Żałoba po dobrych obyczajach P.S.

fot. Nika Zamięcka

Rzadko zdarza mi się wchodzić w polemiki, a jeszcze rzadziej tłumaczyć, co miałam na myśli w napisanym i w określony sposób skomponowanym tekście, jednak dziś postanowiłam zrobić wyjątek.
Po opublikowaniu wpisu „Żałoba po dobrych obyczajach” spotkałam się z głosem, że „pominęłam istotny argument środowisk artystycznych”. Chciałabym się do tego odnieść, by podobny problem, trapiący ewentualnie też innych Czytelników, nie przyćmił im umiejętności zrozumienia sensu całości.
Wspomniany brakujący argument to poczucie nierówności w traktowaniu instytucji kulturalnych podczas żałoby narodowej przez państwo. Muzykom „poważnym” wydaje się, że podczas tego szczególnego czasu odwoływane są głównie koncerty i spektakle, podczas kiedy inne instytucje kulturalno-rozrywkowe są czynne (co jest zresztą prawdą tylko częściowo, bo niektóre kina również są z tego powodu zamykane, podobnie jak niektóre koncerty się jednak w tym czasie odbywają, jednak nie słyszałam, by właściciele zamkniętych kin mieli za złe instytucjom, które koncertów nie odwoływały).
Po pierwsze nieumieszczanie wątku, który nie jest bezpośrednio związany z tym, o czym pisałam, trudno w moim odczuciu nazwać „pominięciem”. W poprzednim wpisie punkt ciężkości położyłam nie na rozgoryczenie muzyków, lecz na istotę żałoby narodowej i – wobec zrozumienia jej sensu – ogromny nietakt, jakim owo rozgoryczenie jest.
Po drugie, jeśli ktoś jest skłonny przyznać, że tak statystycznie jednak rzadko występujące zjawisko jak żałoba narodowa nie jest najwłaściwszym czasem na ubolewanie nad brakiem możliwości zarobku (akurat wtedy, bo wiele imprez kulturalnych jest po prostu przekładanych na inny termin), ale boli go, że ktoś – kto powinien też nie zarobić – jednak, mimo żałoby, zarobi, to problem wydaje mi się jeszcze poważniejszy niż wtedy, kiedy go opisywałam po raz pierwszy. Nieudolność naszych włodarzy i mało klarowne ustalenia dotyczące tego, czym kultura i rozrywka zawieszona na czas żałoby narodowej są, to jedno, a rytualny aspekt jedności podczas tego okresu (któremu poświęcony był mój poprzedni tekst), to drugie. (Jeszcze natomiast innym zagadnieniem jest to, że zarobek tych, którzy swoją pracę artystyczną akurat mogli podczas żałoby wykonać, w żaden sposób nie przekłada się na pomniejszenie zarobku tych, którzy wykonać jej nie mogli.) Bo odkrycie, że świat jest pełen nierówności, to odkrycie na miarę czwartoklasistów, których w tej chwili uczę.
Dostrzegam pewną ironię w tym, że to akurat ja powołuję się na Pismo Święte, ale nie sposób nie przypomnieć tu pięknej przypowieści o robotnikach w winnicy. Gospodarz wczesnym rankiem napotkał na swojej drodze bezczynnie stojących robotników i zaproponował im pracę u siebie w winnicy, obiecując każdemu denara jako wynagrodzenie. Ucieszeni, przyjęli jego ofertę. Potem wychodził jeszcze kilka razy w ciągu dnia, o różnych godzinach, napotykając nowych robotników i każdemu proponował tę samą pracę oraz wynagrodzenie. Kiedy przyszedł czas wypłaty, pierwsi robotnicy (więc pracujący najdłużej, bo od świtu) poczuli się pokrzywdzeni, że za cały dzień dostają denara tak samo, jak i ci, którym gospodarz zaproponował pracę późnym wieczorem. Usłyszeli na to taką odpowiedź:

„Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje, i odejdź. Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?”. Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi.

– Mt 20, 1-18

Dla moich dziewięciolatków te słowa nie są proste, ale tłumaczę im je cierpliwie i tak często, że coraz bardziej się do ich zrozumienia zbliżają.
Czy zrozumieją je też zbuntowani artyści?

Żałoba po dobrych obyczajach

fot. Nika Zamięcka

Kiedy podczas żałoby po tragicznie zmarłym prezydencie Gdańska, Pawle Adamowiczu, pewien przebrzmiały amant polskiego kina lat 90. pokusił się o sformułowanie myśli na temat negatywnych skutków żałoby dla portfela udręczonych artystów, odczułam niesmak, ale nie rozczarowanie. Kiedy jednak przy okazji ostatniej żałoby narodowej, po śmierci byłego premiera Jana Olszewskiego, usłyszałam podobnie brzmiące głosy z trochę poważniejszych ust, zaczęłam się zastanawiać, co się właściwie stało z naszym społeczeństwem w ostatnich latach.
Środowisko artystyczne jest mi bliskie, tym bardziej mi wstyd, że głosy te dochodzą właśnie stamtąd.

1. W czym rzecz?

Przede wszystkim warto przypomnieć czym żałoba narodowa jest. Cytując za Słownikiem Języka Polskiego PWN:

żałoba narodowa – oficjalna żałoba, ogłaszana przez władze państwowe z powodu śmierci wybitnej osobistości lub wielkiej katastrofy

– Słownik Języka Polskiego PWN

Trwa na ogół od jednego dnia do dwóch, trzech (wyjątkiem była siedmiodniowa żałoba narodowa po śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego w katastrofie pod Smoleńskiem). W trakcie jej trwania wszystkie stacje telewizyjne wplatają w swoje logo czarny kolor, odwoływane są też wszelkie wydarzenia o charakterze rozrywkowym, w tym także niektóre (!) koncerty muzyki poważnej. Można się z tym zgadzać, można nie zgadzać (ostatecznie rzeczywiście ciężko jest postawić znak równości między koncertem odbywającym się np. w kościele z muzyką żałobną a imprezą rozrywkową, która ma służyć zabawie), jednak po pierwsze nie wszystkie koncerty muzyki poważnej są odwoływane, a po drugie te, które są w tym czasie, najczęściej po prostu zmieniają termin na późniejszy.
W czym więc problem? W tym, że coraz donośniej mogliśmy usłyszeć głosy przedstawicieli środowisk artystycznych, że odwołanie koncertu to… zamach na ich zarobki, ponieważ taki koncert to często ⅓ ich miesięcznych dochodów, a przecież też mają do utrzymania rodziny. Tak, proszę Państwa, to niestety nie słaby żart. Bardzo rozbawił mnie natomiast komentarz jakiegoś internauty, sugerującego, żeby artyści zamiast zarabiać przez trzy dni w tygodniu, poszli do „normalnej” pracy i zarabiali, wykonując ją osiem godzin dziennie przez pięć dni w tygodniu. Oczywiście komentarz świadczył o kompletnym niezrozumieniu realiów prac artystycznych, ale trudno mu odmówić jakiejś logiki, zwłaszcza, że roszczenia strony artystycznej są kuriozalne.

2. Dlaczego druga strona nie ma racji?

Najczęściej słyszę, że „żałoby narodowe mamy ciągle i z byle powodu”, „nikogo nie można zmusić do przeżywania żałoby, a tę powinno się przeżywać po cichu, na swój własny sposób”, a także, że „mamy też swoje własne życie i plany i państwo nie może w nie ingerować”. Warto więc kilka rzeczy wyjaśnić…

1) „Żałoby narodowe mamy ciągle i z byle powodu”

Fakty są następujące: od pierwszej żałoby narodowej w Polsce, czyli od 1924 roku do dzisiaj, ogłoszono w sumie 28  żałób narodowych, czyli przez 95 lat mieliśmy w Polsce żałoby narodowe średnio raz na 3,5 roku. Biorąc pod uwagę opisywaną wyżej długość każdej z nich, to naprawdę nadal dosyć rzadka i wyjątkowa sytuacja.
Trudniej natomiast wytłumaczyć komuś, kto nie czuje nietaktu takiej wypowiedzi, że wszelkie katastrofy lądowe, lotnicze czy górnicze, w których ginie od kilkunastu do kilkudziesięciu Polaków, bądź śmierć rodaków, którzy znacząco wpłynęli na historię tego kraju (polityków, ale także papieża Polaka) to nie jest „byle powód”.

2) „Nikogo nie można zmusić do przeżywania żałoby, a tę powinno się przeżywać po cichu, na swój własny sposób”

Sensem żałoby narodowej nie jest, wbrew pozorom, zmuszenie kogokolwiek, by opłakiwał ofiarę lub ofiary. To (w moim odczuciu wzruszający i piękny) dosyć rytualny gest. Chodzi o zamanifestowanie pewnej jedności kraju i jego obywateli, nawet jeśli prywatnie nie czujemy związku z tragedią, z powodu której ogłoszona jest żałoba.

3) „Mamy też swoje własne życie i plany i państwo nie może w nie ingerować”

Choć socjalizowanie się nie jest zdecydowanie moją mocną stroną, kiedyś odgrywało z pewnością dużo większą rolę, niż dzisiaj. Tak zachłysnęliśmy się swoją wolnością i indywidualnością jako jednostki, że zupełnie zapomnieliśmy, że jesteśmy zwierzęciem stadnym, pewną grupą. Oczywiście, że nie jest zdrowo, by się w jakiejkolwiek społeczności zatracić, ale nie jest też zdrowo udawać, że powinien nas interesować jedynie czubek własnego nosa (czy portfela). Nie powinien. Premiera Olszewskiego nie znałam osobiście. Dożył bardzo pięknego i sędziwego wieku, zmarł w wyniku choroby. Mimo naturalnego smutku, który zawsze się pojawia, kiedy usłyszę o czyjejkolwiek śmierci, nie umiałam podejść do niej bardzo emocjonalnie, jednak konieczność ogłoszenia z tej okazji żałoby narodowej była dla mnie oczywistością. To nie ja, lecz mój kraj, którego jestem częścią, opłakiwał bardzo ważną dla siebie postać. Naprawdę na zarobek z koncertu możemy sobie zapracować kiedy indziej, albo nawet ten jeden raz akurat stracić taką możliwość! Zdarza się. Życie pełne jest nieprzewidywalnych sytuacji, czasami niekoniecznie układających się po naszej myśli. Niektórzy tracą pracę z dnia na dzień z powodu redukcji etatów, inni tracą zdrowie i możliwość wykonywania swojego zawodu. Przykłady na gorsze sytuacje można mnożyć, choć najbardziej żenująca jest konieczność tłumaczenia, że… jest coś gorszego, niż brak zarobku z powodu śmierci, po której ogłaszana jest żałoba narodowa…

Quo vadis, kraju?

Dając życie blogowi oczami nNi, założyłam sobie, że nie będę na nim zahaczać o tematy polityczne, żeby nie musieć nurzać się w brudach, od których staram się stronić. Dziś jednak coś we mnie pękło i czuję, że muszę przemówić.

Po południu dotarła do nas z Gdańska tragiczna wiadomość o tym, że prezydent tego miasta, Paweł Adamowicz, nie przeżył wczorajszego ataku nożownika podczas 27. finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Jeszcze chyba nigdy żadna śmierć człowieka, którego nie znałam osobiście (zwłaszcza ze świata polityki) mną tak mocno nie wstrząsnęła. Przez większość dnia nie umiałam się pozbierać, tłumiąc łzy w pracy i zalewając się nimi zaraz po jej opuszczeniu.

1. Dlaczego to boli aż tak?

Każda informacja o jakiejkolwiek tragedii mnie głęboko smuci. Czemu jednak z tą tak niesamowicie trudno się pogodzić? Prawdopodobnie z powodu kontekstu. Młody fantastyczny, prężny polityk i  porządny człowiek, podczas wspierania najpiękniejszej i najbardziej pozytywnej imprezy w naszym kraju, jaką jest Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, ginie na scenie, dźgnięty nożem przez szaleńca, wykrzykującego polityczne brednie (z jego słów wyłania się taki obraz: ponieważ siedział jakoby niesłusznie w więzieniu, do którego wsadziła go Platforma Obywatelska, prezydent Gdańska musi teraz ponieść śmierć). I chyba ten kontrast między dobrem w czystej postaci, jakie od lat zasiewa w naszym kraju Jurek Owsiak – znienawidzony, o ironio, przez środowiska prawicowo-katolickie – i tym, że mamy (mieliśmy 😦 ) kilku naprawdę doskonałych prezydentów polskich miast (żeby choćby wspomnieć pierwszy z brzegu Słupsk) a plugastwem, jadem i żółcią tych z nas, którzy zostali zarażeni wirusem odcinającym umiejętność myślenia, jest najtrudniejszy.

2. Sprawa polityczna

Choć można usłyszeć i takie głosy, że wczorajsza tragedia nie jest sprawą polityczną, jednak bardzo trudno nie zauważyć, że jest bezpośrednią konsekwencją przyzwolenia (z politycznej góry) – czy też systematycznego przyzwalania od kilku lat – na publiczne okazywanie sobie pogardy, a nawet nienawiści. Coś, co jeszcze jakiś czas temu było uznawane za obyczajowość plebsu i pospólstwa, dziś jest obowiązującym na tzw. salonach standardem. Nad hordą ordynarnych, niewykształconych chuligańskich analfabetów rząd rozpościera parasol ochronny, traktując ich jak może nie do końca rozwinięte, ale jednak nieszkodliwe maskotki, podczas kiedy są niebezpiecznymi bandytami i tak właśnie powinni być traktowani (choćby w ramach przestrogi dla następnych, którzy też będą dla zabawy chcieli uczcić pamięć Hitlera w kraju, w którym zginęło przez niego kilka milionów ludzi, czy podpalić jakiś samochód podczas… narodowego święta).
Czy jednak mogę mieć pretensje do ludzi, których ego nieudolnie utkane z kilku ton kompleksów kilkukrotnie przewyższa ich IQ, że są u władzy? Nie mogę. Każdy ma przecież prawo do marzeń, nawet tych najbardziej odjechanych. Mam pretensje do ludzi, którzy im pozwolili te nierealne marzenia ziścić.
Nie podoba mi się koncepcja podziału Polaków na zwolenników tylko dwóch partii. Ponieważ żadna z nich nie spełnia moich oczekiwań, nie biorę w tej przepychance udziału. Obiektywnie jednak patrząc, nie umiem się zgodzić z tym, że wina – leżąca niewątpliwie po obydwu stronach – rozkłada się symetrycznie. Po jednej stronie są kłamstwa, chciwość oraz brak odwagi i zdecydowania w podejmowaniu decyzji dobrych dla kraju (czyli dosyć typowa lista politycznych przewinień), a po drugiej kłamstwa, chciwość i podejmowanie politycznych decyzji bez najmniejszej poprzedzającej je refleksji plus… prostactwo, niedouczenie i brak obycia, oczytania, wiedzy. Czyli takie polityczne disco-polo, które – jak pisałam w poprzednim tekście – wyczerpująco określa tylko jedno słowo: nieudolność. I o ile w muzyce może to co najwyżej śmieszyć czy irytować, na najwyższych szczeblach państwa – zasmuca i przeraża.
Jednak, gwoli ścisłości, obie te partie – zbyt zajęte w pewnym momencie sobą – mocno przyczyniły się do zmiany języka debaty publicznej na zdecydowanie bardziej agresywny i nienawistny.

3. Polska dla Polaków

Wierzę w to, że ciągle jakoś ewoluujemy i że nacjonalizm to także stan przejściowy. Skoro udało się nam zejść z drzewa, a potem zacząć poruszać w pozycji wyprostowanej na dwóch nogach, to jednym z kolejnych etapów będzie porzucenie prymitywnego przywiązania do geograficznego pochodzenia w czasach, w których granice są otwarte.
Zostałam wychowana w domu, w którym nie padało słowo „patriotyzm”. A jeśli padało, to niezmiernie rzadko. Jednak moi rodzice przez całe życie uczciwie, rzetelnie i ciężko pracowali na rzecz kultury tego kraju. Płacili podatki, nigdy – nawet tam, gdzie było to niebywale proste – nie dokonali najmniejszych nadużyć finansowych, co spotykało się z zupełnym niezrozumieniem ogółu (swego czasu modne przecież było odliczanie sobie od podatku kosztów np. benzyny użytej nie do celów służbowych, lecz prywatnych, „bo nikt tego nie sprawdzi” – dla rodziców taka postawa była właśnie niepatriotyczna i niegodna przyzwoitego człowieka). Tata stworzył pierwsze i jedyne takie Studio, w którym mogli rozwijać swój talent rewelacyjni polscy (i nie tylko!) kompozytorzy, m.in. Krzysztof Penderecki. Stąd pewnie model patriotyzmu zakładający wymachiwanie szabelką do mnie – pacyfistki – nie przemawia. Przepraszam, że trywializuję, bo z drugiej strony rzeczywiście wzrusza mnie walka o nieistniejącą na mapie Polskę pod zaborami. Jednak jesteśmy tamtym walczącym o nią z miłością i oddaniem ludziom winni zdecydowanie lepszy kraj.
Kocham język polski, kocham specyficzne polskie poczucie humoru (za którym tęsknię, kiedy się zasiedzę w Grecji), kocham część polskiej muzyki współczesnej, polską literaturę, malarstwo. Kocham różnorodność polskich gwar i dialektów, ostałe się jeszcze na wsiach i na cudownym Śląsku resztki polskiej gościnności. Kocham polską przyrodę, krajobrazy, surowe Tatry, dzikie Bieszczady czy zimny, nastrojowy Bałtyk. Kocham niesamowicie zachodni Poznań, nawet śmieszny w swojej prowincjonalności Kraków dość lubię. Jednak czuję się obywatelką najpierw świata, a potem Europy. Polskość jest we mnie, nie wyznaczają jej granice kraju, w którym (ciągle jeszcze) mieszkam.

4. Ile z tej tragedii wyniesiemy?

Przy każdej tragedii nasuwa się pytanie, na ile dojrzali (jako naród) jesteśmy i czy będziemy umieli potraktować ją jak lekcję, z której coś wyniesiemy. Nie chciałabym być złym prorokiem, ale doświadczenie podpowiada, że nie wyniesiemy z niej nic. Jedna partia zrzuci winę na drugą, druga na pierwszą. Oberwie się też z pewnością Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, pojawią się głosy, że zachowania szaleńca i kryminalisty nie wolno z polityką w ogóle wiązać. Nie będziemy słuchać argumentów drugiej strony, tych zresztą merytorycznych i wyważonych nie będzie wiele.
W kraju, w którym (przynajmniej statystycznie) większość ludzi wierzy w to, że można zostać świętym po śmierci, niestety mało kto dostrzega świętość (ale taką z ludzką twarzą, jakąś małą skazą, bez szukania cudów na siłę, zaglądania pod kołdrę czy do portfela i rozliczania z chodzenia lub niechodzenia do kościoła) bliźnich za życia. A tak pojętą świętość reprezentuje właśnie Jurek Owsiak. Robi mnóstwo dobrego, zapala do tego rzesze ludzi, w tym coraz młodsze pokolenia, a ataki, z którymi się spotyka osłabiają moją wiarę w ten naród. Skala obrzydliwości i zezwierzęcenia atakujących jest porażająca.
Wczorajsza tragedia, choć nie była prawdopodobnie wymierzona w samego Owsiaka czy WOŚP, jednak wpisała się w tę samą, przepraszam, ohydną z perspektywy dzisiejszych czasów starotestamentową retorykę oka za oko, podczas kiedy wspierany na scenie przez prezydenta Adamowicza Owsiak wielokrotnie udowadniał, że bliższa jest mu nowotestamentowa filozofia nadstawiania drugiego policzka i robienia swojego… czyli dobrego dla innych!
Paweł Adamowicz został zamordowany, biorąc udział w niewątpliwie i jednoznacznie najpiękniejszej polskiej akcji wszech czasów. Nie umiem wyrazić krzyczącej we mnie niezgody na to, co się stało…

Gdańsk jest szczodry, Gdańsk dzieli się dobrem, Gdańsk chce być miastem solidarności. Za to wszystko wam serdecznie dziękuję, bo – na ulicach, placach Gdańska – wrzucaliście pieniądze, byliście wolontariuszami. To jest cudowny czas dzielenia się dobrem. Jesteście kochani. Gdańsk jest najcudowniejszym miastem na świecie. Dziękuję wam!

– Piotr Adamowicz, ostatnie słowa przed śmiercią