Mój Papa

fot. Sławomir Biegański/Valantis Nikoloudis

Dzisiejsze święto jest dla mnie od prawie czternastu lat – od kiedy odszedł mój tata – bardzo bolesne. Rok temu nie byłam jeszcze gotowa na taki wpis, ale teraz nadszedł już chyba odpowiedni moment. Nie będę tu przypominać kim był Józef Patkowski oraz jak ogromny i nieoceniony wpływ miał na historię muzyki elektroakustycznej w Polsce. To można sobie sprawdzić w encyklopedii. Dziś Dzień Ojca, więc chciałabym pokazać światu, jakiego miałam cudownego tatę!

Kiedy się urodziłam, tata miał 56 lat. Normalnie nie wspominałabym o tym, bo nigdy nie miało to dla mnie specjalnego znaczenia, ale jednak szybko okazało się, że istnieje pewna grupa społeczna, dla której wręcz przeciwnie, różnica wieku jaka była między nami, ma znaczenie ogromne. Wzmiankowaną grupę stanowiły starsze panie, które spotykaliśmy na częstych wspólnych spacerach. Te, widząc permanentny stan zakochania, w którym tkwiliśmy od momentu moich urodzin (zresztą do samej jego śmierci), czuły się niejako w obowiązku skomentowania tego słowami:

– Och, dziecinko, musisz bardzo kochać swojego dziadziusia!

– standardowe zagajenie starszych pań, które spotykaliśmy z tatą na wspólnych spacerach

Najpierw bardzo byłam tym zdziwiona i pytałam:

– Ale skąd pani to może wiedzieć? Przecież mój dziadek mieszka w Zakopanem!

– moja reakcja

Aż odpowiadać zaczął tata:

– Proszę pani, moja wnuczka ma 21 lat. TO jest moja córka!

– taty reakcja

Był to absolutnie fenomenalny komunikat, gdyż – jak każda prawda – trochę wstrząsający dla odbiorcy. W każdym razie pomagało.
Starsze panie szybko okazały się zresztą zmorą nie tylko spacerów, ale również wszelkich podróży środkami lokomocji. Tata, i to z pewnością mam właśnie po nim, był niesamowicie przekornym człowiekiem. Niewiele było trzeba, by go sprowokować do zrobienia czegoś, czego robić wcale nie planował, ale wyczuwając, że spotka się to być może z oburzeniem, po prostu nie mógł sobie odmówić.
Miałam może 5 albo 6 lat (i pamiętam tę sytuację tylko częściowo, bardziej z relacji rodziców), jechaliśmy gdzieś razem pociągiem. W przedziale były dwie irytujące starsze panie, którym tata bardzo się nie spodobał już od pierwszego wejrzenia. Tata, jak to tata, wyłożył nasze bagaże, usadowił mnie na moim miejscu, upewnił się że jestem szczęśliwa (to zawsze było dla niego najważniejsze) i udał się do Warsu. Kiedy po jakimś czasie wrócił… z piwem, wzrok pań sprawił, że pozostała mu tylko jedna rzecz. Unosząc rękę z piwem i patrząc na mnie, zapytał:

– Chcesz?

Na to podobno śmiertelnie poważnie i z odrobiną smutku w głosie odpowiedziałam:

– Nie, tatusiu. Dziękuję, ale dziś nie mogę. Biorę jeszcze antybiotyk.

Panie umarły, więc przez resztę podróży mieliśmy przynajmniej święty spokój.

Tata często powtarzał przy wielu osobach, że mnie „bardzo lubi”. Wtedy na ogół ludzie się dziwili i wygłaszali oklepane:

– Chyba ją kochasz, a nie lubisz! To twoja córka!

Na co zwykł odpowiadać:

– Oczywiście, że ją kocham! To moja córka! Ale wcale nie jest powiedziane, że muszę ją lubić, a ja ją lubię naprawdę bardzo. I myślę, że to jest cenne.

To było cenNe. Bardzo cenNe. Tata bardzo szybko stał się przede wszystkim moim ogromnym przyjacielem. Ten ekstremalnie wrażliwy i równocześnie niewiarygodnie mądry mężczyzna nigdy nie tracił energii na idiotyczne akty zazdrości, jakich często dopuszczają się ojcowie wobec absztyfikantów swoich córek. Dla niego, o czym już pisałam, punktem wyjścia było moje szczęście, jeśli więc ktoś mi je na jakimś etapie mojego życia dawał, był automatycznie jego przyjacielem, a nie wrogiem. Umiał myśleć szerzej i równocześnie czuć głębiej. Łączył w sobie wiele tych cech, z którymi sama sobie u siebie nie umiałam dać rady, a u niego mogłam je podziwiać jak skarby. Doskonale czuliśmy się we własnym towarzystwie. Dzięki niemu poznałam niesamowite osobistości z szeroko pojętego świata kultury: fantastycznych malarzy, rzeźbiarzy, kompozytorów, pisarzy, muzykologów. Wielkie nazwiska, ale przede wszystkim wielkich ludzi, których silna aura na pewno w znacznym stopniu mnie ukształtowała. Dzielił się ze mną wszystkim, co najlepsze. Po prostu… bardzo się lubiliśmy.

Kiedyś, w luźnej rozmowie, poprosił mnie, żebym przyszła na jego pogrzeb ubrana na kolorowo. (Jego późniejsza śmierć zaskoczyła nas wszystkich, podejrzewam nawet, że jego też, bo był niedługo przedtem w naprawdę dobrej formie.) Nie spełniłam tej prośby. Nie umiałam. Postąpiłam jednak zgodnie ze sobą, a to dla niego i tak liczyło się najbardziej. Jego odejście było dla mnie jednym z ważniejszych duchowych przeżyć. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, cieszę się, że to właśnie on pomógł mi się ze śmiercią odrobinę oswoić. Przez swoją charyzmę i niebywale dobrą energię, która od niego emanowała, zmierzanie się z tym wszystkim było łatwiejsze.

Nie zmienia to jednak faktu, że cholernie mi go brakuje. Zwłaszcza teraz, kiedy w ogóle brakuje ludzi mądrych i inteligentnych dookoła. Wiem, że był jedną z tych osób, których odejście bezpowrotnie zachwiało porządek Wszechświata.

Dzień po tragicznej śmierci Keitha Flinta, tłumacząc swojej klasie, czemu jestem tak strasznie smutna – opowiedziałam uczniom o tym, co się wydarzyło oraz że bardzo kochaliśmy Keitha z tatą właśnie. Na to jeden z moich cudownych wychowanków stwierdził:

– O, to teraz pani tata będzie mógł go poznać osobiście w niebie…

Niesamowicie mnie to wzruszyło. Nie wiem, gdzie teraz jest. Wiem jednak, że miejsce to zyskało dzięki niemu nową, lepszą jakość. Mam tylko nadzieję, że nie ma tam zbyt wielu starszych pań.

48 thoughts on “Mój Papa”

  1. Płakałam. Z piwa w przedziale i z Jego obecności jako Taty.
    Ja tego fartu nie miałam. Mówią, że rozwód nie wadzi w kochaniu i dbaniu o swoje dzieci… Niekiedy jednak wadzi.
    Pozdrawiam.
    Chciałabym być Twoją uczennicą.

    Like

Leave a reply to Maja Bułaś Cancel reply