
Historia mojej pracy w sex shopie jest niestety bardzo krótka – zaledwie dwudniowa. Rekrutacja rządzi się swoimi prawami i choć bardzo spodobałam się menadżerce sklepu, w którym miałam szkolenie, umowa ostatecznie została podpisana z kimś szkolonym wcześniej i dłużej w innym sklepie (gdyż mowa tu o sieci sklepów) już w drugim dniu moich praktyk. Podziękowano mi z ogromnym żalem. Sama też go czułam, ale szukanie pracy w nowym miejscu, kiedy mieszka się w dwóch przeciwległych częściach Polski, z zasady nie jest łatwe. Trudno, nie wyszło. Zyskałam jednak fantastyczne doświadczenie, którym postanowiłam się podzielić. Przede wszystkim dlatego, że po rozmowach z ludźmi – w większości bardzo zresztą pozytywnie nastawionymi – zorientowałam się, jak dużo mitów na temat sex shopów ciągle funkcjonuje w świadomości nawet całkiem młodych osób. I choć to, że pracownik sex shopu nie oferuje usług seksualnych, tylko jest zwykłym sprzedawcą bielizny oraz wszelkich gadżetów erotycznych (w bardzo małej części również medycznych), jest dla mnie żenująco oczywiste, musi jednak chyba wybrzmieć. Tak więc nie, przez te dwa wspaniałe dni nie tańczyłam na rurze, nie rozbierałam się przed nikim, nie wykonywałam też erotycznego masażu, ani żadnych innych seksualnych czynności za pieniądze. Byłam sprzedawcą. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że sprzedawcą z powołania, ale o tym za chwilę.


Pruderia

Myślę, że jako społeczeństwo, wszyscy w mniejszym lub większym stopniu jesteśmy zarażeni wirusem pruderii. Większość winy za ten stan rzeczy ponosi Kościół katolicki (odciskający gigantyczne piętno na naszej kulturze), który zachęca do skrzywionego i wypaczonego postrzegania seksu jako czegoś wstydliwego, dopuszczalnego wyłącznie między dwojgiem heteroseksualnych osób po ich wcześniejszym ślubie kościelnym, najlepiej wyłącznie w celu prokreacji (choć ten ostatni pogląd się powoli, b a r d z o p o w o l i zmienia). Niemal wszystko, co wykracza poza ten model, wkładane jest do wora „dewiacji”. Równocześnie nigdy nie udało mi się usłyszeć z ust kościelnych hierarchów wyraźnego potępienia gwałtów (w tym też tych małżeńskich) czy czynów pedofilskich. Te drugie, jeśli dopuszczają się ich księża, są zresztą uznawane raczej za ludzką słabość niż zboczenie.
I chciałabym być dobrze zrozumiana. Gdybyśmy mieli do czynienia z grupą, która uważa, że uprawiać seks mogą tylko heteroseksualne, monogamiczne osoby dopiero po zawarciu sakramentu małżeństwa i wg tych przekonań żyje sama, nie miałabym z tym problemu. (Może oprócz tego, że takie przekonania mogą prowadzić do wielu złych rzeczy, których skutki odczują też osoby spoza grupy, takich jak np. dyskryminacja osób nieheteronormatywnych.) Realny problem nie tkwi w tym, że grupa ludzi ma przekonania, które wciela w swoje własne życie. Realny problem tkwi w niezdrowym dążeniu do narzucenia swoich przekonań innym ludziom spoza tej grupy. Tym bardziej, że – co zastanawiające – bardzo niewielu deklarujących te przekonania ludzi, faktycznie wciela je w swoje własne życie. Choć to już bardziej kwestia hipokryzji, niż pruderii, jednak pruderia rodzi się nie z prawdy, lecz zakłamania. Z wypaczonego obrazu seksualności, która w gruncie rzeczy nie może być przecież ani zła, ani dobra. Podobnie, jak reszta naszej fizjologii. Mimo wielu podobieństw, znacząco się też od siebie różnimy. Także na tym polu. Mamy różne orientacje, różne seksualne preferencje. Nie wszyscy z nas odnajdują się w związkach tylko dwuosobowych, nie wszyscy z nas łączą seks z głębokim uczuciem pozwalającym wejść w relację, nie wszyscy z nas chcą zawierać związek małżeński, nie wszyscy chcą też mieć dzieci. Byłoby o wiele prościej, gdyby seks przestał być tematem tabu, bo moglibyśmy wtedy lepiej zrozumieć, jak wygląda świat.
Dużo się teraz wreszcie mówi o nierównym podejściu do pokazywania na plaży kobiecych i męskich klatek piersiowych. (Polecam Wszystkim wejście na profil Mum and the city i uważne prześledzenie zapisanej relacji o strojach kąpielowych dla dzieci – majteczki są dostępne tylko dla chłopców; małe dziewczynki mają do dyspozycji kostiumy zakrywające także górę.) Wszystkie te, dosyć dziwaczne, tezy o kobiecym (a nawet dziewczęcym, będącym dopiero w bardzo dalekiej przyszłości kobiecym) biuście, który „jest ze swojej natury seksualny” znów wynikają z niewiedzy i przyzwyczajenia do starego modelu. (Mówię to zresztą trochę wbrew sobie, gdyż akurat obfity kobiecy biust oddziałuje na mnie mocno seksualnie, jednak idąc tym torem myślenia, trzeba byłoby zabronić chodzenia boso, gdyż fetyszystów stóp również nie brakuje.) Spodobał mi się mem, w którym na plaży, opalającej się topless kobiecie o bardzo małym biuście, każe się zakryć mężczyzna, którego piersi są o co najmniej trzy rozmiary większe. A już najbardziej kuriozalnym argumentem jest dla mnie ten o dzieciach w pobliżu. Dzieci mają problem nie z czyimś gołym opalającym się ciałem (i na wszelki wypadek zaznaczę, że piszę o odsłonięciu kobiecego biustu na plaży, nie zaś o spółkowaniu na niej!), lecz z niezdrową reakcją otaczających go dorosłych. Nawiasem mówiąc, taką reakcją można u dziecka wywołać ogromną traumę i nieodwracalne szkody. Mało osób zdaje sobie z tego nawet sprawę. Bo ta mieszanina wstydu i przerażenia jest dla dziecka koszmarem. Gołe ludzkie ciało nie, jeśli dorosły nie zacznie go niepotrzebnie seksualizować.
Sama zostałam zarażona wirusem pruderii we wczesnym dzieciństwie. W momencie i w sposób, których nie pamiętam. Długie lata moja buntownicza natura, która nie znosi konwenansów, głupoty, nakazów, zakazów i uważa wolność za najważniejszą wartość, walczyła z narzuconą nieprawdziwą wizją seksualności i… wcale nie wygrała. Po latach terapii i autoterapii, integrowania się ze sobą, rozumienia siebie lepiej, mogę powiedzieć, że jestem w zupełnie innym, lepszym i przede wszystkim zdrowszym punkcie. Bliżej siebie. Nadal jednak stare lęki potrafią na mnie spaść w najmniej oczekiwanym momencie. Na szczęście wiem już, że to nie ja. I że miną.
Świat byłby piękny, gdybyśmy porzucili wszystkie nieprawdziwe i krzywdzące nas oraz innych przekonania o ludzkiej seksualności i zaczęli w pełni szanować drugiego człowieka. Bo tak – niezdrowe podejście do seksu być może wbrew pozorom, jasno przekłada się na brak szacunku do ludzi. Nie reagowalibyśmy wtedy w tak histeryczny sposób chociażby na hasło sex shop. W końcu to sklep jak sklep (pomimo nazwy – nie handluje seksem).



Wyobrażenia vs rzeczywistość

Kiedy byłam dzieckiem, w ścisłym centrum mojego rodzinnego miasta znajdowało się skupisko sex shopów. Pamiętam, że te brudne ohydne budy już z zewnątrz napawały mnie obrzydzeniem, a moja bujna wyobraźnia podpowiadała mi kosmiczne scenariusze, co też może się znajdować/odbywać w środku. Mniej więcej taki obraz sex shopu wrył mi się w świadomość – wstrętny warszawski blaszany barak.
Moja historia z poznawaniem sex shopów od środka jest już pełnoletnia. Dokładnie osiemnaście lat temu pierwszy raz weszłam do sex shopu w Czechach ze swoim ówczesnym partnerem. No i doznałam szoku. Na półkach poukładane w niezwykłym porządku zestawy bielizny. Głębiej, dyskretnie zabawki erotyczne. Za ladą siedziała pani, która – wydawało mi się, że – spokojnie mogłaby być moją babcią. Szczupła, w okularach o grubych oprawkach, ubrana jak nauczycielka starej daty w wąską, kraciastą spódnicę za kolano i jasnobrązowy sweter. Ona nie mówiła po angielsku, my nie mówiliśmy po czesku, więc na migi pokazywaliśmy sobie, że wibrator wibruje i robi „wrrr, wrrr”. No czeski film!
Potem okazało się, że w Polsce również w bardzo wielu fantastycznych miastach bywa normalnie. Na ogół wyjątkowo miła i fachowa obsługa, z biegiem lat coraz bardziej imponujący asortyment. Sex shop szczególną rolę odegrał też w przeuroczym filmie „Amelia”, choć rzecz jasna był całkowicie przerysowany.
No ale mamy już od jakiegoś czasu XXI wiek. Wzrasta świadomość, Polska się w rekordowym tempie laicyzuje, a mnie – choć nie mam w gronie najbliższych osób ludzi chorobliwie cnotliwych – mimo wszystko udało się, à propos swojej nowej pracy, usłyszeć, że „jestem chyba na taką pracę za delikatna”, czy że mam na nią „zbyt subtelną urodę”. Moja delikatność w sprzedaży gadżetów erotycznych klientom często trochę zawstydzonym była tylko i wyłącznie atutem. A choć subtelność mojej urody bardzo sama cenię (makijażem mogę się zmieniać, co uwielbiam!), nie bardzo umiem sobie wyobrazić, jakie mogłaby mieć znaczenie w sprzedawaniu produktów w sklepie. Bo sprzedawanie w sex shopie nie wypełnia żadnego scenariusza filmu porno. Sprzedawcy nie wydymają zalotnie ust, a sprzedawczynie, zdejmując coś z drabiny nie ukazują klientom spod skąpej spódniczki braku majtek. Nie umiem sobie wyobrazić czegoś bardziej niestosownego (i śmiesznego równocześnie). Ludzie przychodzą tam kupić gadżety do seksu, a nie po seksualne doznania. Dobry sprzedawca, to przede wszystkim kompetentny sprzedawca.
Na rozmowie kwalifikacyjnej zostałam zapytana, czy obsługiwanie osób homoseksualnych i transseksualnych sprawiłoby mi dyskomfort. I zrobiło mi się niewymownie wstyd za to, gdzie żyję. Bo żyję w miejscu, w którym za normę przyjmuje się dyskryminację i wykluczanie ludzi ze względu na ich orientację. W miejscach cywilizowanych nikt by mi takiego pytania nie zadał, bo ono obraża. To tak, jak spytać, czy przypadkiem nie jesteś faszystą. Moralni ludzie nie są faszystami, homofobami, czy antysemitami. Zrozumiałam podczas tej rozmowy, co zresztą wybrzmiało całkiem wprost, że dla osób transseksualnych czy homoseksualnych często sex shopy są rodzajem bezpiecznej przystani, w której mogą być sobą, w której nie są osądzane, potępiane czy wyszydzane. W której mogą nawet opowiedzieć swoją historię i poczuć się dobrze z samymi sobą.
Czy praca w sex shopie jest więc pewnego rodzaju misją? Nie, to namiastka normalności, od jakiej zdążyliśmy niestety odwyknąć.



Praca, nauka, zabawa

A wszystko zaczęło się tak… Pewnego słonecznego dnia pojechałam z Partnerem z Wrzeszcza do Gdańska i on ciągnął mnie do kościoła, a ja jego do sex shopu (dzień, jak co dzień). Po jego krótkim i ekscytującym architektonicznym wykładzie, znaleźliśmy się w końcu tam, gdzie chciałam. Miły, klimatyzowany sklep. Na dole bielizna erotyczna i trochę mniejszych gadżetów za ladą, na górze – na którą nie weszliśmy – zabawki. Wrażenie zrobiła na nas obsługa sklepu. Przyjazna i miła. Jako, że akurat szukałam pracy, wychodząc, westchnęłam do Partnera „jaka szkoda, że nie szukają pracownika”, po czym… zauważyłam na drzwiach kartkę, że szukają! Wróciłam, zaproszono mnie na rozmowę i zostałam przyjęta na czas próbny. Nie wyszło, czego żałuję niesamowicie, bo fantastyczne pracujące tam dziewczyny przyjęły mnie z niesamowitą serdecznością. (A już używaniem do kawy mleczka zamiast mleka, zupełnie skradły moje serce!)
Te zaledwie dwa, za to bardzo intensywne, dni były dla mnie nie lada wyzwaniem. Najpierw dziewczyny pokazały mi dokładnie każdy regał, co do czego służy, jakie są przedziały cenowe i jakich pytań możemy się od klientów spodziewać. A następnego dnia dały mi trzy godziny na samodzielne nauczenie się każdej półki i zrobiły mi z tego egzamin. Mój mózg prawie eksplodował. Ostatnim razem uczyłam się czegokolwiek w takim tempie prawdopodobnie na studiach. Po latach romansu z pornografią, ocierającego się w pewnym momencie mojego życia niemal o uzależnienie, przyswajanie wiedzy nowej idealnie uzupełniało się z wiedzą, którą już w głowie miałam. Coś pamiętałam, coś dopiero złożyło mi się w całość. Mimo niemałego stresu, było to fantastyczne doświadczenie!



Co dostaniemy w sex shopie
i kim są jego klienci?

Zacznę od asortymentu, bo ten może przyprawić o zawrót głowy. Cały jeden regał zajmowały same stymulatory łechtaczki i kulki do ćwiczeń mięśni Kegla, czyli tzw. kulki gejszy. Jak ważne jest ćwiczenie tych mięśni, zwłaszcza po porodzie, nie muszę chyba nikomu tłumaczyć. Elektrostymulacja, jajeczka na pilota, który działa do piętnastu metrów, bezdotykowe stymulatory łechtaczki (tzw. pingwinki), stymulatory soniczne (Sonę Leto reklamowała w swoim podcaście sama Okuniewska!) to dopiero początek. Niektóre produkty mnie rozbawiły, jak stymulator w kształcie ust, inne ujęły, jak stymulator w kształcie poruszającego się języka (cudowny pomysł!), jeszcze inne zachwyciły, jak stymulator o mięciutkim, silikonowym zakończeniu w formie kwiatu. Dalej różdżki, zwane też mikrofonami – gadżety przypominające wibratory, ale zakończone większą główką również służącą do stymulacji łechtaczki.
Wibratory to temat rzeka, podobnie zresztą jak dilda. Zasada (której nie znałam, błędnie używając tych nazw jak synonimów) jest taka, że wibratory wibrują i mogą, acz nie muszą, przypominać wyglądem penisa, natomiast dilda z założenia mają przypominać penisa, ale nie wibrują. I od tej, wydawałoby się prostej, zasady, jest oczywiście masa wyjątków, gdyż istnieją zarówno dilda, które wibrują, jak i takie, które wcale nie są realistycznym odwzorowaniem penisa. Zdumiała mnie dostępna na rynku oferta. Zarówno wibratory, jak i dilda można dziś znaleźć dosłownie do wyboru, do koloru. Takie, które poruszają się ruchem posuwisto-zwrotnym, jak i rotacyjnym. Takie, które stymulują równocześnie pochwę, łechtaczkę i odbyt, lub tylko dwa lub jedno z wymienionych miejsc. W większości są wykonane z silikonów oraz silikonów medycznych. Mnie zachwycił materiał, którego nie znałam – cyberskórka. Coś niebywale realistycznego i przemiłego w dotyku!
Problem w przyswajaniu wiedzy nastręczyła mi półka analna, bo cały czas myślałam w kategoriach: klient – kobieta, klient – mężczyzna heteroseksualny, klient – mężczyzna homoseksualny. Z pomocą przyszły koleżanki, wygłaszając złotą zasadę: „ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia”. I nią rzeczywiście trzeba się w sex shopie kierować, niezależnie, czy jest się sprzedawcą, czy klientem. Oczywiście warto wiedzieć, jakie mają rozmiary korki analne, jak również to, który element w wibratorach analnych stymuluje prostatę (taki wibrator jest droższy i nie ma sensu namawiać na niego kogoś, kto szuka wibratora analnego dla kobiety). Warto też wiedzieć, czemu do penetracji analnej lepiej używać wibratorów właśnie do tego przeznaczonych. Otóż są skonstruowane tak, że na pewno nie zostaną w chwili rozkoszy przez ciało zassane. Ale nadal wychodzimy od jakichś sugestii, a rolę kluczową odgrywa tu fantazja i wyobraźnia użytkowników zabawek. Inna sprawa, że szukając wibratorów analnych znów napotkamy na mnóstwo niesamowitych rodzajów. Od tych najbardziej klasycznych po te imitujące rimming.
Właściwie tylko jeden produkt w sklepie wywoływał we mnie poczucie dyskomfortu. Na półce przeznaczonej dla miłośników fetyszu, znajdował się ogromnych rozmiarów dilator. Wyglądał jak gigantyczna długa i całkiem szeroka śruba, którą… mężczyźni mogą rozszerzyć sobie cewkę moczową. Penisem wyobraźni poczułam przeszywający ból. Co więcej, cewka nie ma możliwości powrotu do dawnych rozmiarów, o czym musimy klientów uprzedzić. Ciekawe też, że dilatory dla kobiet są trochę czym innym – mają bardziej medyczne zastosowanie. Rozszerzają pochwę, przez co idealnie nadają się do radzenia sobie z dolegliwością wielu dziewic – pochwicą. Myślę, że to dużo zdrowsze i lepsze rozwiązanie, niż przepisywane przez ginekologów maści znieczulające.
Przy półce z asortymentem dla fetyszystów dowiedziałam się też, że wszelkie maski do seksu sado-maso z zasłoniętymi oczami są dla osób uległych, a te z odsłoniętymi dla osób dominujących. Niby oczywiste, ale nie wiedziałam o tym wcześniej.
Huśtawki, kajdanki, liny do wiązania, płyty DVD (co w dobie internetu trochę dziwi) oraz pompki do powiększania warg sromowych, penisów, czy ust chyba nie wymagają komentarza. Mnie zaintrygowały natomiast masturbatory dla mężczyzn, o tak czasem niepozornych kształtach, wypełnione cyberskórką w kształcie waginy. Niektóre – tak, jak zresztą wibratory – podgrzewane!
Moje natrętna potrzeba uporządkowania, co jest dla kogo, okazała się istotna, kiedy poznawałam ofertę strap onów, czyli pasów z penisem. Strap ony dla mężczyzn różnią się od strap onów dla kobiet tym, że są puste w środku (mężczyzna wypełnia strap on własnym penisem). Przy tej okazji poznałam wypełniacze do bielizny dla mężczyzn, które sprawiają, że ich genitalia wyglądają pełniej – podobno ich nabywcami są na ogół osoby transseksualne, czekające na operację zmiany płci. Zapoznałam się także z całkiem niemałym asortymentem nakładek na penisy dla mężczyzn. Koleżanki na moje pytanie, czy to może sprawiać przyjemność zakładającemu to mężczyźnie, bez ogródek przyznały, że nie. Że jest to raczej chwilowa pomoc w czasie problemów z erekcją, by usatysfakcjonować drugą stronę. Pomyślałam wtedy, że w tym sklepie naprawdę znajdują się artykuły ratujące życie. Przynajmniej życie seksualne. Sama zresztą słyszałam, jak jedna z klientek opowiadała drugiej, wskazując na soniczny stymulator łechtaczki, że to urządzenie uratowało małżeństwo jej siostry po porodzie. Można się śmiać, ale doczekaliśmy czasów, w których złe zszycie kobiety po porodzie, czy utrzymujące się problemy z potencją nie przekreślają wcale szans na wspaniały, satysfakcjonujący seks. To doskonała wiadomość!
Bielizny erotycznej nie trzeba chyba omawiać. Jest tak popularna, że niemal każdy szanujący się sklep z bielizną ma ją w swojej ofercie. Ja natomiast przejdę do działu, na którego punkcie oszalałam. Mianowicie działu z butami. To w sumie zabawne, że buty na obcasie, który odpowiada mi najbardziej, w Grecji dostanę w każdym obuwniczym, a w Polsce dopiero w sex shopie. I czego by nie mówić o całej tej striptizowej otoczce, czego by nie mówić o tej estetyce, czy o jej koneserach, jednak kiedy zobaczyłam niektóre pary butów – a, dla przypomnienia, wszystkie szpilki w sex shopie są do tańca na rurze – naprawdę nabrałam do tych tancerek szacunku. Taniec, a już zwłaszcza taniec na rurze, sam w sobie jest dziedziną wymagającą, ale taniec na rurze w dwudziestocentymentrowych cienkich szpilkach (na platformie, ale jednak w szpilkach) jest ogromną, wyćwiczoną w pocie czoła umiejętnością, którą należy docenić. Mamy różne rodzaje platformy. Najniższa delight i potem bardziej odważna adore to buty, które ciągle jeszcze są wyglądem zbliżone do zwykłych odważnych szpilek. Platforma flamingo jest nienaturalnie wysoka i zaczyna przypominać karykaturę buta (co nie znaczy, że na rurze nie może prezentować się świetnie). Natomiast platformy xtreme są już tak wysokie, że nie zaleca się w nich nawet stać (ani tym bardziej tańczyć!). Są to „buty do łóżka”, dla fetyszystów butów. O, fetyszyści butów! Rozumiem Was, jak nikt!
No a teraz kilka słów o klientach. Kim są? Są normalnymi ludźmi w każdym wieku (powyżej osiemnastego roku życia). Najlepiej się pracuje z tymi, którzy wiedzą, czego szukają, zadają rzeczowe pytania i nie peszą ich rzeczowe odpowiedzi. Ale są i tacy, którzy są w takim miejscu po raz pierwszy. Łatwo w nich wyczuć pewne zagubienie, zawstydzenie, a do tego przytłoczenie cenami, bo nie oszukujmy się – są to bardzo drogie zabawki i nie na każdą kieszeń (co piszę z wielkim żalem). Rolą sprzedawcy jest sprawienie, by poczuli się dobrze, wyjaśnienie, co jak działa. Doradzenie produktu w odpowiednim zakresie cenowym. Przychodzą pary, grupy znajomych, ludzie młodzi i starsi. Jeden pan zastał mnie w trakcie uczenia się na swoje odpytywanie, kiedy miałam w ręce wielkie, przemiłe w dotyku dildo. Zagadał do mnie, zapytał, jak mi się pracuje w takim miejscu. Odpowiedziałam, że świetnie. Przyznał, że jest z małej miejscowości i przyszedł do takiego sklepu po raz pierwszy. Długo wybierał filmy DVD, a potem z uśmiechem powiedział mi, że on by w takim miejscu nie umiał pracować, bo jest tu za dużo bodźców i życzył mi miłego dnia.
Pomyślałam, że to trochę smutne, że tak odklejamy się od naszych fantazji, że peszy nas asortyment, który w jakiejś części mógłby je spełnić. Idąc do spożywczaka, nie rumienimy się, widząc rukolę, którą uwielbiamy. Nie oburza nas też szkodliwa przecież cola, której sami nie pijemy. Co nie oznacza, że jedzenie, które przygotujemy z kupionych produktów nie może dostarczyć nam orgazmicznej rozkoszy.



Niemoralna propozycja… pracy

Czy praca w sex shopie jest niemoralna? Co tu dużo kryć – niestety praca w każdym sklepie, który ma w swoim asortymencie plastikowe, długo się rozkładające produkty, jak również produkty z Chin, ma w sobie zalążek niemoralności. Pracując w takim miejscu, w jakimś sensie wspieramy zło. Nie będę udawać, że jest inaczej, choć rzeczywiście cieszy mnie, że plastikowe wibratory w sex shopach są sprzedawane w małych bardzo ilościach i funkcjonują bardziej jako relikt przeszłości. Coraz więcej firm stawia też na produkowanie wszystkich części w Europie, mając na proces produkcji większy wpływ.
Z jednej strony zła nie powinno się stopniować, ale z drugiej, codziennie dokonujemy wyborów między mniejszym a większym złem. Myśląc o pracy i moralności, na pewno łatwiej byłoby mi sprzedać jeden plastikowy wibrator, niż choćby gram mięsa, wspierając ten zarówno zatruwający planetę, jak i jeszcze do tego bestialski biznes. Nie wyobrażam sobie też pracy w biurze obsługi klienta operatorów sieci komórkowych, bo pracownicy są tam uczeni kłamać i wprowadzać klientów w błąd, przez co narażają ich często na ogromne straty i stres. A praca w ubezpieczeniach? To dopiero bazowanie na ludzkiej krzywdzie! Nie ma tu ani krzty moralności i szczerze dziwi mnie, że stworzyliśmy sobie świat, w którym sprzedawanie gadżetów, które urozmaicają życie seksualne ludzi, wywołują uśmiech na ich twarzach i ich rozluźniają – ludzi, którzy mają ochotę je nabyć – ciągle jeszcze niektórych gorszy, a praca, w której codziennie kłamie się klientom w oczy – im bardziej, tym za wyższą prowizję – uważana jest za uczciwą.

P.S. Mój cudowny, jak zawsze wspierający Partner, od momentu, w którym zaczęłam mu opowiadać o praktykach analnych, zaczął wyraźnie unikać schylania się, kiedy stałam za nim, co wywoływało we mnie ataki śmiechu. No i pewnego dnia spytałam go, kiedy pójdziemy na obiecanego bowla, bo nie udało się w dniu moich urodzin, a chciałam wypróbować pobliską knajpę bowle właśnie serwującą. I taką oto mieliśmy kochanków rozmowę…
– Na co?
– pyta Kochanek.
– Na bowla. Miskę taką z jedzeniem. – doprecyzowuję.
– Aaaa! Bo już się przestraszyłem, że będę to musiał gdzieś włożyć, albo połknąć… a brzmiało na duże.
P.S.2 A na deser mogę dołączyć tylko jedną piosenkę. Z życzeniami dla Wszystkich, by wizyta w sex shopie – oby nie jedna! – nie musiała być tym, czym dla dzieci wizyta w sklepie z cukierkami. Oswajajmy to, co ludzkie, a reagujmy na to (m.in. wspomniany przemysł mięsny), co nieludzko barbarzyńskie!

