Grinch: Świąt nie było

fot. Marianna Patkowska

W tym roku po raz drugi w życiu postanowiłam obejść Święta inaczej. Za pierwszym razem był to wyjazd na ukochane Thassos trzynaście lat temu, trudny dla mnie o tyle, że nierozumiany przez nikogo z bliskich. Atakowano mnie zewsząd straszliwymi argumentami o tym, że święta się powinno spędzać z rodziną, a nie ukochaną wyspą, choć czułam to zupełnie inaczej. Magiczne Thassos nie ferowało wyroków, co wypada, a co nie. Magiczne Thassos uwodziło i wzywało, a ja się temu poddałam. Niestety uczucia ulokowałam nie tylko w wyspie… Koniec końców połowę Wigilii spędziłam zamknięta w łazience, siedząc i płacząc na zimnej posadzce. Bałam się, że wściekłość mojego ówczesnego konkubenta przerodzi się w przemoc fizyczną, która jawiła mi się jak najgorszy z możliwych scenariuszy. Dopiero trzy lata później miałam się przekonać, że nie jest ona wcale od psychicznej gorsza. (Jeśli ktoś zapyta, czemu było tak źle właśnie w Wigilię, spieszę wyjaśnić, że w kulturze, z której się wywodził konkubent, Wigilii się nie obchodzi; podczas pierwszego dnia Świąt był za to najlepszą wersją siebie – uroczy i czarujący dla mnie oraz gości, przed którymi zagrałam jedną z najlepszych ról życia.)
W tym roku moje wyłamanie się ze schematu nie było obarczone poczuciem winy (tak, ofiary wpadają niestety w kompletnie irracjonalne poczucie winy), nie było igraniem z niebezpieczeństwem czy próbą udowodnienia komukolwiek czegokolwiek. W tym roku po prostu nie miałam na Święta ani ochoty, ani siły. I była to najcudowniejsza decyzja, która przyniosła mi szczęście i spokój!

🎄W procesie terapeutycznym

fot. Bożena Szuj

Po szokujących doświadczeniach w Szpitalu im. dra Józefa Babińskiego w Krakowie bałam się dalej szukać pomocy. Na szczęście mam bardzo mądrą psychiatrę, dzięki której jestem właśnie w procesie terapeutycznym. Terapia grupowa prowadzona przez profesjonalistów, którzy nie są – jak w Krakowie – przypadkową zbieraniną sadystycznych psychopatów, to coś, przez co każdy człowiek na jakimś etapie swojego życia powinien przejść. Profesjonalizm i empatia personelu nie oznacza wcale, że słyszymy tylko to, co chcemy usłyszeć. Zaryzykowałabym wręcz tezę, że rzadko kiedy słyszymy to, co chcielibyśmy usłyszeć i że to, co słyszymy często nas boli, często czujemy się (a nawet jesteśmy) tym, co słyszymy, atakowani. Każdy dzień to ogrom wiedzy do przyswojenia; to masa powodów do refleksji, ale też buntu. Mózg lubi wygodę. Kiedy zmieniamy swoje mechanizmy, on tak łatwo nie odpuszcza. Świadoma terapia to codzienna niełatwa praca. Częste upadki i nieopuszczające uczucie pogubienia. Żeby poskładać się na nowo, trzeba się najpierw rozłożyć. Jestem dziś chyba najmniej w swoim życiu stabilna, ale cel, który przed sobą widzę, dodaje mi sił. Cel i oczywiście mój nieoceniony Partner, którego bliskość, cierpliwość i miłość są moim oparciem. Czułam, że to, czego najmniej teraz potrzebuję, to napięcia, które niosą ze sobą wspólne rodzinne święta. Być może moje terapeutki byłyby innego zdania, bo relacje mają też moc uzdrawiania, ale to nie był jeszcze dla mnie dobry czas.
Moja prośba została przyjęta z dużym zrozumieniem i życzliwością. Kropką nad „i” była grypa, która złapała mnie przed Świętami i trzyma niestety do dzisiaj, ale nawet ona nie przeszkodziła mi cieszyć się tym czasem!

fot. Bożena Szuj

🎄Wszystko (i tylko) to, co lubimy

fot. Marianna Patkowska

Jeśli chodzi o nieobchodzenie Świąt, nie było to coś, do czego musiałam Partnera przekonywać. On, tak samo jak ja, nigdy za Bożym Narodzeniem specjalnie nie przepadał. W dzieciństwie lubiłam oczywiście prezenty (właściwie do dziś je lubię), ale ze świąt tak naprawdę i szczerze uwielbiałam tylko Wszystkich Świętych. Potem coś we mnie drgnęło, kiedy pracowałam w szkole. Widząc radość dzieci, zmieniłam swoje nastawienie do Bożego Narodzenia na nieco bardziej przychylne.
Kiedy jednak zaczęłam się zastanawiać, co najbardziej w tych świętach lubię dzisiaj, uświadomiłam sobie, że tylko ich komercyjną i powierzchowną stronę. Nie zamierzam się tego wstydzić. Dekorowanie świątecznego kącika w domu sprawiło mi ogromną przyjemność. Już tydzień wcześniej zaczęłam wyszywać i sklejać świąteczne stroiki (widoczne na zdjęciach). Spełniłam swoją estetyczną potrzebę, równocześnie spełniając się też artystycznie. Ale nic więcej. Żadnej przyciężkawej pięknej czy niepięknej (kwestia gustu) tradycji. Żadnego gryzienia się w język i kopania w kostki pod stołem oraz poczucia winy za bycie sobą. Żadnego urabiania się po łokcie, by i tak docelowo któregoś elementu nie przygotować wystarczająco tradycyjnie. I wreszcie – last but not least – żadnych kolęd – tylko wszechogarniająca lekkość!

fot. Marianna Patkowska

🎄Burgery w Wigilię?

fot. Bożena Szuj

Oprócz potrzeby świątecznego przystrojenia jednego kącika, odczuwałam też inną, żeby dom był wysprzątany, w czym znacznie mnie (chorą i osłabioną) odciążył mój nieoceniony Partner. Kiedy wszystko było już posprzątane i gotowe, poczuliśmy obydwoje błogość wynikającą z faktu, że absolutnie niczego nie musimy. Nie przygotowaliśmy Wigilii. Kiedy zgłodnieliśmy, zjedliśmy mój specjalnie na tę okazję skomponowany krem bryndzowo-oscypkowy z borowikami i czosnkową nutą. Na drugie miały być wege burgery naszych marzeń i snów, ale… okazało się, że jesteśmy przejedzeni zupą. Żadnego przymusu, żadnej presji. Dokończyliśmy oglądanie serialu na Netflixie, a wieczorem wypiliśmy po grzańcu (choć w chorobie nie piję, niedużo tego właśnie trunku chyba dobrze mi zrobiło).
Pierwszego dnia Świąt zafundowaliśmy sobie za to burgerowe szaleństwo! Nawet nie wiem, czemu to tak ważna dla nas potrawa, ale od kiedy przygotowałam ją po raz pierwszy, Partner często ją wspomina. Kiedyś nawet podjęliśmy nimi gościa, który stwierdził tylko, że „to nie mięso”. (No jacha, że nie mięso, przecież jesteśmy wege!) Dobra Kaloria wypuściła burgery roślinne à la wołowe, które postanowiłam przetestować. Zwykły ser zastąpiłam pomarańczowym Mimolette, a gotowy sos do hamburgerów własnym dipem czosnkowym. Dodałam też oprócz liści sałaty mieszankę młodych liści. Partner zrobił doskonałe jak zawsze frytki i do końca dnia nie mogliśmy się ruszać. A wieczorem orgazm dla duszy – „Miasto Kobiet” Felliniego…

fot. Marianna Patkowska

🎄Żadnych napięć…?

fot. Bożena Szuj

Jestem introwertykiem i samotnikiem. Obecność ludzi, zwłaszcza w większym natężeniu, mnie męczy. Definicja tłoku to dla mnie „≥ 2”. Jesteśmy ponoć gatunkiem stadnym. Terapia uczy mnie tego, że dobre relacje z ludźmi nas uzdrawiają i naprawiają. Jednak czasem możemy znieść tylko tyle, ile możemy. Czy, będąc w jakiejkolwiek relacji, da się w ogóle uniknąć napięć? Myślę, że nie, ale im lepsza relacja, tym po pierwsze jest ich mniej, a po drugie – chyba jeszcze ważniejsze – tym lepiej umiemy sobie z nimi radzić.
Wiem, że pokonuję właśnie dość trudną i wyboistą drogę po to, żeby się w relacjach z ludźmi odnajdywać. By przestać się rozpaczliwie miotać między dobrem własnym a subiektywnie pojętym „dobrem cudzym” i zacząć w zdrowy i asertywny sposób wybierać zawsze siebie, nie krzywdząc przy okazji innych. Czasem jednak tęsknię za swoją wymarzoną we wczesnym dzieciństwie pustelnią w skale i wyobrażeniem, że mogłabym ludzi po prostu nie potrzebować.

fot. Marianna Patkowska

P.S. A na deser jedna z kilku świątecznych piosenek, które naprawdę lubię.

fot. Marianna Patkowska

Coraz bliżej święta…

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Tegoroczna pandemia uświadomiła nam wszystkim, że nic już nie będzie takie samo jak wcześniej. Dla uważnych obserwatorów życia było to pewnie oczywiste – w końcu wszystko ciągle się zmienia. Jednak rzadko w tak krótkim czasie i na tak wielką skalę. Święta Bożego Narodzenia są na ogół momentem, w którym poprzez powtarzane co roku rytuały odnajdujemy jakąś stabilizację i złudzenie posiadania kontroli nad otaczającym nas chaosem. Być może też dlatego długo podchodziłam do Świąt sceptycznie – ciągłe zmiany oznaczają rozwój, stabilizacja i przewidywalność natomiast prowadzą do powolnego uwsteczniania się. Najwyraźniej zresztą to też jest człowiekowi od czasu do czasu potrzebne, byleby się za długo w takiej rzeczywistości nie zasiedział!

🎄 W poszukiwaniu świątecznej atmosfery

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Choć mijający właśnie rok jest dla mnie wyjątkowy i ważny z przyczyn osobistych, do ostatniego momentu zupełnie nie umiałam poczuć świątecznej atmosfery. Może przez pogodę i brak śniegu, może przez wspomnienie samotnie spędzonej Wielkanocy i do ostatniego momentu brak pewności, czy dotrą zaproszeni przeze mnie goście. No ale przecież nie będę od pogody czy innej sytuacji zewnętrznej uzależniać odczuwania świątecznego klimatu!
Zawzięłam się, jak co roku, wypełniając dom ulubioną świąteczną muzyką (opisywałam ją szczegółowo w poprzednim bożonarodzeniowym wpisie). Najbardziej jednak pomogło po uprzednich porządkach ubranie choinki, przystrojenie mieszkania i wprowadzenie do niego świątecznych aromatów.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🎄 Prezenty!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Jedna rzecz, która cieszy mnie w świętach nieprzerwanie już od wczesnego dzieciństwa, to prezenty! Uwielbiam je oczywiście dostawać, ale też uwielbiam je przygotowywać. Wymyślać, co kogo ucieszy, co się komu przyda. Nie wyobrażam sobie, jak smutne muszą być święta bez prezentów, choć wiem, że w niektórych domach praktykuje się taki zwyczaj. Zdaję sobie sprawę w tego, że im większa rodzina, tym większy wydatek, ale w prezentach nie chodzi przecież o to, żeby były drogie, lecz żeby odzwierciedlały uważność na drugą osobę. Jak często zdarza się przecież, że z kimś żyjemy i nie mamy nawet pojęcia, co sprawi mu radość. Mnie radość porównywalną z dostaniem prezentu (o ile nawet nie większą) przynosi wnikliwa obserwacja osoby, którą mam obdarować. Niektórzy nie lubią nadmiaru niepotrzebnych przedmiotów i cieszą się najbardziej z prezentów praktycznych, inni cenią bibeloty, w których mogą zamknąć miłe wspomnienia, jeszcze inni mają wielkie pasje lub marzenia, do których można prezentem (nawet symbolicznym) nawiązać. Jeśli natomiast nie znamy zbyt dobrze adresata naszego daru, dobrym i bezpiecznym rozwiązaniem jest podzielenie się czymś, co jest dla nas ważne i cenne – np. kupienie mu swojej ulubionej książki z adnotacją, że mocno wpłynęła na nasze życie i mamy nadzieję, że również będzie dla niego istotna. (Tu jednak warto wstrzymać się od tematów niebezpiecznych, jeśli nie znamy dobrze czyichś np. politycznych preferencji.)
Pewną świecką tradycją w moim domu było dołączanie do prezentów zabawnych wierszyków. Co prawda od momentu, kiedy mama zaczęła popełniać wymyślne trzynastozgłoskowce, zrozumiałam że talent poetycki mam raczej po tacie, który był do końca życia wierny starym wypróbowanym częstochowskim rymom. Jednak zarówno pisanie, jak i późniejsze odczytywanie wierszyków sobie dedykowanych, było zawsze miłym wigilijnym akcentem.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🎄 Świąteczne smaki

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Świąteczna atmosfera jest też z całą pewnością zaklęta w smakach wigilijnych potraw. Kompot z suszonych owoców czy aromatyczny wigilijny barszcz na własnym zakwasie spożywam właściwie tylko podczas świąt, więc nieodzownie mi się z nimi kojarzą. Cały zimowo-świąteczny okres umila mi też zawsze kubek rozgrzewającej herbaty z miodem, imbirem, cytryną, pomarańczą i goździkami oraz aromatycznego kakao z piankami Marshmallow.
Ten rok różni się znacząco od lat poprzednich również tym, że zakończyłam wreszcie haniebny proceder jedzenia mięsa. Postanowiłam odrobinę poeksperymentować w kuchni – np. jutro zamiast karpia podam boczniaki marynowane przez noc w sosie grzybowo-sojowym, a potem faszerowane (bądź też raczej lekko natarte) sosem z pieczonych wcześniej: marynowanego czosnku i marynowanego pieprzu i na końcu smażone w klasycznej panierce. Zamierzam podać je z ziemniakami i własną sałatką szwedzką. O ile sam proces przygotowywania od podstaw wigilijnego barszczu bardzo lubię, o tyle lepienia uszek szczerze nie znoszę, mimo że wychodzą mi zawsze pyszne. Umilam sobie tę czynność oglądaniem filmów dokumentalnych o najgorszych morderstwach w historii ludzkości, jednak zaczęli mi się… kończyć mordercy. Kilkugodzinne babranie się w mące, kiedy życie takie krótkie, a napisać trzeba jeszcze tyle tekstów, uważam za jedną z najgłupszych rzeczy ever. Postanowiłam więc w tym roku… odpuścić! Tak, szokujące – nawet dla mnie, ale… nie zrobiłam uszek. Kupiłam gotowe. Postanowiłam nie wkładać swojego czasu i energii w rzeczy, w których nie widzę sensu i które nie dają mi spełnienia. Wszelkie makowe desery z kolei ustąpiły miejsca lekkiemu puddingowi chia na mleku migdałowym z laską wanilii i cukrem migdałowym (za chwilę się za niego zabieram) z kleksem domowej żurawiny z jabłkiem i gruszkami. (Świeże żurawiny przyuważyłam dopiero przedwczoraj w warzywniaku, a już dziś konfitura jest naprawdę przepyszna!) Moje tegoroczne świąteczne dania nawiązują do tradycji, ale przede wszystkim są spójne ze mną, a ich przygotowywanie sprawia mi ogromną przyjemność!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🎄 Kochajmy się w te święta

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Ogromna polaryzacja społeczeństwa, jakiej w ostatnim czasie doświadczamy, z jednej strony niesłychanie zbliża do siebie ludzi myślących podobnie, a z drugiej oddala od siebie tych, którzy myślą od siebie inaczej. Łatwo w takiej atmosferze, skupiając się jedynie na tym, co łączy i dzieli, zapomnieć, jak każdy z nas jest wyjątkowy i unikatowy, a co za tym idzie też o czymś, od czego zależą wszystkie nasze międzyludzkie relacje, czyli miłości własnej. Po raz pierwszy postanowiłam zadać sobie następujące pytanie:

Co mogę zrobić, żeby być w tym przedświątecznym czasie szczęśliwa?

– pytanie, jakie sobie zadałam

Odpowiedzią było ograniczenie wszelkich stresów. Do tej pory wydawało mi się, że są one naturalnie wpisane w tę część grudnia i nic się już z nimi nie da zrobić. Myśląc, jak co roku z niepokojem o przygotowywaniu uszek, uświadomiłam sobie, że skoro nie potrafię przestać się stresować tą wiszącą nade mną czynnością (co samo w sobie jest przecież zupełnie pozbawione sensu), to pozostaje mi tylko zrezygnowanie z niej. Po prostu.
Kiedy rok temu napisałam, z naprawdę sporym przymrużeniem oka:

Dotarcie z nasączoną detergentem ścierą we wszystkie, nawet najbardziej zapomniane przez Boga i ludzi (choć nie przez kurz) zakamarki, wypranie wszelkich możliwych szeroko pojętych tekstyliów od firanek, przez pledy, narzuty i chodniczki aż do pluszaków oraz wyszorowanie klatki schodowej sprawiło, że poczułam się lepszą osobą. Lepszą kobietą.

„Poczuj magię tych świąt”

spotkałam się z literalnym wręcz zrozumieniem przez niektórych Czytelników moich słów, co mnie dość mocno zaskoczyło. Nie to, żeby nie były prawdą moje opisane szczegółowo porządki, ale dałoby mi mocno do myślenia, gdybym z powodu efektywnego wymachiwania ścierą naprawdę poczuła się lepszą osobą. Nie chodzi o to, że uczciwe napracowanie się nie może sprawić ogromnej satysfakcji, bo oczywiście na ogół sprawia, ale już konieczność udowadniania sobie własnej wartości poprzez wykonywanie jakiejkolwiek czynności jest sporym nadużyciem wobec siebie samego. Kult poświęcania się jest w nas niestety mocno zakorzeniony. Wydajemy się sobie lepsi, kiedy zrobimy coś wbrew sobie, kiedy się do czegoś zmusimy. Mało tego, zaczynamy też (na ogół podświadomie oczywiście) wymagać od innych, by poświęcali się dla nas. Tymczasem warto zadać sobie pytanie, o którym pisałam na samym początku tego roku, mianowicie:

Czy to mi służy?

– pytanie, jakie warto sobie zadać

Bo nie chodzi przecież o to, by zmuszać się do czegokolwiek ot tak, dla sportu. Jeśli narzucimy sobie np. ćwiczenia fizyczne lub zaczniemy wdrażać zdrowe nawyki żywieniowe, to gra warta jest świeczki. Ponieważ cel, który chcemy osiągnąć służy nam zdecydowanie, możemy poprzez pracę nad jego osiągnięciem udowodnić sobie wytrwałość oraz to, że umiemy o siebie mądrze i dobrze zadbać. Nigdy jednak nie doszukujmy się w swoich sukcesach dowodów na swoją własną wartość, bo automatycznie w porażkach (nieuniknionych, kiedy cokolwiek się robi) szybko znajdziemy dowody na jej brak, a nasza wartość jest absolutnie niezależna od naszych działań. Nie musimy jej nikomu udowadniać (a już zwłaszcza sobie!). Punktem wyjścia wszelkich naszych działań powinny być słowa, które są niesłychanie mądre i ważne, mianowicie:

You are enough!

– słowa, które powinny być mottem życiowym każdego człowieka

Dbajmy o siebie, zmuszajmy się do aktywności fizycznej i intelektualnej, rozwijajmy się, pokonujmy kolejne swoje słabości tylko, jeśli poczujemy, że to nam służy, że nas wzmacnia. Jak powiedziała kiedyś moja ukochana Laurie Anderson, cytując swojego buddyjskiego mentora:

Jesteśmy na tym świecie po to, żeby mieć tu naprawdę, naprawdę, NAPRAWDĘ wspaniały czas!

Pamiętajmy, że jedynie od nas zależy to, jak przeżyjemy nasze życie i czy będziemy szczęśliwi. To tylko i wyłącznie kwestia wyboru.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę swój cover uroczej świątecznej piosenki (cover wersji Michaela Bublé), składając Wszystkim swoim Czytelnikom najlepsze świąteczne życzenia!

P.S.2 Korzystając z blogowych statystyk, wybrałam trzy języki krajów, w których jestem czytana najczęściej i postanowiłam stworzyć dla Was kartki świąteczne.
Dziękuję, że jesteście❣️