Rok 2020 oczami nNi – podsumowanNie

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Powoli mijający już rok 2020 był, mówiąc najdelikatniej, do inNych niepodobny. Dla niektórych z nas niestety tragiczny w skutkach, innym ukazujący nowe perspektywy. Najważniejsze, że nikt z nas nie był w tym wszystkim sam. Bardzo dziwną i trudną sytuację dzieliliśmy ze sobą w jakimś sensie globalnie.
Mnie ten rok przyniósł gigantyczną życiową rewolucję, która by się nigdy nie wydarzyła, gdyby nie droga wewnętrznych przemian, z której już nigdy nie chciałabym zawrócić… Z przyjemnością więc sama przypomnę sobie tegoroczne blogowe wpisy, wybierając, jak co roku, najważniejsze dla siebie.

1. Styczeń 2020

Poniższy wpis był dla mnie przełomowy nie tylko spośród wszystkich napisanych w styczniu, ale i całym roku. Być może również (o ile nie przede wszystkim) z powodu dalszego ciągu tej niesamowitej historii, który jestem Czytelnikom winna. Oczekujcie więc kontynuacji w następnym roku.

2. Luty 2020

Tekst, do którego od czasu do czasu muszę wrócić, to „Nie jestem hipopotamem”. Napisałam w nim:

Nie wolno nam też zapominać, że komunikat nadawcy niesamowicie rzadko jest rzeczywiście związany z jego odbiorcą. Ludzie mierzą nas swoją miarą, a często też miarą własnych lęków i niepewności. Na ogół to, co wypowiadamy, mówi dużo więcej (jeśli nie wyłącznie) o nas samych, niż o tych, do których nasze słowa kierujemy.  Ta wiedza również bardzo pomaga odnaleźć właściwą perspektywę. Każdy człowiek nakłada na rzeczywistość (czy faktycznie istnieje jedna?) swoje własne filtry.

„Nie jestem hipopotamem”

I choć wiem, że tak właśnie jest, regularnie ulegam manipulacjom toksycznych osób, dając się zasmucać lub wpędzać w poczucie winy, jeśli ktoś ma tylko kaprys, żebym poczuła się źle. Widać tę lekcję odrabiam wyjątkowo długo, ale wierzę w to, że świadomość jest już połową sukcesu.

3. Marzec 2020

Marzec był dla mnie niesamowicie burzliwy. Moja dopracowana do perfekcji racjonalność została poddana najwyższej próbie – próbie uczucia. Miłość nie sprzyja logice, jednak znalazłam się w sytuacji, w której musiałam wykazać się cierpliwością, więc dłużący mi się niemiłosiernie czas postanowiłam spożytkować na filozoficzne rozważania, czym miłość tak naprawdę jest. Zaczęłam się uważnie przyglądać rozmaitym jej interpretacjom i wybierać z nich te, które – wdrożone w życie – mogłyby mnie usatysfakcjonować i rozwinąć. Zrozumiałam szybko, że udany związek mogą tworzyć tylko dwie niezależne od siebie, w pełni wolne i szczęśliwe osoby. Obsesyjne kontrolowanie partnera jest oczywiście toksyczne, ale dawanie pełnej niczym nieograniczonej wolności ukochanej osobie wcale nie jest takie znowuż proste. Uzmysłowiłam sobie jednak, że ta droga – choć trudna i pełna ciężkiej pracy nad sobą i własnym ego – jest jedyną właściwą. Czas udowadnia mi, że się nie pomyliłam.

4. Kwiecień 2020

Nowa sytuacja, w której się wszyscy od połowy marca 2020 znaleźliśmy, jednych przeraziła, innych załamała, jeszcze innych trochę nawet ucieszyła. Część osób z kolei zauważyła też, że ich pandemiczny tryb życia niewiele się różni od tego prowadzonego przez nich do tej pory. Należałam do ludzi, którzy postanowili przyjąć tę dziwną jednak mimo wszystko sytuację z pokorą i popełniłam na ten temat wpis.

5. Maj 2020

Podstawową funkcją mojego bloga miało być moje własne zrozumienie siebie. Pewien mój majowy tekst dość dobrze chyba mnie do tego przybliżył.

6. Czerwiec 2020

Jednym z ważniejszych dla mnie czerwcowych tekstów był ten, w którym postanowiłam rozprawić się z mitem głupiej cycatki. Mitem, który powielają zarówno niektórzy panowie, jak i – co przerażające – panie. Pomysł, że biuściasta seksbomba może być spełnieniem seksualnych marzeń, ale intelektualnym wyzwaniem to już na pewno nie, podszyty jest oczywiście ogromnym męskim intelektualnym kompleksem. Być może zresztą bierze się on stąd, że męski seksapil rzadko kiedy tkwi w samej fizyczności, natomiast u kobiet może być on zupełnie od intelektu oderwany, więc jeśli pozna się szalenie pociągającą seksualnie kobietę, która na dodatek po odezwaniu się oszałamia swoim mózgiem, można dojść do słusznego wniosku, że kobiety są wyższą formą życia. I najwyraźniej niektórych panów ten fakt przerasta.

7. Lipiec 2020

W lipcu przeczytałam i zrecenzowałam na blogu fantastyczną książkę „Jak nie dać sobą manipulować” (którą dostałam miesiąc wcześniej na imieniny) autorstwa mojej ukochanej Christel Petitcollin. Czy już umiem sobie radzić z manipulatorami w swoim życiu? Oczywiście, że nie, bo nauczenie się tego jest procesem, w dodatku wcale niekrótkim. Wiem już jednak, jak ich rozpoznawać, a to spory sukces. Do wpisu dołączyłam też swój cover piosenki „Grave” Summer Walker. Zarówno doskonały oryginał, jak i moja skromna wersja bardzo dużo dla mnie znaczą.

8. Sierpień 2020

Im głębiej zanurzam się w swoje pandemiczne wpisy, tym trudniej wybrać mi tylko jeden z każdego miesiąca. Nie będę się więc ograniczać – ten rok zdecydowanie różnił się od pozostałych, więc i jego podsumowanie będzie nieco inNe. Z sierpniowych tekstów wybieram dwa: jeden, w którym opisuję drogę przemian, na której się nieoczekiwanie znalazłam i drugi, będący recenzją niesamowitej płyty „P.O.L.O.V.I.R.U.S.” Kur, ale też równocześnie opisem mojego pierwszego spotkania z charyzmatycznym Tymonem Tymańskim.

9. Wrzesień 2020

We wrześniu poruszyłam jeden z ważniejszych tematów – zaproponowałam Czytelnikom rozmowę o seksie. Dostałam od Was wiele wiadomości, w których dziękowaliście mi za ten wpis. Cieszę się, że został tak ciepło odebrany. Cieszę się też, że moje erotyczne gadżety okazały się całkiem fotogeniczne.

10. Październik 2020

Październik obfitował we wpisy, którymi bardzo chciałabym się podzielić z jak największą liczbą osób. Wyróżnię trzy, bardzo dla mnie istotne. Pierwszy opowiada (również fotograficznie) o tym, co byłoby, gdybyśmy uwierzyli w to, że zdanie innych ludzi na nasz temat jest prawdą obiektywną. Drugi kieruję przede wszystkim do dzieci (bo niestety w dorosłych wierzę już coraz mniej), wyjaśniając świętość słowa „nie”. Trzeci jest pierwszym w historii mojego bloga wpisem halloweenowym – sam proces jego powstawania (piszę także o stronie graficznej) niesamowicie mnie podekscytował. Zmierzam się w nim z tematem strachu oraz swoich niedawno zdiagnozowanych zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych. Po raz pierwszy łączę też piosenkę ze swojej najnowszej, niedokończonej jeszcze płyty.

11. Listopad 2020

Od października moje życie znów się trochę zmieniło za sprawą niesamowitej inicjatywy Strajk Kobiet Podhale. Poznanie w tak krótkim czasie tylu wspaniałych osób (głównie kobiet, choć nie tylko), robienie rzeczy, poczucie rzeczywistego działania i sprawczości, kiedy tylu ludzi wokół ogranicza się jedynie do narzekania, dało mi fantastyczną energię i siłę. Działanie w grupie uczy sztuki kompromisu, co nie jest trudne, kiedy mocno wierzy się we wspólny cel. Zrozumiałam też, że pisanie, w które zawsze wierzyłam, naprawdę jest moją bronią. Tak powstała w listopadzie nowa kategoria, którą przyjęła formę e-gazety strajkowej „Halny – wiatr zmian”, wypełniona moimi relacjami kolejnych naszych manifestacji oraz wpisami dotyczącymi obecnej sytuacji politycznej. Oprócz własnych tekstów polecam w niej także artykuły, które zrobiły na mnie duże wrażenie.
W listopadzie przeczytałam też najgorszą książkę w swoim życiu (wyłączając z tego zestawienia lektury szkolne). Pech chciał, że była to akurat pierwsza biografia mojego taty. Są momenty, w których jego przekora mnie nie śmieszy – czytanie tego dzieła było jednym z nich.

12. Grudzień 2020

W kończącym się dziś grudniu bardzo trudno było mi poczuć świąteczną atmosferę. Trochę na pewno pomogło mi przygotowywanie bożonarodzeniowego wpisu oraz dekorowanie mieszkania, ale mimo wszystko chyba nie udało mi się tak do końca wejść w klimat, który dopiero niedawno polubiłam. Teksty, które wybrałam to: list do znajomych sympatyków partii obecnie rządzącej, którego myślą przewodnią jest zbudowanie dialogu między jedną a drugą częścią podzielonego przez polityków społeczeństwa oraz mój ostatni wpis o mitach, którymi skrzywia się ludzi już we wczesnym dzieciństwie.

13. Najczęściej czytane
teksty 2020 roku

Przyjrzałam się blogowym statystykom i z zaciekawieniem zauważyłam, że trzy najczęściej klikane przez Czytelników teksty dotyczą tematów politycznych. Pierwszy z nich jest właściwie polityczno-językowy, dwa kolejne pochodzą ze wspomnianej wcześniej e-gazety strajkowej „Halny – wiatr zmian”. Zakładając bloga, nie myślałam, że kiedykolwiek przyjdzie mi poruszać w tekstach tematy polityczne. Z drugiej strony wtedy nie myślałam też, że kiedykolwiek będę poszukiwana przez policję (o czym wytrwali Czytelnicy dowiedzą się już w następnym roku)…

❣️Wszystkim składam nNajserdeczniejsze życzenia noworoczne – wewnętrznego spokoju i harmonii, zintegrowania z samym sobą, zdrowia, szczęścia i miłości w każdej możliwej formie, zaczynając oczywiście od tej najważniejszej, czyli miłości własnej❣️

P.S. Na deser łączę energetyczną piosenkę Beyoncé – artystki, która już od jakiegoś czasu urzeka mnie bijącą z siebie wewnętrzną integralnością. Bez względu na to, czy jej najnowsze dzieła trafiają w mój gust, czy nie (bo bywa z tym różnie), mam poczucie, że uderzająca z nich siła świadczy o tym, że Beyoncé odnalazła swoją drogę i robi to, w co autentycznie wierzy. To naprawdę piękne.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Zachęcam do lektury
podsumowań ubiegłych lat
:

Stara baśń

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Zainspirowana słowami pewnej vlogerki, postanowiłam uważnie przyjrzeć się temu, co przez literaturę, filmy, całą szeroko pojętą pop kulturę, ale też wychowanie było nam za młodu wpajane, chociaż nie powinno.

🌬️ Moje granice nie są istotne

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Jakiś czas temu, na znakomitym kanale Nishka Movie, Natalia Tur powiedziała coś, co mocno mnie poruszyło i dało mi do myślenia. Mianowicie:

Ten cały przekaz w bajkach, kiedy książę całuje… nieświadomą, bo śpiącą, nieprzytomną królewnę? Całuje ją bez zgody?

„10 pytań, których nie zadawaj ofierze gwałtu” Nishka Movie

Przeraziło mnie, jak bezrefleksyjnie przyswajamy dziś elementy kultury gwałtu, uznając powyższy cytat za „fanaberię” i rozgrzeszając to, co jest godne napiętnowania wyświechtanym frazesem: „bez przesady” lub „to było pisane dawno”. (Mnie słowa Nishki zmroziły, ale wstyd mi, że nigdy nie wpadałam na to – co wydaje się przecież oczywistością – sama.) Co do tego, że kontekst potrafi ukazać wszystko w innym świetle – pełna zgoda. Sporo czasu poświęca się dogłębnym analizom tekstów na studiach filologicznych lub w dobrych liceach. Ciężko jednak małym dzieciom, będącym adresatami baśni, za każdym razem tłumaczyć, które niepotępiane przez ich autorów zachowania bohaterów są patologiczne i dlaczego. A co jest złego w całowaniu nieświadomej, bo śpiącej kobiety? Wszystko, jeśli ludzie się nie znają (z tego co mgliście pamiętam, Śpiąca Królewna nie poznała przed zaśnięciem swojego molestatora). Jeśli się natomiast znają, kwestię budzenia jakimikolwiek pieszczotami trzeba po prostu wcześniej omówić – jedni to przecież uwielbiają, a inni mogą poczuć się, będąc całowanymi i dotykanymi podczas snu, wykorzystani. Kiedy nie mamy pewności i wyraźnej na to zgody, nie wolno nam naruszać nietykalności śpiącej osoby. Jedną z funkcji baśni oprócz rozwijania wyobraźni jest kształtowanie w dziecku uproszczonego obrazu świata. Czy naprawdę chcemy przybliżać dzieciom taki, w którym granice drugiego człowieka nie mają najmniejszego znaczenia?

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🌬️ Potrzeby innych są ważniejsze
niż moje prawa

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Kiedy dziecko z jednej strony słyszy historię śpiącej dziewczyny, którą zaczął bez jej wyraźnej zgody całować jakiś facet, a z drugiej jest np. nakłaniane do ucałowania lub uściskania na przywitanie babci, cioci, wujka, kiedy nie ma na to ochoty, może odnieść wrażenie, że to normalne, że potrzeby innych (np. królewicza z rozbuchanym ego czy krewnych lubiących fizyczne czułości) są ważniejsze od jego praw (w tym wypadku do decydowania o własnym ciele). To oczywiście nie jest prawda. Niczyje potrzeby, ambicje czy oczekiwania nie mogą zakładać naruszania praw drugiego człowieka. Chciałabym być dobrze zrozumiana. Nie ma nic złego w tym, że babcia ma ochotę wycałować wnuczka. Nie ma też nic złego w tym, że wnuczek nie ma chwilowo lub nigdy ochoty na fizyczną bliskość z babcią. Naganne jest uzależnianie swojego samopoczucia od tego, w jaki sposób ktoś skorzysta ze swojego prawa o decydowaniu o sobie i wyrażanie niezadowolenia, kiedy skorzysta z niego nie po naszej myśli. Przymuszanie dziecka do czegoś, czego nie chce robić (i z czego wcale nie musi się tłumaczyć) i szantażowanie go tym, że postępując w zgodzie ze sobą kogoś zawiedzie i zasmuci jest krzywdą, z której wielu dorosłych nie zdaje sobie sprawy. Nie tylko dlatego, że przytulanie na siłę jest rodzajem przemocy (bo oczywiście jest), ale też dlatego, że komunikujemy w ten sposób małemu człowiekowi, że jeśli dojdzie do jakiegokolwiek konfliktu między nim a resztą świata, powinien odrzucić siebie i wybrać resztę świata. A w żadnym wypadku nie powinien!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🌬️ Książę na białym koniu mnie dopełni

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Literatura i filmy już w dziełach adresowanych do najmłodszych idealizują i propagują niestety wypaczony model uczucia, nazywając go prawdziwą miłością. Wystarczy go bezkrytycznie przyjąć, a do tego jeszcze dorastać w domu, w którym zabraknie bezwarunkowej miłości i poczucia bezpieczeństwa, żeby uwierzyć w jeden z najgorszych i najgroźniejszych mitów – że drugi człowiek zdoła wypełnić jakąkolwiek naszą pustkę. Że przyjedzie rycerz (lub niewiasta) na białym koniu, my mu ten cały nasz bagaż oczekiwań, problemów ze sobą i traum wyniesionych z dzieciństwa zrzucimy na głowę, a on (lub ona) z uśmiechem je z niej strzepnie palcami, mocno nas przytulając. I wystarczy jedynie, że to ten (ta), by żyć długo i szczęśliwie bez żadnej codziennej pracy nad związkiem; tak, jakby ludzie na przestrzeni czasu się nie zmieniali i nie mogło się okazać, że jakaś relacja jest nam dana na ważną i wartościową, ale tylko chwilę.
Dlaczego nazwałam ten mit jednym z najgroźniejszych? Dlatego, że bardzo łatwo zrobić sobie w życiu ogromny bałagan, goniąc za czymś, co w przyrodzie nie występuje (np. skacząc z jednego nieudanego związku w następny, nieustająco szukając wrażeń czy uciekając od swojego ja, które we wszystkich naszych relacjach ma znaczenie kluczowe). Postaram się wyjaśnić te punkty fikcyjnego obrazu miłości, które niepokoją mnie najbardziej.

  • Wystarczy odnaleźć tego jedynego/tą jedyną

    Prawdziwa romantyczna miłość jest rzeczywiście niesamowitym darem losu, ale kiedy zorientujemy się, że to ten (ta), nikt nie da nam najmniejszej gwarancji, że wspólnie będziemy żyć długo i szczęśliwie tylko dlatego, że – mówiąc górnolotnie – byliśmy sobie pisani. To niesłychanie istotny, ale jednak wyłącznie początek – dostrzeżenie potencjału na udany związek z drugą osobą. Dopiero w tym momencie zaczyna się świadoma praca u podstaw.
  • Ktokolwiek oprócz nas samych może dać nam szczęście

    O tym pisałam już wielokrotnie, ale powtórzę po raz kolejny, bo to bardzo ważne: nikt, oprócz nas samych, nie może dać nam pełni szczęścia, nawet gdyby chciał! Spotkanie tego jedynego (tej jedynej) jest oczywiście piękne i daje mnóstwo radości, ale nie zapełni pustki, którą w sobie nosimy. To nasza rola. Nie łudźmy się też, że my zdołamy zapełnić jego pustkę. Każdy z nas odpowiada wyłącznie za siebie. Z dobrych wiadomości – dwie silne, sterapeutyzowane jednostki mają dużo większe szanse na doskonały zdrowy związek od słabych, uwieszających się na sobie wzajemnie i obarczających się swoimi zadaniami.
  • Przeciwieństwa się przyciągają

    Choć w książkach i filmach bawi nas to do łez, a na końcu wzrusza, jednak w rzeczywistości przeciwieństwa bardzo rzadko się przyciągają. Najmocniej kochamy w drugim człowieku to, co przypomina nam nas samych (wreszcie ktoś, kto mnie rozumie, nie jestem w takim myśleniu sam/a, niech świat myśli, co chce, ważne, że on/a ma tak jak ja). Dopiero odkrywając, co nas łączy, jesteśmy w stanie tak się przed sobą otworzyć i wzajemnie sobie zaufać, że zauważone różnice w myśleniu  – które są przecież nieuniknione – nas nie przerażą, nie wycofają. Co więcej, przyjrzymy się im z pewnym zaciekawieniem, bo skoro ktoś, kto na ogół myśli jak ja, w jakiejś sprawie myśli właśnie zupełnie odmiennie, to może warto się nad tym zastanowić? Nie po to, rzecz jasna, żeby zmieniać zdanie, ale żeby poszerzyć swoje horyzonty, otworzyć się na nowe, które wcale nie jest takie inwazyjne, jak nam się wydawało, kiedy słyszeliśmy o tym od osoby wrogo do nas nastawionej.
  • Miłość to ból

    Fetyszyzowanie bólu i cierpienia jest niebezpieczne, a twierdzenie, że są naturalnie związane ze zdrową miłością – bardzo dalekie od prawdy. Oczywiście, że kiedy ktoś nie odwzajemnia naszych uczuć albo chce od nas odejść, najczęściej cierpimy. Oczywiście, że jeśli następuje czas chwilowej rozłąki z ukochaną osobą  – tęsknimy za nią. To wszystko jest bardzo ludzkie. Sęk w tym, że nie cierpimy przez miłość. Cierpimy przez odrzucenie lub przez zmianę sytuacji, do której byliśmy przyzwyczajeni. Zmiany – choć są jedynymi niezmiennymi w naszym życiu – często nas przerażają, zasmucają, wzbudzają poczucie wyobcowania. I to jest naturalne. Jeśli jednak uwierzymy, że to miłość wiąże się z bólem, będziemy mieć doskonałą wymówkę, by pozostać w związku, który okaże się toksyczny.

W zdrowym związku nie ma:

– chorobliwej zazdrości i kontroli
– przemocy psychicznej, fizycznej, seksualnej lub finansowej
– uzależnień
– braku zaufania

W zdrowym związku:

– są problemy, które się rozwiązuje
– są różnice, o których się rozmawia
– jest akceptacja dla cudzej inności
– jest dawanie wolności, której każdy potrzebuje do wzrastania

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🌬️ Założenie rodziny
gwarantuje spełnienie

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Ludzie, którzy nie chcą się rozmnażać lub pobierać i wiedzą to od wczesnej młodości, mogą odnieść mylne wrażenie, że coś z nimi nie tak. Zwłaszcza kobiety. Literatura i filmy często przestawiają chęć założenia rodziny z jednej strony jako coś oczywistego, a z drugiej – jako gwarancję spełnienia. Tymczasem nie każdy musi chcieć tego samego. Mówi się, że główną przyczyną rozwodów jest… zawarcie małżeństwa. Analogicznie, przyczyną wszelkich problemów z dziećmi jest ich posiadanie. Nie musimy wcale wybrać takiego modelu życia.
Podobnie, jeśli chcemy założyć własną rodzinę, a z jakichkolwiek powodów nam się to nie uda – nie ma to najmniejszego związku z naszą wartością lub jej brakiem. Rodzicielstwo, ale też małżeństwo jest jedną, ale na pewno nie jedyną z możliwych dróg, które możemy sobie wybrać. Nie definiuje nas.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🌬️ Powinnaś próbować
wszystkich zadowolić

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Ten rozdział kieruję do kobiet, bo to właśnie nam od najmłodszych lat wmawia się, że naszym obowiązkiem jest zaspokajanie potrzeb wszystkich wokół oraz że jeśli tylko będziemy miłe, grzeczne i uczynne, wszyscy będą nas lubić. Uwaga, spoiler – nie będą! Po pierwsze dlatego, że nie istnieje jakaś jedna obiektywna prawda o nas – to, co jednych w nas zachwyci, innych będzie drażnić. Każdy człowiek jest inny i zarówno jego sympatie, jak i antypatie mówią najwięcej o nim samym. Jeszcze inni zresztą dostrzegą nasze walory i… właśnie dlatego nas znienawidzą. Nienawiść podszyta zazdrością bierze się z kompleksów i zaniżonego poczucia własnej wartości, więc per saldo nadal jest to opowieść o nich, a nie o nas. Nie ma fizycznej szansy, żeby dogodzić wszystkim, szkoda więc czasu, żeby podejmować takie starania. Nikt zresztą nie każe ich podejmować chłopcom. Podobnie, jak nikt w baśniach nie narusza ich nietykalności fizycznej, kiedy są nieprzytomni…

Kochane Dzieci, piszę przede wszystkim do Was. Pamiętajcie, że każde z Was jest niesamowitą, jedyną w swoim rodzaju istotą. Różnice między Wami są piękne i mogą być niesłychanie twórcze, jeśli nie będziecie ich chciały na siłę zacierać, udając kogoś, kim nie jesteście. Jedyne, co nas wszystkich jako ludzi łączy, to równość i prawo do szacunku. Nie dajcie sobie nigdy nikomu wmówić, że jest inaczej!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę swój cover piosenki z bajki „Mój przyjaciel smok”.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Coraz bliżej święta…

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Tegoroczna pandemia uświadomiła nam wszystkim, że nic już nie będzie takie samo jak wcześniej. Dla uważnych obserwatorów życia było to pewnie oczywiste – w końcu wszystko ciągle się zmienia. Jednak rzadko w tak krótkim czasie i na tak wielką skalę. Święta Bożego Narodzenia są na ogół momentem, w którym poprzez powtarzane co roku rytuały odnajdujemy jakąś stabilizację i złudzenie posiadania kontroli nad otaczającym nas chaosem. Być może też dlatego długo podchodziłam do Świąt sceptycznie – ciągłe zmiany oznaczają rozwój, stabilizacja i przewidywalność natomiast prowadzą do powolnego uwsteczniania się. Najwyraźniej zresztą to też jest człowiekowi od czasu do czasu potrzebne, byleby się za długo w takiej rzeczywistości nie zasiedział!

🎄 W poszukiwaniu świątecznej atmosfery

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Choć mijający właśnie rok jest dla mnie wyjątkowy i ważny z przyczyn osobistych, do ostatniego momentu zupełnie nie umiałam poczuć świątecznej atmosfery. Może przez pogodę i brak śniegu, może przez wspomnienie samotnie spędzonej Wielkanocy i do ostatniego momentu brak pewności, czy dotrą zaproszeni przeze mnie goście. No ale przecież nie będę od pogody czy innej sytuacji zewnętrznej uzależniać odczuwania świątecznego klimatu!
Zawzięłam się, jak co roku, wypełniając dom ulubioną świąteczną muzyką (opisywałam ją szczegółowo w poprzednim bożonarodzeniowym wpisie). Najbardziej jednak pomogło po uprzednich porządkach ubranie choinki, przystrojenie mieszkania i wprowadzenie do niego świątecznych aromatów.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🎄 Prezenty!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Jedna rzecz, która cieszy mnie w świętach nieprzerwanie już od wczesnego dzieciństwa, to prezenty! Uwielbiam je oczywiście dostawać, ale też uwielbiam je przygotowywać. Wymyślać, co kogo ucieszy, co się komu przyda. Nie wyobrażam sobie, jak smutne muszą być święta bez prezentów, choć wiem, że w niektórych domach praktykuje się taki zwyczaj. Zdaję sobie sprawę w tego, że im większa rodzina, tym większy wydatek, ale w prezentach nie chodzi przecież o to, żeby były drogie, lecz żeby odzwierciedlały uważność na drugą osobę. Jak często zdarza się przecież, że z kimś żyjemy i nie mamy nawet pojęcia, co sprawi mu radość. Mnie radość porównywalną z dostaniem prezentu (o ile nawet nie większą) przynosi wnikliwa obserwacja osoby, którą mam obdarować. Niektórzy nie lubią nadmiaru niepotrzebnych przedmiotów i cieszą się najbardziej z prezentów praktycznych, inni cenią bibeloty, w których mogą zamknąć miłe wspomnienia, jeszcze inni mają wielkie pasje lub marzenia, do których można prezentem (nawet symbolicznym) nawiązać. Jeśli natomiast nie znamy zbyt dobrze adresata naszego daru, dobrym i bezpiecznym rozwiązaniem jest podzielenie się czymś, co jest dla nas ważne i cenne – np. kupienie mu swojej ulubionej książki z adnotacją, że mocno wpłynęła na nasze życie i mamy nadzieję, że również będzie dla niego istotna. (Tu jednak warto wstrzymać się od tematów niebezpiecznych, jeśli nie znamy dobrze czyichś np. politycznych preferencji.)
Pewną świecką tradycją w moim domu było dołączanie do prezentów zabawnych wierszyków. Co prawda od momentu, kiedy mama zaczęła popełniać wymyślne trzynastozgłoskowce, zrozumiałam że talent poetycki mam raczej po tacie, który był do końca życia wierny starym wypróbowanym częstochowskim rymom. Jednak zarówno pisanie, jak i późniejsze odczytywanie wierszyków sobie dedykowanych, było zawsze miłym wigilijnym akcentem.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🎄 Świąteczne smaki

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Świąteczna atmosfera jest też z całą pewnością zaklęta w smakach wigilijnych potraw. Kompot z suszonych owoców czy aromatyczny wigilijny barszcz na własnym zakwasie spożywam właściwie tylko podczas świąt, więc nieodzownie mi się z nimi kojarzą. Cały zimowo-świąteczny okres umila mi też zawsze kubek rozgrzewającej herbaty z miodem, imbirem, cytryną, pomarańczą i goździkami oraz aromatycznego kakao z piankami Marshmallow.
Ten rok różni się znacząco od lat poprzednich również tym, że zakończyłam wreszcie haniebny proceder jedzenia mięsa. Postanowiłam odrobinę poeksperymentować w kuchni – np. jutro zamiast karpia podam boczniaki marynowane przez noc w sosie grzybowo-sojowym, a potem faszerowane (bądź też raczej lekko natarte) sosem z pieczonych wcześniej: marynowanego czosnku i marynowanego pieprzu i na końcu smażone w klasycznej panierce. Zamierzam podać je z ziemniakami i własną sałatką szwedzką. O ile sam proces przygotowywania od podstaw wigilijnego barszczu bardzo lubię, o tyle lepienia uszek szczerze nie znoszę, mimo że wychodzą mi zawsze pyszne. Umilam sobie tę czynność oglądaniem filmów dokumentalnych o najgorszych morderstwach w historii ludzkości, jednak zaczęli mi się… kończyć mordercy. Kilkugodzinne babranie się w mące, kiedy życie takie krótkie, a napisać trzeba jeszcze tyle tekstów, uważam za jedną z najgłupszych rzeczy ever. Postanowiłam więc w tym roku… odpuścić! Tak, szokujące – nawet dla mnie, ale… nie zrobiłam uszek. Kupiłam gotowe. Postanowiłam nie wkładać swojego czasu i energii w rzeczy, w których nie widzę sensu i które nie dają mi spełnienia. Wszelkie makowe desery z kolei ustąpiły miejsca lekkiemu puddingowi chia na mleku migdałowym z laską wanilii i cukrem migdałowym (za chwilę się za niego zabieram) z kleksem domowej żurawiny z jabłkiem i gruszkami. (Świeże żurawiny przyuważyłam dopiero przedwczoraj w warzywniaku, a już dziś konfitura jest naprawdę przepyszna!) Moje tegoroczne świąteczne dania nawiązują do tradycji, ale przede wszystkim są spójne ze mną, a ich przygotowywanie sprawia mi ogromną przyjemność!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🎄 Kochajmy się w te święta

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Ogromna polaryzacja społeczeństwa, jakiej w ostatnim czasie doświadczamy, z jednej strony niesłychanie zbliża do siebie ludzi myślących podobnie, a z drugiej oddala od siebie tych, którzy myślą od siebie inaczej. Łatwo w takiej atmosferze, skupiając się jedynie na tym, co łączy i dzieli, zapomnieć, jak każdy z nas jest wyjątkowy i unikatowy, a co za tym idzie też o czymś, od czego zależą wszystkie nasze międzyludzkie relacje, czyli miłości własnej. Po raz pierwszy postanowiłam zadać sobie następujące pytanie:

Co mogę zrobić, żeby być w tym przedświątecznym czasie szczęśliwa?

– pytanie, jakie sobie zadałam

Odpowiedzią było ograniczenie wszelkich stresów. Do tej pory wydawało mi się, że są one naturalnie wpisane w tę część grudnia i nic się już z nimi nie da zrobić. Myśląc, jak co roku z niepokojem o przygotowywaniu uszek, uświadomiłam sobie, że skoro nie potrafię przestać się stresować tą wiszącą nade mną czynnością (co samo w sobie jest przecież zupełnie pozbawione sensu), to pozostaje mi tylko zrezygnowanie z niej. Po prostu.
Kiedy rok temu napisałam, z naprawdę sporym przymrużeniem oka:

Dotarcie z nasączoną detergentem ścierą we wszystkie, nawet najbardziej zapomniane przez Boga i ludzi (choć nie przez kurz) zakamarki, wypranie wszelkich możliwych szeroko pojętych tekstyliów od firanek, przez pledy, narzuty i chodniczki aż do pluszaków oraz wyszorowanie klatki schodowej sprawiło, że poczułam się lepszą osobą. Lepszą kobietą.

„Poczuj magię tych świąt”

spotkałam się z literalnym wręcz zrozumieniem przez niektórych Czytelników moich słów, co mnie dość mocno zaskoczyło. Nie to, żeby nie były prawdą moje opisane szczegółowo porządki, ale dałoby mi mocno do myślenia, gdybym z powodu efektywnego wymachiwania ścierą naprawdę poczuła się lepszą osobą. Nie chodzi o to, że uczciwe napracowanie się nie może sprawić ogromnej satysfakcji, bo oczywiście na ogół sprawia, ale już konieczność udowadniania sobie własnej wartości poprzez wykonywanie jakiejkolwiek czynności jest sporym nadużyciem wobec siebie samego. Kult poświęcania się jest w nas niestety mocno zakorzeniony. Wydajemy się sobie lepsi, kiedy zrobimy coś wbrew sobie, kiedy się do czegoś zmusimy. Mało tego, zaczynamy też (na ogół podświadomie oczywiście) wymagać od innych, by poświęcali się dla nas. Tymczasem warto zadać sobie pytanie, o którym pisałam na samym początku tego roku, mianowicie:

Czy to mi służy?

– pytanie, jakie warto sobie zadać

Bo nie chodzi przecież o to, by zmuszać się do czegokolwiek ot tak, dla sportu. Jeśli narzucimy sobie np. ćwiczenia fizyczne lub zaczniemy wdrażać zdrowe nawyki żywieniowe, to gra warta jest świeczki. Ponieważ cel, który chcemy osiągnąć służy nam zdecydowanie, możemy poprzez pracę nad jego osiągnięciem udowodnić sobie wytrwałość oraz to, że umiemy o siebie mądrze i dobrze zadbać. Nigdy jednak nie doszukujmy się w swoich sukcesach dowodów na swoją własną wartość, bo automatycznie w porażkach (nieuniknionych, kiedy cokolwiek się robi) szybko znajdziemy dowody na jej brak, a nasza wartość jest absolutnie niezależna od naszych działań. Nie musimy jej nikomu udowadniać (a już zwłaszcza sobie!). Punktem wyjścia wszelkich naszych działań powinny być słowa, które są niesłychanie mądre i ważne, mianowicie:

You are enough!

– słowa, które powinny być mottem życiowym każdego człowieka

Dbajmy o siebie, zmuszajmy się do aktywności fizycznej i intelektualnej, rozwijajmy się, pokonujmy kolejne swoje słabości tylko, jeśli poczujemy, że to nam służy, że nas wzmacnia. Jak powiedziała kiedyś moja ukochana Laurie Anderson, cytując swojego buddyjskiego mentora:

Jesteśmy na tym świecie po to, żeby mieć tu naprawdę, naprawdę, NAPRAWDĘ wspaniały czas!

Pamiętajmy, że jedynie od nas zależy to, jak przeżyjemy nasze życie i czy będziemy szczęśliwi. To tylko i wyłącznie kwestia wyboru.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę swój cover uroczej świątecznej piosenki (cover wersji Michaela Bublé), składając Wszystkim swoim Czytelnikom najlepsze świąteczne życzenia!

P.S.2 Korzystając z blogowych statystyk, wybrałam trzy języki krajów, w których jestem czytana najczęściej i postanowiłam stworzyć dla Was kartki świąteczne.
Dziękuję, że jesteście❣️

List do Artystów – sympatyków partii obecnie rządzącej

fot. Geo Dask

Nie zdarza mi się ujawniać prywatnej korespondencji. Znalazłam się jednak w sytuacji wyjątkowej, w której zrozumiałam, że zdobędę się na napisanie listu dopiero pod warunkiem, że przybierze on blogową postać. Wiem, do kogo go adresuję, ale wierzę też, że nie jestem jedyną osobą przecierającą oczy ze zdumienia, że ludzie, których prywatnie znam, cenię i szanuję, mogą dziś w jakikolwiek sposób popierać obecną władzę.
Moim naturalnym środowiskiem jest świat artystyczny, zwracam się więc w swoim liście do tej bardzo specyficznej, wyjątkowej grupy ludzi.

Drodzy Artyści,

linia dzieląca Polaków (dziś bardziej niż kiedykolwiek) niemal nie przebiega przez grono otaczających mnie na co dzień bliskich osób. Sympatykami partii obecnie rządzącej okazali się albo znajomi dużo dalsi, z którymi już wcześniej nie było mi specjalnie po drodze, albo ludzie, których uważałam za wartościowych, ale znałam na tyle krótko, że łatwo mi było zerwać z nimi kontakty; bo ze wstydem przyznaję, że uległam zero-jedynkowemu myśleniu i odcinając się od wszystkiego, co mnie brzydzi i przeraża, odrzuciłam też ludzi, którzy to, co mnie brzydzi i przeraża popierają, nie próbując ich najpierw zrozumieć. Z zażenowaniem myślałam o przekonywaniu jakiejkolwiek dorosłej osoby, zwłaszcza po doświadczeniu II wojny światowej, że dawanie władzy nacjonalistom jest, najdelikatniej mówiąc, niebezpieczne. Z oszołomieniem i niedowierzaniem przyjmowałam do wiadomości, że ludzi ceniących niewiarygodną klasę  Witolda Lutosławskiego (znanego nam wszystkim osobiście) nie razi poziom kultury osobistej reprezentowany przez polityków partii obecnie rządzącej. Zaczynam dostrzegać, że błędem musiało być założenie, że nie widzicie tego, co ja – być może wybieraliście w Waszym odczuciu po prostu mniejsze zło. Nigdy o to niestety nie zapytałam… A dziś stoimy po dwóch stronach politycznej barykady. Ja jestem nazywana przez „Wasz obóz” m.in.: lewaczką, morderczynią dzieci, lewacką kurwą szmatą oraz czarownicą, Wy z kolei jesteście nazywani przez „mój obóz” m.in.: ciemnogrodem, faszystami, katotalibami i prawakami (nie przytaczam najgorszych określeń nie po to, by wybielić „swój obóz”, lecz żeby nikogo nie obrażać – już wymienione wyżej słowa wzbudzają mój niesmak). Język wojenny charakteryzuje mocna radykalizacja, natomiast my się przecież znamy. Wiemy, że każdy z nas jest wrażliwą, twórczą, wartościową osobą. Dlatego przychodzę dziś do Was bez barw ochronnych. Zdjęłam z bluzki przypinkę z napisem „Wydupcać” i broszkę z czerwoną filcową błyskawicą. Zmyłam z twarzy makijaż, a z ręki numer telefonu do prawnika (bez niego czuję się jeszcze mniej bezpiecznie, biorąc udział w legalnych zgromadzeniach). Przychodzę szczerze z Wami porozmawiać, nie walczyć. Ta rozmowa powinna się odbyć już dawno temu.
Pokojowe nastawienie nie oznacza jednak braku szczerości. Im szybciej to z siebie wyrzucę, tym będzie lepiej i zdrowiej, bo duszenie w sobie pretensji przeradza się przeważnie w pasywną agresję, która nie jest nam tu do niczego potrzebna. Moi Drodzy, mam do Was, Wyborców PiS-u, ogromny żal za przyczynienie się do dzisiejszej sytuacji politycznej. Nie chodzi o wytykanie pomyłek, bo te zdarzają się każdemu (moje największe polityczne fascynacje zawodziły mnie niestety za każdym razem). Chodzi po pierwsze o świadomość pomylenia się, a po drugie o połączenie skutku z przyczyną – bezpośrednią przyczyną tego, że wygrała partia obecnie rządząca jest liczba oddanych na nią głosów. Również Waszych.
Jednym z bardzo niewielu minusów pisania jest ten, że nie sposób zobaczyć  reakcji czytelników. Nie mam więc pewności, czy podzielacie moje doświadczenie wojny polsko-polskiej i na ile przeraża Was to, co się dzieje. A dzieje się fatalnie – najważniejszy dokument w państwie, czyli Konstytucja, jest przez obecnie rządzących notorycznie łamany. Opowiem najpierw o swoim własnym doświadczeniu, żeby nie zostać posądzoną o uogólnianie. Nigdy nie złamałam prawa i choć w dalszym ciągu nic się w tej kwestii nie zmieniło, ściga mnie policja, posługując się kłamstwami, pomówieniami, manipulacjami (nachodząc moich bliskich) i nieudolnymi próbami zastraszania. Co prawda na razie przypomina bardziej Oddział Specjalny z „Nagiej broni” z Lesliem Nielsenem, ale pałki teleskopowe i gaz pieprzowy użyte w Warszawie wobec uczestniczek pokojowej manifestacji nie są już takie zabawne. Skłamałabym, mówiąc że żyję w strachu, bo mało czego się boję (może to jakiś neurologiczny defekt, a może geny taty). Jednak otaczają mnie niesamowici młodzi ludzie, którzy nieraz muszą przezwyciężyć swój lęk, by postąpić przyzwoicie. Rozpiera mnie duma, kiedy na nich patrzę, ale zdrowo funkcjonujące państwo nie powinno wystawiać odwagi swoich obywateli na próbę. Owładnięty żądzą władzy dyktator z Żoliborza, którego popieracie (czy naprawdę jeszcze popieracie?), zrobił z policji stróżów bezprawia nastawionych na walkę z uczciwymi obywatelami. I piszę tu o codzienności zarówno swojej, jak i całego swojego środowiska (a nie należę przecież ani do ONR-u, ani do jakiejkolwiek kibolskiej grupy – otaczają mnie cudowne, mądre, inteligentne, niebanalne, twórcze osoby).
Część z Was jest kobietami. Naprawdę udaje się Wam pogodzić Waszą cudowną kobiecą wrażliwość i duszę z tezami wygłaszanymi przez starych cynicznych mizoginów, marzących o powrocie do zatęchłego patriarchatu? Wszyscy jesteście niesamowitymi Artystami, Kompozytorami. Czy macie jakieś złudzenia, że którykolwiek z obecnie rządzących polityków umiałby wysłuchać w skupieniu chociaż jednego z Waszych wymagających utworów i cokolwiek z niego zrozumieć? (Od razu, odpierając ewentualne kontrargumenty, zaznaczę, że Donalda Tuska wieki temu widywałam na Warszawskiej Jesieni regularnie.) Nie przeszkadza Wam wsparcie obecnego rządu dla twórców disco-polo (przy zerowym wsparciu dla Was)? Część z Was jest głęboko wierząca. Naprawdę udaje się Wam pogodzić wiarę w Jezusa, który stawał zawsze w obronie słabszych (a do faryzeuszy podchodził z dużą dozą sceptycyzmu, będąc wyczulonym na tych fałszywych) z nagonką na mniejszość LGBTQ czy szczucie Polaków na siebie? Jak to możliwe? Jak do tego doszło?
Pochodzimy z tych samych kręgów, tych samych na ogół ludzi uważamy za autorytety. Większość z Was uwielbiała mojego tatę. Ceniliście go nie tylko za jego ogromne zawodowe dokonania, ale przede wszystkim za to, jakim był człowiekiem. Za jego wielkie serce, wrażliwość, autentyczną miłość bliźniego, niezwykłość. Czy naprawdę myślicie, że człowiek, który do końca życia nie mógł się otrząsnąć z tego, że Regan (w czasie, kiedy był gubernatorem, a tata wykładał w Stanach) nasłał na studentów policję, dziś przyklasnąłby napuszczaniu umundurowanych i nieumundurowanych bandytów na pokojowo manifestujący tłum, składający się w większości z kobiet i młodzieży? Wiecie tak samo dobrze jak ja, że byłby tym zdruzgotany. Czy to nie wzbudza w Was chociażby wątpliwości, czy Wasz wybór był słuszny?
Możecie odnieść wrażenie, że próbuję Was przekonać do swoich racji. Sęk w tym, że o ile niemal wszystko wydaje mi się względne (łącznie z czasem i przestrzenią), tu mam całkowitą pewność, że istnieją tylko dwie strony: dobra i zła; i że – nad czym bardzo ubolewam – stoicie po tej niewłaściwej. Chciałabym zrozumieć dlaczego. Zapytam więc może:

  • Jakiej Polski chcecie?
  • Czego się obawiacie?
  • Jakie wartości są dla Was najważniejsze?

Mocno wierzę w to, że szczera rozmowa i zwrócenie się w głąb samego siebie pomaga wydostać się z narracji „dwóch stron”, której każdy z nas ulega. (Oczywiście ja też – pisałam o tym niedawno w tekście „Weto dla zabijania gospodarki”, do którego lektury serdecznie Was zapraszam.) Sama również odpowiem na zadane Wam wyżej pytania.

  • Chcę Polski wolnej, nowoczesnej, otwartej oczywiście na Unię Europejską, ale też na resztę świata. Nie tylko dlatego, że jestem już z pokolenia Polaków, którzy określają się przede wszystkim jako Europejczycy, ale też dlatego, że jestem córką Józefa Patkowskiego – wielkiego ambasadora Polski poza jej granicami (i tam również bardzo cenionego), a równocześnie obywatela świata, którego zawsze najbardziej interesował człowiek bez względu na swoje pochodzenie.
  • Najbardziej obawiam się wszelkiego typu fanatyzmu, zwłaszcza narzuconego odgórnie. Fanatyzm – charakterystyczny dla sekt – zamyka głowy, zabija kreatywność, a dodatkowo jest doskonałym narzędziem do cynicznego manipulowania masami. Żaden bóg, żadna tradycja i żaden kraj nie są warte pójścia tą drogą.
  • Najważniejszą wartością nieprzerwanie jest dla mnie wolność. Wolność wyboru, wolność decydowania o sobie, wolność tworzenia. Z rodziną czy patriotyzmem mam już problem. Tata, jak doskonale wiecie, nigdy nie przeceniał roli więzów krwi – liczyli się dla niego ludzie, przyjaciele. Jeśli przy okazji byli z nim spokrewnieni, to fajnie, ale nie musieli być, żeby ich szczerze kochał i szanował. I na odwrót – fakt, że ktoś był członkiem jego rodziny nie zapewniał temu komuś większych względów taty z automatu. Mam tak samo. Patriotyzm z kolei praktykuję, badając język, ucząc go w szkole, pisząc. Jeśli jednak Polska stanie między mną a moją wolnością, nawet się nie zawaham, z której z tych dwóch bez żalu zrezygnować.
    Jednym z przejawów mojego patriotyzmu ostatnio jest aktywny udział w Strajku Kobiet Podhale i opisywanie naszych działań w specjalnie do tych celów stworzonej e-gazecie „Halny – wiatr zmian”. Bez względu na różnice, jakie są między nami, wiem, że cenicie moje pióro. Zapraszam więc gorąco do lektury.

Z nNajserdeczniejszymi przedświątecznymi życzeniami,
marianNa patkowska

e-gazeta “Halny – wiatr zmian”

P.S. Na deser łączę znakomity cover słynnej piosenki „Kocham wolność” mojej koleżanki z równoległej klasy ze szkoły muzycznej – utalentowanej Magdy Grabowskiej.

Idziemy po wolność

fot. Marianna Patkowska

artykuł z mojej e-gazety “Halny – wiatr zmian”

Wczoraj (13 grudnia), z okazji 39. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego,   w Zakopanem przy oczku wodnym na Krupówkach  miało miejsce wydarzenie „Idziemy po wolność/Idziemy po wszystko”. Spotkaliśmy się porozmawiać oraz złożyć obecnemu rządowi życzenia z okazji nadchodzących świąt. Niezwykle cennym doświadczeniem, zwłaszcza dla młodszych pokoleń, było wysłuchanie wspomnień ludzi, którzy doskonale pamiętali 13 grudnia 1981. To były historie młodych wtedy osób, przerażonych nową, niezrozumiałą rzeczywistością. Rzeczywistością z jednej strony dużo straszniejszą od tej, z którą przyszło się nam dziś mierzyć, a z drugiej strony… straszniejszą tylko trochę.

Historia pisana od nowa

fot. Marianna Patkowska

Strajkowi Kobiet Podhale towarzyszył Komitet Obrony Demokracji na Podhalu. Przemówienia jego członków za każdym razem odbudowują moją nadwątloną wiarę w istnienie tzw. kultury słowa w debacie publicznej. Przewodniczący podhalańskiego KOD-u mówił m.in. o zakłamywaniu historii poprzez powolne wymazywanie z jej kart m.in. Tadeusza Mazowieckiego, Jacka Kuronia, Bronisława Geremka czy Lecha Wałęsy i doklejanie w ich miejsce ludzi, którzy się na tych kartach nigdy nie zapisali. Mówił również o odpowiedzialności każdego, kto nie przeciwstawia się nieprawdzie.

Dziś słyszymy, jak Mateuszek Morawiecki walczył w Powstaniu Warszawskim, ale nikt nie ma odwagi powiedzieć głośno: „chłopie, kłamiesz”!

– cytat z pamięci

Przypomniało mi to sytuację z mojego podwórka: tata stworzył pierwszy i jeden z ważniejszych ośrodków muzyki elektroakustycznej w Polsce – Studio Eksperymentalne Polskiego Radia. Zatrudnił w nim – „do noszenia kabli”, jak to nie bez życzliwości opisywał – młodego chłopaka, Eugeniusza Rudnika. Rudnik okazał się niezwykle zdolnym i ambitnym człowiekiem. Pod wpływem taty (i z pewną jego pomocą) poszedł na studia i profesjonalnie zajął się reżyserią dźwięku, a po jakimś czasie zaczął nawet sam komponować. Piękna historia – można powiedzieć amerykański sen (przy zachowaniu geograficznych proporcji). Z jakim więc zdziwieniem tata kilka tygodni po wyrzuceniu z Polskiego Radia przeczytał w wywiadzie z Rudnikiem, że ten był w swoim mniemaniu „współzałożycielem Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia”.
Megalomania i bajkopisarstwo – raz tylko groteskowe, innym razem niebezpieczne – po prostu wpisane są w naturę niektórych ludzi. Trzeba to przyjąć. Jednak przeciwstawianie się kłamstwom historycznym jest obowiązkiem każdego, kto je zdemaskuje. Największym grzechem jest grzech zaniedbania. Dlatego, zwłaszcza dziś, lekturą obowiązkową dla każdego Polaka powinna być „Uległość” Houellebecqa – to literackie arcydzieło przerażająco wręcz trafnie opisuje skutki bierności wobec zła.

Idziemy po wszystko

fot. Marianna Patkowska

Nazwa „Idziemy po wolność/Idziemy po wszystko” znakomicie oddaje nastroje i potrzeby manifestujących. Punktem zapalnym i powodem do wyjścia na ulice było zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej, ale dziś chodzi już o znacznie, znacznie więcej. Nie o wyszarpywanie skrawków kolejno nam zabieranych podstawowych praw (wszystkim zdziwionym „czy prawo do aborcji jest prawem podstawowym” spieszę wyjaśnić, że jednym z podstawowych praw człowieka jest prawo do decydowania o swoim ciele), ale o – mówiąc dosadnie – odpierdolenie się od naszej wolności raz na zawsze.
Jedna z uczestniczek wczorajszego spotkania przypomniała bardzo ważną rzecz, o której cała partia obecnie rządząca, a także niestety część społeczeństwa najwyraźniej zapomniała:

rząd ma społeczeństwu służyć, bo składa się z zatrudnionych przez nie urzędników.

Tym samym, jeśli ten przekracza swoje (nomen omen) kompetencje, notorycznie łamiąc najważniejszy dokument w państwie, czyli konstytucję, mamy prawo, a nawet obowiązek go zwolnić. Po prostu. (To, że od jakiegoś czasu rządzi nami z tylnego siedzenia Władimir Putin, nie oznacza, że mamy się zgadzać na carat.)
Ktoś zauważył też, że powodem strajków wielu grup zawodowych często są dopiero cięcia budżetowe – ludziom drastycznie zmienia się sytuacja finansowa i dlatego wychodzą na ulice. Tymczasem stopniowe odbieranie wolności trudniej zauważyć, jednak ono zawsze dzieje się najpierw. Jesteśmy przez obecny rząd okradani nie tylko z pieniędzy, ale przede wszystkim z wolności, która jest wartością nadrzędną.
Nie chcę przez to powiedzieć, że osoby protestujące z powodów ekonomicznych nie powinny manifestować swojego niezadowolenia – powinny. Każdy z nas jest inny, ma inne potrzeby, często też inne poglądy, a łączy nas wspólna niechęć do obecnego rządu, który próbujemy obalić. Razem jesteśmy ogromną siłą i to jest piękne. Zależy mi jednak na uświadomieniu wszystkim, że – jakkolwiek abstrakcyjnie by to nie zabrzmiało – brak pieniędzy, jeśli obudzimy się w państwie totalitarnym, naprawdę będzie naszym najmniejszym zmartwieniem.

Zakończę dzisiejszy wpis wierszem Kornela Filipowicza „Niewola” wielokrotnie cytowanym  przez inicjatorkę Strajku Kobiet Podhale na manifestacjach.

W państwie totalitarnym
Wolność
Nie będzie nam odebrana
Nagle
Z dnia na dzień
Z wtorku na środę
Będą nam jej skąpić powoli
Zabierać po kawałku
(Czasem nawet oddawać
Ale zawsze mniej, niż zabrano)
Codziennie po trochę
W ilościach niezauważalnych
Aż pewnego dnia
Po kilku lub kilkunastu latach
Zbudzimy się w niewoli

Ale nie będziemy o tym wiedzieli
Będziemy przekonani
Że tak być powinno
Bo tak było zawsze.

– „Niewola” Kornel Filipowicz

P.S. Na deser łączę równie poruszającą piosenkę Tymona Tymańskiego „Wolność” z płyty „Paszkwile” – jednego z moich ulubionych krążków ostatniego czasu.

Strajk Kobiet Podhale

Weto dla zabijania gospodarki

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

artykuł z mojej e-gazety “Halny – wiatr zmian”

Od poniedziałku 23.11 do poniedziałku 30.11 na Podhalu codziennie odbywały się manifestacje Strajku Kobiet Podhale. Pierwotnie miały być cyklem milczących protestów pod  nazwą „Solidarni z Warszawą”, będących reakcją na bandyckie zachowania policji używającej przemocy wobec pokojowo manifestujących (głównie kobiet) w Warszawie. Nie trzeba było jednak długo czekać na kolejny powód do wyjścia na ulice – dramatyczna decyzja obecnego rządu dotycząca skrócenia ferii i zamknięcia wielu miejsc pracy ogłoszona przez obecnego premiera w sobotę 21.11 pchnęła Strajk Kobiet Podhale do zainicjowania spontanicznego strajku samochodowego już w niedzielę 22.11 i wzbogacenia nazwy protestów nadchodzącego tygodnia o jeszcze jedno hasło: „Weto dla zabijania gospodarki”.

Biały jest Biały, a
Czarny jest Czarny… Dunajec

Strajk Kobiet Podhale

Milczące protesty zaczęły się w poniedziałek 23.11 w Białym Dunajcu. Następnie odbywały się każdego następnego dnia kolejno w: Nowym Targu, Rabce Zdroju, Mszanie Dolnej, Kościelisku, Zakopanem, Szczawnicy i Czarnym Dunajcu. Pisałam już kiedyś, że manifestacje w małych miastach mają odmienny charakter od tych w wielkich metropoliach. (Uczestnicy wykazują się innego typu odwagą, bo narażeni są niekoniecznie na pobicia czy szarpaninę z policją, ale np. na ostracyzm społeczny.) Jednak jeszcze czym innym od zgromadzenia pięciuset osób w Zakopanem (czy prawie tysiąca w Nowym Targu) są kameralne kilkudziesięcio, kilkunasto, a czasem nawet i kilkuosobowe spotkania w jeszcze mniejszych miejscowościach. Dobrze przemyślany Strajk Kobiet, jeśli nie ma być atrakcyjną pokazówką, to przede wszystkim nastawiona na długofalowe efekty praca u podstaw. Jesteśmy jako społeczeństwo bardzo podzieleni i zmanipulowani przez media. Jedyną możliwością zmiany  tego stanu rzeczy jest rzetelna edukacja. Kameralne manifestacje dają możliwość porozmawiania z każdym – wytłumaczenia mu naszych argumentów, ale też wysłuchania go. W jednej z podhalańskich wsi, słuchając dramatycznej historii kobiety przerażonej wizją pozostania bez środków do życia (będącego bezpośrednią konsekwencją niefrasobliwych poczynań obecnego rządu), zaczęłam się zastanawiać, czy ktoś z obecnej władzy weźmie na siebie odpowiedzialność za samobójstwa popełniane z powodu sytuacji ekonomicznej, w jakiej zostaliśmy jako społeczeństwo postawieni. (Bo co do tego, że będą popełniane, nie mam niestety wątpliwości.)
Po raz pierwszy odkleiłam od ludzi etykiety, które mi wcześniej – co przyznaję nie bez wstydu – uniemożliwiały spokojną komunikację. Okazało się, że w zadziwiająco wielu kwestiach zgadzam się zarówno z proliferem jak i korwinistą, o co bym siebie nigdy nie podejrzewała. (Nie były to rzecz jasna kwestie obyczajowe, ale na przykład gospodarcze i ekonomiczne.) Przede wszystkim stali przede mną ludzie, a nie zdehumanizowani nosiciele poglądów. Ludzie pragnący wolności i szacunku, ludzie zmęczeni niekompetencją partii obecnie rządzącej – ludzie tacy jak ja. To jedna z najpiękniejszych lekcji, jakie ostatnio dostałam.

102. rocznica wywalczenia
przez Polki praw wyborczych

Strajk Kobiet Podhale

W sobotę 28.11 obchodziliśmy datę szczególną – 102. rocznicę wywalczenia przez Polki praw wyborczych. Historia lubi zataczać koło, więc nie powinno mnie dziwić (chociaż dziwi), że kobiety walczące ponad wiek temu o swoje prawa spotykały się z niemal tymi samymi zarzutami, z którymi spotykają się dziś Strajki Kobiet. Że niby sprawa jest słuszna, ale dlaczego taka forma? Czy nie da się jakoś tak… grzeczniej, ciszej, spokojniej? Otóż, odpowiedź jest bardzo prosta: nie da się (choć jeśli ktoś chętnie dołączyłby do Strajku Kobiet, ale drażni go wulgarny język, mogę zaprosić do śledzenia bardzo pod tym względem wyważonego Strajku Kobiet Podhale). O tzw. brzydkich słowach pisałam już TUTAJ, poruszając aspekt językowy, natomiast niezwykle interesujące ujęcie filozoficzne zastosowała Magdalena Mateja-Furmanik w swoim doskonałym tekście „Nie musimy tłumaczyć się z tego, że każemy wam wypierdalać”, do którego lektury gorąco wszystkich zachęcam.
Dziś prawa wyborcze kobiet wydają się chyba każdemu oczywistością. Być może kiedyś wreszcie dla wszystkich stanie się taką samą oczywistością, że tylko i wyłącznie kobieta może decydować o swoim własnym ciele.

Dziel i rządź

Strajk Kobiet Podhale

Właśnie w opisaną wyżej 102. rocznicę wywalczenia przez Polki praw wyborczych spotkaliśmy się w centrum Zakopanego przy oczku wodnym nie tylko po to, by ją uczcić, ale przede wszystkim, żeby porozmawiać – tak, jak w innych miejscowościach – o tym, co nas boli, na co nie ma naszej zgody (a nie ma jej ani na brutalność policji, ani na zabijanie gospodarki) oraz jakiej Polski wszyscy – uwzględniając wszelkie różnice między nami – chcemy. Niesłychanie ważne jest uświadamianie obywateli, czym jest budżet państwa oraz że żaden rząd nie ma „własnych pieniędzy”, a jeśli jakieś komukolwiek ochoczo rozdaje, to wcześniej nam je odbiera w horrendalnych podatkach. Mamy więc nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek buntować się przeciw bezsensownemu rozdawnictwu wspólnie składanych do budżetu państwa pieniędzy na konkretne cele, na które nie są odpowiednio wykorzystywane (żeby niedaleko szukać, wystarczy spojrzeć chociażby na stan służby zdrowia czy kultury).
Charyzmatyczna, niesamowita inicjatorka Strajku Kobiet Podhale mówiła też o tym, o czym pisałam wyżej, czyli jak bardzo spolaryzowanym społeczeństwem się staliśmy. Jak łatwo – i tu wina rozkłada się po równo – szufladkujemy innych, słysząc konkretne hasła (np. nazwę partii politycznej, z którą ktoś sympatyzuje). Lewak, prawak, katolik, płaskoziemca, prolifer, antyszczepionkowiec, elgiebet (nazwa mnie, jako językoznawcę, urzekła) – przyznajmy uczciwie, że jeśli nie podzielamy niektórych określanych przez powyższe słowa postaw/poglądów, to już same te etykiety nas odrzucają od opisywanej nimi osoby i zamykają na racjonalną z nią rozmowę. Oczywiście, że z takiej rozmowy nie musi wyniknąć nic sensownego, ale warto próbować się na siebie otworzyć. Wszyscy jesteśmy przede wszystkim ludźmi, a to już niesamowicie wiele wspólnego.

P.S. Na deser łączę cover klasyka Sam Brown w wykonaniu cudownej Jamelii – piosenkę dedykuję obecnemu rządowi.

Strajk Kobiet Podhale