Grinch: Świąt nie było

fot. Marianna Patkowska

W tym roku po raz drugi w życiu postanowiłam obejść Święta inaczej. Za pierwszym razem był to wyjazd na ukochane Thassos trzynaście lat temu, trudny dla mnie o tyle, że nierozumiany przez nikogo z bliskich. Atakowano mnie zewsząd straszliwymi argumentami o tym, że święta się powinno spędzać z rodziną, a nie ukochaną wyspą, choć czułam to zupełnie inaczej. Magiczne Thassos nie ferowało wyroków, co wypada, a co nie. Magiczne Thassos uwodziło i wzywało, a ja się temu poddałam. Niestety uczucia ulokowałam nie tylko w wyspie… Koniec końców połowę Wigilii spędziłam zamknięta w łazience, siedząc i płacząc na zimnej posadzce. Bałam się, że wściekłość mojego ówczesnego konkubenta przerodzi się w przemoc fizyczną, która jawiła mi się jak najgorszy z możliwych scenariuszy. Dopiero trzy lata później miałam się przekonać, że nie jest ona wcale od psychicznej gorsza. (Jeśli ktoś zapyta, czemu było tak źle właśnie w Wigilię, spieszę wyjaśnić, że w kulturze, z której się wywodził konkubent, Wigilii się nie obchodzi; podczas pierwszego dnia Świąt był za to najlepszą wersją siebie – uroczy i czarujący dla mnie oraz gości, przed którymi zagrałam jedną z najlepszych ról życia.)
W tym roku moje wyłamanie się ze schematu nie było obarczone poczuciem winy (tak, ofiary wpadają niestety w kompletnie irracjonalne poczucie winy), nie było igraniem z niebezpieczeństwem czy próbą udowodnienia komukolwiek czegokolwiek. W tym roku po prostu nie miałam na Święta ani ochoty, ani siły. I była to najcudowniejsza decyzja, która przyniosła mi szczęście i spokój!

🎄W procesie terapeutycznym

fot. Bożena Szuj

Po szokujących doświadczeniach w Szpitalu im. dra Józefa Babińskiego w Krakowie bałam się dalej szukać pomocy. Na szczęście mam bardzo mądrą psychiatrę, dzięki której jestem właśnie w procesie terapeutycznym. Terapia grupowa prowadzona przez profesjonalistów, którzy nie są – jak w Krakowie – przypadkową zbieraniną sadystycznych psychopatów, to coś, przez co każdy człowiek na jakimś etapie swojego życia powinien przejść. Profesjonalizm i empatia personelu nie oznacza wcale, że słyszymy tylko to, co chcemy usłyszeć. Zaryzykowałabym wręcz tezę, że rzadko kiedy słyszymy to, co chcielibyśmy usłyszeć i że to, co słyszymy często nas boli, często czujemy się (a nawet jesteśmy) tym, co słyszymy, atakowani. Każdy dzień to ogrom wiedzy do przyswojenia; to masa powodów do refleksji, ale też buntu. Mózg lubi wygodę. Kiedy zmieniamy swoje mechanizmy, on tak łatwo nie odpuszcza. Świadoma terapia to codzienna niełatwa praca. Częste upadki i nieopuszczające uczucie pogubienia. Żeby poskładać się na nowo, trzeba się najpierw rozłożyć. Jestem dziś chyba najmniej w swoim życiu stabilna, ale cel, który przed sobą widzę, dodaje mi sił. Cel i oczywiście mój nieoceniony Partner, którego bliskość, cierpliwość i miłość są moim oparciem. Czułam, że to, czego najmniej teraz potrzebuję, to napięcia, które niosą ze sobą wspólne rodzinne święta. Być może moje terapeutki byłyby innego zdania, bo relacje mają też moc uzdrawiania, ale to nie był jeszcze dla mnie dobry czas.
Moja prośba została przyjęta z dużym zrozumieniem i życzliwością. Kropką nad „i” była grypa, która złapała mnie przed Świętami i trzyma niestety do dzisiaj, ale nawet ona nie przeszkodziła mi cieszyć się tym czasem!

fot. Bożena Szuj

🎄Wszystko (i tylko) to, co lubimy

fot. Marianna Patkowska

Jeśli chodzi o nieobchodzenie Świąt, nie było to coś, do czego musiałam Partnera przekonywać. On, tak samo jak ja, nigdy za Bożym Narodzeniem specjalnie nie przepadał. W dzieciństwie lubiłam oczywiście prezenty (właściwie do dziś je lubię), ale ze świąt tak naprawdę i szczerze uwielbiałam tylko Wszystkich Świętych. Potem coś we mnie drgnęło, kiedy pracowałam w szkole. Widząc radość dzieci, zmieniłam swoje nastawienie do Bożego Narodzenia na nieco bardziej przychylne.
Kiedy jednak zaczęłam się zastanawiać, co najbardziej w tych świętach lubię dzisiaj, uświadomiłam sobie, że tylko ich komercyjną i powierzchowną stronę. Nie zamierzam się tego wstydzić. Dekorowanie świątecznego kącika w domu sprawiło mi ogromną przyjemność. Już tydzień wcześniej zaczęłam wyszywać i sklejać świąteczne stroiki (widoczne na zdjęciach). Spełniłam swoją estetyczną potrzebę, równocześnie spełniając się też artystycznie. Ale nic więcej. Żadnej przyciężkawej pięknej czy niepięknej (kwestia gustu) tradycji. Żadnego gryzienia się w język i kopania w kostki pod stołem oraz poczucia winy za bycie sobą. Żadnego urabiania się po łokcie, by i tak docelowo któregoś elementu nie przygotować wystarczająco tradycyjnie. I wreszcie – last but not least – żadnych kolęd – tylko wszechogarniająca lekkość!

fot. Marianna Patkowska

🎄Burgery w Wigilię?

fot. Bożena Szuj

Oprócz potrzeby świątecznego przystrojenia jednego kącika, odczuwałam też inną, żeby dom był wysprzątany, w czym znacznie mnie (chorą i osłabioną) odciążył mój nieoceniony Partner. Kiedy wszystko było już posprzątane i gotowe, poczuliśmy obydwoje błogość wynikającą z faktu, że absolutnie niczego nie musimy. Nie przygotowaliśmy Wigilii. Kiedy zgłodnieliśmy, zjedliśmy mój specjalnie na tę okazję skomponowany krem bryndzowo-oscypkowy z borowikami i czosnkową nutą. Na drugie miały być wege burgery naszych marzeń i snów, ale… okazało się, że jesteśmy przejedzeni zupą. Żadnego przymusu, żadnej presji. Dokończyliśmy oglądanie serialu na Netflixie, a wieczorem wypiliśmy po grzańcu (choć w chorobie nie piję, niedużo tego właśnie trunku chyba dobrze mi zrobiło).
Pierwszego dnia Świąt zafundowaliśmy sobie za to burgerowe szaleństwo! Nawet nie wiem, czemu to tak ważna dla nas potrawa, ale od kiedy przygotowałam ją po raz pierwszy, Partner często ją wspomina. Kiedyś nawet podjęliśmy nimi gościa, który stwierdził tylko, że „to nie mięso”. (No jacha, że nie mięso, przecież jesteśmy wege!) Dobra Kaloria wypuściła burgery roślinne à la wołowe, które postanowiłam przetestować. Zwykły ser zastąpiłam pomarańczowym Mimolette, a gotowy sos do hamburgerów własnym dipem czosnkowym. Dodałam też oprócz liści sałaty mieszankę młodych liści. Partner zrobił doskonałe jak zawsze frytki i do końca dnia nie mogliśmy się ruszać. A wieczorem orgazm dla duszy – „Miasto Kobiet” Felliniego…

fot. Marianna Patkowska

🎄Żadnych napięć…?

fot. Bożena Szuj

Jestem introwertykiem i samotnikiem. Obecność ludzi, zwłaszcza w większym natężeniu, mnie męczy. Definicja tłoku to dla mnie „≥ 2”. Jesteśmy ponoć gatunkiem stadnym. Terapia uczy mnie tego, że dobre relacje z ludźmi nas uzdrawiają i naprawiają. Jednak czasem możemy znieść tylko tyle, ile możemy. Czy, będąc w jakiejkolwiek relacji, da się w ogóle uniknąć napięć? Myślę, że nie, ale im lepsza relacja, tym po pierwsze jest ich mniej, a po drugie – chyba jeszcze ważniejsze – tym lepiej umiemy sobie z nimi radzić.
Wiem, że pokonuję właśnie dość trudną i wyboistą drogę po to, żeby się w relacjach z ludźmi odnajdywać. By przestać się rozpaczliwie miotać między dobrem własnym a subiektywnie pojętym „dobrem cudzym” i zacząć w zdrowy i asertywny sposób wybierać zawsze siebie, nie krzywdząc przy okazji innych. Czasem jednak tęsknię za swoją wymarzoną we wczesnym dzieciństwie pustelnią w skale i wyobrażeniem, że mogłabym ludzi po prostu nie potrzebować.

fot. Marianna Patkowska

P.S. A na deser jedna z kilku świątecznych piosenek, które naprawdę lubię.

fot. Marianna Patkowska

Co znaczy „kochać siebie”?

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Pod jednym z wpisów dostałam od swojego wiernego Czytelnika komentarz, który mocno mnie poruszył. (Właściwie nastąpiła wymiana kilku komentarzy.) Nie naruszę tajemnicy korespondencji, cytując fragmenty, bo nasze wiadomości znajdują się w dostępnym dla wszystkich miejscu, jednak celowo nie będę go wskazywać.

Co znaczy „kochać siebie”? Jestem sam, samotny źle mi z tym, ale wszyscy mówią „pokochać siebie”. Ok, ale co to znaczy? Wydaje mi się, że to o coś innego chodzi. Ja nie potrafię znaleźć tego włącznika, aby ktoś mnie pokochał. […] chętnie przeczytam, jak Ty to widzisz. Mam blokadę, której kompletnie nie rozumiem. Nawet nie potrafię do tego podejść od jakiejś strony. To straszne uczucie. To jest tak, jak bym nie mógł dokończyć puzzli, bo brakuje mi tego jednego kawałka. Samotność to straszne uczucie. To ból, który trudno opisać. Brak dotyku drugiej osoby. Podłe odczucie. Czekam aż napiszesz.

– napisał Czytelnik

Bardzo mi przykro. Myślę, że ten ból jest często interpretowany jako brak innej osoby, ale tak naprawdę nikt oprócz nas samych nie jest w stanie wypełnić naszej pustki. Szukamy na zewnątrz, ale rozwiązanie jest w nas samych. Też wpadam w tę pułapkę i bycie w niej w związku jest jeszcze gorsze niż samemu, bo przerzucamy na partnera nierealne oczekiwania, których nie może spełnić. Rozwiązaniem naszej samotności nie jest drugi człowiek. Postaram się stworzyć jakiś wpis o tym.

– odpowiedziałam

Minęło trochę czasu. Z różnych powodów pomysł napisania o tym, jak się pokochać i co to w ogóle znaczy, zaczął mi się wydawać swoistą ironią losu, zważywszy na stan psychiczny, w jakim się znalazłam. Z drugiej strony poruszający komentarz, w którym wyczułam oprócz zdumiewającej otwartości i szczerości także bezradność, bezsilność oraz wołanie o pomoc sprawił, że nie umiałam przejść obojętnie wobec dość jednak jasno wyartykułowanej prośby o wpis. Spróbuję sprostać.

💊 Jesienna deprecha

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Zacznę od obniżenia nastroju, stanów lękowych i depresyjnych, na które prawie wszyscy jesteśmy podatni podczas tej pięknej, ale trudnej dla naszej psychiki pory roku. Chociaż to pozornie nie na temat, jednak na przykład towarzyszące nam od dłuższego czasu poczucie samotności może się nasilać i sprawiać wrażenie przeszkody, z którą sobie sami nie poradzimy. Prawda jest natomiast taka, że rzeczywiście możemy sobie nie poradzić sami, ale nie z samotnością (lub każdym innym przytłaczającym nas problemem), tylko ze stanem psychicznym, z którym trzeba się po prostu udać do lekarza. Wszyscy do znudzenia powtarzają, więc powtórzę i ja: jeśli złamiemy nogę, boli nas ząb lub drastycznie pogorszy nam się wzrok, idziemy do lekarza. Niektórzy z nas mają może pewne opory, ale większość jest jednak zgodna, że nie ma co ze złamaną nogą leżeć i dywagować, czy przypadkiem samo nie przejdzie. Raczej wiemy, że nie przejdzie. Zdrowie psychiczne jest mniej oczywiste, niedużo o nim wiemy, być może czasem boimy się – nie umiejąc się przecież sami zdiagnozować – czy nasza sytuacja się już kwalifikuje do odwiedzenia psychiatry, czy jeszcze nie. (Mnie długo powstrzymywały takie właśnie opory.) Analogicznie mogę tylko napisać, że idąc do internisty z objawami przeziębienia rzadko kiedy zakładam, że to na pewno grypa, albo na pewno angina. Nie wiem. Często to ani jedno, ani drugie. Jednak jeśli moje samopoczucie utrudnia mi codzienne funkcjonowanie, a w dodatku boję się, że kogoś tym zarażę, wolę sprawdzić. Nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby internista mnie wyśmiał, że przychodzę do niego z głupotą.
Myślę, że jeśli jest w nas „trudny do opisania ból”, który nie trwa dzień czy dwa, ale dłuższy czas, to nawet, jeśli go sobie racjonalizujemy (chociażby tym, że jesteśmy sami), warto odwiedzić psychiatrę i sprawdzić, czy to, co się z nami dzieje, mieści się w jakiejś normie, czy nie. Mądry psychiatra nie tylko przypisuje leki, jeśli stwierdzi, że są one pacjentowi potrzebne, ale też potrafi wskazać odpowiednią terapię. A jeśli trafimy na kiepskiego (ja się trochę naszukałam w życiu), nie poddawajmy się i szukajmy do skutku.

Załączam krótki filmik o tym, o czym napisałam wyżej, który nagrałam i zamieściłam na swoim kosmetycznym fanpage’u:

oraz piosenkę z jednej z najciekawszych polskich płyt „P.O.L.O.V.I.R.U.S.” Kur:

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

💊 Miłość

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Co znaczy „kochać siebie”? Myślę, że problem z odpowiedzią na to pytanie jest taki, że dla każdego prawdopodobnie znaczy trochę co innego. Staram się nie dawać ludziom rad, bo wiem, że to, co mi służy, nie musi wcale służyć drugiemu człowiekowi. Spróbuję więc opisać swoje własne doświadczenia.

Ok, ale co to znaczy? Wydaje mi się, że to o coś innego chodzi. Ja nie potrafię znaleźć tego włącznika, aby ktoś mnie pokochał. […]

– napisał w cytowanym wyżej komentarzu Czytelnik

Zdaję sobie sprawę, że sformułowanie: szukaj w sobie, nie poza sobą może zabrzmieć jak wyświechtany frazes. W dodatku bez dogłębnego jego zrozumienia, niezwykle trudny do wprowadzenia w życie. Bardzo mądrze mówi o tym Iyanla Vanzant, warto jej posłuchać:

Wracając jednak do treści komentarza, ten włącznik jest w każdym z nas i miłość innych osób jest czymś w rodzaju bonusu, a nie celem samym w sobie. Uświadomienie sobie tego jest bolesne, bo przewraca do góry nogami nasze dotychczasowe myślenie, ale mogę obiecać, że jak już sobie wszystko poukładamy w ten nowy sposób, doświadczymy szczęścia, jakie nam się nawet nie śniło.
To, co mnie najmocniej poruszyło w słowach Czytelnika, to krzyczące z nich poczucie samotności i braku. Jestem przekonana, że sposobem na najtrudniejsze nawet problemy jest zmierzenie się z nimi. Innymi słowy, jeśli czujemy samotność, nie umniejszajmy jej, ale spróbujmy się w nią właśnie zagłębić. Odpowiedzmy sobie na pytanie, jak ją interpretujemy. Czym dla nas jest (mogę zagwarantować, że dla każdego będzie czymś nieco odmiennym). Najlepiej spiszmy to sobie na kartce; w punktach. Potem zastanówmy się, jak każdy z tych punktów można rozwiązać. Jeśli marzymy o królewiczu na białym koniu czy zafascynowanej nami królewnie, odbieramy sobie możliwość rozwiązania tego problemu lub raczej zaspokojenia tej potrzeby we własnym zakresie, bo cały ciężar naszego szczęście przerzucamy na kogoś, kto ma przyjść i nam je dać, a takie myślenie prowadzi do budowania związków toksycznych. Jeśli rozłożymy poczucie samotności na czynniki pierwsze, szybko zobaczymy, że niektóre z naszych potrzeb da się zrealizować szybciej niż inne. Jeśli brakuje nam kontaktu z ludźmi, spróbujmy częściej wśród nich przebywać (lokale, grupy dyskusyjne lub nawet grupy wsparcia), a jeśli nie mamy takiej możliwości, poszukajmy jej w internecie. W mediach społecznościowych jest wiele wartościowych grup tematycznych, gdzie możemy spotkać osoby podzielające nasze pasje lub światopogląd. Jeśli brakuje nam głębszych rozmów z drugim człowiekiem, a nikogo takiego nie mamy w pobliżu i to nas frustruje oraz obniża nasze samopoczucie, warto sprawdzić możliwości psychoterapii dostępnej dla osób w naszym miejscu zamieszkania (w Ośrodku Interwencji Kryzysowej można uzyskać bezpłatną pomoc, nawet nie posiadając ubezpieczenia). Czy to alternatywa dla kawy z przyjacielem czy długo wyczekiwanej randki? Oczywiście nie, ale jeśli za naszym poczuciem samotności stoją poważniejsze problemy np. w nawiązywaniu relacji, dobry terapeuta to wychwyci i zaproponuje terapię dostosowaną do naszych potrzeb (ewentualnie odeśle nas tam, gdzie dostaniemy fachową pomoc).
Zdefiniowanie miłości własnej wymaga od nas zdefiniowania, czym w ogóle jest dla nas miłość do drugiej osoby. Często łatwiej nam się nad tym zastanowić dopiero, kiedy odpowiemy sobie na pytanie, kim jest ta osoba oraz kim jest dla nas. W tym miejscu odsyłam do tekstu „Kim jestem”, w którym opisałam wspaniałe ćwiczenie zaproponowane przez wspomnianą Iyanlę Vanzant, pomagające nam samym się zdefiniować. Skoro mamy się pokochać, musimy się najpierw lepiej poznać.
Na ogół też niestety traktujemy siebie gorzej niż innych, więc myślę, że pierwszym krokiem do wprowadzenia w życie tej enigmatycznej miłości własnej może być zmienienie stosunku do siebie na taki, jaki mielibyśmy do kogoś, kogo byśmy kochali.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

💊 Czułość

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

W dzisiejszym, bardzo z wielu powodów podzielonym, świecie brakuje czułości. Na mnie stres związany z toksycznymi zachowaniami innych ludzi bardzo mocno oddziałuje i potrafi zaburzać moją samoocenę. Nauczyłam się nie oceniać już, czy to dobrze, czy źle, czy powinnam mieć tak, czy siak. Czy powinnam to i tamto zmienić, czy nie. Mam tak i już. I teraz posiadając tę wiedzę na swój temat, staram się podchodzić do siebie sama z maksymalną łagodnością i czułością. Efektem ubocznym tego zachowania jest zresztą umocnienie własnej samooceny i większa odporność na to, na co nie mam wpływu.
W tej chwili całkowicie wyeliminowałam nazywanie siebie i w żartach, i w myślach słowami obraźliwymi i przemocowymi (co się kiedyś zdarzało: „ależ idiotka ze mnie!”, „jestem głupia, totalnie zapomniałam”, „widać nie starczyło mi intelektu”). Jestem mądra period. Jestem inteligentna period. A czasem coś mi nie wyjdzie, tak jak bym chciała (lub jak ktoś by sobie życzył), o czymś zapomnę, czegoś nie skojarzę na czas – każdy miewa gorszy dzień. Dziś jestem na tyle wrażliwa na dowalanie sobie samemu, że interweniuję nawet, jak ktoś w moim towarzystwie robi to sobie. Może psuję zabawę, może go peszę czy wysadzam z siodła, ale z serdecznym uśmiechem, proszę:

Nie mów takich rzeczy o sobie w moim towarzystwie. Bardzo źle się z tym czuję.

Na ogół atmosfera na chwilę wtedy gęstnieje, ale trudno. Wierzę, że wzbudzam swoją postawą w ludziach chociaż chwilową refleksję.
Nie mam już problemów z przemocowym zwracaniem się do siebie, ale w momentach stresu bywam sobą zniecierpliwiona i wtedy wychodzą ze mnie wszystkie poupychane w podświadomości nieprzyjemne odzywki innych na mój temat. Kiedy zaczynam się lekko besztać, popychać czy pospieszać w myślach, szybko już to wychwytuję i zarządzam natychmiastowy reset. Przywołuję wszystkie swoje nNi do porządku, głęboko oddycham i przytulam sama siebie (nie, to nie jest ani głupie, ani śmieszne). Rozumiem, że im jest mi trudniej, tym łagodniej i czulej muszę sama do siebie podejść. Zmiana sposobu mówienia do siebie (nawet w myślach) jest zmianą ogromną, otwierającą nas nie tylko na samych siebie, ale też na innych ludzi.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

💊 Pokarm

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Wydaje mi się też, że jakąś formą miłości własnej jest zadbanie o odpowiedni pokarm zarówno dla naszej duszy, jak i naszego intelektu, bo to sprzyja rozwojowi. Co dokładnie mam na myśli? Przede wszystkim świadomą selekcję wszelkich treści, które przyswajamy i dbałość to, by były wartościowe. U mnie punktem zwrotnym była całkowita rezygnacja z oglądania telewizji (a ponad rok temu również z posiadania telewizora). Stopniowo, rezygnując z tego nośnika, zaczęłam też rezygnować z telewizyjnych propozycji dostępnych w internecie. Dziś oglądam wyłącznie bardzo starannie wyselekcjonowane przez siebie treści, które wzbogacają moją wiedzę z różnych dziedzin (często równocześnie pomagając mi przyswoić język obcy), pobudzają do myślenia lub mają walory artystyczne. Siedzenie przed telewizorem to pozwalanie się karmić gotową, ogłupiającą papką (nawet, jeśli włączymy go w celu obejrzenia konkretnego filmu, dopadną nas prędzej czy później reklamy). W internecie to my decydujemy, co chcemy, a czego nie chcemy oglądać.
Kolejnym ważnym pokarmem są książki, które czytamy i sztuka, której doświadczamy (płyty, filmy, sztuki plastyczne). Ich zadaniem jest nie tylko dostarczanie rozrywki i wypełnianie naszego czasu; dobrze, by w nas coś zasiewały, pobudzały do refleksji, rodziły w nas zachwyt lub przeciwnie – obrzydzenie czy bunt. Ambitna literatura i sztuka ma wielką moc. Warto podejść do niej z pokorą, odrzucając snobizm (lub lęk o to, że zostaniemy o niego posądzeni) i mając na uwadze wyłącznie własny rozwój.
Pokarmem są także ludzie, jakimi się otaczamy. Ograniczajmy sobie czas z tymi, z którymi czujemy się źle, którzy są toksyczni i wpływają na nasze samopoczucie negatywnie (czerpmy z tego lekcje, bądźmy za nie wdzięczni, ale póki nie uda nam się złapać potrzebnego dystansu, dawkujmy sobie ich towarzystwo). I, analogicznie, dążmy do tego, by spędzać więcej czasu z tymi, którzy pomagają nam wzrastać.
Mnie osobiście bardzo pomogło też odstawienie fast foodów, takich jak: plotki czy ocenianie. Z plotkami łatwo poszło, bo nigdy nie byłam nimi specjalnie zainteresowana, ale dziś nie zdarza mi się już też bezmyślnie klikać w jakieś nastawione na klikalność nagłówki (co łączy się również z bardziej świadomym korzystaniem z internetu). Nie odpowiadam też na pytania: Co u kogoś?, Z kim się spotyka?, Dlaczego się rozstał? nawet – a może przede wszystkim – kiedy znam na nie odpowiedź. Wychodzę z założenia, że nie jest moją rolą przekazywanie dalej ekscytujących fragmentów z czyjegoś życia. Chętnie za to wyciągam telefon, wybieram numer do omawianej osoby, by sama, jeśli sobie życzy, odpowiedziała na nurtujące innych pytania. Mnie nie nurtują.
Z ocenianiem sprawa ma się o tyle gorzej, że niektóre rzeczy zostały nam wdrukowane w dzieciństwie i trudno się od tych złych nawyków zupełnie uwolnić, ale próbuję. Jeśli złapię się na ocenianiu kogoś lub siebie samej, z dużą wyrozumiałością i spokojem próbuję sobie przypomnieć, jak bardzo świat jest zróżnicowany i nieoczywisty, wobec czego jak bardzo nasze prywatne oceny są oderwane od rzeczywistości obiektywnej, jeśli ta w ogóle istnieje.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

💊 Akceptacja

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Akceptacja siebie, ale też punktu, w którym się chwilowo znajdujemy to chyba najtrudniejsze zadanie, bo wymaga od nas zdjęcia wszystkich filtrów, przez które patrzymy na świat – np. takiego, że potrzebujemy drugiej połówki, że dopiero czyjaś bliskość nas dopełni, czy że samotność jest naszym przekleństwem. To, że naprawdę możemy tak myśleć i czuć to jedno, ale to, że są to jedynie filtry, które mogą nam przesłaniać prawdę, to zupełnie inna sprawa.
Mój tata, który był jedną z najmądrzejszych osób, jakie znałam, zawsze mi powtarzał:

Nie będziesz szczęśliwa w związku, jeśli nie nauczysz się być szczęśliwa sama ze sobą.

– Józef Patkowski

Zawsze mi się te słowa podobały, ale minęło bardzo wiele lat, zanim zrozumiałam, co naprawdę oznaczają. Tylko my sami wiemy (czasem ta wiedza jest głęboko ukryta i musimy trochę się jej w sobie naszukać), jak się uszczęśliwić i co nam służy. Jeśli przerzucimy to na drugą osobę, która takich kompetencji nie ma, to w najlepszym wypadku będziemy rozczarowani, że nie dostajemy od niej tego, czego i tak nam nie może dać, a w najgorszym zostaniemy wykorzystani (świadomie lub nieświadomie).
W moim życiu momentem przełomowym było rzeczywiście spotkanie Drapieżnika, a potem dalszy z Nim rozwój wypadków, ale wcale nie dlatego że mnie dopełnił. Wręcz przeciwnie! Dopiero, kiedy zrozumiałam, ile jest we mnie siły, jak bardzo zintegrowana ze sobą potrafię być i jak bardzo umiem sobie wyobrazić swoje życie samej już do końca bez czekania na księcia z bajki, żalu, frustracji czy poczucia braku spełnienia, okazało się, że Drapieżnik jest właśnie TYM CZŁOWIEKIEM. Nawet się jakoś specjalnie z tego powodu nie ucieszyłam, bo poczułam barkami wyobraźni spadający na mnie właśnie ciężar odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale też (w połowie, ale zawsze) za związek, w który wchodzę. Dziś jednym z fundamentów naszej relacji jest świadomość odrębności i to, że w chwilach słabości oczywiście się wzajemnie wspieramy, ale pamiętając o tym, że słabość i zależność to sytuacje przejściowe, a zdrowy związek to nie dwie połówki, tylko dwie odrębne, samostanowiące całości.
Innymi słowy, jeśli wiemy, co jest zdrowe, łatwiej wychwycimy to, co takie nie jest, żeby móc się wyleczyć. Zdrowa nie jest ucieczka od samego siebie w ramiona innego człowieka (jeśli sami ze sobą nie wytrzymujemy, on z nami nie wytrzyma tym bardziej). Zdrowa jest taka relacja z samym sobą, w której nie będziemy odczuwać żadnego braku i pustki. Zbudowanie jej jest możliwe. A jeśli, już uleczeni i szczęśliwi sami ze sobą, poznamy kogoś również wewnętrznie zintegrowanego i poczujemy się gotowi na stworzenie związku, to pięknie. Jednak wtedy będziemy go chcieli, a nie potrzebowali. Wszystko, czego potrzebujemy mamy w sobie!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę magiczną piosenkę Björk.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Coraz bliżej święta…

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Tegoroczna pandemia uświadomiła nam wszystkim, że nic już nie będzie takie samo jak wcześniej. Dla uważnych obserwatorów życia było to pewnie oczywiste – w końcu wszystko ciągle się zmienia. Jednak rzadko w tak krótkim czasie i na tak wielką skalę. Święta Bożego Narodzenia są na ogół momentem, w którym poprzez powtarzane co roku rytuały odnajdujemy jakąś stabilizację i złudzenie posiadania kontroli nad otaczającym nas chaosem. Być może też dlatego długo podchodziłam do Świąt sceptycznie – ciągłe zmiany oznaczają rozwój, stabilizacja i przewidywalność natomiast prowadzą do powolnego uwsteczniania się. Najwyraźniej zresztą to też jest człowiekowi od czasu do czasu potrzebne, byleby się za długo w takiej rzeczywistości nie zasiedział!

🎄 W poszukiwaniu świątecznej atmosfery

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Choć mijający właśnie rok jest dla mnie wyjątkowy i ważny z przyczyn osobistych, do ostatniego momentu zupełnie nie umiałam poczuć świątecznej atmosfery. Może przez pogodę i brak śniegu, może przez wspomnienie samotnie spędzonej Wielkanocy i do ostatniego momentu brak pewności, czy dotrą zaproszeni przeze mnie goście. No ale przecież nie będę od pogody czy innej sytuacji zewnętrznej uzależniać odczuwania świątecznego klimatu!
Zawzięłam się, jak co roku, wypełniając dom ulubioną świąteczną muzyką (opisywałam ją szczegółowo w poprzednim bożonarodzeniowym wpisie). Najbardziej jednak pomogło po uprzednich porządkach ubranie choinki, przystrojenie mieszkania i wprowadzenie do niego świątecznych aromatów.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🎄 Prezenty!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Jedna rzecz, która cieszy mnie w świętach nieprzerwanie już od wczesnego dzieciństwa, to prezenty! Uwielbiam je oczywiście dostawać, ale też uwielbiam je przygotowywać. Wymyślać, co kogo ucieszy, co się komu przyda. Nie wyobrażam sobie, jak smutne muszą być święta bez prezentów, choć wiem, że w niektórych domach praktykuje się taki zwyczaj. Zdaję sobie sprawę w tego, że im większa rodzina, tym większy wydatek, ale w prezentach nie chodzi przecież o to, żeby były drogie, lecz żeby odzwierciedlały uważność na drugą osobę. Jak często zdarza się przecież, że z kimś żyjemy i nie mamy nawet pojęcia, co sprawi mu radość. Mnie radość porównywalną z dostaniem prezentu (o ile nawet nie większą) przynosi wnikliwa obserwacja osoby, którą mam obdarować. Niektórzy nie lubią nadmiaru niepotrzebnych przedmiotów i cieszą się najbardziej z prezentów praktycznych, inni cenią bibeloty, w których mogą zamknąć miłe wspomnienia, jeszcze inni mają wielkie pasje lub marzenia, do których można prezentem (nawet symbolicznym) nawiązać. Jeśli natomiast nie znamy zbyt dobrze adresata naszego daru, dobrym i bezpiecznym rozwiązaniem jest podzielenie się czymś, co jest dla nas ważne i cenne – np. kupienie mu swojej ulubionej książki z adnotacją, że mocno wpłynęła na nasze życie i mamy nadzieję, że również będzie dla niego istotna. (Tu jednak warto wstrzymać się od tematów niebezpiecznych, jeśli nie znamy dobrze czyichś np. politycznych preferencji.)
Pewną świecką tradycją w moim domu było dołączanie do prezentów zabawnych wierszyków. Co prawda od momentu, kiedy mama zaczęła popełniać wymyślne trzynastozgłoskowce, zrozumiałam że talent poetycki mam raczej po tacie, który był do końca życia wierny starym wypróbowanym częstochowskim rymom. Jednak zarówno pisanie, jak i późniejsze odczytywanie wierszyków sobie dedykowanych, było zawsze miłym wigilijnym akcentem.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🎄 Świąteczne smaki

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Świąteczna atmosfera jest też z całą pewnością zaklęta w smakach wigilijnych potraw. Kompot z suszonych owoców czy aromatyczny wigilijny barszcz na własnym zakwasie spożywam właściwie tylko podczas świąt, więc nieodzownie mi się z nimi kojarzą. Cały zimowo-świąteczny okres umila mi też zawsze kubek rozgrzewającej herbaty z miodem, imbirem, cytryną, pomarańczą i goździkami oraz aromatycznego kakao z piankami Marshmallow.
Ten rok różni się znacząco od lat poprzednich również tym, że zakończyłam wreszcie haniebny proceder jedzenia mięsa. Postanowiłam odrobinę poeksperymentować w kuchni – np. jutro zamiast karpia podam boczniaki marynowane przez noc w sosie grzybowo-sojowym, a potem faszerowane (bądź też raczej lekko natarte) sosem z pieczonych wcześniej: marynowanego czosnku i marynowanego pieprzu i na końcu smażone w klasycznej panierce. Zamierzam podać je z ziemniakami i własną sałatką szwedzką. O ile sam proces przygotowywania od podstaw wigilijnego barszczu bardzo lubię, o tyle lepienia uszek szczerze nie znoszę, mimo że wychodzą mi zawsze pyszne. Umilam sobie tę czynność oglądaniem filmów dokumentalnych o najgorszych morderstwach w historii ludzkości, jednak zaczęli mi się… kończyć mordercy. Kilkugodzinne babranie się w mące, kiedy życie takie krótkie, a napisać trzeba jeszcze tyle tekstów, uważam za jedną z najgłupszych rzeczy ever. Postanowiłam więc w tym roku… odpuścić! Tak, szokujące – nawet dla mnie, ale… nie zrobiłam uszek. Kupiłam gotowe. Postanowiłam nie wkładać swojego czasu i energii w rzeczy, w których nie widzę sensu i które nie dają mi spełnienia. Wszelkie makowe desery z kolei ustąpiły miejsca lekkiemu puddingowi chia na mleku migdałowym z laską wanilii i cukrem migdałowym (za chwilę się za niego zabieram) z kleksem domowej żurawiny z jabłkiem i gruszkami. (Świeże żurawiny przyuważyłam dopiero przedwczoraj w warzywniaku, a już dziś konfitura jest naprawdę przepyszna!) Moje tegoroczne świąteczne dania nawiązują do tradycji, ale przede wszystkim są spójne ze mną, a ich przygotowywanie sprawia mi ogromną przyjemność!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🎄 Kochajmy się w te święta

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Ogromna polaryzacja społeczeństwa, jakiej w ostatnim czasie doświadczamy, z jednej strony niesłychanie zbliża do siebie ludzi myślących podobnie, a z drugiej oddala od siebie tych, którzy myślą od siebie inaczej. Łatwo w takiej atmosferze, skupiając się jedynie na tym, co łączy i dzieli, zapomnieć, jak każdy z nas jest wyjątkowy i unikatowy, a co za tym idzie też o czymś, od czego zależą wszystkie nasze międzyludzkie relacje, czyli miłości własnej. Po raz pierwszy postanowiłam zadać sobie następujące pytanie:

Co mogę zrobić, żeby być w tym przedświątecznym czasie szczęśliwa?

– pytanie, jakie sobie zadałam

Odpowiedzią było ograniczenie wszelkich stresów. Do tej pory wydawało mi się, że są one naturalnie wpisane w tę część grudnia i nic się już z nimi nie da zrobić. Myśląc, jak co roku z niepokojem o przygotowywaniu uszek, uświadomiłam sobie, że skoro nie potrafię przestać się stresować tą wiszącą nade mną czynnością (co samo w sobie jest przecież zupełnie pozbawione sensu), to pozostaje mi tylko zrezygnowanie z niej. Po prostu.
Kiedy rok temu napisałam, z naprawdę sporym przymrużeniem oka:

Dotarcie z nasączoną detergentem ścierą we wszystkie, nawet najbardziej zapomniane przez Boga i ludzi (choć nie przez kurz) zakamarki, wypranie wszelkich możliwych szeroko pojętych tekstyliów od firanek, przez pledy, narzuty i chodniczki aż do pluszaków oraz wyszorowanie klatki schodowej sprawiło, że poczułam się lepszą osobą. Lepszą kobietą.

„Poczuj magię tych świąt”

spotkałam się z literalnym wręcz zrozumieniem przez niektórych Czytelników moich słów, co mnie dość mocno zaskoczyło. Nie to, żeby nie były prawdą moje opisane szczegółowo porządki, ale dałoby mi mocno do myślenia, gdybym z powodu efektywnego wymachiwania ścierą naprawdę poczuła się lepszą osobą. Nie chodzi o to, że uczciwe napracowanie się nie może sprawić ogromnej satysfakcji, bo oczywiście na ogół sprawia, ale już konieczność udowadniania sobie własnej wartości poprzez wykonywanie jakiejkolwiek czynności jest sporym nadużyciem wobec siebie samego. Kult poświęcania się jest w nas niestety mocno zakorzeniony. Wydajemy się sobie lepsi, kiedy zrobimy coś wbrew sobie, kiedy się do czegoś zmusimy. Mało tego, zaczynamy też (na ogół podświadomie oczywiście) wymagać od innych, by poświęcali się dla nas. Tymczasem warto zadać sobie pytanie, o którym pisałam na samym początku tego roku, mianowicie:

Czy to mi służy?

– pytanie, jakie warto sobie zadać

Bo nie chodzi przecież o to, by zmuszać się do czegokolwiek ot tak, dla sportu. Jeśli narzucimy sobie np. ćwiczenia fizyczne lub zaczniemy wdrażać zdrowe nawyki żywieniowe, to gra warta jest świeczki. Ponieważ cel, który chcemy osiągnąć służy nam zdecydowanie, możemy poprzez pracę nad jego osiągnięciem udowodnić sobie wytrwałość oraz to, że umiemy o siebie mądrze i dobrze zadbać. Nigdy jednak nie doszukujmy się w swoich sukcesach dowodów na swoją własną wartość, bo automatycznie w porażkach (nieuniknionych, kiedy cokolwiek się robi) szybko znajdziemy dowody na jej brak, a nasza wartość jest absolutnie niezależna od naszych działań. Nie musimy jej nikomu udowadniać (a już zwłaszcza sobie!). Punktem wyjścia wszelkich naszych działań powinny być słowa, które są niesłychanie mądre i ważne, mianowicie:

You are enough!

– słowa, które powinny być mottem życiowym każdego człowieka

Dbajmy o siebie, zmuszajmy się do aktywności fizycznej i intelektualnej, rozwijajmy się, pokonujmy kolejne swoje słabości tylko, jeśli poczujemy, że to nam służy, że nas wzmacnia. Jak powiedziała kiedyś moja ukochana Laurie Anderson, cytując swojego buddyjskiego mentora:

Jesteśmy na tym świecie po to, żeby mieć tu naprawdę, naprawdę, NAPRAWDĘ wspaniały czas!

Pamiętajmy, że jedynie od nas zależy to, jak przeżyjemy nasze życie i czy będziemy szczęśliwi. To tylko i wyłącznie kwestia wyboru.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę swój cover uroczej świątecznej piosenki (cover wersji Michaela Bublé), składając Wszystkim swoim Czytelnikom najlepsze świąteczne życzenia!

P.S.2 Korzystając z blogowych statystyk, wybrałam trzy języki krajów, w których jestem czytana najczęściej i postanowiłam stworzyć dla Was kartki świąteczne.
Dziękuję, że jesteście❣️

Poczuj magię tych świąt

fot. Marianna Patkowska

W przeciwieństwie do poprzedniego roku, w tym zupełnie nie umiałam poczuć świątecznej atmosfery. Jak cieszyć się na m.in. odwiedziny Aniołka, kiedy straciło się 27 aniołków? Bez pracy, pieniędzy i nadziei, ale za to z coraz mocniej szwankującym zdrowiem, musiałam dźwignąć przygotowywania do nadchodzącego Bożego Narodzenia. Z drugiej zaś strony, jeszcze nigdy tak mocno, jak teraz, nie potrzebowałam poczuć tej świątecznej bajkowej magii, jakiej chyba po raz pierwszy tak naprawdę doświadczyłam dopiero rok temu (za sprawą dzieci właśnie). Postanowiłam więc zacząć wprowadzać się w ten klimat sama – powoli i systematycznie.
W grudniu było nawet kilka całkiem białych dni. Doskonale się wtedy sprawdziło niezawodne aromatyczne kakao z piankami Marshmallow!
Odwiedziny Mikołaja 6 grudnia też z pewnością polepszyły moje samopoczucie.

fot. Marianna Patkowska

Jak już pisałam, dostałam od niego upragnioną książkę „Zrozumieć zbrodnię”, przy której – opatulona w ciepły koc, popijając wzmiankowane kakao – oddawałam się temu najwspanialszemu relaksowi. Co prawda przygoda z tą lekturą nie trwała zbyt długo, bo przeczytałam ją niemal jednym tchem, ale na półce mam jeszcze kilka psychiatryczno-psychologiczno-filozoficznych pozycji, czekających na swój właściwy moment. U mnie okres wzmożonego czytania przypada zawsze na zimę właśnie. Udaje mi się wtedy nadrobić większość zaniedbań z pozostałej części roku.
Potem white Christmas pozostały już rzeczywiście jedynie w sferze marzeń, gdyż złudzenia o nich brutalnie rozgonił halny, koniec końców przewracając wielką zakopiańską uliczną choinkę (swoją drogą, jakież to symboliczne!). Moja od niedawna wprowadzana w życie afirmacji wdzięczności, m.in. za dach nad głową, nabrała nowego kontekstu.

fot. Marianna Patkowska

Nie ma jednak tego złego, gdyż po wszystkich swoich długich i ciężkich przeziębieniach, okna byłam w stanie umyć tylko, kiedy temperatura powietrza za nimi przekraczała 0°C, więc nic nie stało już na przeszkodzie, by te wreszcie stały się czyste. Tak wpadłam w wir szalonego sprzątania. Moje mieszkanie jest całe w drewnie, co ma swoje plusy i minusy, a w tym jeden i plus, i minus (jak śpiewał onegdaj Kaliber 44) równocześnie: mianowicie bez względu, czy się je bardzo dobrze wysprząta, czy nie, różnica… no nie jest jakaś spektakularna. Nieraz z tego korzystałam, zwłaszcza w swoich pisarskich ciągach, ale Święta to też to słynne zaharowywanie się kobiet, w którym się ponoć zatracają, więc uznałam, że właściwie czemu by nie zakasać rękawów i nie wysprzątać mieszkania tak, by móc zaprosić Perfekcyjną Panią Domu w celu zrobienia w nim testu białej rękawiczki. Co prawda mogłaby mieć obiekcje do porządku na mojej półce z książkami, gdyż nie układałam ich – jak radziła onegdaj w swoim programie – „kolorami lub wielkościami”, a… tematycznie, ale nobody’s perfect (z wyjątkiem Perfekcyjnej Pani Domu oczywiście).
Dotarcie z nasączoną detergentem ścierą we wszystkie, nawet najbardziej zapomniane przez Boga i ludzi (choć nie przez kurz) zakamarki, wypranie wszelkich możliwych szeroko pojętych tekstyliów od firanek, przez pledy, narzuty i chodniczki aż do pluszaków oraz wyszorowanie klatki schodowej sprawiło, że poczułam się lepszą osobą. Lepszą kobietą. No, może nie do końca tak było, ale tak postanowiłam to zinterpretować.
Kompletny brak śniegu został mi więc zrekompensowany przez umęczenie. I tak, czując majaczący na horyzoncie bożonarodzeniowy klimat, przyozdobiłam swoje drewniane gniazdko kolorowymi lampkami, pachnącą i dekorowaną z przyjemnością choinką, iglastymi gałęziami oraz zwisającymi z sufitu zielonymi i złotymi jemiołami.

fot. Marianna Patkowska

Kolejnym punktem wprowadzania się w świątecznNy nNastrój, było napełnienie tej mojej kolorowej, bożonarodzeniowej groty odpowiednią muzyką. Osobiście nie trawię polskich kolęd i każda konieczność obcowania z nimi jest dla mnie koszmarem (podobne emocje budzą we mnie świąteczne propozycje Mariah Carey i takiż przebój zespołu Wham), ale mam swój tradycyjny muzyczny zestaw. Zaczęłam więc od przeuroczego krążka „Cheek to Cheek” Tony’ego Bennetta i Lady Gagi, a potem wjechały już typowo świąteczne klimaty, czyli absolutny coroczny  must have – znakomita płyta „Joy to the World” King’s Singersów, a od drugiego tygodnia grudnia przesłodki trzypłytowy album It’s Christmas: The Absolutely Essential”. Na swoją kolej (przypadającą na pierwszy dzień Świąt), czeka pięciopłytowa kompilacja „100 Hits Carols & Hymns”.
W kuchni, w której mam mały radiomagnetofon jeszcze na kasety, słucham zawsze tychże. Gotowaniu farszu do pierogów i uszek z kapustą i grzybami, a także zupy mocno grzybowej na pierwszy dzień Świąt, towarzyszyły mi – również jak co roku – piosenki z 8 Days of Christmas” Destiny’s Child.
Najbardziej znienawidzoną czynność, czyli lepienie uszek i pierogów, umilałam sobie – co też stało się już moją świecką tradycją – przeglądem filmów dokumentalnych na you tube’ie o najbardziej niebezpiecznych seryjnych mordercach w historii. To w końcu czas miłosierdzia, choć nie to akurat stanowiło moją główną motywację.
A jeśli jesteśmy już przy filmach, to mogę tylko napisać, że od jakiegoś czasu nie wyobrażam sobie prawdziwych Świąt bez trzech absolutnie przeuroczych: „Wszyscy mówią: kocham cię”, „To właśnie miłość” i „Kochajmy się od święta”.
Zorientowałam się, że już oficjalnie mogę stwierdzić, że poczułam świąteczną atmosferę. Zajęło mi to w tym roku trochę więcej czasu, ale ostatecznie się udało.

 

fot. Marianna Patkowska

Istnieje co prawda przekonanie, podsycane też emitowanymi już od początku grudnia reklamami, że magię Świąt tworzą masy ludzi, z którymi je spędzimy, że to rodzinny czas, że nikt w Boże Narodzenie nie powinien być sam. To mit porównywalny chyba tylko z tym, że ślub to najważniejszy dzień w naszym życiu. W dodatku taki, który może wpędzić wiele samotnych osób, niemogących nic na swoją samotność poradzić, w straszliwe przygnębienie. Tymczasem magię nadajemy wydarzeniom my sami i nawet bycie w pojedynkę nie musi jej wcale zagłuszyć (czego najlepszym dowodem są wszystkie moje opisane wyżej przedświąteczne rytuały). Ja co prawda w tym roku naprawdę zaszalałam i zaprosiłam na Święta nie jedną – jak zazwyczaj – a… dwie osoby! Będzie więc gwarnie i tłoczno, ale też serdecznie i cudownie, bo to bliscy i ważni dla mnie ludzie. Jednak magię wskrzesiłam w sobie już wcześniej. A może tylko jej odnajdywanie w drobnych przecież rzeczach…

Wszystkim Czytelnikom – zwłaszcza spędzającym Święta samotnie – życzę dużo optymizmu i pogody ducha, najlepszej i najpiękniejszej sztuki dookoła, odnalezienia źródła nieustającej intelektualnej stymulacji i ciągłego czerpania z niego, a także szczęścia, bo jak głosił pewien kawał z brodą, spór o to, czy lepiej życzyć szczęścia czy zdrowia, rozstrzyga stwierdzenie, że jednak zdrowa, gdyż „na Titanicu wszyscy byli zdrowi”. Na wszelki wypadek, po swoich tegorocznych doświadczeniach, będę życzyć Wszystkim również zdrowia. Tego w końcu nigdy dość! 🎄🎄🎄

P.S. Na deser łączę świąteczną piosenkę, która co roku zachwyca mnie tak samo! ❄️❄️❄️

fot. Marianna Patkowska