
Od kiedy mamy psióreczkę, postanowiłam nieco rozbudować kategorię „Smak absolutny”, w której umieszczam swoje przepisy. Rozbudować o przepisy na karmy dla psa, nadając im podtytuł „Karma wraca”. Do gotowania Żuli zachęciła mnie przyjaciółka – wybitna w sztuce kulinarnej i doświadczona z psami. Pierwszym prostym daniem, które odważyłam się zrobić wg jej wskazań był gotowany kurczak z marchewką, pietruszką i ryżem. Żulisia była zachwycona, no i tak jakoś poszłam za ciosem.
Oczywiście nie jestem dietetykiem, więc nie będę tu podawać ani wagi porcji dziennej dla psa o określonej masie, ani nie uwzględniam w przepisach jakichkolwiek psich alergii lub problemów zdrowotnych, z jakimi się mierzą przedstawiciele poszczególnych ras. Mamy kundelka, który może jeść niemal wszystko, ale nie wiem jeszcze tak naprawdę, co preferuje. Uzbroiłam się w wiedzę z zakresu tego, co pies jeść może oraz co jest dla niego zdrowe i dobre, a czego jeść nie powinien lub mu wręcz nie wolno. O suplementach również nie będę pisać, bo uważam, że o tym powinien zdecydować weterynarz. Wiem, że do gotowania nie używa się soli, mięsa lepiej nie gotować długo (żeby nie wygotować z niego cennych składników odżywczych) oraz że warto z kolei rozgotować warzywa (miksowanie na papkę ułatwia psom trawienie). Wiem, że jako wypełniacz można stosować ryż lub – zdrowiej – płatki owsiane, ale że już kasza, ziemniaki czy makaron z różnych powodów nie są najlepszym pomysłem. Informacją frapującą była dla mnie ta, że psy nie są ponoć wielkimi entuzjastami częstych zmian w swoim menu, co daje nam, gotującym, mniejsze pole do popisu. Najistotniejsze jest jednak to, by nasz czworonożny przyjaciel był szczęśliwy, najedzony i zdrowy. Warto więc obserwować swojego pupila, regularne go ważyć, brać pod uwagę jego dzienną ilość ruchu, no i sprawdzać, co o spożywanej karmie mówi jego kupa. Bo przecież… karma wraca.
Znowu mięso

Od kiedy przestałam jeść mięso (a przestałam już cztery lata temu), brakowało mi tylko jednej rzeczy – możliwości mycia i dotykania surowych podrobów. To mnie zawsze uspokajało i miało dla mnie niemal metafizyczny wymiar. Odstawiłam mięso zresztą z powodu trywialnego i obnażającego moje chore ego. Mianowicie, kiedy na samym początku znajomości z moim obecnym Partnerem wegetarianinem (z kilkudziesięcioletnim stażem) zapytałam go, czy widzi różnicę w smaku kobiety mięsożernej a niemięsożernej, po dłuższym zastanowieniu odparł, że nie wie, bo nigdy nie spotykał się z wegetarianką. No i… to było to. Odkryłam niszę i pole, na którym będę lepsza, będę nad nimi wszystkimi (tymi prehistorycznymi eks, nie zawsze już w pełni sprawnymi, czy nawet żyjącymi) górowała, zyskując przewagą etyczną. Motywacja była taka a nie inna, a ja już jestem dzięki terapii w całkiem innymi punkcie, nie mniej jednak dopiero kiedy radykalnie odstawiłam mięso (oprócz rybiego, choć to jem już bardzo sporadycznie) zrozumiałam sens i konieczność decyzji, którą podjęłam pod wpływem impulsu. Choć byłam kiedyś największym mięsożercą ze wszystkich, choć wierzyłam w mit, że jakaś grupa i rodzaj krwi może predestynować do jedzenia mięsa, dziś jego niejedzenie jest dla mnie całkowicie naturalne i oczywiste. To coś, co uważam, że w XXI wieku dla planety i pozostałych istot powinien zrobić każdy świadomy i empatyczny człowiek. Ciężko mi zrozumieć siebie samą z „okresu mięsnego”, ale widać musiałam do tego dorosnąć. Czy tęsknię za smakiem mięsa? Nie, bo jego zamienniki są na coraz wyższym poziomie i w każdej chwili mogę zjeść nie tylko przyzwoitą parówkę, ale też pulpety, sznycla, kiełbaski czy gyros w wersji wege. Ale tego też potrzebuję już coraz mniej. Wystarczają mi warzywa, ryże i kasze.
Sprawa ma się jednak inaczej z małymi dziećmi i zwierzętami. Pies potrzebuje w swojej diecie mięsa. Ucieszyłam się więc niesamowicie, że znowu będę mogła je od czasu do czasu gotować i mrozić porcje na cały tydzień (oprócz tego Żuli je też karmy z puszki, a także powoli uczy się jedzenia suchej karmy). Wiedząc, co jest wskazane i dobre dla niej, puściłam wodze swojej wyobraźni i wyczarowałam kilka aromatycznych karm. Zacznę od ostatniej!

SKŁADNIKI:
– 568 g porcji rosołowej z kaczki
– 626 g porcji rosołowej wołowej
– 500 g mięsa wołowego na gulasz
– 287 g steku wołowego z antrykotu
– 450 g wątróbki z kurczaka
– 4 marchewki
– 3 pietruszki (korzenie)
– ¼ selera
– cukinia
– ½ jabłka
– 1,5 szklanki ryżu

PRZYGOTOWANIE:
Marchewki, pietruszki, selera i cukinię umyć, obrać i pokroić w drobną kostkę.

Zalać niedużą ilością wrzątku i gotować ok. 35 – 40 minut. Po ich upływie dodać porcję rosołową z kaczki, porcję rosołową wołową, mięso na gulasz i stek z antrykotu. Gotować jeszcze 15 minut.

Na końcu wrzucić do gotującej się reszty przemytą wątróbkę.

Gotować całość jeszcze ok. 5 minut.

Łyżką cedzakową wyłowić wszystkie mięsa i przełożyć je do miski. Warzywa gotować jeszcze kilka minut z połówką umytego, obranego i pokrojonego w kostkę jabłka. Potem przy pomocy durszlaka lub sitka wyłowić warzywa z jabłkiem (bulion zostawiamy w garnku!) i zmielić je na papkę.

Z bulionu z garnka odlewamy połowę (i zostawiamy do ewentualnego podlania).

Bulion w garnku doprowadzamy do wrzenia, zmniejszamy ogień i dodajemy 1,5 szklanki ryżu. Ryż gotujemy wg wskazówek na opakowaniu, dodając do tego jeszcze 5 minut, żeby się rozgotował. Co jakiś czas sprawdzamy, czy nie należy ryżu podlać resztą bulionu. Gotowy ryż pozostawiamy do ostygnięcia, a potem łączymy ze zmiksowanymi warzywami i jabłkiem.

Ostudzone ugotowane mięso kroimy w dość małą kostkę. Z kaczki wyciągamy i wyrzucamy wszelkie kostki i chrząstki. Kawałki mięsa łączymy i mieszamy z ryżem, warzywami i jabłkiem. Całość dzielimy na porcje dzienne dla naszego pieska i zamrażamy na kolejne dni. Ja podaję jej porcję dzienną w dwóch ratach.

Jeśli nasz psiak lubi napoje typu Psie Piwko, możemy mu, oprócz wody, podać w misce również bulion, który nam został (jeśli po podlaniu ryżu nam oczywiście został), choć nie każdy pies będzie rozumiał taką płynną sytuację. Jeśli wiemy, że takie podanie nie przejdzie, bulion można zamrozić i skorzystać z niego przy gotowaniu następnej karmy.

WRAŻENIA

Żuli – skończywszy dwukwadransowy strajk głodowy, na który przeszła tuż po zobaczeniu i powąchaniu mojego dania – zjadła wszystko z apetytem, a z każdym następnym razem coraz bardziej się na moją karmę rzucała. Z moich obserwacji wynika, że woli jednak kawałki rozgotowanych warzyw niż papkę z nich, co osobiście rozumiem. Jednak równocześnie rzeczywiście prawdą jest, że trawi gotowane warzywa znacznie lepiej, kiedy są zmiksowane (na co nie zawsze zbite dowody za każdym razem po niej zbieramy).
Po niemal tygodniu podawania jej tego posiłku mogę śmiało powiedzieć, że bardzo jej smakuje, chociaż nic nie przebije ulubionego przez nią kurczaczka z warzywami i ryżem. Ale sam kurczaczek w zbyt dużych ilościach nie jest dla psa dobry, w przeciwieństwie do wołowiny z podrobami (które nie powinny stanowić więcej niż 20% mięsnej porcji karmy).
Zimny bulion jej absolutnie nie przekonał. Nie jest w ogóle przesadną fanką płynów – stąd też pewnie niechęć do papek – więc zamroziłam go do kolejnych karm!

Satysfakcja własna po przygotowaniu karmy: 10/10
Satysfakcja mojego psa po powąchaniu karmy: 0
/10
Satysfakcja mojego psa po zjedzeniu karmy: 10
/10
P.S. Na deser łączę smakowitą „Double Fiestę” znakomitej Meredith Monk!

Jeśli podoba Ci się, jak piszę, i chcesz mnie docenić,
kliknij w poniższą ikonkę i postaw mi, proszę, wirtualną kawę ![]()


































