Nasze wielkie krynickie wakacje

fot. Bożena Szuj

Z wielką przyjemnością przedstawiam dziś tekst z zaniedbanej przeze mnie ostatnimi czasy kategorii „Pod/różnNe”.

  Idea wakacji

fot. Bożena Szuj

Wakacje, rozumiane nie tylko jako odpoczynek od pracy, ale także od otoczenia – zarówno miejsca, w którym przebywamy przez większą część roku, jak i ludzi, z którymi widujemy się na co dzień, są czymś niezwykle ważnym i potrzebnym. Odrywając się od codzienności, ładujemy akumulatory, zmieniamy perspektywę, zdobywamy nowe doświadczenia, a jeśli robimy to z partnerem – wzmacniamy więź, zyskując kolejne historyjki, żarciki sytuacyjne i anegdotki, zrozumiałe potem tylko dla nas. (Nowe miejsca mogą być też same w sobie znakomitymi afrodyzjakami, jeśli to w związku cokolwiek zmienia.)
Poznałam swojego obecnego Partnera i weszłam z nim w związek już podczas pandemii, która bardzo utrudniła wszelkie podróżowanie – na początku z powodu obostrzeń, a potem z powodów finansowych (oboje jesteśmy rzecz jasna zaszczepieni trzema dawkami, więc wymogi paszportów covidowych nam niestraszne). Kierunek Thassos jest dla mnie oczywisty, ale to plany wymagające odbicia się od popandemicznego dna.
Jednak dopiero niedawno z całą mocą doszło do mnie, że nie tylko ja sama potrzebuję wakacji, ale że domaga się ich też nasz niespełna dwuletni związek, który zaczął się (niestety) nie jak podrzędny soft pornol, ale jak arcydzieło Hitchcocka. Pomyślałam, że zrobię coś, czego nie zrobiłam nigdy – zafunduję wczasy nam obojgu! Sezon był w tym roku całkiem udany, więc przeliczyłam odłożone, zarobione w pocie czoła, pieniądze, dodałam do tego zniżkę Genius na Bookingu i po chwili miałam to – trzy noce (i cztery dni!) w pięknym apartamencie w centrum Krynicy Zdroju!

fot. Bożena Szuj

  Krynica Zdrój – ciekawostki

fot. Marianna Patkowska

Dzielnie znosząc złośliwości w pracy, że geriatria het, że cały sezon zapier…lania, żeby wyjechać na trzy noce [i cztery dni! – przyp. nNi] do Krynicy Zdroju, potraktowałam ten wyjazd najpoważniej na świecie, robiąc notatki na temat miejsca, do którego się wybieraliśmy, przyswajając ciekawostki i sumienNie obmyślając swój image, łącznie ze stworzeniem specjalnej na tę okazję biżuterii, ale o tym za chwilę.
W pamięć szybko mi się wryło, że w 1547 roku Danko z Miastka (obecnego Tylicza) założył wieś Krzenycze, którą w 1783 roku przejął skarb austriacki. Ten z kolei

[…] wysłał tu krajowego radcę górniczego, profesora uniwersytetu lwowskiego Baltazara Hacqueta celem zbadania i oceny krynickich źródeł. Jego pozytywna opinia legła u podstaw późniejszego rozwoju krynickiego zdrojowiska.

Wikipedia

W 1889 roku Krynica uzyskała prawa miejskie. Nie znalazłam nigdzie jednoznacznej informacji o tym, w którym momencie nazwa Krzenycze zmieniła się w Krynicę, jednak napotkałam na – dużo dla mnie ciekawsze – wyjaśnienie intrygującej kwestii dywizu.
Wbrew temu, co przeczytamy w wielu miejscach (również w przytoczonym wyżej artykule w Wikipedii), pisownia nazwy z dywizem (Krynica-Zdrój) nie jest poprawna, ale funkcjonuje w dokumentach urzędowych. Jak twierdzi prof. Mirosław Bańko, nalazła się tam „wskutek ortograficznej pomyłki”.

W drukach urzędowych (a także np. na stacjach kolejowych) można jeszcze spotkać pisownię z łącznikiem, gdyż dla urzędników ważniejsze są ich resortowe dokumenty niż słowniki. Z czasem jednak i oni pewnie zmienią swoje zwyczaje.

Poradnia Językowa PWN

Innymi słowy, najbardziej prawidłowym będzie zapis bez dywizu (Krynica Zdrój), ale zapis z dywizem jest – przez wdarcie się do języka urzędowego – wybaczalny.

fot. Marianna Patkowska

W tej przepięknej z zewnątrz księgarni dostaniemy dwa przewodniki po Krynicy Zdroju. Co prawda bardzo słabe, ale za to niskiej cenie. Jeśli zaś chodzi o album z reprodukcjami Nikifora, tu wydamy na niego więcej niż w pobliskim Muzeum Nikifora, więc warto się z jego zakupem wstrzymać.

  Biżuteria krynicka

fot. Marianna Patkowska

Bransoletki z muliny obsesyjnie wyplatałam w wieku lat czternastu, nosząc dzwony, bardzo długie włosy i tony drewnianych korali. Wróciłam do tego (wyplatania) bardzo niedawno. Zainspirowana piękną złotą jesienią, po raz pierwszy od wspomnianego czasu wykonałam biżuterię uwiecznioną na zdjęciach do wpisu „Złe wychowanie”.
Przed naszymi pierwszymi wakacjami również poczułam gwałtowny przypływ inspiracji: wiedziałam, że kolorami wyjazdu do Krynicy będą czerwień i granat. Wiedziałam też, że chcę połączyć mulinę z metalem, który nada jej pewien pazur. Pomysł skrystalizował się w mojej głowie podczas pewnej wizyty w jednym z kilku sklepów budowlanych, w których spędzamy teraz z Partnerem sporo czasu. I choć doskonale wiedziałam, że nie ma tam ani odrobiny tego, co lubię, za każdym razem jednak się łudziłam, że wśród gładzi szpachlowej, nypli i perlatorów znajdę coś fascynującego, urzekającego, albo chociaż względnie ciekawego. I stało się – w miejscu nudzącym mnie najmniej, czyli na dziale ze śrubkami zobaczyłam je… Duże i trochę mniejsze metalowe kółka, które wydały mi się w przeciwieństwie do pozostałego asortymentu sklepu cudownie niepraktyczne, a przynajmniej nieoczywiste i niejednoznaczne w swoim zastosowaniu.

fot. Marianna Patkowska

Zobaczyłam oczami wyobraźni nNi kolczyki i gruby choker. Po jakimś czasie, szukając kolejnego kółka i niestety nie znajdując go, nabyłam też haczyk w kształcie litery S. Mój wspaniały Partner nie tylko zdołał go wygiąć w wymarzony przeze mnie znak nieskończoności, ale jeszcze zapoznał mnie z ideą folii termokurczliwej, kiedy nie umiałam wykończyć kolczyków. Tak mi się to rozwiązanie spodobało, że w projekcie bransoletki również je uwzględniłam. Tak powstała moja biżuteria krynicka.

fot. Marianna Patkowska

  Przysmaki z zagranicy, pokój
z kominkiem i Netflix w telewizorze

fot. Marianna Patkowska

Zaopatrzona w biżuterię oraz pewną wiedzę, głodna wakacji i nowych przygód, postanowiłam ruszyć w podróż z niestygnącą ekscytacją, tłumacząc i sobie, i Partnerowi, że niespodziewane opady śniegu, utrudniające jazdę na letnich oponach, są po prostu żartem pogodowym z okazji 1 kwietnia. (Spoiler alert – nie były, a pogoda stała się wakacyjna dopiero w dniu naszego wyjazdu.)
Po drodze, na Słowacji – bądź co bądź zagranicą! – z przyjemnością nabyłam w supermarkecie trochę niezdrowych słowackich przekąsek na słodko i słono oraz must have stamtąd, czyli piwo Złoty Bażant, ale z ładniejszą niż ta klasyczna etykietą. Już niedługo mieliśmy dojechać do celu – pięknego apartamentu (większego od naszego mieszkania) z wygodnym, doskonale wyposażonym aneksem kuchennym, świeżą, przestronną łazienką, dużym łóżkiem w przytulnej sypialni i Netflixem wbudowanym w jeden z aż dwóch telewizorów w urokliwym salonie, w którym czekała na nas jeszcze jedna atrakcja – kominek. Ten był co prawda po pierwsze elektryczny, a po drugie zimny, ale do końca pobytu wzbudzał moją ogromną radość (oraz taką samą irytację Partnera). Miałam cichą nadzieję, że uda się wykupić chociaż jeden masaż dla nas dwojga w pobliskim sanatorium, z którego parkingu mogliśmy jako goście apartamentu skorzystać, ale niestety okazało się to niemożliwe.
W chłodne wieczory z przyjemnością siadaliśmy przed naszymi – jak zwykł je nazywać mój Partner – „zimnymi ogniami” ze słowackimi, a potem staropolsko-słowackimi smakołykami, połykając netflixowy mini serial „The Confession Killer”. Potwierdził on słuszność badań mówiących o tym, że z republikańskim mózgiem niektórzy ludzie się po prostu rodzą i jest to – jak każde upośledzenie – ogromna tragedia dla całej rodziny. Trzeba gigantycznego nakładu pracy, żeby coś z tym zrobić, ale też nie zawsze się da. Zwłaszcza w Teksasie.

fot. Marianna Patkowska

  Wody!

fot. Bożena Szuj

Krynica Zdrój, o czym informują nas obydwa człony jej dosyć tautologicznej nazwy, naturalną wodą mineralną stoi. Nie wypada więc nie odwiedzić Pijalni Głównej i nie „podelektować” się płynną chlubą tego miejsca. A chluba – co tu dużo kryć – jest raczej zdrowa, niż pyszna. Zdrój Główny i Słotwinka nawet się jako tako nadają się do picia, Zuber już jest grubszego kalibru, ale świetnie eliminuje zgagę (wraz z chęcią do życia), jednak już Tadeusz, przywodzący na myśl w smaku starego bąka i wyciek z akumulatora zupełnie mnie pokonał. Warto wypisać sobie na kartce wszystkie właściwości prozdrowotne tych wodnych delicji, żeby potem nie pluć sobie w brodę za zmarnowanie 1,80 zł za jeden plastikowy kubeczek wypełniony nimi po brzegi. Tym bardziej, że szybko się ich za darmo nie pozbędziemy, gdyż Mili Państwo – co jest hitem na miarę sałatki owocowo-warzywnej w Kawiarni Maleńka (o czym za chwilę) – toalety dla gości Pijalni Głównej są płatne! Toalety. Dla gości. Pijalni Głównej. Płatne. 2 zł. Na zdrowie!

fot. Bożena Szuj

  Maleńkie zdziwko i początek
krynickiego szlaku pieroga

fot. Bożena Szuj

Pierwszego dnia poszliśmy sprawdzić w Muzeum Nikifora, czy godziny podane na ich internetowej stronie przystają do rzeczywistości (przystawały) i wdaliśmy się w krótką pogawędkę z Panią Artystką, którą koniec końców zapytaliśmy, gdzie warto zjeść. Poleciła nam miejsce z doskonałymi domowymi pierogami i tak trafiliśmy do Maleńkiej – trochę zaniedbanego, ciemnego i niepozornego miejsca serwującego głównie naleśniki na słodko i gofry, a na słono tylko pierogi. Ponieważ nie jemy mięsa, wybór samoistnie zawęził się do pierogów ze szpinakiem. (Do farszu ruskich dodawana była słonina – ogromny szacunek do pani sprzedającej za udzielenie nam tej informacji!) W karcie zaintrygowała mnie dodawana do każdych pierogów „sałatka owocowo-warzywna”, ale kiedy o nią zapytałam, dostałam dosyć enigmatyczną odpowiedź, że to sałatka z białej kapusty z owocami. Nie wiem, czemu automatycznie pomyślałam, że w sumie dodawane często do sałatek jabłko to przecież owoc. Może mój mózg próbował mnie ochronić przed wizją tego, co w niedalekiej przyszłości zobaczyłam na swoim talerzu tuż obok znakomitych pierogów, mianowicie wizją połączenia kapusty białej, banana, truskawek, brzoskwiń, borówek kanadyjskich, pomarańczy, mandarynek, ogórka zielonego, pomidora, winogron, jednej marynowanej pieczarki i ogórka kiszonego ułożonego na samym wierzchu w formie serca. Myślę, że zabrakło już tylko jajka na twardo. Jeśli ktoś zastanawia się właśnie, czy jakimś cudem to wszystko do siebie wzajemnie pasowało, spieszę wyjaśnić: nie pasowało. Natomiast pierogi były absolutnym mistrzostwem. Duże, delikatne, z idealnym farszem, doskonale doprawione. Jedne z lepszych, jakie jadłam w życiu. Wcale nietanie, bo 10 sztuk za 27 zł to nie jest mało pieniędzy (aż 15 kubeczków tutejszej wody mineralnej!), ale mimo wszystko, gdyby nie podawano ich z tą dziwaczną sałatką, naprawdę porcja warta byłaby takiej ceny.
Tym sposobem rozpoczęliśmy nieplanowane wcześniej podążanie krynickim szlakiem pieroga, do czego za jakiś czas powrócę.

fot. Marianna Patkowska

  Nikifor Krynicki

fot. Bożena Szuj

Ale skoro Krynica, to przede wszystkim Nikifor! Moja miłość do tego artysty zaczęła się na wczesnym etapie podstawówki (choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, że urodził się w 1895 roku, co jest zabawnym odwróceniem mojego roku urodzenia). Jeśli gust nie jest dziedziczony, to z pewnością może być wyuczony. Od zawsze otaczały mnie znakomite obrazy, wiszące na ścianach naszego mieszkania – często prezenty mniej lub bardziej wyłudzone przez mojego tatę od wybitnych malarzy. Oprócz tego dużo podróżowałam z rodzicami, zwiedzając z nimi też ważne światowe muzea. Stąd na infantylne uwagi moich rówieśników dotyczące twórczości Nikifora, że też by tak umieli narysować, wywracałam tylko oczami, ucinając krótko refleksją, że raczej wątpię. Różnica między rysowaniem nieutalentowanego plastycznie przemądrzałego małego muzyka a Nikifora jest mniej więcej taka, jak między prymitywem a prymitywistą.
W Nikiforze – oprócz jego niewiarygodnego daru – urzekała mnie zawsze niesłychana wrażliwość i rozczulający brak świadomości, jak wielkim i ważnym był artystą. Fantastycznym doświadczeniem było zobaczenie wystawy jego  prac. Najbardziej wzruszyła mnie historia jego modlitewnika, który – jak przeczytamy w opisie pracy w muzeum:

jest unikalnym dziełem artysty, jego książką do nabożeństwa. Młody Nikifor, nie mając pieniędzy na zakup prawdziwego modlitewnika, sam go sobie narysował. Chciał uczestniczyć w nabożeństwach na takich samych zasadach, jak inni ludzie, którzy przynosili do cerkwi swoje książki do modlitwy. […]

– opis pod Modlitewnikiem w Muzeum Nikifora w Krynicy Zdroju

Muzeum Nikifora w Krynicy Zdroju (będące oddziałem Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu), zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Przedstawienie sylwetki malarza zarówno poprzez odtworzenie filmu dokumentalnego o nim, plakatów jego wystaw, filmów jemu poświęconych, zdjęć, których był bohaterem, a nawet warsztatu malarskiego (oryginalne przybory do malowania) było doskonałym wstępem do wystawy jego prac, wyjaśniającym pewien kontekst.
W ostatnim pomieszczeniu muzeum miała miejsce wystawa czasowa Marty Kołodziej „Moje światy” – wystawa pełna mocnych, nasyconych kolorów, wyraźnych kształtów i w pewien sposób magiczna, przenosząca nas do całkiem innej rzeczywistości. Artystka siedziała przy sztalugach w rogu sali, wykańczając kolejne dzieło. Od momentu polecenia nam pierogów w Maleńkiej, widzieliśmy się z nią jeszcze kilka razy, wymieniając serdeczne uśmiechy i pozdrowienia, ale zobaczenie jej podczas procesu twórczego było dla mnie niesłychanie poruszające. Może dlatego, że uważam taki proces za niezwykle intymny i osobisty. Porozmawialiśmy chwilę o sztuce, architekturze, kolorach oraz samym miejscu. Ważne dla mnie doświadczenie.

fot. Marianna Patkowska, Marta Kołodziej „Stary Sącz I”

Warto w tym miejscu również wspomnieć o przepięknej Willi Romanówka, w której mieści się Muzeum Nikifora; pensjonacie z II połowy XIX wieku w charakterystycznym dla obiektów budowanych w tamtym czasie w Krynicy stylu szwajcarskim.

fot. Marianna Patkowska

Jak podaje Wikipedia:

Budynek do 1990 znajdował się przy ul. Piłsudskiego. Od lat 70. XX wieku dewastowany, był niedostępny dla osób postronnych. W 1990 został rozebrany, poddany konserwacji i zmontowany na nowo na obecnym miejscu. Jest to obiekt zabytkowy i znajduje się na małopolskim Szlaku Architektury Drewnianej.
W 1995 w budynku otwarto Muzeum Nikifora, co zostało uznane za największe wydarzenie roku w muzealnictwie.
Muzeum w Nowym Sączu posiada największą na świecie (ponad 1000 eksponatów) kolekcję obrazów Nikifora i pamiątek po artyście.

Wikipedia

fot. Marianna Patkowska

  Gdzie na kawę, a gdzie nie…

fot. Bożena Szuj

Do Krynicy Zdroju przyjechałam z informacją od kogoś, kto niedawno tu był, że pił gdzieś jakąś doskonałą kawę, ale nie pamięta gdzie. Wydawało mi się, że mój nos mnie szybko zawiedzie do najlepszej kawiarni w mieście, jednak nie mam dziś stuprocentowej pewności, czy tak się stało. Maleńka, która jest w założeniu kawiarnią, serwuje kawę prawdopodobnie dobrą (wszyscy chwalą tam ciasta!), jednak ani atmosfera miejsca, które przypomina ciemny bar, ani – co jeszcze istotniejsze! – brak toalety, nie zachęciły nas do zostania na kawie właśnie tam. Ponieważ pierwszego dnia było dość zimno, a my po zwiedzeniu rynku i obiedzie mieliśmy do przebycia milion kilometrów do pobliskiej Biedronki, zapragnęłam usiąść i napić się doskonałej kawy w przytulnym miejscu z toaletą i dostępem do ciepłej wody. Pierwszy, wydawało się oczywisty, strzał okazał się kompletną klapą.

fot. Bożena Szuj

Czekolada i Zdrój, sprawiająca z zewnątrz wrażenie klimatycznej, rozczarowała nas już przy wejściu po pierwsze zapachem starego brudu przykrytego ciężkim aromatem kawy, a po drugie tym, że mimo kompletnego braku klientów, stoliki były brudne. Nie było więc mowy, żeby tam zostawać.

fot. Bożena Szuj

Strzałem w dziesiątkę okazał się jednak Dom Kawy i Wina, sąsiadujący z Restauracją Dwóch Świętych, o której za chwilę. Przyjemne, niebanalne wnętrze, miła, profesjonalna obsługa i przede wszystkim znakomita kawa. Robusta, o czym warto wspomnieć, bo osoby przyzwyczajone już raczej do Arabiki, mogą być zaskoczone jej kwaskowatym aromatem, jednak przygotowana była znakomicie.

fot. Bożena Szuj

  Restauracja Dwóch Świętych,
czyli kontynuując szlak pieroga

fot. Bożena Szuj

Po wizycie w Domu Kawy i Wina, dość szybko zrozumieliśmy, że ta kawiarnio-winiarnia nie tylko sąsiaduje z Restauracją Dwóch Świętych, ale jest jej częścią. Salą kawiarnianą o własnej nazwie, funkcjonującej również odrębnie. Mając bardzo dobre nastawienie po kawie, postanowiliśmy następnego dnia wybrać się do drugiej restauracyjnej sali na obiad. Zamówiliśmy pierogi ruskie oraz danie, które zachwyciło mnie swoim opisem, mianowicie kaszankę wegetariańską, która miała być miksem kasz, soczewicy i czarnej fasoli z jabłkiem i masłem. I wszystko, co nam zaserwowano, okazało się prawdziwym arcydziełem.

fot. Marianna Patkowska

Pierogi (12 sztuk 24 zł) podane niezwykle skromnie, wyglądały zupełnie niepozornie. Już nie mówię o braku banana, truskawki z kapustą białą i ogórkiem kiszonym, ale o ascetycznym podaniu; na białym talerzu znajdywały się tylko pierogi z niewielką ilością zeszklonej cebulki. I ta prostota przypomniała mi elegancję nieistniejącej już niestety fantastycznej restauracji w Hotelu Francuskim w Krakowie, którą oboje z tatą uwielbialiśmy. Przez prostotę nie uważam podania niedbałego czy niechlujnego, ale całkowity brak wszystkiego, co mogłoby swoją pretensjonalnością obniżyć standard dania, które było wybitne. Pierogi zupełnie inne od tych (znakomitych zresztą) w Maleńkiej. Bezbłędne, delikatne ciasto, idealnie doprawiony farsz, słuszna ilość! Rozpłynęliśmy się z Partnerem oboje.

fot. Marianna Patkowska

Kaszanka wegetariańska (33 zł) okazała się po prostu dziełem sztuki (kulinarnej). Mówiąc górnolotnie – symfonia smaków! Wszystko tam grało, wszystko przeplatało się ze sobą idealnie. Tradycyjnie przekazałam ogromne gratulacje dla Szefa Kuchni, który naprawdę dorósł do pięt mojemu ukochanemu Markowi Dudziakowi, niegdyś Szefowi Kuchni wspaniałej, również niestety nieistniejącej, Restauracji Koneser w Zakopanem.

fot. Marianna Patkowska

Na deser, za namową kelnera, zamówiliśmy kremówkę, z której podobno to miejsce słynie. Rzeczywiście była pyszna!
Choć oferta dla wegetarian nie jest bardzo rozbudowana i bogata, z ogromną przyjemnością wypróbowałabym wszystkie pozostałe bezmięsne propozycje tej fantastycznej restauracji!

  Karczma nad Kryniczanką,
czyli kończąc szlak pieroga

fot. Bożena Szuj

Porządkując i podsumowując nasze kulinarne wycieczki, pierwszego dnia zjedliśmy w Maleńkiej. Drugiego – w Restauracji Dwóch Świętych. Trzeciego postanowiliśmy zamówić pizzę do apartamentu z miejsca, które mijaliśmy, idąc do Biedronki. Niepozorna pizzeria U Źróbka, sprzedająca pizzę wyłącznie na wynos, zwabiła nas roztaczanym dookoła fantastycznym aromatem. Myślę, że biorąc pod uwagę perły, jakie udało nam się odkryć w Krynicy, był to akurat najsłabszy jakościowo obiad. Nie oznacza to jednak, że pizza nie była dobra. Była bardzo smaczna, ale nie wyrwała nas z kapci. Plan był jednak taki, żeby wziąć jedną na spółkę, a wcześniej wybrać się na zupę do miejsca, o którym czytałam i którego byłam ciekawa, mianowicie do Karczmy nad Kryniczanką. I tu mój Partner, kontynuując szlak pieroga, zdecydował się znowu na pierogi ruskie (10 sztuk 22 zł), a ja, na krem oscypkowy z grzankami (16 zł).

fot. Marianna Patkowska

Cóż mogę powiedzieć… Krem oscypkowy (wegetariański, nie na bazie mięsa – zawsze trzeba o to zapytać, bo z zupami nigdy nie wiadomo) – poezja, bajka, diament! A pierogi – fantastyczne! Jeszcze inne od tych, które to próbowaliśmy. Na pewno nie da się ich do siebie wzajemnie porównywać – każde inne i każde doskonałe. W tych czuć było dużo lubczyku. Pierogi w Karczmie nad Kryniczanką nazwałabym domowymi, wyraźnie doprawionymi, ale nie ostrymi. Pychota!

fot. Marianna Patkowska

Wiedzieliśmy już wtedy, że czwartego dnia (niestety już naszego wyjazdu), zjemy tu obiad, ciekawi innych potraw z karty, zwłaszcza, że wypatrzyłam w niej sporo wegetariańskich pozycji.
Nie mogąc się zdecydować, czy na pierwsze danie chcę powtórkę kremu oscypkowego, czy placki ziemniaczane, których byłam ciekawa, zdecydowałam się w końcu na kolejny majstersztyk, a mianowicie chrzanową z plackiem ziemniaczanym (18 zł). Oryginalnie dodają do niej  jeszcze skwarki, ale z wersją wegetariańską nie ma problemu.

fot. Marianna Patkowska

Wyśmienita, sycąca, ze wspaniałym, chrupiącym plackiem – palce lizać! Ciekawi byliśmy też oboje bardzo pierogów z rydzami (10 sztuk 28 zł) i te nie zawiodły naszych oczekiwań. Mnie bardzo przypominały w smaku moje ulubione ongiś pierogi z wątróbką. Partner pozostał przy ruskich jako numerze jeden.

fot. Marianna Patkowska

W przeciwieństwie do Restauracji Dwóch Świętych, Karczma nad Kryniczanką jest mniej zobowiązująca, bardziej swojska. To ani zaleta, ani wada. Biorąc też pod uwagę ceny, nie zjemy w niej taniej, niż w Dwóch Świętych. Wszystko zależy więc od preferencji, a nie zasobności portfela. Wszystkie trzy miejsca (wliczając w to Maleńką) zdecydowanie warto odwiedzić.

fot. Marianna Patkowska

  Góra Parkowa

fot. Marianna Patkowska

Trzeci dzień pobytu postanowiliśmy przeznaczyć na mniej miejski, a bardziej mówiąc szumnie górski spacer i wybraliśmy się na Górę Parkową (szczyt o wysokości 741 m n.p.m.) żółtym szlakiem. Jak przystało na wymarzone wakacje, sporo energii przeznaczyliśmy na unikanie żywego lodu i wyszukiwanie bezpiecznego śniegu, ale w końcu doszliśmy do celu. Samo podejście było całkiem przyjemne, ale miejsce nie wydało się nam wybitnie atrakcyjne. Być może przez remont kolejki PKL. Mieliśmy natomiast szczęście do pięknej pogody.

  Spacerkiem po centrum

fot. Bożena Szuj

Spacer po ścisłym centrum i Parku Mieczysława Dukieta, nie jest długi, ale bardzo lubiliśmy go robić. Krynica Zdrój jest niesłychanie urokliwym miasteczkiem, a kiedy zaświeci słońce i robi się cieplej, na wygodnych ławko-leżakach można spędzić pół dnia z dobrą książką, delektując się tym, że czas tu płynie jakoś inaczej. Niespiesznie.
Nikifor, choć podróżował trochę po świecie, nie widział dla siebie nigdzie indziej poza Krynicą miejsca. Myślę, że to dość dużo o nim mówi.

fot. Bożena Szuj

W parku oprócz widocznego na powyższym zdjęciu pomnika Nikifora znajdziemy też Ławeczkę Bogusława Kaczyńskiego ustawioną na tle Pensjonatu Wisła, w którym – będąc w Krynicy – się zatrzymywał, i w którym mieściło się też biuro Festiwalu im. Jana Kiepury, kolejnej ważnej dla tego miejsca postaci.

fot. Bożena Szuj; Jeśli z Kaczyńskim, to tylko Bogusławem!

Przepięknymi willami z drugiej połowy XIX wieku nie mogłam wprost nacieszyć oczu – za każdym razem zachwycałam się ich urodą, patrząc na nie. Dodatkowo ogromnym zaskoczeniem była dla nas wielka dbałość władz miasta o odśnieżanie chodników. Idea zupełnie obca burmistrzowi miasta Zakopane, zwanemu Leszkiem Orzeszkiem, który najprawdopodobniej wychodzi z (poniekąd słusznego) założenia, że wszystko kiedyś przeminie, śnieg się kiedyś stopi, a lód rozpuści. Nie traci więc cennego czasu na takie drobiazgi, jak zarządzenie regularnego odśnieżania ulic i chodników. Szacunek zarówno do mieszkańców, jak i wszystkich przyjezdnych nie powinien być przecież zbyt nachalny. Doznaliśmy więc z Partnerem ciężkiego szoku, widząc pracownika służb miejskich, odśnieżającego rano dwa centymetry śniegu z chodnika. Odbudowało to naszą wiarę w cywilizację. Ona istnieje. Tylko po prostu nie w Zakopanem.

fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska

  Krynickie Spa

fot. Marianna Patkowska

Suweniry z wakacji dla samej siebie to dla mnie obowiązkowy punkt każdego wyjazdu. Zwłaszcza lubię takie artykuły, w których w pewnym sensie zaklęte jest miejsce, które odwiedziłam. Najczęściej będą to więc produkty spożywcze lub kosmetyczne zawierające składniki z tego właśnie miejsca.
Kompletnie zauroczył mnie maleńki sklepik Krynickie Spa w Pijalni Głównej na dole z wegańskimi kosmetykami na bazie (najczęściej) borowiny i innych krynickich dóbr. Szeroki asortyment i bardzo przystępne ceny sprawiają, że jest to idealne miejsce do nabycia czegoś dla siebie lub na prezent.
Już jakiś czas po powrocie mogę powiedzieć, że kosmetyki, które zakupiłam (widoczne na zdjęciu poniżej) są fantastyczne, delikatne i cudownie pachną, co potwierdził także mój Partner, stwierdzając, że nie pachnę po nich jak kobieta, tylko jak cukierek. I był to dosyć dziwny, ale jednak komplement.

fot. Marianna Patkowska

  Stary Sącz

fot. Marianna Patkowska

Zainspirowani rozmową z Panią Artystką w Muzeum Nikifora m.in. o Starym Sączu, postanowiliśmy w drodze powrotnej się tam zatrzymać i trochę pozwiedzać. Decyzja okazała się doskonała. Jedno z najstarszych polskich miast – prawa miejskie uzyskało już w XIII wieku – wywarło na nas ogromne wrażenie. Niekwestionowana jego uroda, ład i czystość oraz niezwykły spokój i cudowna energia tego miejsca sprawiły, że było nam tam błogo. Nie sposób też nie zauważyć znakomicie spożytkowanych funduszy unijnych, trudniej natomiast doszukać się tablicy o tym informującej, ale jest.

fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska

  Wakacje – podsumowanNie

fot. Bożena Szuj

Nasze pierwsze wspólne wakacje przede wszystkim… się odbyły! Mogłoby być dalej, mogłoby być dłużej, mogłoby być cieplej – wszystko mogłoby być. Myślę, że to nieistotne. Najważniejsze dla mnie było to, że spędzamy te wakacje razem, śpimy w innym niż zazwyczaj łóżku, że żadne z nas nie zajmuje się w tym czasie pracą, że poznajemy nowe dla siebie miejsce. Mój Partner był tu co prawda raz, ale bardzo dawno temu (prawdopodobnie jeszcze w czasach, kiedy obowiązywała nazwa Krzenycze), więc nic z tego nie pamięta.
Pospacerowaliśmy, przetarliśmy fantastyczny pierogowy szlak i poobcowaliśmy ze wspaniałą sztuką, co jest dla nas obojga bardzo ważne. Szybko zrozumieliśmy też, jak bardzo niewygodnie wybiera się na pilocie telewizora pozycje na Netflixie, a także że duże nowoczesne telewizory mają fatalny dźwięk. Dla mnie stało się też – nomen omen – jasne, że na następny mój wyjazd gdziekolwiek zaopatrzę się w żarówki z ciepłym światłem, gdyż zimne – nawet, jeśli jest w jednym tylko pomieszczeniu – bardzo źle na mnie wpływa. Nawet trochę zatęskniłam za tym naszym gniazdkiem, w którym wszystko powoli dostosowujemy do własnych potrzeb. Tak czy siak, były to pierwsze, ale na pewno nie ostatnie nasze wakacje. Niedługo wracamy do Gdańska, więc jeśli sezon okaże się dla nas łaskawy, szykuj się, Krynico Morska!

fot. Bożena Szuj

P.S. Przed wyjazdem moją głowę zdominowała straszna piosenka cudownej Madonny „Holiday”, ale widząc zdegustowanie w oczach Partnera zrezygnowałam z umieszczenia jej dzisiaj na deser. Pomyślałam, że tylko jeden artysta mógłby się tu idealnie tematycznie wpasować – Jan Kiepura. Tymczasem jego repertuar również pozostawia wiele do życzenia. Zamieszczam więc niewiele od „Holiday” lepszy utwór, nawiązujący za to z kolei do mojego pierwotnego wyboru.

P.S.2 A z ciekawostek, właśnie znalazłam taki oto cytat, będący chyba najlepszą klamrą.

W roku 1983 film fabularny „Wakacje z Madonną” zrealizował w plenerach Starego Sącza Jerzy Kołodziejczyk. Akcja filmu jest ściśle związana z miastem.

Wikipedia

8 thoughts on “Nasze wielkie krynickie wakacje”

    1. Na wszystkie te pierogi warto przyjechać 🥟🥟🥟 Tak, sałatkę trzeba przeżyć 🤣🤣🤣 🙈🙈🙈 … i przeżyć! 🤣 Minonky obłęd, zresztą wszystko pyszne 😉

      Like

Leave a reply to Mariusz Cancel reply