Najbardziej irytujące błędy językowe

fot. Geo Dask

Jakiś czas temu mieliśmy niepowtarzalną okazję zaobserwować, że większość użytkowników języka polskiego doskonale wie – i z chlubą się z tym obnosi – jak wygląda dopełniacz liczby pojedynczej rzeczownika „nadzieja” oraz jak poprawnie napisać słowo „ból”. Serce by mi urosło, gdyby nie okazało się po wejściu na wyższy poziom językowej świadomości (czyli na poziom podstawowy), że niestety poprawna polszczyzna stanowi dla większości z nas ciągle sporych rozmiarów znak zapytania.
Jako językoznawca nie gorszę się błędami językowymi – one mnie interesują, a przede wszystkim dają mnóstwo informacji na temat użytkowników języka, którzy je popełniają. W każdej wypowiedzi (zarówno ustnej, jak i pisemnej) wnikliwy odbiorca z łatwością wychwyci z jakiej warstwy społecznej, jakiego środowiska oraz jakiego domu dany nadawca komunikatu się wywodzi, a przytrafiające się nadawcy błędy (które są oczywiście nieuniknione) to istna kopalnia wiedzy o użytkownikach języka!
Jednak mimo wielkiej językowej tolerancji i otwartości, mam swoją prywatną, subiektywną listę błędów, które mnie po prostu irytują i które zazwyczaj sprawiają, że nadawca, w którego ustach się pojawią, staje się dla mnie z miejsca odpychający. Pomyślałam, że warto wyjaśnić, dlaczego są błędami i jak można ich nie popełniać. (W tytułach podaję oczywiście formy poprawne.)

1. Jest napisane

Jednym z największych językowych koszmarków (który jest tak rozpowszechniony, że niestety poprzez uzus prędzej czy później wejdzie do polszczyzny jako forma potoczna) jest użycie sformułowania tu pisze tam, gdzie to nie podmiot pisze. Inaczej mówiąc, jeśli chcemy zakomunikować, że gdzieś jest jakiś tekst, np.: na kartce na drzwiach, w książce, gazecie, pod lub nad półką w sklepie, na murze – w jakimkolwiek miejscu, jakie nam przyjdzie do głowy, i nie zajmuje nas to, kto ten tekst dokładnie napisał, tylko jaką treść dany tekst głosi, wówczas powiemy, że coś gdzieś jest napisane (ewentualnie w czasie przeszłym: było napisane).

[tu] jest napisane [tu] pisze

[tu] było napisane [tu] pisało

Sformułowanie tu pisze będzie poprawne jedynie wtedy, kiedy pisać będzie podmiot zdania. Ewentualnie podmiot zdania poprzedniego, jeśli nie ma wątpliwości, że o niego chodzi. Na przykład:

Autor tu pisze, że niemowlęta zachowują się jak psychopaci.

Irytuje mnie ten profesor. To, co tu pisze [ten profesor],
to jakieś brednie!

2. W cudzysłowie

Zupełnie nie wiem, skąd się wzięło wyjątkowe dziwactwo, jakim jest niepoprawna wersja miejscownika liczby pojedynczej rzeczownika „cudzysłów”! Rażące w cudzysłowiu, używane zamiast poprawnego w cudzysłowie, jest przede wszystkim nieestetyczne. Warto zapamiętać prawidłową formę:

w cudzysłowiew cudzysłowiu

a także to, że rzeczownik „cudzysłów” deklinuje się zupełnie tak samo jak „rów”, a przecież nikomu z nas chyba nigdy nie przyszło do głowy, że można leżeć w rowiu. Czemu więc, cytując, nie umiemy zapamiętać, że wypowiadane przez nas słowa są w cudzysłowie?

3. Wziąć

Kolejną drażniącą sytuacją jest nagminnie przydarzająca się użytkownikom języka nieudolność wymowy i zapisu czasownika „wziąć”, biorąca się prawdopodobnie z jakiegoś jego podobieństwa do czasownika „wsiąść”. (Znamienne, że się nam tak nie myli np. rzeczownik „zupa” z innym podobnym, choć różni je zaledwie jedna litera, a nasze czasowniki różnią się między sobą literami aż dwiema.)

wziąćwziąść

Wziąść jest ponadto etymologicznie nieuzasadnione: wziąć pochodzi od prasłowiańskiego vъzęti, mającego kontynuanty w różnych językach słowiańskich (por. np. czeskie vzít, rosyjskie vzjat’), i odmienia się inaczej niż czasowniki na -ść, por. iśćidę, wieśćwiodę, kraśćkradnę, ale wziąćwezmę, a nie wezdę ani wezdnę. Nade wszystko jednak wziąść ma ciągle opinię formy niepoprawnej, a spotykane jest głównie w mowie (w piśmie razi dużo bardziej).

– prof. Mirosław Bańko, Poradnia Językowa PWN

4. W [roku] dwa tysiące osiemnastym

Niestety ze świecą szukać dziennikarza, który jakikolwiek rok od 2001 wzwyż wymówiłby poprawnie, czyli rok dwa tysiące któryś, a nie dwutysięczny któryś.

w [roku] dwa tysiące którymś – w [roku] dwutysięcznym którymś

Rok dwutysięczny to tylko i wyłącznie rok 2000. Poprawne będą więc oba te zdania:

W roku dwutysięcznym rozpoczęła studia.

Pięć lat później, w roku dwa tysiące piątym, dostała dyplom.

Ten błąd zaskakuje mnie chyba najbardziej, bo analogiczną sytuację mamy z rokiem tysięcznym, a przecież nikt chyba daty 1990 nie odczyta tysięczny dziewięćset dziewięćdziesiąty, tylko poprawnie, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty.

5. Pokój dziecięcy

Ostatnim błędem, który bardziej mnie może rozśmiesza, niż irytuje, jest mylenie przymiotnika „dziecięcy” z przymiotnikiem „dziecinny”. Ponieważ trochę mi żal tych użytkowników, których wolą nie zawsze jest rozbawienie mnie, uznałam, że warto przypomnieć znaczenia obu słów:

dziecięcy – odnoszący się do dzieci, przeznaczony dla dzieci, charakterystyczny dla dzieci

dziecinny – naiwny, infantylny, niepoważny, beztroski

W związku z tym, widać już wyraźnie, że trudno zarzucić pokojowi (lub jakiemukolwiek przedmiotowi przeznaczonego dla dzieci), że jest naiwny czy infantylny.

pokój dziecięcypokój dziecinny

Przy najmniejszych wątpliwościach, którego słowa użyć, najlepiej zapamiętać ich znaczenie i je sobie podstawić. Poprawne będą obydwa zdania:

Nie mogę się z nim dogadać – jest dziecinny i niedojrzały.

Z literatury dziecięcej najbardziej lubię książki Astrid Lindgren.

P.S. A na deser dołączam jeden z moich ulubionych obrazków Marka Raczkowskiego 😉

rys. Marek Raczkowski

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ:

Najwięcej wypadków zdarza się w domu

fot. Nika Zamięcka

Najwięcej wypadków zdarza się w domu, chyba że jest się mną, to wtedy najwięcej wypadków zdarza się gdzie bądź.
Już jako dziecko zdawałam się nie przejawiać najmniejszych oznak instynktu samozachowawczego i podczas jednej wycieczki z rodzicami do Szwecji i Danii udało mi się zaliczyć aż trzy małe wypadki w trzech różnych parkach rozrywki. Rodzice starali się jeszcze bardziej uatrakcyjnić mi te wakacje i wyszukali gdzieś w szwedzkiej Skanii, kawał drogi od miejsca naszego zamieszkania, sporych rozmiarów plac zabaw. Mieścił się tam ogromny dmuchany zamek, na który można się było wdrapać i trochę poskakać. Byłam ponoć zachwycona. Jakież więc było zdziwienie moich rodziców, kiedy po piętnastu minutach radosnego skakania wróciłam z płaczem, a z moich ust wypływała krew. Okazało się, że skacząc, dość niefortunnie przygryzłam sobie język…
Jakiś czas później pojechaliśmy do lunaparku położonego w innej części Skanii, w którym zachwyciła mnie zwłaszcza mała kolejka z wagonikami, mknąca sobie beztrosko po torach. Udałam się więc na fantastyczną przejażdżkę. I wszystko było super… do momentu, kiedy przejechała mi po stopie, jak z niej wysiadałam.
No i pamiętne duńskie Tivoli, w którym tak mi się spodobało na karuzeli, że błagałam rodziców o jeszcze jedną rundkę, na którą żadne z nich się już nie pisało. Nagle znikąd pojawił się jakiś przystojny młody mężczyzna, który się zaoferował, że chętnie ze mną pojedzie. Było wspaniale… dopóki nie opuściliśmy karuzeli. Przy swoim towarzyszu trzymałam dzielnie fason, ale wróciłam do rodziców dosłownie zielona. To był dzień, w którym zrozumiałam, że karuzele nie tworzą najlepszej relacji z moim organizmem. (Nie to, żebym jeszcze x razy w swoim nastoletnim życiu nie próbowała sobie udowodnić, że może jednak jest inaczej, oraz bym za każdym razem się nie przekonywała, że jednak nie jest.)
Na rowerze nie jeżdżę już w ogóle od momentu, kiedy na pewnym obozie językowo-sportowym w Bieszczadach, wracając z wycieczki rowerowej, przed samym już ośrodkiem, zapomniałam zwolnić przed wjechaniem na mostek, w który nie zdążyłam skręcić. Nagle okazało się, że mam nieoczekiwanie tylko dwa wyjścia – wjechać do strumyka lub gwałtownie zahamować. Do ostatniej chwili nie mogłam się zdecydować, które z nich wybrać, i koniec końców rower wjechał do strumyka sam, a ja, przelatując nad nim efektownym łukiem, wylądowałam tuż przed mostkiem, na żwirze. Ten wbił mi się w kolano, na którym do dzisiaj mam małe blizny. Po latach myślę, że jednak powinnam wtedy zahamować, ale nie mam co do tego stuprocentowej pewności.
Dorosłe, samodzielne mieszkanie, stanowiło dla mnie zawsze potencjalne zagrożenie, do którego szybko przywykłam. Nie dość, że ciągle mi się coś wydarzało, to przeważnie wydarzało mi się po kilka razy. Każdy z nas pewnie raz wyprasował sobie niechcący jakieś ubranie bezpośrednio na skórze – ja zrobiłam to trzy razy. Każdy z nas zalał się niechcący wrzątkiem – ja nieskończoną ilość razy, w przeróżny sposób. Najbardziej pamiętną była sytuacja, w której, chcąc wlać wrzątek z czajnika do kubka, błędnie oceniłam trajektorię lotu wrzątku. W efekcie zawartość czajnika wylądowała mi na dekolcie. Najgorsze, że trzy miesiące później, po intensywnym leczeniu maścią, gdy zaczerwienienie w końcu zniknęło, kiedy znowu nalewałam sobie wrzątek do kubka, przydarzyło mi się drugi raz zupełnie to samo.
Przed jednym sezonem letnim, w dniu powrotu z rodzinnego domu do Zakopanego, spadłam ze schodów i bardzo mocno potłukłam lewe przedramię. Przeciążyła mnie moja ogromna walizka. Poranek przed pracą spędziłam na izbie przyjęć, gdzie dowiedziałam się, że ręka na szczęście nie jest złamana. Próbując myśleć pozytywnie, ucieszyłam się, że to nie prawa.
Pod sam koniec tego samego sezonu letniego pojechałam z przyjacielem na koncert do Katowic. Pochodziliśmy trochę po mieście, a ja czułam się dosyć słabo i marzyłam o tym, by móc się gdzieś położyć, ale uznałam, że jak pojedziemy gdzieś na dużą kawę, to mi do koncertu przejdzie. W autobusie miejskim, idąc w kierunku wolnych miejsc, stałam się ofiarą mocnego szarpnięcia kierowcy… uderzenie mojej głowy o posadzkę usłyszeli pewnie nawet w Pyrzowicach. Przyjaciel, po odwróceniu się, pobladł, otoczył mnie wianuszek ludzi, z których część nagle okazała się być harcerzami (marząc o możliwości położenia się, niekoniecznie miałam na myśli przejechanie jednego przystanku na podłodze autobusu). Dostałam kategoryczny zakaz ruszania się, ktoś wezwał pogotowie. Ratownicy medyczni, czekający już na następnym przystanku, weszli do autobusu i spytali: „to do pani mieliśmy wezwanie?”. Niezwykle mnie to rozbawiło, biorąc pod uwagę, że byłam jedynym leżącym pasażerem. Z koncertu oczywiście nic nie wyszło, za to przez siedem godzin miałam wyjątkową okazję dość dobrze poznać katowicką izbę przyjęć, gdzie dowiedziałam się, że ręka na szczęście nie jest złamana. Próbując myśleć pozytywnie, ucieszyłam się tym razem, że to nie lewa.
Nadeszła zima i postanowiłam na siebie uważać. To nie zawsze jest proste przy lodzie i halnym równocześnie, ale byłam z siebie niesłychanie dumna, że nie przewróciłam się ani razu. Ani razu… oprócz tego jednego upadku, po którym byłam niemal pewna, że coś mi się w środku przemieściło. Po kilku dobrych tygodniach udałam się do lekarza, który powiedział, że ma mnie prawo boleć jeszcze dwa miesiące. Akurat do końca sezonu, ale przynajmniej wiedziałam, na czym stoję, więc dzielnie zagryzłam zęby.
Na wiosnę, dokładnie w dniu, w którym zauważyłam, że ból pleców ustał, poszłam radośnie do sklepu… zamykając sobie niechcący jego ciężkie drzwi dokładnie na palcu. (Dziś, rok później, mogę śmiało powiedzieć, że paznokieć prawie zupełnie do siebie doszedł.) To była chyba jedna z najboleśniejszych sytuacji i prawdopodobnie jedyna, która wycisnęła z moich oczu łzy. Palec jednak nie był długo w swojej niedoli osamotniony, bo chwilowa praca w gastronomii też przyniosła swoje żniwo, kiedy mnie poproszono o pokrojenie cytryny… tasakiem.
Wszystkie historie skończyły się dobrze, nie pozostawiając po sobie większych śladów (z wyjątkiem kilku małych blizn). A ja ze swojego bogatego doświadczenia, mogę śmiało powiedzieć, że jednak prawdą jest, że:

wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.

O co chodzi z tym nN, czyli kilka słów o geminacie

fot. Kaloudis Basilis

Czemu tam, gdzie tylko mogę, tak dziwnie zapisuję swoje imię? O co chodzi z tym „nN”? Czy to czemuś w ogóle służy?
Spieszę z wyjaśnieniem, a zacząć będę musiała od bardzo prostej słownikowej definicji geminaty:

geminata to spółgłoska podwojona

– prosta słownikowa definicja geminaty

Sama nazwa wywodzi się oczywiście z łaciny, a jej dosłowne znaczenie to właśnie: „podwójna, powtórzona, połączona”.
Zainteresowałam się geminatą, gdyż zawiera ją moje imię. Zastanawiała mnie w niej najbardziej jedna rzecz – wymowa. Zasada mówi, że jeśli nasze dwie powtarzające się spółgłoski przypadają na koniec tematu polskiego wyrazu, wtedy tylko druga z nich ulega zmiękczeniu. Czyli w praktyce nikt nie wymówi np. mojego imienia tak, jakby na jego końcu były dwa bardzo wyraźne „n”, ale też nikt nie wymówi go tak, jakby było pisane przez jedno „n”. Skoro więc słyszymy więcej niż jedno, ale mniej niż dwa „n”, może nasunąć się wniosek, że „n” jest tutaj półtora (tak, wiem z matematyki, że to nie jest jedyna możliwość, jednak najprostsza i wystarczająca do naszych językowych potrzeb).
Poczułam konieczność graficznego odzwierciedlenia mojego półtora „n”. Biorąc pod uwagę to, że małe „n” jest prawie dwa razy mniejsze od dużego, oczywistym sposobem wydał mi się taki zapis, w którym pojawi się mała i duża litera. Można by dyskutować, która powinna być pierwsza. Ja wyszłam z założenia, że:

Nn

– taki zapis w kontekście początku zdania czy nazwy własnej, kiedy zawsze pierwsza litera jest duża, nie zwróci wystarczająco uwagi na kwestię kluczową, czyli taką, że „n” jest tutaj półtora,

nN

– taki zapis z kolei nie pomyli się nam z żadną inną sytuacją 😉

Co się zaś tyczy tego, czemu „nN” jest na blogu tak dużo (wszystkie nazwy kategorii, do klikania w które gorąco zachęcam, w miejscu każdego „n” mają „nN”), to jest to po prostu mój pomysł na spersonalizowanie ich. Zabieg artystyczny – że pozwolę go sobie tak szumnie nazwać – niemający nic wspólnego z ich geminatą (nie wszystkie z tych słów mają oryginalnie podwojone „n”), choć nawiązujący do mojej prywatnej geminaty, z którą jestem bardzo zżyta.
No a manNi, nNi czy nN to warianty mojego imienia. Przez całe moje dzieciństwo jedyną osobą, która mówiła do mnie manNi, był mój tata. Kiedy ktoś pytał, czy można moje imię jakoś zdrobnić, odpowiadałam, że nie można. Aż nagle przyszedł moment mojego całkowitego utożsamienia się z tym skrótem 😉