
fot. Geo Dask
Temat właściwie stary jak świat, ale że cofamy się właśnie jako społeczeństwo – z uśmiechem i znakomitym samopoczuciem – do mroków średniowiecza, wciąż niestety aktualny. Czym jest mianowicie mityczny „tylko klaps”, będący jakoby metodą wychowawczą?
1. Co ty wiesz o dzieciach?
Ktoś zapyta z pewnością co ja tam wiem o dzieciach i karaniu ich, sama matką nie będąc. Odpowiem to, co zazwyczaj – każda myśląca jednostka ma w moim głębokim odczuciu nie tylko prawo, ale też obowiązek zgłębiać tematy, które jej samej być może bezpośrednio nie dotyczą, ale dotyczą społeczeństwa w jakim wzrasta. Ma do dyspozycji zarówno dobrą i rzetelną literaturę, jak i rozmowy z fachowcami z danej dziedziny, a także… obserwowanie otaczającego ją świata i wyciąganie z tych obserwacji wniosków. Warto też przypomnieć, że prawda, którą zmieniamy w zależności od sytuacji, w jakiej się znajdziemy, to nie prawda, lecz relatywizacja. Owszem, z doświadczeniem nabieramy (powinniśmy nabrać!) wyrozumiałości dla cudzych błędów, większej empatii i pewności co do tego, że oceniać wolno nam tylko i wyłącznie czyny – nigdy zaś ludzi. Nie jest jednak dobrze rozmywać granice między czynami dobrymi a złymi.
Od września ubiegłego roku pracuję w szkole. Wychowuję pięćdziesiątkę dzieci jako nauczyciel oraz wychowawca. Jeśli ktokolwiek spyta mnie, czy nigdy przez ten czas nie zostałam doprowadzona do szału, nie zalała mnie krew, lub czy nie miałam choć przez ułamek sekundy ochoty siarczyście zakomunikować komuś z liścia swojego zdania, odpowiem: oczywiście, zdarzało się. Jednak po pierwsze zawsze tylko i wyłącznie wobec pozostałych nauczycielek (głównie za powtarzanie głupich schematów oraz nieumiejętność operowania językiem polskim w stopniu podstawowym), a po drugie za każdym razem udawało mi się powstrzymać. Nawet nie z powodu strachu o utratę pracy, bo jestem przecież weteranką na tym polu, raczej z powodu silnego przekonania, że nawet najbardziej irytujące jednostki mają niezbywalne prawo do nietykalności cielesnej, chronionej zresztą także odpowiednimi paragrafami.
Co do dzieci, te – w momentach krytycznych – miałam ochotę czasem przywiązać miękkim materiałem do krzesła i użyć niewynalezionego jeszcze megafonu, który doprowadzałby komunikat prosto do mózgu małego odbiorcy, pobudzając ten mózg do szybkiego (i prawidłowego!) przyswojenia tegoż komunikatu. Pewnie, że powtarzanie milion razy tych samych kwestii, które nam, dorosłym, wydają się po pierwsze dosyć oczywiste, a po drugie których celem jest zapewnienie bezpieczeństwa maluchom (więc na logikę powinny być nam za nie raczej wdzięczne, a nie testować naszą wytrzymałość i tym samym podawać w wątpliwość swoją własną inteligencję) jest wkurzające. Jednak… to tylko dzieci. Rozwiązanie? Nie wkurzać się! Nie zmienimy ich (ten etap zresztą w końcu minie), możemy zmienić wyłącznie nasze nastawienie, tym bardziej, że czy dziecko grzeczne, czy niegrzeczne, to i tak tylko na nas spoczywa odpowiedzialność za jego bezpieczeństwo.
Tak, jestem najspokojniejszą panią w całej szkole. Tak, zawdzięczam to jedynie swojej własnej pracy nad sobą. (Dziękuję za owacje, proszę z powrotem usiąść.)
2. Klapsy na zimno, klapsy na gorąco
W temacie klapsów są dwie, nomen omen, szkoły. Jedna mówi o wyższości tzw. klapsów na zimno nad klapsami na gorąco. Te pierwsze są wymierzane nie pod wpływem impulsu, chwili, czy silnego wzburzenia, tylko obmyślone z wyrachowaniem, kiedy emocje już opadną. Ich rzekomą przewagą nad tymi drugimi jest nieuleganie gniewowi. Myślę, że wyznawcy klapsów na zimno są idealnymi kandydatami do służb w azjatyckich wojskach.
Druga szkoła, chyba jednak częściej spotykana (w każdym razie chciałabym w to wierzyć), to zwolennicy klapsów na gorąco. Czasem to zresztą nie tyle nawet „zwolennicy”, co osoby potrafiące zrozumieć, co też jest oczywiście kroczeniem równią pochyłą. Klapsy na gorąco są klapsami wymierzanymi z bezradności i braku umiejętności panowania nad swoimi emocjami, której to umiejętności od osoby dorosłej powinno się już jednak oczekiwać, tym bardziej, kiedy jest rodzicem. Mowa tu o sytuacji, w której dziecko nas doprowadzi do szewskiej pasji i… je uderzymy. Potem oczywiście żałujemy, przepraszamy, ale… uderzyliśmy. Oczywiście, że jesteśmy tylko ludźmi, każdego czasem poniesie, itd., jednak dziwnym trafem próżno szukać podobnych usprawiedliwień, jak ktoś kogoś okradnie lub – to przykład dość ostateczny – zabije. Podobnie rzadko znajdujemy w sobie takie pokłady zrozumienia, kiedy np. wyjdzie na jaw w naszej rodzinie związek kazirodczy. Zazwyczaj wtedy zdanie mamy mocno wyrobione, choć wejście w romans (nawet z członkiem rodziny) to na ogół także przecież kwestia poddania się emocjom. (Jesteśmy tylko ludźmi, czyż nie?)
3. Wychowawcza rola klapsa
Wychowując dzieci, warto pamiętać, że mamy do czynienia – z całą moją sympatią do nich, ale nazwijmy rzeczy po imieniu – z istotami, które nie wszystko jeszcze w pełni ogarniają. Mówimy więc o małych ludziach, którzy z jednej strony potrafią powtórzyć za nami słowo w słowo formułkę, którą im – znowu, nomen omen – tłuczemy dzień w dzień, do znudzenia (naszego) do głowy, a potem wziąć udział w takim z nami dialogu:
– Za co miałeś ostatnio karę? [chwilowe wyłączenie z gry z kolegami]
– Za rzucenie kamieniem w kolegę.
– Dlaczego ci ją dałam?
– Dlatego, że rzucając kamieniami można komuś zrobić krzywdę.
– Co przed chwilą zrobiłeś?
– Rzuciłem kamieniem w kolegę.
– Dlaczego?
– On pierwszy zaczął!
– A za kogo każdy z was może odpowiadać?
– Tylko za siebie.
– autentyczny dialog między mną a uczniem
Rozpatrywanie takiego rozumowania dzieci w kategoriach rozumowania ludzi dorosłych (każdego dorosłego w opisanej sytuacji uznalibyśmy za idiotę) jest ogromnym błędem.
Jeśli więc sobie uzmysłowimy, że w dzieciach wszystko się dopiero kształtuje i że przede wszystkich nie ma w nich złej woli (bywa jedynie złe wychowanie… na ogół zawdzięczamy je sobie samym), szybko zrozumiemy jak ważna jest nasza konsekwencja i powtarzanie ciągle tych samych rzeczy bez bezsensownej irytacji czy złości. Dla oszczędzających struny głosowe jakimś rozwiązaniem będzie po prostu nagranie tych wszystkich kwestii i odtwarzanie ich w odpowiedniej sytuacji (sama je zresztą rozważam).
Postarajmy się teraz odpowiedzieć sobie na pytanie, ile dziecko zrozumie z klapsa. Zrozumie, że boli. Wrażliwsze i bardziej myślące dzieci będą miały też poczucie krzywdy, niesprawiedliwości oraz użycia wobec nich nieuzasadnionej przemocy przez osobę z jednej strony starszą, więc silniejszą, a z drugiej, której bezgranicznie przecież ufają (nawet jeśli dostały za coś, czego robić nie powinny). I… będą miały w swoich odczuciach absolutną rację! Oprócz bezprawnego naruszenia nietykalności dziecka – co jest oczywiście bezdyskusyjnie nieakceptowalne – widzę jeszcze jedno zagrożenie. Mianowicie fatalny wychowawczo wydźwięk. Klapsem uczymy dzieci, że przemoc jest rozwiązaniem. Pokazujemy, że organy kontrolujące prawo, mogą działać poza nim. Jeśli karzemy małe dziecko za to, że pobiło się z kolegą… bijąc je, jesteśmy równie logiczni i konsekwentni, jak zwolennicy kary śmierci wymierzanej za… odebranie komuś życia. Na drugi plan schodzi sam czyn; skoro bije/zabija i oskarżony, i oskarżający, przestaje chodzić o bicie/zabicie, a zaczyna chodzić o władzę i to, kto ją aktualnie ma – bardzo ryzykowne posunięcie, zwłaszcza zważywszy na częste dla osób o takich poglądach przekonanie, że te same, bite przez nich, dzieci „podadzą im na starość szklankę herbaty”. Uczymy dzieci, bijąc je, że nie chodzi o prawdę (np. faktycznie widziane przez nas zło w ich biciu kolegów), lecz o siłę.
I tak, będę uparcie używać słowa „bicie”. Proszę mi nie mydlić oczu wyświechtanym, słabym, jak filmy Patryka Vegi argumentem, że „klaps to nie bicie”. Nie chce mi się nawet próbować do niego odnosić wprost, więc opiszę krótką anegdotę o Psubracie, który jeszcze jako bardzo młody króliczek dostał swojej pierwszej biegunki (przepraszam, ale przykład równie smaczny, jak zbijany przeze mnie argument). Spanikowana zabrałam go do weterynarza. Pani doktor przebadała, zażegnała problem, zrobiła wywiad dotyczący jego diety i wyszło, że zaszkodziły mu suszone buraczki. Zaszokowana powiedziałam:
– Ale to było bardzo malutko buraczków!
– Ale to jest bardzo malutki króliczek! – odpowiedziała rzeczowo pani weterynarz.
– dialog z weterynarzem Psu
Analogia jest chyba wystarczająco dla wszystkich, mam nadzieję, przejrzysta.
4. Niepamięci cud
Dobrze zdać też sobie sprawę z tego, że dzieci są być może wdzięcznymi ofiarami, ale… dopóki są dziećmi. Prędzej czy później dorosną, a wszystko, co im zrobiliśmy zachowają sobie na specjalnej karcie pamięci, zwanej podświadomością. Jeśli zadbają o dobra, zdrową relację i łączność z samymi sobą, zdołają sobie przypomnieć to, czego wolelibyśmy, żeby nie pamiętały. I, proszę mi wierzyć, tekst:
a ja dostawałem klapsy i wyrosłem na ludzi
świadczący o tym, że wyrośli jednak na dosyć głupkowatych ludzi, jest naprawdę najlepszą z możliwych opcji.
Traktujmy nasze dzieci tak, by móc z nimi – kiedy już będą dorośli – siąść i wytłumaczyć każde swoje zachowanie wobec nich.
A z klapsami, tak jak i z całym seksem – dopóki zgodzą się na nie dwie dorosłe, żywe i najlepiej trzeźwe osoby – pewnie, czemu nie?
