„25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy”

scenariusz: Andrzej Gołda
reżyseria: Jan Holoubek
gatunek: dramat
produkcja: Polska
rok powstania: 2020

pełny opis filmu wraz z obsadą

Przedwczoraj zobaczyłam bardzo ostatnio głośny film „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy”. Wyjście się do kina po raz pierwszy od czasu pandemii już samo w sobie było dla mnie wielkim wydarzeniem, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że ostatnim dziełem, jakie widziałam na dużym ekranie była, delikatnie mówiąc, mało zachwycająca „Kraina miodu”. Bardzo się więc cieszę, że mój powrót do kina rozpoczął się tak znakomicie!
Prawdopodobnie większość zainteresowanych najnowszym filmem Jana Holoubka widzów zna fabułę, ale nie chciałabym jej zdradzać tym, którzy jej nie pamiętają. Trzeba z całą pewnością tu wspomnieć o znakomitych rolach Piotra Trojana (Tomek Komenda) i Agaty Kuleszy (Teresa Klemańska, matka Tomka) oraz doskonałej muzyce Colina Stetsona i Sary Neufeld. Film, choć miejscami bywa rzeczywiście bardzo brutalny (siedząc pod fotelem, uświadomiłam sobie, że ostatni raz zakrywałam w kinie oczy na „Pile 7” i to raczej z zażenowania, że robię to sobie już po raz siódmy), zrealizowany jest równocześnie z dużą finezją. Nic nie jest w nim przerysowane. Więzienne zwyczaje odwzorowano bardzo wiernie. Podobnie jak język przedstawianych środowisk. Reżyser opiera się pokusie szarżowania. Pokornie, z dużą wrażliwością, pochyla się nad głównym bohaterem i jego historią. A ta jest straszna. Film porusza do żywego przede wszystkim swoją przerażającą prawdziwością. Przedstawione w nim mechanizmy działania policji to nie ewenement, tylko norma. Chciałabym być dobrze zrozumiana – nie twierdzę, że w więzieniach siedzą sami niewinni ludzie (choć bardzo często siedzą nie za to, co faktycznie zrobili), tylko że system jest chory, a punkt ciężkości nie jest postawiony na zapobieganie zbrodniom, lecz na zapełnianie więzień. (Co nierzadko wiąże się też z nagrodami za – o ironio! – zwalczanie przestępczości.) Jeśli dodamy do tego funkcjonującą również w środowisku lekarskim zmowę milczenia i źle pojętą lojalność wobec kolegów po fachu,  w wielu sytuacjach policja może się wydawać bezkarna. Całkiem zresztą słusznie.
Jeśli poczujemy po seansie bezsilność i paraliżujący strach, to… dobrze. Wszelkie zmiany można rozpocząć jedynie, mając świadomość i szeroko otwarte oczy. Tylko od obywateli zależy, w którą stronę będziemy jako państwo zmierzać. Na razie obranym odgórnie kierunkiem jest dziki Wschód…

ZWIASTUN:

El cztery – pracownicze eLdor4do

fot. Jan Lewandowski

Po wielu latach pracy na umowie zleceniu, co przy wszystkich swoich plusach miało też drugie tyle minusów, naiwnie myślałam, że jedną z największych wygód pracy etatowej zaraz po wolnym weekendzie w każdym tygodniu i odkładaniu pieniędzy na fikcyjną, ale jednak emeryturę, będzie w razie zachorowania możliwość wzięcia L4 i nie tracenia na tym 100% swojego dziennego wynagrodzenia, a jedynie 20%. Chorowita nigdy nie byłam, lecz kontakt z dziećmi i niedoleczonymi nauczycielkami osłabił moją odporność. Wtedy przyszło przykre zderzenie z rzeczywistością i weryfikacja moich poglądów. Okazało się bowiem, że w pracy etatowej nie idzie się na chorobowe, lecz robi się to współpracownikom (ewentualnie idzie się „sobie” na L4).
Po przestudiowaniu internetowych forów na stronach prawniczych uzmysłowiłam sobie, że niewiedza wśród osób zatrudnionych na umowę o pracę związana z ich własnymi prawami jest tak wielka, że warto jeszcze raz przypomnieć te najbardziej podstawowe (wynikające nawet z samej logiki) informacje, z którymi ochoczo spieszę. Z ciekawości, skonsultowałam się też z Inspektoratem Pracy, który z dużą serdecznością odpowiedział na wszystkie moje pytania.

1. Leżeć to leżeć,
czyli L4 z kodem 1

W przypadku wszelkiego typu przeziębień, które wymagają wygrzania i wyleżenia, najczęściej dostaniemy od lekarza zwolnienie L4 z kodem 1, który oznacza, że nie wolno nam w jego trakcie wychodzić z domu. Powinno być to dla chorego raczej oczywiste, bo trudno przecież nawet myśleć o opuszczeniu łóżka, a co dopiero mieszkania, mając wysoką gorączkę czy nieustający, wyczerpujący katar, jednak z tego co zaobserwowałam, wcale nie zawsze takie jest. Warto mieć świadomość tego, że lekarz nie przypisuje lekarstw i nie tłumaczy nam zasad ich przyjmowania z nudów czy dla fanaberii i jeśli odbyta u niego wizyta ma mieć w ogóle jakiś sens, musimy się zastosować do jego zaleceń. Przyjmowanie więc tak silnego leku jak antybiotyk tylko przez trzy dni, mimo że mieliśmy go stosować przez pięć (i do tego nie wychodzić z domu) i ruszenie do pracy podczas kończącego się nam L4, nie jest wcale bohaterską postawą wobec swoich współpracowników, a zwykłą głupotą, która może się dla nas skończyć nawet tragicznie (powikłania po pozornie błahych chorobach mogą w przyszłości zagrażać nawet naszemu sercu!).  Do tego sami stanowimy zagrożenie; jeśli przyjdziemy do pracy z np. niedoleczonym wirusem –  możemy nim przecież zarazić kogoś, kto ma tego dnia obniżoną odporność.
Jednak pomijając już kwestię rozsądku i odpowiedzialności za siebie i innych, z prawnego punktu widzenia pojawienie się w pracy podczas L4 z którymkolwiek kodem lub poza domem, jeśli dostało się L4 z kodem 1 jest przestępstwem. ZUS w każdej chwili ma prawo nas skontrolować, a pracodawca – jeśli pojawimy się „wspaniałomyślnie” w pracy, donieść na nas do ZUS-u.
L4 to dokument wydany przez lekarza, przyznający pracownikowi – na podstawie badań – określony czas na wyzdrowienie. Jedynym obowiązkiem pracownika, który przebywa na L4 jest skuteczne doprowadzenie się do stanu zdrowia, w którym będzie mógł efektywnie pracować. Z tego zresztą powodu dostaje przez ten czas 80% pensji, a nie 100%. Nie tylko nie musi w tym czasie robić niczego związanego z pracą, ale wręcz nie wolno mu tego robić, nawet gdyby chciał.
Warto też sobie uświadomić, że technicznie więc rzecz biorąc, namawianie do zajęcia się podczas L4 jakąkolwiek czynnością związaną z pracą (nawet gdyby było nią podpisanie jakichś podwiezionych nam do domu dokumentów) jest podżeganiem do złamania prawa.

2. Chory może chodzić,
czyli L4 z kodem 2

Kod 2 na L4 oznacza, że chory może wychodzić z domu, ale nie może to kolidować z jego dochodzeniem do zdrowia (może wyjść np. na zakupy, jeśli mieszka sam, po leki, do lekarza, w ostatnich dniach zwolnienia nawet na mały spacer, jednak w razie kontroli z ZUS-u musi bardzo dokładnie wytłumaczyć, że jego wyjście z domu było konieczne). Nadal jednak nie wolno mu pojawić się w pracy. Najczęściej tego typu zwolnienia (raczej na dłuższy czas) dostają osoby, których dolegliwość uniemożliwia im pracę, ale niekoniecznie samo wychodzenie z domu (np. złamana ręka czy zapalenie spojówek nie wymagają leżenia czy wygrzania, nie przeszkadzają też w chodzeniu, ale nie pozwalają pracownikowi w pełni wywiązać się z obowiązku świadczenia pracy).

3. Po prostu uczciwość

Nie ukrywam, że szokuje mnie proceder tzw. lewych zwolnień. Przede wszystkim pewnie dlatego, że nie mieści się w moim własnym systemie wartości. Z drugiej strony, znając przepisy prawne, dziwi mnie, że – choć przynajmniej część zwolnień dość łatwo zweryfikować – nie tłumi się takich rzeczy w zarodku. ZUS ma przecież narzędzia…
Będąc pracownikiem sumiennym i obowiązkowym, łatwo wpaść w pułapkę marginalizowania swojej choroby (to tylko katar, to tylko przeziębienie, to tylko podwyższona gorączka), żeby… no właśnie. Żeby co? Nikt takiego, źle pojętego zresztą, „poświęcenia” przecież nie doceni (nie miejmy złudzeń!), a jedyne, co się może wydarzyć, to późniejsze konsekwencje naszego zaniedbania własnego zdrowia. I wtedy zasłużone pretensje możemy mieć tylko do siebie.
Dbajmy więc o swoje zdrowie, próbujmy do choroby, o ile to tylko możliwe, nie dopuścić, jednak jeśli nas już dopadnie, porzućmy wszelkie niesłuszne skrupuły, najlepiej wyłączmy telefon i zajmijmy się w 100% po prostu sobą. Tak jak nakazuje (o dziwo równolegle) zarówno polskie prawo, jak i zdrowy rozsądek.