8 kobiet na 8 marca (kwiecień 2018 – marzec 2019)

Kiedy rok temu, niedługo zresztą po założeniu tego bloga, opublikowałam z okazji Dnia Kobiet wpis „8 kobiet na 8 marca”, nie miałam w planach robienia z wymyślonej wtedy formuły wpisu cyklicznego. Moim celem było uczczenie tego święta poprzez wskazanie ośmiu ważnych w moim życiu kobiet ze świata szeroko pojętej popkultury. Ośmiu kobiet, które swoją twórczością i wrażliwością wpłynęły na mnie.
W ciągu tego roku uzmysłowiłam sobie jednak, że przecież oprócz tych wielkich i ważnych miłości życia, które są dla nas źródłem nieustającej inspiracji, przytrafiają się nam też czasem miłości może mniejsze, może krótsze, ale wcale nie mniej ważne od tych pierwszych. Zdecydowałam się więc z okazji dzisiejszego Dnia Kobiet przedstawić listę ośmiu kobiet, których twórczość i wrażliwość mocno na mnie wpłynęły w tym roku (od ubiegłorocznego święta do teraz).

Spis treści:

1. India.Arie
2. Laurie Anderson
3. Aglaja Veteranyi
4. Jane Jacobs
5. Aga Czyż
6. Doda
7. Nadine Labaki
8. marianNa patkowska

1. India.Arie

India.Arie to artystka, którą oczywiście znałam, ale bardzo słabo. Trafiłam w internecie trochę przypadkiem na jej piosenkę (sprzed zresztą siedemnastu lat!) „The Truth” i zupełnie się zakochałam w jej sposobie opowiadania o uczuciach. W dzisiejszych czasach bardzo łatwo jest zwątpić w miłość, bo z jednej strony nastawieni jesteśmy na wymienianie, a nie naprawianie, relacje bywają powierzchowne i płytkie, a przyjemność jednostki okazuje się wartością nadrzędną, a z drugiej z kolei strony mamy już tak dużą wiedzę dotyczącą chemii w mózgu, że większość „romantycznych” zachowań – dawniej raczej ze sfery magii – bardzo łatwo już wytłumaczyć w racjonalny, chłodny i medyczny sposób.
Do tego popkultura, choć zalewa nas miłosnymi tematami, są one jednak dość mocno spłycone do samego pożądania i namiętności (między rzecz jasna wyłącznie młodymi i pięknymi ludźmi), które – choć cudowne i przefajne – jednak wcale od razu miłości do zaistnienia nie potrzebują.
Dodatkowo jeśli ma się gdzieś w środku dużą potrzebę budowania czegoś głębszego, ważniejszego i woli się mieć wszystko, niż zadowalać się fragmentami, a równocześnie – jak ja – wrodzoną alergię na pensjonarskie romantyczne wizje księcia przybywającego na białym koniu do wypatrującej za nim oczy dziewicy, to jest się trochę w kropce. I tu pojawia się nagle piękna i utalentowana India.Arie, przypominając, że jeśli istnieje jakaś siła, która jest od nas potężniejsza, to jest nią z pewnością miłość.

I love the way he speaks
I love the way he thinks
I love the way that he treats his mama
I love that gap in between his teeth
Love him in every way that a woman can love a man
From personal to universal
But most of all it’s unconditional
You know what I’m talking about?
That’s the way I feel
And I always will
There ain’t no substitute for the truth
Either it is or it isn’t, ’cause he is the truth
You see the truth it needs no proof
Either it is or it isn’t
– India.Arie „The Truth”

Thank you, India!

2. Laurie Anderson

O tym, ile Laurie Anderson znaczy w moim życiu wie chyba każdy, kto choćby pobieżnie przejrzał moje teksty na tym blogu. Opisywałam ją już zresztą rok temu i nie powtarzałabym się, gdyby nie jedno niesamowite wydarzenie, jakie miało miejsce już po opublikowaniu poprzedniego wpisu na Dzień Kobiet. Otóż… pojechałam na jej koncert do Hagi i rozmawiałam z nią! Więcej, udało mi się nawet wyznać jej miłość i ją przytulić! Na samo wspomnienie tego momentu już mam gęsią skórkę.
Jeśli ktoś nie czytał jeszcze mojej relacji, zachęcam gorąco do lektury!

Thank you, Laurie!

3. Aglaja Veteranyi 

Rumuńska pisarka Aglaja Veteranyi podbiła moje serce już bardzo dawno temu niesamowitą, przejmującą, intrygującą i poruszającą książką „Dlaczego dziecko gotuje się w mamałydze”. Piszę o niej jednak w kontekście mijającego roku dlatego, że przypomniał mi o jej cudowności kilka miesięcy temu Teatr Witkacego znakomitym spektaklem „Czy w niebie jest cyrk?” w reżyserii Justyny Kowalskiej (o którym pisałam TUTAJ).
Mulțumesc, Aglaja!

4. Jane Jacobs

Ten rok przyniósł mi też możliwość zobaczenia w kinie niezwykle ciekawego dokumentu „Obywatelka Jane. Walka o miasto” i zapoznania się z sylwetką Jane Jacobs – dziennikarki, pisarki, aktywistki miejskiej i wieloletniej mieszkanki Nowego Jorku, która znacząco wpłynęła na rozwój urbanistyki XX wieku, myśląc inaczej, nieszablonowo i przede wszystkim nie bojąc się mówić, co myślała (trzeba wziąć poprawkę na to, że były to lata 50. i 60. ubiegłego wieku). Więcej na temat tej niewiarygodnie inspirującej i mądrej kobiety napisałam w swojej recenzji filmu „Obywatelka Jane. Walka o miasto” (TUTAJ).
Thank you, Jane!

5. Aga Czyż

W czerwcu ukazała się, długo przez wszystkich fanów oczekiwana, znakomita debiutancka płyta Agi Czyż „A.” (opisywana przeze mnie TUTAJ). Agi nie znam osobiście, ale – przez wspólnych przyjaciół – mamy ze sobą bardzo serdeczny kontakt wirtualny, więc traktuję ją trochę jak koleżankę i jestem z niej niesłychanie dumna, bo stworzyła piękny, spójny, nastrojowy, oryginalny album zupełnie po swojemu. Zrobiła go tak, jak czuła, bez presji jakiejkolwiek firmy fonograficznej. Te dziewięć flirtujących z jazzem piosenek – dziewięć doskonale zaaranżowanych kompozycji i dziewięć głębokich, dających do myślenia tekstów – towarzyszyło mi w wielu cięższych momentach, dodając siły i nadziei na lepsze jutro.
Dzięki, Aga!

6. Doda

Od czasu jej wizyty w „Barze” (który bez niej zresztą nie miał najmniejszego sensu), zakochałam się w Dodzie bezwarunkowo. Zachwyciła mnie swoimi oczami, ale też swoją zadziornością, bezczelnością, dzikością i jakąś prawdą, którą od początku w niej wyczuwałam. Choć muzycznie (począwszy od repertuaru, a na warsztacie wokalnym skończywszy) jest mi z nią kompletnie nie po drodze (od samego początku jej kariery do ostatniej płyty włącznie, cenię ją natomiast bardzo za niewątpliwy talent aktorski), choć nie przepadam za wulgarnością i ordynarnością, którymi raczyła nas przez pierwsze lata dość hojnie, jednak moja sympatia była ponad te wszystkie w gruncie rzeczy drobiazgi.
Znalazła się w tym zestawieniu za sprawą osiągnięcia, jakie nie śniło się chyba jeszcze nikomu! Po tragicznej śmierci prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza, kiedy spadł na nas wszystkich ciężar zupełnej bezsilności i rozpaczy, Doda wyskoczyła spod prysznica w ręczniku na głowie, nagrać filmik na Instagrama, że „tak jej właśnie przyszło do głowy, żeby wspólnie ze wszystkimi muzycznymi gwiazdami polskiej sceny zagrać charytatywnie jeden koncert, którego hasłem przewodnim będzie sprzeciwienie się hejtowi i rozlewającej się szeroko nienawiści”. Oczywiście byli i tacy, którzy zarzucali jej (co bardzo zresztą krzywdzące) promowanie się kosztem tragedii, których raził w oczy jej ręcznik na głowie (zupełnie jakby nie była… Dodą), ale nie zmienia to faktu, że… zaledwie półtora miesiąca później, właściwie bez żadnego budżetu, odbył się wzruszający koncert w ogromnej łódzkiej Atlas Arenie, na którym wystąpiło 120 artystów reprezentujących wszystkie możliwe pokolenia i gatunki muzyczne, solidaryzujących się z jednym pięknym hasłem: Artyści Przeciw Nienawiści.
Wysłuchałam całej relacji z tego wydarzenia w internecie, do czego też zachęcam wszystkich:

Szczerze mnie wzruszyła. Odłożyłam na bok swoje wygórowane artystycznie oczekiwania i zobaczyłam (zwłaszcza w mini wywiadach na początku) zwykłych ludzi z krwi i kości, których mimo wszelkich różnic łączy ten sam zdecydowany sprzeciw wobec bezkarnego hejtu. To niesłychanie budujące i przywracające wiarę w człowieka. Doda dokonała rzeczy naprawdę wielkiej, za co należy się jej od każdego dozgonny szacunek.
Dzięki, Doda!

7. Nadine Labaki

Piękna (wewnętrznie i zewnętrznie!) libańska reżyserka Nadine Labaki poruszyła moje najczulsze struny jednym z najlepszych filmów tego roku, a nawet chyba kilku ostatnich lat, mianowicie „Kafarnaum” (o którym pisałam szerzej TUTAJ). Mocny, przejmujący, otwierający nam – mieszkającym w bogatej Europie – oczy na tragedię prawdziwej biedy i głodu panujących w krajach arabskich, z których w większości nie zdajemy sobie nawet sprawy. Reżyserka fascynuje mnie swoim na wskroś artystycznym podejściem do tworzenia filmów i niespotykaną wrażliwością na drugiego człowieka.
شكراً لك يا نادين!

8. marianNa patkowska

To, że znalazłam się w tym zestawieniu może zastanawiać. Oczywiście, że nie wpłynęłam na siebie w sposób jakkolwiek porównywalny z opisanymi wyżej kobietami. Jednak… jak już kiedyś wspominałam, celem tego bloga było dla mnie to, by zacząć się wreszcie postrzegać jako całość, choć to pewnie złudne, bo nigdy nie zobaczymy się z zewnątrz z potrzebnym do tego całkowitym dystansem. Tak czy inaczej, zależało mi na tym, żeby móc się poznać od środka troszkę mniej fragmentarycznie, tak jak znam nie tylko swoje dłonie czy stopy, ale również swoje lustrzane odbicie czy utrwalony przez obiektyw wygląd całej swojej sylwetki.
Dopiero regularne pisanie, do którego zmusiło mnie założenie tego bloga, pomogło mi znaleźć jakikolwiek zarys swojej osobowości, swojego wnętrza. Zaczęłam rozumieć, że mnogość moich zainteresowań i pasji to niekoniecznie osobowość wieloraka i że w nich samych (a raczej moim do nich stosunku) też są punkty styczne, co zobaczyłam dopiero w narracji, którą zaczęłam tu prowadzić.
Nadal z tego, co napisałam, nie musi wcale wynikać, skąd się wzięłam w dzisiejszym akurat wpisie, ale ponieważ po raz pierwszy zobaczyłam w sobie w miarę spójną kobietę i to za sprawą tego akurat bloga, którego jestem pomysłodawczynią i autorką, pomyślałam, że być może warto się tym podzielić ze światem. Ale istnieje oczywiście też szansa, że nie miałam racji.

🌹🌹🌹 Wszystkim Paniom składam najserdecznNiejsze życzenia z okazji Dnia Kobiet, do których dołączam jedną z moich ukochańszych piosenek z Kabaretu Starszych Panów – „Bez Ciebie” w bezbłędnym wykonaniu Wiesława Michnikowskiego.🌹🌹🌹

„Kafarnaum”

scenariusz: Nadine Labaki, Khaled Mouzanar, Michelle Kesrouani, Jihad Hojeily
reżyseria: Nadine Labaki
gatunek: dramat
produkcja: USA, Liban
rok powstania: 2018
oryginalny tytuł: Cafarnaúm
pełny opis filmu wraz z obsadą

Liban, Bejrut. Dwunastoletni Zain pozywa swoich rodziców o to… że się urodził. Choć sam pomysł brzmi raczej jak ponury żart,  im lepiej poznajemy w filmie losy chłopca oraz warunki, w jakich żyje, tym bardziej dociera do nas, że nie tylko żartem nie jest, lecz stanowi bardzo ważny głos w dyskusji o tym, czy wolno nam powoływać do życia nowego człowieka, równocześnie nie zapewniając mu podstawowych praw („papierów”, których wątek przewija się w filmie)? Czy sprowadzenie na świat pełen nędzy, głodu, przemocy, brudu i beznadziei (realia przedstawionych bohaterów) nowego istnienia jest aktem miłości czy może bezmyślnego okrucieństwa. Na pewno ciężko zadawać takie pytania w naszym kręgu kulturowym; z bardzo różnych zresztą powodów. „Kafarnaum” odsłania przed nami egzotyczny i przerażający obraz rzeczywistości, o której większość z nas wie mało. I wobec tej rzeczywistości ogarnąć nas może chyba tylko bezkresna bezsilność.
Poznajemy chłopca, który żyje w warunkach urągających ludzkiej godności z mnóstwem rodzeństwa i rodzicami, którzy nie potrafią swojej roli sprostać. Chłopca, który ciężko pracuje, ale nie może sobie pozwolić na luksus chodzenia do szkoły, choć bardzo by tego chciał. Chłopca, który choć „metrykalnie” jest jeszcze dzieckiem, ma oczy przepełnione smutkiem dojrzałego mężczyzny, który przeżył piekło. („Metrykalnie” zresztą nie wie nawet sam, ile ma lat, ponieważ metryki nigdy nie posiadał.) Zain zachowuje się trochę jak dzikie zwierzę – doskonale zna prawa, którymi rządzi się ulica, zna jej język (także ten pięści), równocześnie jest bardzo nieufny (scena, w której nieznajomy kupuje mu jedzenie, na które jego samego nie stać, niewiarygodnie plastycznie pokazuje jego zwierzęcą stronę). Pytanie czy jest to naturalna zwierzęcość, czy może zezwierzęcenie? A może w tym przypadku i w takich warunkach jest to jedno i to samo?
Jakimś ogromnym paradoksem jest to, że sensem smutnego życia Zaina staje się najpierw jego ukochana siostra Sahar, a potem przybrany brat Yonas; rzadki na zjawiskowo pięknej twarzy Zaina uśmiech wywołują zabawy z nimi, a swoją niewiarygodną dojrzałością, mądrością (rady dawane siostrze w kwestiach intymnych) i inteligencją (wszystkie aspekty opieki nad Yonasem) wprawia widza w podziw i osłupienie. Dlaczego jednak napisałam, że to paradoks? Dlatego, że walczy z rodzicami w sądzie o to, by nie rozmnażali się bez opamiętania, nie mogąc niczego swoim dzieciom zapewnić, jest niewiarygodnie świadomy tego, jak poważną decyzją jest powołanie dziecka na świat. Dorośli ludzie, którzy wykazują podobną postawę, na ogół równocześnie też stronią od odpowiedzialności za drugą osobę, nie widzą się w roli rodziców. Zain – co prawda zmuszony przez los do opieki nad Sahar, a potem nad Yonasem  – nie tylko znakomicie się w roli mądrego opiekuna odnajduje, ale nawet wydaje się być naprawdę szczęśliwy tylko w niej. Choć przez większość czasu jest jak dziki kot walczący o przetrwanie, w sytuacji, w której inna osoba musi być od niego zależna, potrafi wykrzesać z siebie najpiękniejsze pokłady człowieczeństwa. To bardzo niezwykłe. Ukazane w niezwykły sposób.
Nadine Labaki oczarowała mnie już dekadę temu swoim reżyserskim debiutem, filmem „Karmel” (który recenzowałam TUTAJ), gdzie ukazywała zupełnie inny Bejrut – piękny, kolorowy, zachwycający, egzotyczny, nęcący i uwodzący. W „Kafarnaum” odwraca kamerę na gorszą część Bejrutu (co jest jakimś gigantycznym eufemizmem) i kontrast między tymi dwiema rzeczywistościami jednego miasta jest wstrząsający. Jednak oba, choć skrajnie różne, filmy łączy niespotykana wrażliwość reżyserki i jej niewiarygodna umiejętność prowadzenia poetyckiej narracji. Kiedy zarzucałam „Klerowi” i przedstawionemu w nim wyłącznie złemu, beznadziejnemu, wulgarnemu, na wskroś czarnemu i jednowymiarowemu światu jakąś nieudolność, być może źle rozplanowałam akcenty. W historii, którą opisuje „Kafarnaum” też próżno szukać jakiegoś światełka w tunelu. Za każdym razem, kiedy wydaje się, że już gorzej być nie może, film przekonuje nas, że niestety może. Jaką jednak widzę różnicę, między czarno-czarną wizją świata w „Klerze”, a tą w „Kafarnaum”?  Myślę, że jest nią prawda i artyzm, które wyróżniają twórczość Nadine Labaki; wspomniana poetyckość jej narracji. Choć „Kafarnaum” to dramat, który bez silenia się czy efekciarstwa wyciska łzy, jednak w wielu momentach się też na nim uśmiechniemy (odwiedziny w więzieniu, rozmowy Zaina z udawanym Spider-Manem czy dialog w urzędzie ds. emigrantów).
Niesamowitym zabiegiem reżyserki było wystąpienie w małej, ale wyjątkowo symbolicznej roli: Nadine Labaki zagrała w „Kafarnaum” Nadine (pozostanie pod własnym imieniem elektryzuje) – adwokatkę Zaina w pozwie przeciw jego rodzicom. To posunięcie było niebywale odważne i ryzykowne, bo często opowiedzenie się po którejkolwiek ze stron, o których się opowiada w swoim filmie, znacząco obniża jego merytoryczną jakość. Tymczasem reżyserce udało się dać widzom wolność, przedstawiając temat na tyle obiektywnie, by ci sami mogli wyciągnąć swoje własne wnioski. Jako odtwórczyni roli prawniczki Zaina zasygnalizowała nie tyle, po której staje stronie, ale raczej którą stronę reprezentuje, której praw będzie bronić, a to znacznie więcej.
Sam tytuł filmu daje nam wielkie pole do interpretacji. W Nowym Testamencie jest mowa o Kafarnaum – małym rybackim miasteczku. Z niego właśnie pochodzi celnik Mateusz Lewi, który został zaproszony przez Pana Jezusa do stołu (co spotkało się ze zgorszeniem faryzeuszy), a potem stał się przecież jednym z dwunastu apostołów i przede wszystkim jednym z czterech ewangelistów! Czy widzimy w postawie Zaina i w jego walce – nie tylko zresztą o siebie – jakieś punkty styczne z historią Mateusza?
Na uwagę zasługuje też znakomita muzyka Khaleda Mouzanara – współautora scenariusza i prywatnie męża Nadine Labaki. Polecam gorąco!

P.S. Film był moim tegorocznym oskarowym faworytem, jednak po ogłoszeniu laureatów i pozbyciu się resztek złudzeń, że ta nagroda jest wciąż jeszcze tym, czym była kiedyś, odetchnęłam z ulgą, że „Kafarnaum” nie otrzymało statuetki. To zbyt artystyczny, głęboki i ważny film, nieprzystający do miałkości innych, w tym roku nagrodzonych.

ZWIASTUN:

Polecam też uwadze bardzo ciekawy i krótki wywiad na temat tego filmu z cudowną Nadine Labaki: