Muzeum Kultury Bizantyjskiej w Salonikach

fot. Marianna Patkowska

fot. Marianna Patkowska

Kiedy znajdziemy się w Salonikach, jednym z punktów obowiązkowych jest zwiedzenie Muzeum Kultury Bizantyjskiej. Koszt biletu to 8€, ale bardzo ciekawą opcją – z której tym razem nie skorzystałam – jest zakup biletu łączonego. Wtedy za jedyne 15€ możemy zwiedzić Muzeum Kultury Bizantyjskiej właśnie, Muzeum Archeologiczne i Białą Wieżę (do których zobaczenia bardzo, bardzo gorąco zachęcam!), a także stanowisko archeologiczne i Muzeum Rzymskiej Agory. Na to wszystko mamy trzy dni, co w zupełności wystarczy.

Myślę, że Muzeum Kultury Bizantyjskiej zachwyci nie tylko tych zainteresowanych historią, historią sztuki czy początkami chrześcijaństwa, ale każdego wrażliwego na piękno miłośnika Grecji, który chciałby się czegoś więcej na jej temat dowiedzieć.

fot. Marianna Patkowska

Zbiory muzeum pochodzą z okresu II – XX w.n.e. (w większości z wykopalisk, ale też zapisów i darowizn). Kolekcja składa się m.in. ze znaczków, monet i przedmiotów codziennego użytku, rzeźb oraz ikon, ale również zachowanych fragmentów ścian świątyń, podłóg czy grobowców. Jak czytamy na stronie muzeum: „[…] szczególnie ważne są zbiory pochodzące z zapisów Dimitriosa Oikonomopoulosa i Dori Papastratou, dwóch głównych darczyńców Muzeum. Kolekcja rycin Dori Papastratou jest jedną z najważniejszych tego typu kolekcji na świecie”.
Warto też zaznaczyć, że to właśnie tutaj znajduje się największy zbiór poruszających nagrobnych malowideł ściennych (od III do VIII w.).

fot. Marianna Patkowska

Oprócz malowideł ściennych, fresków, mozaik grobowych czy rycin, zobaczymy tu również niewielkie, ale urokliwe zbiory ksiąg i rękopisów oraz ubrań z wczesnego okresu bizantyjskiego.

fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska

Największe wrażenie zrobiły na mnie najstarsze dzieła, które z powodzeniem można by pomylić z najdoskonalszą sztuką współczesną. Bogactwo środków, surowość formy, łatwo dostrzegalne myślenie abstrakcyjne twórców (mimo że same malowidła abstrakcyjne oczywiście nie były) zupełnie mnie zachwyciły! Zachwyciły i wzruszyły.
Od zawsze zresztą w muzyce (tak samo miał mój tata) najbliższa mi była ta najbardziej współczesna i równocześnie ta najdawniejsza. Wbrew pozorom mają ze sobą dużo wspólnego (co pięknie pokazuje cała twórczość Pawła Szymańskiego, ale to już na inny wpis).

fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska

Nie można tu nie wspomnieć o ogromnej i fantastycznej pracy kuratorów muzeum! Żadna, nawet najlepsza, treść nie obroni się bez formy, więc bardzo istotne jest nie tylko co się wystawia, ale też jak się to robi.
W Muzeum Kultury Bizantyjskiej dopracowany jest każdy najmniejszy szczegół.
Jak czytamy w jednym z przewodników:

Zarówno ekspozycje, jak i sam budynek, zaaranżowane są niezwykle nowocześnie, z kolejnymi salami wznoszącymi się kaskadowo wokół centralnego dziedzińca (zwiedzanie przypomina zdobywanie góry), prezentującymi chronologicznie czasy od wczesnego chrześcijaństwa aż po okres po zaniknięciu kultury bizantyjskiej.

E-przewodniki

fot. Marianna Patkowska

Od siebie mogę jeszcze dodać, że duże wrażenie zrobiły na mnie… kolory ścian, na których rozwieszone były (również z wyraźną dbałością o zachowanie logiczno-artystycznej ciągłości) dzieła.
Ja wiem, że to odkrycie może przypominać fragment filmu „Jaś Fasola: Nadciąga totalny kataklizm”, kiedy główny bohater jako ekspert, przyglądając się obrazowi, po długiej zadumie stwierdził: „ładna rama”, ale my prawopółkulowcy tak już mamy, że zwracamy uwagę na takie detale.

fot. Marianna Patkowska

Republika bananowa

fot. Marianna Patkowska

W Muzeum Narodowym w Warszawie usunięto dwie stare jak świat prace:  „Pojawienie się Lou Salome” Katarzyny Kozyry oraz „Sztuka konsumpcyjna” Natalii LL. Powodem były zgorszenie i trauma, jaką rzekomo wywołały w  odwiedzających muzeum… dzieciach. Internet zawrzał, ruszyła masowa produkcja okolicznościowych memów, nastał szał fotografowania się z bananami (jak widać na załączonym zdjęciu – sama jemu, oczywiście nie bez przyjemności, uległam), bo nagle zakazana praca Natalii LL jest niesłychanie nośna, urokliwa i przede wszystkim większości ludzi znana. (Nie mam na myśli jedynie środowisk artystycznych, dla przeciętnie obytego człowieka znajomość tej pracy wpisuje się w wiedzę ogólną.) Wśród salw śmiechu, facepalmów i ogólnego solidaryzowania się z bananem, mam wrażenie, że trochę gubimy to, co ważne, a we mnie odezwał się właśnie – na ogół raczej drzemiący, ale jednak dyplomowany – kulturoznawca, więc chciałabym pozwolić mu przemówić. Z różnych powodów nie chcę tu pisać o twórczości Katarzyny Kozyry, jednak skupmy się już na tym bananie i „Sztuce konsumpcyjnej”. Przede wszystkim praca pochodzi z 1975 roku i wydawać by się mogło, że osoby, które za młodu już raz się tą pracą zgorszyły, nie będą na nią przyprowadzać dziś swoich dzieci i wnuków, a potem pisać skarg do Ministerstwa Kultury, by pracę z Muzeum usunąć (to niestety nie opis filmu Barei, lecz otaczającej nas – znowu – rzeczywistości). Z drugiej strony ci, którzy pracy nie znali, a do Muzeum trafili, są – z tej nieznajomości wniosek – laikami na artystycznej niwie i oczywiście bardzo im się chwali, że zechcieli ją poznać, a nawet przyjść z dziećmi, jednak rozpoczęcie zgłębiania historii sztuki współczesnej od oburzenia i pisania donosów na nią jawi mi się jak szczyt tupetu, zważywszy na rozmiary tego, co mają jeszcze do nadrobienia.
W całym tym zamieszaniu dość łatwo spotkać w internetowych dyskusjach kpiny z tych, którym „się wszystko kojarzy, bo przecież jedzenie banana to tylko jedzenie banana”. I to też mnie dosyć niepokoi, bo od lat zarówno w pornografii jak i sztuce wszelkie przedmioty czy pokarmy mające kształt falliczny symbolizują penisa właśnie i nie można im odmówić erotycznych konotacji. Niezauważanie tego jest nie tyle niewinnością, lecz jakąś kodowo-kulturową ignorancją. No a pomysł, by odrzucić jakąkolwiek sztukę z góry tylko dlatego, że dotyka ludzkiej erotyki jest z jednej strony kuriozalny, a z drugiej zmusza do głębokiej refleksji nad naszą kondycją.
Praca Natalii LL ukazuje kobiety konsumujące nie tylko banany, ale też parówki, kiełbasę czy kisiel, które robią to w sposób bardzo dwuznaczny (żeby nie powiedzieć, że jednoznaczny). A każda sztuka ma to do siebie, że jest wielowymiarowa i pozostawia odbiorcy pole do interpretacji. Najrozsądniej zacząć oczywiście od samego tytułu pracy, potem warto (choć nie jest to kluczowe dla zrozumienia dzieła) zapoznać się z wizją samego autora (polecam gorąco wysłuchanie słów Natalii LL), a potem najlepiej przefiltrować sztukę, z którą się obcuje przez własną wrażliwość, estetykę, doświadczenia, potrzeby. Może się okazać, że dana praca będzie dla nas nie do przyjęcia z miliona różnych powodów. Może się okazać, że trafi do nas tylko dlatego, że znaleźliśmy ją (albo ona nas) po prostu w odpowiedniej czasoprzestrzeni. Rolą sztuki jest pobudzanie do myślenia, poruszanie, otwieranie, inspirowanie. W ten sposób patrząc, zawsze coś zyskujemy, ocierając się o sztukę, nawet tę, która nie jest nam bliska.
Jeśli jest coś silniejszego i większego od nas, jest tym przyroda i sztuka właśnie. Dlatego przestaje mnie śmieszyć niewiedza czy kolejna kompromitacja wysoko postawionych jednostek, bo z tym od kilku już lat, jako naród, stykamy się codziennie. Wierzę, że wymagająca i uznana sztuka jest pomostem między beznadzieją i umysłową pustką a świadomością i płynącą z niej mocą (również tego, czego się nie lubi). Co tyczy się także całych społeczeństw. Perspektywa powrotu cenzury w sztuce przeraża.

P.S. A na deser łączę piosenkę, którą uwielbiałam w dzieciństwie – puszczał mi ją często tata, jeszcze na płycie winylowej! 🍌🍌🍌

P.S. 2 Polecam swój następny wpis „Bananagate oczami dzieci”.