Kochanków rozmowy… cz. 4

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Ponieważ moje, trwające już półtora roku, życie w związku obfituje w codzienną porcję dialogów, które uwielbiam, jakiś czas temu zaczęłam prowadzić na swoim fejsbukowym profilu cykl „Kochanków rozmowy”. Ponieważ cieszy się on dużą sympatią i popularnością wśród znajomych, postanowiłam publikować go w postaci blogowych wpisów.
Wybór takiego właśnie tytułu, jak zwykle u mnie, nie był przypadkowy, lecz głęboko przemyślany. Podkreśla dwie rzeczy, bez których udany związek nie istnieje: nieplatoniczność relacji oraz rozmowę. Mam w ogóle wrażenie, że rozmawiamy ze sobą bezustanNie, nawet milcząc, choć już słyszę uchem wyobraźni przytyki Kochanka, że ja milczę zdecydowanie rzadziej. Niech Mu będzie!

Zapraszam na kolejny, czwarty już, wpis „Z cyklu kochanków rozmowy”.

☎️ Z cyklu telefoniczne kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy przez telefon…

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
Wysłałam Kochankowi swoją sesję fotograficzną do szykowanego właśnie wpisu blogowego [to znaleziony w fejsbukowych wspomnieniach dialog sprzed roku]:
– Na tym zdjęciu wyglądasz jak Sienkiewicz.
– HENRYK? 😱😱😱
– KRYSTYNA! 😒😒😒
#Uff #KamieńZSerca #DoWyboruByłJeszczeKuba

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Sorry, że to tyle trwa – mówię, czekającemu na mnie w samochodzie już od kwadransa Kochankowi, mimo że wyszłam tylko na chwilę do sklepu, – ale nie uwierzysz, co się stało. Nie! Nie! Nie wstawaj, co robisz? Kładź się z powrotem!
– Słucham? 🧐
– Nie, sorry, to nie było do Ciebie! Kurczę, no bo taka sytuacja… Idę do sklepu, a tam na chodniku leży facet. Oczywiście inni też idą i go widzą, ale nie reagują, więc pada na mnie. Próbuję do niego zagadać, ale nie reaguje, leży za to w pozycji bocznej bezpiecznej i widzę, że oddycha, a w ręku trzyma papier toaletowy, więc na wszelki wypadek wolę nie podchodzić za blisko. Dzwonię na 112 i mówię, że jest najprawdopodobniej pijany, ale nie umiem ocenić, czy potrzebuje karetki, czy wystarczy policja. Miła pani mówi, że posyła patrol, ja go zostawiam i idę szybko do sklepu, a teraz wracam i widzę, że się podnosi i chwiejnym krokiem idzie, a patrolu ciągle nie ma.
– 😂😂😂
– Co? Kurczę, powiedzieć mu, żeby się położył z powrotem?
– 🤣🤣🤣
– Ej no, to sytuacja beznadziejna, a Ty się ze mnie śmiejesz…
#WKońcuNicMuNiePowiedziałam #ZnaczyTemuCoCudowniePowstał #IBądźTuDobryDlaLudzi

🛒 Z cyklu sklepowe kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy w sklepie…

Z cyklu sklepowe kochanków rozmowy…
– Bierzemy fryty? – pyta w Biedrze retorycznie Kochanek.
– No jacha! 🍟🍟🍟 A Ty zlałeś już poprzedni tłuszcz z frytownicy?
– Zlałem.
– Wow! 😍 Serio? 🤔 Kiedy? 🧐
– No… Miałem to zrobić, ale… zlałem.
🤣🤣🤣🙈🙈🙈 #IJakGoNieUwielbiać #ZnakZapytania

🚗 Z cyklu samochodowe kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy w samochodzie…

Z cyklu samochodowe kochanków rozmowy…

Planujemy zjechać z autostrady i na pasie do zjazdu, będącym jeszcze autostradą, wleczemy się za grupką samochodów z prędkością 30 km/h. Kochanek nie wytrzymuje i zadaje pytanie retoryczne:
– Kto tam, k…, napier…la z taką prędkością, że aż można buty zgubić?
🤣🤣🤣 #NoKto #ZnakZapytania

Z cyklu samochodowe kochanków rozmowy…
Jedziemy do Castoramy i zachwycam się kolorami drzew…
– Jak pięknie! Ta trasa jesienią przypomina mi wyprawę na egzamin z prawa jazdy. W sumie… o każdej porze roku mi ją przypomina 🤷‍♀️
– 🙉🙉🙉
#MożeNiePowinnamMuTegoMówić #BoNigdyNieDaMiPoprowadzić #ZaCzwartymPodejściem #AleZdałam #Plus #LataBrakuDoświadczenia

Z cyklu samochodowe kochanków rozmowy…
– O, Brzeszcze… – mówi z zawadiackim uśmiechem Kochanek, kiedy dojeżdżamy do tychże.
– Przyznaj się, że jak jedziesz sam, to do niej wpadasz.
– Zawsze!
– Wiedziałam! Wiedziałam, że mnie z nią zdradzasz 🙉 W sumie trudno się dziwić, to tak bardzo Twój docel 🤷‍♀️ Wiek, aparycja… No i… cyc jest…
– … broszka jest!
– Wiedziałam!
🙊 #WyszłoSzydłoZWorka

👟 Z cyklu spacerowe kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy na spacerach…

Z cyklu spacerowe kochanków rozmowy…
Drogę przebiega nam kot.
– Jejku, popatrz jak on przebiera tymi nogami. Ma cztery, a zobacz, jaki synchron! To w sumie, jak się zastanowić, takie niesamowite! – stwierdzam, zachwycona.
– Chyba rozumiem, czemu Ci się to nie mieści w głowie.
🤣🤣🤣🙈🙈🙈 #PiłDoMojejGracji #ARaczejJejBraku #Złośliwiec

Z cyklu spacerowe kochanków rozmowy…
– Czasem jak ktoś mnie wk…i – zaczyna Kochanek, wstając z drewnianego leżaka – to bym mu jeb…ł, ale jak sobie pomyślę, że mógłbym nie trafić, przewrócić się, a potem nie móc wstać, to mi się odechciewa 🤷‍♂️
#StaryCzłowiek #INieMoże

Z cyklu spacerowe kochanków rozmowy…
Zachwycona złotą polską jesienią w pewnym podhalańskim raju, macham do stojących daleko krów 🐄🐄🐄…, nie zauważając stojącego przy nich rolnika.
– Weź, bo zaraz pan pomyśli, że jemu machasz – zaczyna Kochanek – i przyjdzie Cię wydoić!
🤣🤣🤣 #Hmm #ToByłobyCałkiem #Intrygujące

Z cyklu spacerowe kochanków rozmowy.
– Przybyli z pałami pod okienko… – intonuje Kochanek.
– Ooo! Dokładnie takiego pornola kiedyś widziałam!
– 😒😒😒 Ja o policji akurat śpiewałem 🙄🙄🙄
– A, to nie. To takiego nie widziałam 🤷‍♀️
#KażdemuMożeSięCzasemPomylić #ChoćMnieSięAkurat #MyliZawsze

☕ Z cyklu poranNe kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy rano…

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
– A kto to jest Ixa Ygreka? – pytam, widząc nowego lajka pod naszym wspólnym zdjęciem na fejsie od osoby, której ze znajomych z Kochanka, których mi kiedyś przedstawiał, nie pamiętam.
– Nie wiem, podbiła do mnie. Mam coraz więcej znajomych, których nie kojarzę. Wiesz, tak to jest, jak zaczynasz być popularny…
– Nie no, rozumiem, ale żeby zaraz podbijać do mojego chłopaka zamiast do mnie?… 🤔🧐🤨
#MożeDlategoNieDoMnie #ŻeJakCośWydaMiSięPodejrzane #ToOdRazuBlokuję #APodejrzane #WydajeMiSięNaOgół #Wszystko 🤷‍♀️

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
Przeglądam swoją pato biblię, czyli wielką, 900-stronicową „Psychopatologię” i postanawiam:
– Nie przeczytam raczej wszystkiego od deski do deski, ale na pewno przeczytam w całości dział poświęcony lękom i zaburzeniom seksualnym, choć ten drugi może nie w całości, bo…
– … mogłoby tam być coś o braku seksu, a to Cię przecież nie dotyczy – kończy za mnie Kochanek.
🤣🤣🤣 #ChodziłoMiOTranspłciowość #AleWSumie #CoRacja #ToRacja

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
– Co to dokładnie są gonady? Można powiedzieć, że „ale masz fajne gonady”, czy to raczej coś, co jest w środku? – pytam, leżącego w dezabilu Kochanka.
– Był taki serial „Gonady Tygrysa”.
– 🤣🤣🤣
– Czekaj, sprawdzę dokładnie w Wikipedii – Kochanek wyjmuje komórkę. – I ch…j, przekrój meduzy! 🙈 No k..a mać, a chciałem sobie coś pooglądać!
🤣🤣🤣 #MaPrzecieżMeduzę #CzyMeduzaToPies #ZnakZapytania

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
– To smutne – stwierdzam po wiadomości o śmierci Colina Powella. – Ile miał lat?
– Nie wiem nawet, dużo – odpowiada Kochanek. – Ale to nieistotne, bo generalnie nic przecież nie trwa wiecznie.
– Ojej… – mówię zasmucona, wtulając się w Kochanka i deklarując – ale Ty na zawsze pozostaniesz w mojej pamięci…
– 😒😒😒 Sp…alaj, nigdzie się nie wybieram!
😌😌😌 #Uff #Spróbowałby

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
Ja, opracowując stylizację do blogowego wpisu [kolejny znaleziony w fejsbukowych wspomnieniach dialog sprzed roku]: :
– Na przykład Syrenka Arielka, jaki byś jej zrobił kolor ust, żeby była wiarygodna?
– A kto to jest Syrenka Arielka?
– Yyyy, no postać z bajki…
– Mnie się to skojarzyło z facetem sprzedającym niemiecką chemię z Syreny Bosto na targu.
🤣🤣🤣🤷🤷🤷 #Dobra #CoDoNaszychDzieci #OnWeźmieNaSiebieEdukację #GeograficznąBiologicznąChemicznąFizycznąIHistoryczną #AJaOgarnęBajki

🫖 Z cyklu popołudniowe kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy po południu…

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
– To, że kobiety oskubują mężczyzn po rozwodzie, to nie stereotyp, tylko często fakt – wyjaśnia mi nieseksistowskość pewnego dowcipu Kochanek.
– W sumie masz rację, tak często się zdarza.
– Inna sprawa, że to mężczyźni doprowadzili do tego, że niektóre kobiety nie mają kariery i siedzą z dziećmi w domu.
– Też prawda.
– Plus często prawa do opieki nad dzieckiem sądy automatycznie przyznają matce, a nie ojcu, co też nie zawsze jest fair.
– No pewnie, że nie jest! Ja bym Ci od razu oddała prawa do opieki nad dziećmi!
– No właśnie, k…a, wiem… 🙉🙉🙉
#Chciał #ToMa #KobietęIdealną

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
– Patrz! – proszę Kochanka. – Dziś weszłam na wyższy level miłości i kiedy Ci zabrakło, to… oddałam Ci swój własny makaron z talerza! 😊😊😊 Inna sprawa, że trochę z poczucia winy, że nałożyłam Ci mniej niż sobie… no ale Ci oddałam.
– Wow… Czy jestem pierwszym mężczyzną, z którym dzielisz się jedzeniem?
– Hmm… no w sumie tak. I znaj moje wielkie serce, bo choć pisałam, że miłość to nie ból, to jednak… był to ból….
– Jezu, jaką Ty będziesz matką? – zapytał Kochanek, po czym sam sobie odpowiedział – … najedzoną!
🤣🤣🤣 #ParentsFirst #HappyWifeHappyLife #ChoćToJednakNieOTym #AleBlisko #Tak #JakByKtoPytał

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
– Dobra wiadomość jest taka, że znalazłem kluczyki do samochodu, więc nie muszę kupować nowego, żeby do Ciebie wrócić – zwierza mi się Kochanek.
– Och! To doskonała wiadomość! ❤
– Tak, będę się musiał z tym rupieciem męczyć jeszcze kilka lat.
– Ej, nie mów tak o mnie!
🤷‍♀️🤷‍♀️🤷‍♀️ #NoNiechNieMówi

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
Piszę recenzję tegorocznej WJ, do czego studiuję swoje notatki oraz książkę programową. I dzielę się z Kochankiem:
– Przeczytam Ci, jak ładnie opisał swój utwór kompozytor z tego poniedziałkowego koncertu ze stołami. Nazywa się SukJu Na.
– Jak? Fuck You Too?
– 🤣🤣🤣
🙈🙈🙈 #ŻartZNazwiska #Najgorzej #INajlepiejRównocześnie

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
Widzę, że Kochanek bez słowa wpatruje się w jeden punkt. Dopytuję więc:
– Ej, wszystko dobrze?
– Tak. Tylko głośno myślę.
🤣🤣🤣 #NoIDopiero #SięWystraszyłam

🍻 Z cyklu wieczorne kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy wieczorem…

Z cyklu wieczorne kochanków rozmowy…

– Wiesz, nawet mi się podoba, że staliśmy się w tym roku abstynentami – zwierzam się Kochankowi, bo początki naszego związku obfitowały we wzmożone wspólne picie. – W sumie bycie abstynentem z Tobą jest tak samo fajne, jak bycie alkoholikiem, a wychodzi taniej 🤷‍♀️
– 🤣🤣🤣 Dokładnie!
#DomowyBudżetZGumyNieJest

Z cyklu wieczorne kochanków rozmowy…
– Kurczę, właśnie doznałem olśnienia! – stwierdza Kochanek.
– Dajesz! Może się nam to uda spieniężyć!
– Nie no, tego właśnie nie spieniężymy. Raczej dostaniemy jeszcze większej depresji… 🤷‍♂️
#Super #TegoMiByłoTrzebaWłaśnie #WPaździerniku

🛏 Z cyklu nocne kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy w nocy…

Z cyklu nocne kochanków rozmowy…
Kiedy wchodzę do naszej alkowy, Kochanek już śpi, więc nachylam się nad Nim, szepcząc Mu do ucha:
– Dziękuję, że jesteś 😘
– Dziękuję… – zaczyna odpowiadać mi przez sen.
– 😍 🥰 🤩
– … że mnie budzisz.
#NaJawie #CzyWeŚnie #NiezmienNieSarkastyczny #ZaToTeżGoUwielbiam #ChoćCzasami #JednakPomimoTego

🤯 Z cyklu o snach kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy też o… moich snach…

Z cyklu o snach kochanków rozmowy…
– To nie fair! – oburzam się zaraz po obudzeniu ja.
– Jeszcze śpisz i bredzisz, czy już się obudziłaś? – sprawdza Kochanek.
– Nie, bo wynajmowaliśmy taki dom, czy kanciapę, czy tam coś. I on mi powiedział, że jeśli ja będę chciała uprawiać z nim seks, to muszę mu zapłacić 140 zł (a to potem w ogóle się okazało, że 160 zł), a z kolei gdyby on chciał ze mną, to to będzie 20 zł i on już je płaci w czynszu!
– 🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣
– Ej, co się śmiejesz! Czuję się wydy…na… w dodatku podwójnie 😠😠😠
– 🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣
#ZeroWsparcia #AToNaMaksaNieFairByło #DoTerazCzujęNiesmak

P.S. A kiedy nie rozmawiamy, włączamy na pełny regulator naszą ulubioną płytę Kur (którą onegdaj Kochanek wydał w swojej wytwórni) i śpiewamy razem np. tę piosenkę:

Co znaczy „kochać siebie”?

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Pod jednym z wpisów dostałam od swojego wiernego Czytelnika komentarz, który mocno mnie poruszył. (Właściwie nastąpiła wymiana kilku komentarzy.) Nie naruszę tajemnicy korespondencji, cytując fragmenty, bo nasze wiadomości znajdują się w dostępnym dla wszystkich miejscu, jednak celowo nie będę go wskazywać.

Co znaczy „kochać siebie”? Jestem sam, samotny źle mi z tym, ale wszyscy mówią „pokochać siebie”. Ok, ale co to znaczy? Wydaje mi się, że to o coś innego chodzi. Ja nie potrafię znaleźć tego włącznika, aby ktoś mnie pokochał. […] chętnie przeczytam, jak Ty to widzisz. Mam blokadę, której kompletnie nie rozumiem. Nawet nie potrafię do tego podejść od jakiejś strony. To straszne uczucie. To jest tak, jak bym nie mógł dokończyć puzzli, bo brakuje mi tego jednego kawałka. Samotność to straszne uczucie. To ból, który trudno opisać. Brak dotyku drugiej osoby. Podłe odczucie. Czekam aż napiszesz.

– napisał Czytelnik

Bardzo mi przykro. Myślę, że ten ból jest często interpretowany jako brak innej osoby, ale tak naprawdę nikt oprócz nas samych nie jest w stanie wypełnić naszej pustki. Szukamy na zewnątrz, ale rozwiązanie jest w nas samych. Też wpadam w tę pułapkę i bycie w niej w związku jest jeszcze gorsze niż samemu, bo przerzucamy na partnera nierealne oczekiwania, których nie może spełnić. Rozwiązaniem naszej samotności nie jest drugi człowiek. Postaram się stworzyć jakiś wpis o tym.

– odpowiedziałam

Minęło trochę czasu. Z różnych powodów pomysł napisania o tym, jak się pokochać i co to w ogóle znaczy, zaczął mi się wydawać swoistą ironią losu, zważywszy na stan psychiczny, w jakim się znalazłam. Z drugiej strony poruszający komentarz, w którym wyczułam oprócz zdumiewającej otwartości i szczerości także bezradność, bezsilność oraz wołanie o pomoc sprawił, że nie umiałam przejść obojętnie wobec dość jednak jasno wyartykułowanej prośby o wpis. Spróbuję sprostać.

💊 Jesienna deprecha

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Zacznę od obniżenia nastroju, stanów lękowych i depresyjnych, na które prawie wszyscy jesteśmy podatni podczas tej pięknej, ale trudnej dla naszej psychiki pory roku. Chociaż to pozornie nie na temat, jednak na przykład towarzyszące nam od dłuższego czasu poczucie samotności może się nasilać i sprawiać wrażenie przeszkody, z którą sobie sami nie poradzimy. Prawda jest natomiast taka, że rzeczywiście możemy sobie nie poradzić sami, ale nie z samotnością (lub każdym innym przytłaczającym nas problemem), tylko ze stanem psychicznym, z którym trzeba się po prostu udać do lekarza. Wszyscy do znudzenia powtarzają, więc powtórzę i ja: jeśli złamiemy nogę, boli nas ząb lub drastycznie pogorszy nam się wzrok, idziemy do lekarza. Niektórzy z nas mają może pewne opory, ale większość jest jednak zgodna, że nie ma co ze złamaną nogą leżeć i dywagować, czy przypadkiem samo nie przejdzie. Raczej wiemy, że nie przejdzie. Zdrowie psychiczne jest mniej oczywiste, niedużo o nim wiemy, być może czasem boimy się – nie umiejąc się przecież sami zdiagnozować – czy nasza sytuacja się już kwalifikuje do odwiedzenia psychiatry, czy jeszcze nie. (Mnie długo powstrzymywały takie właśnie opory.) Analogicznie mogę tylko napisać, że idąc do internisty z objawami przeziębienia rzadko kiedy zakładam, że to na pewno grypa, albo na pewno angina. Nie wiem. Często to ani jedno, ani drugie. Jednak jeśli moje samopoczucie utrudnia mi codzienne funkcjonowanie, a w dodatku boję się, że kogoś tym zarażę, wolę sprawdzić. Nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby internista mnie wyśmiał, że przychodzę do niego z głupotą.
Myślę, że jeśli jest w nas „trudny do opisania ból”, który nie trwa dzień czy dwa, ale dłuższy czas, to nawet, jeśli go sobie racjonalizujemy (chociażby tym, że jesteśmy sami), warto odwiedzić psychiatrę i sprawdzić, czy to, co się z nami dzieje, mieści się w jakiejś normie, czy nie. Mądry psychiatra nie tylko przypisuje leki, jeśli stwierdzi, że są one pacjentowi potrzebne, ale też potrafi wskazać odpowiednią terapię. A jeśli trafimy na kiepskiego (ja się trochę naszukałam w życiu), nie poddawajmy się i szukajmy do skutku.

Załączam krótki filmik o tym, o czym napisałam wyżej, który nagrałam i zamieściłam na swoim kosmetycznym fanpage’u:

oraz piosenkę z jednej z najciekawszych polskich płyt „P.O.L.O.V.I.R.U.S.” Kur:

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

💊 Miłość

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Co znaczy „kochać siebie”? Myślę, że problem z odpowiedzią na to pytanie jest taki, że dla każdego prawdopodobnie znaczy trochę co innego. Staram się nie dawać ludziom rad, bo wiem, że to, co mi służy, nie musi wcale służyć drugiemu człowiekowi. Spróbuję więc opisać swoje własne doświadczenia.

Ok, ale co to znaczy? Wydaje mi się, że to o coś innego chodzi. Ja nie potrafię znaleźć tego włącznika, aby ktoś mnie pokochał. […]

– napisał w cytowanym wyżej komentarzu Czytelnik

Zdaję sobie sprawę, że sformułowanie: szukaj w sobie, nie poza sobą może zabrzmieć jak wyświechtany frazes. W dodatku bez dogłębnego jego zrozumienia, niezwykle trudny do wprowadzenia w życie. Bardzo mądrze mówi o tym Iyanla Vanzant, warto jej posłuchać:

Wracając jednak do treści komentarza, ten włącznik jest w każdym z nas i miłość innych osób jest czymś w rodzaju bonusu, a nie celem samym w sobie. Uświadomienie sobie tego jest bolesne, bo przewraca do góry nogami nasze dotychczasowe myślenie, ale mogę obiecać, że jak już sobie wszystko poukładamy w ten nowy sposób, doświadczymy szczęścia, jakie nam się nawet nie śniło.
To, co mnie najmocniej poruszyło w słowach Czytelnika, to krzyczące z nich poczucie samotności i braku. Jestem przekonana, że sposobem na najtrudniejsze nawet problemy jest zmierzenie się z nimi. Innymi słowy, jeśli czujemy samotność, nie umniejszajmy jej, ale spróbujmy się w nią właśnie zagłębić. Odpowiedzmy sobie na pytanie, jak ją interpretujemy. Czym dla nas jest (mogę zagwarantować, że dla każdego będzie czymś nieco odmiennym). Najlepiej spiszmy to sobie na kartce; w punktach. Potem zastanówmy się, jak każdy z tych punktów można rozwiązać. Jeśli marzymy o królewiczu na białym koniu czy zafascynowanej nami królewnie, odbieramy sobie możliwość rozwiązania tego problemu lub raczej zaspokojenia tej potrzeby we własnym zakresie, bo cały ciężar naszego szczęście przerzucamy na kogoś, kto ma przyjść i nam je dać, a takie myślenie prowadzi do budowania związków toksycznych. Jeśli rozłożymy poczucie samotności na czynniki pierwsze, szybko zobaczymy, że niektóre z naszych potrzeb da się zrealizować szybciej niż inne. Jeśli brakuje nam kontaktu z ludźmi, spróbujmy częściej wśród nich przebywać (lokale, grupy dyskusyjne lub nawet grupy wsparcia), a jeśli nie mamy takiej możliwości, poszukajmy jej w internecie. W mediach społecznościowych jest wiele wartościowych grup tematycznych, gdzie możemy spotkać osoby podzielające nasze pasje lub światopogląd. Jeśli brakuje nam głębszych rozmów z drugim człowiekiem, a nikogo takiego nie mamy w pobliżu i to nas frustruje oraz obniża nasze samopoczucie, warto sprawdzić możliwości psychoterapii dostępnej dla osób w naszym miejscu zamieszkania (w Ośrodku Interwencji Kryzysowej można uzyskać bezpłatną pomoc, nawet nie posiadając ubezpieczenia). Czy to alternatywa dla kawy z przyjacielem czy długo wyczekiwanej randki? Oczywiście nie, ale jeśli za naszym poczuciem samotności stoją poważniejsze problemy np. w nawiązywaniu relacji, dobry terapeuta to wychwyci i zaproponuje terapię dostosowaną do naszych potrzeb (ewentualnie odeśle nas tam, gdzie dostaniemy fachową pomoc).
Zdefiniowanie miłości własnej wymaga od nas zdefiniowania, czym w ogóle jest dla nas miłość do drugiej osoby. Często łatwiej nam się nad tym zastanowić dopiero, kiedy odpowiemy sobie na pytanie, kim jest ta osoba oraz kim jest dla nas. W tym miejscu odsyłam do tekstu „Kim jestem”, w którym opisałam wspaniałe ćwiczenie zaproponowane przez wspomnianą Iyanlę Vanzant, pomagające nam samym się zdefiniować. Skoro mamy się pokochać, musimy się najpierw lepiej poznać.
Na ogół też niestety traktujemy siebie gorzej niż innych, więc myślę, że pierwszym krokiem do wprowadzenia w życie tej enigmatycznej miłości własnej może być zmienienie stosunku do siebie na taki, jaki mielibyśmy do kogoś, kogo byśmy kochali.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

💊 Czułość

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

W dzisiejszym, bardzo z wielu powodów podzielonym, świecie brakuje czułości. Na mnie stres związany z toksycznymi zachowaniami innych ludzi bardzo mocno oddziałuje i potrafi zaburzać moją samoocenę. Nauczyłam się nie oceniać już, czy to dobrze, czy źle, czy powinnam mieć tak, czy siak. Czy powinnam to i tamto zmienić, czy nie. Mam tak i już. I teraz posiadając tę wiedzę na swój temat, staram się podchodzić do siebie sama z maksymalną łagodnością i czułością. Efektem ubocznym tego zachowania jest zresztą umocnienie własnej samooceny i większa odporność na to, na co nie mam wpływu.
W tej chwili całkowicie wyeliminowałam nazywanie siebie i w żartach, i w myślach słowami obraźliwymi i przemocowymi (co się kiedyś zdarzało: „ależ idiotka ze mnie!”, „jestem głupia, totalnie zapomniałam”, „widać nie starczyło mi intelektu”). Jestem mądra period. Jestem inteligentna period. A czasem coś mi nie wyjdzie, tak jak bym chciała (lub jak ktoś by sobie życzył), o czymś zapomnę, czegoś nie skojarzę na czas – każdy miewa gorszy dzień. Dziś jestem na tyle wrażliwa na dowalanie sobie samemu, że interweniuję nawet, jak ktoś w moim towarzystwie robi to sobie. Może psuję zabawę, może go peszę czy wysadzam z siodła, ale z serdecznym uśmiechem, proszę:

Nie mów takich rzeczy o sobie w moim towarzystwie. Bardzo źle się z tym czuję.

Na ogół atmosfera na chwilę wtedy gęstnieje, ale trudno. Wierzę, że wzbudzam swoją postawą w ludziach chociaż chwilową refleksję.
Nie mam już problemów z przemocowym zwracaniem się do siebie, ale w momentach stresu bywam sobą zniecierpliwiona i wtedy wychodzą ze mnie wszystkie poupychane w podświadomości nieprzyjemne odzywki innych na mój temat. Kiedy zaczynam się lekko besztać, popychać czy pospieszać w myślach, szybko już to wychwytuję i zarządzam natychmiastowy reset. Przywołuję wszystkie swoje nNi do porządku, głęboko oddycham i przytulam sama siebie (nie, to nie jest ani głupie, ani śmieszne). Rozumiem, że im jest mi trudniej, tym łagodniej i czulej muszę sama do siebie podejść. Zmiana sposobu mówienia do siebie (nawet w myślach) jest zmianą ogromną, otwierającą nas nie tylko na samych siebie, ale też na innych ludzi.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

💊 Pokarm

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Wydaje mi się też, że jakąś formą miłości własnej jest zadbanie o odpowiedni pokarm zarówno dla naszej duszy, jak i naszego intelektu, bo to sprzyja rozwojowi. Co dokładnie mam na myśli? Przede wszystkim świadomą selekcję wszelkich treści, które przyswajamy i dbałość to, by były wartościowe. U mnie punktem zwrotnym była całkowita rezygnacja z oglądania telewizji (a ponad rok temu również z posiadania telewizora). Stopniowo, rezygnując z tego nośnika, zaczęłam też rezygnować z telewizyjnych propozycji dostępnych w internecie. Dziś oglądam wyłącznie bardzo starannie wyselekcjonowane przez siebie treści, które wzbogacają moją wiedzę z różnych dziedzin (często równocześnie pomagając mi przyswoić język obcy), pobudzają do myślenia lub mają walory artystyczne. Siedzenie przed telewizorem to pozwalanie się karmić gotową, ogłupiającą papką (nawet, jeśli włączymy go w celu obejrzenia konkretnego filmu, dopadną nas prędzej czy później reklamy). W internecie to my decydujemy, co chcemy, a czego nie chcemy oglądać.
Kolejnym ważnym pokarmem są książki, które czytamy i sztuka, której doświadczamy (płyty, filmy, sztuki plastyczne). Ich zadaniem jest nie tylko dostarczanie rozrywki i wypełnianie naszego czasu; dobrze, by w nas coś zasiewały, pobudzały do refleksji, rodziły w nas zachwyt lub przeciwnie – obrzydzenie czy bunt. Ambitna literatura i sztuka ma wielką moc. Warto podejść do niej z pokorą, odrzucając snobizm (lub lęk o to, że zostaniemy o niego posądzeni) i mając na uwadze wyłącznie własny rozwój.
Pokarmem są także ludzie, jakimi się otaczamy. Ograniczajmy sobie czas z tymi, z którymi czujemy się źle, którzy są toksyczni i wpływają na nasze samopoczucie negatywnie (czerpmy z tego lekcje, bądźmy za nie wdzięczni, ale póki nie uda nam się złapać potrzebnego dystansu, dawkujmy sobie ich towarzystwo). I, analogicznie, dążmy do tego, by spędzać więcej czasu z tymi, którzy pomagają nam wzrastać.
Mnie osobiście bardzo pomogło też odstawienie fast foodów, takich jak: plotki czy ocenianie. Z plotkami łatwo poszło, bo nigdy nie byłam nimi specjalnie zainteresowana, ale dziś nie zdarza mi się już też bezmyślnie klikać w jakieś nastawione na klikalność nagłówki (co łączy się również z bardziej świadomym korzystaniem z internetu). Nie odpowiadam też na pytania: Co u kogoś?, Z kim się spotyka?, Dlaczego się rozstał? nawet – a może przede wszystkim – kiedy znam na nie odpowiedź. Wychodzę z założenia, że nie jest moją rolą przekazywanie dalej ekscytujących fragmentów z czyjegoś życia. Chętnie za to wyciągam telefon, wybieram numer do omawianej osoby, by sama, jeśli sobie życzy, odpowiedziała na nurtujące innych pytania. Mnie nie nurtują.
Z ocenianiem sprawa ma się o tyle gorzej, że niektóre rzeczy zostały nam wdrukowane w dzieciństwie i trudno się od tych złych nawyków zupełnie uwolnić, ale próbuję. Jeśli złapię się na ocenianiu kogoś lub siebie samej, z dużą wyrozumiałością i spokojem próbuję sobie przypomnieć, jak bardzo świat jest zróżnicowany i nieoczywisty, wobec czego jak bardzo nasze prywatne oceny są oderwane od rzeczywistości obiektywnej, jeśli ta w ogóle istnieje.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

💊 Akceptacja

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Akceptacja siebie, ale też punktu, w którym się chwilowo znajdujemy to chyba najtrudniejsze zadanie, bo wymaga od nas zdjęcia wszystkich filtrów, przez które patrzymy na świat – np. takiego, że potrzebujemy drugiej połówki, że dopiero czyjaś bliskość nas dopełni, czy że samotność jest naszym przekleństwem. To, że naprawdę możemy tak myśleć i czuć to jedno, ale to, że są to jedynie filtry, które mogą nam przesłaniać prawdę, to zupełnie inna sprawa.
Mój tata, który był jedną z najmądrzejszych osób, jakie znałam, zawsze mi powtarzał:

Nie będziesz szczęśliwa w związku, jeśli nie nauczysz się być szczęśliwa sama ze sobą.

– Józef Patkowski

Zawsze mi się te słowa podobały, ale minęło bardzo wiele lat, zanim zrozumiałam, co naprawdę oznaczają. Tylko my sami wiemy (czasem ta wiedza jest głęboko ukryta i musimy trochę się jej w sobie naszukać), jak się uszczęśliwić i co nam służy. Jeśli przerzucimy to na drugą osobę, która takich kompetencji nie ma, to w najlepszym wypadku będziemy rozczarowani, że nie dostajemy od niej tego, czego i tak nam nie może dać, a w najgorszym zostaniemy wykorzystani (świadomie lub nieświadomie).
W moim życiu momentem przełomowym było rzeczywiście spotkanie Drapieżnika, a potem dalszy z Nim rozwój wypadków, ale wcale nie dlatego że mnie dopełnił. Wręcz przeciwnie! Dopiero, kiedy zrozumiałam, ile jest we mnie siły, jak bardzo zintegrowana ze sobą potrafię być i jak bardzo umiem sobie wyobrazić swoje życie samej już do końca bez czekania na księcia z bajki, żalu, frustracji czy poczucia braku spełnienia, okazało się, że Drapieżnik jest właśnie TYM CZŁOWIEKIEM. Nawet się jakoś specjalnie z tego powodu nie ucieszyłam, bo poczułam barkami wyobraźni spadający na mnie właśnie ciężar odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale też (w połowie, ale zawsze) za związek, w który wchodzę. Dziś jednym z fundamentów naszej relacji jest świadomość odrębności i to, że w chwilach słabości oczywiście się wzajemnie wspieramy, ale pamiętając o tym, że słabość i zależność to sytuacje przejściowe, a zdrowy związek to nie dwie połówki, tylko dwie odrębne, samostanowiące całości.
Innymi słowy, jeśli wiemy, co jest zdrowe, łatwiej wychwycimy to, co takie nie jest, żeby móc się wyleczyć. Zdrowa nie jest ucieczka od samego siebie w ramiona innego człowieka (jeśli sami ze sobą nie wytrzymujemy, on z nami nie wytrzyma tym bardziej). Zdrowa jest taka relacja z samym sobą, w której nie będziemy odczuwać żadnego braku i pustki. Zbudowanie jej jest możliwe. A jeśli, już uleczeni i szczęśliwi sami ze sobą, poznamy kogoś również wewnętrznie zintegrowanego i poczujemy się gotowi na stworzenie związku, to pięknie. Jednak wtedy będziemy go chcieli, a nie potrzebowali. Wszystko, czego potrzebujemy mamy w sobie!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę magiczną piosenkę Björk.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Kochanków rozmowy… cz. 3

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Ponieważ moje, trwające już ponad rok, życie w związku obfituje w codzienną porcję dialogów, które uwielbiam, jakiś czas temu zaczęłam prowadzić na swoim fejsbukowym profilu cykl „Kochanków rozmowy”. Ponieważ cieszy się on dużą sympatią i popularnością wśród znajomych, postanowiłam publikować go w postaci blogowych wpisów.
Wybór takiego właśnie tytułu, jak zwykle u mnie, nie był przypadkowy, lecz głęboko przemyślany. Podkreśla dwie rzeczy, bez których udany związek nie istnieje: nieplatoniczność relacji oraz rozmowę. Mam w ogóle wrażenie, że rozmawiamy ze sobą bezustanNie, nawet milcząc, choć już słyszę uchem wyobraźni przytyki Kochanka, że ja milczę zdecydowanie rzadziej. Niech Mu będzie!

Zapraszam na kolejny wpis „Z cyklu kochanków rozmowy”.

☎️ Z cyklu telefoniczne kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy przez telefon…

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Właśnie tak patrzę na moje łóżko – wyznaje Kochanek – i stwierdzam, że się rozlatuje. Muszę mu dokupić nowe drewniane poprzeczki pod materac, żeby goście nie narzekali.
– Aaaa! W apartamencie na górze, który wynajmujesz! Bo już myślałam, że psuje Ci się Twoje łóżko i się przestraszyłam, że to za sprawą Twoich ciężkich kochanek.
– Moje ciężkie kochanki nie weszłyby po schodach na ostatnie piętro. Jednak kobiety po osiemdziesiątce generalnie mają problemy z chodzeniem 🤷‍♂️
#ZnaczyZTychŻyjących

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Dobra, to ja zadzwonię, jak dojdę – mówię, idąc coś Kochankowi załatwić.
– Ty zawsze dochodzisz… 🥴
– I zawsze dzwonię! 🤷‍♀️
– 🤨🤨🤨
#ZawszeDzwonię #KomunikacjaToPodstawa

 Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…

– Zacznij od najprostszego, żeby Ci było łatwiej – radzę zawalonemu ogromem zadań do wykonania Kochankowi.
– Może od samobója?
– Ej, nie śmieszą mnie takie żarty. Znaczy śmieszą, ale nie o Tobie. Nie chcę Cię w ogóle tracić, a już zwłaszcza w taki sposób…
– Dobra, przyznaj, że przemawia przez Ciebie pragmatyzm – wiesz, że nie znajdziesz nikogo, kto zmywa, jak ja!
– Bardziej zastanawiałam się nad przykrą koniecznością praktykowania w takim wypadku nekrofilii, ale ze zmywaniem też masz w sumie rację 🤷‍♀️
#MiłośćWarunkowa #JestZaBardzoDemonizowana

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– I serio mnie tak ukradkiem macniesz na Warszawskiej Jesieni? 😍 – pytam Kochanka.
– Tam, zaraz ukradkiem! Na samym środku filharmonii Cię macnę! A swoją drogą ostatnio jakiś prokurator na golasa wszedł do sklepu, więc pewnie, gdybym się rozebrał w filharmonii i zaczął do Ciebie dobierać, ludzie wzięliby mnie po prostu za członka PiS-u 🤷‍♂️
– No, gdyby ktokolwiek wziął Cię za członka PiS-u, to musiałabym przemyśleć, czy nadal bym chciała, żebyś się do mnie dobierał 🤷‍♀️
#NoMusiałabym #JednakSąGranice #TrzebaSięSzanować

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Wiesz, ja naprawdę dostrzegam Twoją wyjątkowość. Objawia się to też świadomością, że jest z Tobą czasem ciężko.
– Czy w ten zawoalowany sposób wytknąłeś mi właśnie moją wagę? 😱😱😱
– Ojprdl… 🙉🙉🙉
#NoCo #WszyscyDoradzają #SzczerąKomunikację #ToWolałamDoprecyzować

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
Kochanek odkrywa zdecydowane polepszenie swojego życia towarzyskiego od jakiegoś czasu.
– Można nawet zaryzykować tezę – zaczynam, – że wszystko zaczęło się w Twoim życiu idealnie układać, od kiedy jesteś ze mną!
– To NIE JEST wszystko…
🤣🤣🤣 #UwielbiamJegoZachowawczość

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Jeśli to dla Ciebie nie problem, że jeszcze będziesz mieć w samochodzie mnie i mój bagaż, to rzeczywiście spotkajmy się w 3City i pojedźmy razem – ustalam ja.
– Nie no, po prostu nie będę się, jak zazwyczaj, zatrzymywać przy każdej prostytutce, tylko poproszę o pomoc Ciebie 🤷‍♂️
Deal! W tych niepewnych czasach lepiej oszczędzać pieniądze!
– 🤣🤣🤣🙈🙈🙈 Dealdo! Twój pragmatyzm mnie powala.
#NoCo #ZnakZapytania #TrzebaDbaćODomowyBudżet

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Kurczę, zastanawiam się teraz, jak to ująć, żeby zabrzmiało sensownie…
– Nie uda się 🤷‍♂️ – sprowadza mnie na ziemię Kochanek.
#OnToZnaMnieJakZłySzeląg

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Wiesz, fantazją wielu mężczyzn – uświadamia mnie Kochanek – jest świat, w którym wszystkie kobiety, które oni uważają za niesamowicie atrakcyjne, uchodzą za przeciętne i dzięki temu łatwiej im je zdobyć, mając mniejszą konkurencję.
– No to przecież tak całe życie miałeś właśnie! 🤷‍♀️
– Próbujesz być złośliwa? 🤨
– Nie, raczej pokazuję Ci, że spełniłeś fantazję wielu mężczyzn 🤷‍♀️
– Jak się czujesz, podobając mi się?
– Próbujesz być złośliwy? 🧐
– Nie próbuję – jestem 🤷‍♂️
– 🤣🤣🤣 Czuję, że dzięki mnie, nie spełniasz już tej fantazji 🤷‍♀️
#ŻebyBawićSię #ŻebyBawićSię #ŻebyBawićSięNaCałego

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
Planuję opowiedzieć Kochankowi o moim przedwarszawskojesiennym zakupie eleganckiego płaszcza za… 35 zł (😍😍😍). I zaczynam:
– Wiesz, szukałam jakiegoś eleganckiego okrycia na jesień…
– … już ja Ci uwierzę – przerywa mi Kochanek, – że akurat eleganckiego okrycia szukałaś! Przecież Cię znam i wiem, że tak naprawdę szukałaś eleganckiego odkrycia!
#NoNieDaSięUkryć #ATakNaprawdęToSzukałamKrycia #NiekoniecznieEleganckiego #ChociażJednakNie #NieSzukałam #LubięLumpexy #AleBezPrzesady

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– No i co powiedziała pani doktor? – dopytuję.
– Że mam anginę. Dostałem antybiotyk.
– Oj, Bidaku mój 😟 Pamiętaj tylko, żeby wziąć ten antybiotyk do samego końca, nawet jak się będziesz czuć już lepiej.
– Ej no, głupi nie jestem! Wiem przecież, że antybiotyk to nie byle dziewczyna, którą można w każdym momencie rzucić 🤷‍♂️
– Och, to zupełnie jak ja! Jestem jak antybiotyk – to takie romantyczne… 😍😍😍
#JestemNiczymNaturalnyWtórnyProduktMetabolizmuMikroorganizmów #KtóryDziałającWybiórczoWNiskichStężeniach #WpływaNaStrukturyKomórkowe #LubProcesyMetaboliczneInnychOrganizmów #HamującIchWzrostIPodziały #JestemTeżJakCzosnek #TylkoPrzyjemniejPachnę

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Idę cykać fotki, mam na sobie stylizację. Mogę Ci się pokazać na Messengerku?
– Jasne!
– Czekaj, ale jesteś sam?
– Hmm… To masz na sobie stylizację, czy nic na sobie nie masz?
– Nie no mam, tylko…
– Tylko co?
– Tylko zapomniałam założyć bluzki…
– Zapomniałaś? Tak przypadkiem? Dlaczego mnie to nie dziwi?
#NoZapomniałam #AleBezNiejOkazałoSięDocelowoFajniej

🛒 Z cyklu sklepowe kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy w sklepie…

fot. Marianna Patkowska

Z cyklu sklepowe kochanków rozmowy…
– Brać te pomidory? Bo są z czosnkiem – wykazuję się przedkoncertową czujnością ja.
– Ch…, że z czosnkiem, gorzej, że są z papieżem! 😱
– 🤣🤣🤣 Z jakim papieżem? 🤣🤣🤣
– No co jest tam na etykiecie? Nie zamach na papieża?
🤣🤣🤣 #NoIMusiałamJeWziąć #NibyBiedra #APrawieJakPocztaPolska

🚗 Z cyklu samochodowe kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy w samochodzie…

Z cyklu samochodowe kochanków rozmowy…
Jedziemy przez Bieruń. Kochanek, patrząc przez okno:
– „Galeria mebli”, „Świat obuwia”, „Solarium Sahara”, k…wa, ikonografia copywritingu, normalnie!
🤣🤣🤣 #NieDaSięUkryć

Z cyklu samochodowe kochanków rozmowy…
Wyprzedzamy rozkraczony na środku ulicy samochód z przyczepą. Przyglądam się kierowcy i stwierdzam:
– Pan ma chyba ze 150 lat. Tyle, co ta przyczepa.
– Nie no – prostuje Kochanek. – Przyczepa jest dużo młodsza!
– Hmm… Stary pan z młodą przyczepą… Brzmi znajomo…
🤷‍♀️ #No #Brzmi

Z cyklu samochodowe kochanków rozmowy…
– A odwiedzimy Tymańskiego? – dopytuję ja.
– Pewnie tak, zwłaszcza, że za kilka dni ma urodziny.
– O, pięćdziesiąte trzecie?
– Tak.
– Kurczę, szkoda że już wyrzuciłam świeczki w kształcie trójki i piątki, którymi oblecieliśmy rok temu najpierw moje trzydzieste piąte, a potem Twoje pięćdziesiąte trzecie urodziny… 😒
– Wbijemy mu pięćdziesiąt trzy zapałki. „Pierwsza, by zobaczyć twoje usta, druga, by zobaczyć twoje oczy…” – zaczyna intonować Kochanek.
– … chyba nie chciałabym dojść do pięćdziesiątej trzeciej zapałki… 🙈🙈🙈
#ZCałymSzacunkiem #IMiłościąDoTymona #Ale #NoNieChciałabym

🎼 Z cyklu warszawskojesienNe kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy na Warszawskiej Jesieni…

Z cyklu warszawskojesienne kochanków rozmowy… Kochanek, jako jeden z najstarszych (stażem) wegetarian w tym kraju, zapytany przez znajomą, czy wszyscy wegetarianie i weganie mają potrzebę naśladowania mięsnych smaków, odpowiada:
– Jestem z tych, którzy nie zadowalają się substytutami.
– Na co jestem najlepszym przykładem! – stwierdzam, dumnie prężąc pierś… jedną i drugą.
#Substytutka #DoMojejŻony

Z cyklu warszawskojesienne kochanków rozmowy…
– Ale jak to Cię podrywał w łazience? W sensie, że Cię zaczął obłapiać tu i tam? – dopytuję po queerowym koncercie Kochanka.
– Nieee, no co Ty! Uśmiechnął się do mnie w łazience, a mężczyźni na ogół nie uśmiechają się do siebie w łazienkach, więc uciekłem.
– Ty to naprawdę jesteś jakimś dzikusem…
– Tak, powinienem zostać. Może miałbym swój pierwszy seks z kompozytorem.
Fair enough, ja już miałam. … Z niejednym 🤷‍♀️
#INiejeden #KompozytorToZawszeWyższyLevel #OdTam #Kogoś

Z cyklu warszawskojesienne kochanków rozmowy…
– Może to zabrzmi zarozumiale, ale gdybym przysiadł fałdów, mógłbym stworzyć naprawdę bardzo dobry i wartościowy utwór – stwierdza podczas braw Kochanek.
– Masz rację!
– Naprawdę? 😲
– Tak – to zabrzmiało zarozumiale.
– 🤣🤣🤣
🤷‍♀️ #JestTakiPrawdomówny

☕ Z cyklu poranNe kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy rano…

Z cyklu poranne kochanków rozmowy….
Omawiamy mój blogowy wpis dotyczący dyskryminacji. W trakcie rozmowy Kochanek stwierdza:
– Nie każdy rodzi się ze świetnym mózgiem. Są tacy, którzy dostali od losu mózg republikański i muszą nad nim po prostu więcej pracować 🤷‍♂️
#OjSąTacy #OjMuszą

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
– To nie wygląda dobrze – kończy swój wykład o zostawianych przeze mnie do ostygnięcia odpadach biologicznych (torebki po herbacie i wyściskane cytryny) w zlewie Kochanek.
– A wiesz, co wygląda dobrze?
– Co?
– Moje cycki! – odpowiadam, podnosząc koszulkę.
– Nie próbuj mnie rozpraszać!
– Nie próbuję – rozpraszam!
🤷‍♀️ #MuszęWymyślićCośNowego #BoCałeŻycieMogęNaTymNiePojechać #AleNaRazieDziała

Z cyklu z Tymańskim poranne kochanków rozmowy…
– A gdyby tak – snuje wizje Kochanek – zapisać się do PiS-u i zarabiać na byciu w ich szeregach grube hajsy…?
– To się, Kochanie, nazywa „prostytucja” – podsumowuję.
– Cholera, to też? 😒
– No i Ci wyjaśniła 🤷‍♂️ – stwierdził Tymański.
#ZDrugiejStronyChybaRozsądniejSięProstytuowaćZaPieniądze #NiżZaDarmo #AleWSumieNieWiem #BoNieMaWTejKwestiiDoświadczenia

🫖 Z cyklu popołudniowe kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy po południu…

fot. Marianna Patkowska

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
– Och, jak słodko – mówię ja. – Zobacz, ta kurka wygląda zupełnie jak chłopczyk z penisem… Albo tam… matka z córką…
You are sick
#AMówiąŻeSeksToZdrowie

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
– Ty to masz taki mózg – zachwycam się mózgiem Kochanka ja, – że chciałabym go tak wyjąć, ucałować i włożyć z powrotem…
– Sp…alaj, Hannibalu Lecterze!
🤣🤣🤣 #JakOnUmiWWołacze

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
– Czy często inne dzieci nie chciały się z tobą bawić? – pyta, nie bez złośliwości, Kochanek.
– 😯 To tam były też inne dzieci? 😱🤣
#Kurczę #MusiałamNieZauważyć

🍻 Z cyklu wieczorne kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy wieczorem…

Z cyklu wieczorne kochanków rozmowy…
Ustalając jutrzejsze pranie, pytam:
– Kochanie, czy te jeansy…
– … mogą kłamać?
– Chyba nie 🤷‍♀️ 🧐 🤔
#PralkaJużWie #JużZnaTęHistorię

Z cyklu wieczorne kochanków rozmowy…
Kochanek wychodzi z łazienki w turbanie… Więc mu mówię, zachwycona:
– Wyglądasz tak pięknie… jak ten… no, ten… z tego głupiego serialu, co go nigdy nie widziałam… Jak on się nazywał? Nie „Korona królów”, tylko…
– Koronawirus?
– Nie! 🤣🤣🤣 Wiem! „Wspaniałe stulecie”! Co prawda… ten aktor przypominał też odrobinę Macierewicza, ale…
– … nic więcej nie mów…
🤷‍♀️🤷‍♀️🤷‍♀️🤣🤣🤣 #ToCzasemNajlepszaRada

Z cyklu wieczorne kochanków rozmowy…
– Wiesz, Ty naprawdę powinieneś jeździć po kraju z odczytami – mówię ja. – Opowiadałbyś ludziom o życiu po wypadku, swoim uszkodzeniu mózgu i powrocie do zdrowia.
– No nie wiem… Pewnie wyszedłbym na mównicę i powiedział: „dzień dobry, chętnie bym państwu coś odczytał, ale przez uszkodzenie mózgu nie pamiętam liter” 🤷‍♂️
– No ja bardziej myślałam, że to będzie coś w stylu: „przeżyłem i powiem wam jedno – życie nie ma sensu” 🤷‍♀️
#TakCzySiak #ZOdczytamiPowinienJeździć #WyczuwamPotencjał

🤯 Z cyklu o snach kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy też, zazwyczaj przez telefon, o… moich snach…

Z cyklu o snach kochanków rozmowy…
– Śniło mi się – mówię ja, – że byliśmy w Rosji i miałeś przyjść na spotkanie ze mną, ale się spóźniałeś i w końcu, jak przyszedłeś, to cały posiniaczony z podbitym okiem, bo ktoś Ci zajechał drogę, więc się z nim biłeś. Mógłbyś się nie bić z nikim w Rosji?
– Mogę Ci obiecać, że nie pojadę do Rosji. Bo gdybym pojechał, to właśnie po to, żeby kogoś pobić 🤷‍♂️
Fair enough!
#JeśliJesteścieCiekawi #JakieToUczucie #OcalićPutina #PowiemŻe #DosyćMieszane

Z cyklu o snach kochanków rozmowy…
– Ale miałam sen!
– 😱😱😱
– Śniło mi się, że byłeś w dwóch osobach i ja bardzo chciałam być i z Tobą, i z Tobą równocześnie. Bo jeden Ty dawał mi jedzenie i seksy, a drugi Ty dawał mi tylko seksy. No i nie mogłam się zdecydować, z którym wolę być. I zaczęłam płakać…
– Hmm… Jeden ja dawał Ci jedzenie i seksy…
– Tak!
– A drugi tylko seksy.
– Tak!
– I ty zrezygnowałaś z pracy z seksuologiem? …bo dietetyka do tego nie dołączymy…🤔🤷‍♂️🙉
#NoZrezygnowałam #NoNieDołączymy #ChoćNieWiemNadCzymSięWTymŚnieZastanawiałam #BoJednakCoJedzenie #ToJedzenie #NieMaToTamto

P.S. A kiedy nie rozmawiamy, improwizujemy razem w BOTO:

Rozważna i erotyczna

fot. Marianna Patkowska

Nigdy nie marzyłam o ślubnej sukni, rycerzu, który przybędzie na białym koniu czy miłości, która mnie dopełni. (Może dlatego, że miałam mądrego ojca.) Nie czytywałam romansideł, a ostatnia miłość bez wzajemności (i wszelkie dramaty z nią związane) wydarzyła mi się w siódmej klasie podstawówki. Miałam więc nadzieję, że cała ta pretensjonalna, znienawidzona przeze mnie (bo kojarząca mi się ze słabością) romantyczność ominęła mnie szerokim łukiem, aż tu nagle wjechał cały na biało Vladimir Nabokov i rozłożył mnie na łopatki „Lolitą”. (Temu, jak bardzo mnie ta książka ukształtowała, mogłabym poświęcić cały oddzielny wpis i być może nawet kiedyś poświęcę.) Że doskonała literatura na wrażliwych ludzi wpływa, nie jest niczym odkrywczym. Mnie zaniepokoiła jednak siła, z jaką oddziaływały na mnie historie miłości niemożliwych do zrealizowania (podobnie miałam z mniej może wybitnym, ale intrygującym filmem „Skaza”). Nabokov jedynie poruszył we mnie strunę, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Od tej pory aż do swojej pierwszej terapii, zdołałam wylać rzeki łez po usłyszeniu o jakiejkolwiek wielkiej nieszczęśliwej miłości, utwierdzając się tym samym w kłamliwym przekonaniu, że prawdziwe uczucie wiąże się z bólem, trudnościami, koniecznością ukrywania się przed światem oraz poświęceniem tego, co dla nas ważne w imię czegoś wyższego. Takie spojrzenie zresztą doskonale wpisywało się w moją ówczesną religijność. Czy wchodząc z taką wizją miłości w dorosłe życie, lądowałam w toksycznych związkach? Oczywiście! Lądowałam w nich też z kilku innych powodów, które kiedyś być może opiszę, ale idealizacja miłości z pewnością była jednym z elementów składowych.

Idealizowanie miłości

fot. Marianna Patkowska

Kiedy mówimy o idealizacji, na ogół mamy na myśli upiększanie czegoś, co z natury rzeczy jest brzydsze niż byśmy chcieli. W kwestii miłości pojawia się pewien problem, bo choć sama w sobie jest idealna, jednak ukazanie jej właśnie taką, jaka jest, nie posiada aż tak medialnego potencjału, jak wszelkie sytuacje toksyczne. Innymi słowy łatwiej wycisnąć łzy np. historią o pożądaniu, któremu ulega dwoje ludzi uwikłanych już w jakieś zobowiązania i dryfuje tak, krzywdząc samych siebie i wszystkich dookoła oraz napawając się tym, jak bardzo niemożliwa przydarzyła im się miłość niż historią o zauważeniu i odłożeniu na chwilę na boczny tor pożądania, całkowitym przemeblowaniu przez jedną ze stron życia, które wykluczało wejście w romans, a potem rozpoczęcie codziennej, nieraz ciężkiej pracy nad nowym związkiem (to ostatnie to zresztą moja historia). Miłość wyklucza ból, zazdrość czy poświęcenie. Nie chcę przez to powiedzieć, że w związkach, w których się przytrafiają nie ma miłości, tylko, że ich źródło nie tkwi w niej. Dzisiaj głęboko wierzę w to, że zdrowy związek jest wyższym poziomem miłości własnej. Ci, którzy nie potrafią kochać samych siebie, nigdy nie stworzą zdrowej relacji z drugim człowiekiem. Nie ma na to szans. Ktoś, kto nie kocha samego siebie, decydując się na związek z drugą osobą, trochę jak by zaczynał naukę zupełnie nowego języka od poziomu C2. Nie da się, nawet jeśli jakieś zagadnienia przypadkiem zdoła opanować. Obserwujemy z Partnerem w naszym związku, że wszelkie pojawiające się w nim trudności są zawsze bezpośrednim skutkiem problemów każdego z nas w relacji z samym sobą. (Na pewno pomaga samoświadomość oraz fakt, że jesteśmy w procesie terapii.) Zawsze wchodzi się w związek z jakimś bagażem. I są to nie tylko trudne doświadczenia z poprzednich relacji, ale też to, czym zostaliśmy obarczeni w dzieciństwie. Naszą rolą jest się z tym uporać. Przerzucanie odpowiedzialności na drugą stronę i zdejmowanie jej z siebie jest pierwszym krokiem do uśmiercenia nawet największej miłości. Czy nie można pracować wspólnie nad demonami jednej strony? Oczywiście, że można! Trzeba jednak cały czas mieć świadomość, co jest czyim problemem i kto komu pomaga. To niesłychanie ważne. (Sama leczę teraz swoje lęki farmakologicznie oraz terapią i wiem, że bez niewyobrażalnego wsparcia Partnera, byłoby mi znacznie trudniej, jednak te granice, które nie pozwalają mi przerzucać na niego odpowiedzialności za to, co jest moje, jego chronią, a mi bardzo pomagają.)
Niedawno po raz kolejny usłyszałam piosenkę „Spijam z twoich ust” Moniki Urlik i to było dla mnie jak spotkanie z dawną sobą, wzruszającą się tym, co wyniszczające i toksyczne. Dziś moje uczucia są ze sobą sprzeczne, bo z jednej strony warsztatowy kunszt Moniki Urlik, jej muzykalność, frazowanie, umiejętność zbudowania historii i ciekawej urody głos, a do tego bardzo zgrabnie napisana piosenka, robią na mnie po prostu duże wrażenie. Z drugiej zaś strony, wsłuchując się w tekst, widzę konieczność długiej terapii dla obojga jej bohaterów. Piosenka opowiada o kobiecie beznadziejnie zakochanej w mężczyźnie, który jest z kolei beznadziejnie zakochany w innej kobiecie. Relacja między nimi, o ile dobrze rozumiem fragment:

Spijam z twoich ust me ciało,
Ścieram z siebie oddech twój,
Kiedy będzie ciebie mało,
odegram najdrobniejszy ruch…

nie jest jednak platoniczna. Obiektywnie patrząc, punkt, w którym znajdują się główni bohaterowie, nie jest najlepszą sytuacją wyjściową do pójścia ze sobą do łóżka.
Idea wdzięczności za lekcje, jakie dostajemy od innych, ale też idea odpuszczania i niechowania w sobie urazy, którą staram się (z różnym skutkiem) praktykować, nie jest tym samym, co całkowite zespolenie się z obiektem naszych uczuć i patrzenie na świat przez pryzmat jego potrzeb, jak interpretuję z kolei ten fragment:

Odejdę tak,
żebyś nie bał się
Że kolejny raz ktoś zrani cię
Tak miało być,
Lecz nie będzie, wiem
Bo nikt w życiu twym
Nie zastąpi jej
To jedno wiedz i pamiętaj że
Ja byłam też

Badania potwierdzają, że doświadczenie rozstania jest dla wielu osób porównywalne z doświadczeniem żałoby. Niezależnie więc od tego, czy rozstajemy się w żalu i złości, czy polubownie i w szacunku, jest to czas, w którym musimy zadbać przede wszystkim o siebie i swoją stabilność emocjonalną. Nęcące – zwłaszcza dla tych, którzy mają w siebie mały wgląd – wydaje się wtedy skupienie całej swojej energii na partnerze, z którym się rozstajemy. Jeśli w niezgodzie, to utyskując na niego, jeśli w zgodzie – próbując zdjąć z niego ciężar rozstania. W każdym z tych punktów kiedyś byłam i wiem, że są w równym stopniu wyniszczające, bo oddalają nas od samych siebie wtedy, kiedy najbardziej zaopiekowania się sobą potrzebujemy. Mnie udało się przełamać schemat dopiero, kiedy po którymś rozstaniu byłam na skraju załamania nerwowego, z czym poszłam na terapię. To był rzeczywiście krok w kierunku zrozumienia swoich emocji, z którymi konfrontacja może się wydawać na początku przerażająca. Czy jestem z perspektywy czasu wdzięczna osobie, która się do mojego ówczesnego stanu przyczyniła? Umiarkowanie. Czy jestem wdzięczna sobie za to, co z tym zrobiłam? Ogromnie!
Dlaczego tekst piosenki, do którego nota bene mam całkiem sporo językowych zastrzeżeń, mimo wszystko budzi we mnie jakieś niewyczyszczone resztki tęsknoty za stopieniem się z kimś w toksyczne jedno? Bo zostało to we mnie dawno temu wpojone i pozbycie się tego jest długim i żmudnym procesem.
Najlepszym komentarzem do tego, co mnie w piosence uwiera, czyli nadawania aury magii i głębi czemuś, co jest w gruncie rzeczy słabością (żebranie o miłość kogoś, w kim jej dla nas nie ma trudno nazwać siłą), będzie tu chyba mój ulubiony obrazek Andrzeja Mleczki, przedstawiający kopulujące na polanie łosie i obserwatorów, z których jeden stwierdza:

Oczywiście można powiedzieć, że jest to wielkie misterium przyrody.
Ale można po prostu powiedzieć, że pieprzą się łosie.

fot. Marianna Patkowska

Z miłości Cię wyzadręczę

fot. Marianna Patkowska

Jakiś czas temu przeczytałam wywiad z psychologiem i psychoterapeutą Wojciechem Eichelbergerem, który stwierdził, że mężczyźni:

zapytani o najważniejsze cechy ideału ich życiowej partnerki, jak jeden mąż wymieniają: opiekuńcza, kochająca, ciepła, wspierająca, wyrozumiała, doceniająca… Problem w tym, że są to cechy idealnej matki.

Duży Format „Wojciech Eichelberger: Upadek patriarchatu nie będzie łagodnym omdleniem”

Dało mi to do myślenia. Burza, która jakiś czas później przetoczyła się przez instagramowy profil „Mum and the city”, kiedy Ilona spytała swoich obserwatorek, czy pakują swoich partnerów na wyjazd (i przy okazji zebrała swoje żniwa też w mojej prywatnej fejsbukowej przestrzeni, kiedy udostępniłam „argumenty” kobiet pakujących) uzmysłowiła mi, że spaczone myślenie o związku, które znakomicie zidentyfikował Wojciech Eichelberg, dotyka w tak samo dużym stopniu obydwie płcie. Okazuje się, że z jednej strony mamy tabuny mężczyzn, którzy, wyobrażając sobie partnerkę idealną, fantazjują o mamusi, a z drugiej mamy równie spore zastępy kobiet, które zamiast partnera poszukują synka, którego będzie można wyręczyć w większości prac, połajać, jeśli okaże się niegrzeczny oraz na którego będzie można ponarzekać z jego biologiczną matką. Można oczywiście stwierdzić, że skoro dwójka dorosłych ludzi ma taką fantazję, by stworzyć dysfunkcyjny związek oparty na naśladowaniu relacji, którą nigdy nie będzie, to niech sobie przecież żyją jak chcą. Taki argument pojawiał się bardzo często. Dlaczego się z nim nie zgadzam? Dlatego, że świadome zostanie ofiarą nieświadomie stosowanej przemocy (za chwilę tę kwestię rozwinę) nie zmienia faktu, że jest się ofiarą przemocy. Do tego często patrzą na to dzieci. Patrzą i powielają potem te wzorce, bo nie znają innych. Ale jak przeszliśmy od pakowania partnera do przemocy? Nakreślę kontekst.
Ilona, przy okazji ankiety skierowanej do swoich obserwatorów, w której pytała o podział ról w związku (co należy do którego partnera w heteroseksualnej relacji), zadała też pytanie, czyją domyślną rolą jest pakowanie dzieci na dłuższy wyjazd i przy okazji, czy partnerki pakują też swoich partnerów. Wyniki tej ankiety mnie zaszokowały, bo okazało się, że dla całkiem sporej grupy kobiet czymś absolutnie normalnym i wręcz oczywistym jest pakowanie dorosłego faceta na dwutygodniowe wczasy. I nie, nie mówimy tu o wybranych i przygotowanych przez niego rzeczach, które partnerka wkłada do walizki tak, by zmieściło się w niej jak najwięcej rzeczy. (To bym jeszcze rozumiała, bo jeśli w związku jedna osoba – niezależnie od płci zresztą – ma umiejętność dobrego pakowania, a do tego jeszcze lubi to robić, to miłe, kiedy chce się tym podzielić z wybrankiem serca.) Mówimy tu o całym procesie pakowania zaczynającym się od przemyślenia, co osobie pakowanej będzie na wyjazd potrzebne – czyli dokładnie tym, co się robi za dzieci… i to też przecież do jakiegoś momentu. Najbardziej przerażającymi argumentami (powtarzającymi się naprawdę często, również na moim prywatnym profilu) za takim zachowaniem były te o:

  1. fatalnym, „wieśniackim” guście partnera, który gdyby wyszedł na wakacjach ubrany jak chce, „przyniósłby swojej partnerce wstyd”
  2. jego nieporadności („mógłby zapomnieć najważniejszych rzeczy!”)
  3. oraz mój ulubiony, że „jemu przecież wszystko jedno, a MNIE zależy”.
  • Ad 1 Stwierdzenie, że osoba, z którą jesteśmy może nam przynieść wstyd swoim wyglądem jest kuriozalne i przede wszystkim przemocowe. Związek nie uprawnia nas do przekraczania granic drugiej osoby i narzucania jej czegokolwiek. Jeśli coś nas w wyglądzie lub stylu partnera razi, to od tego jest rozmowa, żeby mu to zakomunikować i zastanowić się, czy i jakie kompromisy są w tej sytuacji możliwe. (Plus trzeba się oczywiście liczyć też z tym, że nie są.)
  • Ad 2 Jeśli pełnoletnia, posiadająca prawa wyborcze osoba zapakuje się na wyjazd źle, zapominając o ważnych rzeczach, najprawdopodobniej za drugim razem zapakuje się już dobrze. Albo trzecim. Ewentualnie czwartym.
  • Ad 3 Pisałam kiedyś o tym, że w związku są tak naprawdę trzy byty: ja, partner oraz my. Całkowitą odpowiedzialność ponosimy tylko za byt ja, połowiczną za byt my i absolutnie zerową za byt partner. To, że partnerowi wszystko jedno jak wygląda, nie oznacza wcale, że możemy go teraz dowolnie przebierać. Jeśli to nam zależy, żeby prezentował się w określony sposób, możemy ewentualnie spróbować rozwiązać to na polu my, mówiąc o naszych uczuciach i potrzebach.

Mój Partner oprócz tego, że nie przywiązuje tak dużej wagi do wyglądu jak ja (oboje szanujemy nawzajem swoje podejście, nie  dewaluując żadnego z nich), ma jeszcze poważne uszkodzenie mózgu po wypadku, skutkujące problemami z pamięcią. Mimo że oboje mamy świadomość tego, że niektóre rzeczy – dotyczące zarówno nas, jak i jego – muszę mu czasem przypominać, robię to z pełnym poszanowaniem jego granic. Ustalamy razem, o czym mam mu przypomnieć, a o czym nie, bo jego praca nad swoją pamięcią wymaga od niego również ponoszenia konsekwencji zapominania. To sytuacja, w której potencjalnie łatwo spróbować przejąć nad drugą osobą kontrolę, zasłaniając się źle rozumianą pomocą i troską. Każda kontrola niesie jednak ze sobą duże ryzyko przemocy, a ta wyklucza partnerstwo, na które się na początku zdecydowaliśmy.
Kolejnym aspektem wyręczania partnera w tym, co należy do niego, jest oduczanie go samodzielności, które po wielu latach utrwalania takiego schematu skutkuje kalectwem. Wiadomo, że wspólne życie różni się od życia w pojedynkę i jeśli jedna osoba np. nie potrafi gotować, ale umie i lubi reperować spłuczki, a druga akurat gotować umie i lubi, ale na spłuczkach się nie zna, to dosyć naturalnym jest takie podzielenie się zadaniami, żeby każdy czuł się zarówno pożyteczny, jak i spełniony. Natomiast dobrze jest mieć świadomość po pierwsze, że wszystko, co dotyczy wspólnego życia dotyczy też nas (ani przygotowanie obiadu, ani naprawa spłuczki nie robią się same), a po drugie, że bez drugiej osoby też sobie poradzimy, bo nie jesteśmy żadnymi połówkami, tylko odrębnymi całościami. Najwyżej ugotujemy coś prostszego albo przerzucimy się na wyroby garmażeryjne. Najwyżej do spłuczki będziemy wzywać hydraulika, wiedząc przynajmniej w teorii, co się nam zepsuło. W końcu – mamy dwie ręce! (A przynajmniej ci z nas, którzy mają dwie ręce.)

fot. Marianna Patkowska

Gdzie ci mężczyźni prawdziwi tacy?

fot. Marianna Patkowska

Często słyszę o tzw. kryzysie męskości. Myślę, że takie diagnozy mają swoje źródło w przywiązaniu do starego (patriarchalnego, ale to nie jedyny jego problem) porządku, w którym płciom zostały narzucone kulturowo pewne role. Z jednej strony ludzie zaczynają wreszcie dostrzegać szkodliwość idiotycznych haseł w stylu chłopaki nie płaczą, ale z drugiej mają ciągle pewien dysonans poznawczy, stykając się z mężczyznami, którzy zaczynają dbać o swoją psychikę i odbudowywać często utraconą łączność ze swoimi emocjami. Dość sporo miejsca poświęcałam na blogu temu, czym dla mnie samej jest kobiecość i męskość,  a ściślej problemowi w ich zdefiniowaniu. Dziś skłaniam się ku temu, że prawdziwa kobiecość i prawdziwa męskość są po pierwsze niekoniecznie ściśle związanie z płcią biologiczną, a po drugie nie występują u osobników constans. Co dokładnie mam na myśli? Po pierwsze to, że w każdym człowieku jest zarówno pierwiastek męski, jak i żeński (co też pokrywa się z teorią, że każdy człowiek jest odrębną pełnią), więc ta sama osoba w jakichś sytuacjach może być niesłychanie kobieca, jak i – w innych – szalenie męska. A po drugie, że nawet jeśli w jednym osobniku przeważają cechy uznawane za bardziej kobiece lub bardziej męskie, to i tak nie będą się w nim uaktywniać w każdej życiowej sytuacji. Tym samym oczekiwania społeczno-kulturowe związane z byciem w stu procentach kobiecą lub męskim, są niebezpieczne, bo próba sprostania im (skazana oczywiście z założenia na porażkę) stoi w sprzeczności z naszą naturą.
Reasumując, stworzyliśmy sobie świat, w którym postępowanie ludzi świadomych i mających większą niż kiedykolwiek wiedzę na temat istoty samych siebie, nazywamy kryzysem męskości lub upadkiem kobiecości. To dosyć smutne.

fot. Marianna Patkowska

Racjonalność psuje magię?

fot. Marianna Patkowska

Kiedy co jakiś czas toczą się w mediach dyskusje na temat zmiany starej definicji gwałtu, w myśl której dochodzi do niego, „gdy ktoś doprowadza do obcowania płciowego przemocą, groźbą lub podstępem” na taką, która zakłada brak wyraźnej zgody na współżycie, od razu pojawia się wysyp komentarzy autorów płci obojga, że „to odbiera całą magię” oraz drwin, że „może jeszcze przed seksem umowy będziemy spisywać”. (Jako niezdiagnozowany lekki Asperger uważam to za doskonały pomysł, bo dopóki ktoś nie powie mi expressis verbis, że chce ze mną uprawiać seks, to rzadko kiedy potrafię się tego sama domyślić.) Zastanawiam się wtedy zawsze, jak spaczony obraz świata muszą mieć ludzie, którym konieczność zapytania drugiej osoby, czy ich postępowanie nie będzie dla niej przypadkiem przemocowe, „popsułoby magię”. Może bierze się to z nieumiejętności rozmawiania w ogóle, może z wzorców wpajanych nam od dzieciństwa (do dziś całkiem sporo osób nie widzi niestosowności w zachowaniu księcia w baśni o śpiącej królewnie, który całuje nieprzytomną dziewczynę bez jej przecież zgody), a może z połączenia obydwu. Oczywiście rozumiem, co ci buntujący się ludzie mogą mieć na myśli, jednak naprawdę niewiele jest w życiu sytuacji, których nie dałoby się potraktować jako wyjściowo erotycznych. Wystarczy otworzyć głowę. Czasy, w których to mężczyzna ma inicjować każde zbliżenie, rzucając się jak wygłodniałe zwierzę na bierną, zaszczyconą tym faktem dziewoję, której wypada się z początku trochę jednak mu opierać, by nie wyjść na łatwą, już na szczęście przeminęły (mam nadzieję). Bo rzeczywiście trzeba doskonale znać drugą osobę i jej granice, by ich w ten sposób nie przekroczyć. Stąd gigantyczny bunt rodzi we mnie seksistowska teza, że:

jak kobieta mówi „nie”, to myśli „tak”.

Nie dość, że idealnie wpisuje się w kulturę gwałtu, otwierając furtkę wszystkim zwyrodnialcom, traktującym innych ludzi jak pozbawione uczuć przedmioty, to utwierdza też chory stereotyp, że dorosłemu człowiekowi, nawet jeśli – do czego ma prawo – nie jest w danym momencie pewien, czego chce, można odebrać decyzyjność. Jestem wściekła zarówno na mężczyzn, którzy pozwalają sobie na takie żarty, jak i na kobiety, które przez wyuczony opór i udawanie niedostępnych, kiedy tak naprawdę niedostępne wcale nie chcą być, je utrwalają. Bądźmy poważni i traktujmy zarówno siebie, jak i innych poważnie. „Nie” zawsze znaczy „nie”, „tak” zawsze znaczy „tak”, a „nie wiem” zawsze znaczy „nie wiem” – może otwierać pole do rozmowy, ale nie do przemocy! Ale żebyśmy przestali się zachowywać jak prymitywne samce i pensjonarskie cnotki, musimy powychodzić z tych pretensjonalnych romantycznych ról, w których dostrzegamy magię, szukając jej ciągle po stronie infantylizmu i niedojrzałości.  Musimy przestać postrzegać mężczyznę i kobietę jak dwie dopełniające się połowy i zrozumieć, że każdy z nas, bez względu na płeć, jest odrębną całością, posiadającą zarówno tzw. męską (bardziej zdecydowaną i silną), jak i kobiecą (bardziej delikatną i wrażliwą) stronę oraz własną seksualność niezależną od nikogo innego.
Jak poradzić sobie z upadkiem całej tej romantycznej koncepcji, a nawet może z pewną tęsknotą za nią? Myślę, że warto zdać sobie sprawę z tego, że toksyczność relacji silnie uzależnia i może sprawiać wrażenie bardziej atrakcyjnej niż wszystko, z czym się spotkamy w zdrowym związku. W rzeczywistości naprawdę nie ma nic bardziej nudnego niż wielka spełniona miłość (choć mój Partner pewnie powiedziałby, że jest –  zbieranie grzybów). Codzienna praca u podstaw zarówno nad sobą, jak i nad samym związkiem to nudy na pudy, w dodatku wymagające i niezbędne, by wszystko funkcjonowało dobrze. Sprytnie schowana magia tkwi jednak w tym, że nawet takiej miłośniczce ekstremów jak ja, w której słowniku nie istnieje pojęcie systematyczności, się chce!

fot. Marianna Patkowska

Równość jest sexy

fot. Marianna Patkowska

Dawna romantyczna wizja miłości w relacjach heteroseksualnych bazowała przede wszystkim na nierówności płci. Pomysł na odwrotny typ związku, czyli taki, którego podstawą jest równość i partnerstwo, może się wydawać mniej ekscytujący, tymczasem jest dużo bardziej sexy niż uległość! Dlaczego? Bo nie ma w nim miejsca na eksploatację, czyli sytuację, w której potencjalnie może się w nas zgromadzić frustracja, nieuświadomione poczucie niesprawiedliwości czy złość do partnera. Problemy rozwiązuje się na bieżąco, więc nie urastają do rangi wielkich i nienaprawialnych.
Dałam się kiedyś, jak pewnie większość z nas, wplątać w pułapkę myślenia o partnerze jak o człowieku, który jako jedyny może spełnić wszystkie moje potrzeby. To nieprawda – tylko ja sama mogę spełnić wszystkie swoje potrzeby, choć czasami przy pomocy innych ludzi i niekoniecznie zawsze musi, a nawet nie zawsze może być to mój partner. Ta perspektywa pomaga zbudować dużo lepszą relację z samym sobą i na pewno ułatwia zarówno bycie razem, jak i wszelkiego typu rozstania (zarówno te chwilowe, jak i ostateczne), bo mamy jeden niezmienny punkt odniesienia – samych siebie. Stara wizja miłości zakładała nieumiejętność przeżycia rozstania; napawanie się tęsknotą, napawanie się brakiem. Tymczasem do zdrowej relacji każda ze stron wnosi 50%, więc przy rozstaniu (mówię tu zarówno o wspólnej decyzji o rozstaniu się, zostaniu porzuconym, jak i o śmierci partnera) nie zostajemy z niczym, tylko z połową. Czy ma nam nie być przykro? Ma być nam dokładnie tak, jak będziemy to czuć i tak długo, jak będziemy tego potrzebować. Jednak opłakiwanie relacji zdrowej tym się różni od opłakiwania relacji toksycznej, że jest w nim nie rozpacz, a pogodzenie się z tym, co jest. Mocno rezonuje ze mną ten fragment jednej z moich ulubionych piosenek Indii.Arie:

If he ever left me, I wouldn’t even be sad, no
‘Cause there’s a blessing in every lesson
And I’m glad that I knew him at all

„The Truth” India.Arie

Mój Partner jest pierwszym, za którym umiem tęsknić w niedestrukcyjny sposób. Wypełnia mnie niesamowity spokój, ale też świadomość, że nikt z nas nie wie, ile wspólnego czasu jest nam dane. Paradoksalnie właśnie dlatego, że mam dziś do stracenia dużo więcej, niż kiedykolwiek, z łatwością odnajduję w sobie pokorę i wdzięczność za każdy dzień, w którym ten niesamowity Człowiek jest w moim życiu, a także motywację, żeby codziennie wspólnie nad związkiem pracować.
No i – co bardzo ważne i dotyczy wszystkich płci – jak byśmy nie byli z partnerem dobrani i zgodni, jak byśmy się nie wyczuwali, to żaden człowiek nie potrafi czytać w naszych myślach, więc jeśli czegoś chcemy – mówmy o tym wprost, nie czekając (często latami), aż się sam domyśli! Weszłam w swoją dzisiejszą relację z bagażem zaszłości i pomysłów (cudzych) na to, co wypada, a czego nie wypada. Dziś, kiedy potrzebuję przytulenia, docenienia, miłych słów, pochwał czy delikatności – zwyczajnie o nie proszę. Bo mój Partner nie jest księciem z bajki, trudniącym się w wolnych chwilach wróżbiarstwem. Nie zawsze rozumie, a rzadko kiedy wie, co i dlaczego dzieje się w mojej głowie. Jednak kiedy mu o tym powiem, wszystko układa mu się w spójną całość, bo ma w sobie ogromną na mnie uważność. Więc choć patrzenie sobie głęboko w oczy bez słów w blasku świec wydaje się bardziej nęcące niż zakomunikowanie drugiej osobie, że jakieś zdarzenie rozdrapało właśnie naszą traumę z dzieciństwa i teraz przez trzy dni będziemy z niej wychodzić, więc prosimy, żeby to uwzględniła, to jednak komunikacja jest kluczem do szczęśliwej, zdrowej relacji.

fot. Marianna Patkowska

Wierność i zdrowy związek

fot. Marianna Patkowska

Wierność jest dla mnie fundamentem każdej relacji. Nigdy na szczęście w związkach romantycznych nie doświadczyłam ani cudzego, ani – co chyba jeszcze ważniejsze – własnego niedochowania wierności. Jednak bliżej niesprecyzowany lęk przed zdradą, a może jedynie zinterpretowany w ten sposób lęk przed odrzuceniem sprawiał, że nie zboczyłam na szczęście w stronę chorobliwej zazdrości, ale za to zakładałam ciasną uprząż na siebie samą. Co dokładnie mam na myśli? Narzucanie sobie za każdym razem przekonania, że związek czyni ze mnie intelektualną i fizyczną własność drugiej osoby, więc wybranie jednego partnera powinno mnie automatycznie zamknąć na wszystkich innych mężczyzn – wykasować ich z pola mojego widzenia. Prawdopodobnie nikt tego ode mnie nigdy nie wymagał, ale ja sama – przez własny, niczym zresztą niepoparty – brak zaufania do siebie, stworzyłam sobie więzienie, bojąc się konfrontacji z samą sobą. Dziś wiem o sobie to, że do funkcjonowania potrzebuję głębokich relacji z różnymi ludźmi. Te płytkie mogą dla mnie nie istnieć wcale, ale nawet krótkie, lecz głębokie, mnie budują i mam ogromną nadzieję, że budują też tych, z którymi w nie wchodzę. Tym samym założenie, że będąc w związku, nie mogę już wejść w głęboką relację przyjacielską z żadnym innym człowiekiem (w tym też mężczyzną), stoi w sprzeczności ze mną. I – jak każde kłamstwo – może działać wyłącznie na krótką metę. Po raz pierwszy jestem w związku, którego podstawą jest bezgraniczna i bezkompromisowa szczerość, która z kolei bazuje na znakomitej znajomości samego siebie u każdego z nas. W takim układzie nawet najmniejszy fałsz nie pozostanie niezauważony, nie warto nawet próbować tuszować swojej złości czy frustracji, bo i tak wypłyną na powierzchnię, co łatwe, kiedy woda jest taka niezmącona. Jestem z Partnerem, który mnie w niczym nie ogranicza, bo mnie przede wszystkim jak nikt inny rozumie. Wspiera mnie więc we wszystkim, co sprzyja mojemu rozwojowi. Inspiruje mnie też, bym sama była tak samo doskonałym partnerem dla niego, jakim on jest dla mnie.
Dziś nie wyobrażam sobie, żeby mu powiedzieć, że „zamyka mnie na innych mężczyzn”, bo to oznaczałoby, że zamyka mnie na ludzi. A jest wręcz przeciwnie – dopiero będąc z nim, jestem naprawdę otwarta i czuję mocniej niż kiedykolwiek, jak co (i kto) na mnie oddziałuje. Innymi słowy, co mnie buduje, a co niszczy. Zdradą jest moim zdaniem brak lojalności i brak rozmowy. Zarówno robienie czegokolwiek w ukryciu, jak i zmuszanie partnera poprzez traktowanie go jak swojej własności do tego, by musiał cokolwiek przed nami ukrywać, nie jest w porządku. Związek nie niweluje naszego niezbywalnego prawa do wolności. Każdy dorosły człowiek sam decyduje o tym, co robi ze swoim życiem, kim się otacza, z kim sypia, w co wierzy. Zdrowy związek nie może nikomu tej wolności odbierać. To, że na ogół rezygnujemy z wielu rzeczy, które były w zasięgu ręki przed wejściem w relację, powinno wynikać z miłości i empatii do drugiej osoby, a nie narzucanych przez nią ograniczeń. Dla każdego co innego będzie oczywiste, stąd tak ważna jest komunikacja, ale też jakiś wspólny background. Na przykład nie jest najlepszym pomysłem wiązanie się z poliamorystą, kiedy samemu jest się monogamistą i na odwrót (jako monogamistka nie chciałabym jedynej możliwej d l a  s i e b i e  wizji związku narzucać komuś, kto ma inaczej). Kwestie religijne też mogą być nie do pogodzenia, podobnie zresztą, jak przekonania polityczne. O tym wszystkim dobrze rozmawiać, zanim zaangażujemy się w związek emocjonalnie. Jestem przekonana, że będąc w relacji, powinniśmy się kierować wyłącznie tym, by się nawzajem nie ranić, bo choć przy zaniechaniach potem za jej rozpad najłatwiej winić ewentualne osoby trzecie, to jednak by mogły być one jakimkolwiek zagrożeniem dla związku, ten musi być najpierw od jakiegoś już czasu dysfunkcyjny. A odpowiedzialność za niego spoczywa wyłącznie na osobach, które go tworzą.

fot. Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę piosenkę, do której mam ogromny sentyment, choć cieszy mnie, że opisuje moją dawno już minioną przeszłość.

fot. Marianna Patkowska

Kochanków rozmowy… cz. 2

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Ponieważ moje, trwające już ponad rok, życie w związku obfituje w codzienną porcję dialogów, które uwielbiam, jakiś czas temu zaczęłam prowadzić na swoim fejsbukowym profilu cykl „Kochanków rozmowy”. Ponieważ cieszy się on dużą sympatią i popularnością wśród znajomych, postanowiłam opublikować go w postaci blogowego wpisu.
Wybór takiego właśnie tytułu, jak zwykle u mnie, nie był przypadkowy, lecz głęboko przemyślany. Podkreśla dwie rzeczy, bez których udany związek nie istnieje: nieplatoniczność relacji oraz rozmowę. Mam w ogóle wrażenie, że rozmawiamy ze sobą bezustanNie, nawet milcząc, choć już słyszę uchem wyobraźni przytyki Kochanka, że ja milczę zdecydowanie rzadziej. Niech Mu będzie!

Miesiąc z maleńkim haczykiem temu umieściłam pierwszy wpis „Kochanków rozmowy…”, ale że rozmawiamy cały czas, postanowiłam utworzyć odrębną blogową kategorię „Z cyklu kochanków rozmowy”, w której sukcesywnie będą się pojawiać kolejne części naszych dialogów.

☎️ Z cyklu telefoniczne kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy przez telefon…

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
Kochanek dzwoni do mnie, kiedy słucham podcastu kryminalnego, więc na wszelki wypadek się upewniam:
– Nie chcę nic sugerować, ale… tak zupełnie hipotetycznie oczywiście… JAK weźmiemy ślub, to nawet jak się napijesz, nie będziesz mnie podczas wesela (czy tam, czegoś) dusił, a potem nie zepchniesz mnie ze schodów…
🤨🤨🤨 Yyyy, no nie.
– … razem ze swoją mamą?
– Aaa, że z matką jeszcze?! 🙉 Nie uradzę 🤷‍♂️
#WolałamZapytać #NoAleTrudno #NieMożnaMiećWszystkiego #Plus #JakoKobietaPoPrzejściach #OrazKobietaZPrzeszłością #ZnamTeKlimaty

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– I nie zapomnij do psychiatry zadzwonić! – rzucam na odchodne.
– Do jakiego, k…, psychiatry?
– Znaczy neurologa. Jejku, pomyliło mi się, bo to lekarz też od głowy jest. Tak czy siak, zaraz po naszej rozmowie zadzwoń i się umów, żeby nie zapomnieć.
– Przecież jest niedziela… 🤨
– Aaaaa! To nie dzwoń dziś, bo się nie dodzwonisz! Widzisz, jak to dobrze, że mnie masz?
– … jakiego, k…, psychiatry? 🙉🙉🙉
#MożeDoMojego #Właśnie #DobrzeŻeSobiePrzypomniałam #AleNieDzisiaj #BoJestNiedziela #ISięNieDodzwonię

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Możesz mówić – instruuje mnie, odbierając ode mnie telefon Kochanek, – ale głupoty, żebym nie musiał ich słuchać, bo robię właśnie księgowość i jak się j…nę, to będzie słabo.
– Ej! Ale ja zawsze mówię głupoty i mam nadzieję, że ich słuchasz…
– No widzisz… nie zawsze 🤷
#BiednejToZawszeWiatrWOczy #ŻycieJestPełneRozczarowań

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Wiesz, odkąd w pracy rzadziej bywa mój ukochany piesek, tak jakby bardziej za Tobą tęsknię – zwierzam się Kochankowi.
– O, czyli gdyby pies był tam częściej, tęskniłabyś za mną mniej?
– Kurczę, szybko się uczysz mojego sposobu zadawania pytań. Ale ja też się szybko uczę Twoich na nie odpowiedzi, więc ujmę to tak: „tego nie powiedziałam” 🤷‍♀️
#NoNiePowiedziałam #AleDojrzałamDoSzczeniaka

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy.
– Jejku, ale Ty jesteś mądry – zachwycam się mądrością Kochanka ja.
– Jak ja sobie pomyślę, jaki ja jestem, k…, mądry, to… aż mi się nie chce myśleć…
#NaJegoMiejscuMiałabymTakSamo #OhWait #PrzecieżJestemNaJegoMiejscu

Z cyklu poranne telefoniczne kochanków rozmowy…
Omawiamy badania okresowe, przypominam sobie o konieczności wybrania się do endokrynologa, na co Kochanek poleca mi kogoś:
– Jest najlepszym specjalistą w Europie!!! … co prawda od krów, ale to też ssaki 🤷‍♀️🙉🙉🙉 #CzyOnMiWłaśniePowiedziałŻeJestemGruba #ZnakZapytania #NoAleCoPrawdaToPrawda #ZTymSsaniem #ZnaczySsakiem

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– A kochasz mnie ta…
– Kocham!
– …ką jaką jestem?
– A, taką jaką jesteś? A, to nie!
🤣🤣🤣🙈🙈🙈
#CałeSzczęścieŻeDoprecyzowałam #BoŻyłabymWNieprawdzie

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Ej, no przecież niska jestem!
– Jesteś najwyższą dziewczyną, jaką miałem.
– No skoro wybierałeś się na łowy po krainie liliputów, to nie dziwota 🤷‍♀️ Mam metr 69 (😈 przypadek? 😈). Modelką mogłabym zostać dopiero za 6 centymetrów 🤷‍♀️
– No i całe szczęście, że nie zostałaś modelką! Już widzę te memy z Twoich upadków, bo „nie trafiłaś w wybieg” 🙉
🤣🤣🤣 #CoRacjaToRacja #ZgrabnośćRuchów #IGracja #NieSąMoimiNajmocniejszymiStronami #AleMamZaToŚwietnyBiust #INieZawahamSięGoUżyć

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
Poirytowany Kochanek:
– Kupiłem ekspres do kawy. Ma funkcję wyświetlania w siedmiu językach. K…a, ekspres poliglota, a nie umie kawy zrobić!
#MyślęŻeMimoWszystko #WartoDocenićJegoWalory

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Hej! Jak masz bułkę i kroisz ją na dwie części, to… jak nazwać każdą z nich? – pytam Kochanka.
– 😳😳😳 No… górna połowa bułki i dolna połowa bułki… 😳😳😳
– I tak ludzie serio mówią?
– Yyyy, no tak.
– A, ok, dzięki.
#MójŁącznikZeŚwiatem #TrudneŻyciePisarza #ProzaŻycia #TakaSkomplikowana

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
Zaczęłam terapię online i opowiadam Kochankowi, że w odróżnieniu od innych terapeutów, ten robi notatki, co jest ważne, zwłaszcza na początku.
A na to Kochanek, racjonalnie:
– Może też ma uszkodzenie mózgu?
🤣🤣🤣🙈🙈🙉 #JakOnJużCośPowie #BoPamiętacieŻeMiałWypadek #IPoważneUszkodzenieMózgu #Prawda #ZnakZapytania

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
Kochanek w delegacji, więc jako kobieta idealna załatwiłam mu nocleg… Wiem już, że muszę się trochę podciągnąć w tej kwestii, bo chyba znalazłam mu najgorszą dziurę do spania na całym Śląsku. No więc dzwonię do niego rano.
– Cześć, nie przeszkadzam?
– Czekaj! Laski, sio mi z tu z łóżka! Hej, już nie!
– … mówiłeś do karaluchów?
#ZJakiegośPowodu #WydałoMiSięToLepszymScenariuszem #NiżMówienieDoSiebie

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Chciałabym – odpowiadam na jakieś nieistotne pytanie Kochanka.
– „Ssałabym, ssała” – intonuje mi przez telefon piosenkę Formacji Nieżywych Schabuff Kochanek. – Wiesz, w ogóle przeróbmy ten tekst i zróbmy parodię. Ja się przebiorę za takie wielkie prącie.
– A ja za wielkie usta!
– Ciekawe tylko, gdzie wypożyczyć kostium wielkiego prącia i wielkich ust 🤔
– Kurczę, nie chcę Cię martwić, ale to mi przypomniało taką scenę z filmu „I kto to mówi”, kiedy John Travolta i Kirstie Alley śpiewają i tańczą nad swoim dzieckiem z deską klozetową, a ono tak na nich patrzy i myśli: „mam rodziców głupków” 🤷‍♀️
– Spoko, nasze będzie śpiewać ”Jeb…tych rodziców mam” 🎶🎶🎶
🤣🤣🤣 #NaBankTakWłaśnieBędzieŚpiewać #ObyCzysto #PoMnie #IRytmicznie #PoKochanku

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Już po? I jak? Kupiłeś wszystko w Biedrze?
– Nie no, jeszcze trochę w niej zostało 🤷‍♂️
🤣🤣🤣 #CałeSzczęście #Kupuj #IDajKupowaćInnym

☕ Z cyklu poranNe kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy rano…

Z cyklu poranne  kochanków rozmowy…
– Kurczę, właśnie poznałam nowy psychologiczny termin: „regres psychiczny” . Polega to na tym, że kiedy jakaś sytuacja przypomni ci traumę z przeszłości, to cofasz się emocjonalnie do wieku, w którym spotkało cię coś złego – np. lat 5, 7 czy 12… To tyle tłumaczy u mnie w ogóle! Wow! – opowiadam Kochankowi.
– Czy Ty nie mogłaś mi na początku związku dać jakiejś instrukcji obsługi do Siebie? 🙉
– W sumie… mogłam, ale się bałam, że jak ją przeczytasz w całości, to nie będziesz już chciał ze mną być…
– Wiesz, dla takich cycków jestem w stanie wiele wytrzymać.
– Naprawdę?
– No a nie widzisz, ile już dla nich wytrzymałem?
– W sumie racja 🤷‍♀️
#PrzedmiotoweTraktowanieJestZaBardzoDemonizowane #ACzasemJestReceptąNaUdanyTrwałyZwiązek #BoŻeMózgMamŚwietnyToPrzecieżSamaWiem

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
Rano budzi nas tupanie ptaków (mieszkam na poddaszu).
– Co to? – pyta mocno zdziwiony Kochanek.
– To tylko ptaki – odpowiadam zaspana i przyzwyczajona.
– Ale… wszystkie? 😱  Że się tak umówiły, że „idziemy potupać do Patkowskiej”?
🤣🤣🤣 #NaToWychodzi #ZwłaszczaŻeLubięPtaki #Zwłaszcza #CoNieBędzieZaskoczeniem #Duże

Z cyklu poranne kochanków videorozmowy
– Już chciałam powiedzieć, że jesteś taki seksowny – zaczynam,  – ale zauważyłam fragment Twojej piżamki i przypomniałam sobie, że ma długie rękawy 🙈
– Nie gadam z Tobą!
#PiżamyToZłoWCzystejPostaci

🫖 Z cyklu popołudniowe kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy po południu…

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
– Wiesz, tak się właśnie zastanawiam – zaczynam. – Pamiętasz, jak dwa dni temu wieczorem powiedziałam ci, że znalazłam w internecie dużo nagrań (trwających od trzech do ośmiu godzin) deszczu w bibliotece i ty na to powiedziałeś, że „to ciekawe”?
– No, pamiętam.
– To właśnie coś mnie tknęło i zaczęłam się zastanawiać… Czy ty przypadkiem nie mówiłeś ironicznie?
– 😯 Yyyyy…. No przecież… oczywiście, że mówiłem.
– No, to jakby Asperger mi się cofał, bo… zauważyłam to!
– Zauważyłaś po jednym dniu i uważasz, że Asperger ci się cofa?
– Po dwóch dniach!
– Po dwóch dniach… 🙉🙉🙉
#AleZauważyłam #TegoŻeMniePodrywałNaPrzykładNieZauważyłam #CieszmySięZMałychAleJednakPostępów

🤯 Z cyklu o snach kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy też, zazwyczaj przez telefon, o… moich snach…

Z cyklu o snach kochanków rozmowy…
– Miałam mega dziwny sen. Najpierw gdzieś pojechałam i musiałam zdążyć na autobus powrotny, a to były Czechy w ogóle i się przestraszyłam, że ten autobus na mnie nie poczeka…
– … nie poczecha…
– 🤣🤣🤣 Tak. A potem okazało się, że to pułapka i chcieli mnie zgwałcić… Tak się bałam…
– Już ja uwierzę, że się gwałtu bałaś!
– No ok, nie bardzo, ale trochę się bałam.
– … że jacyś tacy rachityczni ci gwałciciele?
– … tak.
#TrochęHardcorowaOSnachRozmowa #AleŻycieToNieTylkoPotylicznaPoprawność #Tak #NapisałamPotyliczna

Z cyklu o snach kochanków rozmowy…
– No czasem opadają mi ręce – stwierdza Kochanek po wysłuchaniu mojego snu. – Masz w pracy nieprzyjemną sytuację z jakimś pijakiem, a potem Ci się śni, że jestem agresywnym alkoholikiem, który Cię bije… 🙈
– Wiesz, mam różne lęki, które przez podświadomość dostają się do moich snów…
– To też mnie martwi. Widzisz, z jednej strony jesteś bardzo mądra, a z drugiej, niektóre Twoje lęki są kosmicznie nielogiczne.
– Lęki z założenia nie są logiczne. Ale dobra wiadomość jest taka, że ja myślę na tych dwóch płaszczyznach równolegle. Myślę logicznie, rozumiem Twoje racje i umiem ocenić, co w moich lękach jest absurdalne, nawet jak je równocześnie czuję. Wiesz, to trochę tak, jak telefon z dwiema kartami SIM.
– Tylko że Ty masz drugą kartę SIM do innego świata! Jedna uznaje grawitację, a w drugiej grawitacja nie istnieje! 🙉 Tak to jest, jak spotka się materia z antymaterią. Kompletna anihilacja.
#NadalNieRozumiemCoWTymZłego #JestNaPewnoCiekawie #INaPewnoNieMożnaSięZeMnąNudzić

Z cyklu o snach kochanków rozmowy…
– Taki dziwny sen miałam…
– Ooo!
– Tak. To ciekawe w ogóle, bo wczoraj w realu kupiłam w Biedrze najtańszy płyn do mycia naczyń i nawet specjalnie patrzyłam, żeby był za dwa złote z czymś, a nie trzy! Kupiłam taki różowy. I dokładnie on mi się śnił. Że pojechałam gdzieś z nim tramwajem i zgubiła mi się do niego zakrętka. I byłam taka zła… Nawet zła podwójnie, bo po skasowaniu biletu uświadomiłam sobie, że bardziej mi się opłacało wziąć jednak dobowy. No i poszłam do sklepu kupić siatkę, żeby ten mój różowy płyn się nie rozlał. W sklepie naszła mnie refleksja, że może jednak kupić nowy płyn z zakrętką, ale wszystkie Ludwiki były za 15 złotych i jak pomyślałam, że ten mój był taki tani, to zrobiło mi się tak przykro i szkoda, że wzięłam darmową siatkę i się obudziłam.
– No tak… Taniego płynu bardziej szkoda, niż drogiego – w sumie logiczne 🤷‍♂️ – stwierdza Kochanek.
– O kurczę, a wiesz, że tak teraz… po przemyśleniu, to faktycznie… może nie było to najbardziej logiczne… 🤔🤔🤔
– 🙉🙉🙉
#ATrzebaWamWiedzieć #ŻeJestemOsobą #KtóraPoZakupieBiletuDobowego #PotrafiNaTrasieJednegoTramwaju #AlboAutobusu #PrzesiąśćSięKilkaRazy #ObyTylkoJedenPrzejazd #WyszedłJakNajtaniej #ChociażWSumie #WcaleWamNieTrzebaWiedzieć

P.S. Na deser łączę pasującą przesłaniem piosenkę Dolly Parton, gdyż oboje z Kochankiem jesteśmy ogromnymi fanami jej cudownego biustu!

Kochanków rozmowy…

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Ponieważ moje, trwające już ponad rok, życie w związku obfituje w codzienną porcję dialogów, które uwielbiam, jakiś czas temu zaczęłam prowadzić na swoim fejsbukowym profilu cykl „Kochanków rozmowy”. Ponieważ cieszy się on dużą sympatią i popularnością wśród znajomych, postanowiłam zrobić dziś sobie prezent urodzinowy, publikując go w postaci blogowego wpisu.
Wybór takiego właśnie tytułu, jak zwykle u mnie, nie był przypadkowy, lecz głęboko przemyślany. Podkreśla dwie rzeczy, bez których udany związek nie istnieje: nieplatoniczność relacji oraz rozmowę. Mam w ogóle wrażenie, że rozmawiamy ze sobą bezustanNie, nawet milcząc, choć już słyszę uchem wyobraźni przytyki Kochanka, że ja milczę zdecydowanie rzadziej. Niech Mu będzie!

☎️ Z cyklu telefoniczne kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy przez telefon…

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Brakuje mi Ciebie – zaczynam zalotnie ja.
– W sensie nazbierało Ci się w zlewie naczyń do mycia?
– Tak.
#ZaDobrzeMnieZna #NieZNimTeAkuratNumerki

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– No po wypadku to w ogóle nie mogłem oglądać nawet jazdy na nartach w telewizji, bo mi się kręciło w głowie i ta myśl, że ktoś się przewróci i połamie sprawiała, że odczuwałem fizyczny ból – zwierza się Kochanek.
– Doskonale to rozumiem! To powód dla którego nie oglądam pornoli z czarnoskórymi mężczyznami. Też od patrzenia wszystko mnie w środku boli.
– … dlaczego Twoja analogia mnie nie dziwi…
#ZupełnieNieWiem

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
Wysłałam Kochankowi piosenkę, którą właśnie nagrałam a cappella  w szafie.
– Kurczę, nie mieści mi się w głowie, że można mieć taki słuch i śpiewać tak bezbłędnie czysto. Nie lubię Cię.
– Jak coś – podpowiadam, – to moja mama ma jeszcze lepszy.
– Ale przynajmniej nie śpiewa. Nie dość, że masz najlepsze cycki, to jeszcze najpiękniejszy głos i niesamowity słuch. Spadaj, nie gadam z Tobą. Może jutro mi przejdzie.
„Kurczę, biedny” – pomyślałam. – „Na jego miejscu też bym sobie zazdrościła… biustu” 🤷‍♀️
#Proste

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Cholera, potrzebuję dwudziestkępiątkę – stwierdza Kochanek.
– Ej, no już bez przesady! Masz trzydziestkępiatkę! To 18 lat różnicy, weź wyluzuj, Chłopie! – bulwersuję się ja.
– …a mam pięćdziesiątkę – kontynuuje On.
– No pięćdziesiątkę już miałeś.
– LEKARSTWA LICZĘ, Głupolu! 🙄😑🙉
#NoINieMógłTakOdRazu #TylkoWNiepewnościCzłowiekaTrzyma #ATakByTheWay #TrzydziestkipiątkiSąNajlepsze

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Jak pracowałam w wypożyczalni strojów narciarskich, za każdym razem musiałam wietrzyć po Chińczykach. Nie chodziło absolutnie o higienę, tylko prawdopodobnie to, co jedzą. To był zawsze bardzo specyficzny zapach smażonego ryżu. I chyba oleju. Nie chcę, żeby to zabrzmiało rasistowsko… 🙈
– … po prostu czułaś ryżkomfort 🤷‍♂️
🤣🤣🤣 #KochanekMaZawszeNajlepszePuenty

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
Ja, wykończona po pracy:
– Ale nie myślisz, że jestem cieniasem?
– Podejdź do lustra i sprawdź, bo naprawdę NIE JESTEŚ!
– NO WIESZ??? Już mogłeś sobie darować takie przytyki do mojej wagi!!!
– 🙉🙉🙉
#NoJużNaprawdę #Mógł

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– I naprawdę tak za mną tęsknisz? – pytam pozytywnie zaskoczona ja.
– Naprawdę. A co Ty myślisz, że ja wyjeżdżam do Gdańska, żeby od Ciebie uciec?
– Tak!
– 🙉🙉🙉
#Zapytał #ToMuOdpowiedziałam 🤷

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– A dumnyś, że masz taką piękną, mądrą i utalentowaną kobietę?
– Ale przecież z Tobą jestem! 🤷
 #SzczerośćWZwiązkuJestZdecydowaniePrzereklamowana 🤣🤣🤣

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Chodzi o to… – zaczynam swój wywód z zakresu fizyki i językoznawstwa.
– …żeby nie wpaść w błoto! – przerywa mi elokwentnie Kochanek.
– …a zwłaszcza bez płaszcza!
– Uuuu, ale wybrnęłaś!
– Z Tobą wybrnąć to czysta przyjemność 😈😇🥰
– A z Tobą wybrnąć, to jak zabrnąć 🤷‍♂️
🤣🤣🤣 #UznamToZaKomplement

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Koleżanka dostała od klienta Prosecco – informuję Kochanka.
– To można leczyć?
🤣🤣🤣🙈🙈🙈 #ŚmieszekTaki #TakiŻartowniś

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Super, że ten nowy samochód jest cichy! A ten poprzedni czemu był taki głośny? – dopytuję Kochanka.
– Bo miał uszkodzone łożysko.
– Aaa! A w ogóle to prawda, że koty zjadają swoje łożyska?
– No większość ssaków zjada swoje łożyska. Sam widziałem, jak moja suczka po urodzeniu zjadła wszystko.
– Właśnie! Bo nigdy nie miałam psa. Jak to jest, jak zaczyna się psi poród? Wzywa się weterynarza położnika?
– Tak, k…, psa położnika, a koty podają ręczniki 🙈🙈🙈
🤣🤣🤣 #NoSkądMamToWiedzieć #JakNigdyPsaNieMiałam

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
Po omówieniu moich urodzinowych potrzeb, Kochanek siada do zrobienia przelewu:
– Jak nie zrobię go teraz, to zapomnę. Ok, mam Cię w zdefiniowanych odbiorcach. Tylko co wpisać w tytule przelewu? “W podzięce za seks” może być?
– 🤣🤣🤣 Taaaak! 😍
– Powinno być wtedy nieopodatkowane.
🤷‍♀️ #Powinno #ChociażKtoIchTamWie #NoI #OnNaSerioZrobiłTakiTytułPrzelewu 🤣🤣🤣

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Tymański jest moim guru harmonii – zwierzam się Kochankowi.
– … kuru harmonii.
🤣🤣🤣 #PozdroDlaKumatych #AlboWytłumaczę #ByłTakiZespół #Tymańskiego #Kury

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– To gdzie będziesz spał, jak powynajmujesz wszystkie swoje apartamenty?
– Uwiję sobie gniazdko w piwnicy.
– Hmmm – zaczynam (w swoim odczuciu zalotnie) – A zrobisz tam jakieś miejsce w łóżku dla drugiej osoby?
– 🤔?
– … czyli mnie…
– Aaaaa! Ciebie! A, to tak, bo już się zastanawiałem na ch… mi druga osoba w łóżku…
🤣🤣🤣 #NoWSumieLepiejNieNaCh…

☕ Z cyklu poranNe kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy rano…

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
– A gdybyś np. zobaczył Salmę Hayek, to też byś mnie nie rzucił? – pytam ja, wcale nie taka pewna, co sama bym odpowiedziała, będąc na jego miejscu.
– Przecież już ją widziałem i Cię nie rzuciłem 🤷
🤣🤣🤣 #NoLogiczne #APozaTym #MężczyźniWoląBlondynki #TrueStory #PotwierdzoneInfo

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
Scrollujemy fejsa i napotykamy na mema z mrówkojadem.
– Co to? – pytam ja.
– Mrówkojad – odpowiada Kochanek.
– A mrówkojad nie ma dłuższej trąbki?
– To chyba zależy. Bo jeszcze są pancerniki, ale one mają bardziej ekstremalny wygląd.
– Yyyyuuuu – wzdrygam się ja. – One mnie autentycznie przerażają swoim lookiem. Ty też się boisz pancerników?
– Tak. Zwłaszcza Potiomkina.
🤣🤣🤣 #Kpiarz #AJaSięPancernikówNaprawdęBoję

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
Zwierzam się Kochankowi z bólu różnic środowiskowych.
– Wiesz, moje dzieciństwo zrobiło mi krzywdę, bo otaczały mnie od najmłodszych lat tak wielkie osobowości i osobistości świata sztuki, że pół życia na serio myślałam, że nieartyści to ludzie upośledzeni. Jak wzrastasz w takim wyjątkowym świecie, to potem, stykając się z resztą Polaków, doświadczasz szoku.
– Rozumiem to. Ja miałem ogromne szczęście w podstawówce i ogólniaku do niesamowicie inteligentnych, wybitnych i przez to inspirujących jednostek. Ale jak tak sobie pomyślę, że np. trafiasz do klasy, w której są tylko dwie inteligentne osoby… i tej drugiej nie lubisz… 🤷
#Najgorzej #WSumie #NadalMyślęŻeNieartyściToLudzieUpośledzeni

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
Przeniosłam się do nowego telefonu i chcę kilka rzeczy pozmieniać w aparacie, ale nie wiem jak, więc się irytuję.
– Poczytaj instrukcję – radzi Kochanek.
– Nie znoszę instrukcji! Nic z nich nie rozumiem ☹️
– Wiesz, życie to nie tylko pukanie. To też czytanie instrukcji 🤷
– Pukania?
– 🙈🙈🙈
– Ale wiesz, to ciekawe, bo w poprzednich związkach też słyszałam, że powinnam czytać instrukcje.
– O, czyli sytuacja się powtarza. Jaki z tego wniosek?
– Przyciągam do siebie mężczyzn lubiących czytać instrukcje?
#SwojąDrogąPocieszyłoMnieBardzoKiedyś #JakProfesorBralczykZwierzyłSięNamNaZajęciach #ŻeTeżNicNieRozumieZInstrukcjiPralki

Z cyklu poranne kochanków rozmowy.
– Leż tak i się nie duś! – ustawia mnie Kochanek, kiedy się wtulam.
– Ale właściwie czemu?
– Bo nie mogę zasnąć, kiedy się dusisz.
– Ale… ja się lubię dusić… Ojej, naprawdę nie możesz zasnąć? W sensie, że się o mnie martwisz? 😍
– Nie no, aż tak, to nie. Po prostu mnie to irytuje.
#SzczerośćWZwiązkuJestPrzereklamowana #WspominałamJuż #ZnakZapytania #TeżNamSię #FundamentTrafił

Z cyklu poranne kochanków rozmowy.
– Wiesz – stwierdzam, – powinieneś zrobić uprawnienia i oprowadzać ludzi po Trójmieście. Niesamowicie opowiadasz, cudownie klniesz, narzekasz na bandyckie architektoniczne rozwiązania, a Polacy kochają narzekanie, no i masz taką wiedzę o architekturze 🥰 Może dodasz taką usługę do wynajmu apartamentów? To by było coś…
– No co Ty? Zaj..bałbym, gdyby ktoś mnie nie słuchał!
– To musiałbyś brać pieniądze z góry 🤷‍♀️
#NoMusiałby #NiktZaDarmoNieBędzieTyrać

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
Ja wczoraj rano:
– Wiesz, Tymon powiedział mi wczoraj, że „za to, że Cię tak szybko zmobilizowałam do zrobienia takiego porządku, mam wielki, ogromny plus gdzieś tam… na niebie”, a ja go zapytałam „w sensie, że krzyż… z Kochankiem?” 🤣 Ej, czemu się nie śmiejesz? Przecież to śmieszne było…
– Spier…laj!
🤣🤣🤣🙈🙈🙈
#JaSięTamŚmiałam #ZWłasnegoDowcipu

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
– Skąd Ty to wszystko wiesz? – pytam ja, zafascynowana znajomością Kochanka codziennej drogi Słońca po nieboskłonie.
– Wiesz, 53 lata obserwacji 🤷‍♂️
– Ok, to Ty będziesz uczyć nasze dzieci geografii!
– No z pewnością Ty nie powinnaś! 🙈
– Dobra, to Ty bierzesz: geografię, biologię, chemię, fizykę i historię, a ja wezmę resztę. Cholera… coś w ogóle jeszcze zostało? 🤔 A, no przecież! Polski! No i matematyka – spokojnie do piątej klasy podstawówki mam ogarniętą – stwierdzam z nieuzasadnioną dumą.
– To akurat wystarczy… do robienia zakupów w biedrze.
#AleMnieZgasił #AWiem #JeszczeFilozofięChętnieNaSiebieWezmę #IAngielski

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
– Zawinęłaś mnie, jak naleśnik i unieruchomiłaś kolanem, a potem pytasz, czy jest mi miło, a ja prawie oddychać nie mogę – marudzi Kochanek.
– Oj tam, bez przesady. Moim zdaniem oddychanie jest generalnie przereklamowane.
– No ja się do niego dość mocno przyzwyczaiłem…
#TrafiłMiSię #Delikatny

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
– I naprawdę nie wkręcasz mnie z tą trójką dzieci?
– Nie, trójka to już rodzina.
– Pomysł super, szkoda że za mnie nie urodzisz, ale jestem na tak.
– Wiesz, jedynacy są na ogół nieprzystosowani do życia. Znaczy nie wszyscy, znam kilku normalnych…
– … na przykład mnie 😊
– O jprdl… Robimy trójkę! Postanowione!
🤣🤣🤣 #ITakąRobotę #ToJaLubię

🫖 Z cyklu popołudniowe kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy po południu…

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
– Zrobiłam chyba dobre proporcje drinków, bo wódki jest więcej niż coli – mówię ja.
– Bardzo prawidłowo, gdyby było na odwrót, w drinkach byłoby zbyt dużo cukru, a to nie jest zdrowe – odpowiada fachowo dr Kochanek.
🤣🤣🤣 #PoTrzechSzklankachCzujęIdealnyPoziomCukruWeKrwi

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
– Musimy zrobić porządek z tymi skrzatami z korytarza – stwierdza Kochanek.
– Skrzatami? Co pijesz i czemu beze mnie?
– Widzisz, one są strasznie złośliwe. Mogłyby rozrzucać wszystkie buty, a… rozrzucają tylko twoje…
🤷🤷🤷🤣🤣🤣 #FaktFaktem #SąZłośliwe

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
– Ile potrwa ta sesja? – pyta Kochanek, bo zamarzyłam sobie zdjęcia na urokliwym wysypisku, więc jedziemy je robić.
– 40 minut maks maksów. A spieszysz się gdzieś?
– Nie no, umawiam się, ale się dostosuję. Czyli spokojnie o 19.00 będę wolny?
– No to zależy.
– Od czego?
– No od tego, na co się umawiasz. Bo jeśli na seks, to obawiam się, że o 19.00 nie będziesz jednak wcale wolny. Sorry – uroki życia z monogamistką 🤷‍♀️
– O jprdl, z kim ja żyję 🙈🙈🙈
– Z monogamistką 🤷‍♀️
#CoZrobiszJakNicNieZrobisz

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
Porządków ciąg dalszy. Po umyciu wszystkich okien, pozbyłam się wszelkiego zła, jakim są żaluzje i zasłony. No i kiedy Kochanek się rozbiera, trzyma się za siusiaka, jak cnotka niewydymka i mruczy pod nosem:
– Żebym we własnym domu musiał się zakrywać…
– Jejku, weźże nie przesadzaj! Kto Cię tam w ogóle zobaczy, a nawet jeśli, to kto się będzie tym ekscytować? Przypominam, że kobiety, którym się ciągle podobasz już dawno nie…
– … żyją.
– Chciałam być uprzejma i powiedzieć „niedowidzą”, ale co racja, to racja 🤷‍♀️
#NiedowidząTeNieliczneŻyjące

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
– Może jak wyjmiemy szafę z samochodu, to – korzystając z tego, że jesteśmy już ubrani – pójdziemy na spacer? – proponuje Kochanek.
Ja… po kilku minutach intensywnej rozkminy:
– A nie będzie nam trochę niewygodnie iść na spacer z szafą? 🤔🤔🤔
#BoPoSchodachNieByłoWygodnie

Z cyklu popołudniowe na spacerze kochanków rozmowy…
– W bluzie mi za ciepło, ale bez bluzy za zimno – skarży się Kochanek.
– To może po prostu wyjmiesz na wierzch swojego…
– Ej, ale ja chcę, żebyśmy o jakiejś normalnej porze wrócili dziś do domu, a nie po 48 godzinach…
🤷 #WSumie #MiałSłusznego

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
Po całym długim wykładzie Kochanka, że życie to nie wyścigi, że punktem odniesienia dla siebie samych jesteśmy my sami, że nie ma sensu się porównywać do nikogo i rywalizować, bo jestem jedyna w swoim rodzaju, podsumowałam:
– Ale ja się nie porównuję. Chcę tylko być lepsza od innych 🤷
– K…, jak bym Tymańskiego słyszał 🙈🙈🙈
Niedługo później… W jakiejś rozmowie Kochanek stwierdza:
– Ty masz prawie tak duże problemy z ego, jak Tymański.
– Ej, ale jak to PRAWIE? 🤔
– 🙈🙈🙈
A trzeba Wam wiedzieć, że Tymon jest jedynym mężczyzną, który bardzo niechętnie przyznał, że ma gorszy biust od mojego, usprawiedliwiając to szybko różnicą wieku 🙈🙈🙈
🤣🤣🤣 #KochamObuPanów #ChoćKochankaNajbardziejNaŚwiecie

🍻 Z cyklu wieczorne kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy wieczorem…

Z cyklu wieczorne kochanków rozmowy…
Kochanek leży w łóżku i szuka swojej komórki, więc idę na przeszpiegi po mieszkaniu, ale jej nie znajduję, więc dzwonię ze swojej na jego numer, zostawiam swój telefon na biurku i nasłuchuję. Słyszę! Coś dzwoni w korytarzu, więc do niego biegnę. Dzwoni kieszeń kurtki Kochanka, a ja – zaaferowana – zapominam, że to ja przecież dzwonię. Więc rzucam się na tę kieszeń, chwytam Jego komórkę, wyświetlaczem do tyłu, bo mam lekką obsesję na punkcie niezaglądania sobie w osobiste rzeczy i lecę z nią do Kochanka, krzycząc, że ktoś dzwoni oraz że nie patrzę. On, myśląc, że sobie kpię, patrzy na wyświetlacz i mówi:
– O, jakaś lafirynda do mnie dzwoni!
No i zaczęło się – natłok myśli 🙈 W mojej głowie wyglądało to mniej więcej tak: „Dlaczego tak brzydko nazywa koleżankę? Z drugiej strony, czemu ona tak późno dzwoni? Może naprawdę jest lafiryndą? Ale po co jakiejś starej lafiryndzie jego numer? A jeśli to młoda lafirynda? Przecież on nawet nie lubi lafirynd. W sensie ja jestem wyjątkiem. A… jeśli to telefon z tych tragicznych, ostatecznych? Nawet nie wiem, w co się ubrać na pogrzeb… No i czy wypadałoby mi z Nim na niego jechać…”
W tym momencie Kochanek pokazuje mi wyświetlacz z moim zdjęciem. Wytrącona z rozmyślań, zadaję sobie pytanie kluczowe: „Po ch…j do niego dzwonię, skoro stoi obok?” I… wtedy sobie przypomniałam… 🙈🙈🙈
🤣🤣🤣 #NajbardziejJestemDumnaŻeNieSpojrzałamWJegoEkran #PrywatnośćToŚwiętość

Z cyklu wieczorne kochanków z przyjaciółką Kochanki rozmowy…
– Wiesz, chyba masz jednak zaniżone poczucie własnej wartości, bo skoro wybrał Cię ktoś tak wyjątkowy, jak Marianna, to znaczy, że naprawdę musisz być wyjątkowy! – mówi Mu moja przyjaciółka.
– No właśnie! Ale kiedy ja mu to powtarzam, to twierdzi, że jestem egolem 🤷
#NoTakaPrawda #TakTwierdzi #AleJakPowieMuKtośInny #ToPotakuje

Z cyklu wieczorne spacerowe kochanków rozmowy. Kochanek, jak zawsze na spacerach po Wrzeszczu, opowiada mi o architekturze. I nagle stwierdza:
– A teraz opowiem Ci o ulicy Żeleńskiego i to Ci się spodoba, bo ona nie przecina, tylko DOCHODZI!
– 🥰🥰🥰
#JakOnMnieZna

Z cyklu wieczorne kochanków rozmowy…
– Już się umyłam – mówię po zdecydowanie dłuższym prysznicu.
– Gratuluję! – odpowiada Kochanek.
– Czy to była zakamuflowana próba powiedzenia mi w twarz, że jestem gruba?
– DKJprdl… 😱 🙈
– No, myślałam, że miałeś na myśli to, że miałam taką powierzchnię do wymycia, że aż mi gratulujesz, że podołałam.
– 🙈🙈🙈
– Czyli… źle myślałam 🤷
#KażdemuSięMożePrzydarzyć #MnieSięNaTenPrzykładPrzydarzaCodziennie #PoKilkaRazy

Z cyklu wieczorne kochanków rozmowy…
– Chciałabym przygotować z Tobą i Tymonem piosenkę Indii.Arie „The Truth”, bo ten tekst jest tak bardzo o nas – zwierzam się Kochankowi. – Przeczytać Ci całość?
– Jasne!
– „I remember the very first day that I saw him
I found myself immediately intrigued by him”. No dobra, akurat dwa pierwsze wersy nie są o nas 🤷‍♀️
#NoAkuratNieByły #AleCałaResztaSięZgadza

Z cyklu wieczorne spacerowe kochanków rozmowy…
Po całym cudownym i intensywnym dniu zwiedzania Gdyni okraszonym arcyciekawym wykładem Kochanka o architekturze, zrobiliśmy sobie jeszcze tradycyjny nocny spacer po gdańskim Wrzeszczu. Omawiając kolejny piękny budynek, Kochanek stwierdza:
– Gdyby tych ogrodzeń i garaży nie robił pan Mietek z panem Romkiem, tylko architekt, to miałoby szansę naprawdę dobrze wyglądać.
🤣🤣🤣 #NoTakaPrawda

Z cyklu nocne kochanków rozmowy…
Kochanek:
– K…a, to łóżko ma dwa na metr sześćdziesiąt, a ja nadal mam tylko dwadzieścia parę centymetrów 🙉🙉🙉
#ZawszeMuPowtarzamŻebyWybrałTakieŁóżko #KtóregoJednaÓsma #BędzieDlaNiegoWystarczającoWygodna

🤯 Z cyklu o snach kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy też, zazwyczaj przez telefon, o… moich snach…

Z cyklu o snach kochanków rozmowy…
– Śniło mi się dziś coś dziwnego…
– Tak? – pyta wyraźnie zestresowany on, zwłaszcza po moim wczorajszym śnie, w którym proponował jakiejś przypadkowej flądrze oglądanie swojego przyrodzenia… w brokacie (🤷).
– Ale… niestety nie pamiętam, co ☹
– Ufff – a spadający z jego serca kamień usłyszałam aż tu, 700 km od niego…
#AWystarczyłoTylkoNiePokazywaćNiczegoByleKomu #IToWBrokacieJeszcze #IToŻeToMójSen #NieJestŻadnymWytłumaczeniem

Z cyklu o snach kochanków rozmowy…
— Kurczę, miałam dziś powalony sen — mówię ja.
— O, dla odmiany? — pyta on.
— No bo najpierw zamówiłam dla nas pizzę i przy płaceniu okazało się, że kosztuje 2 tysiące 😱😱😱 No a potem musiałam się bardzo spieszyć na samolot, ale poszłam na zakupy i kupiłam super składniki na zupę i jak wracałam do domu, to wychodziłeś z gromadką ludzi i powiedziałeś, że „będziesz, jak będziesz”. A przy wyjściu jakaś dziewczyna powiedziała do drugiej, że nie rozumie, czemu jej powiedziałeś „będę brał cię” i w sumie o to chyba chciałam Cię zapytać…
—… ja nawet do zupy tak nie mówię! Wiesz, to nie są sny. Ty masz sry!
🤣🤣🤣 #NoSpoko #MożeIJejTakNiePowiedział #AleGdzieSąMojeSkładnikiNaZupę #JaSięPytam

Z cyklu o snach kochanków rozmowy…
– Czy my… nadal jesteśmy razem? – upewniam się ja.
– Yyyy, no w tej chwili dzieli nas 700 km, więc fizycznie nie jesteśmy.
– Ale nie, czy parą nadal jesteśmy.
– A, no to oczywiście. Czemu w ogóle pytasz?
– Bo śniło mi się…
– … zaczyna się…
– Śniło mi się, że byłeś Bułgarem i wszyscy mi odradzali bycie z Tobą i jakoś straszliwie się pokłóciliśmy, ale nikt już nie wiedział o co. I ja się obraziłam na swoją znajomą, bo ona Ci po kryjomu zdradziła skład chemiczny kosmetyków Mary Kay, a mi nie chciała 😦
– No życie bez znajomości składu chemicznego kosmetyków Mary Kay jest faktycznie pozbawione sensu…
– I ja jej powiedziałam, że mam do niej wielki o to żal, a ona powiedziała, że podała Ci skład tylko zmiękczającego kremu na noc i na pocieszenie ma dla mnie ponton, ale bez tej zatyczki, bo ostatni ponton z zatyczką dała Tobie. To był cios.
– No tak, musiałaś notorycznie dmuchać. Nie jestem zdziwiony…
– I ja tak szłam taka smutna i zdradzona. I trochę też płynęłam łódką, ale głównie szłam. Aż doszłam do domu Tymańskiego, który w ogródku robił jakiś festyn dla dzieci. I ja dołączyłam. Kiedy na mnie spojrzał, to mu pomachałam, ale uśmiechnął się do mnie krzywo i wtedy pomyślałam, że może jest na mnie obrażony, że jeszcze nie przeczytałam jego książki 😦 No ale zaczęłam się bawić z tymi dziećmi, a jak trzeba było wziąć udział w jakimś konkursie, to udawałam, że mnie nie ma. I Tymon mnie przyłapał na niebraniu udziału w konkursie na wymiotowanie i mnie wywalił… I szłam sobie taka smutna, niechciana. I przykro mi było, że już nie jesteśmy razem. I znalazłam się w Sopocie, który w ogóle wyglądał jak Saloniki z innego mojego snu sprzed czterech dni. I postanowiłam do Ciebie zadzwonić, a Ty byłeś na mnie taki zły. I powiedziałeś: „NIGDY nie usłyszałem od Ciebie, że jestem artystą pianistą!”. Na co Ci odpowiedziałam, że przepraszam z całego serca i że przecież mówiłam Ci, że jesteś artystą perkusistą, na co – w sumie słusznie – zauważyłeś, że „to nie to samo”. Więc… po prostu dzwonię, żeby ustalić, czy nadal jesteśmy razem i żeby Cię przeprosić, że nigdy Ci nie powiedziałam, że jesteś artystą pianistą.
– … DKJPrdl… Jesteś ofiarą. Jesteś ofiarą swoich własnych snów.
#BrzmiJakTrafnaDiagnoza

Z cyklu o snach kochanków rozmowy…
– Miałam straszny sen…
– … znowu się zaczyna…
– Śniło mi się, że byłeś taki obojętny… 😦 Mieszkaliśmy w jakimś wielkim domu i tam było sporo ludzi, nawet jakaś strzelanina, której byłam świadkiem, a Ty byłeś taki obojętny… I szykowaliśmy się do ślubu, ale ciągle czekałam aż mi się oświadczysz. A Ty byłeś obojętny… W ogóle nie wyglądałeś jak Ty. Byłeś gruby i łysy.
– Rzeczywiście nie jestem łysy…
– I Ci powiedziałam, że chyba odejdę od Ciebie, a Ty na to: „to odejdź”. I wtedy sobie przypomniałam, ile osób na fejsie lubi cykl rozmów kochanków, ale też które trzeba byłoby przed ogłoszeniem takiej rewelacji zablokować, żeby się nie posikały na wieść, że jesteś wolny (w pewnym wieku nietrzymanie moczu to standard). I tak się tym zestresowałam, że aż się obudziłam. Powiedz, nie jestem Ci obojętna?
– Obojętna mi na pewno nie jesteś. Za bardzo mnie wk…wiasz 🤷‍♂️
#OTeSłowaWłaśnieMiChodziło #ZDeszczuPodRynnę

Z cyklu o snach kochanków rozmowy…
– Ty to naprawdę masz powalone te sny – stwierdza oczywistość Kochanek. – Czy Ci się w ogóle kiedykolwiek śniło, że gdzieś nie możesz się dostać, czy tylko z wydostawaniem się z pomieszczeń masz w snach problem?
– Wow… Rzeczywiście nigdy mi się tak nie śniło! Jesteś genialny! Zauważyłeś coś ważnego! Jesteśmy blisko! No więc… Mów!
– Yyy… ale co?
– No, co to może oznaczać 🤯
– A skąd ja mam to wiedzieć! Pewnie milion rzeczy! 🤷‍♂️
#AlePomógł

P.S. A kiedy nie rozmawiamy, improwizujemy razem w BOTO:

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Nazywam się Niebo

fot. Marianna Patkowska

Posłużyłam się tytułem piosenki Natalii Przybysz, bo to właśnie ona jako pierwsza przychodzi mi do głowy, ilekroć poruszam temat miłości własnej oraz zwracania się ku sobie. Niech więc, ze swoim fantastycznym tekstem, stanowi pewne wprowadzenie do dzisiejszego wpisu.

Nie krytykuj masturbacji. To seks z kimś, kogo naprawdę kochasz.

– „Annie Hall”  Woody Allen

Tę piękną kwestię wypowiedział w filmie „Annie Hall” do tytułowej bohaterki Alvy Singer grany przez Woody’ego Allena. Ten tekst śmieszy (tych, których śmieszy) na wielu różnych poziomach, jednak nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jak jest głęboki i mądry. „Pokochaj siebie” to przecież fraza płaska jak naleśnik. Dodatkowo ostatnio dosyć modna, więc jeśli się ma alergię zarówno na pretensjonalne, jak i modne slogany, to trudno wyobrazić sobie gorszą formułę do brania na warsztat i przyswajania z mozołem jej prawdziwego znaczenia. Cóż, jak śpiewał Zenon Martyniuk, los bywa przekorny.
Przed koniecznością rozpoczęcia wnikliwych studiów nad zjawiskiem miłości własnej stanęłam już kilka lat temu. Byłam nieszczęśliwa i zagubiona; nie pamiętam nawet dokładnie od kiedy. Odpowiedzi na wszystko szukałam zawsze poza sobą. Tak byłam nauczona, z takiej kultury się wywiodłam, nie miałam świadomości, że można inaczej. Szukanie potwierdzenia swojej wartości w opiniach innych ludzi (choćby najbardziej nam życzliwych) sprawia, że zaczynamy dryfować i uzależniać się od tych, których pochwały pomagają nam stworzyć pozytywny obraz samych siebie, a stronić od tych, których krytyka (rzadko kiedy, notabene, konstruktywna) odbiera nam wiarę w siebie. Czasem zresztą uzależniamy się właśnie od tych drugich, jeśli mamy autodestrukcyjne skłonności, co niestety znam z autopsji. Kontakty z bliźnimi przestają być wielką szansą na wzrastanie i rozwój poprzez poznawanie całkiem nieraz odmiennych od naszego światopoglądów. Przestają nią być, dlatego że zamiast poświęcić całą swoją energię i uwagę drugiemu człowiekowi (co jest konieczne, by móc w pełni jego filozofię zarówno przyjąć, jak i odrzucić), skupiamy się w znacznej mierze na sobie, obarczając go naszymi obowiązkami względem siebie, powierzając mu odpowiedzialność za nasze samopoczucie. Uszczęśliwianie siebie jest tylko i wyłącznie naszą rolą, nikt – nawet gdyby chciał – jej za nas nie wypełni, bo nie ma do tego narzędzi. Druga strona medalu jest natomiast taka, że pozwalając komukolwiek wpływać na to, co sami o sobie myślimy, oddajemy mu władzę nas sobą, co jest toksyczne, a może się też okazać niesamowicie niebezpieczne. Dla obu zresztą stron…

Ale siebie bardziej

fot. Marianna Patkowska

Kobieta, którą uważam za swoją mentorkę duchową, czyli wspaniała i niewiarygodnie mądra Iyanla Vanzant często powtarza, że każda nasza relacja z drugim człowiekiem jest odbiciem relacji, jaką mamy sami ze sobą. Jasno stąd wynika, że im lepiej poznamy siebie, im bardziej się ze sobą zintegrujemy, tym lepszą i zdrowszą relację mamy szansę zbudować z właściwą osobą (bo warto pamiętać, że nie musimy jej budować z każdym). Ogromny bunt budzą we mnie bajki dla dzieci zasiewające w małych dziewczynkach pomysł, że jakiś książę na białym koniu przyjedzie i odwali za nie całą robotę – to nie jest prawda. Prawdą jest to, że każdy swojego księcia czy swojej księżniczki powinien szukać w sobie – mamy w środku wszystko, co jest nam potrzebne do bycia szczęśliwym. Brak nam jednak tego, co mogłoby uszczęśliwić kogokolwiek innego. Działa to rzecz jasna w obydwie strony. Wiem, że ta prawda w wielu budzi sprzeciw i niezgodę. Przecież każdy z nas jest w stanie wymienić co najmniej kilka osób, które są dla niego niesłychanie ważne, cenne i na których mu zależy. Oczywiście, ale są one jedynie lustrami dla nas samych.
Kiedy mój partner pół żartem pół serio wyznał, że na pierwszym miejscu stawia siebie, a dopiero na drugim mnie, doświadczyłam dojmującego poczucia ulgi i radości. Dotarło do mnie, że spadł ze mnie (narzucany przez siebie samą) ciężar zadbania o jego szczęście, co z opisanych wyżej powodów jest od początku skazane na niepowodzenie. Odetchnęłam, bo poczułam, że jest w najlepszych z możliwych rękach – swoich własnych. Nie muszę ani rozumieć jego metod radzenia sobie z przeciwnościami, ani też się z nimi zgadzać. Ufam natomiast, że ma większą od mojej wiedzę o sobie, więc wybierze zawsze to, co będzie mu najlepiej służyć. Czyż to nie wspaniałe, że zamiast tracić energię na podejmowanie zakończonych fiaskiem prób uszczęśliwiania ukochanej osoby, mogę spożytkować ją na skazane na sukces uszczęśliwienie siebie samej? Po co obarczać drugą stronę czymś, czemu nie sprosta, przy okazji hodując w sobie gorycz i frustrację? Być może paradoksalnie, ale skupiając swoją uwagę na sobie (a drugą stronę przyjmując taką, jaka jest) możemy być dla siebie nawzajem najlepszymi partnerami. Im mocniej kochamy samych siebie, tym więcej w nas łagodności i akceptacji dla wszelkiej inności, bo tylko naprawdę przyjmując i rozumiejąc siebie, możemy zrozumieć innych.
Oczywiście relacje międzyludzkie mają to do siebie, że nie sposób uniknąć nieporozumień czy konfliktów. Jednak ich rozwiązywanie jest znacznie łatwiejsze, jeśli na samym początku uda się nam ustalić, co jest czyje. W przytłaczającej większości przypadków to, co nas w kimś drażni, to odbicie nas samych: naszych lęków, traum, wszystkiego, czego w sobie nie akceptujemy. Nauczyłam się wdzięczności za wszystko, co wywołuje moje niezadowolenie – rozumiem, że to informacja zwrotna dla mnie, nad czym powinnam w sobie popracować. Dlatego tak ważne jest w rozmowach posługiwanie się komunikatem ja – nie wyrzuty, broń Boże nie zakazy (będące zresztą formą przemocy), nie kontrola cudzych zachowań, z którymi mamy problem, lecz czułe przyjrzenie się sobie i opowiedzenie swojej prawdy: kiedy mówisz to i to (lub w taki i taki sposób), czuję się smutny/przerażony/niepewny/rozdrażniony – postaram się temu uważnie przyjrzeć, jednak póki jestem w procesie, wypracujmy, proszę, inny rodzaj komunikacji. Im większą świadomość siebie ma każdy z partnerów (uważam, że każdy dorosły człowiek powinien przejść przynajmniej jedną terapię w życiu), tym piękniejszą i zdrowszą relację mogą ze sobą nawzajem zbudować. Prawdziwym cudem jest natomiast to, że piękna, zdrowa relacja między ludźmi może też wzmacniać naszą własną relację z sobą samym.

Zaopiekuj się… sobą

fot. Marianna Patkowska

Jakie mamy pierwsze skojarzenie, kiedy usłyszymy frazę „miłość rodzicielska”? Czy wyobrażamy sobie pozwalanie dziecku na jedzenie słodyczy od rana do wieczora i całkowite zniesienie limitów na czas spędzany przed ekranem telewizora/komputera/komórki czy może raczej zadbanie o jego poczucie bezpieczeństwa, zapewnienie mu stabilizacji i bezwarunkowej miłości oraz zaopatrzenie go w narzędzia, które pomogą mu poradzić sobie w każdej sytuacji? Prawdopodobnie przytłaczająca większość wybierze odpowiedź drugą. Dlaczego więc tylu osobom sformułowanie „miłość własna” ciągle przywodzi na myśl folgowanie sobie, skupienie na przyziemnych przyjemnościach, egoizm, hedonizm? To dla mnie jedna z większych zagadek. Mądra miłość zakłada troskę i skupienie się nie tyle na tym, czego w danym momencie chcemy, ale czego faktycznie potrzebujemy, co nas rozwija. Jeśli nie jesteśmy ze sobą zintegrowani, nie mamy do tej podstawowej o sobie wiedzy dostępu.
Wyobraźmy sobie taką abstrakcyjną sytuację, choć wbrew pozorom uważam, że to naprawdę świetny przykład. Dwie kobiety – siostry lub przyjaciółki, w dodatku sąsiadki – łączy niezwykle silna więź. Spędzają ze sobą dużo czasu, a każda z nich ma maleńkie dziecko. Załóżmy na potrzeby przykładu, że są samotnymi matkami. Wspólnie wychodzą na spacery z wózkami, dzielą się doświadczeniami, wspierają w trudnych chwilach. Niekiedy jedna podrzuca swojego maluszka drugiej, by móc przez chwilę odetchnąć. Druga też może zawsze liczyć na rewanż. I teraz pytanie, które zapewne większości wyda się (mam nadzieję) niedorzeczne:

  • Skoro są ze sobą tak blisko, a czasem nawet wymieniają się opieką nad niemowlakami, to właściwie czemu się nie zamienią dziećmi na stałe? W sumie niewiele się zmieni, nadal będą mieć dużo kontaktu z własnym dzieckiem; właściwie wyjdzie prawie na to samo.

Chyba nikomu taki pomysł nie przyszedłby do głowy. Nawet nie będziemy się trudzić, by znaleźć logiczne argumenty przemawiające na jego niekorzyść. Nasze dziecko to tylko i wyłącznie nasza (i jego drugiego rodzica) odpowiedzialność. Czemu więc tak szybko i łatwo oddajemy samych siebie innej osobie w relacjach romantycznych? Osobie, która mimo najszczerszych chęci nie ma ani kompetencji, ani wiedzy, by wykonywać za nas naszą pracę. Czemu też tak ochoczo wchodzimy w role, które nie są nasze? Partnerstwo to nie matkowanie, kontrolowanie i zmienianie drugiej osoby na własną modłę – partnerstwo to zaufanie i dawanie wolności. A – jak powtarzam i będę powtarzać do znudzenia – zdrowy związek to dwie całości.

fot. Marianna Patkowska

Stawanie się lepszym sobą

fot. Marianna Patkowska

Pewnym paradoksem jest to, że na ogół obserwując ludzi, za punkt wyjścia bierzemy to, kim człowiek do tej pory był, a kiedy pod wpływem jego pracy nad sobą dostrzeżemy w nim pozytywne zmiany, na ogół myślimy: „zmienił się na lepsze”. Tymczasem jest na odwrót – im więcej dobra w sobie odkrywamy, tym bardziej się nie tyle zmieniamy, co przybliżamy do najprawdziwszej esencji siebie samych. Esencja każdego z nas jest inna, ale im bardziej ją odkryjemy, tym bardziej będziemy szczęśliwi zarówno my sami, jak i całe nasze otoczenie. Jednak wybór należy tylko i wyłącznie do nas.

fot. Marianna Patkowska

P.S. Na deser zaserwuję dziś właśnie wcale nie piosenkę tytułową, ale „I Am Light” Indii.Arie. To pozornie bardzo prosty utwór, będący rodzajem modlitwy i afirmacji (poniżej zamieszczam swoje tłumaczenie tekstu).

Jestem światłością
Jestem światłością, jestem światłością [x4]
Nie jestem tym, co zrobiła moja rodzina
Nie jestem głosami w swojej głowie
Nie jestem kawałkami, na które się rozpadam
Jestem światłością
Jestem światłością, jestem światłością [x4]
Nie jestem błędami, które popełniłam,
ani niczym, co sprawiło mi ból
Nie jestem cząstkami snu, który zostawiłam za sobą
Jestem światłością
Jestem światłością, jestem światłością [x4]
Nie jestem kolorem swoich oczu
Nie jestem swoją skórą
Nie jestem swoim wiekiem,
nie jestem swoją rasą
Moja dusza w środku

jest wypełniona światłem
Jestem światłością, jestem światłością [x4]
Jestem zdefiniowanym bóstwem
Jestem mieszkającym we mnie Bogiem
Jestem gwiazdą,
częścią tego wszystkiego
Jestem światłością

fot. Marianna Patkowska

P.S.2 Wszystkich żywo zainteresowanych tym tematem odsyłam do zobaczenia przynajmniej tych trzech filmów:

Powrót z planety Dyskomfort

fot. Bożena Szuj

Ponad rok temu napisałam „Wycieczkę na planetę Dyskomfort” – tekst o przełomowym wydarzeniu w moim życiu, jakim było poznanie Drapieżnika (jak go w celu utrudnienia identyfikacji nazwałam).

Jeśli ktoś tego wpisu jeszcze nie czytał (lub czytał, ale go nie pamięta), zachęcam do lektury, bez której „Powrót z planety Dyskomfort” może się wydać niekompletny.

Na mojej drodze pojawiła się osoba, która przez cały pakiet czynników zewnętrznych była mi z początku na tyle obca i w jakimś sensie nawet obojętna, że postanowiłam przy jej pomocy wejść w silną stabilną relację… ze sobą samą. Było to możliwe jedynie przy założeniu, że każde z nas pochodzi z innego świata, uznaje inne wartości, a polubienie się nie jest głównym celem tej znajomości, choć nie zaskoczyło mnie, że z biegiem czasu nawiązała się nawet pewna nić sympatii między nami. Siłą tego kontaktu była zmiana wektorów w mojej głowie i przyjęcie, że na żadnym napotkanym człowieku nie mogę się – jak dotychczas – uwiesić, oczekując, że się mną zaopiekuje. Każdy ma prawo świadomie lub nieświadomie nas skrzywdzić, a przeciwdziałania temu i opieki możemy oczekiwać wyłącznie od siebie samych. Wchodziłam więc w dyskusje na terenach dla siebie niekomfortowych, sprawdzając, czy uda mi się zidentyfikować i jasno wyartykułować swoje granice (zarówno dotyczące tematów, jak i – co chyba ważniejsze – sposobów mówienia o niektórych sprawach). Na ogół mi się udawało. Powoli zaczęliśmy się uczyć swojej odmienności, a nawet dochodzić do wniosku, że nie zawsze to, co za nią braliśmy, faktycznie nią jest.
Na początku naszej znajomości zastanawiałam się, jak to możliwe, by w jednym człowieku było tyle szumu i bałaganu. Jednak kiedy pospadały resztki maski, którą z niezrozumiałych dla mnie powodów przywdział, zobaczyłam pogubionego, nieszczęśliwego chłopaka z historią tak boleśnie przeczołganego przez życie i niewierzącego w swoje prawdziwe wewnętrzne piękno, że chwytającego się – być może w celu zaimponowania mi (choć niezbyt fortunnego) – rzeczywiście brzytwy. Na szczęście udało mi się ją w porę chwycić i odłożyć, zanim się nią pokaleczył.
Traktowałam całe to doświadczenie, jak rodzaj eksperymentu. Poczułam się po nim silna, bo miałam wrażenie, że się ochroniłam. I że jestem już w zetknięciu z drugą osobą zupełnie inna niż wcześniej. Bliższa prawdziwej sobie. Asertywna, otwarta, odrębna. To mnie zaskoczyło. Nie znałam siebie takiej.
Przyszła pora na zakończenie tej wyjątkowej relacji, bo wiedząc, jak bardzo absorbującą kobietą jestem, rozumiałam, że potrzebuję albo stuprocentowej atencji (a dostanie jej nie było w tamtym momencie możliwe), albo żadnej. Próby wycofania się spełzły jednak na niczym. Czułam się przytrzymywana za rękę i kuszona wizją posiadania brata i przyjaciela, jakiego nigdy dotąd nie miałam. Wiedziałam na pewno jedno: ten człowiek wyciągnął mnie daleko poza strefę mojego komfortu i nieustannie inspirował do ciągłego rozwoju. To mnie fascynowało, było intelektualnym i emocjonalnym wyzwaniem. Podobno byłam bezlitosna, „waląc w niego jak w bęben”. Wydawało mi się wtedy, że to lubił. (Po czasie okazało się, że jednak tego nie lubił.) Może faktycznie zbyt mocno okopałam się na swoich pozycjach, ale nasze kompletnie różne – jak wtedy myślałam – moralne postawy sprawiały, że czułam potrzebę bycia bardzo radykalną. Uważałam, że nie czas na rozważania o odcieniach szarości (które przecież doskonale widzę), kiedy ktoś najwyraźniej nie odróżnia czarnego od białego. Źle go oceniłam. Odróżniał czarne od białego dużo głębiej niż większość ludzi, których znam. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że dziś już rozumiem, że rozmowa z osobą o mocno zaniżonym poczuciu własnej wartości wymaga świadomości, że będzie ona przedstawiać fakty na swoją niekorzyść, że postawi się zawsze w gorszym świetle niż by mogła; że będzie najsurowszym sędzią dla samego siebie. Wtedy tego nie wiedziałam. To było zresztą źródłem wielu nieporozumień, bo jeśli coś nie składa mi się w spójną całość, na ogół mocno mnie uwiera i sprawia, że zaczynam szukać sensu na własną rękę, co najczęściej nie kończy się fortunnie (zrozumie to każdy, kto doświadczył kontaktu z jakimkolwiek prawopółkulowcem).

Koniec i początek

Cała opisana w „Wycieczce na planetę Dyskomfort” sytuacja rozgrywała się – choć mnie samej trudno w to uwierzyć – w ciągu zaledwie dwóch tygodni i kilku dni. Jej koniec był zasmucająco banalny – Drapieżnik przekroczył granicę ustaloną jako nieprzekraczalną, więc było dla mnie jasne (choć przykre), że to ostatnia próba dla mnie, czy z desperacji wybiorę nielojalność wobec siebie samej i będę rozdawać kolejne szanse, czy chirurgicznym cięciem skończę znajomość. Wyszłam z niej pomyślnie. Nie wiem nawet, czy było mi ciężko. Było mi dziwnie, ale ten niesamowity czas pomógł mi się zwrócić ku sobie, zrozumieć, że nie opuszczę się aż do śmierci. Być może przerabiałam traumę z wczesnej młodości, kiedy zawiodłam sama siebie w najtragiczniejszy z możliwych sposobów, nie umiejąc sobie poradzić z ogromem czyjejś podłości. Nie wiedziałam wtedy, że ta podłość nie mówi niczego o mnie. Dziś, mądrzejsza o tamte doświadczenia, zrozumiałam, że jeśli mam wybierać między sobą a kimkolwiek, wybór siebie musi być oczywisty. O dziwo tym razem był. Czułam wdzięczność do Drapieżnika za te wszystkie ważne lekcje, za odkrycie, że wreszcie mam kogoś, na kogo zawsze mogę liczyć, kto wyciągnie mnie z najgorszych tarapatów i zawsze obroni – siebie! Odzyskałam integralność ze sobą. Doceniłam swój wreszcie współpracujący z emocjami umysł. Wszystko zaczęło się układać. Oprócz jednego elementu. Pod każdym względem było tak dobrze, że nie chciałam tego zbyt mocno rozgrzebywać, ale zaczęłam mieć wrażenie, że weszłam na tak wysoki poziom samoświadomości, że… utraciłam bezpowrotnie łączność ze swoimi uczuciami. Że za bardzo wszystko rozumiem, by móc jeszcze cokolwiek poczuć. Myślałam, że to cena, którą muszę zapłacić.
Po trzech tygodniach Drapieżnik znalazł sposób, by do mnie dotrzeć ze swoim pożegnalnym listem, którego lektura (a liczył aż jedenaście stron!) była dla mnie przełomowa. Przede wszystkim zrozumiałam, że tamto przekroczenie moich granic wynikało wyłącznie z bezmyślności. Dziś myślę też, że było zachowaniem autodestrukcyjnym – motywowanym podświadomą chęcią zniszczenia czegoś, co było piękne i wartościowe. Kilka dni czytałam ten list bez przerwy. Nauczyłam się go w końcu na pamięć. I… odnalazłam w sobie brakujący element. Wreszcie zauważyłam wypełniające mnie po brzegi uczucie. Bez wstydu, bez cienia wątpliwości, bez kreowania jakichkolwiek scenariuszy, bez chęci posiadania. Czyste, żywe uczucie nieszukające ani poklasku, ani spełnienia, a przede wszystkim nieodbierające mi mnie. Wszystko dopiero wtedy znalazło swoje właściwe miejsce. (Dopiero wtedy zrozumiałam też w pełni magiczną piosenkę Ramony Ray „Wiem i mam”.) Dawno nie uroniłam tylu (niewiarygodnie oczyszczających) łez! Odkryłam też literacki talent Drapieżnika (nie pamiętam, kiedy czytałam coś równie znakomicie napisanego).
Z drugiej strony, biorąc pod uwagę efektywność, był to chyba najgorszy list pożegnalny na świecie, bo nie dość, że niczego nie zakończył, to jeszcze tak naprawdę wszystko dopiero zaczął. Reszta potoczyła się niesamowicie szybko. Po trzech miesiącach, podczas których całkowicie przemeblował swoje życie, przyjechał do mnie jako wolny i gotowy na związek ze mną mężczyzna. Od tego momentu staliśmy się, z niewielkimi przerwami, właściwie nierozłączni.

I żyli długo i szczęśliwie

Czy to takie proste, że ludzie trafiają na siebie, zaczynają mieć przeświadczenie, że są dla siebie stworzeni i już wszystko układa się jak w bajce? Oczywiście, że nie! Potem okazuje się, że ona lubi zostawiać na stołach kubki z niedopitymi napojami, a on… właściwie nie ma wad, co niemiłosiernie ją drażni, bo początek znajomości wcale nie wskazywał na to, że w wyścigach o tytuł łatwiejszego partnera może w ogóle mieć jakąś konkurencję.
W zdrowym związku nie chodzi zresztą o to, żeby na siłę spełniać czyjekolwiek wyobrażenia idealnego życia we dwoje – to prosta droga do przyznania sobie prawa do przejęcia (niedopuszczalnej w partnerstwie) kontroli nad drugim człowiekiem. Myślę, że chodzi o umiejętność rozmowy i bezgraniczną szczerość, bez której nie da się zbudować nic wartościowego. Wiem, że nie byłabym dziś szczęśliwa, gdybym nie zrozumiała, że człowiekiem swojego życia jestem tylko i wyłącznie ja sama. Ukochany jest moim towarzyszem, przyjacielem i wsparciem. Pięknym wewnętrznie i zewnętrznie mężczyzną, którego szanuję, podziwiam i uwielbiam; właścicielem najdłuższych i najpiękniejszych męskich rzęs, jakie kiedykolwiek widziałam i najcudowniejszej barwy głosu, jaką kiedykolwiek słyszałam. Jest silnym, niezależnym, wolnym istnieniem. Piekielnie inteligentnym, niebywale mądrym, odważnym, prawym i dobrym człowiekiem z niepowtarzalnym poczuciem humoru. Mogę go słuchać godzinami (od kiedy nie mówi już tego, co wydaje mu się, że chcę usłyszeć), robiąc w głowie rozbiory logiczno-gramatyczne jego doskonale zbudowanych zdań i podziwiając jego ogromny zasób słów. Łączą nas wspólne pasje: jest znakomitym muzykiem (śpiewanie z nim to dla mnie mistyczne przeżycie), doskonale pisze, fantastycznie czuje muzykę współczesną, której często wspólnie słuchamy, czego nie muszę poprzedzać swoimi prelekcjami. Z drugiej strony urzeka mnie też obserwowanie go przy czynnościach, z których sama niewiele rozumiem. Kiedy coś w skupieniu rozkręca, albo skręca, otoczony całymi zastępami maleńkich obcych mi elementów, rozczula mnie, bo wiem, że patrząc na niego, widzę dokładnie to samo, co on, patrząc na mnie wśród moich kosmetyków. (No i ma też dla mnie dosyć symboliczne znaczenie, że Gabriel García Márquez w roku jego urodzenia wydał „Sto lat samotności”, a w roku mojego urodzenia – „Miłość w czasach zarazy”.)

Przeciwieństwa się nie przyciągają

Myślę, że wiele osób pada ofiarą funkcjonujących w powszechnej świadomości mitów na temat związków i to może zaważyć na podejmowaniu złych, a czasem nawet tragicznych w skutkach decyzji. Od dziecka słyszymy, że przeciwieństwa się przyciągają. To nieprawda. Owszem, inność może nas urzekać i ciekawić, ale prześledźmy, co się dzieje w literaturze i filmie, kiedy ułożona panienka wejdzie w relację z intrygującym bad boyem. Zmienia go! W swoim pojęciu oczywiście go ratuje i ocala, ale nazwijmy rzeczy po imieniu: mężczyzna będący kobieciarzem/nałogowcem/narwańcem/imprezowiczem, który trafia na „porządną” kobietę usiłującą zrobić z niego króla monogamii/abstynenta/oazę spokoju/domatora nie jest wcale przez nią ratowany, tylko nieakceptowany takim, jakim jest. Reasumując, to nie inność takiego mężczyzny nakręca decydującą się na związek z nim kobietę, lecz perspektywa ukształtowania go na własną modłę, perspektywa kontroli, a więc również perspektywa przemocy wykluczającej partnerstwo. Trudno też się dziwić, że osoba (nie zawsze jest to zresztą mężczyzna) pozwalająca się tak tresować szybko traci szacunek zarówno tresującego, jak i – co jeszcze bardziej tragiczne – swój własny.
Oczywiście zdarzają się sytuacje, w których ktoś zmienia swój dotychczasowy sposób postępowania pod wpływem fascynacji drugą osobą, ale po pierwsze musi to być wyłącznie jego własna decyzja, a nie efekt nacisków, a po drugie takie zmiany są możliwe, kiedy wcześniejszy styl życia nie wynikał z jego prawdziwej natury, lecz był wynikiem pogubienia i gdzieś w środku go uwierał.
Zakochujemy się nie w ludziach, którzy są naszymi przeciwieństwami, lecz w tych, w których umiemy odnaleźć siebie samych.  Ale dlaczego w ogóle o tym piszę? Ku przestrodze! W pewnym momencie z przerażeniem zdałam sobie sprawę z tego, że gdybym nie uświadomiła sobie tego wszystkiego w porę, być może, kierując się kłamliwą, serwowaną nam zewsząd wizją miłości, przeoczyłabym jeden z najcenNiejszych darów od losu.
Ponieważ od początku było dla mnie oczywiste, że moja znajomość z Drapieżnikiem opiera się na przyjęciu go takim, jaki jest, moje uczucia stały się dla mnie klarowne dopiero, kiedy zrozumiałam, jak wiele mnie z nim łączy, a nie dzieli. Wtedy poczułam się bezpiecznie (co automatycznie sprawiło, że opuściłam planetę Dyskomfort), umiejąc przyjąć bez świadomości jakiegokolwiek  zagrożenia występujące między nami różnice. Wiedziałam już, że zgadzamy się w tym, co dla mnie najistotniejsze, więc rozbieżności w naszym myśleniu przestały mnie niepokoić, a zaczęły fascynować.

Praca u podstaw

Choć każde z nas charakteryzuje się romantyzmem umiarkowanym (że tak to eufemistycznie ujmę), ludzie znający nas dobrze widzą światło, jakim wypełnia nas ta relacja. Czy mam poczucie, że TO TEN? Mam. Czy mam nadzieję, że nic nigdy się nie zmieni? Nie mam. Wiem, że nie od nas zależą ani kryzysy, ani chwilowe odpływy i przypływy uczuć. Od nas zależy, jak bardzo będziemy na siebie uważni (zarówno siebie nawzajem, jak i siebie samych) i nie w bliżej nieokreślonym kiedyś tam, tylko każdego dnia.  Zmiany są wpisane w rozwój. W związku trudniej to zaakceptować, bo tam zmieniamy się nie tylko my sami, ale też partner oraz trzeci byt, jakim jest relacja.
Jak praktykować uważność na siebie? Bardzo prosto – dużo szczerze i otwarcie rozmawiając. Ludzie często wstydzą się mówić najbliższym, że nie są szczęśliwi; nie chcą nikogo urazić, nie chcą być niegrzeczni. Zupełnie, jakby nie zdawali sobie sprawy, że rzeczy zamiecione pod dywan nie tylko nie znikają, ale stają się większe. W efekcie narastającej w nas frustracji albo staniemy się agresywni w stosunku do partnera, albo zaczniemy się stopniowo od niego oddalać. Więc czyż nie lepiej jednak czasem urazić? Zwłaszcza, że zdrowa komunikacja rzadko kiedy niesie ze sobą realne ryzyko zrobienia komuś przykrości.
Przez cały ten niesamowity czas zarówno wyjazdu na planetę Dyskomfort, jak i powrotu z niej, a potem rozpoczęcia związku, nauczyłam się rozmawiać na chyba wszystkie możliwe tematy – od najbardziej błahych, po te krępujące, łącznie z ustalaniem, na które rozmawiać nie będziemy. Okazało się, że życie w relacji może być proste pod warunkiem, że cały czas pamiętamy, gdzie się kończy moje ja i zaczyna ja drugiej strony, ale także gdzie się dokładnie znajduje przestrzeń my. No, może jeszcze też pod drugim – kiedy się swojego partnera zwyczajnie lubi!

❤️ Z okazji dzisiejszych Walentynek składam Wszystkim swoim Czytelnikom nNajserdeczniejsze życzenia! ❤️

P.S. Na deser łączę piosenkę, którą nagrałam naprędce na samym początku znajomości z Drapieżnikiem. Uśmiechem próbowałam zatuszować wyczerpanie emocjonalne, poczucie chwilowej, lecz dojmującej pustki i przerażenie siłą, jaką w sobie przez przypadek odkryłam. Byłam wtedy przekonana, że śpiewam do niego. Dziś rozumiem, że adresatką tego nagrania byłam również ja sama.

„P.O.L.O.V.I.R.U.S.” Kury

fot. Bożena Szuj

 
fot. Marianna Patkowska

wytwórnia: Biodro Records
rok wydania: 1997

Nadrabiając swoje kulturoznawczo-muzyczne zaległości, trafiłam na krążek, którego nie wypada nie znać, a mnie się jednak udało. Tak, wstyd mi i kajam się, ale lepiej późno, niż wcale. Mowa o Najlepszej Alternatywnej Płycie Roku (Fryderyki 1998) – „P.O.L.O.V.I.R.U.S.-ie” Kur.
Powiedzieć, że to najdziwniejsza i najbardziej odjechana parodia różnych muzycznych stylów, to nic nie powiedzieć. Pierwotnym założeniem Tymona Tymańskiego było stworzenie albumu imitującego składankę piosenek różnych (nieistniejących) zespołów i to się właściwie udało, choć krążek finalnie został wydany pod szyldem Kur. Na pewno nie da się jej zarzucić spójności, choć równocześnie czuć w niej twórczą koncepcję. Usłyszymy tu właściwie większość gatunków muzycznych od disco polo przez yass, piosenkę patriotyczną, reggae, heavy metal oraz jazz po country. Wszystko z dużym przymrużeniem oka, okraszone wyczuwalną świadomością muzyczną i fantastycznymi tekstami.
Już dwie pierwsze piosenki („Śmierdzi mi z ust”  i  „Jesienna deprecha”) – utrzymane w podłym, kiczowatym klimacie disco polo – są dowodem na to, że dobrzy i wrażliwi muzycy nawet stylizując coś na największy chłam, przemycą (choćby niecelowo) pewną szlachetność. O „P.O.L.O.V.I.R.U.S.-ie” można byłoby pisać elaboraty (wiem o co najmniej jednej pracy magisterskiej na jego temat), więc w telegraficznym skrócie skupię się tu tylko na kilku swoich ulubionych piosenkach.

🎼 „Nie martw się, Janusz” to jeden z najciekawszych utworów na płycie. Muzycznie znakomity, zaskakujący, świeży, inny; tekstowo fenomenalny! Z przeszywającą precyzją oddaje polskie zaściankowe umiłowanie do zabobonu przy rezygnacji z samodzielnego myślenia (wracające dziś zresztą do łask).

🎼 Drugą (chronologicznie) moją ulubioną piosenką jest „Kibolski”. (Jak typowa blondynka śmiałam się zresztą dwa razy – najpierw, kiedy po raz pierwszy usłyszałam tekst, a drugi, kiedy zrozumiałam, że tak naprawdę, to Lechia Gdańsk, a Arka Gdynia. Bywa…) Podoba mi się bardzo trafność spostrzeżenia, że kibolskie oddanie dla sprawy jest przeważnie dużo większe, niż potrzeba rozumienia jej sedna.

🎼 Dosyć podobną w klimacie i zawsze wywołującą u mnie salwy śmiechu (i – co gorsza – od dłuższego czasu nieopuszczającą mojej głowy) jest „Sztany, glany”. Myślę, że pozostanie już na zawsze w pewnych środowiskach aktualna. Można by rzec, utwór ponadczasowy.

🎼 Absolutnie urzeczona jestem jednak songiem „Nie mam jaj” – to karykatura reggae doskonała na tak wielu poziomach, że jawi mi się jako utwór wręcz genialny. Nieczęsto spotyka się wysmakowane parodie samej formy. Bo śmieszy w niej najbardziej przecież nie sam absurdalny refren:

Ajajaj, nie mam jaj,

– refren piosenki „Nie mam jaj”

tylko połączenie najbardziej rasowego reggae grania z narracją, która do złudzenia przypomina właściwie każdą piosenkę w tym stylu, z tym że ta akurat celowo nie ma sensu. Do tego Larry Okey Ugwu, który swoim uroczym łamanym polskim śpiewa:

W Babilonie zdrada, każą nosić jaja
i wąsy

„Nie mam jaj”

sprawia, że za każdym razem leżę na podłodze ze śmiechu.

🎼 Tekstowego prztyczka w nos dostaje też jazz w utworze „Mój dżez”. Choć Tymański próbuje się naigrywać z wykonywania tego gatunku, to jakby się nie starał, nie jest w stanie uciec od tego, że naprawdę dobrze w nim brzmi!

To byłaby moja polovirusowa top piątka, ale bardzo mnie też urzekają „Ideały Sierpnia”, a zwłaszcza fragment:

Solidarność, Solidarmość, Solimarność – solej

„Ideały Sierpnia”

i absolutnie odjechany „Lemur”.

„P.O.L.O.V.I.R.U.S.” jest z pewnością jedną z tych płyt, których trzeba wysłuchać wielokrotnie, w skupieniu i na które po ich poznaniu trudno pozostać obojętnym.

Spis utworów:

fot. Marianna Patkowska
  1. Śmierdzi mi z ust
  2. Jesienna deprecha
  3. Nie martw się, Janusz
  4. Dlaczego
  5. gadka I
  6. Kibolski
  7. gadka II
  8. Sztany, glany
  9. Ideały Sierpnia
  10. Trygław cz. I
  11. Nie mam jaj
  12. Trygław cz. II
  13. Szatan
  14. gadka III
  15. Mój dżez
  16. Adam ma dobry Humer
  17. O psie
  18. Lemur
fot. Marianna Patkowska

SpotkanNie z Tymonem Tymańskim

Z Tymonem Tymańskim przed wejściem do jego studia Nei Gong

Kiedy pokochasz mężczyznę, który od dzieciństwa przyjaźni się z Tymonem Tymańskim, przez pewien czas grał z nim w różnych zespołach, a w swojej wytwórni Biodro Records wydał recenzowaną tu płytę „P.O.L.O.V.I.R.U.S.” (projektował też m.in. okładkę i do niej, i do „Paszkwili”), jedną z naturalnych konsekwencji związania z nim swojego życia jest poznanie Tymona Tymańskiego osobiście.

fot. Bożena Szuj

Biorąc pod uwagę mój – opisywany już tu – paniczny lęk związany z tym artystą, wyzwanie nie lada, ale ja wyzwania lubię!
Mam przeświadczenie, (wywodzące się z przekonania, że idealny związek to dwie całości, nie połówki, a miłość jest dawaniem wolności), że przyjaźnie osób, które darzymy uczuciem, nie dotyczą nas i nie bardzo powinniśmy chcieć w nie ingerować. Oczywiście nie mam na myśli odciągania ukochanych od ich znajomych, którzy nam nie odpowiadają (to rodzaj przemocy w związku, której dopuszcza się nie partner, tylko przebrana za niego najwyższa izba kontroli), ale to, że skoro zadbanie o siebie leży w naszej gestii, to jedynie my wiemy, kim się otoczyć, żeby stawać się lepszymi ludźmi, a kogo unikać.
Może się zdarzyć, że ten sam człowiek przyczyni się do duchowego rozwoju pary, może się tak jednak nie zdarzyć. To, że nasz partner jest z kimś blisko, wcale nie znaczy, że my też musimy. Z drugiej strony, jeśli mamy świadomość, że wieloletnia przyjaźń z kimś zbudowała osobę, w którą jesteśmy wpatrzeni, narasta w nas szacunek do jej przyjaciela i potrzeba bycia przez niego zaakceptowanym.
Po przemiłym dniu spędzonym w domu Tymańskiego, mogę powiedzieć, że poznałam nie tylko fenomenalnego muzyka, ale też niesamowitego, nieprzewidywalnego, niewiarygodnie autentycznego, nietuzinkowego (jak mówi o sobie Doda), inspirującego, wzruszająco szczerego, piekielnie inteligentnego, skromnego, wrażliwego (choć się z tym nie afiszuje), a przede wszystkim naprawdę dobrego człowieka. Duchowy wymiar tego spotkania uważam za zbyt osobisty, by opisywać go szerzej, jednak rozmowa z tak pięknym wewnętrznie buddystą w wielu momentach bardzo mnie wzruszyła i z pewnością mocno wzbogaciła.
Ogromnym przeżyciem i zaszczytem było dla mnie zobaczenie prywatnego studia Nei Gong (w którym zostały nagrane „Paszkwile”) i… wspólne wykonanie jednej piosenki. W najśmielszych snach nie przypuszczałam też, że moją pierwszą jogę w życiu poprowadzi właśnie Tymon Tymański!
Jeśli miałabym jakoś podsumować to spotkanie, mogę napisać, że warto zmierzyć się ze swoimi lękami, bo te mogą się nieoczekiwanie okazać naszymi duchowymi mentorami!

fot. Bożena Szuj

Porozmawiajmy o małżeństwie…

fot. Nika Zamięcka

Z okazji dzisiejszych Walentynek postanowiłam zrobić wpis językowy, w którym dogłębnie przyjrzę się słowu „małżeństwo”.

1. Jaka jest etymologia słowa „małżeństwo”

Cytując za Poradnią Językową Uniwersytetu Śląskiego:

Wyraz „małżeństwo” nie należy do polskiego słownictwa rodzimego. Jedna z hipotez omawiających etymologię tego słowa, podkreślająca złożony charakter wyrazu, wskazuje, że ów leksem wywodzi się od słowa „małżonka” – a ściślej – od wcześniej już używanego wyrazu „małżona” o znaczeniu ‘żona pojęta „na mal”, uroczyście’. Człon „mal-” wywodzi się od starogermańskiego „māl” lub „mahal” oznaczającego ‘umowę, kontrakt’ (w omawianym przykładzie byłby to kontrakt ślubny). Związek „māl” ‘umowy’ z uroczystościami weselnymi potwierdzają następujące germańskie słowa: „mahlschatz” ‘posag’, „mahlring” ‘pierścień ślubny’. Drugi człon złożenia – „žona” – ma już charakter słowiański.
Zauważyć ponadto należy, iż polszczyzna przejęła wyraz „małżonka” najprawdopodobniej w drugiej połowie XIV wieku z języka staroczeskiego – „malženka”. Było to zdrobnienie od „malžena” – ‘ślubna żona’.
Pierwsza połowa XVI wieku przynosi teksty dokumentujące użycie słowa „małżonek” (sporadycznie: „małżon”) utworzonego od leksemu „małżonka”. Natomiast słowo „małżeństwo” pojawia się wcześniej, bo już w pierwszej połowie XV wieku, prawdopodobnie też na wzór staroczeskiego „malženstvo”.
W XV wieku odnotowujemy również obecność wyrazu „niemałżeństwo” w znaczeniu ‘związek z żoną „niemałżeńską”, konkubinat’ (por. Aleksander Brückner „Słownik etymologiczny języka polskiego”, Andrzej Bańkowski „Etymologiczny słownik języka polskiego”).
Z kolei druga hipoteza zakłada, iż podstawą etymologiczną omawianego słowa był staroniemiecki leksem „gemahelo” (obecnie „gemahl”) – ‘małżonek’, przejęty przez Słowian bez nagłosowego „ge-” (Krystyna Dłogosz-Kurczabowa „Nowy słownik etymologiczny języka polskiego”).
Warto również przypomnieć dziś już zapomniane staropolskie wyrazy: „żeństwo” ‘małżeństwo’, „bezżeństwo”, rzadsze ‘bezmałżeństwo” czy wreszcie czasowniki „małżonkować”, „małżonkować się” w znaczeniu ‘zawierać związek małżeński’.

– Joanna Przyklenk, Poradnia Językowa UŚ

Łatwo więc zauważyć, że o ile da się w wyrazie „małżeństwo” doszukać „żony” i „umowy”, na próżno w nim jednak szukać „męża”, z którą to wiedzą przejdźmy do punktu drugiego.

2. Ze słowa „małżeństwo” wynika, że jest to „związek kobiety i mężczyzny”

Owszem, jest to definicja prawna (choć wbrew pozorom nie aż taka oczywista jak się zdaje, co wyjaśni się za chwilę), a także – jak na razie – słownikowa, jednak, o czym wyżej, w etymologii tego wyrazu bardzo trudno doszukać się „kobiety i mężczyzny”. Innymi słowy definicja ta wynika z pewnej umowy między użytkownikami języka, że wyraz „małżeństwo” oznaczać będzie formalnie zawarty związek między kobietą a mężczyzną (działają więc tu względy kulturowe), nie zaś z budowy samego słowa. Jest to niesamowicie istotna różnica, ponieważ język jest żywy i ewoluuje w zależności od potrzeb użytkowników (to on służy przecież nam, a nie na odwrót), w związku z czym niektóre słowa mogą zmieniać na przestrzeni lat swoje znaczenia; równocześnie jednak te wyrazy, których znaczenia bezpośrednio wynikają z ich budowy (np. „podnóżek” czy „podgłówek” to coś, co mamy „pod” „nogą” lub „głową”) nie mają wielkiego pola manewru i ich szansa na radykalną zmianę znaczenia jest niemal równa zeru. (W przypadku „podnóżka” i „podgłówka” obstawiałabym raczej stwarzanie nowych wyrazów na nich wzorowanych, jak np. „podnadgarstek”, „podplecek” czy „podrączek”, nie zaś zmienienie ich znaczenia na jakiekolwiek inne.)
Oczywiście można byłoby tu podać jako kontrargument np. kolory – znaczenie słów ich określających też wynika przecież z pewnej umowy, jednak punkt ciężkości stawiałabym na powyższe „w zależności od potrzeb użytkowników” (przez co rozumiem całe społeczeństwo na przestrzeni lat, nie zaś pojedyncze jednostki). Trudno mi wyobrazić sobie społeczną potrzebę zmiany znaczenia słowa „czarny”, tym bardziej, że weszło już do frazeologii („praca na czarno”, „nadciągają czarne chmury” czy „czarno na białym”); jednak ta najczęściej pojawiała się w przypadku słów określających sprawy dla nas od kolorów istotniejsze.
Jeśli więc zrozumiemy, że budowa słowa „małżeństwo” nie wskazuje wcale na „kobietę i mężczyznę”, szybko uświadomimy sobie, że znaczenie tegoż – gdyby prawna interpretacja konstytucyjnych zapisów uległa w naszym kraju zmianie – bez najmniejszego językowego problemu także może się zmienić, a ściślej mówiąc, rozszerzyć.

4. Krzesło to krzesło (a jak nie, to świat się rozsypie)

Znam bardzo wiele osób stojących na stanowisku, że

choć nie mają nic przeciwko homoseksualnym bliźnim, jednak nazwanie (ciągle jeszcze hipotetycznego w Polsce) usankcjonowanego prawem związku między dwoma osobami tej samej płci „małżeństwem” jest językowym nadużyciem, gdyż „małżeństwo” to „małżeństwo”, podobnie jak „krzesło” to „krzesło”, a „stół” to „stół”.

– zdanie wielu osób, które nie są homofobami, ale…

Na czym polega błąd takiego rozumowania? Przede wszystkim na tym, o czym pisałam już wyżej – opory nie są wcale językowe i dobrze mieć tego świadomość (i językiem się nie wykręcać), lecz kulturowe, a to różnica. Przez lata przyzwyczajamy się do różnych rzeczy i perspektywa zmiany najczęściej nie budzi naszego zaufania. Starsi ludzie do dziś będą traktować rzeczownik „radio” jako nieodmienny, mimo że od wielu lat nie tylko może, ale nawet powinien być odmieniany przez wszystkie przypadki. (Choć brak odmiany ciągle błędem nie jest, a raczej reliktem minionych czasów.) Świat się jednak z tego powodu nie skończył, a Ziemia nie przestała kręcić!
Inny problem tego rozumowania jest taki, że choć faktycznie u nas małżeństwa jednopłciowe jeszcze zawierane nie są, są jednak zawierane w innych krajach, więc stanowią zjawisko faktyczne, z którym nasz język powinien umieć się jakoś jednak zmierzyć. (Nota bene nie trzeba przecież brać ślubu w Polsce, żeby być małżeństwem przebywającym dłużej czy krócej w tym kraju.)

5. Co na to Konstytucja
Rzeczypospolitej Polskiej?

Z ogromną przyjemnością przytoczę tu postanowienie Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie (sygn. akt IV SA/Wa 2618/18) w sprawie Jakuba i Dawida:

Zgodnie z art. 18 Konstytucji RP małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo pozostają pod opieką i ochroną Rzeczypospolitej Polskiej. Zdaniem Sądu zgodzić można się ze Skarżącymi, iż z powyższej zasady konstytucyjnej wynika nie tyle konstytucyjne rozumienie instytucji małżeństwa, co gwarancja objęcia szczególną ochroną i opieką państwa instytucji małżeństwa, ale tylko w założeniu, że chodzi o związek mężczyzny i kobiety. Z tego względu treść art. 18 Konstytucji nie mogłaby stanowić samoistnej przeszkody do dokonania transkrypcji zagranicznego aktu małżeństwa, gdyby w porządku krajowym instytucja małżeństwa jako związku osób tej samej płci była przewidziana. Powyższy przepis nie zabrania przy tym ustawodawcy, by ten mocą ustaw zwykłych zinstytucjonalizował status związków jednopłciowych lub też różnopłciowych, które z sobie wiadomych przyczyn nie chcą zawrzeć małżeństwa w jego tradycyjnym rozumieniu.

– Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie (sygn. akt IV SA/Wa 2618/18)

6. Dupa w drzewie, fajna dziwka i chujec w  zagrodzie

Wszelkim ciągle nieprzekonanym purystom językowym musiałabym doradzić używanie podanych w tytule słów w ich pierwotnym, niezmienionym znaczeniu. Niech więc „dupą” określają dziuplę, „chujcem” wieprza, a do dziewczyny zwracają się po staropolsku per „dziwko”. Jeśli nie chcą przypadkiem obrazić płci pięknej, muszą też wystrzegać się używania słowa „kobieta”, gdyż w XVI wieku było ono przecież nacechowane negatywnie i stanowiło wręcz obelgę. O tym, że „bielizna” może być tylko biała, a „miednica” jedynie miedziana, nie muszę na pewno przypominać. Szanujmy się, słowa w końcu mają swoje znaczenie!

P.S. Wszystkim w tym pięknym dniu życzę dużo, dużo miłości! Najlepiej zacząć od tej do siebie samego, bo im się jej ma więcej do siebie, tym więcej można jej dać innym i równocześnie od innych otrzymać!
A kiedy będziemy jej mieć już wystarczająco, szybko zrozumiemy, że żadne preferencje – ani seksualne, ani kulinarne, ani artystyczne – nas nie definiują. Definiuje nas natomiast nasze serce! ❤️❤️❤️