Łańcuch siostrzeństwa

artykuł z mojej e-gazety “Halny – wiatr zmian”

W piątek 12 listopada, odbył się milczący protest pod nazwą Łańcuch siostrzeństwa zainicjowany przez Strajk Kobiet Podhale. Związaliśmy się wszyscy (Strajk Kobiet Podhale tworzą nie tylko kobiety) czerwoną wstążką, trzymając w milczeniu transparenty oraz zbierając podpisy pod projektem ustawy „Legalna aborcja. Bez kompromisów”. Głównym powodem naszego wyjścia na ulicę była oczywiście tragiczna historia Izy z Pszczyny oraz wszystkich pozostałych kobiet, które straciły życie w wyniku zaniedbań sparaliżowanych zmieniającym się prawem lekarzy.

#AniJednejWięcej

Nie wszyscy zdają sobie chyba sprawę z tego, że zaostrzenie prawa aborcyjnego uderza nie tylko w kobiety, które chcą usunąć niechcianą ciążę. Zaostrzenie prawa aborcyjnego uderza także w kobiety, które pragną w ciążę zajść i nie mieć utrudnionego dostępu do niezbędnych przecież badań prenatalnych. Wreszcie uderza też w kobiety noszące w sobie płód uszkodzony i chory. Przez „zaostrzenie prawa aborcyjnego” rozumiem nie tylko dążenia polityków do wprowadzenia nieludzkiego i bestialskiego całkowitego zakazu aborcji, ale również gigantyczną presję, jaką wywierają na lekarzy, którzy, będąc pod nią, popełniają błędy. (Tym przypadkiem była m.in. tragiczna historia Izabeli z Pszczyny.) Ta sytuacja to paraliż polskiej ginekologii, w związku z czym żadna kobieta nie powinna czuć się w tym kraju bezpieczna nawet, jeśli uważa, że problem jej nie dotyczy. Niestety dotyczy.
W swoim ostatnim tekście „Złe wychowanie” napisałam, że umiem zrozumieć rozterki moralne ginekologa, który będąc, jako człowiek, zadeklarowanym przeciwnikiem aborcji, musi ją wykonać. (Napisałam równocześnie też, że jeśli nie potrafi swoich przekonań oddzielić od wynikających z wyboru specjalizacji obowiązków – do czego są zdolni tylko nieliczni – nie powinien zostawać ginekologiem.) Absolutnie jednak nie ma we mnie zgody na narzucanie swoich przekonań innym ludziom. Trudność, którą rozumiem, widziałam w konieczności wykonania tego zabiegu komuś, a nie w konieczności pogodzenia się z tym, że inni ludzie mają odmienne przekonania i chcą postępować zgodnie z nimi. Osobiście znam wielu przeciwników aborcji i ani jednej osoby, która byłaby jej zwolennikiem – ludzie opowiadający się za prawem do legalnej aborcji są zwolennikami prawa do wolnego i świadomego wyboru.
Na przestrzeni lat moje podejście do tematu aborcji (czysto zresztą teoretyczne, bo nigdy nie dotyczył ani mnie, ani moich najbliższych) się zmieniało. Dziś, przy całkowitym zrozumieniu dla tych, którzy powtarzają, że problem jest złożony i bardzo trudny, podpisuję się pod wszystkimi postulatami ustawy obywatelskiej „Legalna aborcja. Bez kompromisów”, która zapewniłaby „prawo do bezpiecznego przerywania ciąży do 12. tygodnia, a w szczególnych przypadkach także po 12. tygodniu”. Obszarem, który mamy do zagospodarowania naszymi przekonaniami religijnymi i światopoglądowymi (w wyniku których np. personifikujemy płód) jest tylko i wyłącznie nasze własne życie. Legalna aborcja to przede wszystkim wolność wyboru (a nie nakaz aborcji dla tych, którzy chcą rodzić, w tym też bardzo chore dzieci). Legalna aborcja to również zmniejszenie szarej strefy i zwiększenie bezpieczeństwa kobiet, które z przeróżnych, na ogół bardzo dramatycznych powodów się na aborcję decydują.
Historia kołem się toczy i znamy z niej nie tylko pomysły segregacyjne Adolfa Hitlera (co niestety wyborcom partii obecnie rządzącej ciągle nie zapala w głowie czerwonej lampki), ale również rządy Nicolae Ceaușescu. Dyktator i prezydent Rumunii (1967 – 1989) wprowadził w połowie lat 80. całkowity zakaz i aborcji, i antykoncepcji, a dodatkowo nakaz urodzenia najpierw czwórki, a potem już piątki dzieci. Dostęp do antykoncepcji, a ściślej wyłącznie prezerwatyw, miały kobiety po czterdziestym piątym roku życia (bo mogłyby urodzić dzieci chore) oraz te, które „wyrobiły normę”, rodząc najpierw czworo, a potem pięcioro dzieci. Jaki był efekt zmuszania kobiet do rodzenia? Jedne się okaleczały, żeby poronić, ryzykując oczywiście swoim zdrowiem, często też życiem oraz karą pozbawienia wolności, a inne karnie rodziły tyle dzieci, ile było trzeba, po czym… oddawały wszystkie. To dosyć wyraźnie pokazuje, że nie da się zmusić kobiety do urodzenia, zatrzymania i pokochania dziecka, którego nie chce. Domy dziecka w Rumunii były w tym czasie przepełnione, a warunki w nich panujące – tragiczne. Dzieci w pewnym momencie zamiast imion dostawały numery. Nie wszystkie miały nawet jakiekolwiek szanse, by przeżyć. Efektem tej zbrodniczej polityki było całe pokolenie niechcianych ludzi obarczonych ogromnymi traumami.

Od 2000 roku amerykańscy i rumuńscy naukowcy związani z Bucharest Early Intervention Project badali mózgi u 136 dzieci w 30. miesiącu życia, 42. miesiącu, a następnie w wieku 4, 8, 12 i 15 lat. Według wyników u dzieci dorastających w placówkach państwowych iloraz inteligencji był średnio o 2-3 odchylenia standardowe niższy od dzieci wychowanych w normalnych rodzinach.

– „Effect of Early Institutionalization and Foster Care on Long-term White Matter Development”  jamanetwork.com, 2015

Skoro partia obecnie rządząca obiera podobny kierunek (choć Ceaușescu za poddanie się aborcji przywidywał maksymalnie „tylko” dwa lata więzienia), niech przypomni sobie jedyny jasny punkt tej historii, czyli to, jak Ceaușescu skończył. Rozliczymy was!

Mężczyzn zapraszamy –
seksizmowi dziękujemy

jeden z wielu transparentów, które Strajk Kobiet Podhale rozwiesił przy Oczku Wodnym w Zakopanem 8 marca, przedstawiających internetową wymianę uprzejmości z okazji Dnia Kobiet

Kiedy zbieraliśmy podpisy pod projektem ustawy „Legalna aborcja. Bez kompromisów”, wielu mężczyzn pytało z pewną nieśmiałością, czy – mimo że to Łańcuch siostrzeństwa i sprawa dotycząca przede wszystkim kobiet – również mogą się podpisać. Po pierwsze naturalnie, że tak! Po drugie odrobinę zaniepokoiło mnie to, że jeszcze nie dla wszystkich jest to oczywiste. Kwestie zarówno bezpiecznego prowadzenia ciąży, jak i możliwości jej usunięcia nie dotyczą wyłącznie kobiet. Zaostrzenie prawa aborcyjnego uderza przede wszystkim w nie, ale mają na ogół w swoim otoczeniu kochających, wspierających i martwiących się o nie partnerów, ojców, braci, przyjaciół. Oni też mają przecież prawo głosu w tej sprawie! Jako feministka wyznaję równość i myślę, że wbrew pozorom niewiele jest problemów dotyczących tylko kobiet albo tylko mężczyzn. Współistniejemy ze sobą. Jeśli jest w nas choć odrobina empatii, problemy ludzi innej płci, orientacji czy rasy nie powinny być nam obojętne.
Choć sytuacje, które chcę opisać, wydarzyły się tylko dwa razy i prawdopodobnie nie wynikały ze złej woli (dodatkowo obaj ich bohaterowie podpisali projekt, co mogłoby się wydawać najistotniejsze), jednak wydają mi się warte poruszenia, bo pokazują, że jest jeszcze trochę do zrobienia w kwestii uwrażliwiania społeczeństwa na problem seksizmu. Myślę, że prawienie komplementów komuś, kogo nie znamy, jest zawsze dosyć ryzykowne. Sama akurat nie mam problemu z przyjmowaniem komplementów od obcych (jeśli nie przekraczają moich granic), jednak kiedy nieznajomy mężczyzna informuje nas, że podpisze się pod czymś tak ważnym, jak projekt ustawy dotyczącej dostępu do aborcji „bo takie ładne panie podpisy zbierają”, to po pierwsze ogarnia mnie panika, kogo do zbierania podpisów wytypuje Ordo Iuris i czy pan nie znajdzie się kiedyś w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie,  a po drugie… to jeden z gorszych powodów. Drugi pan wszedł z nami w dyskusję, tłumacząc, że podpisuje się z pełnym przekonaniem, ale że przyciągnięcie jego uwagi naszą aparycją jest jak dobry chwyt marketingowy i on to szanuje. Od razu przypomniała mi się moja niedawna wizyta w jednym ze sklepów z artykułami budowlanymi, gdzie gładź szpachlową czy inną szlifierkę stołową reklamował plakat z panią w bikini, zupełnie jak w czasach, kiedy miałam lat siedem. Sęk w tym, że posiadanie seksapilu jest niezależne od płci. Mężczyźni nie pociągają może heteroseksualnych mężczyzn, ale pociągają heteroseksualne kobiety i również mogliby z powodzeniem być uprzedmiatawiani i sprowadzani do swojej nieraz kuszącej aparycji przez kobiety na ulicach, a jednak (przynajmniej w większości) nie są. Jeśli nie mamy pewności, czy coś jest seksistowskie, czy nie jest – zamieńmy płcie rolami. Jak odebralibyśmy kobietę, która dołoży się do zbiórki na chore dziecko, bo taki przystojny pan zbiera pieniądze? Mam nadzieję, że źle, bo jedno i drugie zachowanie jest zwyczajnie nie na miejscu.
(Inna sprawa, że nasze strajki są dla mnie jedyną okazją, kiedy mogę usłyszeć, że jestem brzydka oraz seksualnie odpychająca, więc nie dam sobie tego tak łatwo odebrać!)

Dobra zmiana

fot. Strajk Kobiet Podhale

Lecz ludzi dobrej woli jest więcej – śpiewał Czesław Niemen, a ja podchodziłam do tych słów zawsze ze sporą rezerwą (zresztą nie bez powodu – 60% Polaków popiera haniebną politykę partii obecnie rządzącej wobec osób na białoruskiej granicy). W piątek jednak moje serce urosło, kiedy patrzyłam na zapał, z jakim ludzie – dowiadując się, czego dotyczy projekt ustawy – rzucali się do składania swoich podpisów. Jeszcze rok temu spotykaliśmy się z dużym oporem, jaki wywoływał w społeczeństwie postulat Ogólnopolskiego Strajku Kobiet o dostęp do aborcji w każdym przypadku. Nierzadko słyszeliśmy, że choć nasza działalność na Podhalu bardzo się ludziom podoba, to jednak kwestie aborcyjne sprawiają, że nie mogą nas oni w pełni wspierać. Dziś słowo „aborcja” wypowiadane przez nas z lekkim niepokojem o to, jak zostanie przyjęte, uruchamiało w większości przechodniów ogromną życzliwość i chęć zmienienia czegoś w tym kraju. To niesłychanie budujące.
Do tego, by projekt ustawy został przyjęty pod głosowanie potrzeba 100000 podpisów. Te już dawno zostały zebrane. Zbieramy teraz kolejne, żeby zrobić wrażenie liczbą. Czy mamy nadzieję, że ustawa wejdzie w życie? Chyba już nie mamy. Czy wierzymy w sens naszych działań? Tak. Nawet najgorsze rządy kiedyś przeminą (te, zostawiając całe społeczeństwo z gigantycznymi długami i tragicznymi konsekwencjami wszystkich fatalnych, podejmowanych beztrosko decyzji), a budowę społeczeństwa obywatelskiego trzeba zacząć już teraz. Oddolnie.

transparent z piątkowego strajku

Relację z Łańcuchu siostrzeństwa znajdziecie tutaj.

P.S. Na deser mogę dołączyć tylko jedną piosenkę.

Strajk Kobiet Podhale

Zupa bryndzowa

fot. Marianna Patkowska

Tradycyjna kuchnia podhalańska nie oferuje zbyt dużego wachlarza możliwości, jeśli idzie o zupy. Najsłynniejszą jest oczywiście kwaśnica, a po niej – bardziej kojarzona z kuchnią słowacką – czosnianka. Barszczu czerwonego zabielanego, w przeciwieństwie do każdej góralskiej gospodyni, nie zna żaden ceper (i nie jest podawana w restauracjach), a co do pochodzenia góralskiego barszczu na sałacie z wędzonką zabielanego zsiadłym mlekiem nie mam stuprocentowej pewności; odtworzyłam go, znając jego smak z jednej fantastycznej zakopiańskiej karczmy. Z tej niewielkiej liczby góralskich zup na wspomnienie zasługuje na pewno zupa bryndzowa. Jej delikatny, słodkawy i intensywny smak jest wyjątkowy i bardzo unikalny. Ponieważ raczej nie zdarza mi się korzystać z przepisów (wolę rolę twórcy niż odtwórcy), poszłam jak zwykle na żywioł, ale udało mi się znaleźć rzeczywiście to, czego szukałam!
Będąc na Podhalu, oczywiście najlepiej kupić oryginalną bryndzę w bacówce, ale i tak radzę połączyć ją z dwiema, które podałam w spisie składników. Nie mam natomiast niestety pomysłu, gdzie w pozostałych częściach Polski dostać korbacze.

🥕 Co do włoszczyzny, bardzo polecam samodzielne jej mrożenie. Zajmuje to trochę czasu, ale mamy całkowity wpływ na to, co się w naszej mrożonce znajdzie. Od samych warzyw (jedni dodają do włoszczyzny kapustę, inni nie) przez proporcje między nimi, aż po pewność, że każde było przed zamrożeniem rzeczywiście świeże. Mając kilka kilogramów marchewki, pietruszki, selera i pora, umyłam i obrałam każde z warzyw, po czym pokroiłam je wszystkie w małą kostkę, pomieszałam i włożyłam do woreczków do mrożenia. Dodałam na końcu jeszcze do każdej porcji posiekane: świeży lubczyk, natkę pietruszki i koperek. 🥕
fot. Marianna Patkowska

SKŁADNIKI:

– pół paczki mrożonej włoszczyzny (lub pół tacki świeżej)
– 200 g suszonej włoszczyzny
– średnia cebula w łupince
– ziele angielskie
– liść laurowy
– garść świeżego lubczyku
– garść świeżej natki pietruszki
– szczypta suszonego lubczyku
– 2 opakowania Bryndzy Zakopiańskiej
– 2 opakowania Bryndzy Podkarpackiej
– ok. 400 g zsiadłego mleka
– trochę mleka
– trochę zagęszczonego niesłodzonego mleczka do kawy
– 2-3 bulionetki/kostki warzywne (najlepiej domowe)
– sos sojowy
– kilka kropli cytryny
– starta skórka z ćwiartki cytryny
– sól himalajska
– pieprz
– korbacz biały (niewędzony)
– świeże liście bazylii

fot. Marianna Patkowska

PRZYGOTOWANIE:

Włoszczyznę mrożoną i suszoną z podpaloną wcześniej nad ogniem cebulą, zielem angielskim, liściem laurowym, suszonym i świeżym lubczykiem i pietruszką gotować na małym ogniu ok. 30 minut. W międzyczasie zmiksować bryndze ze zsiadłym i zwykłym mlekiem oraz mleczkiem do kawy, dodając do nich odrobinę wywaru z warzyw. Połączyć bryndzową masę z resztą zupy, wyjmując z niej uprzednio cebulę i nie miksując ugotowanych warzyw. Dodać bulionetki, sos sojowy, kilka kropli soku z cytryny oraz skórkę cytrynową, ewentualnie odrobinę soli do smaku i pieprz. Przed samym podaniem pokroić korbacza na drobne, przypominające mały makaron części i położyć je bezpośrednio na talerz. Podawać zupę z liściem bazylii.

Jeśli zupa okaże się zbyt intensywna, dobrze rozwodnić ją mlekiem.

fot. Marianna Patkowska

P.S. Nad dzisiejszym deserem zastanawiałam się długo. Jestem wychowana na folklorze Skalnego Podhala i kocham tę w gruncie rzeczy trudną i niesamowicie surową muzykę całym sercem, ale wiem też, że bardzo dziś trudno ją usłyszeć w czystej postaci (najczęściej na ślubach i pogrzebach, ale ciężko przecież – zwłaszcza na te drugie – wyczekiwać). W internecie jest jeszcze trudniej o nagrania, które mogłyby nie zniechęcić. Do mieszania muzycznych stylów (zwłaszcza tak bezkompromisowych, jak podhalański folklor) mam stosunek dosyć sceptyczny, bo potrzeba do niego ogromnej wrażliwości i wyczucia. Tych na szczęście nie brak fantastycznemu muzykowi i ostoi podhalańskiej inteligencji, Krzysztofowi Trebuni-Tutce. Poniższa piosenka nagrana z jamajskim zespołem Twinkle Brothers ma już ponad ćwierć wieku, a nadal brzmi niesamowicie świeżo.