Józef Patkowski. Od „maszyn piekielnych” do Studia Eksperymentalnego PR

Kilka dni temu skontaktowała się ze mną Radiowa Dwójka, proponując udział w programie „Dwie do setki” poświęconym mojemu tacie, Józefowi Patkowskiemu. Byłam początkowo trochę sceptycznie nastawiona, mając w pamięci jego niedawno powstałą biografię, do której mam sporo zastrzeżeń (opisanych szczegółowo TUTAJ). Autorzy audycji szybko mnie jednak ujęli ogromną kulturą osobistą oraz rzeczową odpowiedzią na moje liczne pytania o konkrety. Powstała piękna, ciekawa audycja przybliżająca postać Józefa Patkowskiego. Miałam zaszczyt w niej wystąpić podczas piętnastominutowej telefonicznej rozmowy na żywo. Myślę, że Dzień Ojca jest znakomitym momentem na zachęcenie do posłuchania programu, którego emisja miała miejsce w sobotę 19.06.2021 na antenie Radiowej Dwójki.

P.S. Na deser łączę jedną z ulubionych piosenek Taty z repertuaru Elektrycznych Gitar, do których oboje mieliśmy dużą słabość.

Matka Rewolucji na Podhalu

fot. Maciej Jonek

Z okazji pierwszego Dnia Kobiet od momentu powstania mojego bloga, wprowadziłam tradycję zamieszczania w tym dniu wpisu, w którym wyłaniam zupełnie subiektywnie osiem kobiet roku. Wszyscy jednak wiemy, że 2020 był rokiem pod każdym względem wyjątkowym. Postanowiłam dać temu wyraz również tutaj, opisując tylko jedną Kobietę Roku oczami nNi. Wybór był dla mnie absolutnie oczywisty.

***

Kiedy jesienią zaczęto nas straszyć zaostrzeniem ustawy antyaborcyjnej, oboje z partnerem wiedzieliśmy, że trzeba wyjść na ulicę i zamanifestować swoją niezgodę. (Zwłaszcza tu, na Podhalu, w bastionie partii obecnie rządzącej.) Poczucie obowiązku nie oznaczało jednak w moim przypadku entuzjazmu. W przeciwieństwie do doświadczeń mojego partnera, moje strajkowe były bardzo skromne. Czarne marsze, w których brałam udział wspominam raczej źle, prawdopodobnie dlatego, że będąc (co prawda niezwykle ekshibicjonistycznym, ale jednak) introwertykiem, nie najlepiej odnajduję się w tłumie. Myślę, że moje wyobcowanie mogło być też spowodowane wyjątkowo nieprzyjemną atmosferą. (Nie opuściłam w końcu rodzinnej Warszawy bez powodu.) Idąc więc w pewne październikowe popołudnie z partnerem za rękę na zakopiańską manifestację, rozmyślałam głównie o czekających nas później zakupach w pobliskim (i przy okazji jedynym) Lidlu. Kiedy doszliśmy do całkiem nawet licznej grupy manifestujących… spostrzegłam Ją. Stała na samochodzie, na tle gór i była w tym zachwycająca. Biła od niej niesamowita siła i to, co bez zastanowienia mogę nazwać charyzmą. Mówiła pięknie i mądrze, a równocześnie do każdego, co jest niewiarygodną umiejętnością. Stanęłam oczarowana i zahipnotyzowana. Uroniłam nawet kilka łez. Nie przypomnę sobie dziś, co dokładnie mówiła. Pamiętam tylko ogarniające mnie poczucie jedności z ludźmi, którzy tak samo jak ja nie zgadzają się na nonszalancję i cynizm obecnej władzy. Pamiętam, że na chwilę uwierzyłam na nowo w ten naród, co do którego od lat już nie mam złudzeń. Pamiętam, że urosło mi serce, kiedy rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam mnóstwo naprawdę młodych ludzi. Ludzi, którzy dopiero za chwilę uzyskają prawa wyborcze. Ludzi mądrych, świadomych.
Dziewczyna przemawiająca do nich (do nas) z samochodu jawiła się jako intrygująca mieszanina wszystkiego, co najciekawsze. Z jednej strony była cudownie zadziornym i dzikim głosem tłumu, z drugiej niekwestionowanym liderem budzącym widoczny respekt (wystarczyło przez chwilę poobserwować policjantów ochraniających manifestację), z trzeciej znakomitym, merytorycznym mówcą. Kiedy wszyscy zaczęli się rozchodzić do domów, a ja powoli wracałam do siebie, partner zaskoczył mnie potrzebą podzielenia się kilkoma uwagami starego strajkowego weterana z Kobietą, która tak mnie zachwyciła. I to był początek niesamowitej przygody, podczas której dane mi było przyglądać się z bliska Marcie – inicjatorce Strajku Kobiet Podhale.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że kiedy reszta Polski walczy z obecną władzą, my tu na Podhalu borykamy się z problemami innego kalibru. Dziadersi zasiadający w Radzie Miasta Zakopane od dziewięciu lat łamią prawo, nie podpisując uchwały antyprzemocowej i choć nie są ponoć w tej decyzji jednomyślni, jednak przeciwnicy niepodpisania tej uchwały, mówiąc najdelikatniej, nie byli w swoim sprzeciwie przez niemal dekadę skuteczni. I nagle pojawia się Marta (przyjezdna niepijąca weganka, mówiąca wprost o aborcji) i swoim magnetyzmem i determinacją skupia uwagę największych (jeszcze) wolnych mediów, a sprawa zyskuje niesłychany rozgłos. W szybkim czasie staje się obiektem ogromnej niechęci (wyrażanej także pogróżkami), ale równocześnie też zjednuje sobie rzesze podhalańskich kobiet, w których drzemie przecież ogromna – choć przez lata uśpiona – siła.
Strajk Kobiet Podhale jest wyjątkowy i tak inny od pozostałych, bo skupia się przede wszystkim na jednostce. Jako jedyny w Polsce jest też tak otwarty na dialog. Zrzesza kobiety (chociaż nie tylko kobiety) o bardzo czasem odmiennych poglądach. Charyzma Marty i jej autentyczna, niewiarygodna empatia sprawiają, że ludzie się przed nią otwierają, bo wiedzą, że zostaną wysłuchani. Ma dla nich czas i serce. Mnie we wspólnej pracy urzekł jej wrodzony talent organizacyjny. Umie tak poprowadzić spotkanie grupy bardzo różnych osób, by gdzieś po drodze nie rozmył się sens. Asertywność połączona z delikatnością to bajeczna kombinacja! Doskonale potrafi też wyczuć ludzi i delegować zadania tak, by każdy nie tylko miał ogromną radość i satysfakcję ze swojej pracy, ale też – co chyba jeszcze ważniejsze – by nieustannie się rozwijał. Sama byłam świadkiem niesamowitych przemian skrajnych introwertyków w waleczne, odważne, zintegrowane ze sobą osoby.
Ogromne skupienie i oddanie sprawie Marty przekłada się na dużą skuteczność strajkowych działań. Z drugiej strony urzeka mnie w niej też cecha niezwykle dziś rzadko u ludzi spotykana – skromność.
Marto, robisz rzeczy wielkie i popychasz innych do robienia rzeczy wielkich. Dziękuję!

fot. Maciej Jonek

Coraz bliżej święta…

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Tegoroczna pandemia uświadomiła nam wszystkim, że nic już nie będzie takie samo jak wcześniej. Dla uważnych obserwatorów życia było to pewnie oczywiste – w końcu wszystko ciągle się zmienia. Jednak rzadko w tak krótkim czasie i na tak wielką skalę. Święta Bożego Narodzenia są na ogół momentem, w którym poprzez powtarzane co roku rytuały odnajdujemy jakąś stabilizację i złudzenie posiadania kontroli nad otaczającym nas chaosem. Być może też dlatego długo podchodziłam do Świąt sceptycznie – ciągłe zmiany oznaczają rozwój, stabilizacja i przewidywalność natomiast prowadzą do powolnego uwsteczniania się. Najwyraźniej zresztą to też jest człowiekowi od czasu do czasu potrzebne, byleby się za długo w takiej rzeczywistości nie zasiedział!

🎄 W poszukiwaniu świątecznej atmosfery

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Choć mijający właśnie rok jest dla mnie wyjątkowy i ważny z przyczyn osobistych, do ostatniego momentu zupełnie nie umiałam poczuć świątecznej atmosfery. Może przez pogodę i brak śniegu, może przez wspomnienie samotnie spędzonej Wielkanocy i do ostatniego momentu brak pewności, czy dotrą zaproszeni przeze mnie goście. No ale przecież nie będę od pogody czy innej sytuacji zewnętrznej uzależniać odczuwania świątecznego klimatu!
Zawzięłam się, jak co roku, wypełniając dom ulubioną świąteczną muzyką (opisywałam ją szczegółowo w poprzednim bożonarodzeniowym wpisie). Najbardziej jednak pomogło po uprzednich porządkach ubranie choinki, przystrojenie mieszkania i wprowadzenie do niego świątecznych aromatów.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🎄 Prezenty!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Jedna rzecz, która cieszy mnie w świętach nieprzerwanie już od wczesnego dzieciństwa, to prezenty! Uwielbiam je oczywiście dostawać, ale też uwielbiam je przygotowywać. Wymyślać, co kogo ucieszy, co się komu przyda. Nie wyobrażam sobie, jak smutne muszą być święta bez prezentów, choć wiem, że w niektórych domach praktykuje się taki zwyczaj. Zdaję sobie sprawę w tego, że im większa rodzina, tym większy wydatek, ale w prezentach nie chodzi przecież o to, żeby były drogie, lecz żeby odzwierciedlały uważność na drugą osobę. Jak często zdarza się przecież, że z kimś żyjemy i nie mamy nawet pojęcia, co sprawi mu radość. Mnie radość porównywalną z dostaniem prezentu (o ile nawet nie większą) przynosi wnikliwa obserwacja osoby, którą mam obdarować. Niektórzy nie lubią nadmiaru niepotrzebnych przedmiotów i cieszą się najbardziej z prezentów praktycznych, inni cenią bibeloty, w których mogą zamknąć miłe wspomnienia, jeszcze inni mają wielkie pasje lub marzenia, do których można prezentem (nawet symbolicznym) nawiązać. Jeśli natomiast nie znamy zbyt dobrze adresata naszego daru, dobrym i bezpiecznym rozwiązaniem jest podzielenie się czymś, co jest dla nas ważne i cenne – np. kupienie mu swojej ulubionej książki z adnotacją, że mocno wpłynęła na nasze życie i mamy nadzieję, że również będzie dla niego istotna. (Tu jednak warto wstrzymać się od tematów niebezpiecznych, jeśli nie znamy dobrze czyichś np. politycznych preferencji.)
Pewną świecką tradycją w moim domu było dołączanie do prezentów zabawnych wierszyków. Co prawda od momentu, kiedy mama zaczęła popełniać wymyślne trzynastozgłoskowce, zrozumiałam że talent poetycki mam raczej po tacie, który był do końca życia wierny starym wypróbowanym częstochowskim rymom. Jednak zarówno pisanie, jak i późniejsze odczytywanie wierszyków sobie dedykowanych, było zawsze miłym wigilijnym akcentem.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🎄 Świąteczne smaki

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Świąteczna atmosfera jest też z całą pewnością zaklęta w smakach wigilijnych potraw. Kompot z suszonych owoców czy aromatyczny wigilijny barszcz na własnym zakwasie spożywam właściwie tylko podczas świąt, więc nieodzownie mi się z nimi kojarzą. Cały zimowo-świąteczny okres umila mi też zawsze kubek rozgrzewającej herbaty z miodem, imbirem, cytryną, pomarańczą i goździkami oraz aromatycznego kakao z piankami Marshmallow.
Ten rok różni się znacząco od lat poprzednich również tym, że zakończyłam wreszcie haniebny proceder jedzenia mięsa. Postanowiłam odrobinę poeksperymentować w kuchni – np. jutro zamiast karpia podam boczniaki marynowane przez noc w sosie grzybowo-sojowym, a potem faszerowane (bądź też raczej lekko natarte) sosem z pieczonych wcześniej: marynowanego czosnku i marynowanego pieprzu i na końcu smażone w klasycznej panierce. Zamierzam podać je z ziemniakami i własną sałatką szwedzką. O ile sam proces przygotowywania od podstaw wigilijnego barszczu bardzo lubię, o tyle lepienia uszek szczerze nie znoszę, mimo że wychodzą mi zawsze pyszne. Umilam sobie tę czynność oglądaniem filmów dokumentalnych o najgorszych morderstwach w historii ludzkości, jednak zaczęli mi się… kończyć mordercy. Kilkugodzinne babranie się w mące, kiedy życie takie krótkie, a napisać trzeba jeszcze tyle tekstów, uważam za jedną z najgłupszych rzeczy ever. Postanowiłam więc w tym roku… odpuścić! Tak, szokujące – nawet dla mnie, ale… nie zrobiłam uszek. Kupiłam gotowe. Postanowiłam nie wkładać swojego czasu i energii w rzeczy, w których nie widzę sensu i które nie dają mi spełnienia. Wszelkie makowe desery z kolei ustąpiły miejsca lekkiemu puddingowi chia na mleku migdałowym z laską wanilii i cukrem migdałowym (za chwilę się za niego zabieram) z kleksem domowej żurawiny z jabłkiem i gruszkami. (Świeże żurawiny przyuważyłam dopiero przedwczoraj w warzywniaku, a już dziś konfitura jest naprawdę przepyszna!) Moje tegoroczne świąteczne dania nawiązują do tradycji, ale przede wszystkim są spójne ze mną, a ich przygotowywanie sprawia mi ogromną przyjemność!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🎄 Kochajmy się w te święta

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Ogromna polaryzacja społeczeństwa, jakiej w ostatnim czasie doświadczamy, z jednej strony niesłychanie zbliża do siebie ludzi myślących podobnie, a z drugiej oddala od siebie tych, którzy myślą od siebie inaczej. Łatwo w takiej atmosferze, skupiając się jedynie na tym, co łączy i dzieli, zapomnieć, jak każdy z nas jest wyjątkowy i unikatowy, a co za tym idzie też o czymś, od czego zależą wszystkie nasze międzyludzkie relacje, czyli miłości własnej. Po raz pierwszy postanowiłam zadać sobie następujące pytanie:

Co mogę zrobić, żeby być w tym przedświątecznym czasie szczęśliwa?

– pytanie, jakie sobie zadałam

Odpowiedzią było ograniczenie wszelkich stresów. Do tej pory wydawało mi się, że są one naturalnie wpisane w tę część grudnia i nic się już z nimi nie da zrobić. Myśląc, jak co roku z niepokojem o przygotowywaniu uszek, uświadomiłam sobie, że skoro nie potrafię przestać się stresować tą wiszącą nade mną czynnością (co samo w sobie jest przecież zupełnie pozbawione sensu), to pozostaje mi tylko zrezygnowanie z niej. Po prostu.
Kiedy rok temu napisałam, z naprawdę sporym przymrużeniem oka:

Dotarcie z nasączoną detergentem ścierą we wszystkie, nawet najbardziej zapomniane przez Boga i ludzi (choć nie przez kurz) zakamarki, wypranie wszelkich możliwych szeroko pojętych tekstyliów od firanek, przez pledy, narzuty i chodniczki aż do pluszaków oraz wyszorowanie klatki schodowej sprawiło, że poczułam się lepszą osobą. Lepszą kobietą.

„Poczuj magię tych świąt”

spotkałam się z literalnym wręcz zrozumieniem przez niektórych Czytelników moich słów, co mnie dość mocno zaskoczyło. Nie to, żeby nie były prawdą moje opisane szczegółowo porządki, ale dałoby mi mocno do myślenia, gdybym z powodu efektywnego wymachiwania ścierą naprawdę poczuła się lepszą osobą. Nie chodzi o to, że uczciwe napracowanie się nie może sprawić ogromnej satysfakcji, bo oczywiście na ogół sprawia, ale już konieczność udowadniania sobie własnej wartości poprzez wykonywanie jakiejkolwiek czynności jest sporym nadużyciem wobec siebie samego. Kult poświęcania się jest w nas niestety mocno zakorzeniony. Wydajemy się sobie lepsi, kiedy zrobimy coś wbrew sobie, kiedy się do czegoś zmusimy. Mało tego, zaczynamy też (na ogół podświadomie oczywiście) wymagać od innych, by poświęcali się dla nas. Tymczasem warto zadać sobie pytanie, o którym pisałam na samym początku tego roku, mianowicie:

Czy to mi służy?

– pytanie, jakie warto sobie zadać

Bo nie chodzi przecież o to, by zmuszać się do czegokolwiek ot tak, dla sportu. Jeśli narzucimy sobie np. ćwiczenia fizyczne lub zaczniemy wdrażać zdrowe nawyki żywieniowe, to gra warta jest świeczki. Ponieważ cel, który chcemy osiągnąć służy nam zdecydowanie, możemy poprzez pracę nad jego osiągnięciem udowodnić sobie wytrwałość oraz to, że umiemy o siebie mądrze i dobrze zadbać. Nigdy jednak nie doszukujmy się w swoich sukcesach dowodów na swoją własną wartość, bo automatycznie w porażkach (nieuniknionych, kiedy cokolwiek się robi) szybko znajdziemy dowody na jej brak, a nasza wartość jest absolutnie niezależna od naszych działań. Nie musimy jej nikomu udowadniać (a już zwłaszcza sobie!). Punktem wyjścia wszelkich naszych działań powinny być słowa, które są niesłychanie mądre i ważne, mianowicie:

You are enough!

– słowa, które powinny być mottem życiowym każdego człowieka

Dbajmy o siebie, zmuszajmy się do aktywności fizycznej i intelektualnej, rozwijajmy się, pokonujmy kolejne swoje słabości tylko, jeśli poczujemy, że to nam służy, że nas wzmacnia. Jak powiedziała kiedyś moja ukochana Laurie Anderson, cytując swojego buddyjskiego mentora:

Jesteśmy na tym świecie po to, żeby mieć tu naprawdę, naprawdę, NAPRAWDĘ wspaniały czas!

Pamiętajmy, że jedynie od nas zależy to, jak przeżyjemy nasze życie i czy będziemy szczęśliwi. To tylko i wyłącznie kwestia wyboru.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę swój cover uroczej świątecznej piosenki (cover wersji Michaela Bublé), składając Wszystkim swoim Czytelnikom najlepsze świąteczne życzenia!

P.S.2 Korzystając z blogowych statystyk, wybrałam trzy języki krajów, w których jestem czytana najczęściej i postanowiłam stworzyć dla Was kartki świąteczne.
Dziękuję, że jesteście❣️

Strajk Kobiet Podhale: WYDUPCAĆ!

fot. Marianna Patkowska

Strajk Kobiet Podhale

Strajk Kobiet Podhale
artykuł z mojej e-gazety “Halny – wiatr zmian”

W historii toczącej się kołem, co jakiś czas przychodzi moment, w którym przyzwoity obywatel, czy  ma na to ochotę, czy nie (nawiązując do poprzedniego wpisu), musi wyjść na barykady i wywalczyć swoje prawa.  Podhale jest miejscem wyjątkowym, ale – co charakterystyczne dla małych hermetycznych społeczności – światopoglądowo uwstecznionym. Tym bardziej wzruszyła mnie godna podziwu postawa niesamowitej inicjatorki spontanicznego Strajku Kobiet Podhale, która swoją charyzmą pociągnęła za sobą tłumy nie tylko przybyłych na manifestacje, ale też chętnych do pomocy w ich przygotowywaniu. W miniony piątek (30.10) pod oczkiem wodnym na Krupówkach zebrało się ponad 400 osób zbulwersowanych barbarzyńskim orzeczeniem „trybunału konstytucyjnego” w sprawie aborcji, miernością obecnego rządu, jego absolutną indolencją w walce z koronawirusem, a także demontowaniem tego kraju od środka i powolnym wprowadzaniem dyktatury. Niesamowicie budujące było zarówno bardzo liczne przybycie młodzieży, jak i duża rozpiętość wiekowa. Manifestacja, co warto zaznaczyć, miała charakter pokojowy. Jej cudowna liderka znakomicie wyczuła, jak dobrze spożytkować silne emocje, z którymi przyszli protestujący i nieformalnie nazwała to wydarzenie Świętem Miłości i Radości. Celebrowano solidarność i chęć zmiany Polski w kraj, w którym znowu będziemy chcieli żyć. Poważne wystąpienia przeplatane były znakomitą, energetyczną muzyką, do której można się było porządnie wytańczyć.

Przemoc w rodzinie

Strajk Kobiet Podhale

Jednym z postulatów Ogólnopolskiego Strajku Kobiet jest „ochrona przed przemocą domową”, co w sposób oczywisty nałożyło na Strajk Kobiet Podhale jeszcze jeden obowiązek – zareagowania na skandaliczną decyzję Rady Miasta Zakopane. W całej przywiązanej do tradycji Polsce mówi się o świętości rodziny. Zakopane poszło jednak o krok dalej, wyznając świętość przemocy w rodzinie i – co jest ewenementem na skalę kraju – nie podpisując uchwały antyprzemocowej. Można mówić o wstydzie czy obciachu (co jest jak najbardziej uzasadnione), ale jak ogromnym jest to draństwem wie tylko ten, kto tu żyje. Przemoc domowa nie jest – jak chcą wierzyć zakopiańscy radni – tematem niedotyczącym naszej gminy. To problem nie dość, że realnie istniejący, to jeszcze niestety całkiem powszechny. Alkohol i ciężka góralska ręka stanowią smutną rzeczywistość wielu podhalańskich kobiet… i dzieci. Przemoc jest też na ogół przekazywana z pokolenia na pokolenie. Jeśli ktoś ma czelność twierdzić, że uchwała antyprzemocowa jest zamachem na rodzinę, to myli rodzinę z patologią.
Sama byłam ofiarą przemocy w związku. Nie tu, ale w miejscu równie hermetycznie zamkniętym, jak Podhale. Rozmawiając przez lata z wieloma tutejszymi i tamtejszymi kobietami, i słysząc mnóstwo naprawdę strasznych historii, uderzająca była dla mnie zawsze jedna rzecz: przyzwolenie środowiska na piekło ofiary oraz przerzucanie na nią odpowiedzialności. Bo jak wytłumaczyć sytuację, w której mężczyzna skazany za gwałt na młodej kobiecie po kilku latach więzienia wraca do swojej społeczności i jest witany w niej jak król, a miejsce zamieszkania z powodu ostracyzmu społecznego musi zmienić jego ofiara? Jak wytłumaczyć sytuację, w której kobieta matka, nasyłająca na męża tyrana i pedofila policję jest przez swoich sąsiadów odsądzana od czci i wiary, i wyzywana od najgorszych?
Będę do znudzenia powtarzać, że zło nie jest jaskrawe i że oprawcy stosunkowo rzadko przypominają Josefa Fritzla – kat naprawdę nie musi być w stu procentach zdemoralizowaną bestią. Może być inteligentnym, miłym człowiekiem z rozbrajającym poczuciem humoru, ujmującymi odruchami serca, którego zwyczajnie nie da się nie lubić (psychopaci idealnie się w tych rolach odnajdują). Wiem, że bardzo trudno w takiej sytuacji dopuścić do siebie myśl, że krzywdzi swoją rodzinę, bo wtedy trzeba byłoby zareagować, czyli wyzwać na pojedynek kogoś, kogo lubimy. Jednak jeśli uświadomimy sobie, że alkoholizm czy problemy z agresją są chorobą, łatwiej oddzielimy straszliwe czyny od dopuszczającego się ich człowieka. Często pomagając ofierze, pomagamy również oprawcy. Priorytetem powinna być jednak zawsze pomoc osobie poszkodowanej. Brak reakcji obarcza nas odpowiedzialnością za zło, na które pozwalamy.

Wydupcać!

Strajk Kobiet Podhale

Hasło przewodnie Ogólnopolskiego Strajku Kobiet brzmi:

WYPIERDALAĆ!

– hasło przewodnie Ogólnopolskiego Strajku Kobiet

Zadziwia mnie (jako językoznawcę, kobietę i człowieka równocześnie), że w kimkolwiek wzbudza ono – zważywszy na kontekst i powód strajków – jeszcze jakiekolwiek kontrowersje. Że jest „brzydkie”? Naprawdę? Z językowego punktu widzenia jako hasło jest doskonałe – jedno słowo, które zawiera w sobie maksimum treści, równocześnie nawiązując formą do klasy politycznej tych, do których jest skierowane. Słowo, którego nie da się (nawet rządzącym) nie zrozumieć. Słowo, wyrażające bunt, zdecydowanie i pozycję siły. Przyjęcie gwarowej wersji tego słowa, mianowicie:

WYDUPCAĆ!

– hasło Strajku Kobiet Podhale

jako hasła Strajku Kobiet Podhale, szczerze mnie wzruszyło. Dlaczego? Ponieważ – co było niesamowicie odczuwalne też podczas manifestacji – pokazuje, że nikt ze strajkujących tutaj nie chce odcinać się od góralskiej tradycji (co widać też w pięknie zaprojektowanej grafice). Jednak, by móc być w pełni dumnym ze swojego regionu, trzeba wyraźnie zaznaczyć, że zezwierzęcenie i przemoc nie są tradycją.

P.S. Na deser łączę jedną z najmocniejszych piosenek, które wybrzmiały w miniony piątek pod oczkiem wodnym na Krupówkach. Widok tańczącej do niej młodzieży mógł wzruszyć do łez. Idzie nowe. Lepsze.

Strajk Kobiet Podhale

Straszny wpis

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Ponieważ dziś jest Halloween, postanowiłam z tej okazji napisać kilka słów o tym, czego i dlaczego się boimy.

Halloween

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Przez całe dzieciństwo pod koniec października od mojej mocno już wtedy starszej cioci słyszałam wypowiadane z przekąsem uwagi na temat świętowania w polskich szkołach Halloween (najczęściej w formie długo wyczekiwanej dyskoteki), co było jej zdaniem kultywowaniem amerykańskiej kultury i w niezrozumiały dla mnie sposób kolidowało z piękną polską tradycją obchodzenia (dzień później) dnia Wszystkich Świętych. Warto więc wyjaśnić, że Halloween jest znacznie starsze od chrześcijaństwa i wywodzi się z tradycji celtyckiej, więc jest w równym stopniu niepolskie, co nieamerykańskie, chociaż w Stanach się rzeczywiście zadomowiło na dobre już od początku XX wieku. W Polsce nie  obchodzi się go bardzo hucznie, nadal jest to jednak czas, którym przede wszystkim ekscytują się dzieci. Kiedy pracowałam w szkole, miałam okazję przypomnieć sobie, jak silne emocje potrafi wzbudzić halloweenowa impreza.
Wszystkich Świętych, o czym już kiedyś pisałam, jest niewątpliwie moim ulubionym świętem w ogóle, ale chodzi w nim nie o zabawę, lecz zadumę i refleksję. Obie tradycje łączy natomiast jedna nadrzędna: kompletny brak gustu producentów wykorzystywanych doń gadżetów (zabawek i zniczy). Jedni i drudzy prześcigają się w projektowaniu coraz to brzydszych szkaradziejstw, na które – co nie przestaje mnie zdumiewać – mimo wszystko ciągle jest popyt. À propos wydaje mi się tu mój ukochany fragment recenzji pierwszej „Piły” z „Gazety Wyborczej” (cytuję z pamięci):

Krew leje się strumieniami, a tak naprawdę straszne jest tu jedynie aktorstwo.

– „Gazeta Wyborcza” recenzja filmu „Piła”

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Strach

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Są ludzie, którym odczuwanie lekkiego strachu sprawia przyjemność. Prawdopodobnie dlatego widziałam w kinie wszystkie siedem „Pił” (mimo że przytoczona recenzja jedynki była niesłychanie trafna) i – kiedy jestem sama – na ogół zasypiam na możliwie jak najbardziej wstrząsających dokumentach lub podcastach kryminalnych (o reżyserię swoich snów podejrzewając Quentina Tarantino).
Strach jest naturalną reakcją organizmu na zagrożenie z zewnątrz, więc pełni funkcję ostrzegawczą. Mam wrażenie, że u mnie jest to trochę zaburzone – niewielu rzeczy się boję, bo rzadko w realne zagrożenie wierzę. Za każdym razem muszę sprawdzić, czy ogień na pewno parzy. Zdrowy strach – ponieważ jego rolą jest poinformowanie nas o niebezpieczeństwie – ma na celu zmobilizowanie nas do konkretnego (przeciw)działania. Pławienie się w nim, do czego niektórzy ludzie mają niestety skłonności, może być bardzo destrukcyjne.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Lęk

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

O ile kwestia strachu jest dosyć prosta, o tyle sprawy się komplikują w przypadku lęku. (Strach jest mi raczej obcy – lęk znam niestety aż za dobrze.) Ten nie musi być racjonalny, bo nie wiąże się z realnym zagrożeniem, lecz zagrożeniem wyobrażonym. Nie cierpię chyba na arachnofobię, jednak na samą myśl o pająku (zwłaszcza dużym i włochatym) cała się wzdrygam. (W towarzystwie raczej już dziś zachowam przy pająku kamienną twarz, ale – mówiąc eufemistycznie –  spotkanie go nie jest sytuacją, w której lubię się znajdywać.) Jest mi całkowicie wszystko jedno, czy jego jad zagraża mojemu zdrowiu lub życiu, czy nie. Zdjęcia pięknych, puszystych lwów wzbudzają we mnie czułość, choć w bezpośrednim spotkaniu stanowiłyby przecież realne zagrożenie. To przykład, który z łatwością pewnie dotrze do większości ludzi. Nie trzeba mieć poważnych zaburzeń, by doświadczyć irracjonalnego lęku. Jednak już stany lękowe, zwłaszcza ich ostre stadia – ataki paniki, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne czy zespoły stresów (zespół ostrego stresu i zespół stresu pourazowego) to bardzo poważne dolegliwości, którymi trzeba się zająć, zgłaszając się po pomoc do specjalisty. Jeśli przestraszymy się czegoś, co jest dla nas realnie niebezpieczne, mamy poczucie adekwatności reakcji naszego organizmu. Jeśli jednak atakuje nas natrętna myśl (zaburzenia obsesyjno-kompulsywne), której nie umiemy zwalczyć na logikę, bo ta nie ma z nią niczego wspólnego, a równocześnie wpędza nas w jak najbardziej rzeczywisty stan ciężkiego roztrzęsienia, możemy odnieść wrażenie, że zwariowaliśmy. Rozdźwięk między racjonalnym odbiorem rzeczywistości a tym, co podpowiadają nam nasze emocje podczas stanów lękowych jest niesłychanie trudny i bolesny dla cierpiącego na tego typu zaburzenia.

Wszystkich, którym przydarzyło się coś takiego, zachęcam do wejścia na stronę Centrum Dobrej Terapii i przeczytania tego tekstu:

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Antidotum

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Nic oczywiście nie zastąpi terapii (i farmakologii, którą również można sobie pomóc), ale czasem zanim doczekamy się na umówioną wizytę u specjalisty, możemy potrzebować się uspokoić i wyciszyć (zwłaszcza w przypadku ostrych skurczów żołądka). Choć nigdy specjalnie nie wierzyłam w takie rzeczy, w momencie krytycznym naprawdę pomogły mi te dźwięki:

Pomogły mi też techniki medytacyjne – uświadomienie sobie, że jestem tu i teraz (siedzę, leżę, czuję pod sobą jakiś materiał, dobiegają mnie jakieś dźwięki, jakieś zapachy) i skupienie się na tym. Natrętnych myśli nie powinno się (jak zresztą żadnych myśli) blokować. Dobrze im pozwolić przepłynąć i uważnie je obserwować. One nie są nami. Niektóre myśli myślimy, natomiast wiele myśli nam się po prostu przydarza. To my dopiero nadajemy im wagę. Jeśli wzbudzają w nas paniczny lęk, warto się im przyjrzeć z zewnątrz. Bardzo polecam posłuchanie, co na ten temat ma do powiedzenia nauczyciel duchowy Eckhart Tolle.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Tchórzostwo

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Są sytuacje, za którymi, uczciwie mówiąc, nie przepadam (co trochę sobie czasem wyrzucam). Mianowicie takie, w których trzeba działać, bez względu na to, czy się boimy, czy nie. Strachy i lęki musimy sobie włożyć do worka na kapcie, bo świat nas wzywa, bo warto być przyzwoitym, itd.. Mam to prawdopodobnie po mamie; jeśli w moim otoczeniu komukolwiek dzieje się krzywda – interweniuję. Mogę w duchu kląć, że wydarza się to właśnie na moich oczach, a nie kiedy indziej, ale jeśli już jestem świadkiem czegoś złego, nie mogę nie reagować. Mam alergię na tchórzy i nigdy nie chciałabym dołączyć do ich smutnego grona. Przykre jest tylko to, że wracają czasy, w których ludzi zachowujących się w jedyny słuszny sposób znowu ktoś zaczyna straszyć więzieniem…

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę dziś wyjątkowo swoją autorską piosenkę (moje: muzyka, słowa, głos i realizacja nagrania).

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Wielkanocna pandemiczna (nie)równość

fot. Marianna Patkowska

Do popełnienia dzisiejszego wpisu zainspirowała mnie vlogeka Nishka, publikując swój spontanicznie nagrany filmik „Wielkanocny zakaz opuszczania domów: hit czy kit?”, z którego treścią w pełni się zgadzam.
Nastał trudny czas. Święta, które do tej pory spędzaliśmy w większym lub mniejszym, ale rodzinnym gronie, powinniśmy w tym roku z rozsądku spędzić oddzielnie. Dla ludzi, którzy podczas koronawirusowej izolacji przebywają z najbliższą rodziną być może nie będzie to wielka różnica czy przykrość, w końcu będą mieć siebie. Ostatecznie raz można nie odwiedzić teściów czy rodziców. To kwestia wyższej konieczności i w pewnym sensie dobra ogółu, a niedostosowanie się do tych zasad jest nie tylko głupotą i nieodpowiedzialnością, ale też postępowaniem bardzo nie fair w stosunku do wszystkich tych ludzi, którzy jednak się dostosowali, choć nie było im łatwo.
Jednak oprócz kilkuosobowych gospodarstw, które chciałyby, ale nie powinny nadchodzących świąt spędzać razem, są jeszcze gospodarstwa jednoosobowe – ludzie, którzy przez pandemię utknęli w pojedynkę każdy w swoim domu, choć do tej pory Wielkanoc była czasem ich spotkania. To boli. Nawet mnie, mimo że bardzo swoją samotność lubię. Mam jednak świadomość, że wybór izolacji również w święta (choć walczyłam do ostatniego momentu, by stało się inaczej i jako osoba chora, miałabym pewnie prawo do przyjazdu osoby bliskiej) jest wyborem rozsądnym i lojalnym w stosunku do reszty społeczeństwa.

Wszystkim Czytelnikom składam nNajserdeczniejsze życzenia – przede wszystkim zdrowia i pogody ducha, a także umiejętności podejmowania mądrych decyzji powodowanych przede wszystkim świadomością, że wszyscy stanowimy część jednego organizmu.

fot. Marianna Patkowska

Epidemia głupoty

fot. Marianna Patkowska

Nastał dla nas wszystkich dosyć trudny czas. Bardzo się pilnuję, żeby nie popadać z tego powodu (i innych, które mi się trochę nawarstwiły) w histerię i nie poddawać się załamaniom, do których jako osoba depresyjna i cyklotymiczna mam naturalną skłonność. Na świecie szaleje wirus – zdarzało się, choć nigdy aż tak. Nie musi zbierać śmiertelnego żniwa na ogromną skalę, jeśli zastosuje się nadzwyczajne środki ostrożności – przede wszystkim niewychodzenie z domu. Żeby to zrozumieć, wystarczy przyjrzeć się uważnie, jak z tym problemem poradziły sobie np. Chiny (gorąco polecam śledzenie videobloga i m.in. relacji z Szanghaju zamieszkałej tam Weroniki Truszczyńskiej), a jak Włochy…
Przymusowa izolacja i to, że cały świat zamarł nie są komfortowe – mimo że część z nas próbuje zaklinać rzeczywistość, nie oszukujmy się, że jest inaczej. Świadomość, że nie ma miejsca, którego ta sytuacja nie dotknęła, może przytłaczać. Niektórym z nas utrata zarobków i wizja nieprędkiego powrotu do pracy może odbierać nadzieję.
Z drugiej strony – choć naprawdę nie chcę trywializować – ostatecznie w porównaniu do innej kompletnie przerażającej i niepożądanej przez żadne społeczeństwo sytuacji, czyli znalezienia się w rzeczywistości wojny światowej, perspektywa siedzenia, nawet – jeśli będzie trzeba – kilka tygodni (miesięcy?) w domu i wreszcie porządnego mycia rąk (tragicznie zmarły Rysiek z „Klanu” lubi to!) nie jawi się przecież jako najgorszy możliwy scenariusz.
Błogosławieństwem i równocześnie przekleństwem tego, że wszyscy mamy nadmiar wolnego czasu jest to, że… za dużo myślimy. Nie boję się wirusa (i nie to, że go bagatelizuję – po prostu jeśli nie ma takiej konieczności, nie wychodzę z domu i stosuję się do wszystkich, raczej logicznych przecież, zaleceń) – boję się epidemii głupoty. Cieszy mnie, że w obliczu świata bez szczepionki zamilkli wreszcie przynajmniej antyszczepionkowcy, jednak wszelkie inne teorie spiskowe mają się niestety całkiem dobrze. Łatwiej być odpornym na głupotę innych, pracując, spotykając się z ludźmi podobnymi do nas, zmieniając krajobrazy i otoczenie, niż siedząc w czterech ścianach. Jednak mimo wszystko, pamiętając słowa księdza Hellera o „powiększaniu sumy bezsensu we Wszechświecie”, nie możemy się dawać!
Zagrożenie, z którym się stykamy, jest realne. Rząd – co nie jest zaskoczeniem – nie radzi sobie z sytuacją, skupiając się jak zwykle nie na tym, co trzeba (nie potrzebujemy dziś propagandy, tylko wnikliwego przyjrzenia się koreańskim czy chińskim rozwiązaniom i wdrożenia skutecznego działania). Oddolnie możemy sobie jedynie przekazywać, żeby wychodzić z domu tylko, kiedy to konieczne (np. na zakupy, ze spacerami też na jakiś czas rozsądnie jest się wstrzymać) i nie wpadać w panikę. Choć to łatwo powiedzieć, zachowanie zdrowego balansu między skrajnym optymizmem a defetyzmem wcale nie należy do najprostszych. Jednak… spróbujmy. Umniejszanie problemu zmniejszy naszą czujność, której bardzo teraz potrzebujemy; z kolei masowy strach, to wysyłanie w kosmos energii, która w niczym nam nie pomoże, a może… zaszkodzić. Nie w jakiś magiczny sposób – w sposób jak najbardziej dosłowny. Na ten trudny czas mogę na pewno polecić niezawodną Iyanlę Vanzant, która na każdy dzień kwarantanny przygotowuje dla nas filmik podnoszący na duchu.
Myślę też, że warto spróbować znaleźć pozytywy zaistniałej sytuacji. Ja na przykład cieszę się z tego, że skoro już muszę być uwięziona, jestem uwięziona w pojedynkę. Rodzina jest znakomitym wynalazkiem, ale tylko w rozsądnych dawkach. Nadmiar czasu pozwala nadrobić wszelkie zaległości: od porządkowych, przez kulturalne (czekające w kolejce książki i filmy) po te… w aktywnościach fizycznych(!). Najważniejsza jest chyba świadomość (po którą muszę się czasem – oczywiście elektronicznie – zgłaszać do przyjaciół), że to kiedyś w końcu minie. Na pewno, przeglądając Facebooka, nieustannie cieszy mnie, że ani poczucie humoru, ani niesamowita kreatywność w mojej ulubionej części tego narodu nie giną. Jestem zachwycona inicjatywą „Kultura w kwarantannie”, która z jednej strony spragnione sztuki w dużych dawkach jednostki skutecznie zatrzymuje w domach, a z drugiej uspokaja ich zlęknione i skołatane serca. W końcu życie pozbawione sztuki nawet bez kwarantanny nie ma sensu…

Wszystkich swoich Czytelników serdecznie pozdrawiam i życzę Wam, żebyście – siedząc w domach –  się nie dawali ani panice, ani głupocie. Swoją drogą największą, jaką do tej pory słyszałam była sugestia, że obecna sytuacja to… zmowa koncernów farmaceutycznych! …a przecież powszechnie wiadomo, że koronawirusa wymyślił i wyprodukował Zakład Ubezpieczeń Społecznych! 😉

P.S. Na deser zamieszczam jedyną piosenkę, jaka mi w tym wypadku przychodzi do głowy.

fot. Marianna Patkowska

10 mężczyzn na 10 marca (kwiecień 2019 – marzec 2020)

Analogicznie do tego, co stało się z umieszczanymi na blogu wpisami z okazji Dnia Kobiet, powstał tu równolegle także cykl związany z Dniem Mężczyzn – przybliżam w nim sylwetki panów, którzy najmocniej na mnie wpłynęli w tym roku.

Spis treści:

  1. Dawid Podsiadło
  2. Tomasz Sekielski
  3. Christopher Ciccone
  4. Stanisław Moniuszko
  5. Paweł Mykietyn
  6. Woody Allen
  7. Józef Patkowski
  8. Jerzy Pobocha
  9. Tymon Tymański
  10. Michał Heller

1. Dawid Podsiadło

O mojej wieloletniej fascynacji Dawidem pisałam już przy okazji recenzji jego płyty „Małomiasteczkowy”.

„I złapałam się na tym, że nie wiem właściwie do końca kiedy (choć przecież już druga płyta coś sygnalizowała, ale…) Dawid… stał się mężczyzną. Niby strasznie banalna to prawda, że „dzieci rosną”, ale uświadomiłam sobie, że już nie ma tamtego zamkniętego w sobie, nieśmiałego chłopaczka o unikalnym głosie, lecz gdzieś w międzyczasie z tego uroczego pąka rozwinął się naprawdę przepiękny wielobarwny kwiat”.

fragment wpisu  „Małomiasteczkowy” Dawid Podsiadło

Teksty (wszystkie tym razem po polsku) niesamowicie zgrały się z sytuacją, w której znalazłam się w tamtym czasie, być może dlatego tak mocno mnie poruszyły i we mnie zapadły.
Dawidzie, dzięki!

2. Tomasz Sekielski

Na samo wspomnienie filmu „Tylko nie mów nikomu” braci Sekielskich mam łzy w oczach. Ogrom zła i ohydy w nim ukazany przeraża, ale też… oczyszcza. Nakręcenie w Polsce dokumentu obnażającego skalę problemu pedofilii w kościele katolickim to akt niezwykłej odwagi. Mnie samo jego omówienie z dziećmi w podstawówce, w której uczyłam, kosztowało utratę pracy, ale z tą wiedzą po raz drugi zrobiłabym to samo bez mrugnięcia okiem.
Rzetelne dziennikarstwo na najwyższym poziomie i uparte docieranie do prawdy, nawet tej najtrudniejszej, to powody, dla których Tomasz Sekielski zyskał mój ogromny, dozgonny szacunek.
Panie Tomaszu, dziękuję!

3. Christopher Ciccone

Cudowne i inspirujące poznanie Madonny, które opisywałam ostatnio, zawdzięczam przede wszystkim jej bratu Christopherowi Ciccone i napisanej przez niego książce.

„Chwytem marketingowym jest nazwanie dzieła nieautoryzowaną biografią Madonny, tymczasem dla mnie jest to przede wszystkim autobiografia jeszcze ciekawszej (choć nie z powodu medialnej charyzmy) osoby – wrażliwego, uroczego i delikatnego Christophera Ciccone”.

– fragment wpisu „Moje życie z Madonną” Christopher Ciccone

Niespodziewanie okazało się też, że przy okazji odkryłam kogoś, kto szybko stał mi się bardzo bliski.
Thank you, Christopher!

4. Stanisław Moniuszko

Ubiegłoroczna edycja Festiwalu Muzyki Kameralnej „Muzyka na szczytach”, przypadająca na rok moniuszkowski, spowodowała, że po raz pierwszy w życiu ujrzałam Stanisława Moniuszkę w zupełnie innym niż do tej pory świetle. Moniuszko jaki jest, każdy słyszy. Muzyka lekka, łatwa i przyjemna, w dodatku wbita w przyciężkawe polskopatriotyczne opakowanie. Wydawałoby się, że trudno byłoby mi znaleźć coś bardziej odpychającego. Aż… dowiedziałam się o jego dążeniu do rozwiązań nietypowych, poszukiwaniu do swych pieśni prozy nowoczesnej, kreatywnym umyśle.

„Właściwie przez sposób, w jaki Snakowski mówił o Moniuszce (jeszcze nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby ktoś tak go przedstawiał), a potem przez samą doskonałą reżyserię Poutney’a, po raz pierwszy w życiu dostrzegłam w Moniuszce intrygującego kompozytora, który – co było dla mnie szokiem – zwracał ogromną uwagę na to, by teksty, do których pisał swoje pieśni, były autorstwa najbardziej jemu współczesnych, dobrych, „topowych” poetów. (Oczywiście, że część z tych wierszy dziś trąci już myszką, jednak dbałość kompozytora o to wtedy niesamowicie mnie rozczuliła.)”

fragment wpisu „XI Międzynarodowy Festiwal Muzyki Kameralnej „Muzyka na szczytach” (2019)”

Niezależnie od tego, jak dziś brzmią jego kompozycje (a brzmią… miło), nabrałam do niego jakiejś zaskakującej sympatii.
Panie Stanisławie, dziękuję!

5. Paweł Mykietyn

Co do tego, że mój warszawski sąsiad, Paweł Mykietyn, jest kompozytorem wybitnym, nie miałam najmniejszych wątpliwości już od momentu, kiedy usłyszałam jego muzykę po raz pierwszy. Z ogromną sympatią i rosnącym zachwytem śledziłam jego artystyczną karierę. Jednak dopiero podczas wspominanej już wyżej tegorocznej edycji Festiwalu Muzyki Kameralnej „Muzyka na szczytach”, słuchając II Koncertu wiolonczelowego, uświadomiłam sobie w pełni… jego geniusz, bo już konstrukcja tego utworu jest arcydziełem samym w sobie… Wielkie słowa bywają nadużywane. Staram się być bardzo ostrożna w ich doborze. Tym bardziej czuję wzruszenie, kiedy uświadomię sobie, że tak wyjątkowe osoby są wśród nas (Paweł ciągle zalicza się do grona tzw. kompozytorów żyjących 😉 ) i mogą jeszcze stworzyć tak wiele dobra.
Drogi Pawle, dziękuję!

6. Woody Allen

Woody Allen jest niesamowicie ważnym mężczyzną w moim życiu, który bardzo mocno mnie ukształtował. Cudownie było się przekonać w kinie na filmie „W deszczowy dzień w Nowym Jorku”, że ciągle jest w doskonałej reżyserskiej formie.
Trudno mi się pogodzić z nagonką, której stał się – a wraz z nim także pamiętniki, których wydanie zostało wstrzymane – ofiarą. Nie napiszę, że z całą pewnością nie molestował swojej pasierbicy, o co jest dziś podejrzewany. Nie wiem tego, podobnie, jak większość łatwo oskarżających go osób. Wierzę jednak w to, że sprawiedliwości powinno się dochodzić w sądzie, a nie w prasie.
Thank you, Woody!

7. Józef Patkowski

W tym roku ukazała się książka o tacie, co było poprzedzone wejściem jej autorki w nasze życie. Efekt tej pracy jest dopiero w drodze do mnie, więc nie mogę się jeszcze o nim wypowiedzieć. Ufam opiniom znajomych, będących w trakcie lektury, że redaktorzy podołali karkołomnemu zadaniu, jakim było zapanowanie nad zatrważającym infantylnością językiem, nadal myśląc – pewnie naiwnie – że lepiej byłoby, gdyby książki po prostu pisały osoby… umiejące pisać.
Bliskość taty czuję często, czasem dużo mocniej i chyba tylko dzięki niej przetrwałam ten naprawdę trudny dla siebie czas.
Dzięki, Tato! ❤️

8. Jerzy Pobocha

Psychiatra sądowy doktor Jerzy Pobocha w pewnym wywiadzie, na który przypadkiem trafiłam, absolutnie mnie zachwycił przede wszystkim wielką kulturą osobistą, doskonałym władaniem słowem i ogromną wiedzą. Szybko weszłam w posiadanie fascynującej książki „Zrozumieć zbrodnię”, do której często zdarza mi się wracać.

„W rozmowie poruszonych zostaje wiele wątków, między innymi: realne i symulowane choroby psychiczne, tajniki i problemy psychiatrii sądowej, psychopatia czy fascynacja złem. Doktor Jerzy Pobocha przywołuje przykłady wielu głośnych spraw z różnych lat (część z nich sam konsultował). Zamieszczana co jakiś czas „prasówka” (cytaty z prasy dotyczące omawianych przypadków) oraz przytaczane fragmenty innych książek są doskonałym zabiegiem pozwalającym czytelnikowi zrozumieć szerszy (od dialogu dwojga specjalistów) kontekst”.

– fragment wpisu „Zrozumieć zbrodnię” Ewa Ornacka

Panie Jerzy, dziękuję!

9. Tymon Tymański

Bardzo niewielu rzeczy się boję. Prawdopodobnie dlatego, że rzadko kiedy wpadam na czas na to, że w ogóle w jakiejś sytuacji mogłabym, a jak to już sobie uzmysłowię, jest zazwyczaj za późno. Jeśli jednak mocniej pogrzebać, wśród swoich nielicznych powodów do strachu znalazłabym: ewentualną utratę zmysłów, wizję świata bez sztuki oraz… Tymona Tymańskiego. Ten ostatni zaskakuje w tym zestawieniu o tyle, że nigdy go osobiście nie poznałam i właściwie nie znam też całej jego twórczości. Dwie dekady temu zachwycił mnie w programie „Muzyka łączy pokolenia”, w którym wykonał jakiś koszmarek z repertuaru Jerzego Połomskiego zupełnie po swojemu. Pamiętam, że bardzo mnie to wtedy poruszyło. Na pewno jest we mnie duży szacunek do jego muzycznych dokonań (zwłaszcza uwielbiam jego magiczny cover „Space Oddity” Bowiego). Równocześnie emanująca z niego energia sprawia, że… kiedy trafię w mediach na jakikolwiek wywiad z nim, dosłownie trzęsę się ze strachu i nie umiem nad tym zapanować.
Pewnie nie urosłoby to do rangi jakiegokolwiek problemu, gdyby nie to, że od początku tego roku, niejako pośrednio, jest obecny w moim życiu dość intensywnie. Co po dwóch miesiącach takiej sytuacji mogę powiedzieć? Że na pewno łatwiej się do niego przyzwyczaić niż do świata bez sztuki…
Dosyć niepewne, ale jednak, dzięki, Tymonie!

10. Michał Heller

Ksiądz profesor Michał Heller zniszczył mój dotychczasowy świat i zbudował go na nowo swoją książką „Moralność myślenia”, a zwłaszcza słowami:

A człowiek głupi nie milczy. Mówi, zwykle mówi wiele, i powiększa sumę bezsensu we Wszechświecie. […] Mowa głupiego udaje Słowo, ale nim nie jest. Jest czymś, co… opiera się racjonalnym wyjaśnieniom. Ale głupota może wcielać się w czyn, a czyn taki nie zostaje natychmiast rozerwany wewnętrzną sprzecznością i wyłączony z istnienia, lecz trwa i produkuje skutki, które głupotę utrwalają na Ziemi.

„Moralność myślenia” Michał Heller, str. 21

Stały się one dla mnie drogowskazem na naprawdę trudnych życiowych zakrętach, wyznaczając mi zupełnie nowe drogi i pomagając w pełnym zintegrowaniu się ze sobą.
Księże Profesorze, dziękuję!

🍍🍍🍍 Wszystkim Panom z okazji Dnia Mężczyzn życzę odwagi, siły i niezachwianej wiary w siebie i swoje wybory. Nigdy i nikomu nie dajcie sobie wmówić, że nie zasługujecie na szczęście! Długo zastanawiałam się, jaką piosenkę Wam dziś zadedykować. Rozważałam moje ukochane i dziko męskie „Le sirene opisywanego tu przeze mnie boskiego  Demetria Stratosa, ale ponieważ ten utwór pojawił się już na blogu, dołączę do życzeń innego wokalnego boga… 🍍🍍🍍

🌻 Wpisy z okazji Dnia Mężczyzn
z poprzednich lat🌻

8 kobiet na 8 marca (kwiecień 2019 – marzec 2020)

Wpis sprzed dwóch lat „8 kobiet na 8 marca” dosyć nieoczekiwanie (o czym wspominałam w ubiegłorocznym tekście „8 kobiet na 8 marca (kwiecień 2018 – marzec 2019)”) zapoczątkował związany z Dniem Kobiet cykl, w którym przybliżam sylwetki pań, które najmocniej na mnie w danym roku wpłynęły.

Spis treści:

    1. Mary Kay Ash
    2. Joanna Okuniewska
    3. Anita Lipnicka
    4. Ewa Zgrabczyńska
    5. Madonna
    6. Christel Petitcollin
    7. Olga Tokarczuk
    8. Erykah Badu

1. Mary Kay Ash

Choć różnie to bywa z konsultantkami firmy Mary Kay, do grona których dołączyłam, nie czuję się wyznawczynią jej założycielki, Mary Kay Ash. Mam do niej jednak ogromny szacunek. Założyła firmę, której głównym celem było zapewnienie kobietom dobrych warunków do zawodowego rozwoju i zrównanie ich zarobków z zarobkami mężczyzn w czasach, w których zarabiały o połowę od nich mniej.
Dzięki wejściu w szeregi Mary Kay, poznałam nie tylko znakomite kosmetyki, które uwielbiam i wielokrotnie na blogu opisywałam, ale przede wszystkim cudowne, silne, piękne i niezależne kobiety; każda z nich ma fascynującą historię, wielką życiową mądrość i niewiarygodną energię!
Thank you, Mary! 💅 💄

2. Joanna Okuniewska

Twórczość Asi Okuniewskiej opisywałam niedawno w tekście „W sieci, czyli w co dać się złapać”, wskazując jej cudowny podcast „Ja i moje przyjaciółki idiotki”. Zachwyciła mnie swoją wrażliwością, delikatnością, talentem narratorskim, ogromnym poczuciem humoru, ciepłem i mądrością. Moja idolka, Laurie Anderson – niekwestionowana mistrzyni storytellingu – wszelkim opowiadaczom postawiła poprzeczkę  naprawdę wysoko, przez co niewielu jestem w stanie słuchać, a Asia jednak… skradła moje serce. Piękna Polka, tworząca piękne internetowe treści, mieszkająca w pięknym miejscu, jakim jest Islandia… czy można nie wpaść?
Dzięki, Asiu! 🎙 🎧

3. Anita Lipnicka

Przygotowując się do napisania recenzji najnowszej płyty Anity Lipnickiej „OdNowa”, zagłębiłam się w jej zapomnianą już trochę przez siebie twórczość, a także tę jej część, której nigdy wcześniej nie poznałam. I zachwyciłam się od nowa (choć zachwytem chyba dużo bardziej niż kiedyś świadomym). Nie tylko, tak niestety u tekściarzy rzadkim, autentycznym talentem literackim, ale też niesłychaną wrażliwością i mądrością. Wysłuchałam wielu wywiadów z tą artystką i zwłaszcza jedno wypowiedziane przez nią zdanie kompletnie otworzyło mi oczy i pomogło w wielu sytuacjach, w których znalazłam się niedługo później, mianowicie: „nie da się przejść życia, nikogo nie raniąc”.
Dzięki, Anito! 🎤 🎼

4. Ewa Zgrabczyńska

Poznańskie Zoo zafascynowało mnie już przy pierwszej w nim wizycie przede wszystkim doskonałymi warunkami, jakie zapewnia zwierzętom (zwłaszcza w kontrze do przerażająco mizernego zoo w Krakowie). Potem stałam się wiernym fanem jego facebookowego fanpage’a i ukazujących się na nim smakowitych wpisów (przezabawnych i zawsze nienagannych językowo). Szybko zrozumiałam, że za sukcesem tego miejsca musi stać niesamowita osoba. Tak się rzeczywiście okazało – dyrektor Ewa Zgrabczyńska swoją charyzmą, pozytywną energią i oddaniem zwierzętom nadaje temu miejscu niepowtarzalny klimat.
Pod koniec października 2019 roku cała Polska żyła mrożącą krew w żyłach historią tygrysów, które nielegalnie i w koszmarnych warunkach przewożone z Włoch do rosyjskiego cyrku utknęły w Koroszczynie na granicy Polski z Białorusią (niestety nie wszystkie przeżyły). Ewa Zgrabczyńska bez mrugnięcia okiem w błyskawicznym tempie zorganizowała im nie tylko transport, przyjmując je do swojego zoo (co wymagało przecież dostosowania tego miejsca do nowych, nawet jeśli tylko tymczasowych, lokatorów), ale też zadbała o ich przyszłość, natrafiając po drodze na serię idiotycznych politycznych problemów, które krok po kroku, z gigantyczną determinacją pokonywała.
Pani Ewo, jest Pani niesamowita! Dziękuję! 🐅 ❤️

5. Madonna

Lektura znakomitej książki „Moje życie z Madonną” Christophera Ciccone, brata Madonny, skłoniła mnie do obejrzenia większości dostępnych w internecie wywiadów z gwiazdą i… zakochałam się w jej całkowicie wymykającej się jakimkolwiek szufladkom osobowości.

„Jaki obraz Madonny wyłania się więc z książki jej brata? Bardzo niejednoznaczny (co jest chyba najlepszym dowodem na to, że zarzuty wobec autora są bezpodstawne). Obraz fascynującej, silnej, hipnotyzującej, uwodzicielskiej, piekielnie inteligentnej, zaradnej, wytrwałej, upartej, pewnej siebie, kontrolującej (z biegiem lat coraz bardziej obsesyjnie) kobiety, która miewa momenty całkowitego zwątpienia w siebie, z którymi radzi sobie w bardzo ryzykowny sposób, mianowicie pozując w niegasnącym świetle fleszy. Kobiety, która nie bardzo lubi i nie bardzo umie rozmawiać o uczuciach. Kobiety, która potrafi niewiarygodnie silnie oddziaływać na losy stykających się z nią osób (w tym swojego brata). Kobiety pochodzącej z katolickiego domu, która w wieku pięciu lat straciła matkę – jedno i drugie odcisnęło na niej ogromne piętno. Im jednak bardziej zagłębimy się w lekturze, tym mocniej do nas dojdzie, że na pewnym etapie jej kariery doszła do tej charakterystyki jeszcze jedna cecha – niewiarygodna bezwzględność połączona z kompletnym brakiem wrażliwości. Bezwzględność, która pojawiała się znikąd i potrafiła równie szybko ustąpić pięknym gestom (niektóre jej maile do brata były naprawdę wzruszające)”.

– fragment wpisu „Moje życie z Madonną” Christopher Ciccone

Czas spędzony z nią był dla mnie niesłychanie inspirujący.
Thank you, Madonna!
💪 💃

6. Christel Petitcollin

Francuska autorka Christel Petitcollin przewróciła moje życie do góry nogami już jakiś czas temu, książką „Jak mniej myśleć; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych”.  Jednak dopiero po przeczytaniu jej kontynuacji – „Jak lepiej myśleć; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych” – pojęłam, na ile ważną stała się dla mnie osobą. Jak wyrozumiała, pełna ciepła i miłości mama wzięła mnie (i całe zastępy innych prawopółkulowców) za rękę i przeprowadziła przez meandry tak dla mnie skomplikowanych i nieraz przerażających relacji międzyludzkich, tłumacząc mi przede wszystkim mnie samą, a także różnice między mną a światem, wynikające z moich neurologicznych uwarunkowań.
Merci, Christel! ✍️ 🧠

7. Olga Tokarczuk

Pojawienie się Olgi Tokarczuk w tegorocznym wpisie nie powinno dziwić, choć niestety żyjemy w kraju, w którym zdobycie Nagrody Nobla przez rodaka nie zawsze cieszy wszystkich pozostałych. Proza Tokarczuk urzeka niewiarygodną wrażliwością i delikatnością autorki, a równocześnie jej niespotykaną dbałością o szczegóły. Zostanie laureatem Nagrody Nobla to ogromny sukces na skalę światową i niesamowita nobilitacja (nomen omen zresztą). Trudno sobie wyobrazić większy patriotyzm niż takie posługiwanie słowem pisanym w języku ojczystym, które zostanie zauważone i docenione przez Akademię Szwedzką.
Pani Olgo, proszę przyjąć najszczersze gratulacje! Dziękuję! 🖊 📖

8. Erykah Badu

Tę niesamowitą, kosmiczną (i oszałamiająco piękną) artystkę zawsze podziwiałam, jednak kilka miesięcy temu jedna z jej piosenek absolutnie zawładnęła moim sercem, uzależniając mnie na bardzo długo (właściwie ciągle mi nie przeszło) – mowa o hipnotycznej „I Want You”. Rozczula mnie i wzrusza ta niewiarygodna spójność formy z treścią (puls nadaje jej… bicie serca). To utwór o niesamowitym pragnieniu kogoś, kogo się kocha. Pragnieniu organicznym. Pragnieniu, które rozsadza tamy i z którym nie można już nic innego zrobić, niż tylko… poddać się mu. Pragnieniu, którego nigdy w życiu nie rozumiałam. Nigdy wcześniej…
Thank you, Erykah ! 💞❣️

🌵🌵🌵 Wszystkim Paniom składam najserdecznNiejsze życzenia z okazji Dnia Kobiet! Dołączam do nich kaktusy, żeby przypomnieć Wam Wszystkim o Waszej wyjątkowości. Pamiętajcie, żeby się nigdy do nikogo nie porównywać i szukać swojej siły w sobie – nigdy na zewnątrz, bo tam dzieje się dużo rzeczy, czasem przerażających. To naszą rolą (i obowiązkiem!) jest zadbanie o siebie. Ta siła jest w nas, wystarczy się do niej tylko dokopać. Na deser wrzucam piosenkę „Winna” Agnieszki Chylińskiej, żeby przypomnieć, że każdy nasz wybór, jeśli jest uczciwy i podyktowany sercem, jest dobry. Nawet, jeśli zostaniemy niezrozumiane czy nazwane „winnymi”. Trudno. Przyjmijmy to z pokorą. Siła i prawda jest w nas, nie poza nami. 🌵🌵🌵

💐 Wpisy z okazji Dnia Kobiet
z poprzednich lat: 💐

Szukajcie, a nie znajdziecie

fot. Marianna Patkowska

Nie jestem pewna, czy to kwestia wieku, w jaki weszłam, ale ostatnimi czasy czuję się zewsząd atakowana pytaniem, jakie chyba najładniej zadał mi pewien góral:

– A cemu ześ ty tako fajno jest, a chłopa nie mos? Urodę mos, kształty gdzie trza mos, w głowie mos. To cemu ze tak? Wybredna zes jest?

– najładniejsza wersja pytania, jakim jestem zewsząd ostatnio atakowana

Litościwie spuszczę zasłonę milczenia na to ciągle niestety pokutujące ludowe przekonanie, że babie do szczęścia akurat chłop jest potrzebny, ale kwestia mojego singielstwa trapi wielu ludzi do tego stopnia, że zostałam jakiś czas temu zapytana przez swojego psychiatrę (ginekologa, od dawna załamującego nad moim losem ręce, pominę), czy nie jestem przypadkiem lesbijką. (Przypadkiem niestety nie jestem.)

💗  Szukanie, nieszukanie

fot. Marianna Patkowska

Z zadawanego mi pytania wyłania się bardzo jasno sprecyzowana wizja decyzyjności w tym zakresie, bo to – w jakiej formie nie byłoby zadane – na ogół prowadzi do niezwykle śmiałej tezy, że „powinnam” oraz drugiej, równie śmiałej: „kogoś sobie poszukać”. Niedawno, bez głębszego zastanowienia odparowałam:

– Czemu ja mam szukać? Niech on poszuka mnie (i znajdzie)!

– to, co w odpowiedzi odparowałam

Jednak po przemyśleniu widzę, że moja reakcja była bezsensowna. Przede wszystkim dlatego, że wynika z niej, że w ogóle zgadzam się z koncepcją szukania sobie partnera, a to nie jest prawda. Skoro więc sama się z nią nie zgadzam, nie bardzo wyobrażam sobie też dzielenia życia z kimś, kto się nią kieruje.
Cóż jest złego w szukaniu? Otóż, wszystko. Szukanie miłości, to przyspieszanie tego, co powinno się wydarzyć w określonym czasie, kiedy będziemy na to gotowi, starannie odrabiając kolejne życiowe lekcje. Jedni naczekają się dłużej, drudzy krócej, trzecim pisany będzie jeszcze inny scenariusz. (Na jakimś etapie na ogół zresztą czeka się… w nieudanych związkach właśnie, ale nie ma na to reguły.) Głęboko wierzę, że powinniśmy nasz cenny czas poświęcać na zmienianie na lepsze siebie, a nie losu, na który mamy jednak dosyć umiarkowany wpływ.
Mało co przeraża mnie bardziej niż Tinder oraz wszelkie portale randkowe. Być może dlatego, że ja już przez używane przez siebie do całkowicie innych celów media społecznościowe, jak magnes przyciągam na ogół najtrudniejsze ludzkie przypadki, zaocznie – jak na autorkę tego bloga przystało – zaliczając w ten sposób kolejne semestry psychologii klinicznej. I od razu zaznaczę, że oczywiście mam świadomość, że są pary, które się w ten sposób poznały i wiodą szczęśliwe życie.  Teoretycznie każde miejsce jest tak samo dobre na znalezienie miłości – uczelniany korytarz, warzywniak, teatr czy internet. Sęk tkwi bardziej w natężeniu desperacji. Raczej rzadko chodzimy do warzywniaka, żeby kogoś poznać, a jeśli tak się zdarza, to jest to raczej niepokojące (i od razu przywodzi mi na myśl okoliczności pierwszego morderstwa i aktu nekrofilskiego Wampira z Bytowa).
Jeśli upatrujemy w wejściu w relację romantyczną swojego celu (co też może się okazać niepokojące), wychodząc do ludzi, nastawmy się pozytywnie, ubierzmy fajnie. Jeśli jesteśmy kobietami, zróbmy ładną fryzurę, makijaż, wydepilujmy co potrzeba – to pomoże nam się poczuć z samymi sobą dobrze i sexy; wytworzy sprzyjającą energię. Zrezygnujmy jednak z szukania. A tym bardziej szukania na siłę. Zadbajmy przede wszystkim o siebie – ta umiejętność w ewentualnej przyszłej relacji z pewnością zaprocentuje! No i błagam, nie bierzmy czegokolwiek, co się nam akurat napatoczy. Jak mawia moja koleżanka, „chemia, zwłaszcza połączona z alkoholem, nie wybrzydza” – to bardzo mądre słowa!

💗  Jednak potrzebowanie

fot. Marianna Patkowska

Pewnym problemem jest to, że bycie w związku zaspokaja wiele naszych potrzeb dosyć kompleksowo i kiedy jesteśmy poza nim, nie zawsze pamiętamy, że każdą (lub prawie każdą) z nich możemy zaspokoić sobie sami, choć w odrobinę inny sposób. Czasem poprzez spotkania z bliskimi, a czasem poprzez spędzenie czasu ze sobą, obcowanie ze sztuką, czytanie, sport, spacery czy medytacje. Najtrafniej ten temat jednak podsumował mój kochany dziesięcioletni wychowanek, kiedy jego kolega zapytał mnie, „czy mam męża”:

– Nie, pani nie ma męża, nie ma nawet chłopaka! – wykrzyknął, poirytowany. – Pani jest singielką… niestety…
– Gratuluję doskonałej pamięci! Ostatni raz mówiłam wam o tym aż wczoraj, ale Skarbie, dlaczego „niestety”?
– Bo pani… nie współżyje się!

– z cyklu dziesięciolatek prawdę ci powie

Jakich by nie tworzyć logicznie brzmiących epopei na temat plusów bycia singlem, ta wypowiedź dogłębnie i równocześnie niezwykle precyzyjnie wyczerpuje kwestię minusów.
Myślę, że w momentach największej frustracji – spowodowanej brakiem czegokolwiek – warto zadać sobie pytanie, czym relacja, której tak chcemy, ma dla nas być. Jeśli wypełnieniem jakiejkolwiek pustki, to znaczy, że nie jesteśmy jeszcze na nią gotowi. Drugi człowiek nie może nam dać tego, co możemy dać tylko i wyłącznie sobie sami, a samotność w związku jest dużo gorsza niż ta przeżywana w pojedynkę (nie dajmy sobie wmówić, że jest inaczej). Czy zachęcam właśnie wszystkich do niełączenia się w pary? Wręcz przeciwnie! Zachęcam do mądrego i przemyślanego wchodzenia w relacje, które nie będą ani ucieczką od staropanieństwa, ani ostatnią szansą na rodzicielstwo, ani w końcu realizacją snu o mitycznej szklance herbaty na starość (jeśli ta osoba w ogóle dożyje z nami starości, to na bank któreś z nas o tej szklance zapomni). Wywieranie na sobie presji odwraca naszą uwagę od najważniejszej sprawy: czujności, czy osoba z którą jesteśmy skłonni wejść w związek, pomaga nam stać się lepszym człowiekiem. To jest sedno relacji romantycznej, swoją wagą przesłaniające wszystko inne. Ostatnio obserwuję wiele nieudanych lub wręcz rozpadających się małżeństw, w których ludzie pytani przeze mnie, czemu się kiedyś w ogóle pobrali… wymieniają wiele racjonalnych powodów (ciąża, chęć ustatkowania się, przekonanie, że przyszedł odpowiedni czas na ślub), jednak nie mówią ani o miłości (choć wyraźnie mylą z nią późniejsze przywiązanie), ani o dobru, jakie współmałżonek pomógł im w nich samych odkryć.
Moja ukochana Iyanla Vanzant porównała kiedyś przypisanych nam ludzi do numerów, przestrzegając: „jeśli dla ciebie jest 56, to zostaw to 71! Czekaj na 56!”. (Coś w środku mówi mi, że przypisano mi pana z numerem 69.)

💗  Cierpliwe poczekanie

fot. Marianna Patkowska

Nie tatuowałabym sobie na wewnętrznej części ramienia słów Ήταν γραφτό να γίνει (gr. „było zapisane/tak miało być”), gdybym w nie mocno nie wierzyła. Kiedyś bardzo się bałam samotności. Ten lęk podszywał każdą moją złą decyzję – dziś to widzę. Nie żałuję, bo to były moje lekcje. Bez nich nie byłabym teraz tym, kim jestem. Czy mogłabym stać się nim szybciej? Może nie stałabym się nim właśnie wcale. Spekulowanie nie ma najmniejszego sensu.
Moja nNiezwykła przygoda z początku roku i dogłębne zderzenie z sobą samą uświadomiły mi, że wreszcie opuścił mnie strach. Całkowicie odpuściłam sobie martwienie się własną przyszłością (przynajmniej tą uczuciową). Czuję, że jestem w doskonałym momencie – wyszumiałam się już całkiem intensywnie, dogłębnie się poznałam, zaakceptowałam i nawet polubiłam. Oczywiście, jeśli na horyzoncie pojawi się jakiś niezaburzony, bezpruderyjny, namiętny, błyskotliwy, monogamiczny, wrażliwy, inteligentny, umiejący mnie rozbawić, zadbany, uduchowiony, ładnie pachnący, oczytany, małomówny matematyk lub architekt, brzydzący się homofobią i obecną sytuacją polityczną w Polsce, będący równocześnie urodzonym artystą, hobbystycznie zajmującym się językoznawstwem, filozofią, psychiatrią sądową, fizyką kwantową oraz fotografią artystyczną (oczywiście agnostyk lub buddysta; oczywiście słuchanie disco-polo i posiadanie meblościanki w dalszym ciągu go dyskwalifikują), nie pogardziłabym dobrą kolacją, którą by mi postawił. (Prawda o mnie w ogóle jest taka, że rzadko kiedy gardzę jakimkolwiek jedzeniem, które ktokolwiek chce mi postawić.) Pamiętać jednak muszę wtedy (i wszystkim też to radzę) o kilku rzeczach. Po pierwsze zwróćmy szczególną uwagę na to, czy i jak osoba, z którą się spotkamy, wyraża się o swoich rodzicach oraz byłych partnerach (tam znajdziemy odpowiedź na kluczowe pytanie: czy w ogóle warto nią sobie zawracać głowę). Po drugie zaburzone osoby prawie zawsze mają się za niezaburzone, natomiast te niezaburzone niemal nigdy nie są swojego niezaburzenia jednoznacznie pewne.
Niedawno trafiłam przypadkiem na fantastyczny odcinek vloga Nishki, pod tytułem „Jak się (nie) zakochać”, w którym autorka dowodzi, że tezy, które wysnułam pod wpływem swojej nNiezwykłej przygody, wcale nie są wyssane z palca. One mi się nie przywidziały. Psychologowie rzeczywiście do nich już kiedyś doszli – mianowicie mamy wpływ na to, w kim się zakochujemy. Do tego potrzebujemy jedynie samoświadomości i racjonalnego myślenia. Kontrolowanie tego – czasem niezwykle łatwego, to fakt – procederu, leży w naszych rękach. (Stąd dalej będę uparcie twierdzić, że żadna zdrada nie jest niepoprzedzona świadomym wyborem.)
Reasumując, zamiast podczas randki tracić niepotrzebnie energię na kokietowanie, ukazywanie się z najlepszej strony (pomijając uprzednie zrobienie fryzury, makijażu i depilacji oczywiście) i wpatrywanie w drugą osobę jak w obrazek, bądźmy jak ten wrzód na czterech literach. Zadawajmy trudne pytania, wyciągnijmy drugą osobę poza strefę jej komfortu, sami też się udajmy poza naszą. Nie jest to może przepis na najbardziej romantyczne spotkanie, ale jeśli osoba okaże się nie nam pisana, to po co właściwie mielibyśmy spędzać z nią czas romantycznie? Lepiej spożytkować go na lekcję, która przyda się każdej ze stron.
A jeśli już koniecznie uparliśmy się na szukanie idealnego partnera, pamiętajmy, że jest tylko jedna możliwość żeby go odnaleźć: on jest… w nas samych!

💗 💗 💗 Wszystkim Singlom oraz Zakochanym Parom składam nNajlepsze życzenia z okazji dzisiejszych Walentynek 💗 💗 💗
P.S. Na deser łączę przesłodką landrynkową piosenkę The Cardigans „Lovefool” wykorzystaną w znakomitym soundtracku do filmu „Romeo i Julia”, której tekst wyraża wszystko to, z czym się nie zgadzam, więc lubię wierzyć, że jest ironiczny.
(Swoją drogą to bardzo rzadki przypadek ścieżki dźwiękowej, która jest milion razy lepsza od filmu, do którego została stworzona.)

fot. Marianna Patkowska

💗  Wpisy walentynkowe
z poprzednich lat: 💗