość płci przy zrozumieniu i akceptacji różnic między nimi. Równocześnie właśnie dlatego, że kobiety mają ciągle zdecydowanie trudniej od mężczyzn, potrafią się najefektywniej zmobilizować do walki o swoje prawa. Mężczyźni niczego nikomu nie muszą już udowadniać. Nas, kobiety, cechuje niewiarygodna determinacja, bo startujemy ze słabszej pozycji. Aktywność strajkowa i obserwowanie zaangażowania przedstawicieli obydwu płci uświadomiły mi, że najlepsze wsparcie, na jakie mogą sobie pozwolić mężczyźni, to nieprzeszkadzanie kobietom, sensowne branie udziału w burzy mózgów, służenie swoją często większą fizyczną siłą (np. w noszeniu rzeczy ciężkich) i zmywanie po obradujących kobietach naczyń (tu puszczam oczko do swojego nieocenionego, cudownego życiowego partnera). Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że bunt i rewolucja nie powstają z dobrobytu, lecz… poczucia braku.Obecny rząd uderza w kobiety, których nienawidzi i których się boi. Z tego powodu jest to nasza (kobieca) wojna. Żeby wygrać, musimy rozegrać ją na swoich zasadach. Każdy mądry mężczyzna to rozumie. Właśnie dlatego jednym z moich ulubionych strajkowych haseł jest tytułowe:
Rewolucja jest Kobietą!
– jedno z haseł Ogólnopolskiego Strajku Kobiet
Próba sił i granie pandemią, czyli kilka słów o naszych prawach
fot. Maciej Jonek/Tygodnik Podhalański
Trudno mi powiedzieć choć jedno złe słowo akurat o zakopiańskiej policji i straży miejskiej. Daleka też jestem od dehumanizowania wszystkich przedstawicieli służb mundurowych. Przyszły jednak czasy, w których trzeba zdawać sobie sprawę z tego, czyje polecenia ci – często dobrzy – ludzie wykonują i że już dawno nie ma to wiele wspólnego ze staniem na straży prawa. Jak jeszcze nigdy, ważne jest dziś, byśmy znali swoje prawa, mając pełną świadomość, że są one łamane, również przez ich strażników (którymi notabene bardzo sprawnie się zastrasza społeczeństwo).
Ze względu na koronawirusa, oczywiście powinno się nosić maseczki i trzymać się od siebie w rozsądnych odległościach (to drugie byłoby wskazane nawet bez koronawirusa). Jednak, żeby wprowadzić taki nakaz i miał on podstawę prawną, rząd musiałby wcześniej ogłosić stan nadzwyczajny, którego do tej pory nie ogłosił. Podobnie jest z tzw. zgromadzeniem spontanicznym, do którego każdy obywatel ma konstytucyjne prawo. Policja będzie nas celowo wprowadzać w błąd. Pamiętajmy więc, strajkując, żeby nie wdawać się z nią w żadne rozmowy (do tego musimy dostać wezwanie pisemne). Nie przyjmujmy też mandatów. Policjant ma zawsze prawo nas wylegitymować, my natomiast mamy prawo poznać wcześniej jego nazwisko i stopień. Dobrze też nagrywać każdą interakcję z policją telefonem od razu w trybie transmisji na portalach społecznościowych (w razie próby skonfiskowania komórki, mamy w sieci dowód na to, jak zajście wyglądało w rzeczywistości).
Poniżej wklejam planszę ze strony Ogólnopolskiego Strajku Kobiet – warto, klikając, zapoznać się z wpisem.
Ogólnopolski Strajk Kobiet
Cała Polska na Podhale
fot. Maciej Jonek/Tygodnik Podhalański
W miniony piątek w Zakopanem miała miejsce kolejna duża manifestacja Strajku Kobiet Podhale i Ogólnopolskiego Strajku Kobiet pod hasłem „Cała Polska na Podhale”. Odwiedziła nas sama Marta Lempart – inicjatorka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.
Jednym z podstawowych zarzutów przeciwników zakopiańskiego strajku był ten o inicjowanie go właśnie teraz, podczas pandemii. To nie tylko nie jest zły moment – to jedyny słuszny moment, bo jeśli ogłoszą nam kolejną kwarantannę, ofiary przemocy domowej po raz kolejny zostaną zamknięte w czterech ścianach ze swoimi oprawcami. I może się to dla nich skończyć tragicznie. Wychodzenie na ulice właśnie teraz, to krzyk rozpaczy.
Charyzmatyczna Marta Lempart wlała w nas ducha walki. Mówiła o odwadze, ale też o strachu; o tym, że ten jest naturalny i że łączy nas również pokonywanie go. Jednak – co jest moim drugim ulubionym strajkowym hasłem:
Solidarność naszą siłą!
– kolejne strajkowe hasło
Mówiła o tym, jak ważne są strajki właśnie w małych miastach (np. takich, jak mimo wszystko Zakopane). W piątek przyszło ponad 500 osób – to, co w wielkich metropoliach nazwiemy „garstką”, w małych miejscowościach (nierzadko będących bastionami partii obecnie rządzącej) jest sukcesem, przełomem, rewolucją! I – na co również zwróciła uwagę Lempart – skuteczniej wysuwa władzy dywanik spod nóg. Na to przecież, w swojej arogancji, nie była przygotowana.
Dosyć interesujące było to, że zarówno podczas poprzedniej manifestacji jak i tej – choć obydwie przebiegły bardzo pokojowo – wydarzył się podobny incydent: zakłócanie protestów (w pierwszej miało miejsce wyrwanie mikrofonu prowadzącej strajk, w drugiej – krzyczenie spod podestu) przez jedną wulgarną, agresywną i pijaną osobę. W obydwu przypadkach była to kobieta (choć nie ta sama). W miniony piątek Marta Lempart w mocny sposób wytknęła fotografom, których atencja skupiła się na awanturującej się pani, że „dają się sprowokować”. Kiedy padło krzywdzące porównanie fotografów do mediów TVP, nikt się już nie odważył robić zdjęć kobiecie, która została wyprowadzona przez policję. W pewnym sensie to dobrze, że ta – tak licznie przybyła z całego chyba województwa – mogła się zająć dla odmiany też czymś innym, niż tylko straszeniem młodzieży chcącej wziąć udział w strajku „konsekwencjami karnymi”. (Strach pomyśleć, ile osób odeszło z kwitkiem, zanim nie pojawiły się przed policyjnymi grupkami strajkowe anioły, uświadamiające młodzież, że nie ma się czego bać oraz że jest dla nich w razie czego wsparcie prawne.)
Gdzie głupia Rada, tam zwada
fot. Maciej Jonek/Tygodnik Podhalański
Piątkowa manifestacja miała miejsce przed Urzędem Miasta Zakopane. Dosyć rozczulające było wcześniejsze zmobilizowanie zakopiańskiej straży miejskiej do ochrony mienia urzędu i oddzielenie się od strajkujących kobiet barierkami. (Ponoć nikt nie zarzucał Strajkowi Kobiet Podhale działań agresywnych, a jedynie bano się ewentualnej kontrmanifestacji, ale po pierwsze na Strajku Kobiet Podhale było za dużo dziewczynek, żeby chłopcy z ONR-u mogli się poczuć swobodnie, a po drugie kościoły przecież nie popilnują się same!)
Miejsce strajku nie było przypadkowe, ponieważ podpisanie uchwały antyprzemocowej przez Radę Miasta Zakopane jest jednym z najważniejszych obecnie postulatów Strajku Kobiet Podhale. Uchwała antyprzemocowa, czyli konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, zwana również konwencją stambulską, to opracowana przez Radę Europy konwencja o ochronie praw człowieka. Jej głównym celem jest ochrona ofiar przemocy domowej. Została podpisana przez Polskę, co oznacza, że każda gmina jest zobligowana do jej przyjęcia. Zakopane od dziewięciu już lat systematycznie, nie podpisując jej, łamie prawo. Ani gratulacje Beaty Szydło, ani członków fundacji Ordo Iuris (nieopłacanych przez Kreml fundamentalistów) nie są w stanie tego zmienić nawet, jeśli uspokajają sumienie większości zakopiańskich radnych. Strajk Kobiet Podhale apeluje więc do tych radnych, którzy sprzeciwiają się podpisaniu uchwały antyprzemocowej, by zawrócili ze złej drogi. Na Zakopane zwrócone są oczy licznie przyjeżdżających turystów, o których miasto tak zabiega. To powinno mobilizować do pokazywania się w jak najlepszym świetle. Osobiście myślę, że przyznanie się do błędu pod względem wizerunkowym działa mocniej niż samo jego popełnienie (pierwsze na plus, drugie na minus). Wymaga jednak odwagi i zrozumienia, w czym błąd tkwił. Byłoby na pewno łatwiej, gdyby burmistrz miasta wziął w obecnych wydarzeniach bardziej aktywny udział niż w większości wydarzeń kulturalnych, jednak najwyraźniej jest jednymi i drugimi niezainteresowany w stopniu równym.
W wywiadzie, którego udzieliłam wraz z kilkoma koleżankami anonimowo (pod zmienionym imieniem) do jednej z gazet, zostałam zapytana, jaka jest moim zdaniem przyczyna tego, że dopiero po tylu latach niepodpisywania tej uchwały kobiety wyszły na ulicę. Co je wstrzymywało wcześniej, a co sprawiło, że teraz strajkują. Odpowiedziałam, że prawdopodobnie wkurzenie na zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej, które jest zbrodnią i uderza w nas wszystkie. Po czasie dopiero uświadomiłam sobie jeszcze jedną rzecz – najgłośniej słychać dziś głos osób, które, kiedy uchwała nie przeszła po raz pierwszy, miały od sześciu do dziesięciu lat! Nie buntowały się wtedy, bo były jeszcze dziećmi. Dziś jako młodzi, świadomi obywatele wyrażają jasno swoje stanowisko.
Gorąco polecam lekturę całego artykułu, bo wypowiada się w nim też osoba niepełnosprawna; mówi, jak wygląda realny brak wsparcia obecnego rządu wobec znacznie mniej chorych niż ci, do których rodzenia próbuje nas zmusić.
Moje ciało – moja sprawa
Moje dziecko – nasza sprawa
fot. Maciej Jonek/Tygodnik Podhalański
Jednym z pojawiających się już podczas wcześniejszych protestów dotyczących aborcji haseł jest:
Moje ciało – moja sprawa
– jedno z haseł protestów antyaborcyjnych
Chociaż jestem za całkowitą legalizacją aborcji (również tej na życzenie), rozumiem moralne wątpliwościdotyczące konstrukcji prawnej, która decyzję utrzymania przy życiu lub pozbawienia życia zdrowego płodu powierza wyłącznie matce.Nie oznacza to, że je podzielam, ale je rozumiem. Chciałabym zaznaczyć, że nie mam na myśli wątpliwości związanych z poddaniem się lub niepoddaniem aborcji (legalny dostęp do aborcji nie oznacza jej nakazu – to indywidualna, dramatyczna, szalenie trudna i przede wszystkim bardzo intymna decyzja). Piszę wyłącznie o ustanawianiu prawa, pamiętając równocześnie o tym, że niezależnie od tego, czy płód nazwiemy człowiekiem czy nie, do momentu narodzin nie posiada praw człowieka. Hasło moje ciało – moja sprawa odbieram jako deklarację, że płód jest wyłączną własnością matki, na co dowód stanowi jego całkowita zależność od matki w czasie prenatalnym i w stu procentach z nim się zgadzam.
Przyjmuję, że można mieć różne definicje rozwijającego się w kobiecie prenatalnego życia. Niezmiennie dziwi mnie natomiast brak konsekwencji w myśleniu. Obecny rząd trąbi o „ochronie życia poczętego” i tym, że to życie „nie należy do matki” (choć poza nią nie może istnieć), jednak już od momentu narodzenia każdą ochronę dziecka jako autonomicznego organizmu nazywa „atakiem na rodzinę”. Już samo demonizowanie w Polsce norweskiego urzędu do spraw dzieci Barnevernet dobitnie pokazuje, jak długa i ciężka droga nas czeka do zrozumienia, że dziecko nie jest własnością rodzica. Nie powstawałyby pełne oburzenia artykuły o tym, jakie to bezduszne, że powołany do tego urząd zainteresował się przypadkowym wyrwaniem przez matkę trzylatkowi ręki ze stawu. Moje koleżanki nauczycielki z wpisu „To tylko klaps” zrozumiałyby być może trochę więcej niż tylko krótki i najmniej istotny fragment o sobie, a w szkołach nauczyciele podchodzący do dzieci poważnie nie stanowiliby dziwacznych wyjątków. Jedyną nadzieją dla tego upadającego kraju jest porządna, rzetelna edukacja. Również seksualna. I to akurat obecny rząd wie, biorąc pod uwagę, jak wielkich dokłada starań, by utrzymywać ją na jak najniższym poziomie. Głupim społeczeństwem najlepiej się steruje. Nawet, czego nie doświadczamy, mądrym przywódcom.
P.S. Na deser łączę jedną ze strajkowych piosenek – polską przeróbkę „Bella ciao” (w oryginale była to pieśń włoskich partyzantów antyfaszystowskich), której wykonawczynię mieliśmy przyjemność gościć i wysłuchać w Zakopanem.