Głupia cycatka

fot. Marianna Patkowska

Niedawno dowiedziałam się, że istnieją kobiety, które ukrywają swoje piękne seksualne atuty przed światem ze strachu, że zostanie im przypięta łatka głupiej cycatki. Moją reakcją na tę rewelację było niedowierzanie. Problem dostrzegam nie w tym, rzecz jasna, że nie wszystkie kobiety odczuwają potrzebę dzielenia się ze światem swoim pokaźnym biustem. Widzę go w przedziwnym pomyśle, że duży biust noszony dumnie, miałby cokolwiek mówić o intelekcie jego posiadaczki. Podobnie jak z tym zającem z żartu:

kawa nie zając, praca nie zając, właściwie… tylko zając to zając

– żart o zającu

TYLKO MÓZG TO MÓZG
Koncepcja, że coś nam o nim powie zajrzenie w spory dekolt właścicielki jest równie mądra, jak ocenianie wydolności czyjejś wątroby poprzez omiatanie wzrokiem jego łydek. Oczywiście można, ale przyczynia się to do powiększania sumy bezsensu we Wszechświecie i rzeczywiście mówi coś o intelekcie. Omiatającego.

👀 Dziewczyny, serio?!

fot. Marianna Patkowska

Wiele kobiet (w tym do niedawna ja sama) nie zdaje sobie chyba sprawy z tego, że dużego biustu nie da się za bardzo ukryć. Z jednej strony więc jego dumne noszenie nie ogranicza się jedynie do zakładania ubrań z głębokimi dekoltami – proste skromne, zabudowane bluzki i dobrze dobrany biustonosz też mogą zrobić furorę; z drugiej zaś, jeśli włożymy na siebie wielki worek, będziemy wyglądać jak ktoś z dużym, acz zakrytym workiem biustem, w dodatku budząc podejrzenia, że posiadamy równie duży brzuch, co już nie zawsze musi być prawdą. Mam wrażenie, że ten idiotyczny mit głupiej cycatki tyczy się bardziej kobiet pogodzonych z własną seksualnością niż tych po prostu posiadających spore biusty (zakryte, a zwłaszcza te, za które ich właścicielki przepraszają swoim ubraniem, są przecież przez wszystkich akceptowane).
To, że mężczyźni wychodzą czasem z założeń podszytych niedużym nakładem myślowym, umiem jeszcze przyjąć. (Można nazwać to seksizmem, można też pewnym doświadczeniem życiowym.) Nic jednak nie usprawiedliwia kobiet myślących o swoich siostrach wrogo czy przedmiotowo tylko z powodu ich pewności siebie. Same wiemy najlepiej, jak trudno kobiecie taką pewność (i siebie, i swojego ciała) w ogóle zbudować. Jeśli spotkamy na ulicy piękną, atrakcyjną kobietę, uśmiechnijmy się do niej. Nie doszukujmy się w niej rywalki czyhającej na naszego człapiącego u boku partnera. Przeciwnie, wskażmy mu ją, żeby zapamiętał, jakie chcemy być (jeśli jeszcze takie nie jesteśmy), lojalnie przy okazji uprzedzając, że taki ideał kobiecości będziemy wpajać naszej córce.
Mam swoich Czytelników za osoby inteligentne, ale na wszelki wypadek wyjaśnię: mojego podziwu nie wzbudza, rzecz jasna, samo wbicie się w ciuch z dekoltem, lecz duma, z jaką prezentuje się swoje atuty (nawet, jeśli robi się to bez dekoltu).

👀 O czym mówi nasz strój

fot. Marianna Patkowska

Nasz strój mówi przede wszystkim o naszym samopoczuciu, podejściu i guście, ale też o tym, czy jesteśmy wyposażeni w pewną wiedzę. Choć od końca XIX wieku kobiety dumnie noszą już spodnie, pojawienie się w nich na Wigilii jest pewnym naruszeniem etykiety. Podobnie jak nie ma nic zdrożnego w noszeniu dżinsów, ale założenie ich do filharmonii czy opery obnaża naszą nieznajomość zasad savoirvivre’u. Przykłady można mnożyć: strój wieczorowy, jak sama nazwa wskazuje, nie nadaje się na przyjęcie w środku dnia, strój sportowy na oficjalne spotkania, a najbardziej smakowity dekolt nie przystoi, kiedy jest się w świątyni (o czym panny młode zdają się rzadko kiedy pamiętać). Z czym więc musimy się liczyć, jeśli ubierzemy się nieodpowiednio? Z tym, że ktoś to zauważy i być może skomentuje. Każdy może mieć inny gust od naszego, inną od naszej wiedzę. Jednego swoim ubiorem zachwycimy, innego zirytujemy. To wszystko jest absolutnie normalne… dopóki nie zaczniemy jakiegokolwiek rodzaju przemocy (również słownej) tłumaczyć czyimś strojem. Pamiętajmy, że przerzucanie odpowiedzialności za przemoc seksualną wobec kobiet na ubiór tychże pochodzi z kultury gwałtu, na którą w żadnym szanującym się człowieku nie ma przecież zgody.

👀 Strach przed staniem się
obiektem seksualnym

fot. Marianna Patkowska

Czemu, kiedy nie jesteśmy zobowiązane żadnym dress code’em i savoirvivre’em, czasem mamy ochotę wyeksponować swoje atuty, a czasem wręcz przeciwnie? Z wielu różnych powodów. Nie zawsze czujemy w sobie chęć wyglądania zbyt zmysłowo. Nie musimy. Wszystko jest okay, póki nie zacznie przez nas przemawiać strach przed staniem się obiektem seksualnym w głowie naszego interlokutora (na ogół płci odmiennej). Strach ten jest irracjonalny, bo – jak pisałam dwa podrozdziały wyżej – dopóki nie przyodziejemy się w wielki karton, nasze atuty będą zauważalne i jeśli trafimy swoją sylwetką w gust rozmówcy, to choćbyśmy dyskutowali wyłącznie o gramatologii w ujęciu Derridy, on (rozmówca, nie Derrida!) najprawdopodobniej choć raz pomyśli o nas w sposób seksualny. I nie ma w tym nic złego. Stawanie się w czyjejś głowie choćby chwilowym obiektem seksualnym jest zdecydowanie zbyt mocno demonizowane.  Biust lub jakiekolwiek inne fizyczne atuty nie wykluczają się z mózgiem. Są zupełnie gdzie indziej. Problem pojawia się wtedy, kiedy któraś ze stron o tym nie wie.
Kilka lat temu przed egzaminem na studia doktoranckie (spieszę wszystkich uspokoić – nie dostałam się) zżerała mnie potworna trema połączona z niemałą ekscytacją, ponieważ komisji przewodził profesor, którego wiedzę i intelekt niesamowicie ceniłam, a napisane przezeń książki były moją stałą pomocą w pracy redaktora. Wyglądałam elegancko, ale skromnie. Biała zapięta pod szyję koszula i prosta spódnica za kolano miały odciągnąć uwagę od mojej wewnętrznej kokietki i przyciągnąć do mojego wewnętrznego językoznawcy (miałam – nadal mam! – naprawdę porywający temat pracy doktorskiej). Gdybym zdjęła szpilki i wbiła się w habit i celibat, można byłoby mnie z powodzeniem pomylić z zakonNicą. Poznanie wzmiankowanego profesora wspominam jako jedno z największych rozczarowań, zostawiających po sobie niesmak do dzisiaj. Moje – nieskrywane, ale pozostawione w imię profesjonalizmu za drzwiami – dobre samopoczucie związane z własną kobiecością i seksualnością nie pozostało niezauważone, a pewien wyczuwalny błysk w oku profesora szybko ustąpił miejsca pasywnej agresji. Miałam wrażenie graniczące z pewnością, że gdybym była mężczyzną, nie zostałabym potraktowana tak bardzo z góry i z tak dużym, nieprzystającym człowiekowi kulturalnemu, lekceważeniem. Czy to wpłynęło na moją własną samoocenę? Wtedy na pewno. Dziś mogę powiedzieć jedno:

Panie Profesorze, cieszę się, że oprócz swojego w całości spowitego materiałem biustu mogłam Panu przedstawić również nieznaną Panu do tej pory sylwetkę Stanisława Dróżdża. Cała przyjemność po mojej stronie.

– nie ma za co

👀 Źródło do/uwodzenia

fot. Marianna Patkowska

Całkowite pogodzenie się ze swoją fizycznością może nastąpić, paradoksalnie, dopiero wtedy, kiedy sobie uzmysłowimy, że źródło dowodzenia mamy ulokowane w… mózgu.

P.S. Na deser łączę swój cover piosenki Elli Eyre „We don’t have to take our clothes off”, polecając uwadze jej znakomity tekst!