
Do tej pory pewną blogową tradycją było moje podsumowywanie każdego kończącego się roku w jego ostatnim dniu wyborem najważniejszych dla mnie tekstów – po jednym z każdego miesiąca. W mijającym roku niestety nie zdążyłam z takim wpisem. Przytłoczył mnie nadmiar obowiązków i niemal całkowity brak wolnego. Wracam jednak z podsumowanNiem 2022 roku w troszkę odmienionej formie dzisiaj, pod koniec pierwszego tygodnia nowego roku.

W styczniu przede wszystkim czytałam i recenzowałam przeczytane książki, a szczególne miejsce w moim sercu zajęła „Moja lewa joga” Pauliny Młynarskiej. Niechętnie cytuję tu siebie samą, ale wydaje mi się, że wszystko, co najważniejsze, zawarłam w tekście „8 kobiet na 8 marca (kwiecień 2021 – marzec 2022)” we fragmencie poświęconym właśnie Paulinie Młynarskiej.
„Moja lewa joga” Pauliny Młynarskiej jest jedną z tych książek, które mnie zachwyciły, porządkując mi w głowie wiele spraw. Dodatkowo poczułam jakąś więź z Autorką, co mnie ostatecznie pchnęło ku temu, by do niej napisać i podesłać swoją recenzję. Kiedy następnego dnia rano dostałam od Pauliny Młynarskiej przemiłą odpowiedź wraz z pytaniem, czy może opublikować na swoim fanpage’u link do mojej recenzji, bo ją „poruszyła”, myślałam, że śnię. Wtedy również poznałam magię tzw. zasięgów – w ciągu niecałej doby miałam prawie 2,5 tysiąca blogowych wyświetleń, co nie zdarzyło się tu nigdy wcześniej, ani też nigdy później (dla porównania, w ciągu doby są to na ogół liczby dwucyfrowe). 24 stycznia jest dniem, który bardzo się w moich blogowych statystykach wyróżnił, bezpowrotnie zmieniając drugą połowę miesiąca w wielkiego graficznego fucka.
Pani Paulino, serdecznie dziękuję! 🌷
– „8 kobiet na 8 marca (kwiecień 2021 – marzec 2022)”
Styczniowym tekstem niech więc zostanie recenzja:


Z tekstów powstałych w lutym wybór jednego jest dla mnie bardzo trudny, więc wskażę dwa. Pierwszy to buntowniczy:
Wpis powstały pod wpływem lektury wspomnianej wyżej „Mojej lewej jogi” Pauliny Młynarskiej w poświątecznej goryczy i poczuciu stłamszenia.
A drugi to walentynkowy:
Bo czym byłoby blogowe życie bez obchodzenia Walentynek stosownym tekstem…


Lektura poruszającej książki „Dar. 12 lekcji, dzięki którym odmienisz swoje życie” Edith Eger, bardzo dużo we mnie pootwierała, więc z przyjemnością podzieliłam się z Czytelnikami mojego bloga jej recenzją:


W kwietniu udało się nam wyskoczyć na pierwsze wspólne – i po sezonie bardzo zasłużone! – mini wakacje… do Krynicy Zdroju. Mój wewnętrzny kronikarz nie pozwolił mi nie pozostawić po tym wydarzeniu blogowego śladu:


W maju było tu bardzo cicho i pusto. Siedziałam nad morzem, zmuszając się do długich spacerów i uładzenia w ich trakcie myśli. Przeczytałam też znakomitą książkę, którą zrecenzowałam dopiero w czerwcu, mianowicie:
Najwyraźniej patronką mijającego roku była dla mnie Paulina Młynarska; nie mógł więc być aż tak zły, jak mi się czasem wydawało…


W czerwcu podzieliłam się z Czytelnikami swoją pierwszą w tym sezonie nadmorską sesją zdjęciową, którą zilustrowałam wpis:
Zawsze, kiedy piszę tekst, w którym poruszam ważny dla siebie feministyczny temat, czuję się przytłoczona koniecznością tłumaczenia kwestii dla mnie kompletnie oczywistych, a dla tak wielu ludzi nadal niezrozumiałych. Przytłoczenie nie wynika z faktu, że myślimy inaczej (to bywa irytujące, ale bywa też bardzo inspirujące). Przytłoczenie wynika z przekonania, że bardzo chcę dla siebie i swoich dzieci świata tolerancyjnego, otwartego, empatycznego, czułego, mądrego, wymagającego. A wszystko to, co ważne, zaczyna się od edukacji na najwcześniejszym poziomie. I do niej jest niestety potrzebna świadomość nie tylko wybranych jednostek, które coś tam dzieciom przekażą w domu, tylko całego społeczeństwa, mediów, szkół, osób rządzących i tych, którzy rządzących wybierają. Można się w wielu kwestiach z feministkami nie zgadzać. Można wielu osób głoszących dość radykalne feministyczne (czy aby na pewno feministyczne…?) przekonania nie poważać. Ale… w XXI wieku przy powszechnym dostępie do wiedzy stanowcze odżegnywanie się od feminizmu czy wręcz szczycenie się tym, że się, będąc kobietą, feministką nie jest, to coś, co mnie nieustająco zasmuca. Feminizm to równość. Nie ma we mnie zgody na odrzucanie równości. Nie oznacza to jednak, że nie warto dopytać, co ktoś pod tym pojęciem rozumie, bo ludzie mają bardzo różne kompetencje intelektualne.


W lipcu miałam jedno z milszych doświadczeń swojego życia, mianowicie psa pod dwutygodniową opieką! Tę cudowną przygodę opisałam w tekście:


W sierpniu pracowałam przez dosłownie chwilę w gdańskim sex shopie i była to jedna z lepszych prac poniżej moich kwalifikacji ever! Ogrom fascynującej wiedzy, którą musiałam w krótkim czasie przyswoić mocno mnie stymulował intelektualnie. Poznałam też przemiłe osoby i przekonałam się, że moja niezdrowa relacja z pornografią na coś się jednak może czasem przydać. Nie udało mi się tam zagrzać miejsca z przyczyn od nikogo niezależnych, ale jestem niezwykle wdzięczna losowi, że mogłam mieć takie doświadczenie. Swoje wrażenia opisałam w tekście:


Wrzesień obfitował w ważne dla mnie teksty, spośród których nie dam rady wybrać jednego. Pierwszym był opis moich zmagań z przemocową krakowską służbą zdrowia:
Na drugim miejscu są dwa teksty, które mogą stanowić dwie części jednej historii – opisu moich nadmorskich refleksji:
Trzeci, choć ściśle wiąże się z przygodami, jakie miałam na północy Polski, ma jednak inny charakter niż dwa powyższe wpisy. Po raz pierwszy po przeszło dwóch dekadach wsiadłam na rower, oswoiłam swoją związaną z nim traumę i zaczęłam się poruszać prawie wszędzie w ten właśnie sposób. Wszystko opisałam w tekście:
Dodatkowo sesja zdjęciowa do niego była jedną z najbardziej przeze mnie wyczekiwanych tego lata; po drugiej stronie obiektywu stanął oczywiście mój nieoceniony Partner.


Do napisania październikowego tekstu dojrzewałam co najmniej od czerwca, choć potrzeba poruszenia tego tematu narastała we mnie już od kilku dobrych lat. Co oznaczają w naszym życiu nagłe utraty bliskich ludzi? W jaki sposób wycofać się z relacji, która przestała nam służyć? Jak przetrwać bycie zranionym? Jak przetrwać nieuniknione zranienie innych swoimi decyzjami? Jak ranić jak najmniej? Czy po napisaniu tego tekstu już wiem? Nadal nie, ale wyrzucenie z siebie tych wszystkich pytań otworzyło we mnie przestrzeń do dyskusji z samą sobą i ze światem. Dziś te pytania przerażają mnie mniej. Budzą mniej napięcia.
Równocześnie w październiku ruszyłam też z czymś zupełnie dla siebie nowym. Zaczęłam prowadzić podcast:
Towarzyszyła mi ekscytacja, ale też przerażenie. Przemiła i ciepła reakcja Słuchaczy przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Odcinki nie pojawiają się regularnie, bo sama formuła podcastu wymaga ode mnie bardzo dużych nakładów czasu i pracy. Na razie na stronie podcastu można posłuchać tylko dwóch odcinków, nad dwoma kolejnymi pracuję, mam więc nadzieję, że pojawią się niebawem.


W listopadzie odbyło się jedno z najważniejszych dla mnie wydarzeń kulturalnych tego roku, o ile nie kilku ostatnich lat:
– koncert zainicjowany przez kompozytora i wiolonczelistę Roberta Jędrzejewskiego. Nie dodam już nic do swojego tekstu (dokończonego i opublikowanego dopiero na początku grudnia), bo napisanie go kosztowało mnie mnóstwo stresu. Z jednej strony chciałam jak najwierniej przekazać swoje wrażenia, a z drugiej, nie pomylić się w faktach. Kompozytorzy żyjący przy całym swoim uroku mają ten minus, że kiedy napiszemy coś nie tak, zdołają to błyskawicznie wychwycić!


W mijającym roku przeżyłam swoje pierwsze nie-Święta i było to doświadczenie absolutnie cudowne! Opisałam je w tekście:
Pewną coroczną tradycją jest kpienie z Sylwestra Marzeń w Zakopanem, który odbywa się tuż pod moimi oknami. (Chociaż bardziej od samego Sylwestra drażnią mnie zaczynające się już na kilka dni przed nim próby, podczas których cały dom drży w posadach.) Pomijając już kwestię ogłupiania narodu plebejską muzyczną papko-żenadą, zastanawiam się, co o naszym narodzie mówi kosztowne i huczne obchodzenie Sylwestra w kontekście trwającej tuż za naszą granicą wojny…

P.S. Na deser wrzucam piosenkę Melanie C, która niezwykle mi zaimponowała decyzją o niewystąpieniu na wspomnianym Sylwestrze podjętą w momencie, w którym została uświadomiona o homofobicznej propagandzie uprawianej w naszej „publicznej”, choć już dawno reżimowej telewizji. Nie jestem fanką jej muzyki, ale była jedyną spicetką, na którą zwróciłam uwagę, ze względu na ciekawą barwę głosu. Publikuję dość starą jej piosenkę, do której zawsze miałam pewną słabość.
P.S. 2 Wszystkim swoim Czytelnikom życzę spokoju, wewnętrznej harmonii i odnalezienia swojej drogi w tym ciągle jeszcze nowym, 2023 roku!
