Mary Kay: jesienNe nNowości z bazą w ponadczasowej klasyce

fot. Marianna Patkowska

Po dłuższej przerwie, wracam z kolejnym jesiennym wpisem, tym razem kosmetycznym! Mary Kay ma dla nas cudowne nowości, a poza nimi w mojej kolekcji pojawiło się kilka produktów, których jeszcze tu nie opisywałam (choć o części z nich już mówiłam w swoich makijażowych tutorialach).

1. Rozświetlający podkład IntelliMatch 3D TimeWise®

fot. Marianna Patkowska

Jesiennym hitem Mary Kay jest z pewnością cała ogromna paleta podkładów w płynie IntelliMatch 3D TimeWise, zarówno tych matujących, jak i rozświetlających. Jak już tu kiedyś pisałam, całe swoje makijażowe życie byłam wierna podkładom matującym, bo nie lubiłam się świecić. Pierwszym podkładem, jaki dobrała mi moja nieoceniona Konsultantka, był matujący podkład w płynie TimeWise® Beige 4 (nawiasem mówiąc, jeszcze nikt nigdy tak idealnie nie trafił z kolorem w moją jasną karnację). Zaczął mi się kończyć akurat niedawno, kiedy na rynek trafiła linia IntelliMatch 3D TimeWise, więc z przyjemnością wybrałam się na spotkanie konsultantek, na którym omawiana była jesienna oferta Mary Kay. Podkładów jest więcej, niż w poprzedniej serii, więc i same nazwy i numery trochę się różnią. Odpowiednikiem starego  matującego podkładu TimeWise® Beige 4 jest matujący podkład IntelliMatch 3D TimeWise® Beige W 160.

fot. Marianna Patkowska

Miałam okazję go wypróbować i mogę powiedzieć, że rzeczywiście bardzo ładnie kryje (efekt utrzymujący się do dwunastu godzin po nałożeniu!), pięknie współgra z odcieniem skóry i nie daje drażniącego efektu maski, czyli zupełnie tak samo, jak swój poprzednik, ale równocześnie jest też od niego dużo lżejszy i praktycznie nieodczuwalny na twarzy. Jednak… przyglądając się pozostałym uczestniczkom spotkania, które w większości testowały podkłady rozświetlające (i wszystkie wyglądały w nich doskonale!), zdecydowałam się również sprawdzić, jak się w takim poczuję. Do mojej karnacji odpowiedni okazał się rozświetlający podkład IntelliMatch 3D TimeWise® Beige C 110 i to była prawdziwa strzała amora! Twarz po jego nałożeniu prezentowała się świeżo, zdrowo i promiennie, nie potrzebując właściwie ani pudru, ani bronzera!
Niezależnie jednak, na który rodzaj podkładów się zdecydujemy, warto zaznaczyć, że wszystkie mają właściwości długotrwale opóźniające procesy starzenia i nie zatykają porów, a skóra staje się po nich jedwabista.

fot. Marianna Patkowska

2. Szczoteczka do podkładu w płynie

fot. Marianna Patkowska

Co prawda nie uważam jej za absolutny kosmetykowy must-have, ale bardzo przyjemnym akcesorium jest też kolejna nowość, czyli szczoteczka do podkładu w płynie Mary Kay, która ułatwia sprawną aplikację podkładu bez brudzenia rąk. Można nią szybko rozprowadzić fluid, a efekt końcowy sprawia wrażenie dużo bardziej profesjonalnego niż wtedy, kiedy użyjemy do tego namoczonej gąbeczki lub dłoni. Idealnie sprawdzi się na wyjazdach i w sytuacjach, kiedy chcemy coś szybko poprawić.

fot. Marianna Patkowska

3. Zestaw cieni  do oczu „Makeup Look
by Luis Casco” – Feel Fierce

fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska

Tej jesieni Mary Kay ma też dla nas przepiękne paletki cieni do oczu „Makeup Look by Luis Casco”. Moim absolutnym kolorystycznym faworytem jest ta o nazwie  Feel Fierce, w którą wchodzą kolory (od lewej do prawej): czarny Onyx, brązowoszary Hummingbird, przepiękny śliwkowo-czerwony Pomegranate oraz pudrowozłoty Rose Gold. Cienie te, choć zawierają lśniące drobinki, są bardziej matowe niż perłowe i utrzymują się idealnie na powiekach przez cały dzień (bardzo pomaga w tym też baza na powieki, o której kilka słów za chwilę). Moimi dwiema ulubionymi kombinacjami jest śliwkowa oraz smokey. Obydwie wykonuję bez użycia konturówki do oczu.

fot. Marianna Patkowska

1. Do uzyskania śliwkowej, pokrytą bazą powiekę maluję na całej powierzchni kolorem Pomegranate, a na zewnętrzne kąciki oczu kładę Onyx, delikatnie go rozblendowując z pierwszym cieniem. Pod oczami rozcieram natomiast Hummingbird. Potem już tylko tuszuję rzęsy. Makijaż, mimo braku kresek, jest sam z siebie dość mocny i cudownie podkreśla jasne oczy.  Rose Gold stosuję jako rozświetlacz, nakładając go w niewielkich ilościach pod łuki brwiowe, na sam czubek nosa, łuk kupidyna oraz na brodę i rozcierając. Ten piękny kolor jest jednak odrobinę ciemniejszy od rozświetlaczy i wymaga większej czułości w rozcieraniu.
Ciekawym rozwiązaniem jest też – choć tu nie należy przesadzić – delikatne nałożenie pędzelkiem do cieni koloru Pomegranate na kości policzkowe oraz odrobiny fluidu i szybkie, energiczne wymieszanie i roztarcie ich. Pamiętajmy jednak o sporym umiarze!
(Na powyższym zdjęciu na ustach mam koloryzujący flamaster do ust Magenta Mirage połączony z błyszczykiem do ust NouriShine® Peach Glow.)

2. Efekt smokey eye przy pomocy tej paletki osiągniemy, nakładając na bazę cień Hummingbird – również na całą powiekę górną oraz dolną, rozblendowując w górnych zewnętrznych kącikach oczu z Onyxem. Resztę malowałam tak samo, jak w przypadku makijażu śliwkowego. Jedynie na usta, na koloryzujący flamaster do ust Magenta Mirage nałożyłam jeszcze pędzelkiem cień Pomegranate, co dało im piękne, głębokie i matowe wykończenie, również – jak cały makijaż – utrzymujące się całkiem długo.

fot. Marianna Patkowska

4. Korektor pod oczy

fot. Marianna Patkowska

W ostatnim ze swoich tutoriali niestety wprowadziłam swoich Czytelników w błąd, mówiąc że zamiast korektora pod oczy Mary Kay można z powodzeniem użyć korektora do twarzy. Była to opinia niektórych użytkowniczek, z którymi spotkałam się na szkoleniu (związana też z tym, że korektory do twarzy można sobie dobrać kolorystycznie do karnacji, a ten pod oczy ma tylko jeden kolor, dla wielu kobiet „zbyt pomarańczowy”), nie skonsultowałam jej jednak w porę ze swoją Konsultantką. Błąd w stosowaniu korektora do twarzy pod oczy polega na tym, że mamy tam naprawdę delikatną skórę, a ten korektor – znakomity na wszystkie inne zaczerwienione miejsca na twarzy – wysusza skórę, w przeciwieństwie do korektora pod oczy, który właśnie nawilża i chroni miejsce, w którym odczuwamy czasem dyskomfort.
Od kiedy zaczęłam go stosować, czuję się w makijażu zawsze znakomicie (nawet, jeśli jestem zmęczona, a moje oczy są bardziej wrażliwe). Pomarańczowy kolor po rozsmarowaniu nie jest wcale widoczny, a za to ulga – nie do opisania!

fot. Marianna Patkowska

5. Korektor do twarzy

fot. Marianna Patkowska

Korektor do twarzy, który w razie potrzeby nakładamy pod fluid, pomoże się nam rozprawić z wszelkimi nieoczekiwanymi niedoskonałościami i zaczerwienieniami na twarzy. Możemy sobie dobrać pasujący nam kolor. Do mojej jasnej karnacji najbardziej pasuje Light Ivory. Wszystkie fluidy Mary Kay pięknie go pokrywają.

fot. Marianna Patkowska

6. Baza na powieki

fot. Marianna Patkowska

Zależy nam na trwałości idealnego makijażu, a odznaczające się po jakimś czasie w zgięciach powiek przetarcia cieni są makijażową zmorą naszych wieczornych wyjść? Cienie Mary Kay są naprawdę doskonałej jakości i utrzymują się na powiekach (dokładnie tam, gdzie powinny!) długo, ale by nieskazitelny efekt jeszcze przedłużyć, powstała wspaniała baza na powieki Mary Kay. Niewielką jej ilość trzeba wetrzeć w umytą i wysuszoną powiekę (mała kropla starczy na obie). Konsystencją przypomina klej. Bardzo szybko się wchłania. Wiem, że to średnio profesjonalne, ale ze względu na dużą delikatność mojej skóry i widoczne pod nią żyłki, nakładam na bazę również niewielką ilość roztartego (najchętniej matowego) fluidu. Nie jest to jednak konieczne.

7. Baza pod podkład

fot. Marianna Patkowska

Kiedyś wspominałam już o tym, że nieczęsto używam bazy pod podkład, nadszedł jednak moment, w którym postanowiłam wypróbować tę z Mary Kay. Fluidy tej firmy są bardzo trwałe, a kiedy nałożymy je na prawidłowo wypielęgnowaną twarz, to już w ogóle! Jednak czasami potrzebujemy wzmocnić ten efekt, na przykład kiedy musimy się umalować rano, a wyglądać promiennie i olśniewająco do późnych godzin nocnych, nie mając zbyt dużo czasu na poprawianie makijażu po drodze. W takich sytuacjach baza pod podkład Mary Kay sprawdzi się doskonale. Łatwo ją rozprowadzić, szybko schnie i lekko matowi skórę. Jestem tym produktem zupełnie zachwycona!

fot. Marianna Patkowska

8. Baza pod tusz do rzęs

fot. Marianna Patkowska

Jeśli lubimy efekt długich, gęstych i zdrowych rzęs bez sztucznego ich przedłużania, zagęszczania czy doklejania czegokolwiek, idealnym rozwiązaniem oprócz oczywiście zalotki, będzie użycie pod tusz do rzęs specjalnej, naprawdę znakomitej  bazy Mary Kay. Efekt sztucznych rzęs bez obciążania ich – gwarantowany!

9. Pędzel do pudru

fot. Marianna Patkowska

O pędzlach Mary Kay pisałam już nie raz. Od kiedy systematycznie powiększam ich kolekcję, trudno mi już używać czegokolwiek innego do aplikacji makijażu. O pędzlu do pudru mogę dodać tylko, że jest mięciutki i milusi, a rozprowadzanie nim pudru po twarzy, powoduje na niej duży uśmiech.

fot. Marianna Patkowska

10. Kojący żel pod oczy Indulge

fot. Marianna Patkowska

Codzienna pielęgnacja twarzy Mary Kay, którą stosuję już nieprzerwanie od roku  (to jest od początku mojej przygody z tą firmą), czyli zestaw Age Minimize 3D™ TimeWise®, to także – używany rano i wieczorem – wspaniały przeciwzmarszczkowy krem pod oczy. Jednak nie wszystkie noce należą zawsze do przespanych. Wtedy idealnie sprawdza się kojący żel pod oczy Indulge, który niweluje efekty zmęczenia i przywraca delikatnej skórze pod oczami zdrowy wygląd, a także podwyższa poziom jej nawilżenia.

fot. Marianna Patkowska

P.S. A na deser łączę piosenkę, która nieodmiennie już od lat kojarzy mi się z piękną złotą jesienią.

nNie wszystko złoto

fot. Marianna Patkowska

Dziś przedstawiam kolejny dziwny makijażowy tutorial, chyba już ostatni z serii, w której zazwyczaj najbardziej skupiam się na mówieniu o sztuce i swoim do niej stosunku. Przy okazji tego filmiku opowiadam o bliskiej mojemu sercu muzyce współczesnej. Nagrałam go co prawda w środku lata, podczas jednego z kilku chłodniejszych dni, jednak doskonale chyba pasuje do jesienNej aury, którą mamy obecnie za oknem.

P.S. Pod koniec (43’17” filmiku) wcale nie mówię – wbrew pozorom – „Radom wygląda tak”, tylko „razem wygląda tak”!

fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska

nNiebieski punNk

fot. Marianna Patkowska

fot. Marianna Patkowska

Po ostatnim wydarzeniu, jakim było nakręcenie swojego pierwszego w życiu tutorialu makijażowego, – trwającego aż trzy filmiki! – postanowiłam iść za ciosem i spróbować nakręcić kolejny: krótszy i z trochę lepszym, bo naturalnym, oświetleniem. Tym sposobem zaprosiłam Was też do swojego mieszkania.
Byłam trochę w punkowym nastroju, czemu wyraz postanowiłam dać w swojej stylizacji i przede wszystkim robionym makijażu. (W tle zaś leciała ważna dla mnie płyta „Smash” grupy The Offspring.)
Jeśli można mówić o jakimś motywie przewodnim, to niech będzie nim namówienie wszystkich, żeby nie bali się kolorów i eksperymentowania z nimi na swojej twarzy. Nie zawsze przecież chodzi o to, żeby wyglądać „ładnie” w klasycznym rozumieniu tego słowa!

Oto zapowiedziany filmik:

A poniżej jeszcze kilka zdjęć:

fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska

Co by tu zmalować?

fot. Marianna Patkowska

Jakiś czas temu byłam na swoim pierwszym makijażowym szkoleniu organizowanym przez firmę Mary Kay. Dostałam po nim certyfikat Niezależnej Konsultantki Mary Kay, który bardzo mnie ucieszył, zwłaszcza ze względu na słowo „niezależna” blisko sąsiadujące na nim z moim nazwiskiem. Wpadłam wtedy na dość szalony (jak widzę teraz, po efektach…) pomysł nakręcenia swojego pierwszego tutorialu makijażowego, czyli w założeniu prostego filmiku z robienia makijażu, mogącego być ewentualną wskazówką dla kogoś, kto stawia w robieniu makijaży swoje pierwsze kroki.
Kiedy po zobaczeniu całego materiału zorientowałam się, że po dwudziestu czterech minutach mówienia nadal siedzę bez makijażu, za to zdążyłam już omówić część literatury francuskiej, makijaż jako zjawisko socjologiczno-psychologiczne, smakowite wypowiedzi moich maleńkich podopiecznych, a także swój stosunek do higieny jako takiej (plus całe zastępy kosmetyków Mary Kay do pielęgnacji twarzy), zrozumiałam, że drzemie we mnie tutorialowe połączenie Woody’ego Allena z Ingmarem Bergmanem. Niestety jedynie z przegadania i dłużyzn, bo daleko mi, rzecz jasna, do ich błyskotliwości, intelektu czy filmowego kunsztu (i mam nadzieję także – zwłaszcza w przypadku Allena – urody).
Reasumując, wyszło mi w sumie ok. 1,5 godziny filmu podzielonego na tutorialową trylogię, ale za to z fatalnym oświetleniem… Oscara – mimo coraz bardziej liberalnego podejścia Akademii Filmowej – raczej nie dostanę.

1. CZĘŚĆ PIERWSZA
Roland
Topor, mycie się, pielęgnacja twarzy kosmetykami Mary Kay

fot. Marianna Patkowska

Nie zdradzę tu rzecz jasna wszystkiego, co powiedziałam w filmiku. Zaznaczę raczej, że oglądający będą mieli niebywałą okazję usłyszeć cudowne opowiadanie Rolanda Topora „Zbyt czysta” ze zbioru opowiadań „Cztery róże dla Lucienne” w moim wykonaniu, a także odrobinę mnie poznać (bez makijażu, co też chyba dosyć symboliczne), jak również dowiedzieć się, co jest, a nie powinno być zdaniem mojego farmaceuty podstawą mojego makijażu. Pokazałam też (naprawdę to zrobiłam!) „jak ładnie się pieni” żel do kąpieli Mary Kay – chociażby ta brawurowa scena warta jest wejścia i zobaczenia części pierwszej tego przydługiego tutorialu. Zachęcam też do dooglądania filmiku do końca – doszłam do pewnego językowego odkrycia (w dwudziestej drugiej minucie), z którego jestem, być może niesłusznie, trochę dumna.

Wszystkie kosmetyki do pielęgnacji twarzy, o których mówię, znajdziemy (wraz ze zdjęciami) w tym wpisie:

fot. Marianna Patkowska

2. CZĘŚĆ DRUGA
Czego się nie dowygląda,
zawsze można dointelektualizować,
makijaż wieczorowy
kosmetykami Mary Kay

fot. Marianna Patkowska

W drugim filmiku pojawiła się wypowiedziana zupełnie spontanicznie fraza: czego się nie dowygląda, zawsze można dointelektualizować, warta – w moim nieskromnym odczuciu – odnotowania w formie tytułu.
Mówię tu trochę o najnowszej rewelacyjnej płycie Dawida Podsiadły „Małomiasteczkowy”, którą w międzyczasie zdążyłam zrecenzować na blogu (tekst znajdziemy TUTAJ) oraz kulisach przyznanego mi certyfikatu, ale przede wszystkim… akcja staje się wartka, gdyż przystępuję wreszcie do wykonywania makijażu! Zdążyłam co prawda umalować jedynie oczy i to ciągle bez rzęs, ale na horyzoncie majaczy coś do złudzenia przypominającego progres.
P.S. Mówiąc w tej części o moim nieustanNym kojarzeniu zalotki z „Mechaniczną pomarańczą” Stanley’a Kubricka, mam na myśli zawsze oczywiście ten obraz:

zdjęcie znalezione w sieci

Wszystkie kosmetyki do makijażu, których używam w filmiku, znajdziemy (wraz ze zdjęciami) w tych wpisach:

fot. Marianna Patkowska

3. CZĘŚĆ TRZECIA
Czy warto było czekać tak… aż do końca?

fot. Marianna Patkowska

Kiedy napięcie sięga zenitu i licznie zgromadzona widownia obserwuje z zapartym  tchem, jak tuszuję rzęsy… kamera wariuje i na przemian albo w przedziwny sposób odbija światło, albo coś nie styka z kadrem, kiedy nachylam się do lustra, ukazując np. jedynie ¾ swojej twarzy, ale za to spore połacie tła nad moją głową. Jednak ogromnym plusem tego filmiku jest to, że na jego końcu… wreszcie można zobaczyć mnie w efekcie finałowym nakładanego przez całą trylogię makijażu. (Choć nie uniknęłam za to dużego błędu w montażu między dwiema ostatnimi scenami, które niechcący zaczęły się przenikać…)
Mogę tylko nieskromnie stwierdzić, że na żywo makijaż prezentował się naprawdę ładnie.

Wszystkie kosmetyki do makijażu, których używam w filmiku, znajdziemy (wraz ze zdjęciami) w tych wpisach:

fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska

Mary Kay: wiosenNe nNowości i ponadczasowa klasyka

fot. Marianna Patkowska

Nadszedł maj i choć pisałam już o swoim stosunku do wiosny jako takiej, jednak bez, konwalie i zieleń po deszczu o tej porze roku rzeczywiście mnie urzekają. To również dobry czas na małe makijażowe zmiany i postawienie na odważniejsze kolory. Z pomocą przyszła mi Mary Kay ze swoimi wiosennymi nowościami, które wypróbowałam i z przyjemnością spieszę opisać. Oprócz nowości skusiłam się też na kilka starszych pozycji tej firmy, których dotąd jeszcze nie testowałam. 🌷🌷🌷
(A zainteresowanym marką Mary Kay polecam swój wcześniejszy wpis na jej temat: „Jak zostałam konsultantką firmy Mary Kay”.) 💅💅💅💄💄💄💋💋💋

1. Zestaw do pielęgnacji ciała Satin Body

fot. Marianna Patkowska

Jednym z najwspanialszych osiągnięć Mary Kay jest fantastyczny zestaw do pielęgnacji ciała Satin Body, który jednak pojawił się w mojej łazience dopiero niedawno. W jego skład wchodzi Rewitalizujący Scrub z Masłem Shea White Tea & Citrus (peeling tak łagodny, że można go używać nawet codziennie), Aksamitny Żel do Mycia Ciała z Masłem Shea White Tea & Citrus o konsystencji płynnego olejku oraz Otulający Balsam do Ciała z Masłem Shea White Tea & Citrus, doskonale nawilżający skórę, a równocześnie bardzo szybko się wchłaniający.

fot. Marianna Patkowska

Moja konsultantka, zachwalając ten zestaw, powiedziała, że „skóra staje się po nim tak delikatna w dotyku, że chce się ją bez przerwy gładzić”. Podejrzewałam, że to sformułowanie jednak odrobinę na wyrost… dopóki nie użyłam tego zestawu po raz pierwszy! Wszyscy, którzy dotykali mnie po mojej w Satin Body kąpieli (jakkolwiek by to nie zabrzmiało), mnie samej nie wyłączając, są zgodni co do tego, że skóra staje się po nich niewyobrażalnie aksamitna.
Ponieważ nie byłam z początku pewna co do kolejności stosowania produktów, na wszelki wypadek objaśnię, że jeśli zdecydujemy się użyć wszystkich trzech, należy zacząć od peelingu, a dopiero potem umyć się płynem do kąpieli. (I na końcu nasmarować się balsamem, ale to już pewnie oczywiste.) Na ogół biorę prysznice, jednak po kąpieli w wannie muszę z przyjemnością przyznać, że płyn naprawdę pięknie się pieni. Jak w przypadku wszystkich produktów Mary Kay, które są naprawdę wydajne, kilka kropli każdego specyfiku w zupełności nam wystarczy. Płyn do kąpieli ma bardzo przyjemną oleistą konsystencję i rzeczywiście doskonale nawilża.
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to do zapachu całości. Choć opisywany wcześniej zestaw Satin Hands ma dokładnie tę samą linię zapachową (biała herbata i cytrusy) i pachnie rzeczywiście przepięknie, delikatnie i świeżo, akurat tu nie ma aż takiego oszałamiającego efektu. Jednak biorąc pod uwagę wszystkie pozostałe plusy Satin Body, to raczej drobiazg. Poza tym nie mam na myśli zapachu brzydkiego, tylko nie aż tak ładny, a te zagadnienia są na ogół i tak subiektywne.

2. Zielony tusz do rzęs Lash Love™
oraz pędzel do rozcierania cieni

fot. Mariusz Stępień

Jak już pisałam ostatnio, w przypadku tuszów do rzęs jestem bardzo wybredna (mam swoje wypracowane przez lata sposoby, triki i sprawdzonych producentów), i już wielkim zaskoczeniem był dla mnie czarny tusz do rzęs Lash Intensity™ Mary Kay, dający – w pojedynkę! – niesamowity efekt wydłużonych, zdrowych rzęs. Na wiosnę postanowiłam jednak zaszaleć z kolorem. Mary Kay ma w ofercie (również już od lat) kilka wariantów innego rodzaju tuszu – Lash Love™: niebieski, śliwkowy oraz zielony, który mi się zamarzył. Nastawiając się na kolor, postanowiłam trochę odpuścić, jeśli chodzi o jakość tuszu i… czekało mnie bardzo miłe zaskoczenie! Co prawda dla lepszego efektu, używając go, tuszowałam wcześniej rzęsy białą bazą (akurat z wycofanego już, starszego tuszu L’Oréala, ale samą bazę pod tusz do rzęs można też dostać u Mary Kay – nie próbowałam jej, ale, sądząc po tuszach, podejrzewam, że jest bardzo dobra), jednak nawet bez tej bazy, tusz sprawdza się znakomicie.

fot. Zofia Mossakowska

Jeśli ktoś z Czytelników rozważa zainwestowanie w kolorową maskarę, ale nie bardzo wie, w jakiej będzie mu dobrze, to ogólna zasada jest taka, żeby kierować się kontrastem. Ponieważ mam niebieskie oczy, wiem, że bardziej ich kolor podkreśli tusz zielony niż niebieski. I na odwrót – do oczu zielonych pięknie sprawdzi się tusz niebieski. Widziałam też oczy piwne okraszone intensywnie niebieskimi rzęsami, co wyglądało olśniewająco. Nie bardzo przekonuje mnie śliwka, ale to kwestia indywidualnych preferencji. Podejrzewam, że wygląda lepiej przy niebieskich i zielonych oczach niż piwnych czy czarnych.

fot. Marianna Patkowska

Warto tu wspomnieć o tym, że – wbrew może pozorom – zielony tusz można połączyć z naprawdę wieloma kolorami cieni do oczu. Doskonale się sprawdzi zarówno z cielistym matowym cieniem (jak mówią moje dzieci, „ciałowym”), błyszczącym różem czy brązem, jak i z odważniejszymi barwami. Do niebieskich oczu i zielonych rzęs idealnie pasuje żółty cień – gorąco polecam!
Wśród klasyków Mary Kay w mojej kosmetyczce znalazł się niedawno również pędzelek do rozcierania cieni. Nabyłam go bardziej z myślą o używaniu konturówki niż cieni, ale sprawdza się i do jednego, i do drugiego. Otóż bardzo lubię sobie malować precyzyjne (no, przynajmniej w założeniu precyzyjne…) czarne kreski, a moja konsultantka pokazała mi jeden ich wariant, dający efekt bardziej smokey eye niż kreski. Mianowicie trzeba sobie zrobić bardzo niedbałą kreskę, a potem szybko rozetrzeć ją pędzelkiem. To idealny sposób, kiedy ma się mało czasu (lub problemy ze wzrokiem, uniemożliwiające zrobienie makijażu, na jaki mamy ochotę).

fot. Zofia Mossakowska
fot. Mariusz Stępień

3. Koloryzujący flamaster do ust

fot. Mariusz Stępień

Tanecznym krokiem przechodzimy już do wiosennych nowości i równocześnie edycji limitowanych Mary Kay! Jedną z nich są koloryzujące flamastry do ust dostępne w trzech kolorach: Desert Flora (widoczny na moim zdjęciu), Canyon Coral i Magenta Mirage.

fot. Mariusz Stępień

Ich niewątpliwym atutem jest duża trwałość (utrzymują się na ustach cały dzień – mimo jedzenia, picia czy nawet mycia zębów) i przepiękne kolory. (Co prawda próbowałam tylko jednego, bo pozostałe nie bardzo pasują do mojej karnacji, ale na modelkach o innej urodzie prezentują się doskonale.) Wszystkie są teoretycznie matowe, ale pozostawiają na ustach bardzo ładny połysk.
Jedyną trudnością, na jaką napotkałam, była aplikacja. O czym na początku nie wiedziałam (oświeciła mnie moja nieoceniona konsultantka), produkt trzeba najpierw porządnie rozgrzać w dłoniach, a potem mocno nim potrząsnąć. Po takiej operacji rzeczywiście szminkę nakłada się łatwiej, niemniej jednak jeśli nigdy wcześniej nie malowało się ust flamastrem, nauczenie się robienia tego szybko i skutecznie, zajmuje trochę czasu. Tak czy tak warto, bo efekt jest naprawdę piękny!

fot. Marianna Patkowska

4. Rozświetlacz w płynie do twarzy i ciała

fot. Mariusz Stępień

Rozświetlacze Mary Kay do twarzy i ciała są zupełnym hitem. I piszę to jako osoba, która długie lata buntowała się przed używaniem rozświetlaczy w ogóle, nie lubiąc się błyszczeć i będąc w zdecydowanie matowym obozie, jeśli chodzi o twarz. Do spróbowania przekonała mnie możliwość używania ich do różnych celów: zarówno na dekolt, ręce i jakąkolwiek część ciała, której chcemy nadać połysk, jak i w klasyczny sposób na twarz (co bardziej szczegółowo omówię za chwilę), ale także na powieki w roli płynnych cieni czy – w przypadku najciemniejszego z nich – jako bronzera.
Rozświetlacze dostaniemy w trzech wariantach kolorystycznych: najjaśniejszy, srebrnoróżowawy Silver Sand, złoty Golden Horizon oraz najciemniejszy, brązowozłoty Bronze Light.

fot. Mariusz Stępień

Ja nabyłam najjaśniejszy i najciemniejszy (oba naraz mam na twarzy i ciele na załączonych zdjęciach). Kolory można też mieszać zarówno ze sobą, jak i z podkładem.
Rozświetlacze mają konsystencję gęstego płynu i najłatwiej rozcierać je palcem lub pędzlem. Jeśli chodzi o zasady tzw. konturowania twarzy (w czym jestem fatalna i co mnie przeraża już samą nazwą), to najłatwiej zapamiętać, że bronzerem (zarówno tym tradycyjnym matowym, jak i użytym do tego celu rozświetlaczem  Bronze Light) optycznie skracamy i odchudzamy części twarzy, które wg nas tego potrzebują (np. nos), a rozświetlaczem traktujemy te części twarzy, które chcemy uwydatnić (np. czubek nosa, policzki, tzw. łuk kupidyna i dołek w podbródku).
Bronzer i rozświetlacz są więc jak uczucie, które pięknie opisał Jeremi Przybora w piosence „Rzuć chuć”:

Uczucie wytrze, co w nim najbrzydsze
Uczucie zatrze, co nie najgładsze
Oko przymruży na feler zbyt duży
Tu coś wydłuży, tam skróci zaś

Jeremi Przybora „Rzuć chuć”

fot. Mariusz Stępień
fot. Mariusz Stępień

P.S. Na deser łączę piosenkę, która nierozerwalnie kojarzy mi się majem… 🌷🌷🌷

P.S.2 Na wszystkich zdjęciach mam na twarzy (oraz reszcie ciała) tylko i wyłącznie omawiane kosmetyki Mary Kay.