10 mężczyzn na 10 marca (kwiecień 2018 – marzec 2019)

Analogicznie do wpisu sprzed dwóch dni – „8 kobiet na 8 marca (kwiecień 2018 – marzec 2019)”, a także tego sprzed dokładnie roku – „10 mężczyzn na 10 marca”,  przedstawiam dziś, z okazji Dnia Mężczyzn, kolejną dziesiątkę panów, których twórczość i wrażliwość mocno na mnie wpłynęły w tym roku (od ubiegłorocznego święta do teraz).

Spis treści:

1. Piet Mondrian
2. Psubrat
3. Alexander McQueen
4. Michel Houellebecq
5. David Harrington
6. Krzysztof Penderecki
7. Yannis Kyriakides
8. Jurek Owsiak
9. Stromae
10. Janusz Korczak
11. Okoliczności śmierci Keitha Flinta

1. Piet Mondrian

Piet Mondrian jest jednym z tych artystów, którzy wywarli na moje życie ogromny wpływ bardzo wcześnie, co szczegółowo opisywałam TUTAJ.
W kwietniu ubiegłego roku, przy okazji wyjazdu do Hagi na występ Laurie Anderson, miałam ogromną przyjemność zobaczyć największą na świecie kolekcję prac tego artysty w Muzeum Miejskim Hagi (Gemeentemuseum Den Haag). Było to naprawdę wielkie i niesłychanie inspirujące przeżycie. Nie chciałabym się jednak powtarzać, więc tych, którzy jeszcze go nie czytali, zachęcam do lektury mojego sprawozdania z tej przygody: „Haga: wystawa prac Pieta Mondriana w Gemeentemuseum Den Haag ❤”
Bedankt, Piet!

2. Psubrat

Definicja słownikowa hasła „mężczyzna” brzmi:

osoba dorosła płci męskiej

– definicja słownikowa hasła „mężczyzna”

i choć z kolei w wyrazie „osoba” doszukać się można „jednostki ludzkiej”, ja jednak, skupiając się na tym, że „osoba” przede wszystkim posiada osobowość, postanowiłam umieścić w swoim zestawieniu zmarłego w czerwcu ubiegłego roku Psubrata – mojego pięknego zewnętrznie i wewnętrznie królika.
Nabyłam go rok po śmierci taty i bardzo szybko stał się integralną częścią naszej rodziny. Pokazał mi swój fascynujący króliczy świat, a jego odejście (choć żył zaskakująco, jak na królika, długo, bo aż dwanaście lat!) było dla mnie ciosem.
Życia bez niego musiałam się na nowo nauczyć, ale trochę mi w tym pomogło napisanie o nim kilku słów zaraz po jego śmierci (zachęcam do lektury wpisu „Psubrat we wspomnieniach”).
🥕
🥕🥕, 🥕🥕!

3. Alexander McQueen

Alexandra McQueena – projektanta, wizjonera, geniusza – znałam jako autora nieprawdopodobnych, ujmujących kreacji, jednak niewiele wiedziałam o jego życiu. W lipcu ubiegłego roku na polskie ekrany wszedł poruszający dokument „McQueen”, który wywarł na mnie ogromne wrażenie (pozostaję pod nim zresztą do teraz). Przedstawił bardzo chyba wiernie sylwetkę tego niesamowitego, skomplikowanego i złożonego człowieka. Człowieka, w którym kotłowało się mnóstwo emocji. Człowieka, który dźwigał ogromny ciężar własnej przytłaczającej wielkości. (O filmie pisałam szerzej TUTAJ.)
Thank you, Alex!

4. Michel Houellebecq

Michela Houellebecq’a pokochałam i czytałam już wiele lat temu, jednak chęć zrecenzowania w sierpniu ubiegłego roku na blogu jednej z jego ważniejszych dla mnie książek, „Uległości”, zmusiła mnie do przypomnienia sobie, czym mnie już dawno temu zauroczył i pod tym urokiem pozostałam na dłuższy czas.
Aktualność tej książki właśnie teraz, przy obecnej sytuacji politycznej (nie tylko zresztą w Polsce niestety) poraża i przeraża, ale równocześnie zmusza do refleksji nad tym, jak jesteśmy, jako ludzie, skonstruowani. Przynosi więc, paradoksalnie, też jakiś rodzaj ukojenia, bo Houellebecq, mając niesamowity dar obserwacji, stawia bardzo trafną diagnozę.
Pisząc swoją recenzję „Uległości” Michela Houellebecq’a, udało mi się też dotrzeć do Beaty Geppert – tłumaczki książek Houellebecq’a. Miałam wielki zaszczyt i przyjemność skonsultować z nią kilka kwestii i porozmawiać chwilę z kimś, na kogo ten niesamowity pisarz wpłynął równie mocno jak na mnie.
Merci, Michel!

5. David Harrington

Kronos Quartet jest jednym z najlepszych kwartetów smyczkowych na świecie, wielkim więc wydarzeniem (nie tylko dla mnie osobiście, ale przede wszystkim dla tego miasta) był jego koncert w Zakopanem, inaugurujący jubileuszową edycję X Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Kameralnej „Muzyka na Szczytach” (2018). Pierwszy skrzypek, David Harrington, zupełnie mnie zauroczył swoją delikatnością i wrażliwością już na pierwszym z nim spotkaniu w ramach Klubu Rozmów na Szczytach. Potem, po wspaniałym koncercie, miałam przyjemność pójść za kulisy pogratulować zespołowi i spotkałam się z olbrzymią serdecznością wszystkich jego członków. Udało mi się zapytać Davida Harringtona, który doskonale pamiętał mojego tatę, o współpracę z Laurie Anderson, z którą nagrali przepiękna płytę „Landfall”. Szerzej opisałam to spotkanie w tekstach: „Kronosi w Zakopanem!” oraz „Landfall”.
Thank you, David!

6. Krzysztof Penderecki

W ubiegłym roku Krzysztof Penderecki kończył 85 lat, z której to okazji w całej Polsce odbywały się uroczyste obchody tego jubileuszu w formie wielu wspaniałych koncertów. Przez większość swojego życia miałam pewien rozdźwięk między dwoma obliczami tego kompozytora. Z jednej strony pamiętałam go jako często bywającego u nas w moim dzieciństwie przyjaciela taty, fantastycznego kompozytora m.in. wybitnej muzyki elektroakustycznej i przemiłego człowieka z ogromnym dystansem do siebie i poczuciem humoru. Z drugiej zaś ten sam człowiek nieco później znacząco i w dosyć brutalny sposób odciął się od swojego macierzystego środowiska „Warszawskiej Jesieni”, z kolei na krakowskich koncertach będąc traktowanym przez publiczność z takim namaszczeniem, że kiedy śmiałam, klaszcząc, nie wstać (bo owacjami na stojąco nie zwykłam szastać), obdarowywano mnie zewsząd złowrogimi spojrzeniami. Popełnił też koncert fortepianowy „Zmartwychwstanie”, mający swoją polską premierę właśnie podczas WJ w 2002 roku i byłam w tej grupie słuchaczy, którzy opuścili w jego trakcie salę Filharmonii Narodowej, nie mogąc znieść pompatyczności nowej estetyki tego twórcy.
Jednak tegoroczna, wspominana już wyżej, edycja festiwalu „Muzyka na Szczytach”, również dosyć mocno skoncentrowana na ubiegłorocznym jubileuszu kompozytora, ukazała mi jeszcze jedną twarz Krzysztofa Pendereckiego. Twarz, której albo nie znałam, albo do której odkrycia musiałam dojrzeć – twarz niepodważalnego geniusza, który może i umie wszystko. Dopiero podczas tego festiwalu (we wrześniu 2018) miałam ogromną przyjemność zobaczyć perłę polskiej kinematografii, mianowicie „Rękopis znaleziony w Saragossie” Wojciecha Jerzego Hasa i zachwyciłam się doskonałą, odważną, świeżą i zupełnie ponadczasową muzyką Pendereckiego (zrealizowaną zresztą częściowo w studiu taty). O geniuszu jednak zapewnił mnie cały festiwal i poznanie w tak krótkim czasie bardzo wielu jego zupełnie od siebie różnych utworów, ukazujących niespotykane możliwości warsztatowe. Zobaczyłam twarz wielkiego kompozytora, który ma niesłychaną lekkość tworzenia i sprawia wrażenie, że się tym bawi. (Choć w dalszym ciągu wysłuchanie fragmentu „Zmartwychwstania” tylko raz, w zupełności mi wystarczy.)
Panie Krzysztofie, dziękuję!

P.S. Gorąco zachęcam do lektury mojej recenzji całej ubiegłorocznej „Muzyki na Szczytach”.

7. Yannis Kyriakides

Ten zjawiskowy grecki kompozytor, od lat mieszkający w Holandii, oczarował mnie już sześć lat temu swoim utworem „Telegraphic”, o czym bardziej szczegółowo pisałam zarówno w recenzji jego pięknej płyty „Antichamber”, jak i we wpisie o Psubracie, który wyraźnie na wspomniany wyżej utwór Kyriakidesa reagował.
W tym roku (od ostatniego Dnia Mężczyzn) najpierw z powodu śmierci mojego króliczka i opisywania go na blogu, a potem z powodu niewiarygodnej zaobserwowanej przeze mnie reakcji dzieci, które uczę na „Telegraphic”, odświeżyłam sobie tę kompozycję i zanurzyłam się w niej znowu na dłuższy czas. Artysta pozwolił mi zauważyć, że dziewięcio- i dziesięcioletnie dzieci odbierają muzykę w zupełnie inny sposób, niż dorośli. Puściłam im zresztą ten utwór w ramach eksperymentu, bo spodobały im się bardzo dźwięki alfabetu Morse’a, o którym mówiliśmy na języku polskim. Pomyślałam, że skoro to na nie oddziałuje, to istnieje jakieś prawdopodobieństwo, że podobnie przyjmą też „Telegraphic”. Rzeczywistość przerosła jednak moje najśmielsze oczekiwania, bo dzieci – pozbawione jeszcze myślenia schematycznego – absolutnie się w nim zakochały i potem na każdej lekcji dopytywały,

czy jeszcze im puszczę morsową piosenkę?

– pytania moich dzieci na lekcjach polskiego

Wzruszył mnie też mały chłopczyk, który wlepił we mnie swoje ogromne ślepka i niemal płacząc, stwierdził:

to jest takie przepiękne…

– reakcja dziesięciolatka na „Telegraphic” Kyriakidesa

I miał rację, bo to naprawdę wyjątkowy utwór…
Σας ευχαριστώ, Γιάννη!

8. Jurek Owsiak

Są takie osoby, które tak nas przyzwyczaiły do niekończących się pokładów energii, czynienia dobra wbrew wszelkim przeciwnościom, niegasnącego optymizmu i rozmachu, że przestajemy je w ogóle postrzegać jak zwykłych ludzi, którzy mimo wszystko mają przecież swoje ograniczenia, słabości, wytrzymałość i może przesunięte, ale jednak granice odporności.
Złapałam się na niebezpieczeństwie podobnego myślenia po tragicznej śmierci prezydenta Gdańska – Pawła Adamowicza, kiedy po raz pierwszy w życiu zobaczyłam tak przybitego i poddającego się Jurka Owsiaka – nasz narodowy skarb. Doszło do mnie z jakim ogromem hejtu, pomówień i wylewanych na siebie pomyj musi się codziennie zmierzać, a śmierć przyjaciela spowodowała, że coś w nim pękło. Dbajmy o ludzi, którzy są dla nas tak ważni i tak nam potrzebni, jeśli rzeczywiście chcemy, żeby zwyciężyło dobro.
Jurku, dziękuję!

9. Stromae

Stromae zachwycił mnie wszystkim! Swoją kreacją, nieoczywistością, głosem, oryginalnością i kipiącym z niego artyzmem. Jego piosenki przez dłuższy czas stanowiły ścieżkę dźwiękową dla mojego codziennego życia. Więcej na temat tej fascynacji napisałam w tekście „Stromae – Jacques Brel muzyki tanecznej”.
Stromae, merci!

10. Janusz Korczak

Kiedy we wrześniu ubiegłego roku przychodziłam, z drżeniem, na swoje pierwsze w życiu lekcje w szkole podstawowej, nie bardzo wiedziałam co myśleć, czego się spodziewać. Nie miałam dotąd właściwie żadnego kontaktu z dziećmi w takim wieku (9 – 12) i zakładałam, że prawdopodobnie nie znajdziemy wspólnego języka. A raczej bałam się, że nie zostanę przez dzieci zaakceptowana. Tydzień później… zakochałam się we wszystkich swoich dzieciach i w pracy, którą właśnie rozpoczęłam. Choć całą sobą nie znoszę instytucji szkoły, nie bardzo solidaryzuję się z grupą społeczną, jaką stanowią nauczyciele, a własną podstawówkę wspominam jak najgorszy koszmar, jednak współpraca z dziećmi, uczenie się od nich, dawanie im najlepszej części siebie i dostawanie w zamian niesamowitej dawki pozytywnej energii (o dowodach miłości i oddania nie wspominając) jest jedną z najpiękniejszych przygód, jaka mi się przytrafiła.
Do tej pory nie jestem zbyt biegła w dzienniku (który, gdyby szatan istniał, byłby z pewnością jego wymysłem), nie mam wrodzonej łatwości w socjalizowaniu się z resztą pedagogicznego ciała, popełniam prawdopodobnie mnóstwo dydaktycznych błędów, jednak odkryłam też w sobie dar, o którego istnieniu nie wiedziałam – intuicję, która mnie jeszcze nigdy nie zawiodła, jak obchodzić się z dziećmi.
Szokująca była dla mnie niedawna lektura „Myśli” Janusza Korczaka, który niemal wiek temu sformułował wszystko to, co gdzieś we mnie w środku jest (nie wiem skąd) i wg czego intuicyjnie postępuję. W momentach zwątpienia cudownie znaleźć oparcie w kimś tak wspaniałym i pięknym!
Panie Januszu, dziękuję!

11. Okoliczności śmierci Keitha Flinta

Rok temu z okazji Dnia Mężczyzn opisywałam tragicznie zmarłego kilka dni temu Keitha Flinta. Ciągle bardzo trudno mi się pogodzić z jego przedwczesną śmiercią. Znane są już natomiast jej okoliczności – Keith Flint powiesił się, nie mogąc sobie poradzić z odejściem żony. Jest to jedna z najbardziej romantycznych i równocześnie tragicznych historii, jakie słyszałam. Keith poznał Mayumi Kai, japońską DJ-kę, w 2006 roku. Para zakochała się w sobie od pierwszego wejrzenia i po zaledwie kilku miesiącach wzięła ślub, od czego bardziej szokujące jest to, że przez pierwsze trzy miesiące tego małżeństwa nie umieli się ze sobą porozumieć, ponieważ Mayumi nie mówiła po angielsku, a Keith po japońsku. Bariera językowa nie była dla nich jednak problemem, szybko zresztą została pokonana, a związek przetrwał 12 lat. Flint wielokrotnie wspominał w wywiadach o tym, że to małżeństwo uratowało go od życia na haju, pomogło znaleźć prawdziwe szczęście i uwolnić się od nałogów. Definitywnie skończył z alkoholem i używkami już 10 lat temu. Para kupiła XV-wieczną angielską posiadłość i prowadziła sielskie, spokojne życie.
Rozwód i naciski byłej żony na sprzedaż posiadłości podobno załamały Keitha do tego stopnia, że nie potrafił się zmierzyć z trudną rzeczywistością. A nam wszystkim – fanom, entuzjastom – bardzo trudno się zmierzyć z rzeczywistością bez niego…

🌻🌻🌻Wszystkim Panom składam najserdecznNiejsze życzenia z okazji Dnia Mężczyzn, do których dołączam przepiękną piosenek z Kabaretu Starszych Panów – „O, Romeo” w poruszającym wykonaniu Kaliny Jędrusik.🌻🌻🌻

„Landfall” Laurie Anderson

fot. Marianna Patkowska

płyta z autografami członków Kronos Quartet: “For Marianna with warmest wishes” 😉

wytwórnia: Nonesuch Records
rok wydania: 2018

Kiedy kilka miesięcy temu udałam się do EMPIK-u, nabyć najnowsze dzieło Laurie Anderson, trochę zaskoczona wysoką ceną, zapytałam (myśląc, że może jest też do niej dołączona jakaś część wideo):

– Czy na tej płycie jest tylko muzyka?
Na co pan sprzedawca odparł:
– Nie, jest jeszcze Kronos.

– dialog w EMPIK-u

Co prawda oprócz muzyki – pomijając Kronosów, rzecz jasna – żadnego dodatku wideo się nie doszukałam, jednak „Landfall” jest zdecydowanie krążkiem wartym każdych pieniędzy.
O tej przepięknej płycie wspominałam już niejednokrotnie na blogu, nigdy jednak nie poświęciłam jej odrębnego wpisu, co nadrabiam teraz, bogatsza o spotkanie z członkami Kronos Quartet. Przede wszystkim została wydana równolegle z uzupełniającą ją książką „All the things i lost in the flood”. Dotyka tej samej tematyki – huraganu Sandy szalejącego w 2012 roku, skutkiem którego Laurie Anderson straciła dorobek całego życia (jej piwnica została zalana ogromną falą powodziową, doszczętnie niszczącą obrazy, rzeźby, komputery, materiały muzyczne, instrumenty i książki artystki). Na temat niesamowitego podejścia artystki do swojej osobistej tragedii pisałam szerzej w recenzji „All the things i lost in the flood”, więc dziś skupię się przede wszystkim na warstwie muzycznej „Landfall”.
Kiedy w 2012 roku, David Harrington (założyciel i pierwszy skrzypek Kronosów) zaproponował Laurie Anderson napisanie huraganowej suity na kwartet i głos, Laurie była przerażona. Mimo że jest świetną skrzypaczką i doskonale zna możliwości swojego instrumentu, jednak nie była do pomysłu napisania utworu na kwartet do końca przekonana.

Parę razy próbowałam orkiestracji, co było katastrofalne. Fagoty grały to, co powinny grać wiolonczele, wszyscy byli w złym rejestrze. To był chaos. Orkiestracja jest formą sztuki, o której wiedziałam, że nigdy jej nie opanuję.

– Laurie Anderson

Harrington pozostał jednak niewzruszony i jako człowiek niewiarygodnie uparty i dążący do obranych przez siebie przepięknych muzycznych celów, postawił na szczęście na swoim. Suita już w 2013 roku została wykonana przez muzyków publicznie, a rok później dokonano nagrania (choć oficjalnie płytę wydano dopiero w 2018 roku).
Jest bardzo melancholijna i – choć styl Anderson jest oczywiście mocno wyczuwalny – bardzo różni się od wszystkich poprzednich krążków artystki. Muszę przyznać szczerze, że nie była to dla mnie miłość od pierwszego wysłuchania. Od kilku lat jestem wyznawcą innego dzieła Laurie – „Homeland”, do tego „Landfall” dołączył do mojej płytoteki w dosyć intensywnym dla mnie zawodowo momencie, a płyta niewątpliwie wymaga skupienia i wysłuchania w całości. Dlatego podejść robiłam kilka, aż w końcu mogłam z nią wreszcie pobyć sam na sam podczas długiej podróży do Hagi na koncert artystki i wtedy, po kilkukrotnym wysłuchaniu, byłam już zupełnie kupiona, urzeczona i zafascynowana wielkością tej muzyki. Przede wszystkim jej prostotą i jakąś taką nienachalną podniosłością. Kwartet brzmi tu znakomicie i jest bardzo tylko nieznacznie przetwarzany, od czasu do czasu mieszając się z subtelną elektroniką. Wszystko się cudownie splata i przenika. Kojący, tym razem dosyć smutny głos Laurie z jednej strony uzależnia, a z drugiej – mocno porusza.
Od czasu wyjazdu do Hagi, wysłuchałam „Landfall” już chyba trzycyfrową liczbę razy i nadal mi się nie nudzi. Jest to krążek zdecydowanie magiczny i wyjątkowy.
Kiedy podczas niedawno odbywającego się tu Klubu Rozmów na Szczytach w ramach festiwalu „Muzyka na szczytach” zobaczyłam i usłyszałam Davida Harringtona po raz pierwszy, od razu zrozumiałam jak znakomite porozumienie z Laurie Anderson musi mieć. Wydał mi się niemal jej męskim odpowiednikiem – cudownie delikatny, wrażliwy, o ogromnej wiedzy, przepięknie posługujący się językiem. Miałam, po koncercie Kronosów w Zakopanem, ogromny zaszczyt i przyjemność zapytać go osobiście o jedną, intrygującą mnie rzecz:

Marianna Patkowska: Dlaczego zaprosił pan do współpracy właśnie Laurie Anderson? 

David Harrington: Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem na żywo koncert Laurie Anderson, od razu wiedziałem, że musimy z nią coś stworzyć i nagrać. To było… trzydzieści lat temu, w 1988 roku. Tak więc wybór Laurie był dla mnie oczywisty, bo urzekła mnie absolutnie wszystkim, jednak na sprzyjające okoliczności musieliśmy trochę poczekać.

Tak na marginesie, trzydzieści lat to ⅔ istnienia tego zespołu. Wszyscy członkowie, którym dałam tę płytę do podpisania i którym uścisnęłam dłoń, dziękując za piękne przeżycia, których mi dostarczyli, z ogromną czcią i szacunkiem wypowiadali się o Laurie Anderson, wspominając wspólne nagrywanie. Każdy z nich mówił, że jest niesamowitą, cudowną osobą i że praca nad tą płytą przyniosła im mnóstwo radości. To było naprawdę wzruszające usłyszeć, jak pięknie o tym mówili, z jak żywymi emocjami.
Wśród muzyków jazzowych pokutuje przekonanie, że im bardziej oni sami się cieszą ze swojego wykonania, tym mniej się z niego cieszą słuchacze. Na szczęście w najmniejszym nawet stopniu nie przekłada się to na zadowolenie Kronosów z płyty „Landfall” 😉

Spis utworów:

  1. CNN Predicts a Monster Storm
  2. Wind Whistles Through the Dark City
  3. The Water Rises
  4. Our Street Is a Black River
  5. Galaxies
  6. Darkness Falls
  7. Dreams
  8. Dreams Translated
  9. The Dark Side
  10. Built You a Mountain
  11. The Electricity Goes out and We Move to a Hotel
  12. We Learn to Speak Yet Another Language
  13. Dawn of the World
  14. The Wind Lifted the Boats and Left Them on the Highway
  15. It Twisted the Street Signs
  16. Then It Receded
  17. The Nineteen Stars of Heaven
  18. Nothing Left but Their Names
  19. All the Extinct Animals
  20. Galaxies II
  21. Never What You Think It Will Be
  22. Thunder Continues in the Aftermath
  23. We Blame Each Other for Losing the Way
  24. Another Long Evening
  25. Riding Bicycles Through the Muddy Streets
  26. Helicopters Hang Over Downtown
  27. We Head Out
  28. Everything Is Floating
  29. Gongs and Bells Sing
  30. Old Motors and Helicopters