Potrawka wege w stylu chińskim

fot. Marianna Patkowska

Czasami nachodzi mnie wielka ochota na chińskie smaki. I choć uwielbiam improwizowanie w kuchni, dania azjatyckie to dla mnie niestety ciągle nieodkryty ląd. (Chyba tylko dwa razy udało mi się coś niemal wiernie odtworzyć, mianowicie zupkę chińską w zdrowym wydaniu oraz domowe sushi z kolei z kuchni japońskiej.) Nie będę więc nawet udawać, że obiad, który ostatnio zrobiłam i który rzeczywiście skradł nasze serca i ukontentował podniebienia, był potrawką faktycznie chińską. Jedynie nawiązywał do niej stylem. W dodatku korzystałam z gotowców (o zgrozo!), ale właściwie co z tego, skoro efekt okazał się znakomity!

W tym miejscu muszę umieścić jedną z moich ulubionych anegdot z czasów, kiedy uczyłam polskiego w szkole podstawowej. Prowadzę lekcję na temat sylab. Klasa czwarta, więc mówię do dziewięcio i dziesięciolatków.  I choć temat, wydawałoby się, prosty, dzieci mają problem z jego przyswojeniem. Nagle jeden mały piegowaty urwis stwierdza:
– Przecież to, co pani mówi, to kompletna chińszczyzna!
– Chińszczyzna? – szczebioce z szeroko otwartymi oczkami uśmiechnięta długowłosa brunetka. – Jadłam wczoraj!

SKŁADNIKI:

– cebula
– 0,5 główki czosnku
oliwa z oliwek
– sos sojowy (zużyjemy raczej dużo)
– 100 g suszonych grzybów mun (2 opakowania Asia Style po 50 g)
– 20 g suszonych grzybów snow fongus (1 opakowanie Asia Style)
– 2 razy mrożona mieszanka chińska (Asia Flavours)
– 180 g kiełków fasoli mung (2 opakowania Vital Fresh po 90 g)
– 180 g tofu wędzonego (1 opakowanie Vege Go)
180 g marynowanej rzodkwi dainkon (niecałe opakowanie House of Asia 350 g)
– sos słodko-kwaśny Culineo
– kostka warzywna
– kostka grzybowa
– kilka kropli cytryny do smaku

PRZYGOTOWANIE:

fot. Marianna Patkowska

2 opakowania grzybów mun oraz opakowanie grzybów snow fongus wg instrukcji zalać zimną wodą, odcedzić, a następnie zalać ciepłą wodą i odstawić na ok. 15 minut.

fot. Marianna Patkowska

Cebulę bez wcześniejszego obierania (!) pokroić w większe piórka, pół główki czosnku również bez obierania podciąć u nasady i włożyć z piórkami cebuli do nasmarowanego oliwą naczynia żaroodpornego. Wszystko podlać sosem sojowym. Piec w 220ºC przez ok. 40 minut.

fot. Marianna Patkowska

Wrzucić na rozgrzaną na patelni oliwę dwie mrożone mieszanki chińskie i wg wskazówek na opakowaniu smażyć je pod przykryciem ok. 10 minut. Dolać sos sojowy.

fot. Marianna Patkowska

Przełożyć wszystko do dużego garnka i połączyć z upieczoną cebulą i czosnkiem (obrać je wcześniej z łupin).

fot. Marianna Patkowska

Następnie podsmażyć na patelni umyte kiełki fasoli mung i pokrojone w kostkę tofu.

fot. Marianna Patkowska

Wszystko podlać sosem sojowym.

fot. Marianna Patkowska

Podsmażone przełożyć do garnka z mieszanką chińską. Namoczone grzyby odcedzić, pokroić (głównie snow fongus) i smażyć ok. 10 – 15 minut, a potem przełożyć do garnka.

fot. Marianna Patkowska

Odlać z garnka powstały sos i podgrzać go w rondelku lub mikrofali, a potem rozpuścić w nim kostkę warzywną oraz grzybową. Starannie je wymieszać w płynem, a potem wszystko wlać z powrotem do garnka. Japońską rzodkiew pokroić w kostkę i dodać tyle, ile uznamy za stosowne. U mnie wystarczyła ponad połowa. (Ma wyjątkowy, ale też specyficzny i intensywny smak.)

fot. Marianna Patkowska

Na końcu podgrzać sos słodko-kwaśny, dodać go do garnka i wszystko starannie wymieszać.

fot. Marianna Patkowska

Podawać z ryżem lub makaronem ryżowym. Obydwa warianty smakują świetnie, natomiast w przypadku makaronu ryżowego bardzo polecam jeszcze dodatkowe podsmażenie wszystkiego, które wydobywa jeszcze ciekawszy smak potrawy.

fot. Marianna Patkowska

P.S. A na deser zaserwuje jedyną i oczywistą znakomitą piosenkę fantastycznej, zjawiskowej Brodki.

Jeśli podoba Ci się, jak piszę, i chcesz mnie docenić,
kliknij w poniższą ikonkę i postaw mi, proszę, wirtualną kawę ☕️

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Halloweenowa zupa dyniowa z prażonymi pestkami dyni

fot. Marianna Patkowska

Straszna zupa

fot. Marianna Patkowska

Od mojego „Strasznego wpisu” minął równo rok, co oznacza, że dziś Halloween, które postanowiłam znów tu uczcić, tym razem przepisem na zupę dyniową, którą od wielu już lat przygotowuję na 1 listopada w rozmaitych wariantach (przepisy na mój krem z dyni oraz krem z dyni z pomarańczą zamieszczałam na swoim kulinarnym blogu Jednopalnikowa). Od prawie dwóch lat nie jem mięsa, więc dzisiejszy przepis jest całkowicie wegetariański – straszne może być w tej zupie jedynie jej podanie, ale nie przyczynianie się do okrucieństwa wobec zwierząt!
Dyniowa wyszła mi w tym roku (jak, nie chwaląc się, we wszystkich poprzednich) rzeczywiście pyszna. Z różnych powodów niestety nie będę mogła spędzić swojego ulubionego dnia, czyli Wszystkich Świętych w Warszawie z resztą rodziny, ale mimo to udało mi się wpędzić w świąteczny halloweenowy klimat, planując wieczór gier planszowych ze swoim Partnerem w udekorowanym wydrążonymi dyniami mieszkaniu (i przebraniu myszy!).
Kwestię nie polskości i amerykańskości tego święta wyczerpująco opisałam już rok temu (wszystkich, którzy przeoczyli ten tekst, zachęcam do jego lektury).

fot. Marianna Patkowska

SKŁADNIKI:

fot. Marianna Patkowska

🎃 ZUPA DYNIOWA
– ½ opakowania włoszczyzny mrożonej w paski
– ¼ opakowania suszonej włoszczyzny
– mała cebula w łupince
– wydrążony miąższ ze średniej lub dużej dyni bez pestek (pestki przełożyć do miseczki – jeszcze się przydadzą!)
– garść świeżego lub mrożonego lubczyku
– kilka ziarenek pieprzu
– 2 ziarenka ziela angielskiego
– liść laurowy
– szczypta suszonego lubczyku
– szczypta suszonego majeranku
– szczypta suszonej wędzonej słodkiej papryki
– szczypta kozieradki
– pieprz mielony ziołowy
– sól himalajska (opcjonalnie)
– kilka kropli sosu sojowego
– 1 – 2 kostki warzywne (lub domowe mrożone bulionetki)
– ½ puszki mleczka kokosowego

🎃 PRAŻONE PESTKI DYNI
– pestki dyni wyjęte z miąższu i opłukane
Kujawski Olej rzepakowy z rozmarynem, oregano i bazylią
– sól himalajska

fot. Marianna Patkowska

PRZYGOTOWANIE:

fot. Marianna Patkowska

🎃 PRAŻONE PESTKI DYNI
Wyjęte z miąższu i opłukane pestki dyni położyć na ręczniku papierowym i zostawić do całkowitego osuszenia. Nagrzać garnek do pieczenia (lub piekarnik), następnie podlać go (lub żaroodporne naczynie, na którym będziemy prażyć nasze pestki dyni) niewielką ilością oleju z rozmarynem i ułożyć pestki na płasko. Posypać je odrobiną soli i prażyć ok. 15 – 20 minut. Spróbować, czy są wystarczająco chrupkie. Gotowe pestki zmiksować i posypywać nimi zupę.

🎃 ZUPA DYNIOWA
Włoszczyznę mrożoną i suszoną z podpaloną wcześniej nad ogniem cebulą, zielem angielskim, liściem laurowym, suszonym i świeżym (mrożonym) lubczykiem i majerankiem gotować na małym ogniu ok. 30 minut w niedużej ilości wody. Po ich upływie wyjąć podpaloną cebulę w łupince, liść laurowy i ziela angielskie, a na ich miejsce dodać pokrojony w kostkę miąższ dyni z wędzoną papryką, kozieradką, pieprzem, kilkoma kroplami sosu sojowego. Wszystko gotować jeszcze ok. 25 minut, a dopiero pod sam koniec wrzucić kostki warzywne i mleczko kokosowe. Wszystko razem zmiksować na gęsty, aksamitny krem. W razie potrzeby dodać szczyptę soli do smaku.

🎃 Zupę można bez problemu mrozić! 🎃

fot. Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę halloweenową muzykę tła, która się mnie na pewno dziś wieczorem przyda!

fot. Marianna Patkowska

Krem kalafiorowy z mleczkiem kokosowym i prażonym białym sezamem

fot. Marianna Patkowska

Ostatnio w ramach improwizacji w kuchni odkryłam nowe oblicze kalafiora. Z dumą przedstawiam więc swój autorski pomysł na krem kalafiorowy w indyjskim stylu.

SKŁADNIKI:

– 2 opakowania mrożonego kalafiora (różyczek)
– ½ opakowania mrożonej włoszczyzny (serdecznie polecam samodzielne przygotowywanie mrożonej włoszczyzny)
– szklanka suszonej włoszczyzny
– cebula
ziele angielskie
– liść laurowy
– świeży lubczyk
– suszony lubczyk
– kilka ziaren czarnego pieprzu
– mielony kminek
– mielona kozieradka
– suszona kolendra
– sos sojowy
– 3 kostki warzywne (lub własnej roboty bulionetki)
– kawałek świeżego obranego imbiru
puszka mleczka kokosowego
– ziarna białego sezamu
– garam masala
– szczypta cukry trzcinowego

PRZYGOTOWANIE:

Włoszczyznę mrożoną i suszoną z podpaloną wcześniej nad ogniem cebulą, zielem angielskim, liściem laurowym, pieprzem, suszonym i świeżym lubczykiem gotować w niewielkiej ilości wody na małym ogniu ok. 20 minut. Po ich upływie dodać kalafior, kminek, kozieradkę, kolendrę, sos sojowy, kostki warzywne, imbir, garść białego sezamu i przyprawę garam masala. Gotować wszystko jeszcze ok. 20 minut, a potem zmiksować na jednolitą masę (ja wcześniej wyciągam z zupy cebulę, ziele angielskie, liść laurowy i imbir) razem z mleczkiem kokosowym i szczyptą cukru. Przed podaniem uprażyć biały sezam i posypać nim krem.

fot. Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę jak zwykle piosenkę okolicznościową.

Wege flaczki

fot. Marianna Patkowska

Postawiłam sobie niedawno za cel odtworzenie większości swoich ulubionych mięsnych smaków w wersji wegetariańskiej. Ponieważ jesień zdecydowanie sprzyja eksperymentowaniu w kuchni, w najbliższym czasie pojawi się tu prawdopodobnie więcej niż zazwyczaj kulinarnych wpisów. Na kolejny już ogień po smalcu, sosie bolońskim i bigosie, poszły flaczki. Wiem, że można je robić z boczniaków, jednak te ciężko na razie dostać. (Prawdopodobnie to jeszcze nie sezon; proszę mi wybaczyć niewiedzę – z grzybów znam się jedynie na starych grzybach.)
Potrzeba jak wiadomo matką wynalazków, więc, oglądając sklepowy asortyment, wpadłam na pomysł przygotowania flaczków z krojonych grzybów mun i granulatu sojowego. Efekt okazał się zachwycający! Zarówno, jeśli chodzi o konsystencję, jak i smak. Pamiętajmy, żeby za bardzo dania nie rozwodnić, a także nie żałować majeranku i pieprzu. Flaczki powinny być lekko pikantne.

SKŁADNIKI:

– pół paczki mrożonej włoszczyzny (lub pół tacki świeżej)
– 200 g suszonej włoszczyzny
– garść prażonej cebulki
– średnia cebula w łupince
– 3 ziarna ziela angielskiego
– 5 ziaren czarnego pieprzu
– liść laurowy
– garść świeżego lubczyku
– szczypta suszonego lubczyku
szczypta majeranku
– 2 ząbki czosnku
– 2 kostki warzywne (lub własne bulionetki)
– suszona zmielona kozieradka
– suszona papryka wędzona słodka
– sos sojowy
pieprz czarny mielony
– 30 g krojonych grzybów mun (polecam te)
– garść suszonych borowików (lub podgrzybków)
– 70 g granulatu sojowego
– kilka kropli oliwy z oliwek
– łyżeczka octu balsamicznego

PRZYGOTOWANIE:

Grzyby mun namoczyć w ciepłej wodzie, a w oddzielnej miseczce namoczyć w zimnej wodzie borowiki. Włoszczyznę mrożoną i suszoną z podpaloną wcześniej nad ogniem cebulą, prażoną cebulką, zielem angielskim, liściem laurowym, pieprzem, suszonym i świeżym lubczykiem, majerankiem i czosnkiem gotować w niewielkiej ilości wody (ma jedynie wszystko przykryć) na małym ogniu ok. 30 minut. Po ich upływie dodać kostki warzywne, kozieradkę i paprykę, sos sojowy oraz mielony pieprz (ważne, żeby potrawa była lekko pikantna). Wyłowić ząbki czosnku i cebulę. Odcedzić krojone grzyby mun i dodać do bulionu. Odcedzić borowiki, pokroić wzdłuż w paski i również dodać do gotującej się reszty. Wsypać granulat sojowy, kilka kropli oliwy z oliwek, ocet balsamiczny. Gotować jeszcze ok. 15 minut. W razie potrzeby dolać odrobinę wrzątku.

fot. Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę jedną z moich ulubionych piosenkowych parodii:

Wege bigos

fot. Marianna Patkowska

W czasach jawiących się jako zamierzchłe, kiedy jeszcze jadłam mięso, jednym z moich wielu popisowych dań był sylwestrowo-noworoczny bigos, posiadający nawet całkiem pokaźne grono swoich wielbicieli. I byłabym o nim zapomniała (tak, jak zapomniałam o uwielbianym przez siebie tatarze czy o golonce), gdyby nie… Tymon Tymański i jego płyta „Bigos Heart”, którą niedawno mi ofiarował. Tytułowa fantastyczna piosenka zachęciła mnie do karkołomnego zadania odtworzenia tego samego smaku jednak w wersji wegetariańskiej. Ostateczną motywacją było kolejne spotkanie z artystą, któremu postanowiłam tenże bigos sprezentować w specjalnie zaprojektowanym przez Ukochanego słoiku. (Jak już spadać, to z wysokiego konia!)
Efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania, a bigos zachwycił wszystkich, którzy go spróbowali i doczekał się jednego z najpiękniejszych komplementów – mianowicie, że do złudzenia przypomina mięsny. Jak widać, dobre moralnie wybory (jakim z pewnością było odstawienie mięsa) wcale nie muszą wiązać się z wyrzeczeniami. Przynajmniej na pewno nie bigosowymi!
Jeśli zależy nam na głębokim, szlachetnym smaku, poświęćmy tydzień na jego przygotowanie, a jak nie mamy aż tyle czasu, to przynajmniej trzy dni.

fot. Marianna Patkowska

SKŁADNIKI:

1,5 kg kapusty kiszonej
– 35 dag pieczarek
– 20 g borowików suszonych
– 20 dag śliwek suszonych bez pestek
– 2 cebule
– 180 g tofu wędzonego
– 2 tufy sojowe (kupowane na wagę lub 3 – 4 kotlety sojowe z opakowania)
– 4 kiełbaski sojowe o smaku wędzonym
– opakowanie bezmięsnej szynki czosnkowej
– 2 kostki grzybowe
– suszona zmielona kozieradka
– suszona papryka wędzona słodka
– 4 ząbki czosnku
– suszony majeranek
– suszony lubczyk
– ziele angielskie
– liść laurowy
– sos sojowy
– ocet winny lub jabłkowy
– oliwa z oliwek
– wino czerwone wytrawne (kupmy butelkę, czego nie wlejemy do bigosu, wypijemy podczas jego przygotowywania)
– sól
– pieprz

*Jeśli nasza kapusta nie będzie wystarczająco kwaśna, możemy potrzebować kilku kropli soku z cytryny.

fot. Marianna Patkowska

PRZYGOTOWANIE:

Namoczyć suszone borowiki w zimnej wodzie. Do miski wrzucić kilka liści laurowych, ziele angielskie, 3 ząbki czosnku, a potem wsypać majeranek, lubczyk, kozieradkę, paprykę wędzoną, sól i pieprz. Wszystko to zalać zimną wodą, octem, oliwą i odrobiną sosu sojowego. Do tak przygotowanej marynaty włożyć tofu oraz tufy sojowe. I zostawić na noc. W międzyczasie pieczarki i cebule zeszklić na patelni, a potem dusić w odrobinie wody z dwiema kostkami grzybowymi ok. 10 minut. Przełożyć do dużego garnka, a potem dodać: posiekaną drobno kapustę kiszoną, 2 liście laurowe i 2 ziela angielskie, pokrojone namoczone wcześniej borowiki, pokrojone śliwki, sojowe kiełbaski i szynkę. Najlepiej pogotować na wolnym ogniu ok. godziny i zostawić.

fot. Marianna Patkowska

Następnego dnia wyjąć tofu i sojowe tufy z marynaty. Tofu skroić w kostkę i dodać do bigosu, a tufy podsmażyć na dużym ogniu, soląc z każdej strony i dopiero wtedy również skroić w kostkę i dodać do bigosu. Całość posypać kozieradką i papryką. Wycisnąć ząbek czosnku, podlać winem (2, 3 szklanki – resztę wypić!) i pomieszać. Smaki zaczną się przenikać dopiero po jakimś czasie. Bardzo ważny jest balans między słodkim a kwaśnym. Jeśli mamy wrażenie, że przeważa słodki smak, możemy wcisnąć trochę świeżego soku z cytryny.
Sugeruję, żeby od czasu do czasu podgrzewać bigos po 20, 30 minut drugiego dnia, a zagotować i zawekować go w słoikach (lub podać do jedzenia) dopiero trzeciego dnia. U mnie po w sumie trzech dniach gotowania i niecałym tygodniu spędzonym w zawekowanym słoiku, był naprawdę wyśmienity!

P.S. Na deser mogę wrzucić tylko jedną piosenkę, będącą prowodyrem całego tego bigosowego zamieszania!

fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska

Zupa bryndzowa

fot. Marianna Patkowska

Tradycyjna kuchnia podhalańska nie oferuje zbyt dużego wachlarza możliwości, jeśli idzie o zupy. Najsłynniejszą jest oczywiście kwaśnica, a po niej – bardziej kojarzona z kuchnią słowacką – czosnianka. Barszczu czerwonego zabielanego, w przeciwieństwie do każdej góralskiej gospodyni, nie zna żaden ceper (i nie jest podawana w restauracjach), a co do pochodzenia góralskiego barszczu na sałacie z wędzonką zabielanego zsiadłym mlekiem nie mam stuprocentowej pewności; odtworzyłam go, znając jego smak z jednej fantastycznej zakopiańskiej karczmy. Z tej niewielkiej liczby góralskich zup na wspomnienie zasługuje na pewno zupa bryndzowa. Jej delikatny, słodkawy i intensywny smak jest wyjątkowy i bardzo unikalny. Ponieważ raczej nie zdarza mi się korzystać z przepisów (wolę rolę twórcy niż odtwórcy), poszłam jak zwykle na żywioł, ale udało mi się znaleźć rzeczywiście to, czego szukałam!
Będąc na Podhalu, oczywiście najlepiej kupić oryginalną bryndzę w bacówce, ale i tak radzę połączyć ją z dwiema, które podałam w spisie składników. Nie mam natomiast niestety pomysłu, gdzie w pozostałych częściach Polski dostać korbacze.

🥕 Co do włoszczyzny, bardzo polecam samodzielne jej mrożenie. Zajmuje to trochę czasu, ale mamy całkowity wpływ na to, co się w naszej mrożonce znajdzie. Od samych warzyw (jedni dodają do włoszczyzny kapustę, inni nie) przez proporcje między nimi, aż po pewność, że każde było przed zamrożeniem rzeczywiście świeże. Mając kilka kilogramów marchewki, pietruszki, selera i pora, umyłam i obrałam każde z warzyw, po czym pokroiłam je wszystkie w małą kostkę, pomieszałam i włożyłam do woreczków do mrożenia. Dodałam na końcu jeszcze do każdej porcji posiekane: świeży lubczyk, natkę pietruszki i koperek. 🥕
fot. Marianna Patkowska

SKŁADNIKI:

– pół paczki mrożonej włoszczyzny (lub pół tacki świeżej)
– 200 g suszonej włoszczyzny
– średnia cebula w łupince
– ziele angielskie
– liść laurowy
– garść świeżego lubczyku
– garść świeżej natki pietruszki
– szczypta suszonego lubczyku
– 2 opakowania Bryndzy Zakopiańskiej
– 2 opakowania Bryndzy Podkarpackiej
– ok. 400 g zsiadłego mleka
– trochę mleka
– trochę zagęszczonego niesłodzonego mleczka do kawy
– 2-3 bulionetki/kostki warzywne (najlepiej domowe)
– sos sojowy
– kilka kropli cytryny
– starta skórka z ćwiartki cytryny
– sól himalajska
– pieprz
– korbacz biały (niewędzony)
– świeże liście bazylii

fot. Marianna Patkowska

PRZYGOTOWANIE:

Włoszczyznę mrożoną i suszoną z podpaloną wcześniej nad ogniem cebulą, zielem angielskim, liściem laurowym, suszonym i świeżym lubczykiem i pietruszką gotować na małym ogniu ok. 30 minut. W międzyczasie zmiksować bryndze ze zsiadłym i zwykłym mlekiem oraz mleczkiem do kawy, dodając do nich odrobinę wywaru z warzyw. Połączyć bryndzową masę z resztą zupy, wyjmując z niej uprzednio cebulę i nie miksując ugotowanych warzyw. Dodać bulionetki, sos sojowy, kilka kropli soku z cytryny oraz skórkę cytrynową, ewentualnie odrobinę soli do smaku i pieprz. Przed samym podaniem pokroić korbacza na drobne, przypominające mały makaron części i położyć je bezpośrednio na talerz. Podawać zupę z liściem bazylii.

Jeśli zupa okaże się zbyt intensywna, dobrze rozwodnić ją mlekiem.

fot. Marianna Patkowska

P.S. Nad dzisiejszym deserem zastanawiałam się długo. Jestem wychowana na folklorze Skalnego Podhala i kocham tę w gruncie rzeczy trudną i niesamowicie surową muzykę całym sercem, ale wiem też, że bardzo dziś trudno ją usłyszeć w czystej postaci (najczęściej na ślubach i pogrzebach, ale ciężko przecież – zwłaszcza na te drugie – wyczekiwać). W internecie jest jeszcze trudniej o nagrania, które mogłyby nie zniechęcić. Do mieszania muzycznych stylów (zwłaszcza tak bezkompromisowych, jak podhalański folklor) mam stosunek dosyć sceptyczny, bo potrzeba do niego ogromnej wrażliwości i wyczucia. Tych na szczęście nie brak fantastycznemu muzykowi i ostoi podhalańskiej inteligencji, Krzysztofowi Trebuni-Tutce. Poniższa piosenka nagrana z jamajskim zespołem Twinkle Brothers ma już ponad ćwierć wieku, a nadal brzmi niesamowicie świeżo.

Smalec wegetariański z jabłkiem

fot. Marianna Patkowska

Po raz pierwszy w historii oczu nNi postanowiłam opublikować przepis kulinarny bezpośrednio na tym blogu, a nie – jak do tej pory – na swoim drugim, kulinarnym (i niestety mocno ostatnio przez siebie zaniedbanym) blogu Jednopalnikowa.
Dotychczas przepisy stamtąd linkowałam tu. Od dziś wprowadzam nową, dwublogową formułę – przepis znajdziecie i tu, i tam 😉

Od stycznia tego roku nie jem mięsa, a ściślej – przeszłam na pescowegetarianizm, czyli z mięs pozostawiłam w swoim jadłospisie tylko ryby i owoce morza. Ograniczałam spożycie mięsa już od dłuższego czasu, przede wszystkim ze względu na szkodliwy wpływ jego produkcji na środowisko, jednak radykalna decyzja została podjęta z najniższych, przyznaję, pobudek. Zrobiłam to mianowicie na złość komuś. Miałam wrażenie, że czuje się ode mnie lepszy, dlatego że nie je mięsa, więc zadałam sobie pytanie kluczowe:

JA nie dam rady?

– pytanie kluczowe, które sobie zadałam

I z dnia na dzień odstawiłam mięso czerwone i drób. Potem okazało się zresztą, że moje wyjściowe założenie wobec tego kogoś było mylne, jednak… polubiłam swoją dietę. Nie będę oczywiście ukrywać, że nie mam czasami ochoty na tatara czy golonkę i że wcale nie skręca mnie z rozpaczy na samą myśl o tym, że już nigdy w życiu ich nie zjem. Jednak na razie doskonale daję sobie radę.
Nadal jestem zdania, że w przyrodzie silniejsze jednostki zjadają słabsze i że fakt, że ktoś jest naszym przyjacielem nie jest jeszcze wystarczającym powodem, żeby go nie skonsumować. Muszę się jednak przyznać do swojej dotychczasowej ogromnej niestety ignorancji i niewiedzy w kwestii samego przemysłu związanego z produkcją mięsa i barbarzyńskich warunków, na jakie człowiek skazuje w nim zwierzęta. Dieta oraz zanurzenie się w ten temat na pewno zmieniły moją optykę.

Oczywiście zawsze zdarzy się jakiś durnowaty komentarz. (Jeśli usłyszycie „świetny żart”, że od niejedzenia mięsa mężczyznom w szafach pojawiają się rurki, pamiętajcie, że to już nie tylko żart z brodą, ale też z wielkim, sumiastym januszowym wąsem). Najczęściej jednak rodacy zmieniają się masowo w ekspertów z zakresu językoznawstwa (nic nie cieszy mnie bardziej niż samozwańczy specjalista z mojej dziedziny), wyśmiewając nazwy typowo mięsnych dań, których używa się w odniesieniu do ich wegetariańskich wersji (np. kotlet sojowy, pasztet warzywny czy właśnie smalec wegetariański). Najrzetelniej wyjaśnia to zagadnienie profesor Katarzyna Kłosińska (prywatnie żona profesora Krzysztofa Kłosińskiego, mojego promotora) TUTAJ. Innych uciążliwości bycia pescowegetarianinem nie dostrzegam. Nawet na tak głębokiej prowincji, na jakiej przyszło mi żyć, przejście na taką dietę nie jest najmniejszym problemem, zarówno jeśli chodzi o kwestię dostępności produktów w sklepach, jak i karcie menu każdej restauracji.

fot. Marianna Patkowska

Niejedzenie mięsa wyzwoliło we mnie podczas gotowania kolejne, nieznane dotąd pokłady kreatywności. Szukanie znanych smaków i faktur, mając do dyspozycji kompletnie inne niż do tej pory środki, to fantastyczne wyzwanie! Wegetariański smalec, który wymyśliłam, przerósł moje oczekiwania. Polecam go również mięsożercom! 😉

SKŁADNIKI:

– 2 łyżki oleju kokosowego
– 2 łyżki oleju lnianego
– 2 łyżki Oleju Kujawskiego z rozmarynem, oregano i bazylią
– łyżeczka zmielonej kozieradki

– łyżeczka zmielonej papryki wędzonej*
– łyżeczka suszonego majeranku
– kilka listków roztartego świeżego lubczyku
– łyżka sosu sojowego
– szczypta soli (w razie potrzeby)
– średnia pokrojona w kostkę cebula
– pół obranego i pokrojonego w kostkę dobrego jabłka

*Wędzona papryka dodaje aromatu i pięknego koloru, ale z powodzeniem możemy też jej dodanie pominąć (wtedy nasza potrawa będzie bardziej przypominać tradycyjny smalec z jabłkiem).

PRZYGOTOWANIE:

Wszystkie oleje podgrzać na wolnym ogniu w rondelku. Dodawać po kolei pozostałe składniki, cały czas mieszając. Dusić, aż cebula stanie się miękka (ok. 10 – 15 minut). Przelać do szklanego lub ceramicznego naczynia. Odstawić do wystygnięcia, a potem włożyć do lodówki.
Tradycyjnie polecam przygotowanie naszego smalcu dzień przed planowanym podaniem 😉

fot. Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę garść soczystych słodkich owoców 🍒 🍉 🍌