O co chodzi z tym nN, czyli kilka słów o geminacie

fot. Kaloudis Basilis

Czemu tam, gdzie tylko mogę, tak dziwnie zapisuję swoje imię? O co chodzi z tym „nN”? Czy to czemuś w ogóle służy?
Spieszę z wyjaśnieniem, a zacząć będę musiała od bardzo prostej słownikowej definicji geminaty:

geminata to spółgłoska podwojona

– prosta słownikowa definicja geminaty

Sama nazwa wywodzi się oczywiście z łaciny, a jej dosłowne znaczenie to właśnie: „podwójna, powtórzona, połączona”.
Zainteresowałam się geminatą, gdyż zawiera ją moje imię. Zastanawiała mnie w niej najbardziej jedna rzecz – wymowa. Zasada mówi, że jeśli nasze dwie powtarzające się spółgłoski przypadają na koniec tematu polskiego wyrazu, wtedy tylko druga z nich ulega zmiękczeniu. Czyli w praktyce nikt nie wymówi np. mojego imienia tak, jakby na jego końcu były dwa bardzo wyraźne „n”, ale też nikt nie wymówi go tak, jakby było pisane przez jedno „n”. Skoro więc słyszymy więcej niż jedno, ale mniej niż dwa „n”, może nasunąć się wniosek, że „n” jest tutaj półtora (tak, wiem z matematyki, że to nie jest jedyna możliwość, jednak najprostsza i wystarczająca do naszych językowych potrzeb).
Poczułam konieczność graficznego odzwierciedlenia mojego półtora „n”. Biorąc pod uwagę to, że małe „n” jest prawie dwa razy mniejsze od dużego, oczywistym sposobem wydał mi się taki zapis, w którym pojawi się mała i duża litera. Można by dyskutować, która powinna być pierwsza. Ja wyszłam z założenia, że:

Nn

– taki zapis w kontekście początku zdania czy nazwy własnej, kiedy zawsze pierwsza litera jest duża, nie zwróci wystarczająco uwagi na kwestię kluczową, czyli taką, że „n” jest tutaj półtora,

nN

– taki zapis z kolei nie pomyli się nam z żadną inną sytuacją 😉

Co się zaś tyczy tego, czemu „nN” jest na blogu tak dużo (wszystkie nazwy kategorii, do klikania w które gorąco zachęcam, w miejscu każdego „n” mają „nN”), to jest to po prostu mój pomysł na spersonalizowanie ich. Zabieg artystyczny – że pozwolę go sobie tak szumnie nazwać – niemający nic wspólnego z ich geminatą (nie wszystkie z tych słów mają oryginalnie podwojone „n”), choć nawiązujący do mojej prywatnej geminaty, z którą jestem bardzo zżyta.
No a manNi, nNi czy nN to warianty mojego imienia. Przez całe moje dzieciństwo jedyną osobą, która mówiła do mnie manNi, był mój tata. Kiedy ktoś pytał, czy można moje imię jakoś zdrobnić, odpowiadałam, że nie można. Aż nagle przyszedł moment mojego całkowitego utożsamienia się z tym skrótem 😉

Jak mnie słyszą, tak mnie słyszą – czyli covery w wersji audio

fot. Nika Zamięcka

Pewnym przełomem w mojej muzycznej przygodzie był zakup profesjonalnego mikrofonu, kabla, porządnych studyjnych słuchawek, pop filtra, statywu, mikrofonu kontaktowego i programu do tworzenia muzyki.
Są ludzie, którzy doznają oczyszczenia, wychodząc z szafy – ja przeniosłam się na wyższy poziom swojej muzycznej świadomości, do szafy wchodząc właśnie. Wchodząc z kocem, statywem i mikrofonem i po raz pierwszy od tej właśnie strony, zgłębiając tajniki realizacji dźwięku.
Do tej pory wszystkie swoje płyty nagrywałam w profesjonalnym studiu, z profesjonalnym reżyserem dźwięku. Teraz jest trochę ciaśniej, brak mi dźwiękoszczelnych ścian, każdą z realizatorskich operacji wykonuję jakieś trzydzieści razy wolniej, niż ktoś, kto ma o tym wszystkim jakiekolwiek pojęcie, zdecydowanie więcej klnę i częściej przychodzi mi do głowy, że może by całe to śpiewanie porzucić w diabły. Jednak jest co najmniej jeden, za to zdecydowany plus nagrywania w szafie: w przeciwieństwie do profesjonalnego studia, mam tu znacznie więcej świetnych ciuchów i cudownych par szpilek! ❤
Moja przygoda z szafą podporządkowana jest nowej płycie, nad którą właśnie pracuję. Jednak w ramach ćwiczeń i oswajania się ze sprzętem, czasem nagrywam covery z użyciem dostępnych w sieci podkładów instrumentalnych. Udostępniam poniżej efekty tych poczynań wraz ze starszymi nagraniami (coverów wokalnych i ze starym pianinem, z którym obecnie mieszkam) dokonanymi rejestratorem dźwięku, Zoomem H4, nazywanym przeze mnie Dobrym Uchem.
Tak, jak we wpisie Jak mnie słyszą, tak mnie widzą – czyli covery na filmikach, kolejne nagrania będą sukcesywnie przybywać 😉

Love Letters Metronomy (podkład)

I like that Janelle Monáe (same moje głosy)

Don’t you worry child Swedish House Mafia (podkład)

Death by chocolate Sia (podkład)

Party Nelly Furtado (podkład)

I follow rivers Lykke Li (akompaniament i aranż własny)

But for today I am a boy Antony Hegarty (akompaniament i aranż własny)

The Lamb John Tavener (ze słuchu)

I’m calling you z filmu Bagdad Cafe (ze słuchu)

Jak mnie słyszą, tak mnie widzą – czyli covery na filmikach

fot. Nika Zamięcka

Fortepian (ten konkretny, w moim rodzinnym domu) był pierwszym najważniejszym mężczyzną mojego życia. Lubię z nim współpracować, nawet kiedy nie stroi – on ma dla mnie tyle zrozumienia, kiedy nie stroję ja…
W pewnym momencie ktoś wpadł na pomysł, żeby moje śpiewanie z nim uwiecznić na filmikach. Potem na kolejny, żeby je wrzucić do sieci.
Postanowiłam zrobić tu jeden wpis, który się będzie sukcesywnie powiększał o kolejne filmiki. Ich jakość pozostawia niestety dość wiele do życzenia – nie jest łatwo w ogóle nagrać fortepian, a tym bardziej, kiedy ma się do dyspozycji jedynie komórkę i selfie sticka. Nie jest to oczywiście ani próba tłumaczenia, ani usprawiedliwianie się. Raczej prośba o wyrozumiałość 😉

Charity Skunk Anansie

One night stand Janis Joplin

Gwiazdy Natalia Przybysz

Who you are Jessie J

Nie opuszczaj mnie Jacques Brel

Weak Skunk Anansie

Make me whole Amel Larrieux

World hold on Bob Sinclar