Wege bigos

fot. Marianna Patkowska

W czasach jawiących się jako zamierzchłe, kiedy jeszcze jadłam mięso, jednym z moich wielu popisowych dań był sylwestrowo-noworoczny bigos, posiadający nawet całkiem pokaźne grono swoich wielbicieli. I byłabym o nim zapomniała (tak, jak zapomniałam o uwielbianym przez siebie tatarze czy o golonce), gdyby nie… Tymon Tymański i jego płyta „Bigos Heart”, którą niedawno mi ofiarował. Tytułowa fantastyczna piosenka zachęciła mnie do karkołomnego zadania odtworzenia tego samego smaku jednak w wersji wegetariańskiej. Ostateczną motywacją było kolejne spotkanie z artystą, któremu postanowiłam tenże bigos sprezentować w specjalnie zaprojektowanym przez Ukochanego słoiku. (Jak już spadać, to z wysokiego konia!)
Efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania, a bigos zachwycił wszystkich, którzy go spróbowali i doczekał się jednego z najpiękniejszych komplementów – mianowicie, że do złudzenia przypomina mięsny. Jak widać, dobre moralnie wybory (jakim z pewnością było odstawienie mięsa) wcale nie muszą wiązać się z wyrzeczeniami. Przynajmniej na pewno nie bigosowymi!
Jeśli zależy nam na głębokim, szlachetnym smaku, poświęćmy tydzień na jego przygotowanie, a jak nie mamy aż tyle czasu, to przynajmniej trzy dni.

fot. Marianna Patkowska

SKŁADNIKI:

1,5 kg kapusty kiszonej
– 35 dag pieczarek
– 20 g borowików suszonych
– 20 dag śliwek suszonych bez pestek
– 2 cebule
– 180 g tofu wędzonego
– 2 tufy sojowe (kupowane na wagę lub 3 – 4 kotlety sojowe z opakowania)
– 4 kiełbaski sojowe o smaku wędzonym
– opakowanie bezmięsnej szynki czosnkowej
– 2 kostki grzybowe
– suszona zmielona kozieradka
– suszona papryka wędzona słodka
– 4 ząbki czosnku
– suszony majeranek
– suszony lubczyk
– ziele angielskie
– liść laurowy
– sos sojowy
– ocet winny lub jabłkowy
– oliwa z oliwek
– wino czerwone wytrawne (kupmy butelkę, czego nie wlejemy do bigosu, wypijemy podczas jego przygotowywania)
– sól
– pieprz

*Jeśli nasza kapusta nie będzie wystarczająco kwaśna, możemy potrzebować kilku kropli soku z cytryny.

fot. Marianna Patkowska

PRZYGOTOWANIE:

Namoczyć suszone borowiki w zimnej wodzie. Do miski wrzucić kilka liści laurowych, ziele angielskie, 3 ząbki czosnku, a potem wsypać majeranek, lubczyk, kozieradkę, paprykę wędzoną, sól i pieprz. Wszystko to zalać zimną wodą, octem, oliwą i odrobiną sosu sojowego. Do tak przygotowanej marynaty włożyć tofu oraz tufy sojowe. I zostawić na noc. W międzyczasie pieczarki i cebule zeszklić na patelni, a potem dusić w odrobinie wody z dwiema kostkami grzybowymi ok. 10 minut. Przełożyć do dużego garnka, a potem dodać: posiekaną drobno kapustę kiszoną, 2 liście laurowe i 2 ziela angielskie, pokrojone namoczone wcześniej borowiki, pokrojone śliwki, sojowe kiełbaski i szynkę. Najlepiej pogotować na wolnym ogniu ok. godziny i zostawić.

fot. Marianna Patkowska

Następnego dnia wyjąć tofu i sojowe tufy z marynaty. Tofu skroić w kostkę i dodać do bigosu, a tufy podsmażyć na dużym ogniu, soląc z każdej strony i dopiero wtedy również skroić w kostkę i dodać do bigosu. Całość posypać kozieradką i papryką. Wycisnąć ząbek czosnku, podlać winem (2, 3 szklanki – resztę wypić!) i pomieszać. Smaki zaczną się przenikać dopiero po jakimś czasie. Bardzo ważny jest balans między słodkim a kwaśnym. Jeśli mamy wrażenie, że przeważa słodki smak, możemy wcisnąć trochę świeżego soku z cytryny.
Sugeruję, żeby od czasu do czasu podgrzewać bigos po 20, 30 minut drugiego dnia, a zagotować i zawekować go w słoikach (lub podać do jedzenia) dopiero trzeciego dnia. U mnie po w sumie trzech dniach gotowania i niecałym tygodniu spędzonym w zawekowanym słoiku, był naprawdę wyśmienity!

P.S. Na deser mogę wrzucić tylko jedną piosenkę, będącą prowodyrem całego tego bigosowego zamieszania!

fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska

Zupa bryndzowa

fot. Marianna Patkowska

Tradycyjna kuchnia podhalańska nie oferuje zbyt dużego wachlarza możliwości, jeśli idzie o zupy. Najsłynniejszą jest oczywiście kwaśnica, a po niej – bardziej kojarzona z kuchnią słowacką – czosnianka. Barszczu czerwonego zabielanego, w przeciwieństwie do każdej góralskiej gospodyni, nie zna żaden ceper (i nie jest podawana w restauracjach), a co do pochodzenia góralskiego barszczu na sałacie z wędzonką zabielanego zsiadłym mlekiem nie mam stuprocentowej pewności; odtworzyłam go, znając jego smak z jednej fantastycznej zakopiańskiej karczmy. Z tej niewielkiej liczby góralskich zup na wspomnienie zasługuje na pewno zupa bryndzowa. Jej delikatny, słodkawy i intensywny smak jest wyjątkowy i bardzo unikalny. Ponieważ raczej nie zdarza mi się korzystać z przepisów (wolę rolę twórcy niż odtwórcy), poszłam jak zwykle na żywioł, ale udało mi się znaleźć rzeczywiście to, czego szukałam!
Będąc na Podhalu, oczywiście najlepiej kupić oryginalną bryndzę w bacówce, ale i tak radzę połączyć ją z dwiema, które podałam w spisie składników. Nie mam natomiast niestety pomysłu, gdzie w pozostałych częściach Polski dostać korbacze.

🥕 Co do włoszczyzny, bardzo polecam samodzielne jej mrożenie. Zajmuje to trochę czasu, ale mamy całkowity wpływ na to, co się w naszej mrożonce znajdzie. Od samych warzyw (jedni dodają do włoszczyzny kapustę, inni nie) przez proporcje między nimi, aż po pewność, że każde było przed zamrożeniem rzeczywiście świeże. Mając kilka kilogramów marchewki, pietruszki, selera i pora, umyłam i obrałam każde z warzyw, po czym pokroiłam je wszystkie w małą kostkę, pomieszałam i włożyłam do woreczków do mrożenia. Dodałam na końcu jeszcze do każdej porcji posiekane: świeży lubczyk, natkę pietruszki i koperek. 🥕
fot. Marianna Patkowska

SKŁADNIKI:

– pół paczki mrożonej włoszczyzny (lub pół tacki świeżej)
– 200 g suszonej włoszczyzny
– średnia cebula w łupince
– ziele angielskie
– liść laurowy
– garść świeżego lubczyku
– garść świeżej natki pietruszki
– szczypta suszonego lubczyku
– 2 opakowania Bryndzy Zakopiańskiej
– 2 opakowania Bryndzy Podkarpackiej
– ok. 400 g zsiadłego mleka
– trochę mleka
– trochę zagęszczonego niesłodzonego mleczka do kawy
– 2-3 bulionetki/kostki warzywne (najlepiej domowe)
– sos sojowy
– kilka kropli cytryny
– starta skórka z ćwiartki cytryny
– sól himalajska
– pieprz
– korbacz biały (niewędzony)
– świeże liście bazylii

fot. Marianna Patkowska

PRZYGOTOWANIE:

Włoszczyznę mrożoną i suszoną z podpaloną wcześniej nad ogniem cebulą, zielem angielskim, liściem laurowym, suszonym i świeżym lubczykiem i pietruszką gotować na małym ogniu ok. 30 minut. W międzyczasie zmiksować bryndze ze zsiadłym i zwykłym mlekiem oraz mleczkiem do kawy, dodając do nich odrobinę wywaru z warzyw. Połączyć bryndzową masę z resztą zupy, wyjmując z niej uprzednio cebulę i nie miksując ugotowanych warzyw. Dodać bulionetki, sos sojowy, kilka kropli soku z cytryny oraz skórkę cytrynową, ewentualnie odrobinę soli do smaku i pieprz. Przed samym podaniem pokroić korbacza na drobne, przypominające mały makaron części i położyć je bezpośrednio na talerz. Podawać zupę z liściem bazylii.

Jeśli zupa okaże się zbyt intensywna, dobrze rozwodnić ją mlekiem.

fot. Marianna Patkowska

P.S. Nad dzisiejszym deserem zastanawiałam się długo. Jestem wychowana na folklorze Skalnego Podhala i kocham tę w gruncie rzeczy trudną i niesamowicie surową muzykę całym sercem, ale wiem też, że bardzo dziś trudno ją usłyszeć w czystej postaci (najczęściej na ślubach i pogrzebach, ale ciężko przecież – zwłaszcza na te drugie – wyczekiwać). W internecie jest jeszcze trudniej o nagrania, które mogłyby nie zniechęcić. Do mieszania muzycznych stylów (zwłaszcza tak bezkompromisowych, jak podhalański folklor) mam stosunek dosyć sceptyczny, bo potrzeba do niego ogromnej wrażliwości i wyczucia. Tych na szczęście nie brak fantastycznemu muzykowi i ostoi podhalańskiej inteligencji, Krzysztofowi Trebuni-Tutce. Poniższa piosenka nagrana z jamajskim zespołem Twinkle Brothers ma już ponad ćwierć wieku, a nadal brzmi niesamowicie świeżo.

Wegetariański sos do spaghetti bolognese

fot. Marianna Patkowska

Kiedy ponad pół roku temu rzuciłam z dnia na dzień mięso (pozostając jedynie przy rybach i owocach morza), nie miałam wątpliwości, czy w tym wytrwam. Jestem zawzięta, zdeterminowana i silna. Myślałam jednak, że to wszystko będzie trochę trudniejsze. Tymczasem okazało się, że zmiany diety prawie w ogóle nie odczułam. Wczoraj jednak po raz pierwszy zatęskniłam za… mięsem mielonym. Zaczęłam się intensywnie zastanawiać, czym je zastąpić, bo soja nie rozwiązuje jednak wszystkich problemów. Jak już wspominałam, przygotowywanie wegetariańskich wersji dań pobudza kreatywność, więc i tym razem doznałam olśnienia – kasza jęczmienna! W konsystencji przypomina grudki usmażonego mielonego mięsa, więc pozostawało ją tylko mądrze przyprawić. Intuicja mnie nie myliła, a danie przerosło moje najśmielsze oczekiwania! 🍝

SKŁADNIKI:

– torebka kaszy jęczmiennej
– zmielona suszona kozieradka
– zmielona wędzona papryka
– suszony lubczyk
– suszony majeranek
– zioła prowansalskie
– ząbek czosnku
Olej Kujawski z rozmarynem, oregano i bazylią
– 3 obrane i pokrojone w kostkę cebule
– puszka krojonych pomidorów
– łyżka koncentratu pomidorowego
– 2 łyżki przecieru pomidorowego
– suszone oregano
– suszona bazylia
– sól himalajska
– olej rzepakowy

PRZYGOTOWANIE:

Ugotować kaszę w osolonej wodzie zgodnie z instrukcjami na opakowaniu. Odcedzić i połączyć z kozieradką, wędzoną papryką, lubczykiem, majerankiem i solą do smaku. Wycisnąć czosnek i wlać kilka kropli Oleju Kujawskiego z rozmarynem, oregano i bazylią, a potem wszystko dobrze wymieszać. Na końcu podsmażyć na patelni na tym samym oleju.

fot. Marianna Patkowska

Cebulę zeszklić na oleju rzepakowym, dodając do niej w trakcie smażenia odrobinę soli. Połączyć zeszkloną cebulę z naszym wege-mielonym, smażąc wszystko razem na wolnym ogniu przez maksymalnie 3 minuty.

fot. Marianna Patkowska

Do garnka wlać zawartość puszki pomidorów, połączyć z koncentratem i przecierem, posolić, zagotować, zmiksować na jednolitą masę, a potem połączyć z przygotowanym wcześniej farszem. Wszystko razem wymieszać, dodać suszoną bazylię i oregano i dusić na wolnym ogniu ok. 5 minut.

fot. Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę przeuroczą, pozostającą w pewnym związku z mięsem mielonym, kultową scenę z filmu „Zakochany kundel”.

Chipsy z obierków ziemniaczanych z dipem czosnkowym

fot. Marianna Patkowska

Jestem wielkim przeciwnikiem wyrzucania jedzenia. Jest to nieekologiczne i nieekonomiczne, ale przede wszystkim nieetyczne. Gospodarstwo jedno oraz dwuosobowe wcale nie jest trudne do prowadzenia przy takiej zdobyczy techniki, jaką jest zamrażarka. Niezmiernie cieszy mnie w kuchni świadomość, że nic mi się nie zmarnowało. Włoszczyzna, którą gotuję na zupę, a niemająca się w niej docelowo znaleźć, ląduje zazwyczaj w sałatce jarzynowej, farszu do naleśników czy staje się drugą zupą kremem. Zwyżkom ugotowanych ziemniaków w formie purée możemy nadać drugie życie, przygotowując z nich moskole, a w formie gruli z wody – krojąc je w plastry i zapiekając z warzywami i serem. Niedawno jednak usłyszałam, że wyrzucane przeze mnie do tej pory obierki z ziemniaków można smażyć na głębokim tłuszczu. Podchodząc do tej rewelacji raczej sceptycznie, postanowiłam spróbować. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że stają się po odpowiedniej obróbce znakomitą przekąską (kaloryczną, ale z pewnością zdrowszą od zła, jakim są kupowane w sklepach chipsy)! Dzielę się więc przepisem, polecając podawanie ich z błyskawicznym w przygotowaniu dipem czosnkowym.

fot. Marianna Patkowska

SKŁADNIKI:

CHIPSY
– obierki z porządnie umytych wcześniej ziemniaków
– zioła prowansalskie
– sól (himalajska)
– olej rzepakowy

DIP CZOSNKOWY
– 2 łyżki majonezu
– 2 łyżki jogurtu greckiego
– mały ząbek czosnku (albo nawet pół)

fot. Marianna Patkowska

PRZYGOTOWANIE:

CHIPSY
Na głęboką patelnię wlewamy grubą warstwę oleju i smażymy na dużym ogniu. Kiedy tłuszcz się rozgrzeje, wrzucamy nasze obierki, zmniejszając ogień. W trakcie smażenia posypujemy chipsy ziołami prowansalskimi i solą. Wyławiamy łyżką cedzakową, kiedy przybiorą złocisty kolor.

DIP CZOSNKOWY
Łączymy majonez z jogurtem greckim, wyciskamy czosnek i mieszamy wszystko na jednolitą masę. Nie solimy.

fot. Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę piosenkę co prawda niezupełnie o ziemniakach, ale równie smakowitą!

fot. Marianna Patkowska

Fasolka po lesersku

fot. Marianna Patkowska

Czas przymusowej izolacji chyba pomoże mi nadrobić braki we wpisach z  kategorii kulinarnej. Ten przepis jest tak straszliwie banalny, że aż zastanawiałam się, czy się nim dzielić. Szybko jednak sobie przypomniałam o wszystkich tych ludziach, którzy nie lubią lub nie umieją gotować, nie mają na to czasu albo nie chcą wydawać na jedzenie zbyt dużo pieniędzy: samotnych kawalerach, zapracowanych pannach, znużonych żonach, zagubionych w kuchni mężach czy miłośnikach fasoli konserwowej. Ten wpis jest właśnie dla Was!
Danie starcza na dwie porcje i można je podać z purée ziemniaczanym. Koszt jednej porcji (wliczając ziemniaki) nie przekracza 3 zł.

SKŁADNIKI:

– puszka fasoli białej konserwowej
– obrana i posiekana w kostkę cebula*
– mielony kminek
– suszony majeranek
– suszony lubczyk
– sos sojowy
– sól (himalajska)
– masło

*Zarówno białą fasolę, jak i cebulę można zamienić na ich czerwone wersje 😉

PRZYGOTOWANIE:

Cebulę zeszklić na maśle, dodając do niej szczyptę soli (dzięki temu szybciej zmięknie). Całą zawartość puszki z fasolą (łącznie z sosem) wlać do garnka, połączyć z cebulą, suszonymi ziołami, sosem sojowym i ewentualnie jeszcze solą. Gotować niecałe 10 minut.

P.S. Skoro była mowa o kawalerach, na deser muszę załączyć piosenkę (rok tylko ode mnie młodszą) moich zdecydowanie ulubionych (muzycznie i prywatnie) Kawalerów Błotnych!

Bakłażanowe pasty kanapkowe

fot. Marianna Patkowska

Czas przymusowego siedzenia w domu sprzyja wzmożonej aktywności w kuchni i przygotowywaniu mnóstwa potraw idealnych na proszone podwieczorki, które zaczynają się jawić jak odległe wspomnienie poprzedniego życia. Światełkiem w tunelu jest myśl, że pozostajemy w towarzystwie najlepszym z możliwych – swoim własnym!
Dzielę się dziś przepisami na dwie pasty kanapkowe, których bazą jest pieczony bakłażan: serowo-paprykową (która do złudzenia przypomina fantastyczną grecką τυροκαυτερή) i paprykowo-pomidorową. Są oczywiście idealne na kanapki, ale również świetnie nadają się do maczania w nich surowych warzyw czy nawet jako sos do makaronu (podawany i na ciepło, i na zimno).

Pasta serowo-paprykowa

fot. Marianna Patkowska

SKŁADNIKI:

– umyty pokrojony wzdłuż bakłażan
– umyta pokrojona papryka zielona
– opakowanie greckiej fety
– łyżeczka jogurtu greckiego
– ząbek czosnku
– sól (himalajska)
Olej Kujawski z rozmarynem, oregano i bazylią

PRZYGOTOWANIE:

Bakłażana z papryką piec w rozgrzanym piekarniku (lub – jak w mojej jednopalnikowej kuchni – garnku do pieczenia) na Oleju Kujawskim z rozmarynem, oregano i bazylią ok. 30 minut. Miękkie warzywa pokroić i zmiksować z fetą, jogurtem greckim, wyciśniętym czosnkiem i solą.

fot. Marianna Patkowska

Pasta paprykowo-pomidorowa

fot. Marianna Patkowska

SKŁADNIKI:

– umyty pokrojony wzdłuż bakłażan
– umyta pokrojona papryka żółta
– umyta pokrojona papryka czerwona
– 2 umyte i przekrojone na pół pomidory
– suszona bazylia
– suszone oregano
– suszone zioła prowansalskie
– 3 łyżeczki koncentratu pomidorowego
– sól (himalajska)
Olej Kujawski z rozmarynem, oregano i bazylią

PRZYGOTOWANIE:

Bakłażana z paprykami i pomidorami piec w rozgrzanym piekarniku (lub – jak w mojej jednopalnikowej kuchni – garnku do pieczenia) na Oleju Kujawskim z rozmarynem, oregano i bazylią ok. 30 minut. Miękkie warzywa pokroić i zmiksować z ziołami, koncentratem pomidorowym i solą.

fot. Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę utwór z solowej płyty najprzystojniejszego członka The Prodigy – Maxima Reality.

Smalec wegetariański z jabłkiem

fot. Marianna Patkowska

Po raz pierwszy w historii oczu nNi postanowiłam opublikować przepis kulinarny bezpośrednio na tym blogu, a nie – jak do tej pory – na swoim drugim, kulinarnym (i niestety mocno ostatnio przez siebie zaniedbanym) blogu Jednopalnikowa.
Dotychczas przepisy stamtąd linkowałam tu. Od dziś wprowadzam nową, dwublogową formułę – przepis znajdziecie i tu, i tam 😉

Od stycznia tego roku nie jem mięsa, a ściślej – przeszłam na pescowegetarianizm, czyli z mięs pozostawiłam w swoim jadłospisie tylko ryby i owoce morza. Ograniczałam spożycie mięsa już od dłuższego czasu, przede wszystkim ze względu na szkodliwy wpływ jego produkcji na środowisko, jednak radykalna decyzja została podjęta z najniższych, przyznaję, pobudek. Zrobiłam to mianowicie na złość komuś. Miałam wrażenie, że czuje się ode mnie lepszy, dlatego że nie je mięsa, więc zadałam sobie pytanie kluczowe:

JA nie dam rady?

– pytanie kluczowe, które sobie zadałam

I z dnia na dzień odstawiłam mięso czerwone i drób. Potem okazało się zresztą, że moje wyjściowe założenie wobec tego kogoś było mylne, jednak… polubiłam swoją dietę. Nie będę oczywiście ukrywać, że nie mam czasami ochoty na tatara czy golonkę i że wcale nie skręca mnie z rozpaczy na samą myśl o tym, że już nigdy w życiu ich nie zjem. Jednak na razie doskonale daję sobie radę.
Nadal jestem zdania, że w przyrodzie silniejsze jednostki zjadają słabsze i że fakt, że ktoś jest naszym przyjacielem nie jest jeszcze wystarczającym powodem, żeby go nie skonsumować. Muszę się jednak przyznać do swojej dotychczasowej ogromnej niestety ignorancji i niewiedzy w kwestii samego przemysłu związanego z produkcją mięsa i barbarzyńskich warunków, na jakie człowiek skazuje w nim zwierzęta. Dieta oraz zanurzenie się w ten temat na pewno zmieniły moją optykę.

Oczywiście zawsze zdarzy się jakiś durnowaty komentarz. (Jeśli usłyszycie „świetny żart”, że od niejedzenia mięsa mężczyznom w szafach pojawiają się rurki, pamiętajcie, że to już nie tylko żart z brodą, ale też z wielkim, sumiastym januszowym wąsem). Najczęściej jednak rodacy zmieniają się masowo w ekspertów z zakresu językoznawstwa (nic nie cieszy mnie bardziej niż samozwańczy specjalista z mojej dziedziny), wyśmiewając nazwy typowo mięsnych dań, których używa się w odniesieniu do ich wegetariańskich wersji (np. kotlet sojowy, pasztet warzywny czy właśnie smalec wegetariański). Najrzetelniej wyjaśnia to zagadnienie profesor Katarzyna Kłosińska (prywatnie żona profesora Krzysztofa Kłosińskiego, mojego promotora) TUTAJ. Innych uciążliwości bycia pescowegetarianinem nie dostrzegam. Nawet na tak głębokiej prowincji, na jakiej przyszło mi żyć, przejście na taką dietę nie jest najmniejszym problemem, zarówno jeśli chodzi o kwestię dostępności produktów w sklepach, jak i karcie menu każdej restauracji.

fot. Marianna Patkowska

Niejedzenie mięsa wyzwoliło we mnie podczas gotowania kolejne, nieznane dotąd pokłady kreatywności. Szukanie znanych smaków i faktur, mając do dyspozycji kompletnie inne niż do tej pory środki, to fantastyczne wyzwanie! Wegetariański smalec, który wymyśliłam, przerósł moje oczekiwania. Polecam go również mięsożercom! 😉

SKŁADNIKI:

– 2 łyżki oleju kokosowego
– 2 łyżki oleju lnianego
– 2 łyżki Oleju Kujawskiego z rozmarynem, oregano i bazylią
– łyżeczka zmielonej kozieradki

– łyżeczka zmielonej papryki wędzonej*
– łyżeczka suszonego majeranku
– kilka listków roztartego świeżego lubczyku
– łyżka sosu sojowego
– szczypta soli (w razie potrzeby)
– średnia pokrojona w kostkę cebula
– pół obranego i pokrojonego w kostkę dobrego jabłka

*Wędzona papryka dodaje aromatu i pięknego koloru, ale z powodzeniem możemy też jej dodanie pominąć (wtedy nasza potrawa będzie bardziej przypominać tradycyjny smalec z jabłkiem).

PRZYGOTOWANIE:

Wszystkie oleje podgrzać na wolnym ogniu w rondelku. Dodawać po kolei pozostałe składniki, cały czas mieszając. Dusić, aż cebula stanie się miękka (ok. 10 – 15 minut). Przelać do szklanego lub ceramicznego naczynia. Odstawić do wystygnięcia, a potem włożyć do lodówki.
Tradycyjnie polecam przygotowanie naszego smalcu dzień przed planowanym podaniem 😉

fot. Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę garść soczystych słodkich owoców 🍒 🍉 🍌

Domowa pizza

jednopalnikowa.wordpress.com

Z okazji Międzynarodowego Dnia Pizzy nie pozostaje mi nic inNego, jak tylko przypomnieć wpis, który opublikowałam kiedyś na swoim kulinarnym blogu Jednopalnikowa, zawierający przepis na pyszną domową pizzę.
Zapraszam do jego lektury (wystarczy kliknąć w jego podkreśloną i wyświetlającą się na szaro nazwę 😉 )!

P.S. A na deser dołączam filmik – niech będzie przestrogą dla tych, którzy jedzą pizzę zbyt wolno: uwaga, może się ona nieoczekiwanie zamienić w kobietę! 🍕🍕🍕

Barszcz czerwony zabielany

jednopalnikowa.wordpress.com

Od września mam ogromną przyjemność jadać w swojej nowej pracy obiady gotowane przez doświadczone kulinarnie góralki. Jak łatwo się pewnie domyślić, jedzenie jest przepyszne! Jednym z większych pozytywnych zaskoczeń ostatniego czasu był dla mnie barszcz czerwony zabielany, którego dotąd nie znałam. Barszcz czerwony nie jest zazwyczaj zupą mojego pierwszego wyboru, a znam go w dwóch, a właściwie trzech wersjach. Jako: barszcz czysty, ten również czysty, ale bardziej wykwintny wigilijny oraz ukraiński, czyli zabielany czysty z dodatkiem fasoli. Jednak barszcz zabielany, o którym dziś piszę (i który moja mama, góralka, pamięta ze swojego dzieciństwa), to barszcz zabielany z ziemniakami, dużą ilością czosnku i majeranku, niezwykle aromatyczny i po prostu fantastyczny! W żadnej innej części Polski się jeszcze z takim nie spotkałam. Spróbowałam go odtworzyć i wyszedł doskonale!
Przepis znajduje się na moim drugim blogu – Jednopalnikowa, który jest blogiem stricte kulinarnym. Oto on: barszcz czerwony zabielany (wystarczy kliknąć w jego podkreśloną i wyświetlającą się na szaro nazwę tuż przed tym nawiasem 😉 )!

Góralski barszcz na sałacie z wędzonką zabielany zsiadłym mlekiem

jednopalnikowa.wordpress.com

Przyjemność i satysfakcję porównywalną do tych, które mi towarzyszą, kiedy uda mi się odtworzyć niemal idealnie harmonię zasłyszanej piosenki ze słuchu (pracując nad jej akompaniamentem), mam wtedy, kiedy zjem coś pysznego w restauracji, a potem uda mi się ze smaku odtworzyć w swojej własnej kuchni przepis. Tak też się stało wczoraj – po dwóch wizytach w doskonałej góralskiej karczmie „Zapiecek”, podczas których zamówiłam barszcz na sałacie, który mnie absolutnie zachwycił,  postanowiłam spróbować zmierzyć się z tą zupą w domu. Nieskromnie powiem, że wyszło świetnie!
Wymyślony przez siebie przepis umieściłam na swoim drugim blogu – Jednopalnikowa, który jest blogiem stricte kulinarnym. Oto on: góralski barszcz na sałacie z wędzonką zabielany zsiadłym mlekiem (wystarczy kliknąć w jego podkreśloną i wyświetlającą się na szaro nazwę tuż przed tym nawiasem 😉 )!