Bananagate oczami dzieci

obrazek znaleziony w sieci

Nie dawało mi spokoju wplątane w bananową aferę dziecko, które jakoby przeżyło traumę, patrząc na pracę Natalii LL, co miało być bezpośrednią przyczyną listu jego matki do Ministerstwa Kultury, w konsekwencji którego pracę zdecydowano się z Muzeum usunąć (notabene decyzję jednak zmieniono – ktoś, jak zwykle dopiero po fakcie, postanowił wybrać się po rozum do głowy).
Postanowiłam skorzystać z okazji i zrobić dziś małą sondę w podstawówce, w której uczę. W kilku klasach (dzieci miały od 9 do 12 lat) zadałam najpierw dwa pytania:

1. Czy ktoś z klasy, będąc kiedykolwiek w jakimkolwiek muzeum, poczuł się dziwnie albo nieswojo z powodu jakiegokolwiek dzieła sztuki?
2. Jeśli tak, to czy uważa, że muzeum powinno się tego właśnie dzieła pozbyć z takiego powodu?

Po otrzymaniu odpowiedzi, pokazałam im zdjęcie czterech (najgrzeczniejszych) kadrów “Sztuki konsumpcyjnej” Natalii LL i zapytałam o wrażenia. Potem dosłownie w dwóch zdaniach opisałam tę pracę i kulisy rozpętanej wokół niej burzy. Byłam ciekawa ich końcowego komentarza. Wyniki tej sondy mogą zaskoczyć tylko kogoś, kto o świecie dzieci nie ma zielonego pojęcia (czyli na przykład mnie jeszcze w sierpniu ubiegłego roku).
Otóż te dzieci, które były kiedykolwiek w muzeum, prawie zawsze natknęły się na pracę, która z tych czy innych powodów była dla nich niewygodna (na ogół chodziło o nagość, mówiły nie tylko o sztuce współczesnej, ale również o tej dawnej). Choć opisując sytuację, na ogół deklarowały, że wolałyby, by jej w muzeum nie było, jednak po zastanowieniu się, na drugie pytanie zgodnie odpowiadały, że

czyjeś preferencje nie są powodem do usunięcia pracy z muzeum.

Najstarsi uczniowie, których mam zaszczyt być wychowawczynią, pokusili się o bardzo mądre i dojrzałe sformułowania; jeden z nich stwierdził, że

nawet sztuka, która się nie podoba, przedstawia jakieś piękno,

a drugi powiedział, że

nie chciałby, żeby usunięto pracę, która go przeraziła i sprawiła, że poczuł się źle, ponieważ był jej ciekaw i poszedł na nią popatrzeć po raz drugi i wtedy dopiero odkrył w niej coś intrygującego, czego by nie poznał, gdyby ją od razu zdjęto.


Po zobaczeniu kadrów ze “Sztuki konsumpcyjnej”, klasy na ogół dzieliły się na dwie części, raczej nierówne. Jedna część uważała, że „ten jest zboczony, komu się to kojarzy” i to wszędzie była mniejszość, natomiast drugiej części „się kojarzyło”, a że są w wieku, w którym brzydzi ich jeszcze nawet całowanie, to raczej odebrały te obrazki negatywnie. W dalszym ciągu były jednak zgodne co do tego, że pracy nie powinno się usuwać z muzeum. Ktoś wpadł na pomysł, żeby

zebrać takie prace do jednego pokoju z napisem 18+ i nie wpuszczać tam dzieci po prostu.

– po prostu…


Podsumowując sondę, powiedziałam im, że nie ma nic złego w tym, że możemy się czasem po zobaczeniu jakiegoś dzieła czuć nieswojo. Że może to być z powodu zbyt dużej nagości, czy ukazania intymności, której się wstydzimy, albo też naszych przekonań religijnych. Chciałam im pokazać, że te emocje też są w porządku i wcale nie świadczą o człowieku źle. Że sztuka jest po to, żeby pobudzać do myślenia, prowokować, ale czasem też odpychać. Wszystko to było dla nich zdumiewająco łatwe do przyswojenia…

Haga: wystawa prac Pieta Mondriana w Gemeentemuseum Den Haag ❤

fot. Marianna Patkowska – Piet Mondrian „Szachownica kompozycja”

Główny powód swojego niedawnego przyjazdu do Hagi opisywałam już TUTAJ, a także – bardziej szczegółowo  – TUTAJ.
Niekwestionowaną jego atrakcją była jednak nie opisana przeze mnie jeszcze szerzej wizyta w Muzeum Miejskim tego miasta (Gemeentemuseum Den Haag), gdzie mieści się największa na świecie kolekcja prac Pieta Mondriana.

1. Piet Mondrian

Tego niezwykłego artysty nikomu przedstawiać pewnie nie trzeba, ale czuję, że z kronikarskiego obowiązku, powinnam przypomnieć tu pokrótce kilka istotnych faktów na jego temat.
Piet Mondrian (Pieter Cornelis Mondriaan), holenderski malarz, żyjący na przełomie XIX i XX wieku, a także współzałożyciel grupy De Stijl, zainicjował neoplastycyzm, czyli odmianę abstrakcji geometrycznej, nawiązującej do kubizmu.

Neoplastycyzm zmierzał do wyeliminowania z obrazu form przedmiotowych i przedstawienia istotnej, „wewnętrznej” struktury rzeczy w abstrakcyjnych układach linii prostych, przecinających się pod kątem prostym, tworzących pola wypełnione kolorem; ograniczał paletę do 3 kolorów podstawowych (żółty, czerwony, niebieski) oraz do 3 „niekolorów” (czarny, szary, biały); neoplastycyzm znalazł odbicie w architekturze, zbliżając się w swych założeniach do zasad funkcjonalizmu (m.in. J.J.P. Oud, G. Rietveld); wywarł wpływ na sztukę międzywojenną (m.in. na Bauhaus).

Encyklopedia PWN

2. Piet Mondrian oczami nNi

źródło: thecharnelhouse.org

Moja osobista przygoda z Pietem Mondrianem zaczęła się bardzo dawno temu, kiedy miałam trzy, cztery lata (no dobrze, uściślając, to nie było aż tak dawno temu, tym bardziej, że czas jest przecież względny). W moim pokoju na półce nad łóżkiem stała, od kiedy pamiętam, pocztówka z reprodukcją Kompozycji z czerwonym, niebieskim i żółtym Mondriana. Oczywiście bardzo ją lubiłam, bo była kolorowa, wysmakowana estetycznie i abstrakcyjna.
Właśnie kiedy miałam te trzy, cztery lata, pojechaliśmy z rodzicami do Berlina. Z wyjazdu nie pamiętam prawie nic, oprócz wizyty w jakimś muzeum sztuki współczesnej – te wspomnienia są bardzo mgliste i urywkowe, więc bazuję raczej na sprawozdaniu moich zaskoczonych sytuacją rodziców.

źródło: allposters.es

Chodziłam sobie beztrosko po salach, ciesząc oczy coraz to nowymi obrazami, i nagle przybiegłam niezwykle podekscytowana do rodziców, mówiąc im, że:

– Tam wisi podobny obrazek
do tego, który jest na pocztówce nad moim łóżkiem!
– Nie taki sam? – zapytał zaciekawiony tata.
– Nie, podobny – odparłam z pełnym przekonaniem.

– mój dialog z tatą w bliżej
niesprecyzowanym berlińskim
muzeum sztuki współczesnej kilka dekad temu

Kiedy rodzice poszli do sali, do której ich zaprowadziłam, zobaczyli dzieło Mondriana – również z serii Kompozycji – zawierającą te same kolory, co nasza reprodukcja, ale rzeczywiście nie była to ta sama praca.
Myślę, że właśnie wtedy narodziła się między mną a Mondrianem silna więź, której na szczęście nie zepsuło ani dorosłe życie, ani studiowanie kulturoznawstwa.

3. Piet Mondrian i grupa De Stijl
w Gemeentemuseum Den Haag

De Stijl (co po niderlandzku oznacza „styl”) to zarówno nazwa grupy artystycznej, której współtwórcą był Piet Mondrian, pisma wydawanego przez holenderskiego malarza, pisarza, architekta i teoretyka sztuki – Theo van Doesburga (w latach 1917-1931), jak i alternatywny termin dla neoplastycyzmu. Kierunek ten – datujący się od lat 20. XX wieku – nawiązywał do pozytywnej mistyki Mathieu Hubertusa Josephusa Schoenmaekersa, którym Mondrian był zafascynowany. (Więcej na ten temat przeczytamy TUTAJ.)
W zbiorach Gemeentemuseum Den Haag, wielokrotnie przeze mnie wspominana, największa na świecie kolekcja prac Pieta Mondriana wyeksponowana jest wraz z dziełami reszty artystów z grupy De Stijl.
Nie mogłam się niestety w wielu momentach oprzeć – być może prostackiemu – wrażeniu, że te prace, które należały do nurtu neoplastycyzmu (czyli, upraszczając, były geometryczne i wykorzystywały opisywane wyżej kolory) najcudowniej wychodziły tylko Mondrianowi, że był on niedoścignionym wzorem dla pozostałych artystów. Być może przemawiał przeze mnie urok, który Mondrian na mnie rzucił w mojej wczesnej młodości, trudno więc z tym dziś racjonalnie dyskutować.
Żeby jednak oddać sprawiedliwość pozostałym członkom De Stijl, nie mogę tu nie wspomnieć o ogromnym, rzeczywiście nieczęsto wśród artystów spotykanym, poczuciu humoru Vilmosa Huszára (węgierskiego malarza i projektanta), które objawiało się przede wszystkim w fenomenalnie przez niego dobranych tytułach.

fot. Andrzej Kwieciński – Bart van der Leck, „Jewel”, c. 1949
źródło: ar.pinterest.com

Nie mogę też nie wspomnieć o pracy, która wywarła na mnie piorunujące wrażenie, które zostanie ze mną już na zawsze – „Jewel” Barta van der Lecka. Można ją było podziwiać w wystawionym w muzeum katalogu.
Wracając jednak do twórczości Pieta Mondriana, sama wystawa w Gemeentemuseum Den Haag, jak i – co najistotniejsze – wizja jej kuratora, w przepiękny sposób pokazała mi również to oblicze tego artysty, którego wcześniej, wstyd przyznać, nie znałam.

 

Pokazała mi wczesnego Mondriana pastelowego, Mondriana niegeometrycznego, Mondriana z pietyzmem odwzorowującego przyrodę i piękne krajobrazy, w którym nadal – bez względu na moją osobistą trudność odbioru sztuki nieabstrakcyjnej – bardzo wyraźnie dało się odczuć to napięcie, które w jego pozornie poukładanych i symetrycznych dziełach tak mnie urzeka.
Wszystkich, którzy mają taką możliwość, gorąco zachęcam do zobaczenia tej wystawy, bo jest to naprawdę ogromne przeżycie.

Piet Mondrian „Czerwone drzewo”, źródło: posterlounge.de
fot. Marianna Patkowska – Piet Mondrian „Kompozycja IV”

RAS

fot. Valantis Nikoloudis

[Opowiadanie powstało już dłuższy czas po zakończeniu warsztatów Twórcze pisanie i jest ściśle związane z aferą wokół  kontrowersyjnego  filmu Jacka Markiewicza „Adoracja Chrystusa” przypomnianego przez CSW po dwudziestu latach od powstania. Związane jest również z zajęciami Sztuka. Aktualia, na które uczęszczałam podczas studiowania kulturoznawstwa i których największym dla mnie problemem była kompletna rozbieżność między moją definicją sztuki, a tym, jak definiował ją prowadzący zajęcia – kurator CSW zresztą.]

29.12.2013

– Puk, puk. – rozległo się pukanie do drzwi. Żona, otwierając, wychynęła zza metalowego łańcucha, cicho pytając:
– Tak?
– Mazurek Alfons, moje nazwisko – odpowiedział niski, modnie ubrany jegomość z ogromną teczką w ręku. – Jestem z Ruchu Aktualna Sztuka, nie zajmę państwu dużo czasu. Chciałbym zadać kilka pytań. Czy byłaby pani tak uprzejma i wpuściła mnie do środka? Myślę – co ja mówię? Jestem przekonany! – że warto rozmawiać.
– O co chodzi? – spytał Mąż, dochodząc do korytarza i poprawiając podkoszulek.
– Mazurek Alfons z Ruchu Aktualna Sztuka. Zgodzimy się wszyscy na pewno, że warto rozmawiać.
Mąż podrapał się po głowie, a pan Mazurek w tym samym czasie posuwistym, sobie tylko znanym ruchem bioder wykonał trzy skuteczne kroki i usiadł wraz ze swoją teczką za stołem w kuchni.
– No to skoro wszyscy jesteśmy zgodni, ależ proszę siadać, to niech mi państwo powiedzą, czym jest w państwa życiu sztuka? Czy zastanawiali się państwo nad jej istotą?
Ponieważ odpowiedź nie nadeszła, a twarze rozmówców nie zdawały się być zmącone myślą, pozwolił sobie wyjąć z teczki katalog, z którego nieoczekiwanie wyskoczył Jacek M. Artysta, z odrobinę rozmazaną twarzą oraz wielkim plecakiem ze stelażem. Położył plecak na podłodze i zgiął się wpół, coś z niego wyjmując. Pan Mazurek kontynuował:
– Tytułem wstępu, może łatwiej będzie na przykładach.
Jacek M. zbyt szybko spróbował się wyprostować i nagle złapał go skurcz.
– Jednak te dwadzieścia lat temu szło mi znacznie sprawniej – zamruczał pod nosem.
– Ojej. Bolą pana krzyże? – spytała troskliwie Żona.
– Jeden krzyż. Dokładnie średniowieczny krucyfiks. – odpowiedział  i wyjął z plecaka średniowieczny krucyfiks swoich własnych rozmiarów.
– Kruca fuks… – zdumiał się Mąż.
– Krucyfiks, średniowieczny – poprawił go pan Mazurek.
– Panie, co pan? – poirytował się nagle Mąż widząc, że Jacek M. zaczyna ochoczo ściągać z siebie ubranie. – Zaraz, hola! Chwila, moment! Gdzie mi tu pan z tym pisiorem?!
– Tylko nie pisiorem! – żachnął się Jacek M., a jego uwolnione przyrodzenie zaczęło swobodnie dyndać w gęstwinie atmosfery.
– Na miłość boską, proszę wreszcie zdjąć te kalesony z kostek! – zniecierpliwił się pan Mazurek. – Swoją drogą, że też nie mógł pan włożyć slipów. W każdym domu to samo!
Jacek M. posłusznie pozbył się z kostek resztek garderoby i przystąpił do przytulania się do krucyfiksu.
– Ludzie trzymajcie mnie, toż to skandal, pod moim dachem! Kobieto, leć po krzyż! Toż to atak! Mówiłem, że zboczeńce! – Mąż zamachnął się na scenę na podłodze, ale powstrzymał go siłą spokoju pan Mazurek.
– Ależ drogi panie, agresja na nic tu się zda. Pan musi poobcować ze sztuką, bo  t o  jest właśnie sztuka. I dopiero wtedy, gdy ją pan pozna i zrozumie, będzie pan miał prawo do uniesienia się, ale także prawo do uniesień jako takich. Co ja mówię, prawo? Pan będzie miał przywilej rozkoszowania się nią, czerpania z niej satysfakcji i przyjemności. Wzbogaci się pan, jak nigdy w życiu!
Mąż, jak zahipnotyzowany, otworzył usta by coś odpowiedzieć, ale w tej właśnie chwili wyszła z katalogu Katarzyna K. Artystka.
– Przepraszam, jest tu może koń?
– Jeden nawet całkiem na wolności! – rzucił mimochodem, czując, że wypada z roli, dosyć zdezorientowany Mąż.
– Ależ, z przeproszeniem, ale jest pan wulgarny – stwierdził pan Mazurek.
– Słyszysz? Jesteś wulgarny! – skarciła go Żona i zdzieliła przyniesionym do tych celów krzyżem po głowie.
Na to wychylił się spod krucyfiksu Jacek M.:
– Ależ w swoim prostactwie oczywiście i niewyrafinowaniu, ale niejako (w sposób nieoczywisty, a przez to także intrygujący) takąż zwierzęcą metaforą, pan tu nawiązał przypadkiem do innej mojej pracy, nie znając jej rzecz jasna, w której się masturbu…
– Panie Jacku, proszę się zająć krucyfiksem! W tej chwili! Pańskie wynurzenia nie mają dla sztuki jako takiej żadnego znaczenia! A przed panią, pani Kasiu K., będzie tu trzeba rzucić kilka przynajmniej słów o starożytnym Egipcie i piramidzie w szczególności. Proszę się ogarnąć i nie wychodzić ani z katalogu ani przed szereg bez przygotowania. Proszę to samo przekazać panu Zbigniewowi L., gdyby znowu szukał swojego Lego – tupnął nogą, przerywając artyście, pan Mazurek. – Czy możemy wracać do naszej rozmowy?
– Panie Jacku, proszę już powoli kończyć – upomniał się pan Mazurek. – Nie, na miłość boską, nie to miałem na myśli! Proszę nie mylić swoich prac!
– Trzymajcie mnie, toż to atak!!! Pod moim dachem! – poirytował się Mąż.
W tym momencie zstąpił z niebios Pan Bóg:
– Panie Jacku, nie czuję się urażony pańską pracą, choć artysta z pana mierny. Takiemu Dróżdżowi na przykład – z którym, nota bene, lubię czasem rozegrać partyjkę w kości – nie dorasta pan artystycznie do pięt, no ale z drugiej strony takiego pana stworzyłem. Ma pan i swoje plusy. A z was, drodzy państwo, dobrzy, bogobojni ludzie. Odporni na sztukę, ale dobrzy. Jednak i moja cierpliwość, jak się okazuje, miewa swoje granice, więc zdecydowałem się pofatygować i powiedzieć wam to osobiście – proszę, zdejmijcie tego szkaradnego jelenia na rykowisku znad obrazka świętego, kiedy się modlicie. Nie sposób w takim bezguściu wchodzić w sferę sacrum!