Rewolucja jest Kobietą

fot. Marianna Patkowska/Bożena Szuj

artykuł z mojej e-gazety “Halny – wiatr zmian”

Feminizm zakłada oczywiście pełną równość płci przy zrozumieniu i akceptacji różnic między nimi. Równocześnie właśnie dlatego, że kobiety mają ciągle zdecydowanie trudniej od mężczyzn, potrafią się najefektywniej zmobilizować do walki o swoje prawa. Mężczyźni niczego nikomu nie muszą już udowadniać. Nas, kobiety, cechuje niewiarygodna determinacja, bo startujemy ze słabszej pozycji. Aktywność strajkowa i obserwowanie zaangażowania przedstawicieli obydwu płci uświadomiły mi, że najlepsze wsparcie, na jakie mogą sobie pozwolić mężczyźni, to nieprzeszkadzanie kobietom, sensowne branie udziału w burzy mózgów, służenie swoją często większą fizyczną siłą (np. w noszeniu rzeczy ciężkich) i zmywanie po obradujących kobietach naczyń (tu puszczam oczko do swojego nieocenionego, cudownego życiowego partnera). Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że bunt i rewolucja nie powstają z dobrobytu, lecz… poczucia braku. Obecny rząd uderza w kobiety, których nienawidzi i których się boi. Z tego powodu jest to nasza (kobieca) wojna. Żeby wygrać, musimy rozegrać ją na swoich zasadach. Każdy mądry mężczyzna to rozumie. Właśnie dlatego jednym z moich ulubionych strajkowych haseł jest tytułowe:

Rewolucja jest Kobietą!

– jedno z haseł Ogólnopolskiego Strajku Kobiet

Próba sił i granie pandemią, czyli kilka słów o naszych prawach

fot. Maciej Jonek/Tygodnik Podhalański

Trudno mi powiedzieć choć jedno złe słowo akurat o zakopiańskiej policji i straży miejskiej. Daleka też jestem od dehumanizowania wszystkich przedstawicieli służb mundurowych. Przyszły jednak czasy, w których trzeba zdawać sobie sprawę z tego, czyje polecenia ci – często dobrzy – ludzie wykonują i że już dawno nie ma to wiele wspólnego ze staniem na straży prawa. Jak jeszcze nigdy, ważne jest dziś, byśmy znali swoje prawa, mając pełną świadomość, że są one łamane, również przez ich strażników (którymi notabene bardzo sprawnie się zastrasza społeczeństwo).
Ze względu na koronawirusa, oczywiście powinno się nosić maseczki i trzymać się od siebie w rozsądnych odległościach (to drugie byłoby wskazane nawet bez koronawirusa). Jednak, żeby wprowadzić taki nakaz i miał on podstawę prawną, rząd musiałby wcześniej ogłosić stan nadzwyczajny, którego do tej pory nie ogłosił. Podobnie jest z tzw. zgromadzeniem spontanicznym, do którego każdy obywatel ma konstytucyjne prawo. Policja będzie nas celowo wprowadzać w błąd. Pamiętajmy więc, strajkując, żeby nie wdawać się z nią w żadne rozmowy (do tego musimy dostać wezwanie pisemne). Nie przyjmujmy też mandatów. Policjant ma zawsze prawo nas wylegitymować, my natomiast mamy prawo poznać wcześniej jego nazwisko i stopień. Dobrze też nagrywać każdą interakcję z policją telefonem od razu w trybie transmisji na portalach społecznościowych (w razie próby skonfiskowania komórki, mamy w sieci dowód na to, jak zajście wyglądało w rzeczywistości).
Poniżej wklejam planszę ze strony Ogólnopolskiego Strajku Kobiet – warto, klikając, zapoznać się z wpisem.

Ogólnopolski Strajk Kobiet

Cała Polska na Podhale

fot. Maciej Jonek/Tygodnik Podhalański

W miniony piątek w Zakopanem miała miejsce kolejna duża manifestacja Strajku Kobiet Podhale i Ogólnopolskiego Strajku Kobiet pod hasłem „Cała Polska na Podhale”. Odwiedziła nas sama Marta Lempart – inicjatorka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.
Jednym z podstawowych zarzutów przeciwników zakopiańskiego strajku był ten o inicjowanie go właśnie teraz, podczas pandemii. To nie tylko nie jest zły moment – to jedyny słuszny moment, bo jeśli ogłoszą nam kolejną kwarantannę, ofiary przemocy domowej po raz kolejny zostaną zamknięte w czterech ścianach ze swoimi oprawcami. I może się to dla nich skończyć tragicznie. Wychodzenie na ulice właśnie teraz, to krzyk rozpaczy.
Charyzmatyczna Marta Lempart wlała w nas ducha walki. Mówiła o odwadze, ale też o strachu; o tym, że ten jest naturalny i że łączy nas również pokonywanie go. Jednak – co jest moim drugim ulubionym strajkowym hasłem:

Solidarność naszą siłą!

– kolejne strajkowe hasło

Mówiła o tym, jak ważne są strajki właśnie w małych miastach (np. takich, jak mimo wszystko Zakopane). W piątek przyszło ponad 500 osób – to, co w wielkich metropoliach nazwiemy „garstką”, w małych miejscowościach (nierzadko będących bastionami partii obecnie rządzącej) jest sukcesem, przełomem, rewolucją! I – na co również zwróciła uwagę Lempart – skuteczniej wysuwa władzy dywanik spod nóg. Na to przecież, w swojej arogancji, nie była przygotowana.
Dosyć interesujące było to, że zarówno podczas poprzedniej manifestacji jak i tej – choć obydwie przebiegły bardzo pokojowo – wydarzył się podobny incydent: zakłócanie protestów (w pierwszej miało miejsce wyrwanie mikrofonu prowadzącej strajk, w drugiej – krzyczenie spod podestu) przez jedną wulgarną, agresywną i pijaną osobę. W obydwu przypadkach była to kobieta (choć nie ta sama). W miniony piątek Marta Lempart w mocny sposób wytknęła fotografom, których atencja skupiła się na awanturującej się pani, że „dają się sprowokować”. Kiedy padło krzywdzące porównanie fotografów do mediów TVP, nikt się już nie odważył robić zdjęć kobiecie, która została wyprowadzona przez policję. W pewnym sensie to dobrze, że ta – tak licznie przybyła z całego chyba województwa – mogła się zająć dla odmiany też czymś innym, niż tylko straszeniem młodzieży chcącej wziąć udział w strajku „konsekwencjami karnymi”. (Strach pomyśleć, ile osób odeszło z kwitkiem, zanim nie pojawiły się przed policyjnymi grupkami strajkowe anioły, uświadamiające młodzież, że nie ma się czego bać oraz że jest dla nich w razie czego wsparcie prawne.)

Gdzie głupia Rada, tam zwada

fot. Maciej Jonek/Tygodnik Podhalański

Piątkowa manifestacja miała miejsce przed Urzędem Miasta Zakopane. Dosyć rozczulające było wcześniejsze zmobilizowanie zakopiańskiej straży miejskiej do ochrony mienia urzędu i oddzielenie się od strajkujących kobiet barierkami. (Ponoć nikt nie zarzucał Strajkowi Kobiet Podhale działań agresywnych, a jedynie bano się ewentualnej kontrmanifestacji, ale po pierwsze na Strajku Kobiet Podhale było za dużo dziewczynek, żeby chłopcy z ONR-u mogli się poczuć swobodnie, a po drugie kościoły przecież nie popilnują się same!)
Miejsce strajku nie było przypadkowe, ponieważ podpisanie uchwały antyprzemocowej przez Radę Miasta Zakopane jest jednym z najważniejszych obecnie postulatów Strajku Kobiet Podhale. Uchwała antyprzemocowa, czyli konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, zwana również konwencją stambulską, to opracowana przez Radę Europy konwencja o ochronie praw człowieka. Jej głównym celem jest ochrona ofiar przemocy domowej. Została podpisana przez Polskę, co oznacza, że każda gmina jest zobligowana do jej przyjęcia. Zakopane od dziewięciu już lat systematycznie, nie podpisując jej, łamie prawo. Ani gratulacje Beaty Szydło, ani członków fundacji Ordo Iuris (nieopłacanych przez Kreml fundamentalistów) nie są w stanie tego zmienić nawet, jeśli uspokajają sumienie większości zakopiańskich radnych. Strajk Kobiet Podhale apeluje więc do tych radnych, którzy sprzeciwiają się podpisaniu uchwały antyprzemocowej, by zawrócili ze złej drogi. Na Zakopane zwrócone są oczy licznie przyjeżdżających turystów, o których miasto tak zabiega. To powinno mobilizować do pokazywania się w jak najlepszym świetle. Osobiście myślę, że przyznanie się do błędu pod względem wizerunkowym działa mocniej niż samo jego popełnienie (pierwsze na plus, drugie na minus). Wymaga jednak odwagi i zrozumienia, w czym błąd tkwił. Byłoby na pewno łatwiej, gdyby burmistrz miasta wziął w obecnych wydarzeniach bardziej aktywny udział niż w większości wydarzeń kulturalnych, jednak najwyraźniej jest jednymi i drugimi niezainteresowany w stopniu równym.
W wywiadzie, którego udzieliłam wraz z kilkoma koleżankami anonimowo (pod zmienionym imieniem) do jednej z gazet, zostałam zapytana, jaka jest moim zdaniem przyczyna tego, że dopiero po tylu latach niepodpisywania tej uchwały kobiety wyszły na ulicę. Co je wstrzymywało wcześniej, a co sprawiło, że teraz strajkują. Odpowiedziałam, że prawdopodobnie wkurzenie na zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej, które jest zbrodnią i uderza w nas wszystkie. Po czasie dopiero uświadomiłam sobie jeszcze jedną rzecz – najgłośniej słychać dziś głos osób, które, kiedy uchwała nie przeszła po raz pierwszy, miały od sześciu do dziesięciu lat! Nie buntowały się wtedy, bo były jeszcze dziećmi. Dziś jako młodzi, świadomi obywatele wyrażają jasno swoje stanowisko.
Gorąco polecam lekturę całego artykułu, bo wypowiada się w nim też osoba niepełnosprawna; mówi, jak wygląda realny brak wsparcia obecnego rządu wobec znacznie mniej chorych niż ci, do których rodzenia próbuje nas zmusić.

Moje ciało – moja sprawa
Moje dziecko – nasza sprawa

fot. Maciej Jonek/Tygodnik Podhalański

Jednym z pojawiających się już podczas wcześniejszych protestów dotyczących aborcji haseł jest:

Moje ciało – moja sprawa

– jedno z haseł protestów antyaborcyjnych

Chociaż jestem za całkowitą legalizacją aborcji (również tej na życzenie), rozumiem moralne wątpliwości dotyczące konstrukcji prawnej, która decyzję utrzymania przy życiu lub pozbawienia życia zdrowego płodu powierza wyłącznie matce. Nie oznacza to, że je podzielam, ale je rozumiem. Chciałabym zaznaczyć, że nie mam na myśli wątpliwości związanych z poddaniem się lub niepoddaniem aborcji (legalny dostęp do aborcji nie oznacza jej nakazu – to indywidualna, dramatyczna, szalenie trudna i przede wszystkim bardzo intymna decyzja). Piszę wyłącznie o ustanawianiu prawa, pamiętając równocześnie o tym, że niezależnie od tego, czy płód nazwiemy człowiekiem czy nie, do momentu narodzin nie posiada praw człowieka. Hasło moje ciało – moja sprawa odbieram jako deklarację, że płód jest wyłączną własnością matki, na co dowód stanowi jego całkowita zależność od matki w czasie prenatalnym i w stu procentach z nim się zgadzam.
Przyjmuję, że można mieć różne definicje rozwijającego się w kobiecie prenatalnego życia. Niezmiennie dziwi mnie natomiast brak konsekwencji w myśleniu. Obecny rząd trąbi o „ochronie życia poczętego” i tym, że to życie „nie należy do matki” (choć poza nią nie może istnieć), jednak już od momentu narodzenia każdą ochronę dziecka jako autonomicznego organizmu nazywa „atakiem na rodzinę”. Już samo demonizowanie w Polsce norweskiego urzędu do spraw dzieci Barnevernet dobitnie pokazuje, jak długa i ciężka droga nas czeka do zrozumienia, że dziecko nie jest własnością rodzica. Nie powstawałyby pełne oburzenia artykuły o tym, jakie to bezduszne, że powołany do tego urząd zainteresował się  przypadkowym wyrwaniem przez matkę trzylatkowi ręki ze stawu. Moje koleżanki nauczycielki z wpisu „To tylko klaps” zrozumiałyby być może trochę więcej niż tylko krótki i najmniej istotny fragment o sobie, a w szkołach nauczyciele podchodzący do dzieci poważnie nie stanowiliby dziwacznych wyjątków. Jedyną nadzieją dla tego upadającego kraju jest porządna, rzetelna edukacja. Również seksualna. I to akurat obecny rząd wie, biorąc pod uwagę, jak wielkich dokłada starań, by utrzymywać ją na jak najniższym poziomie. Głupim społeczeństwem najlepiej się steruje. Nawet, czego nie doświadczamy, mądrym przywódcom.

P.S. Na deser łączę jedną ze strajkowych piosenek – polską przeróbkę „Bella ciao” (w oryginale była to pieśń włoskich partyzantów antyfaszystowskich), której wykonawczynię mieliśmy przyjemność gościć i wysłuchać w Zakopanem.

Strajk Kobiet Podhale

Straszny wpis

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Ponieważ dziś jest Halloween, postanowiłam z tej okazji napisać kilka słów o tym, czego i dlaczego się boimy.

Halloween

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Przez całe dzieciństwo pod koniec października od mojej mocno już wtedy starszej cioci słyszałam wypowiadane z przekąsem uwagi na temat świętowania w polskich szkołach Halloween (najczęściej w formie długo wyczekiwanej dyskoteki), co było jej zdaniem kultywowaniem amerykańskiej kultury i w niezrozumiały dla mnie sposób kolidowało z piękną polską tradycją obchodzenia (dzień później) dnia Wszystkich Świętych. Warto więc wyjaśnić, że Halloween jest znacznie starsze od chrześcijaństwa i wywodzi się z tradycji celtyckiej, więc jest w równym stopniu niepolskie, co nieamerykańskie, chociaż w Stanach się rzeczywiście zadomowiło na dobre już od początku XX wieku. W Polsce nie  obchodzi się go bardzo hucznie, nadal jest to jednak czas, którym przede wszystkim ekscytują się dzieci. Kiedy pracowałam w szkole, miałam okazję przypomnieć sobie, jak silne emocje potrafi wzbudzić halloweenowa impreza.
Wszystkich Świętych, o czym już kiedyś pisałam, jest niewątpliwie moim ulubionym świętem w ogóle, ale chodzi w nim nie o zabawę, lecz zadumę i refleksję. Obie tradycje łączy natomiast jedna nadrzędna: kompletny brak gustu producentów wykorzystywanych doń gadżetów (zabawek i zniczy). Jedni i drudzy prześcigają się w projektowaniu coraz to brzydszych szkaradziejstw, na które – co nie przestaje mnie zdumiewać – mimo wszystko ciągle jest popyt. À propos wydaje mi się tu mój ukochany fragment recenzji pierwszej „Piły” z „Gazety Wyborczej” (cytuję z pamięci):

Krew leje się strumieniami, a tak naprawdę straszne jest tu jedynie aktorstwo.

– „Gazeta Wyborcza” recenzja filmu „Piła”

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Strach

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Są ludzie, którym odczuwanie lekkiego strachu sprawia przyjemność. Prawdopodobnie dlatego widziałam w kinie wszystkie siedem „Pił” (mimo że przytoczona recenzja jedynki była niesłychanie trafna) i – kiedy jestem sama – na ogół zasypiam na możliwie jak najbardziej wstrząsających dokumentach lub podcastach kryminalnych (o reżyserię swoich snów podejrzewając Quentina Tarantino).
Strach jest naturalną reakcją organizmu na zagrożenie z zewnątrz, więc pełni funkcję ostrzegawczą. Mam wrażenie, że u mnie jest to trochę zaburzone – niewielu rzeczy się boję, bo rzadko w realne zagrożenie wierzę. Za każdym razem muszę sprawdzić, czy ogień na pewno parzy. Zdrowy strach – ponieważ jego rolą jest poinformowanie nas o niebezpieczeństwie – ma na celu zmobilizowanie nas do konkretnego (przeciw)działania. Pławienie się w nim, do czego niektórzy ludzie mają niestety skłonności, może być bardzo destrukcyjne.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Lęk

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

O ile kwestia strachu jest dosyć prosta, o tyle sprawy się komplikują w przypadku lęku. (Strach jest mi raczej obcy – lęk znam niestety aż za dobrze.) Ten nie musi być racjonalny, bo nie wiąże się z realnym zagrożeniem, lecz zagrożeniem wyobrażonym. Nie cierpię chyba na arachnofobię, jednak na samą myśl o pająku (zwłaszcza dużym i włochatym) cała się wzdrygam. (W towarzystwie raczej już dziś zachowam przy pająku kamienną twarz, ale – mówiąc eufemistycznie –  spotkanie go nie jest sytuacją, w której lubię się znajdywać.) Jest mi całkowicie wszystko jedno, czy jego jad zagraża mojemu zdrowiu lub życiu, czy nie. Zdjęcia pięknych, puszystych lwów wzbudzają we mnie czułość, choć w bezpośrednim spotkaniu stanowiłyby przecież realne zagrożenie. To przykład, który z łatwością pewnie dotrze do większości ludzi. Nie trzeba mieć poważnych zaburzeń, by doświadczyć irracjonalnego lęku. Jednak już stany lękowe, zwłaszcza ich ostre stadia – ataki paniki, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne czy zespoły stresów (zespół ostrego stresu i zespół stresu pourazowego) to bardzo poważne dolegliwości, którymi trzeba się zająć, zgłaszając się po pomoc do specjalisty. Jeśli przestraszymy się czegoś, co jest dla nas realnie niebezpieczne, mamy poczucie adekwatności reakcji naszego organizmu. Jeśli jednak atakuje nas natrętna myśl (zaburzenia obsesyjno-kompulsywne), której nie umiemy zwalczyć na logikę, bo ta nie ma z nią niczego wspólnego, a równocześnie wpędza nas w jak najbardziej rzeczywisty stan ciężkiego roztrzęsienia, możemy odnieść wrażenie, że zwariowaliśmy. Rozdźwięk między racjonalnym odbiorem rzeczywistości a tym, co podpowiadają nam nasze emocje podczas stanów lękowych jest niesłychanie trudny i bolesny dla cierpiącego na tego typu zaburzenia.

Wszystkich, którym przydarzyło się coś takiego, zachęcam do wejścia na stronę Centrum Dobrej Terapii i przeczytania tego tekstu:

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Antidotum

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Nic oczywiście nie zastąpi terapii (i farmakologii, którą również można sobie pomóc), ale czasem zanim doczekamy się na umówioną wizytę u specjalisty, możemy potrzebować się uspokoić i wyciszyć (zwłaszcza w przypadku ostrych skurczów żołądka). Choć nigdy specjalnie nie wierzyłam w takie rzeczy, w momencie krytycznym naprawdę pomogły mi te dźwięki:

Pomogły mi też techniki medytacyjne – uświadomienie sobie, że jestem tu i teraz (siedzę, leżę, czuję pod sobą jakiś materiał, dobiegają mnie jakieś dźwięki, jakieś zapachy) i skupienie się na tym. Natrętnych myśli nie powinno się (jak zresztą żadnych myśli) blokować. Dobrze im pozwolić przepłynąć i uważnie je obserwować. One nie są nami. Niektóre myśli myślimy, natomiast wiele myśli nam się po prostu przydarza. To my dopiero nadajemy im wagę. Jeśli wzbudzają w nas paniczny lęk, warto się im przyjrzeć z zewnątrz. Bardzo polecam posłuchanie, co na ten temat ma do powiedzenia nauczyciel duchowy Eckhart Tolle.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Tchórzostwo

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Są sytuacje, za którymi, uczciwie mówiąc, nie przepadam (co trochę sobie czasem wyrzucam). Mianowicie takie, w których trzeba działać, bez względu na to, czy się boimy, czy nie. Strachy i lęki musimy sobie włożyć do worka na kapcie, bo świat nas wzywa, bo warto być przyzwoitym, itd.. Mam to prawdopodobnie po mamie; jeśli w moim otoczeniu komukolwiek dzieje się krzywda – interweniuję. Mogę w duchu kląć, że wydarza się to właśnie na moich oczach, a nie kiedy indziej, ale jeśli już jestem świadkiem czegoś złego, nie mogę nie reagować. Mam alergię na tchórzy i nigdy nie chciałabym dołączyć do ich smutnego grona. Przykre jest tylko to, że wracają czasy, w których ludzi zachowujących się w jedyny słuszny sposób znowu ktoś zaczyna straszyć więzieniem…

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę dziś wyjątkowo swoją autorską piosenkę (moje: muzyka, słowa, głos i realizacja nagrania).

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska