Ostatnio w ramach improwizacji w kuchni odkryłam nowe oblicze kalafiora. Z dumą przedstawiam więc swój autorski pomysł na krem kalafiorowy w indyjskim stylu.
Włoszczyznę mrożoną i suszoną z podpaloną wcześniej nad ogniem cebulą, zielem angielskim, liściem laurowym, pieprzem, suszonym i świeżym lubczykiem gotować w niewielkiej ilości wody na małym ogniu ok. 20 minut. Po ich upływie dodać kalafior, kminek, kozieradkę, kolendrę, sos sojowy, kostki warzywne, imbir, garść białego sezamu i przyprawę garam masala. Gotować wszystko jeszcze ok. 20 minut, a potem zmiksować na jednolitą masę (ja wcześniej wyciągam z zupy cebulę, ziele angielskie, liść laurowy i imbir) razem z mleczkiem kokosowym i szczyptą cukru. Przed podaniem uprażyć biały sezam i posypać nim krem.
fot. Marianna Patkowska
P.S. Na deser łączę jak zwykle piosenkę okolicznościową.
Kogo nigdy nie naszła ochota na tzw. śmieciowe jedzenie, niech pierwszy rzuci surowym ziemniakiem! Sprawa zaczyna się komplikować, kiedy nie jemy mięsa, a chodzą za nami te konkretne niewyszukane smaki, które mięsem stoją. Od czego są jednak kreatywność i lidlowy dział wege, jak również… mój blog?!
Wege burgery z dipem czosnkowym,
frytkami i zakwasem chlebowym
fot. Marianna Patkowskafot. Marianna Patkowska
Nie jestem przesadną miłośniczką soi i mam wrażenie, że te roślinne produkty udające mięso, które są jej pozbawione, smakują zdecydowanie lepiej. Burgery Roślinne z ziarnami słonecznika to dla mnie kolejny lidlowy hit! Przy ich pomocy z łatwością przygotujemy hamburgery przypominające smakiem te z najpodlejszych fast foodowych sieciówek, jednak dużo zdrowsze. Możemy je podać z samodzielnie zrobionymi frytkami lub – jeśli najdzie nas leń – kupnymi (bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie ostatnio Biedronka tanimi i naprawdę przyzwoitymi mrożonymi Frytkami długimi i cienkimi Mr. Potato). Znakomicie sprawdzą się podane z własnym dipem czosnkowym. Jeśli będzie nas ciągnąć w kierunku królowej zła, jaką jest coca-cola (którą jeśli już piję, to wyłącznie z wódką – co zaprowadziło mnie niedawno na skraj alkoholizmu, ale na szczęście zawróciłam), polecam kwas chlebowy!
SKŁADNIKI:
WEGE BURGERY – 4 bułki do hamburgerów
– 2 opakowania burgerów roślinnych
– cebula czosnkowa
– świeży umyty pomidor – 2 średnie pokrojone w plastry ogórki kiszone
– 4 plastry żółtego sera
– 4 umyte liście sałaty
– Sos Hamburger
– Olej Kujawski z rozmarynem, oregano i bazylią
WEGE BURGERY Cebulę obrać i pokroić w cienkie plastry, a potem wraz z pokrojonym w plastry pomidorem i burgerami roślinnymi włożyć do miski z Olejem Kujawskim i odstawić na 10 – 15 minut. Po ich upływie wrzucić na rozgrzaną patelnię grillową lub na elektryczny grill wszystko, co znalazło się w naszej olejowej marynacie. (Cebulę z pomidorem grillować jedynie chwilkę, by odrobinę zmiękły.) W międzyczasie podgrzać w piekarniku, garnku do pieczenia czy piecu do pizzy dolne połowy bułek z serem, a górne połowy bułek bez sera. Na ciepłe dolne połowy bułek z rozpuszczonym serem położyć po plastrze umytej sałaty, odrobinie sosu do hamburgerów, grillowanym burgerze roślinnym, kolejnej porcji sosu do hamburgerów, plastrze grillowanego pomidora, grillowanej cebuli i porcji plastrów kiszonego ogórka. Ciepłe górne połowy bułek posmarować sosem do hamburgerów i przykryć nimi całość.
DIP CZOSNKOWY Łączymy majonez z jogurtem greckim, wyciskamy czosnek i mieszamy wszystko na jednolitą masę. Nie solimy.
fot. Marianna Patkowska
Wege burgery w stylu włoskim
z dipem czosnkowym
fot. Marianna Patkowskafot. Marianna Patkowska
Na pomysł zrobienia odmiany burgerów w stylu włoskim wpadłam dość spontanicznie. Dukaty Roślinne są znacznie mniejsze od burgerów, więc do jednej bułki można spokojnie włożyć dwa. Wszystko razem ma jednak nadal znakomity smak!
WEGE BURGERY – 2 bułki do hamburgerów
– opakowanie dukatów z kaszy pęczak
– cebula czosnkowa
– świeży umyty pomidor
– nieduży kawałek umytej i pokrojonej (bez obierania) w plastry cukinii – pół szklanki czarnych oliwek pokrojonych w plastry
– 2 plastry śmietankowego sera w plastrach (może być też kozi, mozzarella)
– 4 umyte liście sałaty
– Olej Kujawski z rozmarynem, oregano i bazylią
fot. Marianna Patkowska
PRZYGOTOWANIE:
DIP CZOSNKOWY Łączymy majonez z jogurtem greckim, wyciskamy czosnek i mieszamy wszystko na jednolitą masę. Nie solimy.
WEGE BURGERY Cebulę obrać i pokroić w cienkie plastry, a potem wraz z pokrojonym w plastry pomidorem, cukinią i dukatami włożyć do miski z Olejem Kujawskim i odstawić na 10 – 15 minut. Po ich upływie wrzucić na rozgrzaną patelnię grillową lub na elektryczny grill wszystko, co znalazło się w naszej olejowej marynacie. (Cebulę z pomidorem i cukinią grillować jedynie chwilkę, by odrobinę zmiękły.) W międzyczasie podgrzać w piekarniku, garnku do pieczenia czy piecu do pizzy dolne połowy bułek z serem, a górne połowy bułek bez sera. Na ciepłe dolne połowy bułek z rozpuszczonym serem położyć po plastrze umytej sałaty, odrobinie dipu czosnkowego, grillowanych dukatach, plastrze grillowanego pomidora, cukinii, cebuli i porcji plastrów czarnych oliwek. Ciepłe górne połowy bułek posmarować dipem czosnkowym i przykryć nimi całość.
fot. Marianna Patkowska
P.S. Na deser łączę piosenkę, której tytuł znakomicie podsumowuje to, co uzyskamy, przygotowując obydwie wersje moich wege burgerów.
Kiedy publikowałam tegoroczny (a tak naprawdę to już ubiegłoroczny) wpis świąteczny, miałam jedynie mgliste pojęcie, co dokładnie podam na swoją zupełnie wegetariańską w tym roku Wigilię. Opisałam co prawda pomysły, które przyszły mi do głowy, ale czekało mnie jeszcze ich wykonanie, które na ogół przybiera u mnie postać improwizacji. Dziś z chęcią powspominam potrawy, które rzeczywiście wyszły i które z chęcią powtórzę za rok.
🍽 Panierowane boczniaki z sosem
z marynowanego czosnku i pieprzu
fot. Marianna Patkowska
Zaplanowałam zrobienie pysznego wegetariańskiego indyjskiego curry ze świeżą kolendrą i tartym imbirem (niebawem je tu opiszę), które niedługo wcześniej wymyśliłam, ale dopiero na pierwszy dzień świąt. Kiedy zastanawiałam się nad wigilijną kolacją, wspomniane curry nie bardzo mi się komponowało z klasycznym barszczem wigilijnym, któremu głęboki, niepowtarzalny aromat nadają suszone i wędzone śliwki, suszone borowiki i jabłko (o domowym zakwasie oczywiście nie wspominając). Nie komponowało mi się też z wigilijnym kompotem z suszu. Niekoniecznie chciałam nawet imitować smak karpia, ale zależało mi na wymyśleniu dania, które stylistycznie będzie po prostu pasować do reszty. I wtem przyszło olśnienie! Panierowane boczniaki swoją delikatnością niewątpliwie karpiowi dorównały, a intensywny, głęboki sos z samodzielnie marynowanego czosnku i pieprzu nawiązał do kuchni staropolskiej, z którą zawsze – być może niesłusznie – kojarzy mi się Wigilia. Boczniaki i sos podałam z purée ziemniaczanym i własną sałatką szwedzką, która naprawdę wyszła (i weszła) świetnie!
Zrobić marynatę z ciemnego sosu grzybowo-sojowego, dodając do niego kilka kropli oliwy z oliwek i octu balsamicznego, wodę, liść laurowy, świeży i suszony lubczyk, ziarna pieprzu oraz ziele angielskie. Umyć boczniaki i włożyć je do marynaty na noc. Następnego dnia wyjąć grzyby z marynaty, porządnie osuszyć, posolić, a potem obtoczyć po kolei w: mące, rozbełtanych surowych jajkach i bułce tartej. Smażyć na rozgrzanym oleju kokosowym, aż się z każdej strony zarumienią.
SOS Z MARYNOWANEGO CZOSNKU I PIEPRZU
W niedużym rondelku roztopić masło, a potem wsypać na nie odrobinę mąki, energicznie mieszając. Dolać odrobinę sosu sojowego i w razie potrzeby troszkę wody, a potem dodać odcedzony marynowany czosnek i pieprz oraz lubczyk. Całość doprowadzić do wrzenia, następnie dusić na wolnym ogniu ok. 30 – 40 minut, dolewając od czasu do czasu śmietankę i energicznie mieszając. Na końcu wyjąć czosnek i pieprz. Kontrolować gęstość przez dolewanie śmietanki i dosypywanie mąki.
fot. Marianna Patkowska
🍽 Migdałowo-waniliowy pudding chia
z domową żurawiną
fot. Marianna Patkowska
W tym roku miałam, że tak to ujmę, smaka na maka, ale bardzo nie chciałam maku przygotowywać w jakiejkolwiek formie. Czułam potrzebę jakiejś zmiany, jakiegoś odświeżenia. Chciałam podać nowe, nawiązujące do starego. Ze sklepowej półki przemówiły do mnie nasiona chia – stwierdziłam, że to jest to! Przygotowałam naprawdę pyszny, lekki i w pełni wegański deser (danie główne, ze względu na jajka w panierce i śmietankę w sosie wegańskie nie było, ale da się je z łatwością do wegańskich standardów dostosować), w którym udało się zamknąć smak świąt!
SKŁADNIKI:
MIGDAŁOWO-WANILIOWY PUDDING CHIA
– 150 g nasion chia
– 1 l mleka/napoju migdałowego
– 15 g cukru migdałowego
– laska wanilii
– własna żurawina z jabłkiem i gruszką
ŻURAWINA Z JABŁKIEM I GRUSZKĄ
– 1 kg świeżej żurawiny wielkoowocowej
– 2 duże dobre jabłka
– 4 gruszki
– cukier żelujący
PRZYGOTOWANIE:
MIGDAŁOWO-WANILIOWY PUDDING CHIA
Podgrzać mleko migdałowe z cukrem i laską wanilii, a potem zalać nim nasiona chia. Zostawić na noc pod przykryciem, ale przez pierwszą godzinę od czasu do czasu mieszać. Najlepiej pół godziny przed podaniem przelać do naszykowanych naczyń i schłodzić w lodówce.
ŻURAWINA Z JABŁKIEM I GRUSZKĄ
Żurawinę porządnie umyć, oczyścić i umieścić w garnku. Dodać umyte, obrane i pokrojone jabłka z gruszkami. Całość zasypać odpowiednią ilością cukru żelującego (wszystko zależy od tego, jaki kupimy, choć lepiej dać go mniej niż więcej) i zostawić na godzinę. Po jej upływie całość zagotować z niewielką ilością wody ok. 15 – 20 minut. Przelać naszą konfiturę do wyparzonych i osuszonych słoiczków, a potem je zawekować. (Ja najpierw ustawiam je do góry dnem, a potem, kiedy ostygną, gotuję słoiki ok. 20 minut.)
fot. Marianna Patkowska
P.S. Na muzyczny z kolei deser łączę cudowną, odjechaną i niezwykle pasującą tu pod każdym względem piosenkę „Converting Vegetarians” Infected Mushroom!
Jakiś czas temu opisywałam swoje ulubione produkty wegetariańskie, z których można w miarę szybko przygotować wspaniały obiad. Dziś uzupełniam swój poprzedni wpis o kolejne dwa (które dostaniemy w Lidlu), wraz z moimi autorskimi przepisami, w których je wykorzystuję. Smacznego!
Potrawka warzywno-roślinNa
fot. Marianna Patkowskafot. Marianna Patkowska
Dobrą Kalorię cenię przede wszystkim za klopsy klasyczne, które już szczegółowo opisywałam i gyrosa, któremu poświęcę trochę blogowego miejsca za chwilę. Jeśli chodzi o roślinne mielone, nie polecam go do wszystkiego. Na przykład wegetariańskie spaghetti bolognese, mówiąc nieskromnie, wyszło mi znacznie lepiej (i zdecydowanie taniej – przepis TUTAJ) niż z użyciem tego gotowego zamiennika mięsa. Fantastycznie jednak się sprawdziło w potrawce, którą spontanicznie jakiś czas temu przygotowałam. Oczywiście wszelkie modyfikacje mile widziane!
potrawka warzywno-roślinna
SKŁADNIKI:
– tacka roślinnego mielonego Dobrej Kalorii
– 25 dag brązowych pieczarek
– cebula czosnkowa
– cukinia
– bakłażan – 35 g granulatu sojowego
– 2 kostki grzybowe
– sos sojowy
– sól himalajska
– Kujawski olej rzepakowy z rozmarynem, oregano i bazylią
– masło
– mąka
– 50 g sera gorgonzola
– 25 g sera pleśniowego (np. Lazur)
– 25 g tartego sera grana padano (lub parmezanu)
PRZYGOTOWANIE:
Pieczarki (które trzeba wcześniej umyć) i cebulę obrać oraz drobno posiekać, a potem wrzucić na rozgrzany na patelni olej z ziołami do momentu, kiedy cebula się zeszkli, a pieczarki będą podsmażone. Najlepiej, w trakcie smażenia, odrobinę posolić. Na końcu wrzucić roślinne mielone oraz granulat sojowy. Wszystko podlać niedużą ilością wrzątku, w którym rozpuścimy wcześniej 2 kostki grzybowe i dusić na wolnym ogniu ok. 10 minut. Bakłażana i cukinię pokroić w kostkę i piec z odrobiną soli w piekarniku (lub garnku do pieczenia) również na oleju ok. 20 – 30 minut. Wszystko razem – i duszone na patelni, i pieczone w piekarniku składniki – przełożyć do garnka. W rondelku rozpuścić niewielki kawałek masła, dodać do niego trochę mąki, wymieszać, a potem systematycznie dodawać sos z garnka, mieszając z serami. W razie potrzeby, dodać trochę wody. Jak uzyskamy gęsty, jednolity serowy sos bez grudek, dodać kilka kropli sosu sojowego i wlać całość do naszego garnka z resztą.
Wege gyros w greckim stylu
fot. Marianna Patkowskafot. Marianna Patkowska
Roślinny gyros Dobrej Kalorii jest mistrzostwem świata, zarówno jeśli chodzi o smak, jak i konsystencję!Idealnie sprawdzi się, kiedy nie będziemy mieć ani pomysłu, ani czasu na wyszukany obiad. Zawartość tacki wystarczy wrzucić na rozgrzany olej na kilka minut i gotowe!
Moja propozycja jest bardzo prosta w przygotowaniu, a efekt zachwyca nawet najbardziej wymagające podniebienia! Mianowicie stawiam na zimne dodatki w greckim stylu: tzatziki oraz sałatkę pełną greckich smaków (choć nie grecką). Lubię podawać to danie z ziemniakami, lecz idealnie sprawdzą się też frytki oraz ryż. Ciekawostką jest to, że w wielu greckich tawernach podaje się i frytki, i ryż równocześnie!
W zależności od tego, jaki ciepły dodatek dobierzemy do dania (ziemniaki, frytki czy ryż), przygotujmy je na początku. Na samym końcu na rozgrzany olej wrzucamy gyrosa i smażymy go ok. 5 minut.
A w międzyczasie przyrządzamy tzatziki: trzemy na tarce umyty i obrany ogórek, odlewamy nadmiar wody, posypujemy solą i pieprzem, a potem dodajemy jogurt grecki i wyciśnięty czosnek, wszystko razem dokładnie mieszając.
Została jeszcze tylko sałatka w greckim stylu: do miski wrzucamy umytą rukolę, odcedzone oliwki i umyty, pokrojony w kostkę pomidor, całość delikatnie soląc.
P.S. Ponieważ gyros mięsny można przyrządzić również z wołowiny, nie będzie nadużyciem, kiedy na deser dołączę tę właśnie piosenkę 😉
Potrafię ugotować obiad składający się z pięciu dań, prawie w ogóle nie posiłkując się gotowymi składnikami (własny chleb, własne smarowidła do przystawek, dipy, zakwasy do zup, przetwory, kompoty, desery i nalewki). Potrafię – o czym pisałam jakiś czas temu – idealnie wysprzątać całe mieszkanie. Potrafię również znakomicie zająć się dziećmi, napisać i nagrać piosenkę w szafie, przeczytać i zrozumieć poważną, wymagającą filozoficzną książkę, zredagować gotowy tekst oraz napisać od początku swój własny na dowolny temat. Jednak… każda z tych aktywności z niezrozumiałych dla mnie powodów w trakcie wykonywania wyklucza pozostałe. I o ile trudno podeprzeć się półproduktami, pisząc teksty, piosenki, czytając czy nawet sprzątając, to akurat w kwestii przygotowywania posiłków (a jeść przecież trzeba!) znakomitym rozwiązaniem są kupne składniki obiadowe, oszczędzające nasz czas i energię. Sytuacja, kiedy jeszcze jadłam mięso, była niezwykle prosta, ale myślałam, że się skomplikuje, kiedy wykluczę je ze swojej diety. Nic bardziej mylnego! W tanich i popularnych supermarketach dostaniemy produkty wegetariańskie dobrej jakości, dzięki którym szybko przyrządzimy pyszny domowy posiłek za rozsądne pieniądze (choć zawsze wychodzi taniej, kiedy zrobimy to od podstaw). Postanowiłam wskazać te, które podbiły moje kubki smakowe, łącząc też kilka swoich autorskich przepisów.
To powinno już rozumieć się samo przez się, ale na wszelki wypadek podkreślę, że (znowu) nie jest to wpis sponsorowany.
Wege klopsy w sosie z brązowych pieczarek z cytrynową nutą
fot. Marianna Patkowskafot. Marianna Patkowska
Produkty lidlowej Dobrej Kalorii są na ogół znakomite (polecam również wege gyrosa), ale niestety mają jedną wadę: niewspółmierny stosunek ceny do ilości produktu. Za pyszne jedzenie warto zapłacić czasem trochę więcej, jednak na przykład wkładanie do opakowania, które spokojnie zmieściłoby osiem klopsów tylko sześciu, jest pewnym nadużyciem.
Tak czy siak, roślinne klopsy Dobrej Kalorii są arcydziełem! Jeśli spieszy nam się bardziej, możemy dorobić do nich naprędce sos koperkowy (rozpuścić mały kawałek masła, podsypać odrobiną mąki, zalać rozpuszczoną we wrzątku kostką warzywną i cały czas mieszając, wrzucić umyty i drobno posiekany pęczek koperku, pogotować ok. 10 minut, dodając na końcu trochę jogurtu greckiego), do którego wrzucimy podgrzane w piekarniku klopsy i podać całość z ziemniakami i świeżym pomidorem. Jeśli spieszy nam się troszeczkę mniej, polecam przygotowanie mojego autorskiego sosu z brązowych pieczarek z cytrynową nutą (wszystkie składniki dostałam również w Lidlu).
SOS Z BRĄZOWYCH PIECZAREK
Z CYTRYNOWĄ NUTĄ
SKŁADNIKI:
– 0,5 kg brązowych pieczarek
– 2 cebule czosnkowe
– Kujawski olej rzepakowy z cytryną i bazylią – jogurt grecki
– 2 kostki grzybowe
– sos sojowy
– masło
– mąka
– sól
PRZYGOTOWANIE:
Pieczarki umyć i pokroić w drobną kostkę. Na rozgrzanym oleju zeszklić posiekaną drobno cebulę. Dodać pieczarki i dusić razem ok. 10 minut. Dodać kostki grzybowe, odrobinę jogurtu greckiego i sosu sojowego. W małym garnuszku rozpuścić kawałek masła, podsypać go niewielką ilością mąki i energicznie zamieszać, podlewając sosem. Gotową zasmażkę połączyć z sosem, mieszając. Jeśli sos będzie zbyt gęsty, można dodać trochę mleka.
fot. Marianna Patkowska
Wege parówki w pomidorach
z groszkiem
fot. Marianna Patkowskafot. Marianna Patkowska
Mój tata był w kuchni mistrzem i artystą, mama natomiast (czasem bardzo) cichym bohaterem dnia codziennego. Wspólne posiłki stanowiły dla niej pozakulinarną wartość wyniesioną z domu, jednak nie miała obsesji na punkcie przygotowywania dań od podstaw. Udoskonalane przez nią torebkowe sosy Knorra (którymi na przykład polewała jajko na twardo) były bardzo smaczne, a przede wszystkim nieczasochłonne. Gotowanie nie było jej pasją. Łączyła etatową pracę z karmieniem rodziny domowymi obiadami, przy których opowiadaliśmy sobie o tym, jak każdemu z nas minął dzień, a domowy budżet raczej nie bywał nadszarpywany zamawianiem jedzenia z restauracji. Jednym z takich niesamowicie prostych, tanich i naprawdę pysznych dań (które mama z kolei znała jeszcze ze swojego domu) były parówki duszone w pomidorach z groszkiem konserwowym. Ponieważ parówki sojowe w niczym nie przypominają zwykłych parówek, byłam niemal pewna, że już nigdy nie będzie mi dane odtworzyć tej potrawy w wege wersji. Aż tu nagle… odkryłam w Lidlu identyczne w smaku z mięsnymi parówki wegetariańskie Veggie Day! Z ogromną przyjemnością przedstawiam więc przepis na wege parówki w pomidorach z groszkiem.
Drobno posiekane cebule zeszklić na maśle. Wrzucić do nich pokrojone parówki na minutę, a po niej zdjąć patelnię z gazu. Wymieszać mikserem pomidory z puszki z koncentratem na gładką masę (chyba że kupiliśmy krojone, wtedy możemy ten krok pominąć) i wlać do garnka i zagotować. Dodać odcedzony groszek, parówki z podsmażoną cebulką, lubczyk, sól i pieprz. Dusić ok. 10 minut.
Kiełbaski roślinne z grilla
fot. Marianna Patkowskafot. Marianna Patkowska
Kolejnym hitem Dobrej Kalorii są roślinne kiełbaski z boczniaka (porcja to cztery sztuki). Według etykiety na opakowaniu najlepiej podgrzewać je na patelni, lecz doskonale sprawdzi się do tego również elektryczny grill. Zachwycają nie tylko smakiem, ale i konsystencją.
Możemy podać je klasycznie z ziemniakami i wszelkimi ulubionymi sosami albo włożyć do wysmarowanej tymi sosami i podgrzanej wcześniej bułki na hot-dogi. Przygotowanie zajmie nam nie więcej niż 10 minut (z ziemniakami 20). Znakomicie się komponują z domową sałatką szwedzką.
Sznycel sojowy
fot. Marianna Patkowskafot. Marianna Patkowska
Sznycel sojowy lidlowej Polsoi bardzo mnie zaskoczył. Oczywiście pozytywnie! To idealne rozwiązanie, kiedy nie mamy ani czasu, ani pomysłu na obiad. Wystarczy ugotować do niego ziemniaki, kaszę albo ryż, dorzucić na talerz kiszony ogórek lub kapustę (najlepiej się komponują) i mamy gotowe znakomite danie. Na tacce znajdują się dwa całkiem słusznych rozmiarów sznycle.
Wegańska szynka z pistacjami
fot. Marianna Patkowskafot. Marianna Patkowska
Z ostatniego produktu nie przyrządzimy co prawda obiadu, ale skoro wart jest grzechu (a jest!), to z pewnością wart jest też wspomnienia w tym wpisie. Mowa o biedronkowych plastrach wegańskich z pistacjami marki goVege, czyli artykule do złudzenia przypominającym najwspanialszą drobiową szynkę z dodatkiem pistacji. Chociaż Lidl też ma swoje wege szynki z dodatkami, całkiem nawet smaczne, nie umywają się jednak do tej!
Nie próbowałam innych wariantów smakowych, ale ten jest rzeczywiście wybitny!
P.S. Ponieważ dziś sobota, a jak sobota to tylko do Lidla (z którego pochodzi większość opisywanych produktów), do Lidla, bo promocje tam, parking rampampampam, na deser mogę załączyć tylko jeden utwór – „Rampampam” Popka.
Kategoria „Jak w porach roku Vivaldiego” powstała nie przez przypadek. Każda pora roku inaczej we mnie rezonuje, oświetla inne części mnie, kładzie punkt ciężkości gdzie indziej. Nie ma to u mnie akurat związku ani z depresją, ani cyklotymią, ma go jednak z moją nadwydajnością mentalną. Odczuwam po prostu wszystko głębiej.
Jesień jest dla mnie szczególną porą roku pod bardzo wieloma względami. Dwa lata temu opisywałam, co mnie w niej najbardziej urzeka. Rok temu z kolei popełniłam wpis o kosmetykach Mary Kay, robiąc im uprzednio sesję fotograficzną w pięknych okolicznościach przyrody. Tegoroczna jesień niestety nie jest dla nas pod względem pogody aż tak łaskawa, jak te z poprzednich lat, co z kolei sprzyja komponowaniu… w kuchni! Po raz pierwszy wzięłam się poważniej za wytrawne przetwory na zimę i jestem z nich niesłychanie dumna! Dzisiejszy wpis będzie więc głównie kulinarny, ale podzielę się w nim też piosenkami, których lubię słuchać właśnie teraz oraz garścią jesienNych przemyśleń.
🎼 Muzyczny kącik
Ponieważ wychodzę z założenia, że najważniejszy w gotowaniu jest właściwy dobór muzyki, nie mogę naszego jesiennego kulinarno-muzycznego maratonu nie zacząć od tego cuda:
Jako osoba, która może zjeść wszystko (od stycznia nie jem już mięsa, pod wpływem ukochanego Mężczyzny, ale dlatego, że staję się przy nim lepszą wersją siebie samej, a nie z powodu kulinarnych preferencji), nie umiem raczej wyróżnić smaków, których nie lubię. Jedyny problem stanowią dla mnie bardzo ostre przyprawy. Poza nimi jest rzeczywiście kilka potraw, powiedzmy, że nie mojego pierwszego wyboru (jak np. grochówka czy ryż z jabłkami), ale jeśli trzeba, umiem zjeść je nawet z przyjemnością. (Znaczy grochówki w nie wege wersji, z wiadomych względów już nie.) No i wśród tych, bez których wyobrażam sobie życie jest tak naprawdę większość konserwowych warzyw, a króluje wśród nich… sałatka szwedzka! Nagle jednak naszła mnie ochota na… taką własnej roboty! Intuicja mnie nie zawiodła, bo taka domowa to zupełnie inny poziom niż wszystkie kupne razem wzięte.
Umyć ogórki i marchewki. Obrać marchewki, cebule i czosnek. Ogórki i marchewkę pokroić w cienkie plastry. Doskonale do tego sprawdzi się obieraczka do warzyw. Cebule pokroić w piórka. Wszystko wymieszać ze sobą w większej misce. Dodać obrane ząbki czosnku, a potem wsypać cukier, sól, pieprz i zalać wszystko olejem i octem. Porządnie wymieszać i zostawić na dwie godziny. Po ich upływie włożyć sałatkę do uprzednio wyparzonych i suchych słoików. Zakręcić wieczka i pasteryzować, czyli włożyć słoiki do garnka z zimną wodą, otulić je szmatką lub ręcznikiem, żeby się nie potłukły i gotować od wrzenia ok. 15 minut. Wyjmując, odwrócić je do góry denkiem. Po 3 tygodniach sałatka nadaje się już do spożycia, ale czas, jak zawsze w kwestii przetworów, działa na jej korzyść.
🎼 Muzyczny kącik
Skoro jesteśmy już w Szwecji, nie sposób nie wspomnieć jednego z moich ukochanych szwedzkich zespołów z dzieciństwa, czyli Ace of Base. Warto zaznaczyć, że urzekają mnie w tym starym wydaniu, bo potem rzeczywiście mocno obniżyli loty. Jakiś taki – mimo tanecznych rytmów – przebijający przez ich piosenki smutek sprawia, że mój dom rozbrzmiewa ich muzyką (płyta „Happy Nation”) najczęściej jesienią właśnie.
Zdaję sobie sprawę, że najciekawiej jest marynować samodzielnie zebrane grzyby. Jednak po pierwsze, nie znając się na nich, na pewno nie polecałabym nikomu swoich znalezisk, a po drugie zbieranie grzybów jawi mi się jako rozrywka równie ekscytująca, co łowienie ryb. (Choć pasja, jaką darzył grzybiarstwo John Cage, każe mi wykrzesać z siebie resztki powagi… obecność wielkich artystów wśród grzybiarzy zdecydowanie podnosi rangę tych drugich.)
– 0,5 l wody
– 0,5 szklanki octu
– łyżeczka soli
– 2,5 łyżki soli
– 3 ziarna ziela angielskiego
– liść laurowy
– szczypta cynamonu
PRZYGOTOWANIE:
Kurki porządnie kilka razy wypłukać. Cebulę i marchewkę obrać i pokroić w cienkie plastry. Sparzyć cebulę gorącą wodą i ułożyć w wyparzonych słoikach. Wymyte kurki (małe w całości, większe – pokroić) z plastrami marchewki gotować w lekko osolonej wodzie ok. 15 minut. Po ich upływie włożyć grzyby z marchewką do słoików z cebulą. Połączyć wszystkie składniki na marynatę i gotować ok. 10 – 15 minut. Zalać słoiki gorącą marynatą, a potem je zakręcić i odwrócić do góry denkiem. Zostawić do ostygnięcia, najlepiej na noc. Następnego dnia, dla pewności, włożyć słoiki do garnka z zimną wodą, otulić je szmatką lub ręcznikiem, żeby się nie potłukły i gotować od wrzenia ok. 15 minut. Wyjmując, dokręcić i znów zawekować, odwracając do góry denkiem. Po 3 tygodniach kurki nadają się już do jedzenia, ale im dłużej poleżą zawekowane w marynacie, tym będą lepsze.
🎼 Muzyczny kącik
Choć nie jest to moja ulubiona piosenka z doskonałej płyty „P.O.LO.V.I.R.U.S.”, to zarówno nazwa zespołu, jak i piosenki idealnie wpisują się w moje jesienne kurki.
Czosnek podkręca smak wielu potraw i pobudza zmysły. Surowy pełni funkcję antybiotyku (przy przeziębieniach, żeby nie zwariować, polecam drobno go posiekać, ułożyć na łyżce i połknąć bez gryzienia, popijając szklanką wody – mniej go potem od siebie czuć), pieczony roznosi po kuchni szlachetny aromat, bez podsmażanego trudno sobie wyobrazić większość dań kuchni włoskiej. Ciekawym pomysłem, który po raz pierwszy postanowiłam samodzielnie wypróbować, jest marynowanie czosnku. Staje się dużo łagodniejszy. Idealnie pasuje do sałatek (np. pokrojony w plastry) i sosów – nadaje im słodkawo-kwaśny aromat. Możliwości można mnożyć, w zależności od inwencji.
Oczywiście, jeśli nie zamieszkujemy pustelni, podobnie jak cebulę obieramy go i kroimy (lub wyciskamy) w rękawiczkach: nawet najbardziej zadbane dłonie z pięknie pomalowanymi paznokciami stracą swą dobrą reputację, kiedy będą roznosić wokół charakterystyczną czosnkową woń. Czosnek jest też naturalnym afrodyzjakiem. Ostatnio krążył po mediach społecznościowych mem, w którym jeden członek afrykańskiego plemienia tłumaczy drugiemu do czego służy Viagra:
– No, żebyś mógł dwa, trzy razy w ciągu jednej nocy.
– A! Czyli to uspokajające jest?
– treść pewnego mema
I niech to posłuży za mój komentarz do zjawiska afrodyzjaków w ogóle.
🍂 Marynowany czosnek
SKŁADNIKI:
– 5 główek czosnku
MARYNATA:
– 0,5 l wody
– ¼ szklanki octu
– ¼ szklanki octu balsamicznego
– łyżeczka soli
– 2,5 łyżki soli
– 3 ziarna ziela angielskiego
– liść laurowy
– kilka kropli Oleju Kujawskiego z rozmarynem, oregano i bazylią – kilka kropli sosu sojowego – kilka posiekanych drobno liści świeżego lubczyku
PRZYGOTOWANIE:
Połączyć wszystkie składniki na marynatę i gotować ok. 10 – 15 minut. W międzyczasie obrać czosnek i powkładać jego ząbki do wyparzonych słoików. (Polecam użyć do tego celu kilku mniejszych.) Ząbki zalać gorącą marynatą, zakręcić słoiki i odwrócić do góry denkiem. Zostawić do ostygnięcia, najlepiej na noc. Następnego dnia, dla pewności, włożyć słoiki do garnka z zimną wodą, otulić je szmatką lub ręcznikiem, żeby się nie potłukły i gotować od wrzenia ok. 15 minut. Wyjmując, dokręcić i znów zawekować, odwracając do góry denkiem. Po 4 tygodniach czosnek nie jest jeszcze gotowy (co widać po jego kolorze na załączonym zdjęciu). Dajmy mu 3, 4 miesiące, żeby zmiękł. Oczywiście nic się nie stanie, jeśli otworzymy go wcześniej, natomiast wtedy radzę traktować go, jak by był surowy, np. wyciskając do potraw.
🎼 Muzyczny kącik
Czosnek nierozerwalnie kojarzy mi się z samotnością – niezależnie, czy jest jej przyczyną, czy skutkiem. Jeśli zaś chodzi o muzykę, której często słucham jesienią w kuchni, przygotowując posiłki, cudownie nastraja mnie niezawodna Vonda Shepard i ścieżka dźwiękowa z serialu „Ally McBeal”. Cóż więc mogłabym tu wrzucić, jeśli nie przepiękny cover piosenki Gilberta O’Sullivana „Alone again… naturally” (w oryginale też uroczej, choć bardziej zimowo niż jesiennie) z tejże ścieżki?
Marynowanego pieprzu nigdy nie jadłam, choć słyszałam o nim same dobre rzeczy. Cierpliwie czekam z nim do Świąt Bożego Narodzenia, ale mam przeczucie graniczące z pewnością, że idealnie dopełni smak świątecznych potraw!
– 0,5 l wody
– ¼ szklanki octu
– ¼ szklanki octu balsamicznego
– łyżeczka soli
– 2,5 łyżki soli
– 3 ziarna ziela angielskiego
– liść laurowy
– kilka kropli Oleju Kujawskiego z rozmarynem, oregano i bazylią
– kilka kropli sosu sojowego
– kilka posiekanych drobno liści świeżego lubczyku
PRZYGOTOWANIE:
Połączyć wszystkie składniki na marynatę i gotować ok. 10 – 15 minut. W międzyczasie wsypać ziarna pieprzu do wyparzonych słoików. Pieprz zalać gorącą marynatą, zakręcić słoiki i odwrócić do góry denkiem. Zostawić do ostygnięcia, najlepiej na noc. Następnego dnia, dla pewności, włożyć słoiki do garnka z zimną wodą, otulić je szmatką lub ręcznikiem, żeby się nie potłukły i gotować od wrzenia ok. 15 minut. Wyjmując, dokręcić i znów zawekować, odwracając do góry denkiem. Odczekajmy 2, 3 miesiące, aż pieprz zmięknie i nabierze odpowiedniego aromatu.
🎼 Muzyczny kącik
Jesień oprócz smutnych i ciepłych piosenek, to dla mnie też powrót do mocniejszych brzmień, które budowały kilkunastoletnią mnie. No a słowa „pieprz” nie umiem wymówić, nie słysząc w głowie refrenu tej oto piosenki:
Mogę śmiało powiedzieć, że bez pomidorów nie wyobrażam sobie życia i jeśli kończy się na nie sezon, zawsze posiłkuję się jakimiś przetworami. W domu można je zrobić na mnóstwo sposobów, ale w tym roku wypróbowałam dosyć nietypowy, czyli marynowanie. Użyłam do tego słodszych pomidorków koktajlowych. Efekt przerósł moje oczekiwania – są naprawdę pyszne! Idealnie sprawdzą się zarówno do sałatek i na kanapki, jak i w roli dodatku do dania głównego.
🍂 Marynowane pomidory
SKŁADNIKI:
– 0,5 kg pomidorków koktajlowych
MARYNATA:
– 0,5 l wody
– ¼ szklanki octu
– ¼ szklanki octu balsamicznego
– łyżeczka soli
– 2,5 łyżki soli
– 3 ziarna ziela angielskiego
– liść laurowy
– kilka kropli Oleju Kujawskiego z rozmarynem, oregano i bazylią
– kilka kropli sosu sojowego
– kilka posiekanych drobno liści świeżego lubczyku
PRZYGOTOWANIE:
Połączyć wszystkie składniki na marynatę i gotować ok. 10 – 15 minut. W międzyczasie włożyć umyte pomidorki do wyparzonych słoików. Słoiki z pomidorkami zalać gorącą marynatą, zakręcić słoiki i odwrócić do góry denkiem. Zostawić do ostygnięcia, najlepiej na noc. Następnego dnia, dla pewności, włożyć słoiki do garnka z zimną wodą, otulić je szmatką lub ręcznikiem, żeby się nie potłukły i gotować od wrzenia ok. 15 minut. Wyjmując, dokręcić i znów zawekować, odwracając do góry denkiem. Po 3 tygodniach pomidorki nadają się już do jedzenia, ale im dłużej postoją, tym będą szlachetniejsze w smaku.
🎼 Muzyczny kącik
Pomidory zachowywane jesienią od zapomnienia na zimowe dni aż wołają ze słoików o piosenkę z Kabaretu Starszych Panów na ich temat.
Jesień zawsze skłania mnie do refleksji. Tegoroczna uzmysłowiła mi, że już za piętnaście lat sama wejdę w… jesień życia. Zaszczycę nobliwy krąg starych kobiet. Cieszę się. Dzieciństwa i młodości nie wspominam dobrze. Przeżyłam je uwięziona w nie swoich poglądach, ulegając jednemu z najbardziej niebezpiecznych mitów tamtych czasów – że dobro innych powinno być dla mnie ważniejsze niż moje własne. Dopiero niedawno, kiedy udało mi się w końcu pozbierać porozrzucane pod różnymi obcymi stopami części siebie, urodziłam się po raz drugi; jako świadoma, dojrzała już kobieta. To doskonały pod każdym względem czas – ja czuję się w nim piękna, bo najbliższa temu, do czego zostałam powołana. Doskonały, ale przejściowy. Jak wszystko, przeminie. I dobrze! Z prawami natury walczą tylko głupcy, w dodatku przegrywając.
Szczęśliwa, spełniona pod każdym możliwym względem, pełna blasku i jesienNego złotego słońca, wolna, w pełni ze sobą zintegrowana, doceniająca ludzi, choć nie uzależniona od ich obecności, pogodzona ze wszystkim, co we mnie trudne, rozśpiewana, rozniecająca płomienie, inspirująca, ciągle silna i nieustraszona, wdzięczna za każdą chwilę z osobami, które kocham, mądra.
🎼 Muzyczny kącik
Nie jestem fanką całej twórczości Martyny Jakubowicz, ale ta starsza ode mnie o trzy dekady artystka nagrała cztery lata temu piosenkę, którą uważam za arcydzieło.
P.S. Na deser wrzucam dziś swój cover ważnej dla mnie piosenki „Baby can I hold you tonight” z repertuaru królowej mojej długiej jesienNej playlisty – jedynej w swoim rodzaju Tracy Chapman. W jesienne wieczory zawsze bardzo chętnie przytuliłabym słoiczek domowych przetworów! 🍁🍂🍁
P.S.2 Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie muszę się tłumaczyć, ale ponieważ meble, z którymi pozuję, gdyż pasowały mi do koncepcji zdjęć, trudno zaliczyć do gustownych, chciałabym zaznaczyć, że sesja nie odbywała się w moim mieszkaniu 😉
Postawiłam sobie niedawno za cel odtworzenie większości swoich ulubionych mięsnych smaków w wersji wegetariańskiej. Ponieważ jesień zdecydowanie sprzyja eksperymentowaniu w kuchni, w najbliższym czasie pojawi się tu prawdopodobnie więcej niż zazwyczaj kulinarnych wpisów. Na kolejny już ogień po smalcu, sosie bolońskim i bigosie, poszły flaczki. Wiem, że można je robić z boczniaków, jednak te ciężko na razie dostać. (Prawdopodobnie to jeszcze nie sezon; proszę mi wybaczyć niewiedzę – z grzybów znam się jedynie na starych grzybach.)
Potrzeba jak wiadomo matką wynalazków, więc, oglądając sklepowy asortyment, wpadłam na pomysł przygotowania flaczków z krojonych grzybów mun i granulatu sojowego. Efekt okazał się zachwycający! Zarówno, jeśli chodzi o konsystencję, jak i smak. Pamiętajmy, żeby za bardzo dania nie rozwodnić, a także nie żałować majeranku i pieprzu. Flaczki powinny być lekko pikantne.
SKŁADNIKI:
– pół paczki mrożonej włoszczyzny (lub pół tacki świeżej)
– 200 g suszonej włoszczyzny
– garść prażonej cebulki
– średnia cebula w łupince
– 3 ziarna ziela angielskiego
– 5 ziaren czarnego pieprzu
– liść laurowy
– garść świeżego lubczyku
– szczypta suszonego lubczyku – szczypta majeranku
– 2 ząbki czosnku
– 2 kostki warzywne (lub własne bulionetki)
– suszona zmielona kozieradka
– suszona papryka wędzona słodka
– sos sojowy
– pieprz czarny mielony
– 30 g krojonych grzybów mun (polecam te)
– garść suszonych borowików (lub podgrzybków)
– 70 g granulatu sojowego
– kilka kropli oliwy z oliwek
– łyżeczka octu balsamicznego
PRZYGOTOWANIE:
Grzyby mun namoczyć w ciepłej wodzie, a w oddzielnej miseczce namoczyć w zimnej wodzie borowiki. Włoszczyznę mrożoną i suszoną z podpaloną wcześniej nad ogniem cebulą, prażoną cebulką, zielem angielskim, liściem laurowym, pieprzem, suszonym i świeżym lubczykiem, majerankiem i czosnkiem gotować w niewielkiej ilości wody (ma jedynie wszystko przykryć) na małym ogniu ok. 30 minut. Po ich upływie dodać kostki warzywne, kozieradkę i paprykę, sos sojowy oraz mielony pieprz (ważne, żeby potrawa była lekko pikantna). Wyłowić ząbki czosnku i cebulę. Odcedzić krojone grzyby mun i dodać do bulionu. Odcedzić borowiki, pokroić wzdłuż w paski i również dodać do gotującej się reszty. Wsypać granulat sojowy, kilka kropli oliwy z oliwek, ocet balsamiczny. Gotować jeszcze ok. 15 minut. W razie potrzeby dolać odrobinę wrzątku.
fot. Marianna Patkowska
P.S. Na deser łączę jedną z moich ulubionych piosenkowych parodii:
W czasach jawiących się jako zamierzchłe, kiedy jeszcze jadłam mięso, jednym z moich wielu popisowych dań był sylwestrowo-noworoczny bigos, posiadający nawet całkiem pokaźne grono swoich wielbicieli. I byłabym o nim zapomniała (tak, jak zapomniałam o uwielbianym przez siebie tatarze czy o golonce), gdyby nie… Tymon Tymański i jego płyta „Bigos Heart”, którą niedawno mi ofiarował. Tytułowa fantastyczna piosenka zachęciła mnie do karkołomnego zadania odtworzenia tego samego smaku jednak w wersji wegetariańskiej. Ostateczną motywacją było kolejne spotkanie z artystą, któremu postanowiłam tenże bigos sprezentować w specjalnie zaprojektowanym przez Ukochanego słoiku. (Jak już spadać, to z wysokiego konia!)
Efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania, a bigos zachwycił wszystkich, którzy go spróbowali i doczekał się jednego z najpiękniejszych komplementów – mianowicie, że do złudzenia przypomina mięsny. Jak widać, dobre moralnie wybory (jakim z pewnością było odstawienie mięsa) wcale nie muszą wiązać się z wyrzeczeniami. Przynajmniej na pewno nie bigosowymi!
Jeśli zależy nam na głębokim, szlachetnym smaku, poświęćmy tydzień na jego przygotowanie, a jak nie mamy aż tyle czasu, to przynajmniej trzy dni.
fot. Marianna Patkowska
SKŁADNIKI:
– 1,5 kg kapusty kiszonej
– 35 dag pieczarek
– 20 g borowików suszonych
– 20 dag śliwek suszonych bez pestek
– 2 cebule
– 180 g tofu wędzonego
– 2 tufy sojowe (kupowane na wagę lub 3 – 4 kotlety sojowe z opakowania)
– 4 kiełbaski sojowe o smaku wędzonym
– opakowanie bezmięsnej szynki czosnkowej
– 2 kostki grzybowe
– suszona zmielona kozieradka
– suszona papryka wędzona słodka
– 4 ząbki czosnku
– suszony majeranek
– suszony lubczyk
– ziele angielskie
– liść laurowy
– sos sojowy
– ocet winny lub jabłkowy – oliwa z oliwek
– wino czerwone wytrawne (kupmy butelkę, czego nie wlejemy do bigosu, wypijemy podczas jego przygotowywania)
– sól
– pieprz
*Jeśli nasza kapusta nie będzie wystarczająco kwaśna, możemy potrzebować kilku kropli soku z cytryny.
fot. Marianna Patkowska
PRZYGOTOWANIE:
Namoczyć suszone borowiki w zimnej wodzie. Do miski wrzucić kilka liści laurowych, ziele angielskie, 3 ząbki czosnku, a potem wsypać majeranek, lubczyk, kozieradkę, paprykę wędzoną, sól i pieprz. Wszystko to zalać zimną wodą, octem, oliwą i odrobiną sosu sojowego. Do tak przygotowanej marynaty włożyć tofu oraz tufy sojowe. I zostawić na noc. W międzyczasie pieczarki i cebule zeszklić na patelni, a potem dusić w odrobinie wody z dwiema kostkami grzybowymi ok. 10 minut. Przełożyć do dużego garnka, a potem dodać: posiekaną drobno kapustę kiszoną, 2 liście laurowe i 2 ziela angielskie, pokrojone namoczone wcześniej borowiki, pokrojone śliwki, sojowe kiełbaski i szynkę. Najlepiej pogotować na wolnym ogniu ok. godziny i zostawić.
fot. Marianna Patkowska
Następnego dnia wyjąć tofu i sojowe tufy z marynaty. Tofu skroić w kostkę i dodać do bigosu, a tufy podsmażyć na dużym ogniu, soląc z każdej strony i dopiero wtedy również skroić w kostkę i dodać do bigosu. Całość posypać kozieradką i papryką. Wycisnąć ząbek czosnku, podlać winem (2, 3 szklanki – resztę wypić!) i pomieszać. Smaki zaczną się przenikać dopiero po jakimś czasie. Bardzo ważny jest balans między słodkim a kwaśnym. Jeśli mamy wrażenie, że przeważa słodki smak, możemy wcisnąć trochę świeżego soku z cytryny.
Sugeruję, żeby od czasu do czasu podgrzewać bigos po 20, 30 minut drugiego dnia, a zagotować i zawekować go w słoikach (lub podać do jedzenia) dopiero trzeciego dnia. U mnie po w sumie trzech dniach gotowania i niecałym tygodniu spędzonym w zawekowanym słoiku, był naprawdę wyśmienity!
P.S. Na deser mogę wrzucić tylko jedną piosenkę, będącą prowodyrem całego tego bigosowego zamieszania!
Tradycyjna kuchnia podhalańska nie oferuje zbyt dużego wachlarza możliwości, jeśli idzie o zupy. Najsłynniejszą jest oczywiście kwaśnica, a po niej – bardziej kojarzona z kuchnią słowacką – czosnianka. Barszczu czerwonego zabielanego, w przeciwieństwie do każdej góralskiej gospodyni, nie zna żaden ceper (i nie jest podawana w restauracjach), a co do pochodzenia góralskiego barszczu na sałacie z wędzonką zabielanego zsiadłym mlekiem nie mam stuprocentowej pewności; odtworzyłam go, znając jego smak z jednej fantastycznej zakopiańskiej karczmy. Z tej niewielkiej liczby góralskich zup na wspomnienie zasługuje na pewno zupa bryndzowa. Jej delikatny, słodkawy i intensywny smak jest wyjątkowy i bardzo unikalny. Ponieważ raczej nie zdarza mi się korzystać z przepisów (wolę rolę twórcy niż odtwórcy), poszłam jak zwykle na żywioł, ale udało mi się znaleźć rzeczywiście to, czego szukałam!
Będąc na Podhalu, oczywiście najlepiej kupić oryginalną bryndzę w bacówce, ale i tak radzę połączyć ją z dwiema, które podałam w spisie składników. Nie mam natomiast niestety pomysłu, gdzie w pozostałych częściach Polski dostać korbacze.
🥕 Co do włoszczyzny, bardzo polecam samodzielne jej mrożenie. Zajmuje to trochę czasu, ale mamy całkowity wpływ na to, co się w naszej mrożonce znajdzie. Od samych warzyw (jedni dodają do włoszczyzny kapustę, inni nie) przez proporcje między nimi, aż po pewność, że każde było przed zamrożeniem rzeczywiście świeże. Mając kilka kilogramów marchewki, pietruszki, selera i pora, umyłam i obrałam każde z warzyw, po czym pokroiłam je wszystkie w małą kostkę, pomieszałam i włożyłam do woreczków do mrożenia. Dodałam na końcu jeszcze do każdej porcji posiekane: świeży lubczyk, natkę pietruszki i koperek. 🥕
fot. Marianna Patkowska
SKŁADNIKI:
– pół paczki mrożonej włoszczyzny (lub pół tacki świeżej)
– 200 g suszonej włoszczyzny
– średnia cebula w łupince
– ziele angielskie
– liść laurowy
– garść świeżego lubczyku
– garść świeżej natki pietruszki
– szczypta suszonego lubczyku
– 2 opakowania Bryndzy Zakopiańskiej
– 2 opakowania Bryndzy Podkarpackiej
– ok. 400 g zsiadłego mleka
– trochę mleka
– trochę zagęszczonego niesłodzonego mleczka do kawy
– 2-3 bulionetki/kostki warzywne (najlepiej domowe)
– sos sojowy
– kilka kropli cytryny
– starta skórka z ćwiartki cytryny
– sól himalajska
– pieprz – korbacz biały (niewędzony)
– świeże liście bazylii
fot. Marianna Patkowska
PRZYGOTOWANIE:
Włoszczyznę mrożoną i suszoną z podpaloną wcześniej nad ogniem cebulą, zielem angielskim, liściem laurowym, suszonym i świeżym lubczykiem i pietruszką gotować na małym ogniu ok. 30 minut. W międzyczasie zmiksować bryndze ze zsiadłym i zwykłym mlekiem oraz mleczkiem do kawy, dodając do nich odrobinę wywaru z warzyw. Połączyć bryndzową masę z resztą zupy, wyjmując z niej uprzednio cebulę i nie miksując ugotowanych warzyw. Dodać bulionetki, sos sojowy, kilka kropli soku z cytryny oraz skórkę cytrynową, ewentualnie odrobinę soli do smaku i pieprz. Przed samym podaniem pokroić korbacza na drobne, przypominające mały makaron części i położyć je bezpośrednio na talerz. Podawać zupę z liściem bazylii.
Jeśli zupa okaże się zbyt intensywna, dobrze rozwodnić ją mlekiem.
fot. Marianna Patkowska
P.S. Nad dzisiejszym deserem zastanawiałam się długo. Jestem wychowana na folklorze Skalnego Podhala i kocham tę w gruncie rzeczy trudną i niesamowicie surową muzykę całym sercem, ale wiem też, że bardzo dziś trudno ją usłyszeć w czystej postaci (najczęściej na ślubach i pogrzebach, ale ciężko przecież – zwłaszcza na te drugie – wyczekiwać). W internecie jest jeszcze trudniej o nagrania, które mogłyby nie zniechęcić. Do mieszania muzycznych stylów (zwłaszcza tak bezkompromisowych, jak podhalański folklor) mam stosunek dosyć sceptyczny, bo potrzeba do niego ogromnej wrażliwości i wyczucia. Tych na szczęście nie brak fantastycznemu muzykowi i ostoi podhalańskiej inteligencji, Krzysztofowi Trebuni-Tutce. Poniższa piosenka nagrana z jamajskim zespołem Twinkle Brothers ma już ponad ćwierć wieku, a nadal brzmi niesamowicie świeżo.
Kiedy ponad pół roku temu rzuciłam z dnia na dzień mięso (pozostając jedynie przy rybach i owocach morza), nie miałam wątpliwości, czy w tym wytrwam. Jestem zawzięta, zdeterminowana i silna. Myślałam jednak, że to wszystko będzie trochę trudniejsze. Tymczasem okazało się, że zmiany diety prawie w ogóle nie odczułam. Wczoraj jednak po raz pierwszy zatęskniłam za… mięsem mielonym. Zaczęłam się intensywnie zastanawiać, czym je zastąpić, bo soja nie rozwiązuje jednak wszystkich problemów. Jak już wspominałam, przygotowywanie wegetariańskich wersji dań pobudza kreatywność, więc i tym razem doznałam olśnienia – kasza jęczmienna! W konsystencji przypomina grudki usmażonego mielonego mięsa, więc pozostawało ją tylko mądrze przyprawić. Intuicja mnie nie myliła, a danie przerosło moje najśmielsze oczekiwania! 🍝
Ugotować kaszę w osolonej wodzie zgodnie z instrukcjami na opakowaniu. Odcedzić i połączyć z kozieradką, wędzoną papryką, lubczykiem, majerankiem i solą do smaku. Wycisnąć czosnek i wlać kilka kropli Oleju Kujawskiego z rozmarynem, oregano i bazylią, a potem wszystko dobrze wymieszać. Na końcu podsmażyć na patelni na tym samym oleju.
fot. Marianna Patkowska
Cebulę zeszklić na oleju rzepakowym, dodając do niej w trakcie smażenia odrobinę soli. Połączyć zeszkloną cebulę z naszym wege-mielonym, smażąc wszystko razem na wolnym ogniu przez maksymalnie 3 minuty.
fot. Marianna Patkowska
Do garnka wlać zawartość puszki pomidorów, połączyć z koncentratem i przecierem, posolić, zagotować, zmiksować na jednolitą masę, a potem połączyć z przygotowanym wcześniej farszem. Wszystko razem wymieszać, dodać suszoną bazylię i oregano i dusić na wolnym ogniu ok. 5 minut.
fot. Marianna Patkowska
P.S. Na deser łączę przeuroczą, pozostającą w pewnym związku z mięsem mielonym, kultową scenę z filmu „Zakochany kundel”.