Mary Kay: zimowe nNowości i pielęgnacyjna klasyka

fot. Marianna Patkowska

Ledwo co się zdążyłam nacieszyć cudowną jesienną nowością Mary Kay, czyli serią Naturally (wegański olejek zdecydowanie wygrywa konkurs na mój ulubiony kosmetyk ostatniego czasu), a już wjechały nowości zimowe! I to zarówno takie bardziej dorosłe, do świadomej pielęgnacji skóry, jak Rewitalizujące Serum C+E™ TimeWise®, jak i te, których posiadanie ekscytuje mnie niczym małą dziewczynkę, czyli fantastyczne Nawilżające UltraBłyszczyki Unlimited™ w szerokiej gamie odcieni i rodzajów – dla każdej karnacji, na każdą okazję!
Od pewnego czasu używam też znakomitych Hydrożelowych Ultranawilżających Płatków pod Oczy, które pojawiły się w katalogu Mary Kay rok temu i zagościły w nim na dobre, więc i o nich z przyjemnością napiszę kilka słów.

💋 Pielęgnacyjna klasyka

 👁 Hydrożelowe płatki pod oczy

fot. Marianna Patkowska

Czy wiecie, że skóra wokół oczu jest aż siedem razy cieńsza od tej na pozostałej części twarzy? Przez swoją delikatność bardzo szybko się wysusza i łatwo ją podrażnić. Nie trzeba wiele, aby ją zaniedbać. Jeśli dodatkowo, jak ja, spędzacie sporo czasu przed ekranem komputera czy komórki, prędzej czy później dotkliwie odczujecie zmęczenie oczu i otaczającej je skóry.

📌 Pierwszą podstawową radą jest nieustanne nawadnianie się (choć brzmi to banalnie, sama niedawno doświadczyłam przykrych skutków zapominania o piciu wody – widoczne efekty po wyrobieniu w sobie tego nawyku zdumiały mnie samą!).
📌 Drugą, stosowanie codziennie rano i wieczorem Przeciwzmarszczkowego Kremu pod Oczy Age Minimize 3D™ TimeWise®.
📌 Trzecią – fantastyczne Hydrożelowe Ultranawilżające Płatki pod Oczy Mary Kay! Nawilżają, odświeżają i redukują opuchnięcia. Są bardzo cienkie, a – zwłaszcza, kiedy trzymamy je w lodówce – położone pod oczy przynoszą natychmiastowe ukojenie.

👁 Sposób użycia:

✔️ odkręć wieczko i wyjmij przekładkę oddzielającą płatki
✔️ przy pomocy przeźroczystej szpatułki wyjmij płatek hydrożelowy
✔️ umieść go na oczyszczonej skórze pod jednym i drugim okiem
✔️ pozostaw płatki na 20 minut i zrelaksuj się, następnie zdejmij je i wyrzuć;
delikatnie wklep w skórę żel, który pozostał po płatkach

💶 195 zł

💋 Zimowe nNowości

🍋 Rewitalizujące Serum C+E

fot. Marianna Patkowska

Starym i zgorzkniałym można być nawet w wieku trzydziestu lat, a młodym, otwartym i pogodnym dożyć dziewięćdziesiątej wiosny. Najbardziej nieskazitelna cera nie zatuszuje szpetoty charakteru, podobnie jak odciśnięte na niej znaki czasu nie zgaszą tego płomienia w oczach, który hipnotyzuje innych. Piękno bierze się z naszego wnętrza, dlatego tak łatwo rozpoznać osoby po terapii – promienieją, kiedy doszukają się w końcu esencji siebie samych. Jeśli jesteśmy jednak zdecydowani, by oślepić resztę świata swoim blaskiem nie tylko wewnętrznym, ale też zewnętrznym, prędzej czy później zadamy sobie pytanie:

Czy można poszukać tajemniczego eliksiru młodości?

– pytanie, jakie prędzej czy później sobie zadamy

Można, tylko po co, skoro mamy dostęp do witaminy E?! Miano witaminy młodości zawdzięcza ona swoim cudownym właściwościom:

📌 poprawia ukrwienie skóry
📌 zwiększa elastyczność tkanki łącznej
📌 opóźnia proces starzenia skóry
📌 działa odżywczo
📌 stosowana miejscowo działa przeciwzapalnie i przeciwobrzękowo
📌 natłuszcza skórę
📌 nawilża skórę
📌 ujędrnia skórę
📌 wygładza skórę

Dzięki nim opóźnia przykre i nieuchronne procesy starzenia się skóry. Jest też jednym z najsilniejszych przeciwutleniaczy znanych nauce. A gdyby to witamina E pewnego razu zapytała:

Czy można poszukać tajemniczego eliksiru przedłużającego moją żywotność?

– hipotetycznie zadane przez witaminę E pytanie

Odpowiedź brzmiałaby: można, tylko po co, skoro mamy dostęp do witaminy C?! Czysta witamina C, wykorzystana w najnowszym Rewitalizującym Serum C+E™ TimeWise® Mary Kay (i pozyskiwana z aż trzech źródeł) nie dość, że wydłuża żywotność doskonałej dla nas witaminy E, to jeszcze pomaga w pełni wykorzystać jej niesamowity potencjał.
Reasumując, nie ma nic lepszego dla naszej skóry niż witamina E, z kolei dla witaminy E nie ma nic lepszego niż witamina C. A my dostajemy tę wspaniałą kompilację w jednym serum!

🍋 Rewitalizujące Serum C+E™ TimeWise® Mary Kay:

📌 widocznie ujędrnia skórę
📌 skutecznie chroni skórę przed negatywnymi czynnikami środowiska zewnętrznego
📌 rozjaśnia skórę, nadając jej promienny blask
📌 zmniejsza widoczność drobnych linii
📌 nie zatyka porów

🍋 Sposób użycia:

✔️ przy każdym użyciu aplikuj taką ilość produktu, by dosięgnął kolejnej podziałki w okienku buteleczki
✔️ rozprowadź serum równomiernie na twarzy, ruchami skierowanymi do góry i na zewnątrz
✔️ pozostaw na twarzy do wchłonięcia
✔️stosuj dwa razy dziennie – rano i wieczorem – tuż po umyciu twarzy Oczyszczającym Mleczkiem 4-w-1 Age Minimize 3D™ TimeWise® Mary Kay

💶 249 zł

💳 Kup Rewitalizujące Serum C+E™ TimeWise® Mary Kay!

💄 Nawilżające UltraBłyszczyki

fot. Marianna Patkowska

Co lubię w błyszczykach? Wszystko! Oczywiście, czasem okoliczności wymuszają na nas użycie tradycyjnej szminki, jednak błyszczyki wydawały mi się zawsze mniej zobowiązujące, no i łatwiejsze do starcia w sytuacjach intymnych! Kiedyś błyszczyki kojarzyły się wyłącznie z – jak sama nazwa wskazuje – nadaniem ustom błysku i delikatnymi, naturalnymi kolorami. Dziś mamy całą gamę przeróżnych możliwości – od błyszczyków matowych po perłowe, od niemal niezauważalnych kolorów po odważne czerwienie.
Co lubię w Nawilżających UltraBłyszczykach Unlimited™ Mary Kay? Wszystko do kwadratu! Utrzymują się na ustach cały dzień, mocno je nawilżając, przez co są prawie nieodczuwalne. Piękny i prosty projekt opakowania jest również funkcjonalny – ułatwia nabranie aplikatorem odpowiedniej ilości produktu. Zawiera również – co po przeczytaniu wcześniejszego rozdziału z pewnością ucieszy każdego! – zarówno witaminę E, jak i C!

💄 Nawilżające UltraBłyszczyki Unlimited™ Mary Kay:

📌 nie sklejają ust
📌 natychmiastowo nawilżają
📌 zapewniają ustom jedwabisty połysk

💶 75 zł

💳 Kup Nawilżający UltraBłyszczyk Unlimited™ Mary Kay!

💄 Sheer Illusion

fot. Bożena Szuj

Czy to naturalne piękno, delikatny błyszczyk czy może czysta iluzja? Trudno powiedzieć. Jedno jest pewne: jeśli lubisz subtelnie i niezobowiązująco podkreślać swoje usta, muskając je bladoróżowosrebrnym blaskiem, błyszczyk Sheer Illusion jest najlepszym wyborem! Idealnie sprawdzi się zarówno jako wykończenie mocniejszego makijażu na specjalne okazje, jak i niemal niedostrzegalnego makijażu dziennego.

fot. Bożena Szuj

💄 Fancy Nancy

fot. Bożena Szuj

Lubisz połączenie subtelności błyszczyku z lekkością złotobrzoskwiniowego odcienia szminki? Poznaj kokietującą Fancy Nancy! Sprawdzi się zarówno w roli grzecznej, jak i odrobinę niegrzecznej dziewczynki. W każdej z tych odsłon będzie się odznaczać klasą i niebywałym wdziękiem.

fot. Bożena Szuj

💄 Beach Bronze

fot. Bożena Szuj

Tęsknisz za plażą i wypracowywanym w pocie czoła złotym brązem gorącego ciała? Ewentualnie za momentem, w którym po zjedzeniu czekoladowego ciastka, twoje usta pokrywa rozpuszczona mleczna czekolada? Beach Bronze przypomni Ci wszystkie najwspanialsze chwile beztroski, zmieniając Cię w Królową Lata nawet w środku mroźnej zimy.

fot. Bożena Szuj

💄 Pink Ballerina

fot. Bożena Szuj

Różowej Baletnicy nie przeszkodzi nawet brak spódnicy, by zachwycić zmysłowością, słodyczą, niewinnością i stylem! Pink Ballerina to perłowy błyszczyk o cudownym bladym odcieniu różu charakterystycznym dla marki Mary Kay. Delikatny, ale wyrazisty, grzeczny, ale z pazurkiem – idealnie dopełni zarówno stonowany makijaż dzienny, jak i elegancki wieczorowy na wielkie wyjścia. Na przykład do Opery Narodowej. Na przykład na „Jezioro łabędzie”.

fot. Bożena Szuj

💄 Pink Fusion

fot. Bożena Szuj

Kochasz wszystkie wcielenia różu, a wzrost jego intensywności pokrywa się ze wzrostem intensywności Twoich doznań? Tęsknisz za starymi dobrymi modelami Lalek Barbie, które zachwycały swoją niewystępującą w przyrodzie nienaturalnością, tworząc swoim jestestwem piękniejszy świat? Jesteś świadomą swojej siły, seksualności, dojrzałości i równocześnie dziewczęcości Kobietą, która wie, jaką moc niesie ze sobą odważny róż? Pink Fusion jest błyszczykiem stworzonym właśnie dla Ciebie!

fot. Bożena Szuj

💄 Berry Delight

fot. Bożena Szuj

Pragniesz skrycie, by na Twojej twarzy zagościła jagodowa rozkosz? Mary Kay przybywa na ratunek z perłowym błyszczykiem Berry Delight! Odważny, a równocześnie elegancki głęboki kolor wpadający w ciemną śliwkę zachwyci wszystkich koneserów – zarówno czynnych, jak i biernych.

fot. Bożena Szuj

💄 Evening Berry

fot. Bożena Szuj

Lubisz się wyróżniać, wychodzić poza schemat, nie pozostawać niezauważoną? Sięgnij po odważny, wyjątkowy kolor jagód, któremu – w przeciwieństwie do Berry Delight – nie można zarzucić zachowawczości i klasycznej nuty! Evening Berry nawet najskromniejszemu makijażowi doda dzikości i nieoczywistości.

fot. Bożena Szuj

💄 Iconic Red

fot. Bożena Szuj

Królową klasyki oraz ponadczasową modą, która zawsze będzie elegancka, intrygująca i obezwładniająca interlokutora płci męskiej są wyraziste czerwone kobiece usta, więc (u)wodząca na pokuszenie ikoniczna czerwień kremowego błyszczyku Iconic Red to must have każdej damy.

fot. Bożena Szuj

P.S. Na deser łączę krótki filmik reklamujący Nawilżające UltraBłyszczyki Unlimited™ Mary Kay mojego autorstwa, w którym wykorzystałam fragment swojej autorskiej piosenki „Zbyt mało bólu” z płyty „Złamane”.

Odwiedź mój sklep!

Trudna sztuka rozmowy

fot. Bożena Szuj

W początkowych latach swojego życia, jeśli rozwijamy się prawidłowo, co jakiś czas wyrastamy ze starych ubrań i butów. I to jest naturalne. Kiedy zaczynamy samodzielne życie, odcinając pępowinę łączącą nas ze wszystkim, co kiedyś odbieraliśmy bezkrytycznie, może się okazać, że wyrośliśmy też z mechanizmów, które jednak nam nie służą. I to również jest naturalne. Uparcie będę twierdzić, że każdy człowiek potrzebuje psychoterapii, bo ta otwiera oczy i pomaga spojrzeć na siebie i otaczającą nas rzeczywistość znacznie szerzej. Jednak ona sama na niewiele się zda, jeśli nie uruchomimy w sobie gotowości na dotarcie do esencji samego siebie i przeświadczenia, że wszystko, co nam utrudnia życie, jesteśmy w stanie zmienić, bo nigdy nie pochodzi z zewnątrz.
Jeszcze rok temu uważałam, że moja praca nad sobą i akceptacją otaczającej rzeczywistości idzie mi znakomicie… dopóki na horyzoncie nie pojawią się ludzie. Dziś – choć nadal nie jestem jakąś przesadną entuzjastką przedstawicieli naszego gatunku – myślę, że trochę się już nauczyłam chłodnej obserwacji, do której nie angażuję niepotrzebnie swoich emocji. Jako osoba wysoko wrażliwa (lub jeśli kto woli nadwydajna mentalnie aka prawopółkulowa) przeżywam wszystko bardzo mocno, więc dla higieny staram się eliminować to, co nie jest warte mojej uwagi. (A – umówmy się! – mało rzeczy, oprócz Sztuki i nauki w ogóle wartych jest uwagi.)
Najtrudniejszy jest jednak moment, w którym nasz osobisty rozwój „obraca się przeciw nam”. Czyli, kiedy zaczniemy rozmowę w gronie ludzi, z którymi rozmawialiśmy w określony sposób zawsze i nagle zorientujemy się, że… wyrośliśmy już z rządzących nią mechanizmów, które nas męczą, których niewłaściwość widzimy nader wyraźnie. Moment, w którym uświadomimy sobie, że w stosunkowo niedługim czasie zrobiliśmy milowy krok w naszym samorozwoju nie będzie tryumfem, lecz chwilą dojmującego poczucia wyalienowania. Od ludzi, z którymi może nie idealnie, ale jednak jakoś szło nam dogadywanie się, dziś odgradza nas gruba szyba. Bo jakoś przestaje nam już wystarczać.
Jak pogodzić swoją osobistą niezgodę na pewien narzucony z góry rodzaj rozmowy z dawaniem wolności bliźnim, którzy mogą przecież rozmawiać, jak chcą? Ciągle szukam odpowiedzi na to pytanie. Chyba złotym środkiem jest zajęcie się sobą i wyrysowanie swoich granic bez rozpisywania w głowie scenariuszy, kto co może poczuć czy pomyśleć. Komunikat ja („wolałabym o tym nie mówić”, „przykro mi, że tak uważasz”, „nasza rozmowa wywołuje mój dyskomfort”) z założenia nie może nikogo skrzywdzić, bo odnosi się jedynie do moich odczuć i potrzeb. Warto też pamiętać, że nie mamy obowiązku brać udziału w niczym, co obniża nasze samopoczucie i co wpływa na nas negatywnie.
Dziwnym doświadczeniem jest mierzenie tych dawnych niepasujących już ubrań i butów, bo z jednej strony doskonale czujemy, jak bardzo są dziś niewygodne, a z drugiej pamiętamy, jak wygodne były kiedyś. Wejście w stare mechanizmy jest o tyle trudne, że zderzamy się z kimś, kim byliśmy, a kogo nawet nie umieliśmy polubić. Widzimy naganność zachowań, które były kiedyś naszymi zachowaniami i… wstydzimy się. Czasem chcielibyśmy potrząsnąć naszymi rozmówcami, pokazując im PRAWDĘ, a równocześnie zapominamy, że dojście do punktu, w którym się właśnie znaleźliśmy, zajęło nam dobrych kilka lat intensywnej autoterapii. Kilka lat naszej ogromnej, tytanicznej pracy. No i – to NASZA PRAWDA. Wcale nie musi sprawdzić się w życiu kogoś innego.
Nieustające dystansowanie się od wszystkiego, co widzimy, pomaga znaleźć właściwe proporcje i poczynić wnikliwe obserwacje. Postanowiłam zrobić ze swoich użytek, opisując je dziś na blogu.

Kto ma rację, czyli jedna prawda

fot. Marianna Patkowska

Jeden mówiący jak jest Mariusz Max Kolonko to już naprawdę – jak sama nazwa wskazuje – maks na skalę tej planety. Tymczasem przy ilu rodzinnych stołach zasiadają całe rzesze mówiących jak jest naraz? Znacie te rozmowy obarczone ciężarem konieczności dojścia do jakiejś jednej prawdy? Z góry jesteś przegrany, niezależnie czy będziesz akurat rację mieć (najwytrwalsi zawodnicy ci ją przyznają, uznając się za sprawiedliwych i elastycznych), czy nie – przegrany, bo bierzesz udział w wojnie, chociaż wojny nie lubisz. (Jako pacyfistkę średnio pociesza mnie fakt, że ją „wygram”.)
Na pewno dziś bardziej niż kiedykolwiek męczy mnie narracja, w której trzeba komukolwiek cokolwiek udowadniać. W większości sytuacji ludzie po prostu myślą inaczej, wychodzą z innych założeń. Niepisana zasada, że podczas rozmowy mamy dojść do jednej prawdy zamyka każdego z rozmówców w bronieniu własnych przekonań, a jego otwartość ogranicza jedynie do przyznania racji interlokutorowi w sytuacji, w której tamten ma mocniejsze argumenty. Tymczasem wysłuchanie z zaciekawieniem tego, w jaki sposób ktoś myśli, nie powinno wpływać na nasze przekonania.
Często, kiedy przypominam rozmówcy, że coś owszem, jest, ale jego zdaniem, spotykam się z wypowiedzianym w zniecierpliwieniu: „no przecież wiadomo, że skoro ja to mówię, to moim zdaniem!”. Otóż… no właśnie nie do końca. Istnieją przecież rzeczy, które są prawdą obiektywną: dwa plus dwa to cztery, Thomas Mann napisał „Czarodziejską górę”, Ziemia jest kulista, a Słońce jest gwiazdą. Podejmowanie dyskusji z faktami oznacza niewiedzę. Z drugiej strony istnieje cała masa preferencji. Pierwszy z brzegu wymyślony przykład. Porównajmy dwa zdania, które teoretycznie znaczą to samo:

Swetry wkładanie przez głowę są mniej wygodne od tych rozpinanych.

– przykład numer 1

Swetry wkładane przez głowę są dla mnie mniej wygodne od tych rozpinanych.

– przykład numer 2

Pierwszy komunikat wpisuje się w mówienie, jak jest. Jeśli też nas drażni wkładanie swetrów przez głowę (mi psuło to fryzurę, nawet jak miałam milimetrowego jeżyka), skwitujemy słowa naszego rozmówcy przyznaniem mu racji. Jeśli marzniemy i wolimy takie swetry od wszelkich rozpinanych, poczujemy się wywołani do tablicy, by „obronić” system, który odpowiada nam bardziej. Dlaczego to niedobrze? Bo nie ma jednej racji! Istnieją różne swetrowe rozwiązania, każde dla innej grupy ludzi i nie ma tu niczego do rozstrzygania.
Co się stanie, jeśli powiemy to samo w sposób zaproponowany w drugim przykładzie? Poinformujemy rozmówców o własnych preferencjach – w biegu rozmowy okaże się, czy się one pokrywają z ich preferencjami, czy nie. Będziemy mogli opowiedzieć sobie, co wolimy w różnych rozwiązaniach – nie wygenerujemy jakiegoś sztucznego przymusu bronienia i udowadniania czegokolwiek.
Oczywiście, że przykład jest miałki i na pierwszy rzut oka bezsensowny. Mogę jednak zapewnić, że te dwa sposoby komunikacji da się przełożyć na każdą rozmowę i że rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, że pierwszy wymaga od nas bez przerwy podniesionej gardy. To męczy. Fizycznie.

Co u inNych?

fot. Marianna Patkowska

Pytanie:

Co u Ani/Janka? Nadal ma tego samego partnera?

– pytanie, które za każdym razem zdumiewa mnie tak samo

za każdym razem zdumiewa mnie tak samo. Trudno mi sobie wyobrazić temat, który ciekawi mnie mniej niż romantyczno-erotyczne pożycie innych osób. (Wyjątek stanowią moi aktualni partnerzy, ale tu akurat jestem na ogół na bieżąco.) Powyższe pytanie wydaje mi się złe na wielu poziomach – po pierwsze buduje mylne przekonanie, że bycie w związku w jakikolwiek sposób kogokolwiek określa, po drugie w inwazyjny sposób narusza prywatność osób, które mogą sobie nie życzyć, by rozmawiać za ich plecami o ich sprawach osobistych, po trzecie stawia pytającego w niekorzystnym świetle plotkarza. Czy da się w ogóle uniknąć rozmawiania o osobach trzecich? Na ogół jeśli spotykamy kogoś, kto ma kontakt z naszym dawno niewidzianym znajomym, jesteśmy zwyczajnie ciekawi, co u tego znajomego słychać. To prawdopodobnie naturalne. Warto jednak zdawać sobie sprawę z tego, że rozmawianie o innych:

  • po pierwsze  niesie za sobą niebezpieczeństwo pozwalania sobie na swobodną ich ocenę, do której nie mamy prawa,
  • po drugie  jest doskonałą ucieczką od mówienia o sobie.

Jeśli mamy podobne poglądy i tematy polityczne nie stanowią pola minowego, paradoksalnie łatwiej jest poświęcić całą rozmowę na utyskiwanie na polityków (bo to przecież również rozmowa o innych), niż opowiedzieć o swoich emocjach, spostrzeżeniach, pasjach. Dlaczego próbujemy uciekać od mówienia o sobie? Jeśli nie z powodu braku zaufania do rozmówcy (czasami popartego złymi doświadczeniami), to najczęściej dlatego, że niewystarczająco lubimy samych siebie. I tu wracamy do punktu wyjścia, czyli konieczności przejścia wnikliwej autoterapii.

„Nie można tak powiedzieć”

fot. Marianna Patkowska

Mało co irytuje mnie podczas rozmowy tak, jak słowa:

No tak to nie można powiedzieć!

– słowa, które wyjątkowo mnie irytują

Można powiedzieć absolutnie wszystko, co się czuje! Już pomijam dwuznaczność czasowników modalnych (w końcu najlepszym dowodem na to, że można coś powiedzieć jest fakt, że się to właśnie powiedziało), ale każdy ma prawo do swobodnej wypowiedzi. Naszym obowiązkiem jest chronienie własnych granic, jeśli zostały przekroczone, ale w sposób, który nie przekracza cudzych granic. Czyli znowu wracamy do komunikatu ja. Zamiast zabraniać komuś czegokolwiek, możemy powiedzieć na przykład:

Nie czuję się komfortowo, kiedy tak mówisz.
Nie lubię takiego sformułowania, ujmij to proszę w inny sposób.
Takie słowa zamykają dla mnie możliwość prowadzenia dalszej rozmowy.

– przykładowe sformułowania, którymi informujemy o tym, że nie chcemy, by nasz rozmówca mówił określone rzeczy (w określony sposób) i które równocześnie odnoszą się do nas samych

Pamiętajmy też o tym, że nieświadome przekroczenie granic może się czasem zdarzyć i nie jest końcem świata – nie musimy się w rozmowie ze sobą zgadzać. Nie czujmy się więc nigdy w obowiązku, by przyznawać rację komuś, z kim się nie zgadzamy tylko po to, by nadal było miło. Jeśli nasz rozmówca przestaje być miły tylko dlatego, że myślimy inaczej niż on, jest to dla nas informacja zwrotna o naszej relacji. Sama staram się dawać każdemu drugą szansę, staję się jednak konsekwentnie bezwzględna, stykając się z umysłami zaczadzonymi ksenofobią, homofobią, antysemityzmem, rasizmem i każdą formą dyskryminacji (ochoczo promowanymi przez partię obecnie rządzącą). Tata powtarzał, że za niektóre zachowania nie podaje się ręki – pogarda do losowo wybranej grupy społecznej sprawia, że ów gardzący przestaje być dla mnie partnerem do jakiejkolwiek rozmowy – przynajmniej do czasu, kiedy nie odzyska trzeźwego myślenia. Wszystko to, co niezgrabnie staram się tu przekazać, znakomicie ujął w swoim doskonałym tekście „Nie z każdym…” jeden z moich najważniejszych nauczycieli pisania – Jerzy Sosnowski.
Reasumując, każdy ma prawo powiedzieć wszystko, licząc się jednak z konsekwencjami (takimi jak np.: natychmiastowe zakończenie relacji czy nawet sądowy proces). Każdy ma też prawo odgradzać się od treści, które są dla niego nie do przyjęcia. Sęk w tym, żeby stawiać swoje mury na własnej ziemi – nie cudzej.

Nieustające narzekanie

fot. Marianna Patkowska

Narzekanie jest niesamowicie destrukcyjnym nawykiem. Pewna mądrość głosi, że to, na czym się skoncentrujemy, urośnie. Coś, co karmimy naszą uwagą i energią, staje się coraz większe. Jeśli skupiamy się na pozytywach i wdzięczności za to, co mamy – nawet jeśli z początku bez przekonania – z biegiem czasu dostrzeżemy mocniej i wyraźniej to, co dobre. Tak samo sprawa ma się z narzekaniem. Im mocniej uwypuklamy to, co negatywne, tym mniej widzimy możliwość zmiany danego stanu rzeczy. Warto też pamiętać, że rzeczywistość rzadko kiedy jest negatywna lub pozytywna. Na ogół jest neutralna. To my swoim nastawieniem zabarwiamy ją w określony sposób. Przypomina mi to sytuację sprzed lat, kiedy zostałam przez kogoś zapytana w towarzystwie mojej mamy, jak tam u mnie z pracą i z niezrozumiałych przyczyn równolegle ze mną zaczęła odpowiadać mama. W tym samym momencie padły z naszych ust dwie skrajnie rozbieżne odpowiedzi: moje „Wspaniale!” i mamy „Fatalnie!”. Tymczasem fakty były następujące: miałam znakomicie płatną pracę, ale nie przez cały rok. Jej minusami były: rodzaj umowy, całkowita dyspozycyjność przez całe wakacje oraz wszystkie święta i to, że nie była związana z żadnym z moich zawodów. Natomiast plusy stanowiły: świetne zarobki, względnie dobra atmosfera, znakomita szefowa, możliwość rozprawienia się z moją społeczną fobią poprzez kontakt z klientem, odkrycie w sobie zupełnie nieznanej mi umiejętności sprzedawania i przełamanie nieśmiałości.
Czy złotym środkiem jest przemilczanie sytuacji trudnych i bolesnych? Oczywiście nie. Istnieje jednak spora różnica między braniem się za bary z przeciwnościami losu (np. poprzez zwierzanie się bliskim osobom) a narzekaniem, którego celem nigdy nie jest polepszenie jakiegoś stanu rzeczy. Zwłaszcza osoby nadwydajne mentalnie powinny mieć się na baczności, słysząc narzekanie, bo ze swoją wysoką wrażliwością chłoną energię i atmosferę rozmowy jak gąbka. Bardzo łatwo wymalować im cały krajobraz na czarno i kiedy narzekający sobie ulży i poczuje się lepiej, oni nadal będą przeżywać stres związany z roztoczonymi przed nimi strasznymi wizjami. Oczywiście większość narzekających robi to nieświadomie, ale ponieważ trudno na pierwszy rzut oka rozpoznać manipulatora, najlepiej uciekać od każdego przejawu narzekania. Niech nam rośnie tylko to, co dobre!

P.S. Na deser łączę swoją piosenkę z ostatniej swojej, ponad już dziesięcioletniej, płyty „Schizotymik” – „Potokiem słów”. Tak wygląda niestety całkiem sporo rozmów…

przeMOC

fot. Geo Dask

Utknęłam na pewien czas w gotowaniu, a potem kosmetykach (przy okazji zapraszam do swojego sklepu), ale pora powrócić do tematów cięższego kalibru. W kontekście strajków kobiet dosyć często powraca temat przemocy. Z pewnym przerażeniem obserwuję, jak powszechne jest niezrozumienie tego problemu. Odnoszę smutne wrażenie, że najwięcej wiedzą o przemocy jej byłe ofiary po latach terapii, a reszta – póki temat jej nie dotyczy – kompletnie bagatelizuje jej przejawy. Ponieważ sama jestem byłą ofiarą przemocy po latach terapii, bardzo chciałabym otworzyć oczy ludziom, którzy jeszcze mogą zareagować, póki nie jest za późno…

Przemoc: rzeczywistość vs. wyobrażenia

Chyba najczęściej powtarzaną przeze mnie frazą w minionym roku (również na blogu) była ta, że zło nie jest jaskrawe. Będę ją powtarzać do znudzenia, bo mamy tendencje do utożsamiania ze złem jedynie stuprocentowych potworów. Kiedy napotykamy na coś, co nie jest jednoznaczne, lub jest pozornie niewinne, wolimy to bagatelizować. Poniżej przedstawię po dwa przykłady z każdego rodzaju przemocy – oba tak samo złe, ale pierwszy będzie dla każdego oczywisty, a drugi nie, więc uruchomi się w nas chęć relatywizowania sytuacji i usprawiedliwiania oprawcy.

  • Przemoc fizyczna? To wielki umięśniony bydlak, okładający pięściami – czasem na śmierć – swoją filigranową żonę. A wyprowadzony z równowagi rodzic, który dał w końcu rozrabiającemu dziecku klapsa?
    No co ty! To tylko klaps, a przecież ten rodzic to dziecko kocha. No i poza tym każdy by się wkurzył na jego miejscu!
  • Przemoc psychiczna? To wymyślne szantaże emocjonalne, awantury, w których ofiara zrównywana jest z błotem, wyzywana od najgorszych. A partner, który komunikując się z najbliższą osobą posługuje się niemal wyłącznie sarkazmem?
    No co ty! To bywa nawet zabawne. A poza tym przecież sarkazm jest oznaką inteligencji.
  • Przemoc seksualna? To ohydny, pijany, spocony mężczyzna, który wymusza seks na swojej partnerce, niemającej na to ochoty, ale panicznie się go bojącej. A ta miła pani, która od lat odmawia partnerowi seksu, równocześnie obsesyjnie go kontrolując i nie pozwalając mu odejść?
    No co ty! Kobieta nie jest narzędziem do seksu. To jego wina, skoro jest pantoflarzem.
  • Przemoc finansowa? To tyran, który zabiera z pudełka odłożone na czynsz pieniądze i je przepija, zostawiając biedną wystraszoną żonę i gromadkę dzieci z niczym. A ten elegancki prawnik, który wydziela swojej równie dobrze zarabiającej żonie pieniądze na wydatki?
    No co ty! Ona jest przecież rozrzutna i nie umie gospodarować pieniędzmi – całe szczęście, że on potrafi nad nią zapanować.

Dlaczego damskiego boksera, obrzucającego rodzinę wyzwiskami tyrana, gwałciciela czy  nałogowca, doprowadzającego domowy budżet do ruiny mamy ochotę roznieść na strzępy, a rodziców Franka rozrabiaki, sarkastyczną Jolkę, bez której nie wyobrażamy sobie żadnej udanej imprezy, miłą panią Helę manipulującą mężem pantoflarzem przy pomocy seksu, czy w końcu pana Piotra, szanowanego prawnika, próbujemy bronić? Po pierwsze dlatego, że ich znamy. I to jest pierwsza pułapka naszego myślenia i w pewnym sensie błędne koło: wydaje nam się, że nie znamy osób dopuszczających się przemocy właśnie dlatego, że przemocowców dehumanizujemy (argumentując to autentycznymi historiami z policyjnych kronik). Tymczasem zna ich każdy z nas. Poszłabym nawet o krok dalej i zaryzykowałabym tezę, że każdy z nas chociaż raz w życiu (być może nieświadomie) dopuścił się jakiejś formy przemocy.
Wydaje mi się, że trudność z nazwaniem zła po imieniu w przypadku mniej jednoznacznych sytuacji wynika z lęku, że nie bardzo wiemy, co mielibyśmy zrobić z faktem, że naprawdę szczerze kogoś lubimy, a on jednak dopuszcza się przemocy, z którą przecież nie chcielibyśmy mieć nic wspólnego. Rozwiązanie jest jednocześnie bardzo proste i niesamowicie trudne – trzeba zaakceptować dany stan rzeczy. Ludzie nie są czarno-biali. Możemy cenić u kogoś wiele cech, ale rozumiejąc, że niektóre jego zachowania są przemocowe, zwracać na nie uwagę.
Ja na przykład długie lata wierzyłam w mit sarkazmu będącego dowodem na wysoką inteligencję. Dziś umiem powiedzieć wprost, że nie bawi mnie rozmowa utrzymywana w duchu przemocy. Umiem też przestać brać w niej udział.

Z rodzinNego domu…

Wychowywałam się w przeświadczeniu, że „jako jedynaczka jestem skrajną egoistką i egocentryczką”. (Swoją drogą zarzucanie jedynakowi, że jest jedynakiem, a zwłaszcza „typowym” jest co najmniej zadziwiające.) Nikt nie nauczył mnie, czym są te słynne „kompromisy”, na które podobno „trzeba iść”. Słyszałam tylko, że nie umiem tego robić, choć powinnam. Z taką wiedzą o sobie wchodziłam w kolejne związki, bardzo chcąc być w nich idealna. Oczywiście nie rozumiałam jeszcze wtedy, że z jednej strony nikt nie jest idealny, a z drugiej, każdy jest – na swój własny, niepowtarzalny sposób. Każdą krytykę odbierałam jak atak na siebie, bo nie zbudowałam w sobie na tyle silnego poczucia własnej wartości, żeby odróżniać swoje czyny (lub wygląd) od istoty siebie. Kiedy po raz pierwszy w związku zostałam nazwana „głupią”, myślałam, że owszem, nie jest mi z tym miło, ale:

  • przecież nie ma związków bez konfliktów
  • może wyjście i zatrzaśnięcie za sobą na zawsze drzwi (czyli mój pierwszy odruch) będzie świadczyć o mojej nieumiejętności pójścia na kompromis
  • co prawda nigdy nie słyszałam, żeby moi rodzice tak się do siebie zwracali, ale co ja tam wiem o życiu, zwłaszcza w parze…

Nikt też ani w domu, ani w szkole, nie powiedział mi o zjawisku przemocy psychicznej. Żyłam w nieświadomości, że coś takiego istnieje. Prawdopodobnie zresztą większość osób z mojego pokolenia ma podobne doświadczenia. Nie rozumiałam, że o ile prawdą jest, że konflikty i nieporozumienia są na ogół wpisane w każdą relację (i to jest w porządku), o tyle są granice, których przekraczać nie wolno. Dziś, gdyby ktoś nazwał mnie „głupią”, zakomunikowałabym mu, że użył tego słowa wobec mnie pierwszy i ostatni raz. I byłabym konsekwentna. Nie chodzi tu wcale o jakąś obiektywną prawdę, bo nie jestem głupia akurat, ale gdybym była… Czy to uprawniałoby kogokolwiek do mówienia do mnie w ten sposób? Czy to uprawniałoby kogokolwiek do mówienia do kogokolwiek w ten sposób? Ośmieszanie, zaniżanie cudzego poczucia wartości (na ogół ofiary są dobierane w ten sposób, by już w punkcie wyjściowym mieć bardzo niskie), wyzywanie – to wszystko nie ma nic wspólnego z nieporozumieniami czy konfliktami! Tym bardziej ma się do nich nijak „pójście na kompromis”! Możemy się sprzeczać, ale musimy się szanować. I to dotyczy każdego typu relacji.
Pewnym zaskoczeniem było dla mnie to, że współuzależnienie – u mnie zdiagnozowane dopiero po wielu latach różnych toksycznych związków – nie jest skutkiem, lecz przyczyną wchodzenia w relacje z osobami uzależnionymi. Co to znaczy? To znaczy, że wychodzimy z rodzinnego domu z jakimś obrazem samych siebie, z jakimś poczuciem własnej wartości. Po części ten obraz nas samych wynika z naszego charakteru i usposobienia zapisanego w genach, a po części ze sposobu wychowania. Tendencje do uległości, niepewność siebie oraz zaniżone poczucie własnej wartości mogą prowadzić do wytworzenia się w człowieku skłonności do wejścia w rolę osoby współuzależnionej. To z kolei doskonale wyczuwają ludzie zaburzeni, często też uzależnieni, którzy nie mają szans na zbudowanie zdrowego związku z silnym, zdrowym partnerem. Moment, w którym to pojęłam był dla mnie przełomowy.

Wtórna wiktymizacja ofiary

Powszechna niewiedza związana z mechanizmami, które wytwarzają się w przemocowych związkach jest niestety ogromna. Ostatnio koleżanka usłyszała na poczcie rozmowę, w której pewien pan wyraził śmiałą tezę, że „niektóre baby, to chyba lubią być sprane” – argumentem miało być to, że kobiety często wychodząc z jednego przemocowego związku, wchodzą w następny, również przemocowy. Jej wtrącenie się i pobieżne wyjaśnienie być może coś w panu otworzyło. Oby. Niestety mnie też zdarzało się słyszeć z ust osób, od których spodziewałabym się większej świadomości, że „przecież czyjś toksyczny partner nie zmienił się z dnia na dzień – że od początku musiał taki być”, co niebezpiecznie łatwo prowadzi do wtórnej wiktymizacji ofiary (sama chciała, wiedziała, o co się prosi). Rzeczywiście prawdą jest, że jeśli chcesz wiedzieć, jak zakończy się twój związek, popatrz na jego początek. (Sama wiem doskonale, z jakiego powodu mój związek ma szansę się rozpaść, co traktuję jak informację zwrotną, nad czym codziennie musimy oboje pracować.) Jednak „ślepota” ofiar bierze się najczęściej z ogromnej potrzeby miłości, czasem również założenia rodziny. Dobieramy się na podstawie deficytów, co do jakiegoś stopnia jest naturalne. Nie chcemy więc widzieć tego, co złe, znajdując na to szereg usprawiedliwień. Im bardziej jesteśmy poobijani po dzieciństwie, tym mniej widzimy. Z drugiej strony, manipulatorzy potrafią się znakomicie maskować, a kiedy już ukażą ofierze swoje prawdziwe barwy, ta często nie ma najmniejszych szans, by uciec, nawet jeśli przemknie jej to przez głowę.
Często byłam pytana, czemu tyle lat wytrzymałam ze swoim ostatnim oprawcą, którego już właściwie nawet nie pamiętam trzeźwego. Czemu momentem przełomowym nie był ten, w którym użył wobec mnie przemocy fizycznej (paradoksalnie to wcale nie było moje najgorsze doświadczenie w tym związku). Czy te pytania były na miejscu? Czy osobą, która komukolwiek z czegokolwiek powinna się tłumaczyć, byłam naprawdę ja?

Przemoc od dziecka

Od małego uczymy dzieci, że przemoc nie jest rozwiązaniem, a równocześnie sami ją wobec nich stosujemy. Wspomniany wcześniej klaps to oczywiście najbardziej drastyczny przykład, ale zmuszanie dziecka do robienia czegoś, czego robić nie chce połączone z szantażem jest w bardzo wielu domach na porządku dziennym. Pracując w szkole, wielokrotnie byłam niestety świadkiem nakładania dziecku w stołówce fury jedzenia, mimo że prosiło o mniejszą porcję, a potem, kiedy nie mogło dojeść, opowiadania mu o głodujących w Afryce dzieciach. Czyli, reasumując, dorosły, wykorzystując pozycję silniejszego, wymyśla sobie, ile dziecko ma zjeść – nie zważając na to, że ono doskonale wie, ile zjeść jest w stanie i nam to komunikuje – i wmusza w nie tę ilość. A kiedy mały człowiek chce już odejść od pełnego jeszcze talerza, szantażuje je odpowiedzialnością za wyrzucanie jedzenia. Przerażające, ile osób nie widzi w tym przemocy.
A, znany pewnie większości, tekst:

Dopóki płacę za twoje utrzymanie, będziesz mieszkać w tym domu na MOICH zasadach!

– tekst, który prawdopodobnie zna każdy z nas

Jaki komunikat otrzymuje wtedy ten biedny 13-latek, tak bardzo potrzebujący niezależności i znalezienia własnych granic, ale będący jeszcze w pełni na utrzymaniu swoich rodziców? Dowiaduje się, że rządzi ten, kto ma siłę, czyli w tym wypadku pieniądze. W duchu nienawidzi swoich rodziców, marząc, że jak już pójdzie do pracy, zarobi mnóstwo pieniędzy i będzie żył po swojemu i nikt mu nie będzie mówić, co może, a czego nie może! Czemu uważam, że to źle? Bo utrwala w dziecku przeświadczenie o tym, że ten, kto ma siłę, może wszystko. Tymczasem ważne jest, żeby uwrażliwić dziecko na potrzeby ludzi wokół, swoich własnym nie wyłączając – nauczenie go kompromisów właśnie, życia w społeczeństwie. To samo można przecież powiedzieć słowami:

W tym domu mamy takie zasady. Umówiliśmy się na nie dawno temu, dotychczas wszystkim służyły. Przykro mi, że przestały ci odpowiadać, ale nie zmienimy ich. W swoim własnym domu wprowadzisz swoje i wszyscy również będą musieli je uszanować. W tym – mamy swoje.

– sens ten sam, ale przekaz zupełnie inny

Z takiego komunikatu dziecko dowiaduje się, że siła nie tkwi we władzy czy pieniądzach, ale we wspólnym ustaleniu zasad i byciu w ich pilnowaniu konsekwentnym. Dowiaduje się też, że należy szanować zarówno swoje, jak i cudze granice. Oczywiście, że będzie prawdopodobnie tak samo wkurzone, jak przy pierwszym tekście, ale – w przeciwieństwie do tego pierwszego – ten zasieje w nim coś pozytywnego.

fot. Geo Dask

P.S. Na deser łączę swoją autorską piosenkę z najnowszej, nieskończonej ciągle jeszcze płyty. „Teledysk” kręciłam na greckiej wyspie Thassos, która z wielu powodów była moim rajem, ale też z kilku – piekłem.

Wege Wigilia

fot. Marianna Patkowska

Kiedy publikowałam tegoroczny (a tak naprawdę to już ubiegłoroczny) wpis świąteczny, miałam jedynie mgliste pojęcie, co dokładnie podam na swoją zupełnie wegetariańską w tym roku Wigilię. Opisałam co prawda pomysły, które przyszły mi do głowy, ale czekało mnie jeszcze ich wykonanie, które na ogół  przybiera u mnie postać improwizacji. Dziś z chęcią powspominam potrawy, które rzeczywiście wyszły i które z chęcią powtórzę za rok.

🍽 Panierowane boczniaki z sosem
z marynowanego czosnku i pieprzu

fot. Marianna Patkowska

Zaplanowałam zrobienie pysznego wegetariańskiego indyjskiego curry ze świeżą kolendrą i tartym imbirem (niebawem je tu opiszę), które niedługo wcześniej wymyśliłam, ale dopiero na pierwszy dzień świąt. Kiedy zastanawiałam się nad wigilijną kolacją, wspomniane curry nie bardzo mi się komponowało z klasycznym barszczem wigilijnym, któremu głęboki, niepowtarzalny aromat nadają suszone i wędzone śliwki, suszone borowiki i jabłko (o domowym zakwasie oczywiście nie wspominając). Nie komponowało mi się też z wigilijnym kompotem z suszu.  Niekoniecznie chciałam nawet imitować smak karpia, ale zależało mi na wymyśleniu dania, które stylistycznie będzie po prostu pasować do reszty. I wtem przyszło olśnienie! Panierowane boczniaki swoją delikatnością niewątpliwie karpiowi dorównały, a intensywny, głęboki sos z samodzielnie marynowanego czosnku i pieprzu nawiązał do kuchni staropolskiej, z którą zawsze – być może niesłusznie – kojarzy mi się Wigilia. Boczniaki i sos podałam z purée ziemniaczanym i własną sałatką szwedzką, która naprawdę wyszła (i weszła) świetnie!

SKŁADNIKI:

PANIEROWANE BOCZNIAKI

– tacka boczniaków
– ciemny sos grzybowo-sojowy
– oliwa z oliwek
– ocet balsamiczny
– liść laurowy
– garść świeżego lubczyku
– szczypta suszonego lubczyku
kilka ziaren pieprzu
– ziele angielskie
– sól
– 2 surowe jajka
– szklanka mąki
– szklanka bułki tartej
– bezzapachowy olej kokosowy

SOS Z MARYNOWANEGO CZOSNKU I PIEPRZU

– mały słoik marynowanego czosnku
łyżeczka marynowanego pieprzu
– łyżka masła
– mąka
– śmietanka 30%
– sos sojowy
– szczypta suszonego lubczyku

PRZYGOTOWANIE:

PANIEROWANE BOCZNIAKI

Zrobić marynatę z ciemnego sosu grzybowo-sojowego, dodając do niego kilka kropli oliwy z oliwek i octu balsamicznego, wodę, liść laurowy, świeży i suszony lubczyk, ziarna pieprzu oraz ziele angielskie. Umyć boczniaki i włożyć je do marynaty na noc. Następnego dnia wyjąć grzyby z marynaty, porządnie osuszyć, posolić, a potem obtoczyć po kolei w: mące, rozbełtanych surowych jajkach i bułce tartej. Smażyć na rozgrzanym oleju kokosowym, aż się z każdej strony zarumienią.

SOS Z MARYNOWANEGO CZOSNKU I PIEPRZU

W niedużym rondelku roztopić masło, a potem wsypać na nie odrobinę mąki, energicznie mieszając. Dolać odrobinę sosu sojowego i w razie potrzeby troszkę wody, a potem dodać odcedzony marynowany czosnek i pieprz oraz lubczyk. Całość doprowadzić do wrzenia, następnie dusić na wolnym ogniu ok. 30 – 40 minut, dolewając od czasu do czasu śmietankę i energicznie mieszając. Na końcu wyjąć czosnek i pieprz. Kontrolować gęstość przez dolewanie śmietanki i dosypywanie mąki.

fot. Marianna Patkowska

🍽 Migdałowo-waniliowy pudding chia
z domową żurawiną

fot. Marianna Patkowska

W tym roku miałam, że tak to ujmę, smaka na maka, ale bardzo nie chciałam maku przygotowywać w jakiejkolwiek formie. Czułam potrzebę jakiejś zmiany, jakiegoś odświeżenia. Chciałam podać nowe, nawiązujące do starego. Ze sklepowej półki przemówiły do mnie nasiona chia – stwierdziłam, że to jest to! Przygotowałam naprawdę pyszny, lekki i w pełni wegański deser (danie główne, ze względu na jajka w panierce i śmietankę w sosie wegańskie nie było, ale da się je z łatwością do wegańskich standardów dostosować), w którym udało się zamknąć smak świąt!

SKŁADNIKI:

MIGDAŁOWO-WANILIOWY PUDDING CHIA

– 150 g nasion chia
– 1 l mleka/napoju migdałowego
– 15 g cukru migdałowego
– laska wanilii
– własna żurawina z jabłkiem i gruszką

ŻURAWINA Z JABŁKIEM I GRUSZKĄ

– 1 kg świeżej żurawiny wielkoowocowej
– 2 duże dobre jabłka
– 4 gruszki
– cukier żelujący

PRZYGOTOWANIE:

MIGDAŁOWO-WANILIOWY PUDDING CHIA

Podgrzać mleko migdałowe z cukrem i laską wanilii, a potem zalać nim nasiona chia. Zostawić na noc pod przykryciem, ale przez pierwszą godzinę od czasu do czasu mieszać. Najlepiej pół godziny przed podaniem przelać do naszykowanych naczyń i schłodzić w lodówce.

ŻURAWINA Z JABŁKIEM I GRUSZKĄ

Żurawinę porządnie umyć, oczyścić i umieścić w garnku. Dodać umyte, obrane i pokrojone jabłka z gruszkami. Całość zasypać odpowiednią ilością cukru żelującego (wszystko zależy od tego, jaki kupimy, choć lepiej dać go mniej niż więcej) i zostawić na godzinę. Po jej upływie całość zagotować z niewielką ilością wody ok. 15 – 20 minut. Przelać naszą konfiturę do wyparzonych i osuszonych słoiczków, a potem je zawekować. (Ja najpierw ustawiam je do góry dnem, a potem, kiedy ostygną, gotuję słoiki ok. 20 minut.)

fot. Marianna Patkowska

P.S. Na muzyczny z kolei deser łączę cudowną, odjechaną i niezwykle pasującą tu pod każdym względem piosenkę „Converting Vegetarians” Infected Mushroom!

Mary Kay: Naturally

fot. Marianna Patkowska

Kiedy jakiś czas temu moja ulubiona konsultantka Mary Kay przyniosła mi do wypróbowania najnowszą serię Naturally zanim ta się jeszcze pojawiła w sprzedaży, absolutnie się nią zachwyciłam! Wiem, jak doskonałą jakość mają wszystkie kosmetyki Mary Kay, a i tak reakcja mojej skóry na tę serię, czyli miłość od pierwszego nałożenia zdołała mnie samą zaskoczyć. Od razu więc zapragnęłam ją mieć w swojej uginającej się pod ciężarem innych marykayowych dóbr kosmetyczce. Żeby nabyć swój własny zestaw, musiałam jednak uzbroić się w cierpliwość. Wyczekiwany moment w końcu nastał, a przyjemność odroczona w czasie cieszy jeszcze bardziej!

Naturally, czyli go vegan!

fot. Marianna Patkowska

Wiele osób na to z pewnością czekało – Naturally to pierwsza linia wegańskich kosmetyków Mary Kay z certyfikatem COSMOS przyznanym przez EcoCert, który wcale niełatwo jest zdobyć. W praktyce oznacza to, że wszystkie kosmetyki z serii Naturally Mary Kay zawierają minimum 90% składników pochodzących z naturalnych źródeł, jak również 0% parabenów, syntetycznych zapachów i barwników oraz SLS/SLES, a cały proces produkcji jest przyjazny środowisku.

Linia ma przejrzysty skład oraz zawiera maksimum substancji czynnych pochodzenia naturalnego,

Naturally Mary Kay

jak czytamy na stronie Mary Kay. Kolejną ciekawą informacją jest ta, że:

firma Mary Kay poszła nawet o krok dalej i stworzyła aż trzy produkty z całej gamy zgodnie ze światowym trendem WATERLESS. Co on oznacza? Jest to nowy trend polegający na bezwodnej pielęgnacji. To innowacyjne rozwiązanie dla wszystkich, którym zależy na ekologii i dbaniu o zasoby wody pitnej na naszej planecie, która stanowi zaledwie 2,5% światowych zasobów. Oszczędzanie wody nie musi polegać jedynie na znanych nam metodach, możemy ograniczać jej zużycie także podczas codziennej pielęgnacji skóry. Jak wiemy woda bardzo często stanowi jeden z głównych składników na etykiecie kosmetyków, będąc tym samym bardzo dobrą pożywką dla drobnoustrojów, dlatego usunięcie jej ze składu przynosi wiele korzyści nie tylko środowisku, ale również nam samym. Dzięki temu ograniczamy ilość konserwantów, co przekłada się na bardziej skoncentrowane i skuteczne produkty.

Naturally Mary Kay

Drugą stroną medalu jest to, że wegańskie kosmetyki nie działają niestety przeciwzmarszczkowo. Z tego powodu pozostaję wierna mojej ulubionej serii Time Wise, a Naturally traktuję jak fantastyczne uzupełnienie codziennej pielęgnacji nie tylko twarzy.

Warto też po raz kolejny wspomnieć, że wszystkie kosmetyki Mary Kay są niesamowicie wydajne i wystarczy za każdym razem używać jedynie kilku kropli produktu!

Kremowa emulsja oczyszczająca

fot. Marianna Patkowska

Kremowa emulsja oczyszczająca – podobnie jak mleczko do twarzy Time Wise –  to kosmetyk do codziennego mycia twarzy, który skutecznie usuwa ze skóry wszelkie zanieczyszczenia oraz makijaż w łagodny sposób.

Uspokajająca woda kwiatowa z chabra bławatka oraz aloes świetnie sprawdzają się w przypadku skór wrażliwych czy alergicznych nie pozostawiając na nich uczucia ściągnięcia i podrażnienia. Olejek ze słodkich migdałów zmiękczy i odżywi skórę, a gliceryna dodatkowo wspomoże zatrzymanie wody przy jednoczesnym działaniu antyoksydacyjnym, które zawdzięczamy witaminie E . Preparat dobrze się rozprowadza i jest idealnym rozwiązaniem dla osób, które chcą mieć pewność, że prawidłowo oczyściły skórę.

Naturally Mary Kay

Ze względu na swoją delikatność, jest to doskonały pomysł na prezent dla osoby, której preferencji kosmetycznych nie znamy. Możemy mieć stuprocentową pewność, że podarowaliśmy jej coś wartościowego, co z pewnością będzie jej długo i dobrze służyć.

Puder peelingujący

fot. Marianna Patkowska

Przyznam szczerze, że ten kosmetyk bardzo mnie zaintrygował. Nie bardzo umiałam sobie wyobrazić, jak działa peeling w formie pudru. Otóż, w niezwykle prosty sposób! Rozciera się go w rękach z bardzo niewielką ilością wody (możemy zarówno zamiast, jak i oprócz niej dodać też olejek z tej samej serii, który opiszę za chwilę), a potem aplikuje na twarz, intensywnie w nią wcierając (na końcu go zmywamy ciepłą wodą).

Puder Peelingujący to łagodny, mechaniczny peeling do twarzy na bazie skrobi ryżowej świetnie absorbującej nadmiar sebum. […] Produkt odblokowuje i oczyszcza zatkane pory, dzięki czemu wyglądają na mniejsze. Pomaga skórze odzyskać zdrowy blask i gładkość. Tak przygotowana przez preparat skóra będzie lepiej przyjmować składniki odżywcze nakładane w kolejnych etapach pielęgnacji. Zaleca się stosować peeling 2-3 razy w tygodniu.

Naturally Mary Kay

Odżywczy olejek

fot. Marianna Patkowska

Ten produkt absolutnie podbił moje serce! Skomponowany z olejków ze słodkich migdałów, oliwy, sezamu i słonecznika fantastycznie nawilża skórę, równocześnie ją odżywiając. Szybko się wchłania i można go stosować nie tylko na twarz, ale całe ciało… wraz z włosami!

Zawiera skwalan pochodzenia roślinnego, który działa jak emolient. […] Idealny w okresie jesienno-zimowym, gdzie skóra musi zmagać się z niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi. Dodatkowym zastosowaniem może być zmieszanie jednej kropli z podkładem w celu lepszego odżywienia skóry.

Naturally Mary Kay

Nawilżający balsam w sztyfcie

fot. Marianna Patkowska

Zimą, zwłaszcza w miejscowościach dotkniętych problemem smogu, nasze usta, łokcie, kolana i pięty domagają się porządnego natłuszczenia i nawilżenia. W serii Naturally z pomocą przychodzi znakomity nawilżający balsam w sztyfcie!

Zawiera skwalan oraz woski takie jak pszczeli, Carnauba i Candellila, dzięki czemu świetnie odbudowuje barierę hydrolipidową i zapobiega utracie wody w skórze.

Naturally Mary Kay

Można go stosować miejscowo na całym ciele. Podobnie jak znakomity krem z zestawu Satin Hands, nawilżający balsam w sztyfcie zmiękcza skórę, sprawiając, że staje się aksamitna w dotyku.

💳 Kup Nawilżający Balsam w Sztyfcie Naturally Mary Kay!

P.S. Na deser łączę swój skromny filmik reklamowy, w którym śpiewam stosowną do okoliczności piosenkę.

fot. Marianna Patkowska

Rok 2020 oczami nNi – podsumowanNie

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Powoli mijający już rok 2020 był, mówiąc najdelikatniej, do inNych niepodobny. Dla niektórych z nas niestety tragiczny w skutkach, innym ukazujący nowe perspektywy. Najważniejsze, że nikt z nas nie był w tym wszystkim sam. Bardzo dziwną i trudną sytuację dzieliliśmy ze sobą w jakimś sensie globalnie.
Mnie ten rok przyniósł gigantyczną życiową rewolucję, która by się nigdy nie wydarzyła, gdyby nie droga wewnętrznych przemian, z której już nigdy nie chciałabym zawrócić… Z przyjemnością więc sama przypomnę sobie tegoroczne blogowe wpisy, wybierając, jak co roku, najważniejsze dla siebie.

1. Styczeń 2020

Poniższy wpis był dla mnie przełomowy nie tylko spośród wszystkich napisanych w styczniu, ale i całym roku. Być może również (o ile nie przede wszystkim) z powodu dalszego ciągu tej niesamowitej historii, który jestem Czytelnikom winna. Oczekujcie więc kontynuacji w następnym roku.

2. Luty 2020

Tekst, do którego od czasu do czasu muszę wrócić, to „Nie jestem hipopotamem”. Napisałam w nim:

Nie wolno nam też zapominać, że komunikat nadawcy niesamowicie rzadko jest rzeczywiście związany z jego odbiorcą. Ludzie mierzą nas swoją miarą, a często też miarą własnych lęków i niepewności. Na ogół to, co wypowiadamy, mówi dużo więcej (jeśli nie wyłącznie) o nas samych, niż o tych, do których nasze słowa kierujemy.  Ta wiedza również bardzo pomaga odnaleźć właściwą perspektywę. Każdy człowiek nakłada na rzeczywistość (czy faktycznie istnieje jedna?) swoje własne filtry.

„Nie jestem hipopotamem”

I choć wiem, że tak właśnie jest, regularnie ulegam manipulacjom toksycznych osób, dając się zasmucać lub wpędzać w poczucie winy, jeśli ktoś ma tylko kaprys, żebym poczuła się źle. Widać tę lekcję odrabiam wyjątkowo długo, ale wierzę w to, że świadomość jest już połową sukcesu.

3. Marzec 2020

Marzec był dla mnie niesamowicie burzliwy. Moja dopracowana do perfekcji racjonalność została poddana najwyższej próbie – próbie uczucia. Miłość nie sprzyja logice, jednak znalazłam się w sytuacji, w której musiałam wykazać się cierpliwością, więc dłużący mi się niemiłosiernie czas postanowiłam spożytkować na filozoficzne rozważania, czym miłość tak naprawdę jest. Zaczęłam się uważnie przyglądać rozmaitym jej interpretacjom i wybierać z nich te, które – wdrożone w życie – mogłyby mnie usatysfakcjonować i rozwinąć. Zrozumiałam szybko, że udany związek mogą tworzyć tylko dwie niezależne od siebie, w pełni wolne i szczęśliwe osoby. Obsesyjne kontrolowanie partnera jest oczywiście toksyczne, ale dawanie pełnej niczym nieograniczonej wolności ukochanej osobie wcale nie jest takie znowuż proste. Uzmysłowiłam sobie jednak, że ta droga – choć trudna i pełna ciężkiej pracy nad sobą i własnym ego – jest jedyną właściwą. Czas udowadnia mi, że się nie pomyliłam.

4. Kwiecień 2020

Nowa sytuacja, w której się wszyscy od połowy marca 2020 znaleźliśmy, jednych przeraziła, innych załamała, jeszcze innych trochę nawet ucieszyła. Część osób z kolei zauważyła też, że ich pandemiczny tryb życia niewiele się różni od tego prowadzonego przez nich do tej pory. Należałam do ludzi, którzy postanowili przyjąć tę dziwną jednak mimo wszystko sytuację z pokorą i popełniłam na ten temat wpis.

5. Maj 2020

Podstawową funkcją mojego bloga miało być moje własne zrozumienie siebie. Pewien mój majowy tekst dość dobrze chyba mnie do tego przybliżył.

6. Czerwiec 2020

Jednym z ważniejszych dla mnie czerwcowych tekstów był ten, w którym postanowiłam rozprawić się z mitem głupiej cycatki. Mitem, który powielają zarówno niektórzy panowie, jak i – co przerażające – panie. Pomysł, że biuściasta seksbomba może być spełnieniem seksualnych marzeń, ale intelektualnym wyzwaniem to już na pewno nie, podszyty jest oczywiście ogromnym męskim intelektualnym kompleksem. Być może zresztą bierze się on stąd, że męski seksapil rzadko kiedy tkwi w samej fizyczności, natomiast u kobiet może być on zupełnie od intelektu oderwany, więc jeśli pozna się szalenie pociągającą seksualnie kobietę, która na dodatek po odezwaniu się oszałamia swoim mózgiem, można dojść do słusznego wniosku, że kobiety są wyższą formą życia. I najwyraźniej niektórych panów ten fakt przerasta.

7. Lipiec 2020

W lipcu przeczytałam i zrecenzowałam na blogu fantastyczną książkę „Jak nie dać sobą manipulować” (którą dostałam miesiąc wcześniej na imieniny) autorstwa mojej ukochanej Christel Petitcollin. Czy już umiem sobie radzić z manipulatorami w swoim życiu? Oczywiście, że nie, bo nauczenie się tego jest procesem, w dodatku wcale niekrótkim. Wiem już jednak, jak ich rozpoznawać, a to spory sukces. Do wpisu dołączyłam też swój cover piosenki „Grave” Summer Walker. Zarówno doskonały oryginał, jak i moja skromna wersja bardzo dużo dla mnie znaczą.

8. Sierpień 2020

Im głębiej zanurzam się w swoje pandemiczne wpisy, tym trudniej wybrać mi tylko jeden z każdego miesiąca. Nie będę się więc ograniczać – ten rok zdecydowanie różnił się od pozostałych, więc i jego podsumowanie będzie nieco inNe. Z sierpniowych tekstów wybieram dwa: jeden, w którym opisuję drogę przemian, na której się nieoczekiwanie znalazłam i drugi, będący recenzją niesamowitej płyty „P.O.L.O.V.I.R.U.S.” Kur, ale też równocześnie opisem mojego pierwszego spotkania z charyzmatycznym Tymonem Tymańskim.

9. Wrzesień 2020

We wrześniu poruszyłam jeden z ważniejszych tematów – zaproponowałam Czytelnikom rozmowę o seksie. Dostałam od Was wiele wiadomości, w których dziękowaliście mi za ten wpis. Cieszę się, że został tak ciepło odebrany. Cieszę się też, że moje erotyczne gadżety okazały się całkiem fotogeniczne.

10. Październik 2020

Październik obfitował we wpisy, którymi bardzo chciałabym się podzielić z jak największą liczbą osób. Wyróżnię trzy, bardzo dla mnie istotne. Pierwszy opowiada (również fotograficznie) o tym, co byłoby, gdybyśmy uwierzyli w to, że zdanie innych ludzi na nasz temat jest prawdą obiektywną. Drugi kieruję przede wszystkim do dzieci (bo niestety w dorosłych wierzę już coraz mniej), wyjaśniając świętość słowa „nie”. Trzeci jest pierwszym w historii mojego bloga wpisem halloweenowym – sam proces jego powstawania (piszę także o stronie graficznej) niesamowicie mnie podekscytował. Zmierzam się w nim z tematem strachu oraz swoich niedawno zdiagnozowanych zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych. Po raz pierwszy łączę też piosenkę ze swojej najnowszej, niedokończonej jeszcze płyty.

11. Listopad 2020

Od października moje życie znów się trochę zmieniło za sprawą niesamowitej inicjatywy Strajk Kobiet Podhale. Poznanie w tak krótkim czasie tylu wspaniałych osób (głównie kobiet, choć nie tylko), robienie rzeczy, poczucie rzeczywistego działania i sprawczości, kiedy tylu ludzi wokół ogranicza się jedynie do narzekania, dało mi fantastyczną energię i siłę. Działanie w grupie uczy sztuki kompromisu, co nie jest trudne, kiedy mocno wierzy się we wspólny cel. Zrozumiałam też, że pisanie, w które zawsze wierzyłam, naprawdę jest moją bronią. Tak powstała w listopadzie nowa kategoria, którą przyjęła formę e-gazety strajkowej „Halny – wiatr zmian”, wypełniona moimi relacjami kolejnych naszych manifestacji oraz wpisami dotyczącymi obecnej sytuacji politycznej. Oprócz własnych tekstów polecam w niej także artykuły, które zrobiły na mnie duże wrażenie.
W listopadzie przeczytałam też najgorszą książkę w swoim życiu (wyłączając z tego zestawienia lektury szkolne). Pech chciał, że była to akurat pierwsza biografia mojego taty. Są momenty, w których jego przekora mnie nie śmieszy – czytanie tego dzieła było jednym z nich.

12. Grudzień 2020

W kończącym się dziś grudniu bardzo trudno było mi poczuć świąteczną atmosferę. Trochę na pewno pomogło mi przygotowywanie bożonarodzeniowego wpisu oraz dekorowanie mieszkania, ale mimo wszystko chyba nie udało mi się tak do końca wejść w klimat, który dopiero niedawno polubiłam. Teksty, które wybrałam to: list do znajomych sympatyków partii obecnie rządzącej, którego myślą przewodnią jest zbudowanie dialogu między jedną a drugą częścią podzielonego przez polityków społeczeństwa oraz mój ostatni wpis o mitach, którymi skrzywia się ludzi już we wczesnym dzieciństwie.

13. Najczęściej czytane
teksty 2020 roku

Przyjrzałam się blogowym statystykom i z zaciekawieniem zauważyłam, że trzy najczęściej klikane przez Czytelników teksty dotyczą tematów politycznych. Pierwszy z nich jest właściwie polityczno-językowy, dwa kolejne pochodzą ze wspomnianej wcześniej e-gazety strajkowej „Halny – wiatr zmian”. Zakładając bloga, nie myślałam, że kiedykolwiek przyjdzie mi poruszać w tekstach tematy polityczne. Z drugiej strony wtedy nie myślałam też, że kiedykolwiek będę poszukiwana przez policję (o czym wytrwali Czytelnicy dowiedzą się już w następnym roku)…

❣️Wszystkim składam nNajserdeczniejsze życzenia noworoczne – wewnętrznego spokoju i harmonii, zintegrowania z samym sobą, zdrowia, szczęścia i miłości w każdej możliwej formie, zaczynając oczywiście od tej najważniejszej, czyli miłości własnej❣️

P.S. Na deser łączę energetyczną piosenkę Beyoncé – artystki, która już od jakiegoś czasu urzeka mnie bijącą z siebie wewnętrzną integralnością. Bez względu na to, czy jej najnowsze dzieła trafiają w mój gust, czy nie (bo bywa z tym różnie), mam poczucie, że uderzająca z nich siła świadczy o tym, że Beyoncé odnalazła swoją drogę i robi to, w co autentycznie wierzy. To naprawdę piękne.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Zachęcam do lektury
podsumowań ubiegłych lat
:

Stara baśń

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Zainspirowana słowami pewnej vlogerki, postanowiłam uważnie przyjrzeć się temu, co przez literaturę, filmy, całą szeroko pojętą pop kulturę, ale też wychowanie było nam za młodu wpajane, chociaż nie powinno.

🌬️ Moje granice nie są istotne

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Jakiś czas temu, na znakomitym kanale Nishka Movie, Natalia Tur powiedziała coś, co mocno mnie poruszyło i dało mi do myślenia. Mianowicie:

Ten cały przekaz w bajkach, kiedy książę całuje… nieświadomą, bo śpiącą, nieprzytomną królewnę? Całuje ją bez zgody?

„10 pytań, których nie zadawaj ofierze gwałtu” Nishka Movie

Przeraziło mnie, jak bezrefleksyjnie przyswajamy dziś elementy kultury gwałtu, uznając powyższy cytat za „fanaberię” i rozgrzeszając to, co jest godne napiętnowania wyświechtanym frazesem: „bez przesady” lub „to było pisane dawno”. (Mnie słowa Nishki zmroziły, ale wstyd mi, że nigdy nie wpadałam na to – co wydaje się przecież oczywistością – sama.) Co do tego, że kontekst potrafi ukazać wszystko w innym świetle – pełna zgoda. Sporo czasu poświęca się dogłębnym analizom tekstów na studiach filologicznych lub w dobrych liceach. Ciężko jednak małym dzieciom, będącym adresatami baśni, za każdym razem tłumaczyć, które niepotępiane przez ich autorów zachowania bohaterów są patologiczne i dlaczego. A co jest złego w całowaniu nieświadomej, bo śpiącej kobiety? Wszystko, jeśli ludzie się nie znają (z tego co mgliście pamiętam, Śpiąca Królewna nie poznała przed zaśnięciem swojego molestatora). Jeśli się natomiast znają, kwestię budzenia jakimikolwiek pieszczotami trzeba po prostu wcześniej omówić – jedni to przecież uwielbiają, a inni mogą poczuć się, będąc całowanymi i dotykanymi podczas snu, wykorzystani. Kiedy nie mamy pewności i wyraźnej na to zgody, nie wolno nam naruszać nietykalności śpiącej osoby. Jedną z funkcji baśni oprócz rozwijania wyobraźni jest kształtowanie w dziecku uproszczonego obrazu świata. Czy naprawdę chcemy przybliżać dzieciom taki, w którym granice drugiego człowieka nie mają najmniejszego znaczenia?

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🌬️ Potrzeby innych są ważniejsze
niż moje prawa

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Kiedy dziecko z jednej strony słyszy historię śpiącej dziewczyny, którą zaczął bez jej wyraźnej zgody całować jakiś facet, a z drugiej jest np. nakłaniane do ucałowania lub uściskania na przywitanie babci, cioci, wujka, kiedy nie ma na to ochoty, może odnieść wrażenie, że to normalne, że potrzeby innych (np. królewicza z rozbuchanym ego czy krewnych lubiących fizyczne czułości) są ważniejsze od jego praw (w tym wypadku do decydowania o własnym ciele). To oczywiście nie jest prawda. Niczyje potrzeby, ambicje czy oczekiwania nie mogą zakładać naruszania praw drugiego człowieka. Chciałabym być dobrze zrozumiana. Nie ma nic złego w tym, że babcia ma ochotę wycałować wnuczka. Nie ma też nic złego w tym, że wnuczek nie ma chwilowo lub nigdy ochoty na fizyczną bliskość z babcią. Naganne jest uzależnianie swojego samopoczucia od tego, w jaki sposób ktoś skorzysta ze swojego prawa o decydowaniu o sobie i wyrażanie niezadowolenia, kiedy skorzysta z niego nie po naszej myśli. Przymuszanie dziecka do czegoś, czego nie chce robić (i z czego wcale nie musi się tłumaczyć) i szantażowanie go tym, że postępując w zgodzie ze sobą kogoś zawiedzie i zasmuci jest krzywdą, z której wielu dorosłych nie zdaje sobie sprawy. Nie tylko dlatego, że przytulanie na siłę jest rodzajem przemocy (bo oczywiście jest), ale też dlatego, że komunikujemy w ten sposób małemu człowiekowi, że jeśli dojdzie do jakiegokolwiek konfliktu między nim a resztą świata, powinien odrzucić siebie i wybrać resztę świata. A w żadnym wypadku nie powinien!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🌬️ Książę na białym koniu mnie dopełni

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Literatura i filmy już w dziełach adresowanych do najmłodszych idealizują i propagują niestety wypaczony model uczucia, nazywając go prawdziwą miłością. Wystarczy go bezkrytycznie przyjąć, a do tego jeszcze dorastać w domu, w którym zabraknie bezwarunkowej miłości i poczucia bezpieczeństwa, żeby uwierzyć w jeden z najgorszych i najgroźniejszych mitów – że drugi człowiek zdoła wypełnić jakąkolwiek naszą pustkę. Że przyjedzie rycerz (lub niewiasta) na białym koniu, my mu ten cały nasz bagaż oczekiwań, problemów ze sobą i traum wyniesionych z dzieciństwa zrzucimy na głowę, a on (lub ona) z uśmiechem je z niej strzepnie palcami, mocno nas przytulając. I wystarczy jedynie, że to ten (ta), by żyć długo i szczęśliwie bez żadnej codziennej pracy nad związkiem; tak, jakby ludzie na przestrzeni czasu się nie zmieniali i nie mogło się okazać, że jakaś relacja jest nam dana na ważną i wartościową, ale tylko chwilę.
Dlaczego nazwałam ten mit jednym z najgroźniejszych? Dlatego, że bardzo łatwo zrobić sobie w życiu ogromny bałagan, goniąc za czymś, co w przyrodzie nie występuje (np. skacząc z jednego nieudanego związku w następny, nieustająco szukając wrażeń czy uciekając od swojego ja, które we wszystkich naszych relacjach ma znaczenie kluczowe). Postaram się wyjaśnić te punkty fikcyjnego obrazu miłości, które niepokoją mnie najbardziej.

  • Wystarczy odnaleźć tego jedynego/tą jedyną

    Prawdziwa romantyczna miłość jest rzeczywiście niesamowitym darem losu, ale kiedy zorientujemy się, że to ten (ta), nikt nie da nam najmniejszej gwarancji, że wspólnie będziemy żyć długo i szczęśliwie tylko dlatego, że – mówiąc górnolotnie – byliśmy sobie pisani. To niesłychanie istotny, ale jednak wyłącznie początek – dostrzeżenie potencjału na udany związek z drugą osobą. Dopiero w tym momencie zaczyna się świadoma praca u podstaw.
  • Ktokolwiek oprócz nas samych może dać nam szczęście

    O tym pisałam już wielokrotnie, ale powtórzę po raz kolejny, bo to bardzo ważne: nikt, oprócz nas samych, nie może dać nam pełni szczęścia, nawet gdyby chciał! Spotkanie tego jedynego (tej jedynej) jest oczywiście piękne i daje mnóstwo radości, ale nie zapełni pustki, którą w sobie nosimy. To nasza rola. Nie łudźmy się też, że my zdołamy zapełnić jego pustkę. Każdy z nas odpowiada wyłącznie za siebie. Z dobrych wiadomości – dwie silne, sterapeutyzowane jednostki mają dużo większe szanse na doskonały zdrowy związek od słabych, uwieszających się na sobie wzajemnie i obarczających się swoimi zadaniami.
  • Przeciwieństwa się przyciągają

    Choć w książkach i filmach bawi nas to do łez, a na końcu wzrusza, jednak w rzeczywistości przeciwieństwa bardzo rzadko się przyciągają. Najmocniej kochamy w drugim człowieku to, co przypomina nam nas samych (wreszcie ktoś, kto mnie rozumie, nie jestem w takim myśleniu sam/a, niech świat myśli, co chce, ważne, że on/a ma tak jak ja). Dopiero odkrywając, co nas łączy, jesteśmy w stanie tak się przed sobą otworzyć i wzajemnie sobie zaufać, że zauważone różnice w myśleniu  – które są przecież nieuniknione – nas nie przerażą, nie wycofają. Co więcej, przyjrzymy się im z pewnym zaciekawieniem, bo skoro ktoś, kto na ogół myśli jak ja, w jakiejś sprawie myśli właśnie zupełnie odmiennie, to może warto się nad tym zastanowić? Nie po to, rzecz jasna, żeby zmieniać zdanie, ale żeby poszerzyć swoje horyzonty, otworzyć się na nowe, które wcale nie jest takie inwazyjne, jak nam się wydawało, kiedy słyszeliśmy o tym od osoby wrogo do nas nastawionej.
  • Miłość to ból

    Fetyszyzowanie bólu i cierpienia jest niebezpieczne, a twierdzenie, że są naturalnie związane ze zdrową miłością – bardzo dalekie od prawdy. Oczywiście, że kiedy ktoś nie odwzajemnia naszych uczuć albo chce od nas odejść, najczęściej cierpimy. Oczywiście, że jeśli następuje czas chwilowej rozłąki z ukochaną osobą  – tęsknimy za nią. To wszystko jest bardzo ludzkie. Sęk w tym, że nie cierpimy przez miłość. Cierpimy przez odrzucenie lub przez zmianę sytuacji, do której byliśmy przyzwyczajeni. Zmiany – choć są jedynymi niezmiennymi w naszym życiu – często nas przerażają, zasmucają, wzbudzają poczucie wyobcowania. I to jest naturalne. Jeśli jednak uwierzymy, że to miłość wiąże się z bólem, będziemy mieć doskonałą wymówkę, by pozostać w związku, który okaże się toksyczny.

W zdrowym związku nie ma:

– chorobliwej zazdrości i kontroli
– przemocy psychicznej, fizycznej, seksualnej lub finansowej
– uzależnień
– braku zaufania

W zdrowym związku:

– są problemy, które się rozwiązuje
– są różnice, o których się rozmawia
– jest akceptacja dla cudzej inności
– jest dawanie wolności, której każdy potrzebuje do wzrastania

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🌬️ Założenie rodziny
gwarantuje spełnienie

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Ludzie, którzy nie chcą się rozmnażać lub pobierać i wiedzą to od wczesnej młodości, mogą odnieść mylne wrażenie, że coś z nimi nie tak. Zwłaszcza kobiety. Literatura i filmy często przestawiają chęć założenia rodziny z jednej strony jako coś oczywistego, a z drugiej – jako gwarancję spełnienia. Tymczasem nie każdy musi chcieć tego samego. Mówi się, że główną przyczyną rozwodów jest… zawarcie małżeństwa. Analogicznie, przyczyną wszelkich problemów z dziećmi jest ich posiadanie. Nie musimy wcale wybrać takiego modelu życia.
Podobnie, jeśli chcemy założyć własną rodzinę, a z jakichkolwiek powodów nam się to nie uda – nie ma to najmniejszego związku z naszą wartością lub jej brakiem. Rodzicielstwo, ale też małżeństwo jest jedną, ale na pewno nie jedyną z możliwych dróg, które możemy sobie wybrać. Nie definiuje nas.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🌬️ Powinnaś próbować
wszystkich zadowolić

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Ten rozdział kieruję do kobiet, bo to właśnie nam od najmłodszych lat wmawia się, że naszym obowiązkiem jest zaspokajanie potrzeb wszystkich wokół oraz że jeśli tylko będziemy miłe, grzeczne i uczynne, wszyscy będą nas lubić. Uwaga, spoiler – nie będą! Po pierwsze dlatego, że nie istnieje jakaś jedna obiektywna prawda o nas – to, co jednych w nas zachwyci, innych będzie drażnić. Każdy człowiek jest inny i zarówno jego sympatie, jak i antypatie mówią najwięcej o nim samym. Jeszcze inni zresztą dostrzegą nasze walory i… właśnie dlatego nas znienawidzą. Nienawiść podszyta zazdrością bierze się z kompleksów i zaniżonego poczucia własnej wartości, więc per saldo nadal jest to opowieść o nich, a nie o nas. Nie ma fizycznej szansy, żeby dogodzić wszystkim, szkoda więc czasu, żeby podejmować takie starania. Nikt zresztą nie każe ich podejmować chłopcom. Podobnie, jak nikt w baśniach nie narusza ich nietykalności fizycznej, kiedy są nieprzytomni…

Kochane Dzieci, piszę przede wszystkim do Was. Pamiętajcie, że każde z Was jest niesamowitą, jedyną w swoim rodzaju istotą. Różnice między Wami są piękne i mogą być niesłychanie twórcze, jeśli nie będziecie ich chciały na siłę zacierać, udając kogoś, kim nie jesteście. Jedyne, co nas wszystkich jako ludzi łączy, to równość i prawo do szacunku. Nie dajcie sobie nigdy nikomu wmówić, że jest inaczej!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę swój cover piosenki z bajki „Mój przyjaciel smok”.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Coraz bliżej święta…

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Tegoroczna pandemia uświadomiła nam wszystkim, że nic już nie będzie takie samo jak wcześniej. Dla uważnych obserwatorów życia było to pewnie oczywiste – w końcu wszystko ciągle się zmienia. Jednak rzadko w tak krótkim czasie i na tak wielką skalę. Święta Bożego Narodzenia są na ogół momentem, w którym poprzez powtarzane co roku rytuały odnajdujemy jakąś stabilizację i złudzenie posiadania kontroli nad otaczającym nas chaosem. Być może też dlatego długo podchodziłam do Świąt sceptycznie – ciągłe zmiany oznaczają rozwój, stabilizacja i przewidywalność natomiast prowadzą do powolnego uwsteczniania się. Najwyraźniej zresztą to też jest człowiekowi od czasu do czasu potrzebne, byleby się za długo w takiej rzeczywistości nie zasiedział!

🎄 W poszukiwaniu świątecznej atmosfery

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Choć mijający właśnie rok jest dla mnie wyjątkowy i ważny z przyczyn osobistych, do ostatniego momentu zupełnie nie umiałam poczuć świątecznej atmosfery. Może przez pogodę i brak śniegu, może przez wspomnienie samotnie spędzonej Wielkanocy i do ostatniego momentu brak pewności, czy dotrą zaproszeni przeze mnie goście. No ale przecież nie będę od pogody czy innej sytuacji zewnętrznej uzależniać odczuwania świątecznego klimatu!
Zawzięłam się, jak co roku, wypełniając dom ulubioną świąteczną muzyką (opisywałam ją szczegółowo w poprzednim bożonarodzeniowym wpisie). Najbardziej jednak pomogło po uprzednich porządkach ubranie choinki, przystrojenie mieszkania i wprowadzenie do niego świątecznych aromatów.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🎄 Prezenty!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Jedna rzecz, która cieszy mnie w świętach nieprzerwanie już od wczesnego dzieciństwa, to prezenty! Uwielbiam je oczywiście dostawać, ale też uwielbiam je przygotowywać. Wymyślać, co kogo ucieszy, co się komu przyda. Nie wyobrażam sobie, jak smutne muszą być święta bez prezentów, choć wiem, że w niektórych domach praktykuje się taki zwyczaj. Zdaję sobie sprawę w tego, że im większa rodzina, tym większy wydatek, ale w prezentach nie chodzi przecież o to, żeby były drogie, lecz żeby odzwierciedlały uważność na drugą osobę. Jak często zdarza się przecież, że z kimś żyjemy i nie mamy nawet pojęcia, co sprawi mu radość. Mnie radość porównywalną z dostaniem prezentu (o ile nawet nie większą) przynosi wnikliwa obserwacja osoby, którą mam obdarować. Niektórzy nie lubią nadmiaru niepotrzebnych przedmiotów i cieszą się najbardziej z prezentów praktycznych, inni cenią bibeloty, w których mogą zamknąć miłe wspomnienia, jeszcze inni mają wielkie pasje lub marzenia, do których można prezentem (nawet symbolicznym) nawiązać. Jeśli natomiast nie znamy zbyt dobrze adresata naszego daru, dobrym i bezpiecznym rozwiązaniem jest podzielenie się czymś, co jest dla nas ważne i cenne – np. kupienie mu swojej ulubionej książki z adnotacją, że mocno wpłynęła na nasze życie i mamy nadzieję, że również będzie dla niego istotna. (Tu jednak warto wstrzymać się od tematów niebezpiecznych, jeśli nie znamy dobrze czyichś np. politycznych preferencji.)
Pewną świecką tradycją w moim domu było dołączanie do prezentów zabawnych wierszyków. Co prawda od momentu, kiedy mama zaczęła popełniać wymyślne trzynastozgłoskowce, zrozumiałam że talent poetycki mam raczej po tacie, który był do końca życia wierny starym wypróbowanym częstochowskim rymom. Jednak zarówno pisanie, jak i późniejsze odczytywanie wierszyków sobie dedykowanych, było zawsze miłym wigilijnym akcentem.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🎄 Świąteczne smaki

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Świąteczna atmosfera jest też z całą pewnością zaklęta w smakach wigilijnych potraw. Kompot z suszonych owoców czy aromatyczny wigilijny barszcz na własnym zakwasie spożywam właściwie tylko podczas świąt, więc nieodzownie mi się z nimi kojarzą. Cały zimowo-świąteczny okres umila mi też zawsze kubek rozgrzewającej herbaty z miodem, imbirem, cytryną, pomarańczą i goździkami oraz aromatycznego kakao z piankami Marshmallow.
Ten rok różni się znacząco od lat poprzednich również tym, że zakończyłam wreszcie haniebny proceder jedzenia mięsa. Postanowiłam odrobinę poeksperymentować w kuchni – np. jutro zamiast karpia podam boczniaki marynowane przez noc w sosie grzybowo-sojowym, a potem faszerowane (bądź też raczej lekko natarte) sosem z pieczonych wcześniej: marynowanego czosnku i marynowanego pieprzu i na końcu smażone w klasycznej panierce. Zamierzam podać je z ziemniakami i własną sałatką szwedzką. O ile sam proces przygotowywania od podstaw wigilijnego barszczu bardzo lubię, o tyle lepienia uszek szczerze nie znoszę, mimo że wychodzą mi zawsze pyszne. Umilam sobie tę czynność oglądaniem filmów dokumentalnych o najgorszych morderstwach w historii ludzkości, jednak zaczęli mi się… kończyć mordercy. Kilkugodzinne babranie się w mące, kiedy życie takie krótkie, a napisać trzeba jeszcze tyle tekstów, uważam za jedną z najgłupszych rzeczy ever. Postanowiłam więc w tym roku… odpuścić! Tak, szokujące – nawet dla mnie, ale… nie zrobiłam uszek. Kupiłam gotowe. Postanowiłam nie wkładać swojego czasu i energii w rzeczy, w których nie widzę sensu i które nie dają mi spełnienia. Wszelkie makowe desery z kolei ustąpiły miejsca lekkiemu puddingowi chia na mleku migdałowym z laską wanilii i cukrem migdałowym (za chwilę się za niego zabieram) z kleksem domowej żurawiny z jabłkiem i gruszkami. (Świeże żurawiny przyuważyłam dopiero przedwczoraj w warzywniaku, a już dziś konfitura jest naprawdę przepyszna!) Moje tegoroczne świąteczne dania nawiązują do tradycji, ale przede wszystkim są spójne ze mną, a ich przygotowywanie sprawia mi ogromną przyjemność!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🎄 Kochajmy się w te święta

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Ogromna polaryzacja społeczeństwa, jakiej w ostatnim czasie doświadczamy, z jednej strony niesłychanie zbliża do siebie ludzi myślących podobnie, a z drugiej oddala od siebie tych, którzy myślą od siebie inaczej. Łatwo w takiej atmosferze, skupiając się jedynie na tym, co łączy i dzieli, zapomnieć, jak każdy z nas jest wyjątkowy i unikatowy, a co za tym idzie też o czymś, od czego zależą wszystkie nasze międzyludzkie relacje, czyli miłości własnej. Po raz pierwszy postanowiłam zadać sobie następujące pytanie:

Co mogę zrobić, żeby być w tym przedświątecznym czasie szczęśliwa?

– pytanie, jakie sobie zadałam

Odpowiedzią było ograniczenie wszelkich stresów. Do tej pory wydawało mi się, że są one naturalnie wpisane w tę część grudnia i nic się już z nimi nie da zrobić. Myśląc, jak co roku z niepokojem o przygotowywaniu uszek, uświadomiłam sobie, że skoro nie potrafię przestać się stresować tą wiszącą nade mną czynnością (co samo w sobie jest przecież zupełnie pozbawione sensu), to pozostaje mi tylko zrezygnowanie z niej. Po prostu.
Kiedy rok temu napisałam, z naprawdę sporym przymrużeniem oka:

Dotarcie z nasączoną detergentem ścierą we wszystkie, nawet najbardziej zapomniane przez Boga i ludzi (choć nie przez kurz) zakamarki, wypranie wszelkich możliwych szeroko pojętych tekstyliów od firanek, przez pledy, narzuty i chodniczki aż do pluszaków oraz wyszorowanie klatki schodowej sprawiło, że poczułam się lepszą osobą. Lepszą kobietą.

„Poczuj magię tych świąt”

spotkałam się z literalnym wręcz zrozumieniem przez niektórych Czytelników moich słów, co mnie dość mocno zaskoczyło. Nie to, żeby nie były prawdą moje opisane szczegółowo porządki, ale dałoby mi mocno do myślenia, gdybym z powodu efektywnego wymachiwania ścierą naprawdę poczuła się lepszą osobą. Nie chodzi o to, że uczciwe napracowanie się nie może sprawić ogromnej satysfakcji, bo oczywiście na ogół sprawia, ale już konieczność udowadniania sobie własnej wartości poprzez wykonywanie jakiejkolwiek czynności jest sporym nadużyciem wobec siebie samego. Kult poświęcania się jest w nas niestety mocno zakorzeniony. Wydajemy się sobie lepsi, kiedy zrobimy coś wbrew sobie, kiedy się do czegoś zmusimy. Mało tego, zaczynamy też (na ogół podświadomie oczywiście) wymagać od innych, by poświęcali się dla nas. Tymczasem warto zadać sobie pytanie, o którym pisałam na samym początku tego roku, mianowicie:

Czy to mi służy?

– pytanie, jakie warto sobie zadać

Bo nie chodzi przecież o to, by zmuszać się do czegokolwiek ot tak, dla sportu. Jeśli narzucimy sobie np. ćwiczenia fizyczne lub zaczniemy wdrażać zdrowe nawyki żywieniowe, to gra warta jest świeczki. Ponieważ cel, który chcemy osiągnąć służy nam zdecydowanie, możemy poprzez pracę nad jego osiągnięciem udowodnić sobie wytrwałość oraz to, że umiemy o siebie mądrze i dobrze zadbać. Nigdy jednak nie doszukujmy się w swoich sukcesach dowodów na swoją własną wartość, bo automatycznie w porażkach (nieuniknionych, kiedy cokolwiek się robi) szybko znajdziemy dowody na jej brak, a nasza wartość jest absolutnie niezależna od naszych działań. Nie musimy jej nikomu udowadniać (a już zwłaszcza sobie!). Punktem wyjścia wszelkich naszych działań powinny być słowa, które są niesłychanie mądre i ważne, mianowicie:

You are enough!

– słowa, które powinny być mottem życiowym każdego człowieka

Dbajmy o siebie, zmuszajmy się do aktywności fizycznej i intelektualnej, rozwijajmy się, pokonujmy kolejne swoje słabości tylko, jeśli poczujemy, że to nam służy, że nas wzmacnia. Jak powiedziała kiedyś moja ukochana Laurie Anderson, cytując swojego buddyjskiego mentora:

Jesteśmy na tym świecie po to, żeby mieć tu naprawdę, naprawdę, NAPRAWDĘ wspaniały czas!

Pamiętajmy, że jedynie od nas zależy to, jak przeżyjemy nasze życie i czy będziemy szczęśliwi. To tylko i wyłącznie kwestia wyboru.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę swój cover uroczej świątecznej piosenki (cover wersji Michaela Bublé), składając Wszystkim swoim Czytelnikom najlepsze świąteczne życzenia!

P.S.2 Korzystając z blogowych statystyk, wybrałam trzy języki krajów, w których jestem czytana najczęściej i postanowiłam stworzyć dla Was kartki świąteczne.
Dziękuję, że jesteście❣️

List do Artystów – sympatyków partii obecnie rządzącej

fot. Geo Dask

Nie zdarza mi się ujawniać prywatnej korespondencji. Znalazłam się jednak w sytuacji wyjątkowej, w której zrozumiałam, że zdobędę się na napisanie listu dopiero pod warunkiem, że przybierze on blogową postać. Wiem, do kogo go adresuję, ale wierzę też, że nie jestem jedyną osobą przecierającą oczy ze zdumienia, że ludzie, których prywatnie znam, cenię i szanuję, mogą dziś w jakikolwiek sposób popierać obecną władzę.
Moim naturalnym środowiskiem jest świat artystyczny, zwracam się więc w swoim liście do tej bardzo specyficznej, wyjątkowej grupy ludzi.

Drodzy Artyści,

linia dzieląca Polaków (dziś bardziej niż kiedykolwiek) niemal nie przebiega przez grono otaczających mnie na co dzień bliskich osób. Sympatykami partii obecnie rządzącej okazali się albo znajomi dużo dalsi, z którymi już wcześniej nie było mi specjalnie po drodze, albo ludzie, których uważałam za wartościowych, ale znałam na tyle krótko, że łatwo mi było zerwać z nimi kontakty; bo ze wstydem przyznaję, że uległam zero-jedynkowemu myśleniu i odcinając się od wszystkiego, co mnie brzydzi i przeraża, odrzuciłam też ludzi, którzy to, co mnie brzydzi i przeraża popierają, nie próbując ich najpierw zrozumieć. Z zażenowaniem myślałam o przekonywaniu jakiejkolwiek dorosłej osoby, zwłaszcza po doświadczeniu II wojny światowej, że dawanie władzy nacjonalistom jest, najdelikatniej mówiąc, niebezpieczne. Z oszołomieniem i niedowierzaniem przyjmowałam do wiadomości, że ludzi ceniących niewiarygodną klasę  Witolda Lutosławskiego (znanego nam wszystkim osobiście) nie razi poziom kultury osobistej reprezentowany przez polityków partii obecnie rządzącej. Zaczynam dostrzegać, że błędem musiało być założenie, że nie widzicie tego, co ja – być może wybieraliście w Waszym odczuciu po prostu mniejsze zło. Nigdy o to niestety nie zapytałam… A dziś stoimy po dwóch stronach politycznej barykady. Ja jestem nazywana przez „Wasz obóz” m.in.: lewaczką, morderczynią dzieci, lewacką kurwą szmatą oraz czarownicą, Wy z kolei jesteście nazywani przez „mój obóz” m.in.: ciemnogrodem, faszystami, katotalibami i prawakami (nie przytaczam najgorszych określeń nie po to, by wybielić „swój obóz”, lecz żeby nikogo nie obrażać – już wymienione wyżej słowa wzbudzają mój niesmak). Język wojenny charakteryzuje mocna radykalizacja, natomiast my się przecież znamy. Wiemy, że każdy z nas jest wrażliwą, twórczą, wartościową osobą. Dlatego przychodzę dziś do Was bez barw ochronnych. Zdjęłam z bluzki przypinkę z napisem „Wydupcać” i broszkę z czerwoną filcową błyskawicą. Zmyłam z twarzy makijaż, a z ręki numer telefonu do prawnika (bez niego czuję się jeszcze mniej bezpiecznie, biorąc udział w legalnych zgromadzeniach). Przychodzę szczerze z Wami porozmawiać, nie walczyć. Ta rozmowa powinna się odbyć już dawno temu.
Pokojowe nastawienie nie oznacza jednak braku szczerości. Im szybciej to z siebie wyrzucę, tym będzie lepiej i zdrowiej, bo duszenie w sobie pretensji przeradza się przeważnie w pasywną agresję, która nie jest nam tu do niczego potrzebna. Moi Drodzy, mam do Was, Wyborców PiS-u, ogromny żal za przyczynienie się do dzisiejszej sytuacji politycznej. Nie chodzi o wytykanie pomyłek, bo te zdarzają się każdemu (moje największe polityczne fascynacje zawodziły mnie niestety za każdym razem). Chodzi po pierwsze o świadomość pomylenia się, a po drugie o połączenie skutku z przyczyną – bezpośrednią przyczyną tego, że wygrała partia obecnie rządząca jest liczba oddanych na nią głosów. Również Waszych.
Jednym z bardzo niewielu minusów pisania jest ten, że nie sposób zobaczyć  reakcji czytelników. Nie mam więc pewności, czy podzielacie moje doświadczenie wojny polsko-polskiej i na ile przeraża Was to, co się dzieje. A dzieje się fatalnie – najważniejszy dokument w państwie, czyli Konstytucja, jest przez obecnie rządzących notorycznie łamany. Opowiem najpierw o swoim własnym doświadczeniu, żeby nie zostać posądzoną o uogólnianie. Nigdy nie złamałam prawa i choć w dalszym ciągu nic się w tej kwestii nie zmieniło, ściga mnie policja, posługując się kłamstwami, pomówieniami, manipulacjami (nachodząc moich bliskich) i nieudolnymi próbami zastraszania. Co prawda na razie przypomina bardziej Oddział Specjalny z „Nagiej broni” z Lesliem Nielsenem, ale pałki teleskopowe i gaz pieprzowy użyte w Warszawie wobec uczestniczek pokojowej manifestacji nie są już takie zabawne. Skłamałabym, mówiąc że żyję w strachu, bo mało czego się boję (może to jakiś neurologiczny defekt, a może geny taty). Jednak otaczają mnie niesamowici młodzi ludzie, którzy nieraz muszą przezwyciężyć swój lęk, by postąpić przyzwoicie. Rozpiera mnie duma, kiedy na nich patrzę, ale zdrowo funkcjonujące państwo nie powinno wystawiać odwagi swoich obywateli na próbę. Owładnięty żądzą władzy dyktator z Żoliborza, którego popieracie (czy naprawdę jeszcze popieracie?), zrobił z policji stróżów bezprawia nastawionych na walkę z uczciwymi obywatelami. I piszę tu o codzienności zarówno swojej, jak i całego swojego środowiska (a nie należę przecież ani do ONR-u, ani do jakiejkolwiek kibolskiej grupy – otaczają mnie cudowne, mądre, inteligentne, niebanalne, twórcze osoby).
Część z Was jest kobietami. Naprawdę udaje się Wam pogodzić Waszą cudowną kobiecą wrażliwość i duszę z tezami wygłaszanymi przez starych cynicznych mizoginów, marzących o powrocie do zatęchłego patriarchatu? Wszyscy jesteście niesamowitymi Artystami, Kompozytorami. Czy macie jakieś złudzenia, że którykolwiek z obecnie rządzących polityków umiałby wysłuchać w skupieniu chociaż jednego z Waszych wymagających utworów i cokolwiek z niego zrozumieć? (Od razu, odpierając ewentualne kontrargumenty, zaznaczę, że Donalda Tuska wieki temu widywałam na Warszawskiej Jesieni regularnie.) Nie przeszkadza Wam wsparcie obecnego rządu dla twórców disco-polo (przy zerowym wsparciu dla Was)? Część z Was jest głęboko wierząca. Naprawdę udaje się Wam pogodzić wiarę w Jezusa, który stawał zawsze w obronie słabszych (a do faryzeuszy podchodził z dużą dozą sceptycyzmu, będąc wyczulonym na tych fałszywych) z nagonką na mniejszość LGBTQ czy szczucie Polaków na siebie? Jak to możliwe? Jak do tego doszło?
Pochodzimy z tych samych kręgów, tych samych na ogół ludzi uważamy za autorytety. Większość z Was uwielbiała mojego tatę. Ceniliście go nie tylko za jego ogromne zawodowe dokonania, ale przede wszystkim za to, jakim był człowiekiem. Za jego wielkie serce, wrażliwość, autentyczną miłość bliźniego, niezwykłość. Czy naprawdę myślicie, że człowiek, który do końca życia nie mógł się otrząsnąć z tego, że Regan (w czasie, kiedy był gubernatorem, a tata wykładał w Stanach) nasłał na studentów policję, dziś przyklasnąłby napuszczaniu umundurowanych i nieumundurowanych bandytów na pokojowo manifestujący tłum, składający się w większości z kobiet i młodzieży? Wiecie tak samo dobrze jak ja, że byłby tym zdruzgotany. Czy to nie wzbudza w Was chociażby wątpliwości, czy Wasz wybór był słuszny?
Możecie odnieść wrażenie, że próbuję Was przekonać do swoich racji. Sęk w tym, że o ile niemal wszystko wydaje mi się względne (łącznie z czasem i przestrzenią), tu mam całkowitą pewność, że istnieją tylko dwie strony: dobra i zła; i że – nad czym bardzo ubolewam – stoicie po tej niewłaściwej. Chciałabym zrozumieć dlaczego. Zapytam więc może:

  • Jakiej Polski chcecie?
  • Czego się obawiacie?
  • Jakie wartości są dla Was najważniejsze?

Mocno wierzę w to, że szczera rozmowa i zwrócenie się w głąb samego siebie pomaga wydostać się z narracji „dwóch stron”, której każdy z nas ulega. (Oczywiście ja też – pisałam o tym niedawno w tekście „Weto dla zabijania gospodarki”, do którego lektury serdecznie Was zapraszam.) Sama również odpowiem na zadane Wam wyżej pytania.

  • Chcę Polski wolnej, nowoczesnej, otwartej oczywiście na Unię Europejską, ale też na resztę świata. Nie tylko dlatego, że jestem już z pokolenia Polaków, którzy określają się przede wszystkim jako Europejczycy, ale też dlatego, że jestem córką Józefa Patkowskiego – wielkiego ambasadora Polski poza jej granicami (i tam również bardzo cenionego), a równocześnie obywatela świata, którego zawsze najbardziej interesował człowiek bez względu na swoje pochodzenie.
  • Najbardziej obawiam się wszelkiego typu fanatyzmu, zwłaszcza narzuconego odgórnie. Fanatyzm – charakterystyczny dla sekt – zamyka głowy, zabija kreatywność, a dodatkowo jest doskonałym narzędziem do cynicznego manipulowania masami. Żaden bóg, żadna tradycja i żaden kraj nie są warte pójścia tą drogą.
  • Najważniejszą wartością nieprzerwanie jest dla mnie wolność. Wolność wyboru, wolność decydowania o sobie, wolność tworzenia. Z rodziną czy patriotyzmem mam już problem. Tata, jak doskonale wiecie, nigdy nie przeceniał roli więzów krwi – liczyli się dla niego ludzie, przyjaciele. Jeśli przy okazji byli z nim spokrewnieni, to fajnie, ale nie musieli być, żeby ich szczerze kochał i szanował. I na odwrót – fakt, że ktoś był członkiem jego rodziny nie zapewniał temu komuś większych względów taty z automatu. Mam tak samo. Patriotyzm z kolei praktykuję, badając język, ucząc go w szkole, pisząc. Jeśli jednak Polska stanie między mną a moją wolnością, nawet się nie zawaham, z której z tych dwóch bez żalu zrezygnować.
    Jednym z przejawów mojego patriotyzmu ostatnio jest aktywny udział w Strajku Kobiet Podhale i opisywanie naszych działań w specjalnie do tych celów stworzonej e-gazecie „Halny – wiatr zmian”. Bez względu na różnice, jakie są między nami, wiem, że cenicie moje pióro. Zapraszam więc gorąco do lektury.

Z nNajserdeczniejszymi przedświątecznymi życzeniami,
marianNa patkowska

e-gazeta “Halny – wiatr zmian”

P.S. Na deser łączę znakomity cover słynnej piosenki „Kocham wolność” mojej koleżanki z równoległej klasy ze szkoły muzycznej – utalentowanej Magdy Grabowskiej.

Idziemy po wolność

fot. Marianna Patkowska

artykuł z mojej e-gazety “Halny – wiatr zmian”

Wczoraj (13 grudnia), z okazji 39. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego,   w Zakopanem przy oczku wodnym na Krupówkach  miało miejsce wydarzenie „Idziemy po wolność/Idziemy po wszystko”. Spotkaliśmy się porozmawiać oraz złożyć obecnemu rządowi życzenia z okazji nadchodzących świąt. Niezwykle cennym doświadczeniem, zwłaszcza dla młodszych pokoleń, było wysłuchanie wspomnień ludzi, którzy doskonale pamiętali 13 grudnia 1981. To były historie młodych wtedy osób, przerażonych nową, niezrozumiałą rzeczywistością. Rzeczywistością z jednej strony dużo straszniejszą od tej, z którą przyszło się nam dziś mierzyć, a z drugiej strony… straszniejszą tylko trochę.

Historia pisana od nowa

fot. Marianna Patkowska

Strajkowi Kobiet Podhale towarzyszył Komitet Obrony Demokracji na Podhalu. Przemówienia jego członków za każdym razem odbudowują moją nadwątloną wiarę w istnienie tzw. kultury słowa w debacie publicznej. Przewodniczący podhalańskiego KOD-u mówił m.in. o zakłamywaniu historii poprzez powolne wymazywanie z jej kart m.in. Tadeusza Mazowieckiego, Jacka Kuronia, Bronisława Geremka czy Lecha Wałęsy i doklejanie w ich miejsce ludzi, którzy się na tych kartach nigdy nie zapisali. Mówił również o odpowiedzialności każdego, kto nie przeciwstawia się nieprawdzie.

Dziś słyszymy, jak Mateuszek Morawiecki walczył w Powstaniu Warszawskim, ale nikt nie ma odwagi powiedzieć głośno: „chłopie, kłamiesz”!

– cytat z pamięci

Przypomniało mi to sytuację z mojego podwórka: tata stworzył pierwszy i jeden z ważniejszych ośrodków muzyki elektroakustycznej w Polsce – Studio Eksperymentalne Polskiego Radia. Zatrudnił w nim – „do noszenia kabli”, jak to nie bez życzliwości opisywał – młodego chłopaka, Eugeniusza Rudnika. Rudnik okazał się niezwykle zdolnym i ambitnym człowiekiem. Pod wpływem taty (i z pewną jego pomocą) poszedł na studia i profesjonalnie zajął się reżyserią dźwięku, a po jakimś czasie zaczął nawet sam komponować. Piękna historia – można powiedzieć amerykański sen (przy zachowaniu geograficznych proporcji). Z jakim więc zdziwieniem tata kilka tygodni po wyrzuceniu z Polskiego Radia przeczytał w wywiadzie z Rudnikiem, że ten był w swoim mniemaniu „współzałożycielem Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia”.
Megalomania i bajkopisarstwo – raz tylko groteskowe, innym razem niebezpieczne – po prostu wpisane są w naturę niektórych ludzi. Trzeba to przyjąć. Jednak przeciwstawianie się kłamstwom historycznym jest obowiązkiem każdego, kto je zdemaskuje. Największym grzechem jest grzech zaniedbania. Dlatego, zwłaszcza dziś, lekturą obowiązkową dla każdego Polaka powinna być „Uległość” Houellebecqa – to literackie arcydzieło przerażająco wręcz trafnie opisuje skutki bierności wobec zła.

Idziemy po wszystko

fot. Marianna Patkowska

Nazwa „Idziemy po wolność/Idziemy po wszystko” znakomicie oddaje nastroje i potrzeby manifestujących. Punktem zapalnym i powodem do wyjścia na ulice było zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej, ale dziś chodzi już o znacznie, znacznie więcej. Nie o wyszarpywanie skrawków kolejno nam zabieranych podstawowych praw (wszystkim zdziwionym „czy prawo do aborcji jest prawem podstawowym” spieszę wyjaśnić, że jednym z podstawowych praw człowieka jest prawo do decydowania o swoim ciele), ale o – mówiąc dosadnie – odpierdolenie się od naszej wolności raz na zawsze.
Jedna z uczestniczek wczorajszego spotkania przypomniała bardzo ważną rzecz, o której cała partia obecnie rządząca, a także niestety część społeczeństwa najwyraźniej zapomniała:

rząd ma społeczeństwu służyć, bo składa się z zatrudnionych przez nie urzędników.

Tym samym, jeśli ten przekracza swoje (nomen omen) kompetencje, notorycznie łamiąc najważniejszy dokument w państwie, czyli konstytucję, mamy prawo, a nawet obowiązek go zwolnić. Po prostu. (To, że od jakiegoś czasu rządzi nami z tylnego siedzenia Władimir Putin, nie oznacza, że mamy się zgadzać na carat.)
Ktoś zauważył też, że powodem strajków wielu grup zawodowych często są dopiero cięcia budżetowe – ludziom drastycznie zmienia się sytuacja finansowa i dlatego wychodzą na ulice. Tymczasem stopniowe odbieranie wolności trudniej zauważyć, jednak ono zawsze dzieje się najpierw. Jesteśmy przez obecny rząd okradani nie tylko z pieniędzy, ale przede wszystkim z wolności, która jest wartością nadrzędną.
Nie chcę przez to powiedzieć, że osoby protestujące z powodów ekonomicznych nie powinny manifestować swojego niezadowolenia – powinny. Każdy z nas jest inny, ma inne potrzeby, często też inne poglądy, a łączy nas wspólna niechęć do obecnego rządu, który próbujemy obalić. Razem jesteśmy ogromną siłą i to jest piękne. Zależy mi jednak na uświadomieniu wszystkim, że – jakkolwiek abstrakcyjnie by to nie zabrzmiało – brak pieniędzy, jeśli obudzimy się w państwie totalitarnym, naprawdę będzie naszym najmniejszym zmartwieniem.

Zakończę dzisiejszy wpis wierszem Kornela Filipowicza „Niewola” wielokrotnie cytowanym  przez inicjatorkę Strajku Kobiet Podhale na manifestacjach.

W państwie totalitarnym
Wolność
Nie będzie nam odebrana
Nagle
Z dnia na dzień
Z wtorku na środę
Będą nam jej skąpić powoli
Zabierać po kawałku
(Czasem nawet oddawać
Ale zawsze mniej, niż zabrano)
Codziennie po trochę
W ilościach niezauważalnych
Aż pewnego dnia
Po kilku lub kilkunastu latach
Zbudzimy się w niewoli

Ale nie będziemy o tym wiedzieli
Będziemy przekonani
Że tak być powinno
Bo tak było zawsze.

– „Niewola” Kornel Filipowicz

P.S. Na deser łączę równie poruszającą piosenkę Tymona Tymańskiego „Wolność” z płyty „Paszkwile” – jednego z moich ulubionych krążków ostatniego czasu.

Strajk Kobiet Podhale