
fot. Marianna Patkowska
1. Wewnętrzna integralność,
czyli zrozumieć siebie

Przez wiele lat, wchodząc w nowe środowisko, próbowałam być neutralna, dostosować się i pozostawać w miarę możliwości niezauważona. Wychodziło mi to fatalnie, bo mam alergię na fałsz i śliskość, od razu je wyczuwając, a kiedy już je wyczuję, moją neutralność od razu trafia szlag, bo jestem urodzonym wojownikiem i bez mrugnięcia okiem ruszam (niczym na tego Bolszewika, wymachując szabelką, jak prawdziwa Polka nieomal) do boju. Ponieważ fałsz rzadko kiedy idzie w parze z inteligencją, czuję palącą potrzebę dosadnego zaznaczenia, że go widzę i że się na niego w swoim pobliżu nie godzę.
Odłóżmy jednak na bok mój absolutny brak skuteczności i zastanówmy się dlaczego tyle lat ciągle próbowałam bywać neutralna i dopasowana? Otóż dawno temu uwierzyłam w dwa społeczne mity, oba powtarzane małym dziewczynkom od pokoleń. Pierwszy taki, że kobiety na cudzą serdeczność muszą sobie zasłużyć, będąc grzeczne i posłuszne; drugi taki, że jeśli będą grzeczne i miłe, wszyscy będą je lubić. (Nie, te zasady nie dotyczą chłopców. Nigdy nie dotyczyły.) Choć wierzę swojemu mózgowi dużo bardziej niż wszelkim mądrościom ludowym, te mity wdrukowały się w (nie tylko) moje kobiece DNA.
Zrzuciłam z siebie ogromny ciężar, kiedy zrozumiałam w końcu, że nie muszę próbować zasługiwać na niczyją serdeczność. Przede wszystkim dlatego, że wcale jej nie potrzebuję. Każdy z nas odpowiada tylko (albo aż) za siebie samego; jest odrębnym Wszechświatem. Podczas zetknięcia z drugim odrębnym Wszechświatem, jakim jest inny człowiek, mogą wydarzyć się cuda (zadziać się w nas kosmiczne zmiany), ale może też nie wydarzyć się nic. I to też jest ok. Serdeczność bliźnich jest bardzo miła, ale nie jest wcale konieczna do prawidłowego funkcjonowania i rozwijania się. Od kiedy nie oczekuję od innych, że będą dla mnie mili, po prostu sama traktując ich tak, jak chcę być traktowana, jest mi lepiej. Im szybciej uwierzymy komuś, kto wyraźnie daje nam do zrozumienia, że nas nie polubił, tym dla nas lepiej. Nigdy nie będzie tak, że polubią nas wszyscy. Oczywiste jest dla mnie to, że szybkie wchodzenie w intelektualne bójki, kiedy coś wzbudzi mój sprzeciw, nie przysparza mi zwolenników (ja z kolei nie przepadam za ludźmi, którzy wykazują się tchórzostwem, więc w takich sytuacjach niechęć jest obustronna). Jednak nie lubić można mnie też zupełnie bez powodu. Przestałam się nad tym zastanawiać w momencie, w którym uświadomiłam sobie, że to sprawa jedynie osoby, która podejmuje decyzję o tym, jakie uczucia w niej wzbudzam. Wspaniale, jeśli mogę jej udowodnić, że w ogóle ma jakiekolwiek!
Reasumując, oderwanie się od tej pozornej zależności od tego, co myślą o nas inni ludzie, pomogło mi się ze sobą zintegrować i zrozumieć siebie jako całość. Na pewno w ogromnej mierze zawdzięczam to Drapieżnikowi.
2. Dawanie się poznać inNym
w prawdziwym świetle

Kiedy odrzuciłam nieudolnie podejmowane próby bycia neutralną, okazało się jak wielkim ułatwieniem życia jest wysyłanie ludziom prostych komunikatów o tym, kim się tak naprawdę jest. Początek tego roku obfitował w zupełnie przełomowe dla mnie wydarzenia. Zarówno lektura drugiej książki Christel Petitcollin o osobach nadwydajnych mentalnie, jak i niesłychanie intensywny intelektualnie kontakt z Drapieżnikiem pomogły mi zrozumieć siebie jako kobietę, która nie tylko może, ale nawet powinna mieć i wskazywać innym swoje granice oraz którą na pewno definiuje jej prawopółkulowość. Zostałam też niezwykle szybko i ciepło przyjęta przez grupę fantastycznych osób w nowej pracy. Okazało się, że wystarczyło jedynie być sobą, by szybko usłyszeć (w ich rozmowie ze sobą) jeden z najcudowniejszych neologizmów na świecie:
– Nie mariankuj!
– jeden z najcudowniejszych neologizmów na świecie, utworzony przez moich znajomych z pracy
3. Myślenie rozgałęzione i overthinking
czyli czym jest mariankowanie

Kiedy przez przypadek weszłam w sam środek gorącego (nomen omen) sporu i koledzy zadali mi jednogłośnie pytanie:
– Czy lepsze są małe czy duże piersi?
– pytanie moich kolegów
nie umiałam udzielić odpowiedzi bez zadania im pytania pomocniczego, mianowicie:
– Ale u kobiet, czy u mężczyzn?
– pytanie pomocnicze, które musiałam zadać przed udzieleniem odpowiedzi
Nie dlatego, żebym miała coś przeciwko dużym męskim piersiom, ale o ile u mężczyzn wcale nie muszą one być lepsze od małych, o tyle duże kobiece piersi są lepsze od większości rzeczy na tej planecie, więc w co najmniej kilku sensach mogę z czystym sumieniem nazwać je „lepszymi”.
To jeden z wielu przykładów na typowe mariankowanie. W mojej głowie uruchamia się maszyneria i rozkładam każdą usłyszaną rzecz na czynNiki pierwsze, próbując ogarnąć problem równocześnie i w ogóle, i w szczególe. Mózg wysyła mi faksem obszerną bazę danych, czyli zestawienie wszystkich prawdopodobieństw. Każde z nich biorę na warsztat. Potrafię równocześnie rozpatrywać kilkanaście ewentualnych intencji nadawcy komunikatu i, w drugiej otwartej karcie, wszystkie możliwości interpretacji każdej z tych potencjalnych intencji. Potem pozostaje mi przefiltrowanie tych interpretacji przez siebie samą, bo przecież fakt, że ktoś skrajnie ode mnie inny zareagowałby jakoś (i w swoich obliczeniach muszę to uwzględnić!), nie oznacza wcale, że moja moralność, mój światopogląd i doświadczenia na taką reakcję mi w ogóle pozwolą. Najbardziej się zawsze boję tego, że mogłam cokolwiek na jakimś etapie pominąć.
Lawina myśli, która mnie zalewa za każdym razem, kiedy rozmówca stymuluje mój mózg, na ogół wzbudza w nim pozytywne emocje; czasami rozbawienie, czasami troskę, że mój umysł pewnego pięknego dnia po prostu eksploduje, czasami chęć zaopiekowania się mną (tu doradzałabym dużą ostrożność). Na pewno nie jestem przez to łatwym partnerem, ale z drugiej strony na pewno też odróżniającym się od wszystkich potencjalnych innych. (Przeszłych, ewentualnych teraźniejszych i przyszłych…)
Odkryłam jednak sytuację, w której moje myślenie rozgałęzione (to, o czym pisałam wyżej to jeden z jego aspektów, ale nie jedyny), overthinking czy właśnie mariankowanie sprawdza się znakomicie – to praca z dziećmi! Jeśli w porę nie przewidzę wszystkich realnych możliwości interpretacyjnych, wiadomo, że ubiegną mnie dzieci. I często – mimo moich skłonności – ubiegały, pokazując mi, gdzie w moim myśleniu są jeszcze jakieś luki. Jednym z cudowniejszych przykładów jest ten:
Moje cudowne chłopaki z piątej klasy, w której miałam wychowawstwo.
Na lekcji polskiego mówiliśmy o wierszu „Noc”, którego podmiotem lirycznym jest tytułowa noc. Podręcznik stawia dość dziwaczną tezę, że „noc nie poznała autora wiersza”, więc pytam:
– Zgadzacie się z tym? Możemy w jakikolwiek sposób udowodnić, że noc nie poznała autora wiersza? Bo że autor – jak każdy inny człowiek – poznał noc, to raczej jasne.
– Proszę pani, a ja znam przykład dziecka, które nie poznało nocy.
– Jaki?
– No takie dziecko, co się urodziło rano i nie dożyło nocy.
– Masz oczywiście, przy całej dramatyczności tego przykładu, rację! No dobra, więc każdy człowiek, który przeżył dobę, poznał noc, prawda?
– Nie, jeszcze nocy nie poznało dziecko, które urodziło się latem na Antarktydzie i zmarło po kilku miesiącach!
No przecież! Myślałam, że spalę się ze wstydu, że na to w porę nie wpadłam. Na szczęście moje uczucie do chłopców było odwzajemnione i oni wybaczali mi moje wolniejsze czasem działanie mózgu, w pełni rozumiejąc, ze mam po prostu już nie te lata…
4. Destrukcyjność obsesyjności

Choć zaprzyjaźniłam się ze swoim umysłem i bardzo lubię obserwować sposób, w jaki pracuje, widzę jedno, ale za to ogromne, niebezpieczeństwo myślenia za dużo. Jest nim wszelka obsesyjność. Zapętlenie myśli, zwłaszcza, kiedy przydarzy się na jakimś grząskim, mulistym gruncie, z którego trudno się wydostać, jest szalenie destrukcyjne. Rzadko kiedy jesteśmy pustelnikami, więc destrukcyjność naszej wewnętrznej obsesyjności na ogół nie ogranicza się jedynie do autodestrukcji, ale niszczy też nasze relacje z innymi. Im są nam bardziej bliscy, tym mocniej.
Zdaję sobie sprawę z tego, że moja samoświadomość jest naprawdę duża. (Wynika to pewnie trochę z mojej osobowości, ale włożyłam – i nadal wkładam – naprawdę ogrom pracy w to, żeby ją powiększać.) A mimo wszystko mam czasem słabsze chwile, w których atakują mnie przerażające obsesyjne myśli. Umiem już to odróżniać od rzeczywistości, podobnie jak leczący się schizofrenicy, którzy wiedzą, kiedy głosy są jedynie wytworem ich głowy. Uczę się w takich momentach opiekować sobą bardziej. (Bywam wtedy bezbronNa i biedna, ale wiem już, że nie ma to nic wspólnego z brakiem siły, której mam akurat w sobie mnóstwo.) Mogę się jedynie domyślać, że osobom, które nigdy nie doświadczyły terapii, może przyjść do głowy radzenie sobie z obsesjami w najbardziej niebezpieczny sposób, czyli poprzez szukanie ich źródła na zewnątrz. Ofiarami tego sposobu mogą padać najbliżsi (obsesja często łączy się z podświadomą potrzebą chorobliwej kontroli).
W ramach deseru łączę dziś swój cover piosenki „In my head” zespołu No Doubt, której tekst (tak, jasne że się w nim pomyliłam!) idealnie obrazuje to, o czym pisałam wyżej. Obsesyjność, kiedy schowa się pod płaszczykiem zazdrości, jest niestety ciągle społecznie akceptowalna, bo kolejnym powielanym mitem jest ten, że nie ma miłości bez zazdrości. Tymczasem miłość jest dawaniem wolności, a zazdrość wiąże się z jej ograniczaniem. Jedno drugie wyklucza. Jeśli ktokolwiek w to wątpi, odsyłam do znakomitego i do bólu prawdziwego tekstu Kasi Nosowskiej:
Są chwile
gdy wolałabym martwym widzieć Cię
Nie musiałabym
Się Tobą dzielić nie nieGdybym mogła schowałabym
Twoje oczy w mojej kieszeni
Żebyś nie mógł oglądać tych
Które są dla nas zagrożeniemDo pracy
Nie mogę puścić Cię nie nie
Tam tyle kobiet
Każda w myślach gwałci CięZłotą klatkę sprawię Ci
Będę karmić owocami
A do nogi przymocuję
Złotą kulę z diamentami
To opis zazdrości w swojej najbardziej toksycznej odmianie. Jeśli kochamy (siebie i drugą osobę), musimy z tej drogi szybko zawrócić. Jeśli nie umiemy jeszcze kochać, ona będzie nas intrygować. Uwaga, to pułapka!!!
Nasze mózgi są fascynującymi, pięknymi narzędziami, jednak wytwarzane przez nie myśli nie są nami. Warto się im przyglądać, sprawdzać, kiedy są najbardziej wartościowe (jaka literatura, sztuka, filozofia pozytywnie je kształtuje), a kiedy obniżają swoje loty (w ciemno polecam ograniczenie oglądania telewizji). Jednak czasami nas oszukują. Pamiętajmy o różnych perspektywach i o tym, że jeśli do głosu dopuścimy przez przypadek nasze lęki, obraz, który pojawi się w naszej głowie nie będzie w żaden sposób odzwierciedlał rzeczywistości, a jedyne, co naprawdę może nas wyzwolić, to prawda.
