10 mężczyzn na 10 marca (kwiecień 2018 – marzec 2019)

Analogicznie do wpisu sprzed dwóch dni – „8 kobiet na 8 marca (kwiecień 2018 – marzec 2019)”, a także tego sprzed dokładnie roku – „10 mężczyzn na 10 marca”,  przedstawiam dziś, z okazji Dnia Mężczyzn, kolejną dziesiątkę panów, których twórczość i wrażliwość mocno na mnie wpłynęły w tym roku (od ubiegłorocznego święta do teraz).

Spis treści:

1. Piet Mondrian
2. Psubrat
3. Alexander McQueen
4. Michel Houellebecq
5. David Harrington
6. Krzysztof Penderecki
7. Yannis Kyriakides
8. Jurek Owsiak
9. Stromae
10. Janusz Korczak
11. Okoliczności śmierci Keitha Flinta

1. Piet Mondrian

Piet Mondrian jest jednym z tych artystów, którzy wywarli na moje życie ogromny wpływ bardzo wcześnie, co szczegółowo opisywałam TUTAJ.
W kwietniu ubiegłego roku, przy okazji wyjazdu do Hagi na występ Laurie Anderson, miałam ogromną przyjemność zobaczyć największą na świecie kolekcję prac tego artysty w Muzeum Miejskim Hagi (Gemeentemuseum Den Haag). Było to naprawdę wielkie i niesłychanie inspirujące przeżycie. Nie chciałabym się jednak powtarzać, więc tych, którzy jeszcze go nie czytali, zachęcam do lektury mojego sprawozdania z tej przygody: „Haga: wystawa prac Pieta Mondriana w Gemeentemuseum Den Haag ❤”
Bedankt, Piet!

2. Psubrat

Definicja słownikowa hasła „mężczyzna” brzmi:

osoba dorosła płci męskiej

– definicja słownikowa hasła „mężczyzna”

i choć z kolei w wyrazie „osoba” doszukać się można „jednostki ludzkiej”, ja jednak, skupiając się na tym, że „osoba” przede wszystkim posiada osobowość, postanowiłam umieścić w swoim zestawieniu zmarłego w czerwcu ubiegłego roku Psubrata – mojego pięknego zewnętrznie i wewnętrznie królika.
Nabyłam go rok po śmierci taty i bardzo szybko stał się integralną częścią naszej rodziny. Pokazał mi swój fascynujący króliczy świat, a jego odejście (choć żył zaskakująco, jak na królika, długo, bo aż dwanaście lat!) było dla mnie ciosem.
Życia bez niego musiałam się na nowo nauczyć, ale trochę mi w tym pomogło napisanie o nim kilku słów zaraz po jego śmierci (zachęcam do lektury wpisu „Psubrat we wspomnieniach”).
🥕
🥕🥕, 🥕🥕!

3. Alexander McQueen

Alexandra McQueena – projektanta, wizjonera, geniusza – znałam jako autora nieprawdopodobnych, ujmujących kreacji, jednak niewiele wiedziałam o jego życiu. W lipcu ubiegłego roku na polskie ekrany wszedł poruszający dokument „McQueen”, który wywarł na mnie ogromne wrażenie (pozostaję pod nim zresztą do teraz). Przedstawił bardzo chyba wiernie sylwetkę tego niesamowitego, skomplikowanego i złożonego człowieka. Człowieka, w którym kotłowało się mnóstwo emocji. Człowieka, który dźwigał ogromny ciężar własnej przytłaczającej wielkości. (O filmie pisałam szerzej TUTAJ.)
Thank you, Alex!

4. Michel Houellebecq

Michela Houellebecq’a pokochałam i czytałam już wiele lat temu, jednak chęć zrecenzowania w sierpniu ubiegłego roku na blogu jednej z jego ważniejszych dla mnie książek, „Uległości”, zmusiła mnie do przypomnienia sobie, czym mnie już dawno temu zauroczył i pod tym urokiem pozostałam na dłuższy czas.
Aktualność tej książki właśnie teraz, przy obecnej sytuacji politycznej (nie tylko zresztą w Polsce niestety) poraża i przeraża, ale równocześnie zmusza do refleksji nad tym, jak jesteśmy, jako ludzie, skonstruowani. Przynosi więc, paradoksalnie, też jakiś rodzaj ukojenia, bo Houellebecq, mając niesamowity dar obserwacji, stawia bardzo trafną diagnozę.
Pisząc swoją recenzję „Uległości” Michela Houellebecq’a, udało mi się też dotrzeć do Beaty Geppert – tłumaczki książek Houellebecq’a. Miałam wielki zaszczyt i przyjemność skonsultować z nią kilka kwestii i porozmawiać chwilę z kimś, na kogo ten niesamowity pisarz wpłynął równie mocno jak na mnie.
Merci, Michel!

5. David Harrington

Kronos Quartet jest jednym z najlepszych kwartetów smyczkowych na świecie, wielkim więc wydarzeniem (nie tylko dla mnie osobiście, ale przede wszystkim dla tego miasta) był jego koncert w Zakopanem, inaugurujący jubileuszową edycję X Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Kameralnej „Muzyka na Szczytach” (2018). Pierwszy skrzypek, David Harrington, zupełnie mnie zauroczył swoją delikatnością i wrażliwością już na pierwszym z nim spotkaniu w ramach Klubu Rozmów na Szczytach. Potem, po wspaniałym koncercie, miałam przyjemność pójść za kulisy pogratulować zespołowi i spotkałam się z olbrzymią serdecznością wszystkich jego członków. Udało mi się zapytać Davida Harringtona, który doskonale pamiętał mojego tatę, o współpracę z Laurie Anderson, z którą nagrali przepiękna płytę „Landfall”. Szerzej opisałam to spotkanie w tekstach: „Kronosi w Zakopanem!” oraz „Landfall”.
Thank you, David!

6. Krzysztof Penderecki

W ubiegłym roku Krzysztof Penderecki kończył 85 lat, z której to okazji w całej Polsce odbywały się uroczyste obchody tego jubileuszu w formie wielu wspaniałych koncertów. Przez większość swojego życia miałam pewien rozdźwięk między dwoma obliczami tego kompozytora. Z jednej strony pamiętałam go jako często bywającego u nas w moim dzieciństwie przyjaciela taty, fantastycznego kompozytora m.in. wybitnej muzyki elektroakustycznej i przemiłego człowieka z ogromnym dystansem do siebie i poczuciem humoru. Z drugiej zaś ten sam człowiek nieco później znacząco i w dosyć brutalny sposób odciął się od swojego macierzystego środowiska „Warszawskiej Jesieni”, z kolei na krakowskich koncertach będąc traktowanym przez publiczność z takim namaszczeniem, że kiedy śmiałam, klaszcząc, nie wstać (bo owacjami na stojąco nie zwykłam szastać), obdarowywano mnie zewsząd złowrogimi spojrzeniami. Popełnił też koncert fortepianowy „Zmartwychwstanie”, mający swoją polską premierę właśnie podczas WJ w 2002 roku i byłam w tej grupie słuchaczy, którzy opuścili w jego trakcie salę Filharmonii Narodowej, nie mogąc znieść pompatyczności nowej estetyki tego twórcy.
Jednak tegoroczna, wspominana już wyżej, edycja festiwalu „Muzyka na Szczytach”, również dosyć mocno skoncentrowana na ubiegłorocznym jubileuszu kompozytora, ukazała mi jeszcze jedną twarz Krzysztofa Pendereckiego. Twarz, której albo nie znałam, albo do której odkrycia musiałam dojrzeć – twarz niepodważalnego geniusza, który może i umie wszystko. Dopiero podczas tego festiwalu (we wrześniu 2018) miałam ogromną przyjemność zobaczyć perłę polskiej kinematografii, mianowicie „Rękopis znaleziony w Saragossie” Wojciecha Jerzego Hasa i zachwyciłam się doskonałą, odważną, świeżą i zupełnie ponadczasową muzyką Pendereckiego (zrealizowaną zresztą częściowo w studiu taty). O geniuszu jednak zapewnił mnie cały festiwal i poznanie w tak krótkim czasie bardzo wielu jego zupełnie od siebie różnych utworów, ukazujących niespotykane możliwości warsztatowe. Zobaczyłam twarz wielkiego kompozytora, który ma niesłychaną lekkość tworzenia i sprawia wrażenie, że się tym bawi. (Choć w dalszym ciągu wysłuchanie fragmentu „Zmartwychwstania” tylko raz, w zupełności mi wystarczy.)
Panie Krzysztofie, dziękuję!

P.S. Gorąco zachęcam do lektury mojej recenzji całej ubiegłorocznej „Muzyki na Szczytach”.

7. Yannis Kyriakides

Ten zjawiskowy grecki kompozytor, od lat mieszkający w Holandii, oczarował mnie już sześć lat temu swoim utworem „Telegraphic”, o czym bardziej szczegółowo pisałam zarówno w recenzji jego pięknej płyty „Antichamber”, jak i we wpisie o Psubracie, który wyraźnie na wspomniany wyżej utwór Kyriakidesa reagował.
W tym roku (od ostatniego Dnia Mężczyzn) najpierw z powodu śmierci mojego króliczka i opisywania go na blogu, a potem z powodu niewiarygodnej zaobserwowanej przeze mnie reakcji dzieci, które uczę na „Telegraphic”, odświeżyłam sobie tę kompozycję i zanurzyłam się w niej znowu na dłuższy czas. Artysta pozwolił mi zauważyć, że dziewięcio- i dziesięcioletnie dzieci odbierają muzykę w zupełnie inny sposób, niż dorośli. Puściłam im zresztą ten utwór w ramach eksperymentu, bo spodobały im się bardzo dźwięki alfabetu Morse’a, o którym mówiliśmy na języku polskim. Pomyślałam, że skoro to na nie oddziałuje, to istnieje jakieś prawdopodobieństwo, że podobnie przyjmą też „Telegraphic”. Rzeczywistość przerosła jednak moje najśmielsze oczekiwania, bo dzieci – pozbawione jeszcze myślenia schematycznego – absolutnie się w nim zakochały i potem na każdej lekcji dopytywały,

czy jeszcze im puszczę morsową piosenkę?

– pytania moich dzieci na lekcjach polskiego

Wzruszył mnie też mały chłopczyk, który wlepił we mnie swoje ogromne ślepka i niemal płacząc, stwierdził:

to jest takie przepiękne…

– reakcja dziesięciolatka na „Telegraphic” Kyriakidesa

I miał rację, bo to naprawdę wyjątkowy utwór…
Σας ευχαριστώ, Γιάννη!

8. Jurek Owsiak

Są takie osoby, które tak nas przyzwyczaiły do niekończących się pokładów energii, czynienia dobra wbrew wszelkim przeciwnościom, niegasnącego optymizmu i rozmachu, że przestajemy je w ogóle postrzegać jak zwykłych ludzi, którzy mimo wszystko mają przecież swoje ograniczenia, słabości, wytrzymałość i może przesunięte, ale jednak granice odporności.
Złapałam się na niebezpieczeństwie podobnego myślenia po tragicznej śmierci prezydenta Gdańska – Pawła Adamowicza, kiedy po raz pierwszy w życiu zobaczyłam tak przybitego i poddającego się Jurka Owsiaka – nasz narodowy skarb. Doszło do mnie z jakim ogromem hejtu, pomówień i wylewanych na siebie pomyj musi się codziennie zmierzać, a śmierć przyjaciela spowodowała, że coś w nim pękło. Dbajmy o ludzi, którzy są dla nas tak ważni i tak nam potrzebni, jeśli rzeczywiście chcemy, żeby zwyciężyło dobro.
Jurku, dziękuję!

9. Stromae

Stromae zachwycił mnie wszystkim! Swoją kreacją, nieoczywistością, głosem, oryginalnością i kipiącym z niego artyzmem. Jego piosenki przez dłuższy czas stanowiły ścieżkę dźwiękową dla mojego codziennego życia. Więcej na temat tej fascynacji napisałam w tekście „Stromae – Jacques Brel muzyki tanecznej”.
Stromae, merci!

10. Janusz Korczak

Kiedy we wrześniu ubiegłego roku przychodziłam, z drżeniem, na swoje pierwsze w życiu lekcje w szkole podstawowej, nie bardzo wiedziałam co myśleć, czego się spodziewać. Nie miałam dotąd właściwie żadnego kontaktu z dziećmi w takim wieku (9 – 12) i zakładałam, że prawdopodobnie nie znajdziemy wspólnego języka. A raczej bałam się, że nie zostanę przez dzieci zaakceptowana. Tydzień później… zakochałam się we wszystkich swoich dzieciach i w pracy, którą właśnie rozpoczęłam. Choć całą sobą nie znoszę instytucji szkoły, nie bardzo solidaryzuję się z grupą społeczną, jaką stanowią nauczyciele, a własną podstawówkę wspominam jak najgorszy koszmar, jednak współpraca z dziećmi, uczenie się od nich, dawanie im najlepszej części siebie i dostawanie w zamian niesamowitej dawki pozytywnej energii (o dowodach miłości i oddania nie wspominając) jest jedną z najpiękniejszych przygód, jaka mi się przytrafiła.
Do tej pory nie jestem zbyt biegła w dzienniku (który, gdyby szatan istniał, byłby z pewnością jego wymysłem), nie mam wrodzonej łatwości w socjalizowaniu się z resztą pedagogicznego ciała, popełniam prawdopodobnie mnóstwo dydaktycznych błędów, jednak odkryłam też w sobie dar, o którego istnieniu nie wiedziałam – intuicję, która mnie jeszcze nigdy nie zawiodła, jak obchodzić się z dziećmi.
Szokująca była dla mnie niedawna lektura „Myśli” Janusza Korczaka, który niemal wiek temu sformułował wszystko to, co gdzieś we mnie w środku jest (nie wiem skąd) i wg czego intuicyjnie postępuję. W momentach zwątpienia cudownie znaleźć oparcie w kimś tak wspaniałym i pięknym!
Panie Januszu, dziękuję!

11. Okoliczności śmierci Keitha Flinta

Rok temu z okazji Dnia Mężczyzn opisywałam tragicznie zmarłego kilka dni temu Keitha Flinta. Ciągle bardzo trudno mi się pogodzić z jego przedwczesną śmiercią. Znane są już natomiast jej okoliczności – Keith Flint powiesił się, nie mogąc sobie poradzić z odejściem żony. Jest to jedna z najbardziej romantycznych i równocześnie tragicznych historii, jakie słyszałam. Keith poznał Mayumi Kai, japońską DJ-kę, w 2006 roku. Para zakochała się w sobie od pierwszego wejrzenia i po zaledwie kilku miesiącach wzięła ślub, od czego bardziej szokujące jest to, że przez pierwsze trzy miesiące tego małżeństwa nie umieli się ze sobą porozumieć, ponieważ Mayumi nie mówiła po angielsku, a Keith po japońsku. Bariera językowa nie była dla nich jednak problemem, szybko zresztą została pokonana, a związek przetrwał 12 lat. Flint wielokrotnie wspominał w wywiadach o tym, że to małżeństwo uratowało go od życia na haju, pomogło znaleźć prawdziwe szczęście i uwolnić się od nałogów. Definitywnie skończył z alkoholem i używkami już 10 lat temu. Para kupiła XV-wieczną angielską posiadłość i prowadziła sielskie, spokojne życie.
Rozwód i naciski byłej żony na sprzedaż posiadłości podobno załamały Keitha do tego stopnia, że nie potrafił się zmierzyć z trudną rzeczywistością. A nam wszystkim – fanom, entuzjastom – bardzo trudno się zmierzyć z rzeczywistością bez niego…

🌻🌻🌻Wszystkim Panom składam najserdecznNiejsze życzenia z okazji Dnia Mężczyzn, do których dołączam przepiękną piosenek z Kabaretu Starszych Panów – „O, Romeo” w poruszającym wykonaniu Kaliny Jędrusik.🌻🌻🌻

Quo vadis, kraju?

Dając życie blogowi oczami nNi, założyłam sobie, że nie będę na nim zahaczać o tematy polityczne, żeby nie musieć nurzać się w brudach, od których staram się stronić. Dziś jednak coś we mnie pękło i czuję, że muszę przemówić.

Po południu dotarła do nas z Gdańska tragiczna wiadomość o tym, że prezydent tego miasta, Paweł Adamowicz, nie przeżył wczorajszego ataku nożownika podczas 27. finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Jeszcze chyba nigdy żadna śmierć człowieka, którego nie znałam osobiście (zwłaszcza ze świata polityki) mną tak mocno nie wstrząsnęła. Przez większość dnia nie umiałam się pozbierać, tłumiąc łzy w pracy i zalewając się nimi zaraz po jej opuszczeniu.

1. Dlaczego to boli aż tak?

Każda informacja o jakiejkolwiek tragedii mnie głęboko smuci. Czemu jednak z tą tak niesamowicie trudno się pogodzić? Prawdopodobnie z powodu kontekstu. Młody fantastyczny, prężny polityk i  porządny człowiek, podczas wspierania najpiękniejszej i najbardziej pozytywnej imprezy w naszym kraju, jaką jest Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, ginie na scenie, dźgnięty nożem przez szaleńca, wykrzykującego polityczne brednie (z jego słów wyłania się taki obraz: ponieważ siedział jakoby niesłusznie w więzieniu, do którego wsadziła go Platforma Obywatelska, prezydent Gdańska musi teraz ponieść śmierć). I chyba ten kontrast między dobrem w czystej postaci, jakie od lat zasiewa w naszym kraju Jurek Owsiak – znienawidzony, o ironio, przez środowiska prawicowo-katolickie – i tym, że mamy (mieliśmy 😦 ) kilku naprawdę doskonałych prezydentów polskich miast (żeby choćby wspomnieć pierwszy z brzegu Słupsk) a plugastwem, jadem i żółcią tych z nas, którzy zostali zarażeni wirusem odcinającym umiejętność myślenia, jest najtrudniejszy.

2. Sprawa polityczna

Choć można usłyszeć i takie głosy, że wczorajsza tragedia nie jest sprawą polityczną, jednak bardzo trudno nie zauważyć, że jest bezpośrednią konsekwencją przyzwolenia (z politycznej góry) – czy też systematycznego przyzwalania od kilku lat – na publiczne okazywanie sobie pogardy, a nawet nienawiści. Coś, co jeszcze jakiś czas temu było uznawane za obyczajowość plebsu i pospólstwa, dziś jest obowiązującym na tzw. salonach standardem. Nad hordą ordynarnych, niewykształconych chuligańskich analfabetów rząd rozpościera parasol ochronny, traktując ich jak może nie do końca rozwinięte, ale jednak nieszkodliwe maskotki, podczas kiedy są niebezpiecznymi bandytami i tak właśnie powinni być traktowani (choćby w ramach przestrogi dla następnych, którzy też będą dla zabawy chcieli uczcić pamięć Hitlera w kraju, w którym zginęło przez niego kilka milionów ludzi, czy podpalić jakiś samochód podczas… narodowego święta).
Czy jednak mogę mieć pretensje do ludzi, których ego nieudolnie utkane z kilku ton kompleksów kilkukrotnie przewyższa ich IQ, że są u władzy? Nie mogę. Każdy ma przecież prawo do marzeń, nawet tych najbardziej odjechanych. Mam pretensje do ludzi, którzy im pozwolili te nierealne marzenia ziścić.
Nie podoba mi się koncepcja podziału Polaków na zwolenników tylko dwóch partii. Ponieważ żadna z nich nie spełnia moich oczekiwań, nie biorę w tej przepychance udziału. Obiektywnie jednak patrząc, nie umiem się zgodzić z tym, że wina – leżąca niewątpliwie po obydwu stronach – rozkłada się symetrycznie. Po jednej stronie są kłamstwa, chciwość oraz brak odwagi i zdecydowania w podejmowaniu decyzji dobrych dla kraju (czyli dosyć typowa lista politycznych przewinień), a po drugiej kłamstwa, chciwość i podejmowanie politycznych decyzji bez najmniejszej poprzedzającej je refleksji plus… prostactwo, niedouczenie i brak obycia, oczytania, wiedzy. Czyli takie polityczne disco-polo, które – jak pisałam w poprzednim tekście – wyczerpująco określa tylko jedno słowo: nieudolność. I o ile w muzyce może to co najwyżej śmieszyć czy irytować, na najwyższych szczeblach państwa – zasmuca i przeraża.
Jednak, gwoli ścisłości, obie te partie – zbyt zajęte w pewnym momencie sobą – mocno przyczyniły się do zmiany języka debaty publicznej na zdecydowanie bardziej agresywny i nienawistny.

3. Polska dla Polaków

Wierzę w to, że ciągle jakoś ewoluujemy i że nacjonalizm to także stan przejściowy. Skoro udało się nam zejść z drzewa, a potem zacząć poruszać w pozycji wyprostowanej na dwóch nogach, to jednym z kolejnych etapów będzie porzucenie prymitywnego przywiązania do geograficznego pochodzenia w czasach, w których granice są otwarte.
Zostałam wychowana w domu, w którym nie padało słowo „patriotyzm”. A jeśli padało, to niezmiernie rzadko. Jednak moi rodzice przez całe życie uczciwie, rzetelnie i ciężko pracowali na rzecz kultury tego kraju. Płacili podatki, nigdy – nawet tam, gdzie było to niebywale proste – nie dokonali najmniejszych nadużyć finansowych, co spotykało się z zupełnym niezrozumieniem ogółu (swego czasu modne przecież było odliczanie sobie od podatku kosztów np. benzyny użytej nie do celów służbowych, lecz prywatnych, „bo nikt tego nie sprawdzi” – dla rodziców taka postawa była właśnie niepatriotyczna i niegodna przyzwoitego człowieka). Tata stworzył pierwsze i jedyne takie Studio, w którym mogli rozwijać swój talent rewelacyjni polscy (i nie tylko!) kompozytorzy, m.in. Krzysztof Penderecki. Stąd pewnie model patriotyzmu zakładający wymachiwanie szabelką do mnie – pacyfistki – nie przemawia. Przepraszam, że trywializuję, bo z drugiej strony rzeczywiście wzrusza mnie walka o nieistniejącą na mapie Polskę pod zaborami. Jednak jesteśmy tamtym walczącym o nią z miłością i oddaniem ludziom winni zdecydowanie lepszy kraj.
Kocham język polski, kocham specyficzne polskie poczucie humoru (za którym tęsknię, kiedy się zasiedzę w Grecji), kocham część polskiej muzyki współczesnej, polską literaturę, malarstwo. Kocham różnorodność polskich gwar i dialektów, ostałe się jeszcze na wsiach i na cudownym Śląsku resztki polskiej gościnności. Kocham polską przyrodę, krajobrazy, surowe Tatry, dzikie Bieszczady czy zimny, nastrojowy Bałtyk. Kocham niesamowicie zachodni Poznań, nawet śmieszny w swojej prowincjonalności Kraków dość lubię. Jednak czuję się obywatelką najpierw świata, a potem Europy. Polskość jest we mnie, nie wyznaczają jej granice kraju, w którym (ciągle jeszcze) mieszkam.

4. Ile z tej tragedii wyniesiemy?

Przy każdej tragedii nasuwa się pytanie, na ile dojrzali (jako naród) jesteśmy i czy będziemy umieli potraktować ją jak lekcję, z której coś wyniesiemy. Nie chciałabym być złym prorokiem, ale doświadczenie podpowiada, że nie wyniesiemy z niej nic. Jedna partia zrzuci winę na drugą, druga na pierwszą. Oberwie się też z pewnością Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, pojawią się głosy, że zachowania szaleńca i kryminalisty nie wolno z polityką w ogóle wiązać. Nie będziemy słuchać argumentów drugiej strony, tych zresztą merytorycznych i wyważonych nie będzie wiele.
W kraju, w którym (przynajmniej statystycznie) większość ludzi wierzy w to, że można zostać świętym po śmierci, niestety mało kto dostrzega świętość (ale taką z ludzką twarzą, jakąś małą skazą, bez szukania cudów na siłę, zaglądania pod kołdrę czy do portfela i rozliczania z chodzenia lub niechodzenia do kościoła) bliźnich za życia. A tak pojętą świętość reprezentuje właśnie Jurek Owsiak. Robi mnóstwo dobrego, zapala do tego rzesze ludzi, w tym coraz młodsze pokolenia, a ataki, z którymi się spotyka osłabiają moją wiarę w ten naród. Skala obrzydliwości i zezwierzęcenia atakujących jest porażająca.
Wczorajsza tragedia, choć nie była prawdopodobnie wymierzona w samego Owsiaka czy WOŚP, jednak wpisała się w tę samą, przepraszam, ohydną z perspektywy dzisiejszych czasów starotestamentową retorykę oka za oko, podczas kiedy wspierany na scenie przez prezydenta Adamowicza Owsiak wielokrotnie udowadniał, że bliższa jest mu nowotestamentowa filozofia nadstawiania drugiego policzka i robienia swojego… czyli dobrego dla innych!
Paweł Adamowicz został zamordowany, biorąc udział w niewątpliwie i jednoznacznie najpiękniejszej polskiej akcji wszech czasów. Nie umiem wyrazić krzyczącej we mnie niezgody na to, co się stało…

Gdańsk jest szczodry, Gdańsk dzieli się dobrem, Gdańsk chce być miastem solidarności. Za to wszystko wam serdecznie dziękuję, bo – na ulicach, placach Gdańska – wrzucaliście pieniądze, byliście wolontariuszami. To jest cudowny czas dzielenia się dobrem. Jesteście kochani. Gdańsk jest najcudowniejszym miastem na świecie. Dziękuję wam!

– Piotr Adamowicz, ostatnie słowa przed śmiercią