„Pomóż dziecku mniej myśleć; o wrażliwych dzieciach, które za bardzo się przejmują” Christel Petitcollin

fot. Bożena Szuj

tłumaczenie: Natalia Wiśniewska
wydawnictwo: Feeria
rok wydania: 2019
oryginalny tytuł: Mon enfant pense trop: Comment l’accompagner dans sa surefficienceo

Kiedy już wydawało mi się, że przeczytałam wszystkie książki Christel Petitcollin na temat nadwydajności mentalnej (nazywanej też prawopółkulowością, ponadprzeciętną zdolnością czy wysoką wrażliwością), przypomniałam sobie, że jest jeszcze jedna pozycja z tej serii – chronologicznie przedostatnia, ale pominięta przeze mnie – „Pomóż dziecku mniej myśleć; o wrażliwych dzieciach, które za bardzo się przejmują”. Pomyślałam, że jest skierowana do rodziców nadwydajnych dzieci, więc nie jestem jej adresatem. Był to błąd, z którego miałam szybko zdać sobie sprawę.

fot. Bożena Szuj

🍀 Od dziecka

fot. Bożena Szuj

Jak wiadomo, wszystkie nasze najgłębsze traumy, problemy z socjalizowaniem się czy wręcz zaburzenia na ogół mają swój początek w bardzo wczesnym dzieciństwie. Książkę Petitcollin można więc traktować nie tylko jak praktyczny poradnik dla rodziców i opiekunów dzieci nadwydajnych (którym niewątpliwie jest), ale też jak doskonałe uzupełnienie dwóch pierwszych książek z serii, czyli „Jak mniej myśleć; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych” oraz „Jak lepiej myśleć; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych”. W końcu dorośli nadwydajni byli kiedyś nadwydajnymi dziećmi i wrócenie pamięcią do tego czasu, zwłaszcza do trudnych momentów, pomoże nam wiele w głowie uporządkować. W dzieciństwie wszystko się nie tylko zaczyna, ale też kształtuje. Nie wiem nic o wychowywaniu prawopółkulowych dzieci. Wiem natomiast wszystko o byciu prawopółkulowym dzieckiem. No, „wiem” w praktyce, bo wiedzę teoretyczną zdobyłam dopiero podczas lektury omawianej książki.

fot. Bożena Szuj

🍀 Nadwydajność – co to takiego?

fot. Bożena Szuj

We wszystkich pozostałych recenzjach książek Petitcollin podejmuję próbę odpowiedzi na pytanie czym jest nadwydajność mentalna. Te książki również dosyć obszernie i w szerzej zarysowanym kontekście na to pytanie odpowiadają. Równocześnie ciągle z tym terminem (funkcjonującym w mainstreamie jako wysoka wrażliwość) jest pewien problem, gdyż nie jest to kategoria medyczna. Nie funkcjonuje jako zbadana, opisana i sklasyfikowana jednostka ani w psychiatrii, ani w psychologii. Z tym, że – choć wielu uważa ten fakt za argument popierający tezę, że „wysoka wrażliwość nie istnieje” – nie może funkcjonować, bo nie jest ani chorobą, ani zaburzeniem. Stanowi pewien zbiór cech związany z „innym okablowaniem mózgu”, czyli specyficzną neurologiczną urodą zainteresowanych.

Udało nam się też z terapeutką (prawie) rozwikłać zagadkę wysokiej wrażliwości. Choć nie jest to termin medyczny i ciągle budzi sporo kontrowersji, jednak łączy w sobie wiele cech mieszczących się w skalach: psychastenii, paranoi i schizofrenii, w których uzyskałam najwyższe wyniki. Część z nich terapeutka opisała też jako charakterystyczne dla artystów.

– pisałam w tekście „Obsesyjno-kompulsywnie”, wspominając swój test osobowości

Zdania i wśród laików, i wśród specjalistów na ten temat są oczywiście podzielone, natomiast najprostszym testem jest przeczytanie pierwszej książki z serii, czyli „Jak mniej myśleć; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych”. Prawopółkulowcy oddychają z ulgą podczas lektury, wiedząc, że to książka o nich. Że nie są z kosmosu, nie mają niezdiagnozowanego ADHD, zespołu Aspergera czy wręcz autyzmu. Mają pewną inność, z którą nie tylko można żyć, ale z której można też czerpać wiele dobrego. Warto jednak zrozumieć, jak widzi świat reszta, czyli normalnie myślący/lewopółkulowcy, by umieć się efektywniej komunikować ze światem. Tego we wszystkich książkach z ogromną empatią i cierpliwością uczy nas autorka.

fot. Bożena Szuj

🍀 Nadwydajni i nienadwydajni
rodzice nadwydajnych dzieci

fot. Bożena Szuj

Jako nadwydajne dziecko dwojga nadwydajnych rodziców (i jako nadwydajny potencjalny rodzic potencjalnie nadwydajnego dziecka) żywiłam w sobie przekonanie, że niezrozumienie nadwydajności swojego dziecka ma źródło w niezrozumieniu swojej własnej nadwydajności. I po części tak faktycznie jest. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że niektórym nadwydajnym dorosłym tak bardzo może ciążyć ich własna odmienność (a przede wszystkim nieumiejętność dostosowania się do tego, czego świat – a więc normalnie myśląca większość – od nich oczekuje), że całą tę niechęć i frustrację przelewają na swoje nadwydajne dzieci. Była to dla mnie informacja wstrząsająca, uświadamiająca mi, że wychowywanie nadwydajnego dziecka jest gigantycznym wyzwaniem nie tylko dla nienadwydajnego rodzica, ale może nim być też dla rodzica, który teoretycznie powinien takie dziecko rozumieć znacznie lepiej, torując mu (poprzez własne doświadczenie) drogę.
Choć książka dotyka bardzo konkretnego zagadnienia, jest w niej jednak pewna cudowna uniwersalność. Nie trzeba bowiem ani opiekować się wysoko wrażliwym dzieckiem, ani samemu być prawopółkulowcem, żeby lektura rozszerzyła nasze horyzonty i zwyczajnie pokazała nam inną, być może zaskakującą perspektywę. Jeśli zaś rzecz się tyczy nauczycieli, pedagogów i wszystkich, którzy zajmują się zawodowo pracą z dziećmi, jest to dla nich lektura absolutnie obowiązkowa, bo prędzej czy później będą się musieli zmierzyć z opisanymi w książce problemami!

fot. Bożena Szuj

Przeczytaj też moje recenzje inNych książek tej autorki:

fot. Marianna Patkowska

Jeśli podoba Ci się, jak piszę, i chcesz mnie docenić,
kliknij w poniższą ikonkę i postaw mi, proszę, wirtualną kawę ☕️

Postaw mi kawę na buycoffee.to

fot. Marianna Patkowska

„Jak mniej się męczyć w zwyczajnym świecie; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych” Christel Petitcollin

fot. Bożena Szuj

tłumaczenie: Łukasz Musiał
wydawnictwo: Feeria
rok wydania: 2021
oryginalny tytuł: J’ai pas les codes! Comprendre enfin le monde qui nous entoure

Dostawanie książek Christel Petitcollin o nadwydajności mentalnej (lub też wysokiej wrażliwości) z okazji imienin oraz urodzin powoli zaczęło stawać się u mnie nową świecką tradycją. Tym razem upatrzyłam sobie w księgarni tuż przed swoimi urodzinami najnowsze dzieło tej autorki zatytułowane „Jak mniej się męczyć w zwyczajnym świecie” i… po prostu zażyczyłam je sobie od Partnera.
Christel Petitcollin jest dla mnie już od kilku lat jak przyjaciółka, która najlepiej rozumie, nie ocenia i nie doradza. Z którą można od czasu do czasu usiąść wygodnie na kanapie z trunkiem alkoholowym lub niealkoholowym i porozmawiać o wszystkim. Przyjaciółka, która trochę matkuje oraz dużo lepiej ogarnia mnie rozumem (i praktyką terapeutyczną) niż ja sama. Przyjaciółka, do której mogę się przytulić i poczuć bezpiecznie; przed którą nie muszę się z niczego tłumaczyć.
Przyjaźń jest jednak zawsze pewnym wyzwaniem i prędzej czy później przychodzi moment, w którym zaczyna nas zwyczajnie irytować, że przy wszystkich swoich niezaprzeczalnych zaletach przyjaciółka kładzie swoją torebkę na naszym stole, notorycznie się spóźnia, czy woli koty od psów. Dla mnie ten moment w mojej jednostronnej relacji z Christel Petitcollin przyszedł na początku lektury książki „Jak mniej się męczyć w zwyczajnym świecie; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych”. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że byłam w bardzo specyficznym momencie swojego życia – tuż po przemocy, której padłam ofiarą w krakowskim szpitalu, dochodziłam do siebie, koiłam nerwy i łapałam się wszystkiego, co mogło dać mi chociaż ułudę normalności i spokoju. To z pewnością wywindowało moje oczekiwania wobec tej książki. (Choć, żeby była jasność – ona nie jest, przynajmniej językowo, gorsza od pozostałych z tej serii.) Tymczasem najpierw autorka spuściła bombę w postaci informacji, że… sama również jest osobą nadwydajną mentalnie, a potem pokusiła się o kilka stwierdzeń (być może skrótów myślowych), które mnie zaniepokoiły. Ale po kolei.
Petitcollin wyjaśniła, że było dla niej oczywiste, że domyślimy się, że rozumie nas tak dobrze właśnie dlatego, że jest jedną z nas. Jednak wielu czytelników – o czym napisała w tej książce – było wręcz zdruzgotanych faktem, że i ona jest prawopółkulowcem, bo oznacza to, że nasze wyobrażenie (tak, moje też), że jakiś empatyczny neurotypowy terapeuta z czułością zajął się naturą naszych neuroatypowych mózgów legło właśnie w gruzach. Naszą neurologiczną urodą zajmujemy się wyłącznie my sami, różnice między neurotypowym a neuroatypowym światem chcemy zgłębiać tylko my, a choć wszyscy wiemy jak ważny jest dialog, otwartość i umiejętność pójścia na kompromis, w sytuacji prawopółkulowości to my musimy zrozumieć lewopółkulowy świat i nauczyć się w nim jakoś funkcjonować. On nami w najmniejszym nawet stopniu zainteresowany nie jest. (Taką przynajmniej wizję przedstawia nam autorka.) Ta informacja przy ciągłym wylizywaniu ran zadanych mi przez panią kierownik krakowskiego OLZON-u to było dla mnie trochę za dużo. Oczywiście – z właściwą dla nadwydajnych skłonnością do nadinterpretowywania faktów – szybko wyciągnęłam z tego wniosek, że jesteśmy niesłyszalni, irytujący dla bliźnich oraz musimy się godzić na całe zło, które się nam przydarza. (Wielką przesadą było towarzyszące mi wtedy przekonanie, że na opisywanym oddziale spotkałam się z „niemiłą normalnie myślącą osobą” – spotkałam się z podłym, przemocowym manipulatorem, który – jak wiemy z innej książki tej autorki – jest dla nas największym zagrożeniem.)

Kiedy napisałam: „Otóż lejka nie wciśniesz do rury”, wydawało mi się, że aluzja jest jasna: lejek da się wcisnąć tylko do lejka. Dla jednych nie ulegało wątpliwości, że ponieważ tak dobrze was rozumiem, stanowię część rodziny nadwydajnych; dla innych absolutnie nie było to oczywiste. Kompletnie mnie to zaskoczyło. Pisaliście, że – „jak na normalnie myślącą” – odwaliłam kawał dobrej roboty. Wasze niezasłużone peany były dla mnie szalenie krępujące, ale tak naprawdę dopiero o wiele później zdałam sobie sprawę z rozmiaru szkód, jakie wyrządziłam swoim nieumyślnym oszustwem: zmyleni moją pseudoneutralnością, uwierzyliście, jak Simon, że ktoś normalnie myślący mógł w pełni was zrozumieć. Gorzej, że studiowanie waszego przypadku mogłoby być dla niego pasjonujące. Niestety, dzisiaj już wiem, że to mrzonki. Czytając tę książkę, niejeden raz będziecie mieli okazję przekonać się dlaczego.

– „Jak mniej się męczyć w zwyczajnym świecie; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych” Christel Petitcollin, str. 16

Dziś myślę, że to bez znaczenia, czy autorka serii dobrych i niesłychanie trafnych książek o wysokiej wrażliwości sama również jest wysoko wrażliwa, czy nie. Będąc wysoko wrażliwa (prawopółkulowa, nadwydajna mentalnie), widzi więcej, głębiej, cechuje ją większa dociekliwość, empatia. Jedynym ewentualnym minusem może być opisywanie problemu od środka, więc mniejszy być może dystans. Z drugiej strony, gdyby była normalnie myśląca (lewopółkulowa), może i miałaby potrzebny dystans do tematu swojej książki, ale pewnie brak tak charakterystycznego dla prawopółkulowców analitycznego podejścia i potrzeby zagłębiania się we wszystko w nieosiągalny dla lewopółkulowców sposób skutkowałoby dużo gorszym efektem. Trzeciej możliwości (czegoś pomiędzy neurotypowością a neuroatypowością) nie ma!

🧿 O czym jest ta książka?

Najprościej rzecz ujmując, autorka rozkłada w niej na czynniki pierwsze wszystko to, czego nie wiemy o świecie, ale boimy się zapytać, bo dla większości (normalnie myślących, rzecz jasna) to oczywiste. Dowiemy się z niej więc, czym jest opowieść zbiorowa, dlaczego podczas small talku lepiej nie poruszać tematów egzystencjalnych (np. śmierci), po czym poznać, że ktoś z nami flirtuje (albo że my flirtujemy z nim), czemu normalnie myślący nie lubią prawdy za wszelką cenę (i przed czym chroni to społeczność, poza której nawias na ogół czujemy się wyrzucani), a także jak nieprawdziwą wizję naszych intencji często mają normalnie myślący. Jest to w pewnym sensie praktyczny poradnik dla prawopółkulowców jak nie zrażać do siebie ludzi i tym samym ograniczyć liczbę wykluczeń, jakich na co dzień doświadczamy. Sama w kilku momentach przyjrzałam się sobie przez pryzmat przeczytanych rozdziałów i udało mi się w krytycznych momentach ugryźć w język, co znacząco poprawiło jakość relacji, w jakie weszłam.
Bardzo poruszyły mnie słowa Petitcollin zdające się obserwacją boleśnie prawdziwą:

Aż wreszcie, przyjrzawszy się problemowi z bliska, zrozumiałam, jak dalece nadwydajny może być uciążliwy. Radośnie rozprawia o śmierci, wolności, autonomii czy sensie życia. Wytrąca rozmówców z równowagi, mówiąc nie to, co trzeba. Gardzi udawaniem, z którego normalnie myślący są tak dumni. Nigdy nie wczuwa się w klimat. Uprawia mało subtelny podryw, ale zupełnie nieświadomie. Burzy konwenanse. Uwielbia kontrowersje. Nigdy nie jest tam, gdzie się go oczekuje. Wymaga wyczerpujących odpowiedzi na wszystkie – również te prowokujące – pytania. A przede wszystkim, sądząc, że jest mądrzejszy od całej reszty, twierdzi, że potrafiłby rozwiązać każdy problem świata. Musiałam przyznać, że to dość trudne do zniesienia – nawet dla kogoś wybitnie cierpliwego!
Potem odkryłam, że osoby neurotypowe noszą w sobie pasywno-agresywny pierwiastek, który sprawia, że za fasadą ich uprzejmości kryje się wrogość – bardziej realna, niż mi się do tej pory wydawało. Fasada ta zaczyna pękać, gdy zaczynamy poruszać temat nadwydajności. Jean-Paul Brighelli mówi o prawdziwej „nienawiści wobec intelektu” i zauważa, że już w szkole podstawowej dobrzy uczniowie są systematycznie nękani.

– „Jak mniej się męczyć w zwyczajnym świecie; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych” Christel Petitcollin, str. 196

Oczywiście widzę tu jak na dłoni swoje krakowskie przejścia. Nasuwa mi się jednak pytanie:

Czy naprawdę mamy skulić uszy po sobie i zgadzać się na wspomnianą ukrytą wrogość, albo przynajmniej przyjąć, że tę po prostu będziemy wzbudzać?

Mnie taki pomysł nie odpowiada. Alternatywą jest – tak mi przez wielu serdecznych znajomych odradzana – walka i nazywanie agresji po imieniu. Niezgoda na nią. Nawet, jeśli to walka z wiatrakami, wolę głupio walczyć niż zasilić liczne już przecież szeregi mądrych tchórzy.

🧿 Zastrzeżenia

fot. Bożena Szuj

Muszę się przyznać, że jest to pierwsza z czterech przeczytanych przeze mnie książek Christel Petitcollin z tej serii (po „Jak mniej myśleć”, „Jak lepiej myśleć”, „Jak nie dać sobą manipulować”), co do której moje uczucia są mieszane. Moje bardziej krytyczne podejście do tej pozycji może mieć przeróżne powody. Mam jednak pewność, że jednym z nich wcale nie jest zmiana tłumacza (poprzednie książki tłumaczyła Krystyna Arustowicz) – językowo nie mam do niej żadnych zastrzeżeń.

  • Po pierwsze początkowy szok wywołany wyznaniem autorki, że również jest nadwydajna mentalnie, nie opuszczał mnie przez lekturę co najmniej połowy książki, z pewnością utrudniając mi przyswajanie zawartych w niej informacji. Ściślej, nie umiałam czytać jej bez – co, znowu, charakterystyczne dla nadwydajnych – jednej natrętnej myśli. Mianowicie, że może ta cała prawopółkulowość to też szuryzm. Ludzi patrzących na świat znacznie głębiej charakteryzuje przecież doszukiwanie się sensu niemal wszędzie. Może doszukujemy się go również tam, gdzie go nie ma? Równocześnie wiem przecież każdą cząstką siebie, że – jak by tego nie nazwać – jest pewna rzeczywiście mała grupa ludzi, z którą postrzegamy rzeczy w niezwykle zbliżony sposób. Wiem też, że druzgocąca większość postrzega je w sposób dla nas z kolei nieosiągalny. Sposób, którego ani nie rozumiem, ani nie bardzo lubię. Czy faktem jest „inne okablowanie mózgu” i to, że u 80 – 85% populacji głównodowodzącą półkulą mózgową jest półkula lewa, a u nas jest to półkula prawa? Nie wiem tego. Ufam Christel Petitcollin, której nie sposób przecież odmówić imponującej wiedzy, zaangażowania w badanie wysokiej wrażliwości, ogromu przeczytanych na ten temat specjalistycznych książek i długoletniej praktyki w zawodzie terapeuty.
  • Po drugie, albo nie zwróciłam na to uwagi wcześniej, albo dopiero w tej książce pojawiały się czasem dość niepokojące uproszczenia. Zirytowała mnie na przykład opowieść o wirtualnej naturze pieniądza (str. 57). Streszczając, anegdotka opowiada o tym, jak jednym banknotem turysta zapłacił za hotel z góry, hotelarz za pranie, właściciel pralni  mechanikowi, a mechanik piekarzowi, a na końcu hotelarz musiał zwrócić nowy banknot o tym samym nominale turyście, który jednak musiał z noclegu zrezygnować.

Historia ta ma za zadanie obnażyć wirtualny aspekt pieniądza. Przypuszczam, że ekonomista z łatwością wytknąłby nieścisłości logiczne takiego myślenia, ale mam to w nosie; księgowość to nie moja działka, a poza tym uwielbiam tę historię, tak jak uwielbiam świadomość, że lis w moim ogrodzie obchodzi się bez karty kredytowej.

– „Jak mniej się męczyć w zwyczajnym świecie; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych” Christel Petitcollin, str. 57

No ja ekonomistą nie jestem. Więcej, powiedzieć, że się na ekonomii nie znam, to nic nie powiedzieć! Jednak również z łatwością mogę wytknąć nieścisłości logiczne takiego myślenia. To, że księgowość nie jest działką autorki, widzimy, nie rozumiem jednak, czemu przytoczona opowiastka ma służyć. Mój bunt rodzi podejście „nie znam się, nie mam pojęcia, fachowcy to na pewno wytłumaczą, ale pozostanę przy swoich oderwanych od rzeczywistości bajkach, bo je lubię”, gdyż łudząco przypomina właśnie każdy szuryzm. Nieważne, że antycovidowe szczepionki są bezpieczne, przebadane i bazują na tym, co już od dawna istnieje. Nieważne, że mówią o tym do znudzenia wirusolodzy i lekarze. Hasła „spisek koncernów farmaceutycznych”, czy „eksperymenty na ludziach” dla niektórych ciągle brzmią nie dość idiotycznie, by nie powtarzać ich głośno. Parafrazując autorkę: „mam to w nosie; wirusologia to nie moja działka, a poza tym uwielbiam tę historię”. No nie. Bądźmy odpowiedzialni i tępmy głupotę w zarodku. Pani Petitcollin, przywołuję Panią do porządku!

  • W końcu po trzecie – teza postawiona w książce jest następująca: świat jest wyraźnie podzielony na prawo i lewopółkulowców. Z tym, że ci pierwsi są niedostosowanymi do twardych społecznych norm patologicznymi wrażliwcami czującymi zbyt mocno, liczącymi zaledwie niecałe 20% populacji, a ci drudzy to głupkowata większość niezainteresowana niczym, co inne od banalnych reguł, którymi się kierują. Spójrzmy na to z zewnątrz. Tak przecież nie jest. Linia podziału jest nieoczywista, nie zawsze uchwytna. Nadwydajni mogą być w swojej cudownej przypadłości (a tak naprawdę, po prostu neurologicznej urodzie) niesamowicie pogubieni, a mogą też – zwłaszcza po terapii – znakomicie w społeczeństwie funkcjonować, kiedy zrozumieją, ile mogą światu zaoferować, ale też jakie są ich ograniczenia odróżniające ich od normalnie myślącej większości. Tak samo w drugą stronę. Normalnie myślący mogą być nadwydajnymi zmęczeni i zirytowani, ale mogą się też intrygującą umiejętnością postrzegania świata nadwydajnych zwyczajnie zachwycić. (Wiem co mówię, bo mam jeden taki bardzo wyjątkowy normalnie myślący Egzemplarz w domu!) Kluczem jest tu świadomość zarówno u jednych, jak i drugich. I tu nie zgodzę się, że przytaczaną przeze mnie wyżej obserwację autorki, którą nazwałam „boleśnie prawdziwą” można uznać za reprezentatywną dla 80% (!!!) populacji. Owszem, ponieważ czujemy mocniej, każdy przejaw odrzucenia interpretujemy jak „zdanie całego świata na nasz temat”.  Jednak naprawdę potrafimy fascynować swoją zauważalną innością. Pytanie, co z tym zrobimy. Pytanie, co zrobią z tym normalnie myślący.
    Reasumując, idźmy wszyscy na dobrą terapię (oczywiście omijając krakowski OLZON szerokim łukiem)!

P.S. A na deser łączę jedną z moich ulubionych piosenek, w których charyzmatyczna Selah Sue opowiada o niełatwych relacjach ze światem.

fot. Bożena Szuj

Przeczytaj też moje recenzje innych książek tej autorki:

„Jak nie dać sobą manipulować; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych” Christel Petitcollin

fot. Marianna Patkowska

tłumaczenie: Krystyna Arustowicz
wydawnictwo: Feeria
rok wydania: 2020
oryginalny tytuł: Pourquoi trop penser rend manipulable:
Protéger votre mental de l’emprise

Ostatnio mój przyjaciel śmiał się ze mnie, że w ogóle obchodzę imieniny, bo co to niby za powód do świętowania, że wraz z resztą polskich Mariann posiadam  imię? W samym założeniu byłabym skłonna się z nim zgodzić i nawet zrezygnować z traktowania drugiego czerwca w sposób szczególny, ale tylko pod warunkiem, że zamiast tego raz w roku – oprócz urodzin i Świąt Bożego Narodzenia – dostanę jakiś upominek. Tak bez okazji. Głupia nie jestem! Co więcej, nie dość, że nie jestem, to jeszcze myślę dużo za dużo (co doczekało się wśród moich znajomych cudownej nazwy mariankowanie). Jakąż więc cudowną niespodzianką był dla mnie tegoroczny imieninowy właśnie prezent… kolejna, trzecia już, część biblii dla mariankujących (inaczej nadwydajnych mentalnie) autorstwa Christel Petitcollin pod tytułem „Jak nie dać sobą manipulować”! Książka poświęcona jest ogólnie pojętej asertywności i radzeniu sobie z ludźmi, na których zagrania – jako prawopółkulowcy – jesteśmy mocniej narażeni.
(Tak, budowa tego wstępu jest przykładem na typowe dla nas – adresatów tej książki – myślenie rozgałęzione.)

fot. Marianna Patkowska

Autorka, za którą zdążyłam się już stęsknić, bezceremonialnie rozprawia się z manipulatorami, którym się zazwyczaj wydaje, że mogą bezkarnie wykorzystywać neurologiczną odmienność prawopółkulowców. Petitcollin zna ich jak zły szeląg, więc nie z nią te numery! Wzruszającą matczyną troską otacza nadwydajnych mentalnie – swoje małe życiowe nieporadki, wznosząc się na wyżyny cierpliwości, tak przy nas rzeczywiście czasem potrzebnej. (Tłumaczenie nam, po raz kolejny, że niektórzy ludzie mają po prostu złe intencje budzi w nas zawsze tak samo duże zdumienie.) Nie ma jej jednak za grosz dla manipulatorów. Ich inteligencję, wbrew powszechnej opinii, uważa za zdecydowanie przereklamowaną, a źródła chwilowo sprawowanej przez nich nad prawopółkulowcami władzy doszukuje się w niepewności siebie i nieumiejętności stawiania granic, które nadwydajnych mentalnie charakteryzują. W tej sytuacji ofiary pozostają nimi tylko do momentu, w którym nie przejrzą (w gruncie rzeczy prymitywnych) gierek swoich oprawców. Petitcollin nie ma dla manipulatorów litości, porównując ich do niesfornych dzieci uprzykrzających życie swoim rówieśnikom z czystej złośliwości. Co więcej, uważa, że umysłowo i emocjonalnie pozostali oni na poziomie dwunastolatków, podczas gdy brak wiary w siebie i podatność na słowa każdego, kto ma jej w nadmiarze sprawiają, że prawopółkulowcom bardzo trudno zrozumieć, że często przewyższają manipulatorów intelektualnie. Autorka zwraca też uwagę na to, że – jakkolwiek nie byłoby to trudne – brak wyraźnego postawienia się manipulatorowi jest swoistego rodzaju „współudziałem w zbrodni”. Ta teza budzi dużą niezgodę u większości nadwydajnych mentalnie czytelników, jednak warto stanąć ze sobą w prawdzie – złu należy się sprzeciwiać. Ale do tego trzeba je najpierw umieć nazwać po imieniu.

fot. Marianna Patkowska

P.S. A na deser łączę swój cover utworu „Grave” z repertuaru Summer Walker. Jego doskonały tekst traktuje co prawda o niezwykle przydatnej umiejętności spuszczania irytujących adoratorów na drzewo, ale w szerszym znaczeniu może stanowić też przepis na rozprawienie się z wszelkimi pozostałymi uciążliwymi bliźnimi (manipulatorów nie wyłączając). Jeśli ktoś koniecznie musi podzielić się mądrością, o którą go nie prosiliśmy, najlepiej zaproponować mu, żeby po prostu umieścił ją na naszym nagrobku. Będzie nam równie przydatna co za naszego życia, a bzdury pisane zawsze znajdą jakiś krąg odbiorców.

Przeczytaj też moje recenzje innych książek tej autorki:

 

8 kobiet na 8 marca (kwiecień 2019 – marzec 2020)

Wpis sprzed dwóch lat „8 kobiet na 8 marca” dosyć nieoczekiwanie (o czym wspominałam w ubiegłorocznym tekście „8 kobiet na 8 marca (kwiecień 2018 – marzec 2019)”) zapoczątkował związany z Dniem Kobiet cykl, w którym przybliżam sylwetki pań, które najmocniej na mnie w danym roku wpłynęły.

Spis treści:

    1. Mary Kay Ash
    2. Joanna Okuniewska
    3. Anita Lipnicka
    4. Ewa Zgrabczyńska
    5. Madonna
    6. Christel Petitcollin
    7. Olga Tokarczuk
    8. Erykah Badu

1. Mary Kay Ash

Choć różnie to bywa z konsultantkami firmy Mary Kay, do grona których dołączyłam, nie czuję się wyznawczynią jej założycielki, Mary Kay Ash. Mam do niej jednak ogromny szacunek. Założyła firmę, której głównym celem było zapewnienie kobietom dobrych warunków do zawodowego rozwoju i zrównanie ich zarobków z zarobkami mężczyzn w czasach, w których zarabiały o połowę od nich mniej.
Dzięki wejściu w szeregi Mary Kay, poznałam nie tylko znakomite kosmetyki, które uwielbiam i wielokrotnie na blogu opisywałam, ale przede wszystkim cudowne, silne, piękne i niezależne kobiety; każda z nich ma fascynującą historię, wielką życiową mądrość i niewiarygodną energię!
Thank you, Mary! 💅 💄

2. Joanna Okuniewska

Twórczość Asi Okuniewskiej opisywałam niedawno w tekście „W sieci, czyli w co dać się złapać”, wskazując jej cudowny podcast „Ja i moje przyjaciółki idiotki”. Zachwyciła mnie swoją wrażliwością, delikatnością, talentem narratorskim, ogromnym poczuciem humoru, ciepłem i mądrością. Moja idolka, Laurie Anderson – niekwestionowana mistrzyni storytellingu – wszelkim opowiadaczom postawiła poprzeczkę  naprawdę wysoko, przez co niewielu jestem w stanie słuchać, a Asia jednak… skradła moje serce. Piękna Polka, tworząca piękne internetowe treści, mieszkająca w pięknym miejscu, jakim jest Islandia… czy można nie wpaść?
Dzięki, Asiu! 🎙 🎧

3. Anita Lipnicka

Przygotowując się do napisania recenzji najnowszej płyty Anity Lipnickiej „OdNowa”, zagłębiłam się w jej zapomnianą już trochę przez siebie twórczość, a także tę jej część, której nigdy wcześniej nie poznałam. I zachwyciłam się od nowa (choć zachwytem chyba dużo bardziej niż kiedyś świadomym). Nie tylko, tak niestety u tekściarzy rzadkim, autentycznym talentem literackim, ale też niesłychaną wrażliwością i mądrością. Wysłuchałam wielu wywiadów z tą artystką i zwłaszcza jedno wypowiedziane przez nią zdanie kompletnie otworzyło mi oczy i pomogło w wielu sytuacjach, w których znalazłam się niedługo później, mianowicie: „nie da się przejść życia, nikogo nie raniąc”.
Dzięki, Anito! 🎤 🎼

4. Ewa Zgrabczyńska

Poznańskie Zoo zafascynowało mnie już przy pierwszej w nim wizycie przede wszystkim doskonałymi warunkami, jakie zapewnia zwierzętom (zwłaszcza w kontrze do przerażająco mizernego zoo w Krakowie). Potem stałam się wiernym fanem jego facebookowego fanpage’a i ukazujących się na nim smakowitych wpisów (przezabawnych i zawsze nienagannych językowo). Szybko zrozumiałam, że za sukcesem tego miejsca musi stać niesamowita osoba. Tak się rzeczywiście okazało – dyrektor Ewa Zgrabczyńska swoją charyzmą, pozytywną energią i oddaniem zwierzętom nadaje temu miejscu niepowtarzalny klimat.
Pod koniec października 2019 roku cała Polska żyła mrożącą krew w żyłach historią tygrysów, które nielegalnie i w koszmarnych warunkach przewożone z Włoch do rosyjskiego cyrku utknęły w Koroszczynie na granicy Polski z Białorusią (niestety nie wszystkie przeżyły). Ewa Zgrabczyńska bez mrugnięcia okiem w błyskawicznym tempie zorganizowała im nie tylko transport, przyjmując je do swojego zoo (co wymagało przecież dostosowania tego miejsca do nowych, nawet jeśli tylko tymczasowych, lokatorów), ale też zadbała o ich przyszłość, natrafiając po drodze na serię idiotycznych politycznych problemów, które krok po kroku, z gigantyczną determinacją pokonywała.
Pani Ewo, jest Pani niesamowita! Dziękuję! 🐅 ❤️

5. Madonna

Lektura znakomitej książki „Moje życie z Madonną” Christophera Ciccone, brata Madonny, skłoniła mnie do obejrzenia większości dostępnych w internecie wywiadów z gwiazdą i… zakochałam się w jej całkowicie wymykającej się jakimkolwiek szufladkom osobowości.

„Jaki obraz Madonny wyłania się więc z książki jej brata? Bardzo niejednoznaczny (co jest chyba najlepszym dowodem na to, że zarzuty wobec autora są bezpodstawne). Obraz fascynującej, silnej, hipnotyzującej, uwodzicielskiej, piekielnie inteligentnej, zaradnej, wytrwałej, upartej, pewnej siebie, kontrolującej (z biegiem lat coraz bardziej obsesyjnie) kobiety, która miewa momenty całkowitego zwątpienia w siebie, z którymi radzi sobie w bardzo ryzykowny sposób, mianowicie pozując w niegasnącym świetle fleszy. Kobiety, która nie bardzo lubi i nie bardzo umie rozmawiać o uczuciach. Kobiety, która potrafi niewiarygodnie silnie oddziaływać na losy stykających się z nią osób (w tym swojego brata). Kobiety pochodzącej z katolickiego domu, która w wieku pięciu lat straciła matkę – jedno i drugie odcisnęło na niej ogromne piętno. Im jednak bardziej zagłębimy się w lekturze, tym mocniej do nas dojdzie, że na pewnym etapie jej kariery doszła do tej charakterystyki jeszcze jedna cecha – niewiarygodna bezwzględność połączona z kompletnym brakiem wrażliwości. Bezwzględność, która pojawiała się znikąd i potrafiła równie szybko ustąpić pięknym gestom (niektóre jej maile do brata były naprawdę wzruszające)”.

– fragment wpisu „Moje życie z Madonną” Christopher Ciccone

Czas spędzony z nią był dla mnie niesłychanie inspirujący.
Thank you, Madonna!
💪 💃

6. Christel Petitcollin

Francuska autorka Christel Petitcollin przewróciła moje życie do góry nogami już jakiś czas temu, książką „Jak mniej myśleć; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych”.  Jednak dopiero po przeczytaniu jej kontynuacji – „Jak lepiej myśleć; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych” – pojęłam, na ile ważną stała się dla mnie osobą. Jak wyrozumiała, pełna ciepła i miłości mama wzięła mnie (i całe zastępy innych prawopółkulowców) za rękę i przeprowadziła przez meandry tak dla mnie skomplikowanych i nieraz przerażających relacji międzyludzkich, tłumacząc mi przede wszystkim mnie samą, a także różnice między mną a światem, wynikające z moich neurologicznych uwarunkowań.
Merci, Christel! ✍️ 🧠

7. Olga Tokarczuk

Pojawienie się Olgi Tokarczuk w tegorocznym wpisie nie powinno dziwić, choć niestety żyjemy w kraju, w którym zdobycie Nagrody Nobla przez rodaka nie zawsze cieszy wszystkich pozostałych. Proza Tokarczuk urzeka niewiarygodną wrażliwością i delikatnością autorki, a równocześnie jej niespotykaną dbałością o szczegóły. Zostanie laureatem Nagrody Nobla to ogromny sukces na skalę światową i niesamowita nobilitacja (nomen omen zresztą). Trudno sobie wyobrazić większy patriotyzm niż takie posługiwanie słowem pisanym w języku ojczystym, które zostanie zauważone i docenione przez Akademię Szwedzką.
Pani Olgo, proszę przyjąć najszczersze gratulacje! Dziękuję! 🖊 📖

8. Erykah Badu

Tę niesamowitą, kosmiczną (i oszałamiająco piękną) artystkę zawsze podziwiałam, jednak kilka miesięcy temu jedna z jej piosenek absolutnie zawładnęła moim sercem, uzależniając mnie na bardzo długo (właściwie ciągle mi nie przeszło) – mowa o hipnotycznej „I Want You”. Rozczula mnie i wzrusza ta niewiarygodna spójność formy z treścią (puls nadaje jej… bicie serca). To utwór o niesamowitym pragnieniu kogoś, kogo się kocha. Pragnieniu organicznym. Pragnieniu, które rozsadza tamy i z którym nie można już nic innego zrobić, niż tylko… poddać się mu. Pragnieniu, którego nigdy w życiu nie rozumiałam. Nigdy wcześniej…
Thank you, Erykah ! 💞❣️

🌵🌵🌵 Wszystkim Paniom składam najserdecznNiejsze życzenia z okazji Dnia Kobiet! Dołączam do nich kaktusy, żeby przypomnieć Wam Wszystkim o Waszej wyjątkowości. Pamiętajcie, żeby się nigdy do nikogo nie porównywać i szukać swojej siły w sobie – nigdy na zewnątrz, bo tam dzieje się dużo rzeczy, czasem przerażających. To naszą rolą (i obowiązkiem!) jest zadbanie o siebie. Ta siła jest w nas, wystarczy się do niej tylko dokopać. Na deser wrzucam piosenkę „Winna” Agnieszki Chylińskiej, żeby przypomnieć, że każdy nasz wybór, jeśli jest uczciwy i podyktowany sercem, jest dobry. Nawet, jeśli zostaniemy niezrozumiane czy nazwane „winnymi”. Trudno. Przyjmijmy to z pokorą. Siła i prawda jest w nas, nie poza nami. 🌵🌵🌵

💐 Wpisy z okazji Dnia Kobiet
z poprzednich lat: 💐

„Jak lepiej myśleć; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych” Christel Petitcollin

fot. Marianna Patkowska

tłumaczenie: Krystyna Arustowicz
wydawnictwo: Feeria
rok wydania: 2019
oryginalny tytuł: Je pense Mieux

Lekturą, która z pewnością odmieniła moje życie, porządkując mi raz na zawsze wiele rzeczy w głowie, była fantastyczna „Jak mniej myśleć; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych” autorstwa mówczyni oraz trenerki w zakresie komunikacji i rozwoju osobistego, a także terapeutki – Christel Petitcollin. Dzięki niej zrozumiałam w pełni swoją inNość, a dokładnie nadwydajność mentalną, jak nazywa tę przypadłość Petitcollin, pracująca z takimi pacjentami już prawie dwie dekady. Cechuje ich „źródło dowodzenia” ukryte w prawej, a nie – jak u 85% populacji – lewej półkuli mózgowej.
Jakaż była więc moja radość, kiedy… dostałam w prezencie część drugą tej cudownej książki – „Jak lepiej myśleć; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych”! Przyznam, że po przeczytaniu „Jak mniej myśleć” miałam dosyć mieszane uczucia. W trakcie jej lektury byłam zachwycona tym, że ktoś mnie nareszcie tak trafnie zdiagnozował, ale potem, kiedy zetknęłam się z reakcjami lewopółkulowców nazywanych przez Petitcollin normalnie myślącymi (osobiście podchodzę do tego akurat terminu ze sporą rezerwą) na mój entuzjazm, poczułam się nieco zbita z pantałyku. Dzielili się oni bowiem na ogół na dwie grupy: albo uważali się również za prawopółkulowców, którymi ewidentnie nie byli, albo kompletnie nie potrafili zrozumieć tej neurologicznej przypadłości (naszego „innego okablowania mózgu”). Grupą, która traktowała książkę poważnie, umiejąc w pełni przyswoić jej sens, było wąskie grono prawopółkulowców właśnie, a także nieliczne przypadki bardzo otwartych, wrażliwych i ciekawych świata lewopółkulowców. Kiedy wzięłam do ręki „Jak lepiej myśleć” i zaczęłam w pierwszym rozdziale czytać opinie o pierwszej części, jakie docierały w niesamowicie obszernej korespondencji do autorki (która niewielki wycinek przytoczyła, resztę streszczając), zamarłam. Znowu okazało się, że nie byłam w swojej najpierw ekscytacji, a potem zagubieniu jedyna. Dzieliliśmy to doświadczenie wspólnie. Takie odczucie kosmicznej jedności zawsze nas, prawopółkulowców, wzrusza.
O ile pierwsza część wyjaśniała samo zjawisko nadwydajności mentalnej, o tyle w drugiej autorka bierze nas (trochę czasami takie zagubione dzieci we mgle) za rękę i objaśnia krok po kroku otaczający świat. Wie, jak go widzimy, wie też, jak widzą go lewopółkulowcy. Rozumie więc doskonale, skąd biorą się wszelkie nieporozumienia między nami i radzi jak najskuteczniej ich unikać. Wraca też do ważnych zagadnień z części pierwszej, których nie zdołała w niej rozwinąć. Nie szczędzi nam swoich cudownych uszczypliwości podszytych jednak ogromną życzliwością i sympatią dla tych różnych specyficznych głupotek, które lęgną się czasami w naszych umęczonych ciągłym analizowaniem głowach. Wie, że otrzeźwi nas dopiero przeczytanie ich na głos. Jest idealną matką i terapeutką w jednym!
Lektura „Jak lepiej myśleć”, niesamowitym zrządzeniem losu, przypadła na bardzo ważny czas w moim życiu, w którym wyruszyłam najdalej od siebie, by zanurkować w sobie najgłębiej. (Była jednym z opisywanych w moim tekście spadochronów.) Pojęcie w pełni tego, że jestem nadwydajna mentalnie i że to w znacznym stopniu wpływa i będzie wpływać na moje codzienne życie, dodało mi ogromnej siły. Zrozumiałam, że to nie przypadłość, lecz prawda o mnie. (Z niej wynikały granice, które w przytaczanym wpisie postawiłam i przez złamanie których byłam zmuszona całkowicie zakończyć swoją nNiesamowitą podróż.) To otworzyło przede mną zupełnie nową perspektywę, pomogło zaakceptować się w pełni i dać się ponieść mózgowi, który oprócz nadprodukcji myśli, umie też – jak się okazało – całkiem sprawnie wykrywać w zarodku zagrożenie i od razu mnie o tym alarmować.
Jasna też dla mnie stała się nareszcie przewrotność tytułu pierwszej części „Jak mniej myśleć” – jakby z nas nie drwili lewopółkulowcy, wcale nie o to chodzi (autorce, Wszechświatowi), żebyśmy myśleli mniej (ktoś przecież musi myśleć więcej, żeby normalnie myśleć mógł ktoś)! Chodzi o zminimalizowanie wynikającego z tego zbędnego bólu dla nas samych. To my się męczymy (zadręczając się po cichu), nie wy, obserwując kosmiczną szybkość naszych umysłów, kiedy zaczynamy mówić!
Obie książki są więc właściwie o tym, jak lepiej myśleć, z tym, że tytuł pierwszej miał prawdopodobnie przyciągnąć uwagę naszą i naszych bliskich, którzy od razu rozpoznali w nim nas, a z kolei jej treść zapoznała czytelników z opisywanym zjawiskiem.

fot. Marianna Patkowska

W „Jak lepiej myśleć”, mając już narzędzia, wchodzimy dużo głębiej. Fantastyczne jest w tej książce to, że w całości jest odpowiedzią autorki na wszystkie listy czytelników po lekturze pierwszej części, z których wyodrębniła powtarzające się prośby i problemy, rozkładając je teraz na czynniki pierwsze.
Gorąco wszystkim „Jak lepiej myśleć” polecam i choć oczywiście lepiej przeczytać obie części, jednak nieznajomość pierwszej nie utrudnia zrozumienia drugiej.

Przeczytaj też moje recenzje innych książek tej autorki:

„Jak mniej myśleć; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych” Christel Petitcollin

fot. Marianna Patkowska

tłumaczenie: Krystyna Arustowicz
wydawnictwo: Feeria
rok wydania: 2019
oryginalny tytuł: Je pense trop: Comment canaliser ce mental envahissant

Półtora miesiąca temu, z okazji swoich urodzin, dostałam od przyjaciela książkę, która okazała się jednym z najlepszych prezentów, jakie otrzymałam w życiu!
Po zapoznaniu się z jej tytułem (i okładką!) czy pobieżnym przejrzeniu książki rzeczywiście moim bliskim może nasunąć się na myśl moja osoba (i że ciągle wszystko rozpamiętuję, i mielę w umyśle, i że ten leniwiec), jednak uważna lektura przerażająco trafnie rozkłada mnie na czynNiki pierwsze. Bo tak naprawdę jest to książka o mnie.
Każdy człowiek (choć w niektórych przypadkach naprawdę ciężko w to uwierzyć) posiada mózg składający się z lewej – odpowiedzialnej za logiczne myślenie i racjonalność – oraz prawej – odpowiedzialnej za emocje i uczucia – półkuli. Innymi słowy, w mózgu każdego z nas mieszka rozum (lewa półkula) i serce (prawa półkula).  Równocześnie półkula lewa dominuje u większości ludzi, a ściślej… u 80 – 85% populacji (tzw. „normalnie myślących”). Pewną neurologiczną anomalią jest, jak to ładnie nazywa autorka książki, Christel Petitcollin „inne okablowanie mózgu”, czyli dominacja półkuli prawej. Prawopółkulowcy, nieprzeciętnie zdolni, czy też nadwydajni mentalnie (takiej terminologii trzyma się Petitcollin) to osoby o niesamowicie rozwiniętej empatii, ogromnej wrażliwości (na skraju przewrażliwienia) i ponadprzeciętnie rozwiniętych wszystkich pięciu zmysłach, których mózgi pracują dzień i noc na pełnych obrotach. Z tego lakonicznego opisu może wynikać, że to dość nieskromne, że tak szybko zaliczyłam się do grona prawopółkulowców, bo przecież ich charakterystyka to właściwie same pozytywy, każdy chciałby się do niego zaliczać! Otóż w praktyce właśnie niekoniecznie. Warto pamiętać, że opisane w książce dylematy, problemy i rozterki będą dla lewopółkulowców kosmiczną abstrakcją, a prawopółkulowcy właśnie odnajdą w nich swoją codzienność. Zrozumieją też szybko neurologiczne uwarunkowania swojej dręczącej ich i mocno odczuwalnej odmienności, a czasem też jakiegoś osamotnienia.
Natręctwo myśli, hiperestezja, epizody depresyjne mimo wrodzonej radości życia, rozbudowany do granic możliwości idealizm, duża (czasem uporczywa) kreatywność, myślenie rozgałęzione, silna potrzeba pogłębionych, wręcz intymnych kontaktów z bliźnimi przy niemal całkowitym braku potrzeby podtrzymywania kontaktów powierzchownych, duży problem w adekwatnym podejściu do krytyki, którą – niezależnie od intencji nadawcy – jednoznacznie utożsamiamy ze sobą, nie zaś z naszym postępowaniem, to tylko kilka pierwszych z brzegu typowych dla prawopółkulowców cech, które równocześnie doskonale mnie charakteryzują.
Jedyna różnica, którą widzę między sobą a większością opisywanych przez autorkę przypadków, jest taka, że przestałam wątpić w swój intelekt i swoją wartość, choć – jak każdym prawopółkulowcem – miotają mną skrajności, więc miewam oczywiście i pod tym względem gorsze chwile. Jednak nie wątpię już (nie zawsze tak przecież było!) po pierwsze dlatego, że bardzo dużo udało mi się przepracować na terapii, a po drugie miałam niebywałą przyjemność obserwować umysły osób mających ponadprzeciętny iloraz inteligencji (150 IQ, które lokowało ich wśród zaledwie 2% populacji), co z jednej strony niesłychanie stymulowało mój mózg, a z drugiej pomogło mi też odkryć jego własną potęgę. Christel Petitcollin ostrzega jednak na ogół chętnych nadwydajnych mentalnie przed zrobieniem sobie testów IQ, gdyż są one jej zdaniem „pisane przez lewopółkulowców dla lewopółkulowców” i w przypadku osób, którymi „zawiaduje półkula prawa”, nawet jeśli są one nieprzeciętnie inteligentne, testy mogą wykazać nieadekwatne do rzeczywistości wyniki, co albo wpędzi nadwydajnych mentalnie we frustrację, albo utwierdzi ich w niesłusznym przekonaniu, że są gorsi lub głupsi niż reszta społeczeństwa.
Lektura książki, której autorka jest mówczynią i trenerką w zakresie komunikacji i rozwoju osobistego, a także terapeutką, która już od siedemnastu lat pracuje z nadwydajnymi mentalnie, uświadomiła mi również, że nietypowość mojego rodzinnego domu polegała na tym, że skupiał on nie jedną, nie dwie, ale aż trzy osoby nadwydajne mentalnie! Każde z nas było nadwydajne w odrobinę inny sposób (w sensie ja z tatą w inNy, a mama w inny), ale niewątpliwie każde z nas było prawopółkulowcem, co z pewnością mogłoby zainteresować genetyków.
Mam też przekonanie, że ludzie odbierają mnie najczęściej w dość skrajny sposób – albo obdarzając mnie pokładami niesamowitej życzliwości, wyrozumiałości i uczucia, na które zawsze wydaje mi się, że nie zasłużyłam (tak reagują na mnie wszystkie dzieci, przez co czuję się największą szczęściarą na świecie) albo wielkiej, nieskrywanej wrogości i zniecierpliwienia. Jeśli ktoś przyjmuje mnie zupełnie neutralnie, to tylko wtedy, kiedy włożę sporo pracy w to, by mnie zbyt dobrze nie poznał. Książka „Jak mniej myśleć; dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych” pomogła mi wreszcie zrozumieć, że tzw. „normalnie myślący”, czyli lewopółkulowcy, siłą rzeczy nigdy nie zrozumieją mojej potrzeby wchodzenia głębiej, tak jak i ja nigdy nie zrozumiem, jak można się zadowalać jedynie powierzchownością (w moim rozumieniu oczywiście i wg tylko moich standardów), choć i jedna, i druga optyka ma swoje plusy i nie jest gorsza czy lepsza od pozostałej. Co jednak ważniejsze, możemy się nauczyć żyć koło siebie, rozumiejąc, że nasze mózgi są po prostu inaczej skonstruowane, co samo w sobie jest przecież piękne. Najważniejsze jednak, by odróżniać przeciętnych lewopółkulowców od manipulatorów i dręczycieli, bo ci ostatni stanowią dla osób nadwydajnych mentalnie realne zagrożenie. Dobrze sobie z tego zdawać sprawę i odcinać się emocjonalnie od takich jednostek.
Pewnym olśnieniem było dla mnie przeczytanie, że jedną z lepszych metod na poskromienie rozgałęzionych myśli jest sporządzenie mapy myśli i uświadomienie sobie, że właściwie mój blog zarówno przez formę, jaką mu nadałam, jak i przez swoją klikalną strukturę jest sam w sobie rodzajem mapy myśli właśnie.
Ogromnie polecam tę lekturę zarówno tym, którym wydaje się, że ich umysł za chwilę eksploduje i że być może przybyli z odległej planety, jak i tym, którzy chcieliby mnie lepiej poznać.
A kiedy tak na nią patrzę, próbując zredukować wszystkie zbyteczne myśli, pojawia mi się jednak ta jedna, wiodąca… czy tytuł nie powinien przypadkiem brzmieć „Jak myśleć mniej”? W końcu punkt ciężkości jest tu postawiony na zbyt dużo myśli, a nie na sam proces myślenia… 😉

fot. Marianna Patkowska/Zofia Mossakowska

Przeczytaj też moje recenzje innych książek tej autorki: