
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
rok wydania: 2022
Kiedy w styczniu tego roku recenzowałam znakomitą „Moją lewą jogę” Pauliny Młynarskiej, nie przypuszczałam, że tak szybko uda mi się przeczytać kolejną jej książkę, która – co tu dużo mówić – zmiotła mnie z planszy! „Okrutna jak Polka” to zbiór felietonów, które po części pamiętałam z jej mediów społecznościowych (choć z ogromną przyjemnością przeczytałam jeszcze raz, odkrywając w nich nowe sensy). Ci, którzy zarzekają się, że cały ten feminizm, to nie dla nich, mogą być zaskoczeni tytułem.
Oooo? To już nawet kobietom, rodaczkom, się od Młynarskiej dostało?
– hipotetyczne retoryczne pytanie tych, którzy zarzekają się, że cały ten feminizm, to nie dla nich
Kolejny więc raz warto tu wyjaśnić, że feminizm jest nie o kobietach, lecz o równości. Rozprawia się nie z mężczyznami, lecz patriarchatem, który jest systemem przemocowym i całkowicie z ideą równości sprzecznym. Fakt, że zdecydowanie więcej kobiet niż mężczyzn padło jego ofiarą, nie oznacza, że nie istnieją całe zastępy kobiet, którym w patriarchacie dobrze i wygodnie.
Tematy feministyczne są mi niezwykle bliskie, a mój ostatni wpis, „Kryzys męskości”, powstawał w mojej głowie bardzo długo. Nosiłam w sobie te wszystkie wewnętrzne dyskusje, długoletnie przemyślenia, obserwacje. Sam proces pisania zresztą również trwał długo. Ciężko mi się było z tym tekstem rozstać, wypuścić go z rąk, udostępnić dalej. Więc kiedy skończyłam go pisać, a potem sięgnęłam po „Okrutną jak Polka” – łykając ją na raz podczas podróży pociągiem – poczułam każdą cząsteczką siebie ból, bunt i złość na wyłaniający się z doskonałych tekstów Młynarskiej obraz niewyobrażalnej, nieustającej przemocy każdego kalibru, której, jako kobiety doświadczyłyśmy i nadal doświadczamy, ale też którą, jako kobiety, popełniamy. (Czy wycofuję się z tezy zawartej w moim wcześniejszym tekście, że podział na kobiece i męskie to relikt czasów, które powinny już minąć? Nie. Jednak – co również w tym tekście pada – uważam, że aby uwolnić się od zła patriarchatu, trzeba go najpierw zrozumieć i przepracować traumy z nim związane.)
Felietony Pauliny Młynarskiej są tak przejmujące, bo autorka wstrząsająco trafnie nie tylko wskazuje nam nasze rany, ale – co dużo trudniejsze do przyjęcia – wskazuje też, kiedy i jak zadajemy je innym kobietom. Pięknie, zgrabnie i lekko, z ogromną wrażliwością i do bólu szczerze pisze o rzeczach niewygodnych. Na przemian płakałam (przy opisach przemocy na Podhalu – tam nie ma żadnej literackiej fikcji, dokładnie tak to wygląda), osiągałam apogeum złości (w sprawie Polańskiego nigdy nie rozumiałam tych, którzy stawali za nim murem, ale nie miałam świadomości, że jeszcze cztery inne kobiety oskarżyły go o gwałt), ale i wierciłam się z tej niewygody, jaką powodowała we mnie świadomość, że… to też trochę o mnie. Że we mnie też tkwi Mamoniowa. I kiedy zdałam sobie sprawę, że skoro ja, będąca w procesie terapii i autoterapii, świadomie od wielu lat szukająca o sobie prawdy, czuję się nieswojo w obliczu takich rewelacji na swój temat, zaczęłam się zastanawiać, jak ma się w obliczu rewelacji na swój temat czuć niesterapeutyzowana zanurzona w patriarchacie po uszy kobieta? Przecież zaprzeczenie jest pierwszą reakcją obronną, żeby nie zwariować. Co mi zresztą przypomina moje odczytanie na pewnej imprezie ulubionego fragmentu „Mojej lewej jogi” o przygotowywaniu świąt przez autorkę. Fragment ów zdradzał (niezwykle zabawnie opisane) patriarchalne podejście jej taty do kwestii „krzątania się”. Wszyscy zgodnie wybuchnęli śmiechem, z tym że mój Partner feminista, łapiąc się przy tym za głowę i wykrzykując „o matko!”, a reszta – która szybko chyba zrozumiała, że ten śmiech był niestosowny – gwałtownie milknąc, a potem tłumacząc mi protekcjonalnie, że
niektóre kobiety może się właśnie lubią krzątać!
No może niektóre się właśnie lubią. No i fajnie, tylko że w ogóle nie o tym był ten fragment. Wytłumaczyłabym, że nie chodzi o prywatne wybory tej czy innej pani, tylko o system, który dopasowuje z automatu role do płci, co – nawet jeśli nasze preferencje się w to wstrzelą – generalnie jest niebezpieczne. Wytłumaczyłabym, ale zostałam zakrzyczana.
Czy chcę przez to powiedzieć, że książka jest tylko dla sterapeutyzowanych, świadomych siebie ludzi? Nie. Jej lektura już sama w sobie może być formą terapii. Prawda bywa i bolesna, i okrutna, i trudna czasem do przyjęcia, ale równocześnie bardzo uwalnia. Wydaje mi się zresztą, że kluczowa jest tu wrażliwość, bo Młynarska pisze ostro (miejscami), ale równocześnie czule (zawsze).
Nic jednak lepiej nie podsumuje tej książki, niż samo życie…
♦♦♦
W samym środku czytania, kiedy zagotowana do wrzenia polską niewrażliwością na równość (czyli feminizm) i istnieniem ciągłej potrzeby tłumaczenia gawiedzi tego samego, w cywilizowanym świecie kompletnie oczywistego – tu ogromnie podziwiam autorkę za cierpliwość i upór – odłożyłam na chwilę książkę. Wzięłam do ręki komórkę, żeby w przerwie od czytania zrelaksować się w mediach społecznościowych, a tam… przeprosiny-nie przeprosiny prezydenta Warszawy za „dupiarza”. No i aż mną zatelepało – z trzech powodów:
- dlatego, że w ogóle w przestrzeni publicznej prezydent miasta stołecznego nazwał siebie „dupiarzem”
– ok, padło to w radiowej audycji na luzie, jednak nie był to wyciek z prywatnych rozmów przy grillu nagranych pokątnie i nielegalnie, ten pan był tam w pracy
– szokujące, że trzeba to komukolwiek wyjaśniać, ale poprzez nazwanie siebie (czy kogokolwiek) „dupiarzem”, pośrednio nazywa się kobiety „dupami” - dlatego, że przeprosił w klasyczny i typowy dla dziadersów sposób, czyli nie przepraszając: „wszystkich, którzy poczuli się urażeni, przepraszam”
– było to jak puszczenie śmierdzącego patriarchalnego bąka – zdarzyło się, trudno, teraz trzeba przeprosić i wyjść z sytuacji z twarzą; miał niepowtarzalną wizerunkowo okazję przekucia tego w coś dobrego (idealny pomysł podsunęła w swoim doskonałym video felietonie Eliza Michalik) – niestety, nie skorzystał, zostawiając po sobie trudny do wywietrzenia odór - dlatego, że tyle komentujących kobiet (kobiet!!!) przyjęło groteskowy, szkodliwy i głupi sposób „obrony” tej wypowiedzi, mianowicie: „A JA LUBIĘ BYĆ NAZYWANA DUPĄ”! (XXI wiek, Europa Środkowa)
– no argument po pierwsze rodem z piaskownicy, bo to że ty lubisz nie znaczy absolutnie nic ponad to, że ty lubisz, a to że nawet milion twoich obserwatorów lubi, nie znaczy nic ponad to, że milion podobnych do ciebie – dlatego cię obserwujących – obserwatorów lubi
– a po drugie kompletnie nie na temat, bo pan prezydent nie opowiadał o indywidualnych preferencjach kobiet, z którymi trzy dekady temu sypiał, tylko nazwał siebie z tamtego okresu „dupiarzem” (takie tam, wspominki w radiu prezydenta stolicy – nakreślając kontekst); powodem naszego oburzenia (oburzenia obrażalskich stróżów poprawności politycznej z kijem w – nomen omen – dupie oraz kompletnie pozbawionych dystansu do siebie) było użycie konstrukcji językowej, która jest dla kobiet krzywdząca. „Dupiarz”, „dziwkarz”, „kurwiarz”, wszystkie te słowa w znaczeniu „mężczyzna utrzymujący częste kontakty seksualne z wieloma kobietami” nie obrażają tylko jego (przyjmując, że w ogóle go obrażają) – odwołują się do wulgarnego i nacechowanego negatywnie nazwania kobiet, z którymi sypiał. I kompletnie czym innym jest sytuacja, w której konkretna kobieta (jedna, druga, czy tysięczna) chce być nazwana przez konkretną osobę wulgarnie w konkretnej sytuacji (co nie powinno podlegać niczyjej ocenie), a kompletnie czym innym jest pozwalanie sobie na nazywanie kobiet „dupami”, „dziwkami” czy „kurwami”. Żeby tego nie rozumieć, potrzeba naprawdę złej woli lub małej inteligencji – a być może upiornego miksu jednego z drugim, będącego konsekwencją przedawkowania patriarchatu.
I, czując jakieś potężne déjà vu, sięgnęłam po „Okrutną jak Polka” i zajrzałam raz jeszcze do rozdziału, który czytałam jakiś czas wcześniej („Seksistowski pączek”, str. 46). Ależ… Paulina Młynarska już to Państwu przecież tłumaczyła! Dokładnie w lutym 2020 roku (książka jest zbiorem felietonów z kilku ostatnich lat).
[…] Michale! OTÓŻ MOŻNA CI ZARZUCIĆ SEKSIZM. Właśnie Ci go zarzucamy! Za co przepraszasz? Za to, że zamiast trzymać go pod deklem i kultywować po cichaczu, zarazem wspierając, pozwoliłeś mu pokazać wstrętną gębę? Gdybyś nie był seksistą, nie przyszłoby Ci nawet do głowy, żeby pleść publicznie o „pączusiach jak piersi młodych dziewczyn”.
WSZYSCY JESTEŚMY SEKSISTAMI. Ja też. Wszystkim nam można zarzucić seksizm. Tobie też. Ponieważ wychowano nas w seksistowskim świecie i seksistowskich narracjach. Nie potrafimy inaczej.
Cały numer polega na tym, żeby o tym wiedzieć i kiedy to z nas wychodzi – odnotowywać świadomie i łapać się na tym. A kiedy trzeba – przeprosić. Najlepiej jednym słowem, bez didaskaliów! My rozumiemy, co znaczy słowo „przepraszam”. Poradzimy sobie intelektualnie z jego obsługą.
Ty poradź sobie z lubieżnym dziadem w tobie, który wyskoczył jak dupa zza krzaka.
– „Okrutna jak Polka” Paulina Młynarska, str. 47
♦♦♦
W trakcie lektury rozdziału „Kto mnie upilnuje?” przypomniała mi się też inna sytuacja, sprzed niedawna. Instagram. Jedna pani – którą obserwowałam – opowiedziała o tym, że minimalistką nie jest, choć na minimalizm panuje ostatnio moda. Wyjaśniła, że ma bardzo dużo rzeczy (wiele kupowanych w porządnych zagranicznych lumpeksach), bo ich po prostu nie wyrzuca, a jej dbanie o planetę polega na tym, że jak już coś kupuje, to z dużą uważnością na to, żeby było jak najlepszej jakości i mogło się przydać jeszcze jej wnukom. Opowiedziała o swoich preferencjach, tłumacząc też rzecz oczywistą – problemem dla planety nie jest nie wyrzucanie tego, co już mamy, tylko kupowanie ciągle nowego i właśnie wyrzucanie tego. Na to z kolei druga pani – której nie obserwowałam i nie znałam – wyciągnęła daleko idący wniosek, że pierwsza pani piła do niej, bo ona właśnie promuje minimalizm. Na tym się jednak nie skończyło. Nie wiadomo skąd w instagramowej relacji drugiej pani (tej od minimalizmu) wjechało życie prywatne pierwszej pani i oskarżenie, że weszła ona w związek z żonatym mężczyzną oraz że odsunęła go od swoich dzieci z pierwszego małżeństwa (jak powszechnie wiadomo, mężczyzna w związku jest ubezwłasnowolniony i nie ma prawa o sobie stanowić). Uspokajając, mąż pierwszej pani nie był wcześniej mężem drugiej pani, choć druga pani na wszelki wypadek, stawiając się w roli orędowniczki prawdy obiektywnej, szybko zaznaczyła, że zdradziła kiedyś swojego męża. Podsumowując, jedna mówi: lubię swoją szafę i nie wyrzucam z niej rzeczy, a druga na to odpowiada: jesteś podstępną lafiryndą, zabierającą kobietom mężów, a ich dzieciom ojców, pogrążę cię. Byłoby to nawet dosyć zabawne, gdyby nie stały za tym dramaty ludzi, ich depresje, trudne decyzje, czy wychodzenie z przemocowych związków wystawione na świecznik; na ocenę wszystkich instagramowych Dulskich. Paradoks całej tej sytuacji polega na tym, że druga pani – atakująca minimalistka – jest feministką, działającą na rzecz wspierania kobiet, pierwsza zaś – zaatakowana nieminimalistka – nie tylko kompletnie idei feminizmu nie rozumie, ale też (co akurat przykre), wyśmiewa ludzi mających takie poglądy. Nawet tych, którzy próbują spokojnie, merytorycznie i bez niepotrzebnych emocji tłumaczyć chociażby za co feministki tak się tego „dupiarza” uczepiły.
Ten przykład idealne pokazuje problem, który porusza w swoich felietonach Paulina Młynarska. Ofiarami mocno zakorzenionego w nas patriarchatu padają zarówno osoby jego świadome, jak i te negujące jego istnienie.
A przypomniałam sobie tę historię, czytając słowa:
Wiem, jaką drogę musiałam przebyć, aby pokonać w sobie stare wzorce. Wpojone mi od zawsze, zapisane w moim kobiecym DNA poczucie wstydu, niższości, winy, bycia „nie w porządku”. Utajoną pogardę do samej siebie i do innych kobiet, podejrzliwość wobec własnej seksualności, a także służalczość i lękliwość wobec męskiej hierarchii. Oraz „pilnowanie” innych kobiet, czyli pakowanie się ze swoim pouczeniem moralnym w ich prywatne wybory, ocenianie ich, szukanie w nich winy, gdy skarżyły się na niesprawiedliwość, mówienie „ja bym” i wiedzenie lepiej, co w danej sytuacji należałoby zrobić. I jeszcze tę lepką satysfakcję, gdy się okazywało, że facet wybrał, pochwalił, skomplementował właśnie mnie, a nie ją.
– „Okrutna jak Polka” Paulina Młynarska, str. 87
♦♦♦
No a kiedy już skończyłam czytać, zachwycona (sposobem myślenia, imponującym, wyśmienitym piórem i rozczulającą wrażliwością autorki), zezłoszczona (że o tym wszystkim w tym kraju ciągle jeszcze pisać trzeba) i zasmucona (że dobrnęłam już do końca, choć tak bardzo nie chciałam – po cichu liczę na to, że przy niezwykłej literackiej płodności Pauliny Młynarskiej, kolejną jej książkę będę mieć w rękach już za kilka miesięcy), wybuchła kolejna mini aferka, po której całkowicie opadły mi witki.
Autorka w mediach społecznościowych zacytowała fragment poprzedniej swojej książki („Moja lewa joga”). To fragment o tym, jak wiele dała jej terapia, ale też jak ważnym uzupełnieniem tej terapii stała się joga. Fragment piękny, przejmujący, intymny. Wielką sztuką jest tak pisać o osobistych przeżyciach, by zachować ciągle pewną uniwersalność przekazu. Młynarska podzieliła się tym, jak poznawała własną historię:
Historię o przemocy i molestowaniu seksualnym, która była moim udziałem we wczesnym dzieciństwie, a potem w wieku dojrzewania.
– „Moja lewa joga” Paulina Młynarska
I jakie pytanie pada od obcej osoby pod takiem postem? Pytanie sztandarowe:
GDZIE BYLI RODZICE?
Dlaczego to złe pytanie? Bo przekracza granice, jest dyktowane wścibstwem (nawet, jeśli wydaje się nam, że troską) i sprawia, że osoba, która i tak dużo przed nami odsłoniła, może się poczuć z tym źle. Odsłanianie się powinno spotykać się z uznaniem i wsparciem. Człowiek odsłoniony jest bardziej wrażliwy, łatwiej go zranić. Wrażliwe jednostki doskonale wiedzą, że nie wolno wtedy obcesowo, brutalnie, z grubej rury. Niewrażliwe jednostki nawet jeśli tego nie czują, mogą i powinny się tego nauczyć.
Po drugie dlaczego jest w nas naturalny odruch (tak, biję się w piersi, że i ja nie jestem tu bez winy) pytania, gdzie byli rodzice wtedy, kiedy nie mówimy o wypadku wynikającym z nieupilnowania małego dziecka, lecz ewidentnej krzywdzie wyrządzanej przez konkretną osobę trzecią? Przestańmy obwiniać wszystkich dookoła, ofiary nie wyłączając (oraz wszystkie okoliczności zajścia) zamiast obwiniać faktycznego sprawcę molestowania seksualnego. (W kwestii przemocy seksualnej, jakiej doświadczyła Paulina Młynarska – opisywanej również w „Okrutnej jak Polka” – czuję ból poniekąd podwójny. Słynny, ceniony reżyser bywał u nas w domu, poznałam go. Bardzo, bardzo mi przykro i źle, że tak straszliwa, niewiarygodna i niedopuszczalna sytuacja w ogóle zaszła.)
Pytania z tezą
- gdzie byli rodzice? (teza: nie było ich, a powinni być i zapobiec!)
leżą niebezpiecznie blisko rad, o które nie prosimy.
To niekończące się pouczanie i „lepiejwiedzenie” dotyczy także spraw dramatycznych i bardzo bolesnych. Nie ma takiego tematu, na który wszystkowiedzące „ciocie dobre rady” taktownie by pomilczały.
Nie liczy się, czy ktoś poczuje się zraniony i osaczony. Rada oraz pouczanie muszą zostać wygłoszone. Serio, kompulsja!
Wielu psychologów od dawna zwraca uwagę na to, że NIECHCIANE RADY są formą przemocy. Zamiast pytać „co zrobisz?”, mówicie „ja bym zrobiła”. Zamiast „czy można jakoś pomóc?”, powiadacie „niech pani”.
– „Okrutna jak Polka” Paulina Młynarska, str. 110
Ja jednak, nieproszona, pozwolę dziś sobie na jedną (tylko jedną, obiecuję!) naprawdę dobrą radę dla wszystkich: przeczytajcie „Okrutną jak Polka”! To książka nie tylko mądra i wspaniale napisana, ale przede wszystkim bardzo ważna!
P.S. Na deser, wyjątkowo nie piosenka, lecz pewien filmowy fragment. Poprzedzę go jednak kolejnym smakowitym cytatem z „Okrutnej jak Polka”.
I tak sobie myślę, przeglądając z rana internet, że polskie media społecznościowe to wcale nie jest królestwo hejtu. To imperium Mamoniowej! To Mamoniowej jest tu najwięcej. Mamoniowa płci obojga zawsze wie lepiej, nawet jeśli nic nie wie. Wzdycha, wydyma wargi, przewraca wirtualnymi oczami. Jej (powtarzam – niezależnie od płci) mantra brzmi: „Ja bym!”. Jej credo: „Pouczę was”. Jej cel: wykazać, że cudze wybory życiowe, wiedza, gust, pomysły, poglądy, wygląd, itd. są do dupy. Dopiero kiedy już da wyraz swojej głębokiej dezaprobacie dla reszty świata, może się odprężyć i westchnąć: „Cudownie tu jest, cudownie, cudownie…”
– „Okrutna jak Polka” Paulina Młynarska, str. 19



Czym jest gender?