CzytanNi

fot. Bożena Szuj

Z zamiarem napisania tego tekstu nosiłam się długo. Temat raz wydawał mi się wart wpisu, inny razem nie wart. Początkowo chciałam się właściwie jedynie podzielić tym, jakie miejsce zajmują w moim życiu książki oraz moim stosunkiem do irytującej mody na licytowanie się na liczbę przeczytanych pozycji.
Ostatecznie pewna wypowiedź Olgi Tokarczuk sprzed jakiegoś już czasu zachęciła mnie, żeby jednak napisać. A przy okazji odnieść się do tej gigantycznej gównoburzy (jak ją ładnie – choć wykropkowując – podsumował Jerzy Sosnowski), która przetoczyła się nad polskimi strzechami. Potem znowu pisanie tekstu odłożyłam i kończę go dziś zupełnie bez związku z niczym.

Literatura nie dla idiotów

fot. Bożena Szuj

Żeby zrozumieć kontekst, z którego słowa Olgi Tokarczuk zostały wyrwane, i przede wszystkim zapoznać się z całą wypowiedzią noblistki, trzeba najpierw przeczytać wpis Jerzego Sosnowskiego, który przeprowadzał z nią tę rozmowę.
Ludzie, którzy najgłośniej jej słynne stwierdzenie:

literatura nie jest dla idiotów

krytykowali i oburzali się nim, kontekstu zgłębić nie chcieli (lub nie potrafili, co stanowi tylko potwierdzenie tezy Tokarczuk, że do czytania potrzebne są kompetencje). Przypomina mi to pewną moją daleką znajomą (wyznawczynię partii obecnie rządzącej, co jest nie bez znaczenia), która wiele lat temu obraziła się na sklep Media Markt, że jest „nie dla idiotów” i od momentu pojawienia się w mediach tej (znakomitej zresztą) reklamy, już tam nie kupuje. Niezwykle mnie to bawi, bo ja na to hasło zareagowałam skrajnie inaczej – pomyślałam sobie, że skoro bywam klientem tego sklepu, a nie jest on dla idiotów, to znaczy, że idiotką nie jestem. I to wszystko oczywiście z ogromnym przymrużeniem oka, bo inteligentny człowiek wie przecież, że założenie, że klienci jakiegoś sklepu są lub nie są idiotami, jest fałszywe. Na tym właśnie polegał żart (co jest bardziej żenujące od niezrozumienia żartu? konieczność wytłumaczenia go).
Jednak w przypadku literatury i zgrabnego – oraz… wypowiedzianego również z przymrużeniem oka – podłożenia jej pod słynne reklamowe hasełko jest już nieco inaczej. Bo literatura naprawdę nie jest dla idiotów. I tak, Tokarczuk ma sto procent racji, mówiąc:

Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś kompetencję, trzeba jakby mieć wrażliwość pewną, pewne rozeznanie w kulturze. Te książki, które piszemy – tak jak mówiłam – one są gdzieś zawieszone, zawsze się z czymś wiążą. Nie wierzę, że przyjdzie taki czytelnik, który kompletnie nic nie wie i nagle się zatopi w jakąś literaturę i przeżyje tam katharsis. Więc piszę swoje książki dla ludzi inteligentnych, którzy myślą, którzy czują, którzy mają jakąś wrażliwość. Uważam, że moi czytelnicy są gdzieś do mnie podobni. Piszę do… jakby do krajanów swoich.

Olga Tokarczuk w rozmowie z Jerzym Sosnowskim

Skąd więc te rzesze osób całkiem nieraz inteligentnych, które poczuły się tymi słowami dotknięte do żywego; które w mediach społecznościowych skarżyły się na to, że gdyby nie dzieci i obowiązki, czytałyby znacznie więcej i które z jakiegoś kompletnie irracjonalnego powodu poczuły się zaliczone do pojemnego wora idiotów? Odpowiedź jest banalnie prosta: z kompleksów wynikających z niskiego poczucia własnej wartości. To bywa znacznie silniejsze niż zrozumienie, że ze zdania „literatura nie jest dla idiotów” ani nie wynika, że nieczytanie jest domeną idiotów, ani jakie są cechy i zainteresowania idioty. O idiotach tak naprawdę niczego się z tego zdania nie dowiadujemy. Jednak z reakcji na te słowa, dowiadujemy się bardzo dużo o tym, co większość społeczeństwa o sobie myśli.
Wartym odnotowania jest tu też oskarżenie Olgi Tokarczuk o klasizm. Przypomina mi to trochę uparte dążenie do tego, żeby przypadkiem nie sprawić komuś przykrości… prawdą. Otóż społeczeństwo (prawdopodobnie każde) rzeczywiście dzieli się na ludzi dorastających w domach z książkami oraz tych, którzy dorastali w domach bez książek. I nie, ci z książkami nie mieli ich, bo ich było na nie stać. Znam wielu posiadaczy imponujących domowych bibliotek i żaden z nich nie jest majętny – znam też właścicieli domów kompletnie książek pozbawionych i żaden z nich nie jest osobą ubogą. I znowu – bo czuję, że to również trzeba wyjaśnić – nie chodzi tu o miarę człowieczeństwa, dobroć czy nawet mądrość. Chodzi tu o pewien nawyk będący konsekwencją posiadania kompetencji, o których mówiła Tokarczuk. Można wychować się w domu bez książek i stworzyć własny dom pełen książek oraz na odwrót. Jednak nie upierajmy się, że to nie ma znaczenia. Ma, bo nas tworzy w określony sposób. I owszem – klasizm to czy nie klasizm – miałam ogromne i całkowicie niezasłużone szczęście wychowywać się w domu nie tylko wypełnionym książkami, ale też doskonałym współczesnym malarstwem. Zawdzięczam temu swoją wrażliwość (która, nie powiem, bywa też moim przekleństwem).
Równocześnie pewną być może ciekawostką jest to, że w całym moim życiu najmocniej zraniły mnie dwie osoby, które bez cienia przesady mogę nazwać erudytami. Czy oczytanie przekłada się w jakikolwiek sposób na bycie dobrym człowiekiem? Absolutnie nie, podobnie jak inteligencja ma się nijak do inteligencji emocjonalnej. Jednak trudno też udawać, że rozmowy z ludźmi oczytanymi nie są ciekawsze i dużo bardziej intelektualnie stymulujące niż z osobami nieczytającymi. (Z tego zresztą powodu nie uważam się za specjalnie interesującego rozmówcę.)

Literatura w moim życiu

fot. Bożena Szuj

Tata przez kilka pierwszych lat mojego życia, kiedy tylko był w domu niepogrążony w depresji, co wieczór mi czytał. Czytanie było ważne też w jego życiu. Dzięki niemu jako nastolatka zetknęłam się z twórczością jego ulubionego pisarza Eliasa Canettiego (na którego kunszcie poznał się długo zanim ten dostał Nagrodę Nobla i stał się w Polsce popularny) czy cudownego Bertranda Russella, którym się zaczytywał. Ale mój najwcześniejszy związek z literaturą, który właśnie tacie zawdzięczam, to przeuroczy „Kubuś Puchatek” A.A. Milnego i chyba absolutnie wszystkie książki Bogini mojego dzieciństwa – Astrid Lindgren. O ile „Małego Księcia” Antoine’a de Saint-Exupéry’ego nigdy nie umiałam odebrać inaczej niż jako atrakcyjnego dla mas zbioru banałów (nie przeproszę miłośników, to moja opinia), o tyle finezja Lindgren wywarła olbrzymi wpływ na moją wyobraźnię. Moją zdecydowanie ulubioną książką jej autorstwa była „Ronja, córka zbójnika”. Czytałam ją jeszcze wielokrotnie, jak już nauczyłam się robić to samodzielnie.
Poezja zawsze przegrywała u mnie z prozą, ale mieliśmy oboje z tatą ogromny sentyment do kompletnie pojechanego i abstrakcyjnego tomiku „Dwa źdźbła” Ryszarda Twardocha, z którego wiersze cytowaliśmy sobie na pamięć. (Do dziś szczególne miejsce w moim sercu zajmuje też poezja Wisławy Szymborskiej i Zbigniewa Herberta.)
Potem poznałam twórczość Vladimira Nabokova, zaczynając oczywiście od arcydzieła „Lolita” i tak poszło. Przeczytałam chyba wszystkie dostępne w polskim tłumaczeniu książki tego autora i była to taka rozkosz, że rzeczywiście trudno było mi wziąć potem do ręki cokolwiek gorszego (np. jakąkolwiek lekturę). Kilku pisarzy zwróciło jednak moją uwagę (oprócz wspomnianego wyżej znakomitego Canettiego i Russela). Na pewno była to magiczna, subtelna i rozkosznie abstrakcyjna Aglaja Veteranyi, absolutny mistrz, zwłaszcza krótkich form, Julio Cortázar czy bóg Gabriel García Márquez. Zakochałam się też bez pamięci w twórczości Rolanda Topora oraz Franza Kafki, a Michel Houellebecq „Uległością” (którą uważam za lekturę obowiązkową dla każdego człowieka) przewartościował moje myślenie…
Nie umiałam się też nigdy oprzeć urokowi pióra Sławomira Mrożka, Witolda Gombrowicza czy Witkacego. Zachwycił mnie też Jacques Derrida („O gramatologii”, ach, jakież to smakowite!) i Arthur Schopenhauer. Zupełnie inną miłością kocham pióro Laurie Anderson, która jest artystką totalną, absolutnie doskonałą we wszystkim, co robi, a pisanie jest tylko pewnym tego wycinkiem. Wymieniam mało nazwisk i jeszcze mniej nazwisk kobiecych. „Biegnąca z wilkami” Clarissy Pinkoli Estés, którą zachwycają się tłumy, mnie wydała się książką dość ważną, ale nie wybitną – być może do niej wrócę, skoro mój biedny Nabokov ma u mnie na czas wojny w Ukrainie bana (spokojna głowa, kto jak kto, ale on by to zrozumiał). No ale tak to u mnie wyglądało.
Studia oczywiście pokazały mi literaturę, po którą sama prawdopodobnie bym nie sięgnęła, uzmysławiając mi, że łatwiej mi się czyta publikacje uchodzące za trudne (np. prace językoznawcze), w których jedno skomplikowane słowo ma tylko jedno znaczenie niż takie, które pozostawiają zbyt duże interpretacyjne pole. Moje myślenie rozgałęzione bardzo utrudniało mi skupienie się na czytanym tekście. Od tego momentu stopniowo coraz rzadziej sięgałam po literaturę piękną.
Dziś najczęściej czytam książki z zakresu neurologii, bo interesuje mnie ludzki mózg (przede wszystkim mózg psychopatycznych morderców). W dalszym ciągu interesuje mnie też filozofia, językoznawstwo oraz psychologia.

#52BookChallenge

fot. Bożena Szuj

Nie wiem, czy bardziej mnie śmieszą, czy mierżą wyścigi w mediach społecznościowych na przeczytanie jakiejś konkretnej liczby książek w roku. Bo o co w tym tak naprawdę chodzi? O szpan.  Nic więcej. Tymczasem czytanie jakiejkolwiek literatury na kilogramy samo w sobie nie ma żadnej wartości.

(Serio studiowałaś polonistykę?
Serio, nawet u profesora Bralczyka i mam do tego dyplom z wyróżnieniem!)

Owszem, czytanie rozwija mózg, zwłaszcza na wczesnym etapie życia. Jednak już później równie ważny jak samo czytanie jest wybór literatury, jaką się czyta. Wyobraźmy sobie, że jedna osoba wśród tych 52 książek, które pochłonie w ciągu roku, by to dumnie ogłosić na fejsbuku, przeczyta: 3 książki telefoniczne, „50 twarzy Greya”, powieść Blanki Lipińskiej i 47 dzieł Danielle Steel… A druga przeczyta tylko „Odeyseję” Homera czy choćby „Mini-wykłady o maxi-sprawach” Leszka Kołakowskiego (o „Ulissesie” Joyce’a nie wspominając). Ktoś tu coś wygrał? No i kto? Druga zyskuje dwukrotnie – nie tylko nie ma zaśmieconego mózgu słabizną intelektualno-językową, ale dostaje też dla niego solidną pożywkę. Nie warto więc czytać? Warto, ale rzeczy mądre! Pełna zgoda, co do tego, że lepiej przeczytać 52 wspaniałe książki w ciągu roku niż nie przeczytać żadnej. Myślę jednak, że zacząć należy od podstaw, pokazując już w szkole dzieciom z różnych domów (i tych z książkami, i tych bez nich), jak odróżniać literaturę wartościową od bezwartościowej. Ludzie zaopatrzeni w taką wiedzę nigdy nie wpadną na pomysł ścigania się na liczbę przeczytanych pozycji, rozumiejąc, dlaczego jest to niedorzeczne.

Czytanie „ze zrozumieniem”

fot. Bożena Szuj

Zwolennicy czytania grzmią nie tylko, że „nie czytamy”, ale również, że nie czytamy „ze zrozumieniem”. Ten językowy potworek przywędrował do nas ze Stanów i tak się w polszczyźnie zadomowił, że już nikt nie rozumie (nomen omen) nawet, czemu nie ma on najmniejszego sensu. Otóż „czytanie ze zrozumieniem” tyczyło się dzieci nieanglojęzycznych, z którymi praca wymagała od nauczycieli monitorowania, na ile przeczytany przez nie angielski tekst jest dla nich faktycznie zrozumiały.
Sam szybko podchwycony pomysł, żeby Polak mógł przeczytać polski tekst „bez zrozumienia” (na poziomie, rzecz jasna, podstawowym) jest kuriozalny. Czy chcę przez to powiedzieć, że każdy Polak rozumie, co czyta? Jestem idealistką, ale nie aż taką! Chcę powiedzieć jedynie, że w samym słowie „czytanie” zawiera się rozumienie czytanego tekstu. Oczywiście, można rozprawiać o różnych interpretacjach, a więc „rozumieniach” tego, co się czyta. Można rozprawiać o tym, jak nasza kondycja psychiczna, nasze doświadczenia czy w końcu oczytanie wpływa na rozumienie tego, co przyswajamy. Nie można jednak twierdzić, że statystyczny zdrowy Polak da radę płynnie przeczytać zdanie:

Ala ma kota,

ale nie zdoła go zrozumieć. A sformułowanie „czytanie ze zrozumieniem” dotyczyło takich właśnie sytuacji, mogących się przydarzyć każdemu, kto uczy się wymowy i znaczenia słów w nowym języku. W tym miejscu warto przypomnieć też, że wodzenie oczami za tekstem czytaniem nie jest.

Czy za mało czytamy?

fot. Bożena Szuj

Istnieje pewna pokusa, żeby postępujące zidiocenie społeczeństwa tłumaczyć spadkiem czytelnictwa graniczącym z wtórnym analfabetyzmem. Byłabym tu jednak ostrożna, stawiając tezę odwrotną. Nie dlatego głupiejemy, że mniej czytamy, ale mniej czytamy wartościowej (!!!) literatury, bo głupiejemy. Pytanie też czy rzeczywiście czytamy mniej. Statystyki pokazują, że tak. Z drugiej jednak strony nastąpił jakiś renesans wydawniczy i niemal każdy (pisarz, polityk, celebryta) pisze dziś i wydaje książkę, tylko w inny sposób niż przed laty. Autorzy często odwracają się od wielkich wydawnictw i wydają książki własnym sumptem, dzięki czemu zyskują niezależność. Drugą stroną tego medalu są ceny, które mogą wywoływać mylne wrażenie elitarności tych książek, podczas kiedy różnie z tym bywa. Dawniej wyznacznikiem jakości była renoma wydawnictwa, a w tym wypadku ten czynnik odpada. To z kolei też się zresztą zmienia, bo słynne niegdyś wydawnictwa (np. Znak) znacząco obniżają swoje loty, nie dbając już, jak kiedyś, o poprawność językową i zatrudniając redaktorów z przypadku (lub – to tylko moje przypuszczenie – wcale ich nie zatrudniając). Książki, których w księgarniach oraz w sieci pełno, to tak naprawdę jakościowa ruletka. Powrócę więc do przykładu wyścigów w social mediach na przeczytanie jak największej liczby książek. Czy naprawdę wolimy dziś, żeby rodacy czytali rocznie 180 słabych książek (załamując dłonie nad tym, że czytają rocznie jedną książkę), czy może zacznie nam zależeć, żeby nie tylko przeczytali, ale przede wszystkim potrafili wybrać do przeczytania choćby trzy arcydzieła?
Bo gdzie tak naprawdę tkwi problem? W szkolnictwie, w omawianiu z dziećmi lektur (w dodatku najczęściej słabych) pod jakiś klucz (???), w tępieniu samodzielnego myślenia, oryginalnych, nieraz odjechanych interpretacji. W zajmowaniu się tym, co autor miał na myśli zupełnie, jak by to miało jakiekolwiek znaczenie. To tu jest popełniany największy błąd.

Pogarda vs. ignorancja

fot. Bożena Szuj

Z niezrozumiałego dla mnie powodu, kiedy dochodzi do (na ogół internetowych) starć osób czytających z nieczytającymi, ci pierwsi odnoszą się do tych drugich z pogardą, zupełnie jak by serio wierzyli, że z jakiegoś powodu są od nich lepsi, natomiast ci drudzy obnoszą się z ignorancją, którą bezpieczniej byłoby zachowywać jedynie dla najbliższych.
Owszem, znajomość literatury to znajomość pewnych kulturowych kodów, a więc pewnego języka niedostępnego tym, którzy mają czytelnicze braki. Znajomość języka i możliwość porozmawiania w nim to frajda. Ale na tym polega różnorodność, że istnieją różne frajdy i w zależności od gustów/potrzeb/możliwości możemy ich szukać i je znajdywać w różnych rzeczach. One nie są lepsze czy gorsze od siebie. Są inne.
Nie umiem się umieścić po żadnej ze stron. Każdą z nich tak samo rozumiem i żadnej z nich w równym stopniu do końca nie rozumiem. Raczej nie byłam nigdy i w dalszym ciągu nie bywam osobą, która rocznie czyta tylko jedną książkę, ale są lata, w których pochłaniam książki w zawrotnych liczbach, a są i takie, kiedy czytam naprawdę mało. Nie umiem powiedzieć, od czego to zależy. Najprawdopodobniej od mojej koncentracji i stanu psychicznego. Czasem czytać uwielbiam, czasem trudno mi się do czytania przemóc. Jestem z pewnością idealnym odzwierciedleniem stwierdzenia, że „dziś się więcej pisze niż czyta”, bo zdecydowanie więcej piszę niż czytam. Może wynika to z tego, że piszę kompulsywnie, a czytam, próbując kompulsję pisania opanować (z różnym skutkiem).
Puenta będzie może nawet nie na temat, ale ważna – uczmy dzieci od najmłodszych lat samodzielnego myślenia, czytajmy im jak najwięcej w pierwszych latach ich życia, a potem pytajmy o ich interpretacje przeczytanych przez nie książek, no i – najważniejsze! – tępmy nauczycieli tępiących samodzielne myślenie naszych dzieci. Zadbajmy też o to, żeby miały jak najlepszych nauczycieli z przedmiotów ścisłych. Reszta przyjdzie sama.

fot. Bożena Szuj

P.S. Na deser łączę swoją wersję piosenki dość luźno związanej z tematem wpisu.

Kochanków rozmowy… cz. 7

fot. Marianna Patkowska

Ponieważ moje, trwające już prawie dwa i pół roku, życie w związku obfituje w codzienną porcję dialogów, które uwielbiam, jakiś czas temu zaczęłam prowadzić na swoim fejsbukowym profilu cykl „Kochanków rozmowy”. Ponieważ cieszy się on dużą sympatią i popularnością wśród znajomych, postanowiłam publikować go w postaci blogowych wpisów.
Wybór takiego właśnie tytułu, jak zwykle u mnie, nie był przypadkowy, lecz głęboko przemyślany. Podkreśla dwie rzeczy, bez których udany związek nie istnieje: nieplatoniczność relacji oraz rozmowę. Mam w ogóle wrażenie, że rozmawiamy ze sobą bezustanNie, nawet milcząc, choć już słyszę uchem wyobraźni przytyki Kochanka, że ja milczę zdecydowanie rzadziej. Niech Mu będzie!

Zapraszam na kolejny, siódmy już, wpis „Z cyklu kochanków rozmowy”.

☎️ Z cyklu telefoniczne kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy przez telefon…

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Biorę też tę sukienkę białą, co ją miałam na Warszawskiej Jesieni, wtedy do czerwonych dodatków. Pamiętasz ją? W niej mój cyc wyglądał na wielki.
– Aaaa! Znak charakterystyczny – wielki cyc 🙉 Nie, nie pamiętam 🤷
🤣🤣🤣 #NoOk #ToFaktycznie #NieBył #Wyróżnik

 

Z cyklu telefoniczne kochanków rozmowy…
– Och, nie dość, że jesteś taki mądry, to jeszcze taaaaki piękny – wspominam przez telefon urodę Kochanka.
– Znowu mnie z kimś mylisz…
– I skromny do tego! Wszystkie kobiety w okolicy to normalnie padają jak muchy, kiedy Cię widzą…
😊😊😊 – zawstydza się Kochanek.
– Inna sprawa – kontynuuję, – że też ze starości, no ale… fakt jest faktem
🤷‍♀️ #RoześmiałSię #Chociaż #WcaleNieŻartowałam

☕ Z cyklu poranNe kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy rano…

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
Rozmawiamy o dziwnych zabawkowych modach i tym, jak wpływają one na psychikę dzieci.
– Dzieci nie powinny się bać swoich zabawek! – podsumowuję.
– Nie powinny. Chyba, że mają matrioszkę z Putinem 🤷‍♂️ – stwierdza Kochanek.

🤣🤣🤣🙈🙈🙈 #ChybaŻe

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
Od rana komentujemy przykre bardzo wydarzenie – pogrzeb znajomego muzykologa, o którym opowiedziała mi przez telefon mama, zdziwiona bardzo małą frekwencją osób ze Związku Kompozytorów Polskich.
– Ze względu na charakter działalności, w ZKP-ie powinni mieć na taką okoliczność dyżury 🤷‍♂️ – stwierdza praktycznie Kochanek.

#TylkoPoczucieHumoruNasUratuje #PanieOlgierdzie #TakSięNieRobi #PanMiałZNamiByć #Dłużej

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
– Kochanie, jak będziesz schodził… – zaczynam.
– … jeszcze chwilę chcę pożyć 🤷
🤣🤣🤣

#ToWeźZeSobąŚmieci #MiałoByć

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
– Co to będzie, jak nas opuścisz? – Kochanek pyta smutno psa, który spędza z nami dwa tygodnie wakacji.
– Ale nie rozstaniemy się? 😱 – dopytuję zaniepokojona.
– ???
– No, bo wiele związków się rozpada po śmierci dziecka 😞
– Ale on nie umiera! 🙉 Tylko wraca do rodziny! 🙉🙉🙉
– … i… nie jest naszym dzieckiem! 💁‍♀️
🙈🙈🙈

#NoNieJest #AlePozostawiPoSobiePustkę

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
Mówimy o Polańskim i tym, że niezależnie od tego, czy ta dziewczynka „chciała czy nie chciała”, czy „matka ją wepchnęła w jego ręce, czy nie”, trzeba być obleśnym zbokiem, żeby mając prawie 5 dych na karku (nie, k..a, 17, 18 wiosen!), chcieć uprawiać seks z trzynastolatką… No sorry…
– Ja bym w życiu nie tykał nic, co nie wygląda na starą babę! – odżegnuje się Kochanek.
– No właśnie! A jak ja Ci to mówię, to się na mnie obrażasz 🤷‍♀️ … ej, czekaj… Czy Ty mi przypadkiem nie pojechałeś? 🤔
#NoITerazNieWiem

Z cyklu poranne kochanków rozmowy…
Zrobiłam Kochankowi tosty, a On, z wdzięczności pyta:
– Pocałować?
– Tak 😍
– W szyjkę?
– Tak 😍😍
– … macicy?
– Taaaak 😍😍😍🥰🥰🥰
#OnToJest #OnMnieZna

🫖 Z cyklu popołudniowe kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy po południu…

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
– Nie pachniesz psem i nie masz takiego psiego chuchu 🙁 – stwierdzam, nie bez rozczarowania, przytulając się do Kochanka i tęskniąc za obecnością psa w domu.
– Kolego, Kolego, nie masz chuchu psiego! – rymuje Kochanek.
🤣🤣🤣
– Ej, może ja zacznę pisać wiersze… najszczersze…?
– Dla idiotów?💡
– Dla idiotów!

#ToNieJestZłyPomysł #TokarczukMówiJakJest #ALudzieSięObrażają 🤷‍♀️

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy.
Jesteśmy w Gdańsku (w sensie nie, że w Gdańsku w ogóle, tylko Gdańsku Gdańsku). Zwiedzamy.
– Ooo! Wejdziemy do sex shopu? – pytam, podekscytowana.
– A możemy najpierw do kościoła? 🙉🙉🙉 – studzi mój entuzjazm Kochanek.

#NoMożemy #TrochęToHardcorowe #AleMożemy

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
Szukam pracy i przekopuję się przez ogłoszenia.
– Ooo!!! Szukają masażystki bez doświadczenia! Oferują douczenie. W ofercie salonu jest masaż body to body, nuru, relaksacyjny, itd. A wiesz, ile płacą na rękę za godzinę?
– Ile?
– Od 70 do 140 zł! 😍
– Ale wiesz, że będziesz musiała gołym cycem po starych dziadach jeździć?
– Ale przecież już to w domu robię za darmo! 🤷‍♀️
🙉🙉🙉 🤣🤣🤣

#NoRobię #IUmiem #StoCzterdzieściZetaZaGodzinę #KasaNieWKij #NomenOmen #Dmuchał

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
Ciąg dalszy szukania pracy…
– Przejrzyj te ogłoszenia – mówi Kochanek. – Tam jest sporo też ogłoszeń dla kierowców za śmieszną stawkę, więc te odrzuć.
– Ej, ale czemu odrzuć? Byłabym świetnym kierowcą za śmieszną stawkę!
– Ale do tego trzeba mieć jeszcze swój samochód, wiesz?
– Wezmę któryś z Twoich 🤷‍♀️
– … no właśnie… 🙉🙉🙉

#BrzmiJakOdmowa #BiednejToZawszeWiatrWOczy

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
Naświetlając sytuację. Zahaczyłam się na Jarmarku Dominikańskim, żeby zarobić na życie oraz pewną ekstrawagancką przyjemność – wymarzone buty. Możliwość ich kupienia była zależna od kwoty, jaką zarobię. Pod koniec pracy okazało się, że choć mogłabym je kupić bez żalu, to jednak… upadł mi telefon, zepsuł się, a jego ubezpieczenie – choć sprzedawca zapewniał, że pokryje każdą szkodę – nie wystarczy na naprawę i muszę zabulić pięć stów 😞
Opłakiwałam buty, aż stwierdziłam wczoraj, jadąc rowerem do pracy, że nie dam sobie zabrać tego, na co tak ciężko pracowałam. Po powrocie do domu mówię Kochankowi:
– Wiesz, tak myślałam i myślałam i zastanawiam się KTO MI, cytując pewnego strasznego kołcza, K…A, UKRADŁ MARZENIA?!
– T-Mobile 🤷‍♂️ – odparł rzeczowo Kochanek.
🤣🤣🤣 #FirmaKtóraUczySprzedawcówKłamać #GigantycznePoczucieNiesprawiedliwości #Oszukania #ByciaOkradzioną #INiesmaku #TMobile #ShameOnYou

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
– O, dziś jest Międzynarodowy Dzień Seksu – mówię ja, scrollując fejsa. – Obejdziemy? 🙏
– … obejdźmy go – odpowiada Kochanek wymijająco i sprytnie zarazem.
🙉🙉🙉 #CzyObejdęSięSmakiem #LepiejDochodzić #NiżObchodzić

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
– Kurczę, skoro już na śniadanie jedliśmy cebulę, to rozumiem, że nie masz nic przeciwko temu, żebym zrobiła sos czosnkowy do obiadu? – pytam Kochanka.
– Nie mam. Super! 😋
– I będziemy tak sobie razem je…ać? 😷 🥰
– Je…ać PiS!
🤣🤣🤣 #IKonfederację #OrazPolicję #ATakżeTaksówkarzy #LudziKtórzyNieSprzątająPoSwoichPsach #PrzemysłMięsny #OrazTwórcówDiscoPolo

Z cyklu popołudniowe kochanków rozmowy…
Wracam do domu, a Kochanek leży na łóżku i zdycha.
– Co się stało? – pytam.
– A nic… No bo jechałem na rowerze i… wyprzedził mnie dwudziestolatek 😞 – odpowiada Kochanek.
– Oj, przykro mi. I co? Nie możesz przeboleć, że go nie wyprzedziłeś?
– Gorzej. Przyspieszyłem i go wyprzedziłem… I teraz nie mogę się ruszać 😞 Stary, a głupi.
– Nie no, bez przesady. Miał tylko dwadzieścia lat 🤷‍♀️
#MójEgolekKochany #TakiegoKochankaToJaRozumi

🛏 Z cyklu nocne kochanków
rozmowy…

Rozmawiamy w nocy…

Z cyklu nocne kochanków rozmowy…
– Wiesz, jak wielka jest moja miłość do Ciebie? – pytam Kochanka.
– No?
– Jak stąd na Księżyc i z powrotem 😍
– Na ch…j stamtąd wracać? – pyta rzeczowo Kochanek.
🤣🤣🤣 #WSumieRacja

Z cyklu nocne kochanków rozmowy…
– Czy to prawda – pytam Kochanka, – że ponieważ skóra się cały czas odnawia, to po dziesięciu latach mamy już całkiem nową?
– Nie wiem – odpowiada Kochanek. – Spytaj się tych, którzy 40 lat temu kupili ramoneski 🤷‍♂️
🤣🤣🤣 #KochanekJakZwykleRozwalaSystem

P.S. A na deser piosenka, która towarzyszyła nam od czasu, kiedy Kochanek nabył drogą kupna owiewki HEKO i niechcący natknął się w sieci na piosenkę je reklamującą. Toż to czyste złoto, które nieraz śpiewaliśmy na głosy, zawsze poddając się przy tym radosnym pląsom. W końcu nie ma niczego lepszego niż porządne polskie country z dobrze napisanym inteligentnym tekstem…

8 kobiet na 8 marca (kwiecień 2019 – marzec 2020)

Wpis sprzed dwóch lat „8 kobiet na 8 marca” dosyć nieoczekiwanie (o czym wspominałam w ubiegłorocznym tekście „8 kobiet na 8 marca (kwiecień 2018 – marzec 2019)”) zapoczątkował związany z Dniem Kobiet cykl, w którym przybliżam sylwetki pań, które najmocniej na mnie w danym roku wpłynęły.

Spis treści:

    1. Mary Kay Ash
    2. Joanna Okuniewska
    3. Anita Lipnicka
    4. Ewa Zgrabczyńska
    5. Madonna
    6. Christel Petitcollin
    7. Olga Tokarczuk
    8. Erykah Badu

1. Mary Kay Ash

Choć różnie to bywa z konsultantkami firmy Mary Kay, do grona których dołączyłam, nie czuję się wyznawczynią jej założycielki, Mary Kay Ash. Mam do niej jednak ogromny szacunek. Założyła firmę, której głównym celem było zapewnienie kobietom dobrych warunków do zawodowego rozwoju i zrównanie ich zarobków z zarobkami mężczyzn w czasach, w których zarabiały o połowę od nich mniej.
Dzięki wejściu w szeregi Mary Kay, poznałam nie tylko znakomite kosmetyki, które uwielbiam i wielokrotnie na blogu opisywałam, ale przede wszystkim cudowne, silne, piękne i niezależne kobiety; każda z nich ma fascynującą historię, wielką życiową mądrość i niewiarygodną energię!
Thank you, Mary! 💅 💄

2. Joanna Okuniewska

Twórczość Asi Okuniewskiej opisywałam niedawno w tekście „W sieci, czyli w co dać się złapać”, wskazując jej cudowny podcast „Ja i moje przyjaciółki idiotki”. Zachwyciła mnie swoją wrażliwością, delikatnością, talentem narratorskim, ogromnym poczuciem humoru, ciepłem i mądrością. Moja idolka, Laurie Anderson – niekwestionowana mistrzyni storytellingu – wszelkim opowiadaczom postawiła poprzeczkę  naprawdę wysoko, przez co niewielu jestem w stanie słuchać, a Asia jednak… skradła moje serce. Piękna Polka, tworząca piękne internetowe treści, mieszkająca w pięknym miejscu, jakim jest Islandia… czy można nie wpaść?
Dzięki, Asiu! 🎙 🎧

3. Anita Lipnicka

Przygotowując się do napisania recenzji najnowszej płyty Anity Lipnickiej „OdNowa”, zagłębiłam się w jej zapomnianą już trochę przez siebie twórczość, a także tę jej część, której nigdy wcześniej nie poznałam. I zachwyciłam się od nowa (choć zachwytem chyba dużo bardziej niż kiedyś świadomym). Nie tylko, tak niestety u tekściarzy rzadkim, autentycznym talentem literackim, ale też niesłychaną wrażliwością i mądrością. Wysłuchałam wielu wywiadów z tą artystką i zwłaszcza jedno wypowiedziane przez nią zdanie kompletnie otworzyło mi oczy i pomogło w wielu sytuacjach, w których znalazłam się niedługo później, mianowicie: „nie da się przejść życia, nikogo nie raniąc”.
Dzięki, Anito! 🎤 🎼

4. Ewa Zgrabczyńska

Poznańskie Zoo zafascynowało mnie już przy pierwszej w nim wizycie przede wszystkim doskonałymi warunkami, jakie zapewnia zwierzętom (zwłaszcza w kontrze do przerażająco mizernego zoo w Krakowie). Potem stałam się wiernym fanem jego facebookowego fanpage’a i ukazujących się na nim smakowitych wpisów (przezabawnych i zawsze nienagannych językowo). Szybko zrozumiałam, że za sukcesem tego miejsca musi stać niesamowita osoba. Tak się rzeczywiście okazało – dyrektor Ewa Zgrabczyńska swoją charyzmą, pozytywną energią i oddaniem zwierzętom nadaje temu miejscu niepowtarzalny klimat.
Pod koniec października 2019 roku cała Polska żyła mrożącą krew w żyłach historią tygrysów, które nielegalnie i w koszmarnych warunkach przewożone z Włoch do rosyjskiego cyrku utknęły w Koroszczynie na granicy Polski z Białorusią (niestety nie wszystkie przeżyły). Ewa Zgrabczyńska bez mrugnięcia okiem w błyskawicznym tempie zorganizowała im nie tylko transport, przyjmując je do swojego zoo (co wymagało przecież dostosowania tego miejsca do nowych, nawet jeśli tylko tymczasowych, lokatorów), ale też zadbała o ich przyszłość, natrafiając po drodze na serię idiotycznych politycznych problemów, które krok po kroku, z gigantyczną determinacją pokonywała.
Pani Ewo, jest Pani niesamowita! Dziękuję! 🐅 ❤️

5. Madonna

Lektura znakomitej książki „Moje życie z Madonną” Christophera Ciccone, brata Madonny, skłoniła mnie do obejrzenia większości dostępnych w internecie wywiadów z gwiazdą i… zakochałam się w jej całkowicie wymykającej się jakimkolwiek szufladkom osobowości.

„Jaki obraz Madonny wyłania się więc z książki jej brata? Bardzo niejednoznaczny (co jest chyba najlepszym dowodem na to, że zarzuty wobec autora są bezpodstawne). Obraz fascynującej, silnej, hipnotyzującej, uwodzicielskiej, piekielnie inteligentnej, zaradnej, wytrwałej, upartej, pewnej siebie, kontrolującej (z biegiem lat coraz bardziej obsesyjnie) kobiety, która miewa momenty całkowitego zwątpienia w siebie, z którymi radzi sobie w bardzo ryzykowny sposób, mianowicie pozując w niegasnącym świetle fleszy. Kobiety, która nie bardzo lubi i nie bardzo umie rozmawiać o uczuciach. Kobiety, która potrafi niewiarygodnie silnie oddziaływać na losy stykających się z nią osób (w tym swojego brata). Kobiety pochodzącej z katolickiego domu, która w wieku pięciu lat straciła matkę – jedno i drugie odcisnęło na niej ogromne piętno. Im jednak bardziej zagłębimy się w lekturze, tym mocniej do nas dojdzie, że na pewnym etapie jej kariery doszła do tej charakterystyki jeszcze jedna cecha – niewiarygodna bezwzględność połączona z kompletnym brakiem wrażliwości. Bezwzględność, która pojawiała się znikąd i potrafiła równie szybko ustąpić pięknym gestom (niektóre jej maile do brata były naprawdę wzruszające)”.

– fragment wpisu „Moje życie z Madonną” Christopher Ciccone

Czas spędzony z nią był dla mnie niesłychanie inspirujący.
Thank you, Madonna!
💪 💃

6. Christel Petitcollin

Francuska autorka Christel Petitcollin przewróciła moje życie do góry nogami już jakiś czas temu, książką „Jak mniej myśleć; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych”.  Jednak dopiero po przeczytaniu jej kontynuacji – „Jak lepiej myśleć; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych” – pojęłam, na ile ważną stała się dla mnie osobą. Jak wyrozumiała, pełna ciepła i miłości mama wzięła mnie (i całe zastępy innych prawopółkulowców) za rękę i przeprowadziła przez meandry tak dla mnie skomplikowanych i nieraz przerażających relacji międzyludzkich, tłumacząc mi przede wszystkim mnie samą, a także różnice między mną a światem, wynikające z moich neurologicznych uwarunkowań.
Merci, Christel! ✍️ 🧠

7. Olga Tokarczuk

Pojawienie się Olgi Tokarczuk w tegorocznym wpisie nie powinno dziwić, choć niestety żyjemy w kraju, w którym zdobycie Nagrody Nobla przez rodaka nie zawsze cieszy wszystkich pozostałych. Proza Tokarczuk urzeka niewiarygodną wrażliwością i delikatnością autorki, a równocześnie jej niespotykaną dbałością o szczegóły. Zostanie laureatem Nagrody Nobla to ogromny sukces na skalę światową i niesamowita nobilitacja (nomen omen zresztą). Trudno sobie wyobrazić większy patriotyzm niż takie posługiwanie słowem pisanym w języku ojczystym, które zostanie zauważone i docenione przez Akademię Szwedzką.
Pani Olgo, proszę przyjąć najszczersze gratulacje! Dziękuję! 🖊 📖

8. Erykah Badu

Tę niesamowitą, kosmiczną (i oszałamiająco piękną) artystkę zawsze podziwiałam, jednak kilka miesięcy temu jedna z jej piosenek absolutnie zawładnęła moim sercem, uzależniając mnie na bardzo długo (właściwie ciągle mi nie przeszło) – mowa o hipnotycznej „I Want You”. Rozczula mnie i wzrusza ta niewiarygodna spójność formy z treścią (puls nadaje jej… bicie serca). To utwór o niesamowitym pragnieniu kogoś, kogo się kocha. Pragnieniu organicznym. Pragnieniu, które rozsadza tamy i z którym nie można już nic innego zrobić, niż tylko… poddać się mu. Pragnieniu, którego nigdy w życiu nie rozumiałam. Nigdy wcześniej…
Thank you, Erykah ! 💞❣️

🌵🌵🌵 Wszystkim Paniom składam najserdecznNiejsze życzenia z okazji Dnia Kobiet! Dołączam do nich kaktusy, żeby przypomnieć Wam Wszystkim o Waszej wyjątkowości. Pamiętajcie, żeby się nigdy do nikogo nie porównywać i szukać swojej siły w sobie – nigdy na zewnątrz, bo tam dzieje się dużo rzeczy, czasem przerażających. To naszą rolą (i obowiązkiem!) jest zadbanie o siebie. Ta siła jest w nas, wystarczy się do niej tylko dokopać. Na deser wrzucam piosenkę „Winna” Agnieszki Chylińskiej, żeby przypomnieć, że każdy nasz wybór, jeśli jest uczciwy i podyktowany sercem, jest dobry. Nawet, jeśli zostaniemy niezrozumiane czy nazwane „winnymi”. Trudno. Przyjmijmy to z pokorą. Siła i prawda jest w nas, nie poza nami. 🌵🌵🌵

💐 Wpisy z okazji Dnia Kobiet
z poprzednich lat: 💐