Weto dla zabijania gospodarki

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

artykuł z mojej e-gazety “Halny – wiatr zmian”

Od poniedziałku 23.11 do poniedziałku 30.11 na Podhalu codziennie odbywały się manifestacje Strajku Kobiet Podhale. Pierwotnie miały być cyklem milczących protestów pod  nazwą „Solidarni z Warszawą”, będących reakcją na bandyckie zachowania policji używającej przemocy wobec pokojowo manifestujących (głównie kobiet) w Warszawie. Nie trzeba było jednak długo czekać na kolejny powód do wyjścia na ulice – dramatyczna decyzja obecnego rządu dotycząca skrócenia ferii i zamknięcia wielu miejsc pracy ogłoszona przez obecnego premiera w sobotę 21.11 pchnęła Strajk Kobiet Podhale do zainicjowania spontanicznego strajku samochodowego już w niedzielę 22.11 i wzbogacenia nazwy protestów nadchodzącego tygodnia o jeszcze jedno hasło: „Weto dla zabijania gospodarki”.

Biały jest Biały, a
Czarny jest Czarny… Dunajec

Strajk Kobiet Podhale

Milczące protesty zaczęły się w poniedziałek 23.11 w Białym Dunajcu. Następnie odbywały się każdego następnego dnia kolejno w: Nowym Targu, Rabce Zdroju, Mszanie Dolnej, Kościelisku, Zakopanem, Szczawnicy i Czarnym Dunajcu. Pisałam już kiedyś, że manifestacje w małych miastach mają odmienny charakter od tych w wielkich metropoliach. (Uczestnicy wykazują się innego typu odwagą, bo narażeni są niekoniecznie na pobicia czy szarpaninę z policją, ale np. na ostracyzm społeczny.) Jednak jeszcze czym innym od zgromadzenia pięciuset osób w Zakopanem (czy prawie tysiąca w Nowym Targu) są kameralne kilkudziesięcio, kilkunasto, a czasem nawet i kilkuosobowe spotkania w jeszcze mniejszych miejscowościach. Dobrze przemyślany Strajk Kobiet, jeśli nie ma być atrakcyjną pokazówką, to przede wszystkim nastawiona na długofalowe efekty praca u podstaw. Jesteśmy jako społeczeństwo bardzo podzieleni i zmanipulowani przez media. Jedyną możliwością zmiany  tego stanu rzeczy jest rzetelna edukacja. Kameralne manifestacje dają możliwość porozmawiania z każdym – wytłumaczenia mu naszych argumentów, ale też wysłuchania go. W jednej z podhalańskich wsi, słuchając dramatycznej historii kobiety przerażonej wizją pozostania bez środków do życia (będącego bezpośrednią konsekwencją niefrasobliwych poczynań obecnego rządu), zaczęłam się zastanawiać, czy ktoś z obecnej władzy weźmie na siebie odpowiedzialność za samobójstwa popełniane z powodu sytuacji ekonomicznej, w jakiej zostaliśmy jako społeczeństwo postawieni. (Bo co do tego, że będą popełniane, nie mam niestety wątpliwości.)
Po raz pierwszy odkleiłam od ludzi etykiety, które mi wcześniej – co przyznaję nie bez wstydu – uniemożliwiały spokojną komunikację. Okazało się, że w zadziwiająco wielu kwestiach zgadzam się zarówno z proliferem jak i korwinistą, o co bym siebie nigdy nie podejrzewała. (Nie były to rzecz jasna kwestie obyczajowe, ale na przykład gospodarcze i ekonomiczne.) Przede wszystkim stali przede mną ludzie, a nie zdehumanizowani nosiciele poglądów. Ludzie pragnący wolności i szacunku, ludzie zmęczeni niekompetencją partii obecnie rządzącej – ludzie tacy jak ja. To jedna z najpiękniejszych lekcji, jakie ostatnio dostałam.

102. rocznica wywalczenia
przez Polki praw wyborczych

Strajk Kobiet Podhale

W sobotę 28.11 obchodziliśmy datę szczególną – 102. rocznicę wywalczenia przez Polki praw wyborczych. Historia lubi zataczać koło, więc nie powinno mnie dziwić (chociaż dziwi), że kobiety walczące ponad wiek temu o swoje prawa spotykały się z niemal tymi samymi zarzutami, z którymi spotykają się dziś Strajki Kobiet. Że niby sprawa jest słuszna, ale dlaczego taka forma? Czy nie da się jakoś tak… grzeczniej, ciszej, spokojniej? Otóż, odpowiedź jest bardzo prosta: nie da się (choć jeśli ktoś chętnie dołączyłby do Strajku Kobiet, ale drażni go wulgarny język, mogę zaprosić do śledzenia bardzo pod tym względem wyważonego Strajku Kobiet Podhale). O tzw. brzydkich słowach pisałam już TUTAJ, poruszając aspekt językowy, natomiast niezwykle interesujące ujęcie filozoficzne zastosowała Magdalena Mateja-Furmanik w swoim doskonałym tekście „Nie musimy tłumaczyć się z tego, że każemy wam wypierdalać”, do którego lektury gorąco wszystkich zachęcam.
Dziś prawa wyborcze kobiet wydają się chyba każdemu oczywistością. Być może kiedyś wreszcie dla wszystkich stanie się taką samą oczywistością, że tylko i wyłącznie kobieta może decydować o swoim własnym ciele.

Dziel i rządź

Strajk Kobiet Podhale

Właśnie w opisaną wyżej 102. rocznicę wywalczenia przez Polki praw wyborczych spotkaliśmy się w centrum Zakopanego przy oczku wodnym nie tylko po to, by ją uczcić, ale przede wszystkim, żeby porozmawiać – tak, jak w innych miejscowościach – o tym, co nas boli, na co nie ma naszej zgody (a nie ma jej ani na brutalność policji, ani na zabijanie gospodarki) oraz jakiej Polski wszyscy – uwzględniając wszelkie różnice między nami – chcemy. Niesłychanie ważne jest uświadamianie obywateli, czym jest budżet państwa oraz że żaden rząd nie ma „własnych pieniędzy”, a jeśli jakieś komukolwiek ochoczo rozdaje, to wcześniej nam je odbiera w horrendalnych podatkach. Mamy więc nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek buntować się przeciw bezsensownemu rozdawnictwu wspólnie składanych do budżetu państwa pieniędzy na konkretne cele, na które nie są odpowiednio wykorzystywane (żeby niedaleko szukać, wystarczy spojrzeć chociażby na stan służby zdrowia czy kultury).
Charyzmatyczna, niesamowita inicjatorka Strajku Kobiet Podhale mówiła też o tym, o czym pisałam wyżej, czyli jak bardzo spolaryzowanym społeczeństwem się staliśmy. Jak łatwo – i tu wina rozkłada się po równo – szufladkujemy innych, słysząc konkretne hasła (np. nazwę partii politycznej, z którą ktoś sympatyzuje). Lewak, prawak, katolik, płaskoziemca, prolifer, antyszczepionkowiec, elgiebet (nazwa mnie, jako językoznawcę, urzekła) – przyznajmy uczciwie, że jeśli nie podzielamy niektórych określanych przez powyższe słowa postaw/poglądów, to już same te etykiety nas odrzucają od opisywanej nimi osoby i zamykają na racjonalną z nią rozmowę. Oczywiście, że z takiej rozmowy nie musi wyniknąć nic sensownego, ale warto próbować się na siebie otworzyć. Wszyscy jesteśmy przede wszystkim ludźmi, a to już niesamowicie wiele wspólnego.

P.S. Na deser łączę cover klasyka Sam Brown w wykonaniu cudownej Jamelii – piosenkę dedykuję obecnemu rządowi.

Strajk Kobiet Podhale

oczami Mary Kay

fot. Marianna Patkowska

Od kiedy uruchomiłam na Facebooku fanpage oczami Mary Kay, a uruchomiłam go niedawno, stała się rzecz niesłychana – dokonałam dwóch sprzedaży! (Chętnych do wysłuchania filmiku, który nagrałam na ten właśnie temat, odsyłam na rzeczoną stronę, zapraszając równocześnie do jej polubienia i obserwowania.)
Ciągle mamy przedświąteczny czas, być może niektórzy z moich Czytelników zastanawiają się nad prezentami dla bliskich kobiet – zawsze w takich sytuacjach polecam kosmetyki Mary Kay. Po pierwsze są znakomite jakościowo, po drugie niezwykle wydajne, a po trzecie – naprawdę skuteczne!
Oprócz sezonowo sprzedawanych jeszcze świątecznych zestawów, które opisywałam jakiś czas temu, mam do zaoferowania również całą gamę klasyków, które zadowolą zarówno panie uwielbiające się malować, jak i te, które chcą tylko zadbać o swoją cerę, usta czy dłonie.
Nastały trudne czasy – wywołane do tablicy kobiety zajmują się właśnie walką o normalność. Panowie (głównie do Was ten apel, ale oczywiście nie tylko), kiedy będzie lepszy czas na rozpieszczenie ich niż teraz?

Chłopcy narodowcy stworzyli „czarną listę” sklepów popierających Ogólnopolski Strajk Kobiet, ułatwiając nam wszystkim zrobienie świątecznych zakupów. Proszę mój internetowy sklepik też do niej dopisać!

– Marianna, Strajk Kobiet Podhale

👁️ Moja pierwsza sprzedaż

fot. Marianna Patkowska

Świąteczne zestawy Mary Kay nie doczekały się niestety jeszcze pierwszego klienta, ale ponieważ na Podhalu zima już w pełnej krasie, zainteresowanie wzbudził zarówno doskonale nawilżający, natłuszczający i złuszczający zestaw do rąk Satin Hands, jak i odżywiająco-regenerujący zestaw do ust Satin Lips.

fot. Marianna Patkowska

Z kosmetyków kolorowych sprzedałam tusz do rzęs Lash Intensity™ – Black, który pozostaje moim numerem jeden od momentu, kiedy go po raz pierwszy, bez przekonania zresztą, użyłam

fot. Marianna Patkowska

oraz żelową szminkę Semi Shine w przepięknym amarantowym kolorze, kryjącym się pod nazwą Haute Pink. Przykra wiadomość jest taka, że produkt się właśnie wyczerpał i prawdopodobnie nie będzie go już w sprzedaży.

fot. Marianna Patkowska

👁️ nNieoczekiwane gratisy

fot. Marianna Patkowska

Pisałam już, że za plecami mam niezależną dyrektor sprzedaży – doskonałą specjalistkę i fantastyczną osobę! Służy mi nie tylko swoją niesamowitą wiedzą i doświadczeniem, ale też w razie potrzeby szybkim dostępem do kosmetyków. Tym razem zaskoczyła nie tylko moje dwie pierwsze Klientki, ale też mnie samą, proponując mały gratis do każdej transakcji. Tym sposobem jedna Klientka, zamawiając zestaw Satin Hands oraz tusz do rzęs Lash Intensity dostała małą buteleczkę fantastycznego beztłuszczowego płynu do demakijażu oczu, a druga, kupując zestaw Satin Lips i żelową szminkę Semi Shine – mini tusz Lash Intensity właśnie!

fot. Marianna Patkowska

👁️ Zestaw Time Wise

fot. Marianna Patkowska

Zestaw z serii Age Minimize  3D™ Time Wise® to dla mnie już od dwóch lat absolutna podstawa codziennej pielęgnacji twarzy. Ponieważ jest to jeden ze sztandarowych produktów Mary Kay, od którego klientki na ogół zaczynają przygodę z tą marką, postanowiłam go raz jeszcze opisać, gorąco polecając. Pamiętajcie też, że tylko teraz w świątecznym zestawie Czasozamrażacz w cenie samego zestawu Time Wise dostaniecie jeszcze rewelacyjny zestaw do mikrodermabrazji! Gra warta świeczki!

W skład zestawu Age Minimize  3D™ Time Wise® wchodzą cztery kosmetyki:

Sposób użycia:

  1. zwilżamy twarz
  2. wcieramy w nią niewielką ilość mleczka, chwilę ją masując, a następnie zmywamy mleczko wodą i wycieramy twarz ręcznikiem
  3. delikatnie wklepujemy pod oczami maleńką kroplę kremu pod oczy
  4. rano: rozprowadzamy po całej twarzy niedużą ilość kremu na dzień/
    wieczorem: rozprowadzamy po całej twarzy niedużą ilość kremu na noc
fot. Marianna Patkowska

👁️ Zestaw Satin Lips

fot. Marianna Patkowska

Zestaw Satin Lips to dla mnie – wraz z zestawem Satin Hands – zdecydowany must have każdej zimy. Złuszczanie, natłuszczanie i nawilżanie ust zdecydowanie poprawia ich kondycję i wygląd. Wystarczy użyć obydwu kosmetyków raz – dwa razy w tygodniu. Codziennie natomiast warto korzystać z samego balsamu do ust.

W skład zestawu Satin Lips wchodzą dwa kosmetyki:

Sposób użycia (jeden do dwóch razy w tygodniu):

  1. zwilżamy usta
  2. wcieramy w nie niewielką ilość peelingu, chwilę pocierając usta (albo o siebie, albo palcem)
  3. zmywamy peeling ciepłą wodą i wycieramy usta ręcznikiem
  4. nakładamy na całe usta niewielką ilość balsamu
fot. Marianna Patkowska

👁️ Zestaw Satin Hands

fot. Marianna Patkowska

Zestaw Satin Hands, podobnie jak Satin Lips, jest przeznaczony do stosowania raz – maksymalnie dwa razy w ciągu tygodnia. Dwa razy dziennie używamy wyłącznie kremu do rąk. Warto też wspomnieć o leczniczych właściwościach fantastycznego kremu zmiękczającego skórę – doskonale pomoże nam również na popękane pięty, łokcie czy męczone infekcją okolice nosa!

W skład zestawu Satin Hands wchodzą trzy kosmetyki:

Sposób użycia (jeden do dwóch razy w tygodniu):

  1. rozsmarowujemy po dłoniach tłusty krem zmiękczający skórę
  2. wcieramy w natłuszczone dłonie peeling
  3. myjemy dłonie ciepłą wodą (bez mydła) i wycieramy je ręcznikiem
  4. nakładamy na nie krem do rąk
fot. Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę krótki filmik instruktażowy uzupełniający dzisiejszy wpis. W tle mój cover piosenki „New soul” z repertuaru Yael Naïm (całość usłyszymy TUTAJ).

Zapraszam do zakupu opisanych produktów Mary Kay:

nNajlepsze kupne produkty wege 2

fot. Marianna Patkowska

Jakiś czas temu opisywałam swoje ulubione produkty wegetariańskie, z których można w miarę szybko przygotować wspaniały obiad. Dziś uzupełniam swój poprzedni wpis o kolejne dwa (które dostaniemy w Lidlu), wraz z moimi autorskimi przepisami, w których je wykorzystuję. Smacznego!

Potrawka warzywno-roślinNa

fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska

Dobrą Kalorię cenię przede wszystkim za klopsy klasyczne, które już szczegółowo opisywałam i gyrosa, któremu poświęcę trochę blogowego miejsca za chwilę. Jeśli chodzi o roślinne mielone, nie polecam go do wszystkiego. Na przykład wegetariańskie spaghetti bolognese,  mówiąc nieskromnie, wyszło mi znacznie lepiej (i zdecydowanie taniej – przepis TUTAJ) niż z użyciem tego gotowego zamiennika mięsa. Fantastycznie jednak się sprawdziło w potrawce, którą spontanicznie jakiś czas temu przygotowałam. Oczywiście wszelkie modyfikacje mile widziane!

  • potrawka warzywno-roślinna

SKŁADNIKI:

– tacka roślinnego mielonego Dobrej Kalorii
– 25 dag brązowych pieczarek
– cebula czosnkowa
– cukinia
– bakłażan
– 35 g granulatu sojowego
– 2 kostki grzybowe
– sos sojowy
– sól himalajska
Kujawski olej rzepakowy z rozmarynem, oregano i bazylią
– masło
– mąka
– 50 g sera gorgonzola
– 25 g sera pleśniowego (np. Lazur)
– 25 g tartego sera grana padano (lub parmezanu)

PRZYGOTOWANIE:

Pieczarki (które trzeba wcześniej umyć) i cebulę obrać oraz drobno posiekać, a potem wrzucić na rozgrzany na patelni olej z ziołami do momentu, kiedy cebula się zeszkli, a pieczarki będą podsmażone. Najlepiej, w trakcie smażenia, odrobinę posolić. Na końcu wrzucić roślinne mielone oraz granulat sojowy. Wszystko podlać niedużą ilością wrzątku, w którym rozpuścimy wcześniej 2 kostki grzybowe i dusić na wolnym ogniu ok. 10 minut. Bakłażana i cukinię pokroić w kostkę i piec z odrobiną soli w piekarniku (lub garnku do pieczenia) również na oleju ok. 20 – 30 minut. Wszystko razem – i duszone na patelni, i pieczone w piekarniku składniki – przełożyć do garnka. W rondelku rozpuścić niewielki kawałek masła, dodać do niego trochę mąki, wymieszać, a potem systematycznie dodawać sos z garnka, mieszając z serami. W razie potrzeby, dodać trochę wody. Jak uzyskamy gęsty, jednolity serowy sos bez grudek, dodać kilka kropli sosu sojowego i wlać całość do naszego garnka z resztą.

Wege gyros w greckim stylu

fot. Marianna Patkowska
fot. Marianna Patkowska

Roślinny gyros Dobrej Kalorii jest mistrzostwem świata, zarówno jeśli chodzi o smak, jak i konsystencję! Idealnie sprawdzi się, kiedy nie będziemy mieć ani pomysłu, ani czasu na wyszukany obiad. Zawartość tacki wystarczy wrzucić na rozgrzany olej na kilka minut i gotowe!
Moja propozycja jest bardzo prosta w przygotowaniu, a efekt zachwyca nawet najbardziej wymagające podniebienia! Mianowicie stawiam na zimne dodatki w greckim stylu: tzatziki oraz sałatkę pełną greckich smaków (choć nie grecką). Lubię podawać to danie z ziemniakami, lecz idealnie sprawdzą się też frytki oraz ryż. Ciekawostką jest to, że w wielu greckich tawernach podaje się i frytki, i ryż równocześnie!

  • wege gyros w greckim stylu

SKŁADNIKI:

– tacki roślinnego gyrosa
– ogórek zielony
– ząbek czosnku
– 2 łyżki jogurtu greckiego
– świeża rukola
– zielone oliwki
– czarne oliwki
– pomidor
– sól himalajska
– pieprz
olej

PRZYGOTOWANIE:

W zależności od tego, jaki ciepły dodatek dobierzemy do dania (ziemniaki, frytki czy ryż), przygotujmy je na początku. Na samym końcu na rozgrzany olej wrzucamy gyrosa i smażymy go ok. 5 minut.
A w międzyczasie przyrządzamy tzatziki: trzemy na tarce umyty i obrany ogórek, odlewamy nadmiar wody, posypujemy solą i pieprzem, a potem dodajemy jogurt grecki i wyciśnięty czosnek, wszystko razem dokładnie mieszając.
Została jeszcze tylko sałatka w greckim stylu: do miski wrzucamy umytą rukolę, odcedzone oliwki i umyty, pokrojony w kostkę pomidor, całość delikatnie soląc.

P.S. Ponieważ gyros mięsny można przyrządzić również z wołowiny, nie będzie nadużyciem, kiedy na deser dołączę tę właśnie piosenkę 😉

Samochodowy Strajk Kobiet Podhale

for. Marianna Patkowska

artykuł z mojej e-gazety “Halny – wiatr zmian”

Dzisiaj, w niedzielę 22 listopada, odbył się strajk samochodowy dosyć spontanicznie zorganizowany przez Strajk Kobiet Podhale. Postulaty Ogólnopolskiego Strajku Kobiet oraz Strajku Kobiet Podhale (ze względu na to, że gmina Zakopane od dziewięciu lat nie podpisała uchwały antyprzemocowej, są tu trochę inne priorytety niż w pozostałej części kraju) opisałam TUTAJ i TUTAJ. Do tej pory główne (chociaż nie jedyne) powody do buntu stanowiły: zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej, przyzwolenie na przemoc wobec słabszych, wprowadzanie dyktatury oraz represjonowanie środowisk LGBT.  Dzisiejszy strajk dodatkowo był też wyrazem solidarności wobec Warszawy i uczestników tamtejszych pokojowych manifestacji – ofiar bandyckich napaści umundurowanych i nieumundurowanych funkcjonariuszy policji. Jednak po wczorajszym wystąpieniu obecnego premiera dotyczącym zaskakującej i dramatycznej dla większości podhalańskich przedsiębiorców decyzji obecnego rządu w sprawie ferii zimowych, do Strajku Kobiet Podhale dołączyło pokaźne grono ludzi, którym z dnia na dzień w cyniczny, podły sposób zabrano jedyną możliwość zarobku w najbliższym czasie.

fot. Marianna Patkowska

Cios w budżet i strzał we własną stopę

fot. Marianna Patkowska

Jest pandemia, walczymy z koronawirusem. Zakaz większych zgromadzeń i nakaz noszenia maseczek jest, owszem, bez ogłoszenia stanu nadzwyczajnego nielegalny, ale rozsądny. Z logiki wynikałoby więc, że wszelkiego typu natężenia ruchu, na przykład ferie zimowe, dobrze jest rozciągnąć w czasie. Od wielu lat ferie w każdym województwie przypadały w innym terminie. W czasie pandemii miałoby sens rozdzielenie województw na mniejsze obszary, by zbyt dużo ludzi nie przemieszczało się w tym samym czasie. Co robi jednak obecny rząd? Ustala niecałe dwa tygodnie ferii wszystkim województwom oraz planuje uniemożliwić obywatelom wyjazdy.
Zamknięcie wyciągów narciarskich to ogromny cios dla większości podhalańskich przedsiębiorców. Ta decyzja osłabia nie tylko polską gospodarkę, która dzieli już swój los z końmi z Janowa, ale też… podhalański elektorat (całkiem spory) partii obecnie rządzącej. Trochę wydaje się więc… strzałem w stopę. Prawdopodobnie trudniejszym do zauważenia, kiedy ciągle ma się za co żyć.

fot. Marianna Patkowska

Trasa strajku

fot. Marianna Patkowska

Około godziny 15.00 z parkingu spod sklepu Leclerc w Zakopanem dziesięć samochodów oklejonych strajkowymi hasłami i symbolami wyruszyło ulicą Kościuszki, mijając Urząd Miasta Zakopane, w kierunku Nowego Targu, który był punktem docelowym. Prędkość nieprzekraczająca trzydziestu kilometrów na godzinę oraz wielokrotne objeżdżanie wszystkich możliwych rond, od ronda dra Chramca zaczynając, wygenerowały sporych rozmiarów korek. Strajk był głośny: klaksony, syrena z megafonu na zmianę z krzyczanymi przez niego hasłami:

– Weto dla zabijania gospodarki!
– Weto dla zabijania turystyki, hotelarstwa, gastronomii, sportu, kultury!
– Wydupcać mi z tym rządem!
– Wydupcać mi z Morawieckim!
– Wydupcać, dziadersi z Wiejskiej!

– wykrzykiwane hasła

budziły ciekawość. Sporo aut dołączyło do strajku po drodze. Do Nowego Targu dojechało już prawie dwadzieścia samochodów.

fot. Marianna Patkowska

Milicjanci z Kentucky*

fot. Marianna Patkowska

W Nowym Targu doszło do kilku niepotrzebnych incydentów z udziałem policji (w oznakowanym i nieoznakowanym samochodzie). Pouczenia niepokrywające się z żadnym przepisem ruchu drogowego czy grożenie odholowaniem zepsutego i zepchniętego na parking auta w odwecie za chodzenie wokół rynku z flagami nosiły znamiona próby zastraszenia strajkujących. Pech chciał, że żaden ze strajkujących się nie przestraszył.
Jeden z policjantów wręczył strajkującej mandat za… „sianie zgorszenia”. Użyła w przestrzeni publicznej słów:

Jebać PiS!

– słowa, za które można dostać mandat

Mimo że policjant ma obowiązek pokazać nam legitymację oraz podać swoje imię, nazwisko i stopień tak, żebyśmy je usłyszeli i zrozumieli, nowotarski policjant przedstawił się szybko i niedbale, ściszając głos. Na twarzy miał maseczkę, więc żaden ze strajkujących nie mógł usłyszeć jego słów. Więcej nie udało się od niego wyegzekwować, gdyż jak stwierdził:

Ma obowiązek przedstawić się raz i właśnie to zrobił.

Zajście zostało oczywiście nagrane, a mandat nieprzyjęty. Wracam jednak do tego, o czym pisałam w tekście „Rewolucja jest kobietą”, po raz drugi wklejając zalecenia Ogólnopolskiego Strajku Kobiet:

Ogólnopolski Strajk Kobiet

Policjant wywierał naciski na ukaraną mandatem strajkującą, namawiając ją do podania swojego numeru telefonu. Nie zrobiła tego. Wy też nigdy tego nie róbcie!

*Taki lokalny żart. Nowotarska rejestracja to KNT, stąd używana w Zakopanem – w odniesieniu do nowotarskich samochodów i kierowców – nazwa Kentucky.

P.S. Na deser łączę niesamowitą składankę piosenek wygranych… klaksonami! Pierwsza nie jest moją ulubioną, ale dalej zaczyna się robić naprawdę ciekawie!

Strajk Kobiet Podhale

 

Świąteczne zestawy Mary Kay

fot. Marianna Patkowska

Wszystkich, którzy widząc dzisiejsze zdjęcia, wyciągnęli z nich pochopne wnioski, że oho, wpis sponsorowany! pragnę uspokoić: nadal nie zarabiam na tym blogu złamanej złotówki (choć poświęcam mu coraz więcej czasu i energii). Handlowanie pisaniem – jeśli nie trafi się na naprawdę mądrego zleceniodawcę – wydaje mi się ryzykowne, zwłaszcza przy moim uwielbieniu wolności i umiarkowanym entuzjazmie wobec kompromisów. No ale za coś trzeba żyć, a czasy trudne… Ruszam więc ze sprzedażą czegoś innego – kosmetyków Mary Kay, w które wierzę i których nieprzerwanie od dwóch lat używam. Za plecami mam fachowca (doskonałą niezależną dyrektor sprzedaży Mary Kay, która swoją wiedzą dotyczącą skóry mogłaby zawstydzić niejednego dermatologa), więc nie musicie się bać! Inna sprawa, że zaczynam od takich zestawów, w których problem indywidualnego doboru kosmetyku – w zależności od karnacji czy cery – nie istnieje. Dlatego też doskonale nadają się na prezenty, ale o tym za chwilę.
Jak kupować? Założyłam do tego specjalne facebookowe konto: oczami Mary Kay (mające docelowo być internetowym sklepem), które ułatwi ze mną kontakt potrzebny do składania zamówień. Nieposiadanie konta na Facebooku nie jest jednak problemem – możecie do mnie napisać przez formularz znajdujący się w blogowej zakładce Kontakt.

🎁 Pomysł na prezent

fot. Marianna Patkowska

Zbliżają się Święta i przedświąteczne dylematy, co komu sprawić pod choinkę (lub wcześniej, bo po drodze jeszcze przecież Mikołaj). Wybór, nawet jeśli kogoś znamy dobrze, nie zawsze jest łatwy, a zależy nam przecież, żeby obdarowany szczerze się z prezentu ucieszył. W dodatku w dobie koronawirusa zaawansowana turystyka sklepowa nie jest najlepszym pomysłem. I właśnie wtedy wchodzę ja – cała na czerwono, spowita anielskim włosem! Przychodzę Wam z pomocą: mam do zaoferowania taki towar, że Wam, drodzy Czytelnicy, kapcie pospadają (części po zobaczeniu ceny, ale tę kwestię omówię za chwilę). Kupowanie, zwłaszcza prezentów, online jest jedną z przyjemniejszych czynności, bo nie dość, że nie wymusza na nas wychodzenia z domu i spotykania tych wszystkich ludzi po drodze, to jeszcze zajmuje bardzo mało czasu. W dodatku nie jesteśmy ograniczeni żadnymi godzinami otwarcia. Siedzimy sobie wygodnie w fotelu z kubkiem herbaty z miodem, imbirem, cytryną, pomarańczą i goździkami lub aromatycznego kakao z piankami Marshmallow, wybierając interesujące produkty i składając zamówienie, a potem już tylko czekamy – i to też niedługo – na przesyłkę.
Mój blog jest wielotematyczny. Tworząc go, nie chciałam się określać, definiować, wrzucać w jakiekolwiek ramy. Osią byłam i jestem ja sama. Opisuję świat widziany moimi oczami – oczami nNi. Bardzo dużo rzeczy wokół mnie porusza, ekscytuje, pociąga, irytuje, złości, zasmuca czy cieszy i o nich wszystkich tutaj piszę. Nigdy bym nie podejrzewała, że pewnego dnia zacznę pisać też o kosmetykach, ale rzeczywiście wejście w barwny świat Mary Kay, poznanie przy tej okazji fantastycznych ludzi i naprawdę rewelacyjnych jakościowo produktów mocno na mnie wpłynęło i nie byłabym uczciwa, gdybym udawała, że kosmetyki nie są dla mnie istotne. Może nie aż tak, jak sztuka, ale są.
Przybywam więc z dzisiejszym wpisem i do Ciebie, strapiony Kolego, i do Ciebie – zabiegana Koleżanko, i do Was Wszystkich, którym błąka się po głowie jedno natrętne pytanie:

Co, do cholery, jej kupić?

– błąkające się po głowach niektórych pytanie

Otóż – kupcie jej dobry, niesamowicie wydajny kosmetyk, który przywróci jej twarzy nie tylko odpowiednie nawilżenie, złuszczenie, oczyszczenie i wygładzenie (choć to wszystko też), ale przede wszystkim duży, szczery uśmiech, ozdabiając ją niczym najwspanialszy makijaż. (A gdyby jednak mimo wszystko zechciała się umalować – mamy w Mary Kay naprawdę najlepsze tusze do rzęs i zapierający dech w piersiach wybór szminek i błyszczyków!)

Swoją historię sprzedażową zaczynam od czterech świątecznych zestawów, które za chwilę się pewnie wyczerpią, więc spieszcie się kupować kosmetyki – tak szybko schodzą!

Dla ułatwienia wprowadzam
spis treści:

  1. Zestaw Czasozamrażacz
  2. Zestaw Świąteczne OKOliczności
  3. Zestaw Gwiazda polarna
  4. Zestaw Urocza śnieżynka

🎁 Czasozamrażacz

fot. Marianna Patkowska

całkowita cena zestawu: 429 zł
cena katalogowa produktów: 674 zł
oszczędzasz: 245 zł

 W skład zestawu wchodzi:

Wykaz wszystkich kosmetyków znajdujących się w zestawie:

 Opis produktów:

  • Wszystkie powyższe kosmetyki opisałam szczegółowo TUTAJ.

Do kogo skierowany jest ten zestaw?

Tak naprawdę do każdego (a właściwie każdej, bo to akurat kosmetyki dla kobiet, choć Mary Kay posiada również ofertę dla mężczyzn). Bez względu na to, czy obdarujemy nim panią o ładnej i zadbanej cerze, czy takiej, która wymaga pewnej pomocy, zestaw z serii Age Minimize zwłaszcza połączony z zestawem do mikrodermabrazji sprawdzi się idealnie!

Do kwestii cen obiecałam wrócić. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to mały wydatek. Sama przed pierwszym zakupem miałam ogromne wątpliwości, a zanim stałam się konsultantką (nabywając zestaw startowy), zdecydowałam się właśnie na zestaw z serii Age Minimize  3D™ Time Wise®. Wątpliwości brały się z nieznajomości dobranych mi przez wspomnianą wyżej konsultantkę produktów i świadomości, że są to jednak bardzo duże pieniądze. Dziś mogę powiedzieć, że tak wydajnych kosmetyków nie miałam nigdy wcześniej. Każdego z nich należy używać, wyciskając dosłownie kroplę nie większą od ziarenka grochu. W związku z tym, mimo że z zestawu Time Wise korzysta się dwa razy dziennie (z mleczka 4w1 i przeciwzmarszczkowego kremu pod oczy dwa razy dziennie, a z rewitalizującego kremu na dzień i regenerującego kremu na noc po razie), starcza na kilka dobrych miesięcy.

  • Nadszedł czas na dobrą radę: kiedy kosmetyki zaczną się kończyć, a wyciskanie ich z tubki zrobi się problematyczne, warto przeciąć tubkę nożyczkami i dostać się tym sposobem do resztek, których nie można już wycisnąć (do zamknięcia wystarczy nałożyć na siebie dwie przecięte połowy). Tak zyskuje się jeszcze dodatkowy co najmniej tydzień używania produktu, zanim nie wygrzebie się go do końca. (Ta rada tyczy się zresztą nie tylko kosmetyków Mary Kay.)

Oprócz wydajności oczywiście największą siłą tych kosmetyków jest ich jakość. Zaczynając ich używać i rezygnując zarówno z toniku do twarzy, jak i płynu micelarnego oraz tłustych kremów, zaczęłam czuć na twarzy fantastyczną lekkość! Kondycja mojej cery (a było z nią słabo) wyraźnie się poprawiła.

🎁 Świąteczne OKOliczności

fot. Marianna Patkowska

całkowita cena zestawu: 274 zł
cena katalogowa produktów: 413 zł
oszczędzasz: 139 zł

W skład zestawu wchodzą:

Opis produktów:

Do kogo skierowany jest ten zestaw?

Również każda pani powinna być z tego zestawu zadowolona, jednak przede wszystkim zachwyci on te kobiety, które skarżą się na tzw worki pod oczami lub/i spędzają sporo czasu przed monitorami komputerów, za czym żadne oczy niestety nie przepadają.

🎁 Gwiazda polarna

fot. Marianna Patkowska

całkowita cena zestawu: 169 zł
cena katalogowa produktów: 289 zł
oszczędzasz: 120 zł

W skład zestawu wchodzi:

Opis produktów:

  • Serum wyrównujące koloryt skóry redukuje przebarwienia i ciemne plamy na skórze, delikatnie ją rozjaśniając, a także przywracając jej blask, świetlistość i młodzieńczy odcień.
  • Krem przedłużający nawilżenie skóry poprawia nawilżenie skóry poprzez wzmocnienie naturalnych procesów utrzymywania w niej wilgoci. Nie zatyka porów i jest bezzapachowy. Nadaje się również do skóry bardzo wrażliwej.

Do kogo skierowany jest ten zestaw?

Zestaw Gwiazda Polarna jest skierowany przede wszystkim do kobiet, których skóra trochę już przeszła. Wspomniane przejścia mogą być spowodowane przebytą chorobą, przemęczeniem lub zaawansowanym wiekiem.

🎁 Urocza śnieżynka

fot. Marianna Patkowska

całkowita cena zestawu: 161 zł
cena katalogowa produktów: 220 zł
oszczędzasz: 59 zł

W skład zestawu wchodzi:

Opis produktów:

  • Wszystkie powyższe kosmetyki opisałam szczegółowo TUTAJ.

Do kogo skierowany jest ten zestaw?

Absolutnie do każdej kobiety, która chce się poczuć wyjątkowo. Moje zdecydowanie ulubione kosmetyki, czyli kolorówka (te służące do wykonywania makijażu), w Mary Kay są naprawdę wyjątkowe! Nawet kiedy pomaluję się nimi mocniej (na wieczorne wyjścia lub do zdjęć), w ogóle nie czuję na swojej twarzy ciężkości. Po wielu godzinach wszystko też pozostaje na swoim miejscu (jeśli oczywiście, zapominając o makijażu, nie potrę sobie oka…). Absolutnym hitem jest dostępny w tym zestawie tusz do rzęs Lash Intensity™ – Black – rzęsy sprawiają wrażenie sztucznych, dodając oku wyrazistość. Do tego znakomity puder i najwyższej jakości pędzel ucieszą każdą zadbaną kobietę!

fot. Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę jedyną w mojej nieistniejącej karierze muzycznej piosenkę, którą nagrałam wiele lat temu do reklamy, dostając za to wynagrodzenie finansowe (może ją słyszeliście?). Była to co prawda reklama kawy, ale przecież z tego właśnie trunku kubkiem w ręku można zakupić u mnie online opisane powyżej kosmetyki!

🎁🎁🎁
Zapraszam do zakupu opisanych zestawów Mary Kay:

„Patkowski. Ambasador muzyki z Marsa” Agnieszka Pindera

fot. Marianna Patkowska

wyd.: Muzeum Sztuki w Łodzi i Fundacja Automatophone
rok wydania: 2019

Mój tata, Józef Patkowski, gdyby żył, kończyłby dzisiaj 91 lat. Był (do niedawna) nie tylko najważniejszym mężczyzną, ale też najważniejszym człowiekiem w moim życiu. Nauczył mnie, jak istotne jest postępowanie zgodne z własnym sumieniem i – co za tym idzie – mówienie głośno tego, co się myśli i czuje, bez względu, jak bardzo może się to okazać (chwilowo) niepopularne. Świat zmieniają w końcu tylko buntownicy. Wpoił we mnie niezgodę na bylejakość. Swoją dzisiejszą recenzję dedykuję więc jego pamięci. Pewnym paradoksem jest fakt, że omawiana książka została poświęcona akurat jemu… Cóż, jego rozczulająca przekora najwyraźniej jest nieśmiertelna.

Pisać każdy może

Kiedy wiele lat temu, znając moje teksty, sam Krzysztof Droba namawiał mnie, żebym napisała książkę o zawodowych dokonaniach taty, niesamowicie połechtał tym moje literackie ego, wiedziałam jednak, że pomysł nie jest dobry i to z kilku powodów. Po pierwsze nie miałam, nie mam i nigdy nie będę mieć dystansu, który do napisania rzetelnej pracy jest konieczny. Po drugie nie jestem muzykologiem. (Choć uczęszczam na Warszawską Jesień już od trzydziestu dwóch lat, nie udało mi się – jak niektórym – zostać nim przez zasiedzenie.) Miałam silne przeczucie, że skończenie filologii polskiej i kulturoznawstwa nie daje wystarczających kompetencji do napisania o ikonie polskiej muzykologii. Dziś, po przeczytaniu książki „Patkowski. Ambasador muzyki z Marsa” autorstwa Agnieszki Pindery wiem, że jeśli coś może nie dawać ich bardziej, to skończenie samego kulturoznawstwa…
Jednym z podstawowych problemów tej pracy jest to, że właściwie nie wiadomo, do kogo jest adresowana. Brak jasno sprecyzowanej grupy docelowej pogłębia i tak już obecny chaos spowodowany ogromnymi niedostatkami warsztatowymi. Autor ma prawo żywić nadzieję, że jego książkę przeczytają bliżej nieokreśleni wszyscy. W praktyce jednak Agnieszka Pindera nie wiedząc, czy pisze do muzykologów, czy do szerszego grona odbiorców, raz tłumaczy pojęcie tak dla każdego muzykologa oczywiste, jak „serializm”, a innym razem zostawia bez wytłumaczenia pojęcia – dla osób niezwiązanych zawodowo z muzyką – wyjaśnień (lub przynajmniej uporządkowania) wymagające.
Kolejnym problemem jest absolutny brak wyczucia językowego autorki i niedbałość redaktorów (aż dwóch!). Jeśli prawie wszystkie znajdujące się w książce cytaty biją na głowę swoją językową jakością tekst główny, zmusza to do pewnych refleksji. (Nie mam oczywiście na myśli źle pociętego cytatu z mojego bloga, w którym udało się redaktorom wygenerować jedną nieistniejącą w tekście oryginalnym literówkę.)
Żeby jednak zwrócić uwagę na łyżeczkę miodu w tej beczce dziegciu, warto wspomnieć o świetnym tytule oraz znakomitym i wysmakowanym projekcie graficznym książki.

 Mieszko, Mieszko!
Mój koleżko!

Tata przechodził z większością ludzi w każdym wieku dosyć szybko na „ty”. Nie wszystkim moim rówieśnikom udawało się przełamać, by mówić do niego po imieniu (różnica wieku wynosiła w końcu 56 lat), jednak znaczące było to, że propozycja zawsze wypływała od niego. Kiedy autorka, zaliczająca się zresztą do grona moich rówieśników, pisze o tacie, którego nigdy osobiście nie poznała, „Józef”, mam dyskomfort. Nie był jej kolegą. Nie był nim też serdeczny przyjaciel taty jeszcze z czasów szkolnych, ceniony profesor fizyki Ryszard Gajewski*. Choć nigdy nie słyszałam, by tata nazywał go inaczej niż pieszczotliwym zdrobnieniem „Rysiek” i choć w ten sam sposób nazywała go też cytowana w książce, ich wspólna koleżanka i równolatka, Magdalena Shummer, z pewnością nieżyjący już profesor Gajewski nigdy nie był „Ryśkiem” dla Agnieszki Pindery.

*prof. Ryszard Gajewski – pracownik Polskiej Akademii Nauk oraz Massachusetts Institute of Technology, organizator i pierwszy kierownik Pracowni Fizyki Plazmy w Zakładzie Teorii Jądra Atomowego Instytutu Problemów Jądrowych w Warszawie; na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych pierwszy (i jedyny) dyrektor wydziału ds. zaawansowanych projektów Departamentu Energii Stanów Zjednoczonych

Razi mnie również wprowadzenie postaci jednego z najpoważniejszych muzykologów, przyjaciela taty, profesora Michała Bristigera*, słowami:

[…] Michał Bristiger, późniejszy badacz i popularyzator muzyki oraz wykładowca akademicki […]

– „Patkowski. Ambasador muzyki z Marsa” Agnieszka Pindera, str. 50

„Popularyzatorem muzyki” może być każdy, kto się nią interesuje, bez względu na wykształcenie (żeby niedaleko szukać, jest nim np. redaktor i pomysłodawca tej książki, Michał Mendyk). „Badacz” i „wykładowca akademicki” również są, owszem, prawdą, ale niecałą. Przedstawienie kogoś o tak wielkich osiągnięciach w sposób sugerujący czytelnikowi, że nie miał ich wcale, w złym świetle stawia jedynie autora i w najlepszym razie świadczy o jego niewiedzy. (W innym wypadku trzeba byłoby uwierzyć w celowe fałszowanie historii.)

*prof. Michał Bristiger – prof. zw. dr hab. sztuk muzycznych o specjalności muzykologia; krytyk muzyczny; naukowiec związany z Instytutem Sztuki PAN, którego głównym kierunkiem zainteresowań była problematyka teoretyczna i estetyczna; wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego i Warszawskiego; doctor honoris causa Uniwersytetu w Palermo, lekarz

Podobny bunt rodzi we mnie pierwsze wspomnienie o Stefanie Jarocińskim:

Stanowisko związane z radiowym teatrem objął po muzykologu i publicyście muzycznym Stefanie Jarocińskim.

– tamże, str. 55

„Publicystą muzycznym”, podobnie jak „popularyzatorem muzyki”, również może być każdy. Doceniam, że Stefan Jarociński* został przynajmniej określony mianem muzykologa, jednak wciąż razi mnie odczuwalny brak świadomości autorki, o kim pisze.

*dr Stefan Jarociński – muzykolog, krytyk, pisarz muzyczny; miłośnik muzyki i kultury francuskiej, którego głównym przedmiotem zainteresowań była estetyka XIX i XX wieku oraz historia krytyki muzycznej; badacz muzyki Debussy’ego

Tego typu przykładów mogę wskazać w książce jeszcze kilka. Autorka sprawia wrażenie, że nie orientuje się w ogóle w realiach ani środowiska, ani czasów, o których pisze. Nie czuje też, co wypada, a czego nie i nieustająco przekracza granice (bardzo w tym środowisku i tamtych czasach istotne).

Biografem być

Dobrze napisane biografie dzielą się na dwa rodzaje. Pierwszy, w którym piszący sam jest wielką osobowością i opisując przyjaciela albo np. grupę artystyczną, pokazuje nam swój sposób odbioru opisywanej historii (jak arcyciekawa książka o TOTARCIE, którą lada dzień wyda Tymon Tymański), to biografie o charakterze autobiograficznym nawet, jeśli autor niekoniecznie pisze wyłącznie o sobie samym. Drugi rodzaj biografii to taka, w której biograf najpierw wykonuje niezwykle ciężką i żmudną pracę, docierając do wszystkich dostępnych materiałów (książek, prasy, dokumentów, zapisków, relacji bliskich, etc.) na temat osoby, o której zamierza napisać, a potem – wyposażony w gigantyczną wiedzę – usuwa się w cień bohatera książki, najrzetelniej przedstawiając jego sylwetkę. Rola trudna, być może nawet niewdzięczna i z powodów oczywistych (co piszę naprawdę bez złośliwości) jedyna pozostająca i Agnieszce Pinderze, i tak naprawdę każdemu, kto zdecydowałby się napisać o Józefie Patkowskim, ale nie żył w jego czasach, nie należał do kręgu jego znajomych i przede wszystkim nie ma na swoim koncie dokonań tak spektakularnych, jak choćby wspomniany profesor Ryszard Gajewski czy profesor Michał Bristiger. Niespecjalnie dziwi mnie, że tak karkołomne zadanie, jakim jest napisanie dobrej biografii Patkowskiego przerosło autorkę. Dziwi mnie natomiast, że – przedstawiając go bardzo chaotycznie i niedbale – co jakiś czas wyłania się zza jego pleców i pozwala sobie na swobodną, niemającą żadnego pokrycia w rzeczywistości interpretację faktów. Oto, żeby nie być gołosłownym, kilka przykładów:

Pomijając ilustracje muzyczne do kilku filmów, zrealizowane razem z przyjacielem i współpracownikiem Krzysztofem Szlifirskim jakby dla wprawy, Józef Patkowski w zasadzie nie komponował.

– tamże, str. 9

Wyssane z palca domysły o tym, że tata napisał muzykę do filmów „dla wprawy”, nawet jeśli są poprzedzone asekuracyjnym i nic nieznaczącym „jakby”, po pierwsze nic do książki nie wnoszą, a po drugie są w biografii niedopuszczalne.

[…] odnalazłam zdjęcie profesora Patkowskiego wykonane w Wielkanoc 1935 roku. […] Może zbyt obszerny płaszcz, w który odziany jest chłopiec na fotografii [sześcioletni Józef Patkowski], został zakupiony „na wyrost”? A może to po prostu ubranie po starszym rodzeństwie?

– „tamże, str. 23

A może po prostu był… 1935 rok?

Bogusław Schaeffer w połowie maja 1968 roku przedstawił szefowi SEPR jeden z nowych pomysłów. [Tu został zacytowany list Schaeffera do taty.] Kompozytor pozwolił sobie na poufałość, gdyż dobrze się już z Józefem znali.

– tamże, str. 79

Reasumując, spoufalająca się ze wszystkimi niepoznanymi osobiście wielkimi postaciami polskiej kultury autorka tłumaczy czytelnikowi, że sam Bogusław Schaeffer* miał prawo zwrócić się w liście do taty po imieniu, „gdyż się dobrze znali”. Napiszę jedynie, że bez względu na to, jaki charakter miała ich znajomość, Bogusław Schaeffer mógł się zwrócić do taty jak chciał, ponieważ… był Bogusławem Schaefferem.

*Bogusław Schaeffer – kompozytor, muzykolog, krytyk muzyczny, dramaturg, grafik i pedagog; pionier gatunku teatru instrumentalnego; jedna z najbardziej oryginalnych postaci polskiego życia muzycznego; (poza wszystkim – rówieśnik taty)

Kaczkę w potrawce z ananasem w stylu azjatyckim wspominają wszyscy bliscy Józefa.

– tamże, str. 141

Mowa o „kaczce po chińsku”,  która nigdy nie była przez tatę nazywana inaczej. Słowa autorki to jej luźne skojarzenia. (Co innego oczywiście cytaty, np. z książki Edwarda Pałłasza „Na własną nutę”, bo on, uczestnicząc w przyjęciach taty, zapamiętał danie na własny sposób.)

Nadanie córce imienia Marianna symbolizującego wolność w momencie, gdy Józef doświadczał realnych opresji ze strony władzy było wyraźną deklaracją, że nie zamierza się on poddawać.

– tamże, str. 164

Historia związana z moim imieniem jest bardzo prosta (i celowo – by znów coś nie zostało przez nią przekształcone – nieprzekazana autorce). Tata powtarzał mamie, że „w jego rodzinie są same Marie i same Anny, więc jego córka będzie miała zupełnie inaczej na imię”. Kiedy jednak przyszło co do czego, na wybór mojego imienia złożyły się dwa czynniki: data moich urodzin wypadająca we francuskie Święto Zburzenia Bastylii oraz imię serdecznej przyjaciółki rodziców, Marianny Brün (żony kompozytora Herberta Brüna i córki aktorki teatru Bertolta Brechta), po której dostałam też cudowne zdrobnienie: manNi.
Dużo lepiej byłoby, gdyby autorka zamiast naginać rzeczywistość, po prostu podzieliła się z czytelnikiem refleksją, że zauważa zależność między represjami, jakich doświadczał tata, a moim symbolizującym wolność imieniem. (Usuwanie się w cień bohatera, o którym się pisze, nie musi oznaczać przecież niezwracania uwagi czytelnika na rzeczy, które się dostrzega.) Z pewnością miałoby to większą wartość niż uwaga, stronę wcześniej, że Agnieszka Pindera „zgadza się ze Słowińskim*”.

*Władysław Słowiński – muzykolog, kompozytor i dyrygent; dyrektor artystyczny wytwórni płytowej Polskie Nagrania; sekretarz generalny Związku Kompozytorów Polskich (1973-1985); prezes Oddziału Warszawskiego ZKP (1985-2001); pomysłodawca i twórca „Warszawskich Spotkań Muzycznych”, w latach 1986-2016 ich dyrektor artystyczny (obecnie dyrektor honorowy)

Należała ona do grona młodych osób, które zapraszał na Kaliską na dyskusje w ramach swego rodzaju „szkoły filozofów”, gdzie spotykali się wybrani przez niego muzykolodzy i muzykolożki, kompozytorzy i kompozytorki, a także historycy i historyczki sztuki.

– tamże, str. 203

Nadużywanie feminatywów omawiałam bardziej szczegółowo we wpisie „Wszyscy jesteśmy językoznawcami i językoznawczyniami”. O ile jest dla mnie oczywiste, że kobieta ma pełną dowolność w kwestii korzystania lub niekorzystania z feminatywów, kiedy mówi o sobie samej (np. jedna kobieta będzie czuła się „lekarzem”, a inna „lekarką” i są to dwie równorzędne i całkowicie poprawne językowo formy), o tyle drażni mnie zapominanie o tym, że w języku polskim rodzaj męski ma tak naprawdę podwójne znaczenie: określa nie tylko mężczyznę, ale też człowieka.
Z pewnością tata nie zapraszał do siebie muzykologów i muzykolożek, kompozytorów i kompozytorek oraz historyków i historyczek sztuki! Tata zapraszał ludzi, których cenił i podziwiał, których był ciekaw. Nie miała dla niego żadnego znaczenia ani ich płeć, ani rasa, ani narodowość. Sięganie do modnych dopiero od niedawna (w dodatku szalenie pretensjonalnych) językowych trendów przy opisywaniu czasów, w których nie miały racji bytu jest kolejną, mówiąc najdelikatniej, niefrasobliwością autorki.

Poza wszystkim, znowu daje się odczuć (jak w przypadku nieokreślenia grupy docelowej odbiorców) brak planu i pomysłu. Biografia powinna skupić się na sylwetce osoby, której jest poświęcona, pokazując ją w możliwie jak najszerszym kontekście. Tymczasem Pindera po prostu przedstawia sytuacje, których tata był bohaterem (m.in. działalność Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia, którego był pomysłodawcą i twórcą). Oczywiście w sposób naturalny jest on w centrum opisywanych wydarzeń, jednak to zbyt mało. Dopatrzyłabym się jakiejś konsekwencji, gdyby autorka zrezygnowała z pisania o jego życiu osobistym i skupiła się na zawodowym, ale robiąc to przynajmniej starannie. Tymczasem wplata ona nieuzasadnione akapity o jego relacjach z bliskimi, którym brak jednak kontekstu. Na przykład kilka zdań o tym, że kiedy byłam mała, tata brał mnie na barana i doprawiał potrawy wg moich sugestii, nie ma najmniejszego związku i z wcześniejszym, i późniejszym tekstem o jego pracy zawodowej.
Nie mówiąc już o tym, że człowieka budują nie tylko relacje zawodowe i osobiste, ale też książki, jakie przeczytał, obrazy i filmy, które zmieniły jego życie, artyści, których cenił. Opisany przez Pinderę Patkowski był skupionym wyłącznie na muzyce elektroakustycznej muzykologiem i pojawiał się na nieorganizowanych przez siebie festiwalach i wydarzeniach muzycznych niemal wyłącznie po to, by móc propagować wąską specjalizację, jakiej się oddał. Tymczasem nie dowiemy się z jego biografii ani o tym, jak wiele dziedzin sztuki kochał, ani że jeździł na przeróżne festiwale nie tylko muzyki współczesnej, bo się po prostu muzyką – szeroko pojętą – żywo interesował, ani jacy malarze byli mu najbliżsi, ani jaka poezja i proza go dogłębnie poruszała (a szkoda, bo pewną ciekawostką jest to, których polskich i zagranicznych poetów i pisarzy cenił na długo przed tym, kiedy dostali nagrodę Nobla i zrobili się w Polsce modni). Przykre jest nie to, że Agnieszka Pindera nie dotarła do tych informacji, lecz to, że dysponując nimi, nie uznała ich za warte zamieszczenia w swojej książce.
Zdaję sobie sprawę, że autorka wykonała mnóstwo pracy, docierając do chyba wszystkich żyjących znajomych taty. Wiem, jak wiele czasu zajęło jej przekopanie się przez tony pism i dokumentów. Z drugiej strony, mówiąc brutalnie, przy takim efekcie końcowym, fakt, że ktoś włożył w jego osiągnięcie dużo pracy, nie przemawia niestety na jego korzyść.

Redaktorem być

fot. Marianna Patkowska

Pierwszą, największą uwagą do redakcji jest absolutna nieobecność w zespole redakcyjnym muzykologa, który mógłby pomóc gubiącej się na nieznanym polu autorce – absolwentce kulturoznawstwa. Wracam do tego, o czym pisałam na samym początku: kompetencji do napisania o ikonie polskiej muzykologii nie dają ani szczere chęci, ani nawet paranie się publicystyką muzyczną. Tu potrzebna jest rzetelna i naprawdę rozległa wiedza. (Przede wszystkim muzykologiczna, ale również – jak się okazuje – historyczna.)
Drugim problemem jest nierówność tej książki. Autorka – powiedzmy to wprost – pisze bardzo słabo. Rozumiem, że nawet najlepsza redakcja nie jest w stanie zdziałać cudów, jednak całe długie fragmenty są tu całkowicie przez redaktorów pominięte (charakteryzują je m.in. zatrzęsienia cudzysłowów używanych bez jakiejkolwiek wiedzy na ich temat). Potem redaktorzy się nagle pojawiają i tekst od razu staje się bardziej znośny. Nie na tym polega rola redaktora, żeby wykonywać swoją pracę co piątą stronę.
Poniżej podaję kilka przykładów redaktorskich zaniechań, choć jest ich w książce niestety dużo więcej.

Autorka: Agnieszka Pindera
Redakcja: Michał Mendyk, Małgorzata Poździk
Korekta: Agnieszka Hatowska
Projekt graficzny, skład i łamanie: Magda Burdzyńska

– tamże, str. 4 (karta redakcyjna)

Wg biblii redaktorskiej, czyli „Edycji tekstów” Adama Wolańskiego, w karcie redakcyjnej podaje się nazwiska autorów i współtwórców książki, „którzy nie zostali wymienieni na stronie tytułowej, ewentualnie przytytułowej”. Umieszczenie więc nazwiska autorki w tym miejscu jest zbędne. Jeśli jednak przymkniemy na to oko, z łatwością odnajdziemy kolejną nieprawidłowość. Skoro został przyjęty porządek, w którym przed nazwiskami funkcje opisane są w sposób bezosobowy, jak „redakcja” czy „korekta”, czemu przed nazwiskiem autorki widnieje słowo „autorka”, a nie „autorstwo” lub – zgrabniej – „tekst”?

Józef Patkowski z żoną Barbarą i Henrykiem Mikołajem Góreckim w kuluarach festiwalu Warszawska Jesień. Zdjęcie wykonano 23 września 1967 roku, prawdopodobnie po koncercie, podczas którego usłyszano prawykonanie utworu Góreckiego Muzyczka II.

– tamże, str. 110 (opis zdjęcia nr 8)

Czy na pewno istotne jest, co podczas koncertu „usłyszano”, czy raczej, jaki utwór znalazł się w jego programie? Usłyszano wtedy prawdopodobnie wiele rzeczy (np. kaszel, kichanie, może nawet rozmowy, czy w końcu oklaski), nie to jest jednak – biorąc pod uwagę kontekst zdania – informacją, którą próbuje nam przekazać autorka.

Patkowski zaangażował się bowiem w tworzenie trzeciego już w swojej karierze zawodowej studia – Studia Muzyki Elektronicznej i Komputerowej katowickiej Akademii Muzycznej.

– tamże, str. 195

Studio Muzyki Komputerowej i Elektroakustycznej na śląskiej uczelni oficjalnie zostało otwarte tuż po wakacjach w 1992 roku.

– tamże, str. 196

Na kolejnych stronach autorka używa drugiej nazwy, czyli Studio Muzyki Komputerowej i Elektroakustycznej. Czy nazwa Studio Muzyki Elektronicznej i Komputerowej funkcjonowała na początku, zanim wyparła ją druga, oficjalna? Zadaniem redaktora jest sprawdzenie i wyjaśnienie czytelnikowi, skąd w tekście dwie różne nazwy lub – jeśli któryś zapis jest błędny – poprawienie go.

Cytaty

Oto zaledwie kilka przykładów tego, co w poważnej pracy nigdy nie powinno się znaleźć.

Monachium przed wybuchem pierwszej wojny światowej było miejscem stworzonym dla miłośników sztuki.

– tamże, str. 16

Domyślam się, że autorce chodziło o to, że:

  • Monachium przed wybuchem pierwszej wojny światowej wydawało się miejscem stworzonym dla miłośników sztuki.
  • Monachium przed wybuchem pierwszej wojny światowej było miejscem wręcz stworzonym dla miłośników sztuki.

Po pomyślnym ukończeniu drugiego roku muzykologii Józef chciał podjąć naukę na drugim kierunku – na fizyce. Nieznana jest jego motywacja, być może chciał podążyć śladami ojca, przed wojną niezwykle szanowanego profesora fizyki? Sam pisał w podaniu na pierwszy kierunek, że poważnie rozważał zajęcie się akustyką, nie mając wszak pewności, „czy zagadnieniami tymi winna zająć się muzykologia, czy fizyka”?

– tamże, str. 54

Motywacja taty (znana wielu osobom, które można było o to zapytać) bezpośrednio wynika przecież ze zdania następnego.

Dziś z trasą takiego spaceru sąsiaduje park Pole Mokotowskie, ale w latach pięćdziesiątych Patkowscy mijali raczej znajdujące się wówczas na tym terenie domki fińskie i ogródki działkowe.

– tamże, str. 57

Trasa nie może „sąsiadować” z parkiem (i na odwrót). Może obok niego przebiegać.

Na tak sformatowane zajęcia Patkowskiego, a później Bilińskiej przychodzili studenci kierunków kompozycja, dyrygentura i teoria muzyki, zorientowani w podstawach fizyki dźwięku.

– tamże, str. 198

Jeśli już koniecznie chcemy takie zdanie, to po słowie „kierunków” powinien znaleźć się dwukropek. Jednak zgrabniej byłoby po prostu:

  • Na tak sformatowane zajęcia Patkowskiego, a później Bilińskiej przychodzili studenci kompozycji, dyrygentury i teorii muzyki, zorientowani w podstawach fizyki dźwięku.

Dowiedział się w tym czasie o problemach finansowych kompozytora Krzysztofa Knittla. Wynikały one z faktu, że młody twórca zrezygnował z pisania piosenek (w rodzaju „Koncertu jesiennego na dwa świerszcze” dla Magdy Umer) i grania w kabaretach, by zająć się gorzej opłacalną, ale bliższą swemu sercu muzyką awangardową.

– tamże, str. 140

Ktoś, kto nie ma świadomości, że (znakomitą zresztą) piosenkę „Koncert jesienny na dwa świerszcze” napisał Krzysztof Knittel, z powyższego fragmentu się tego niestety nie dowie. Piosenki Krzysztofa Knittla nie są w rodzaju (???) „Koncertu jesiennego na dwa świerszcze”! Piosenki Krzysztofa Knittla to między innymi „Koncert jesienny na dwa świerszcze”.

By odwiedzić Patkowskich, trzeba wejść bramą IV i skręcić w lewo.

– tamże, str. 203

Czy fragment opisuje wejście do naszego warszawskiego domu na ulicy Kaliskiej? Nic bardziej mylnego! Opisuje… Powązki i drogę na grób, w którym pochowany jest tata i jego matka. Już pomijam to, że po wejściu IV bramą trzeba skręcić w prawo, a nie w lewo, ale czy sformułowanie „odwiedzanie Patkowskich” jest w tym kontekście na pewno fortunne?

Podsumowanie

W pracy Agnieszki Pindery zabrakło na pewno słów Magdaleny Długosz – krakowskiej kompozytorki, byłej studentki i prawej ręki taty w studiu krakowskim – bardzo ważnym w karierze taty ośrodku, któremu notabene nie poświęcono zbyt wiele miejsca.
Choć zdaję sobie sprawę, że zbaczam na grząski grunt odkrywania przed czytelnikami kulis powstawania tej książki, czuję, że moim obowiązkiem jest sprostowanie ważnej kwestii, która być może rzuci na tę pracę nowe światło. Autorka wierzy niestety w koncepcję paramuzykologiczną (mocno forsowaną przez redaktora tej książki, Michała Mendyka), kwestionującą fakt, że Józef Patkowski był pomysłodawcą i twórcą Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia. Choć nadal żyją ludzie, którzy mogą potwierdzić, że inicjatywa stworzenia Studia wypłynęła od taty, Agnieszka Pindera uznaje to za „spekulacje”. Powtarzanym jak mantra argumentem ma być… brak jakichkolwiek potwierdzających to dokumentów w archiwach Polskiego Radia. Z jednej strony to budujące, że powstają amatorskie grupy zapalonych popularyzatorów muzyki. Z drugiej, kiedy silą się na kontrowersyjne (jak chcą o nich myśleć) teorie, powinni posiadać wiedzę dotyczącą podstaw metodologii badań. Nie ma przecież fizycznej możliwości, żeby w dokumentach  radiowych (zwłaszcza tamtych czasów!!!) znaleźć zapisek o intelektualnej własności czyjegoś pomysłu. Sztuką jest nie tylko postawienie dobrego pytania, ale i wiedza, gdzie szukać na nie odpowiedzi.
To, że w pracy „Patkowski. Ambasador muzyki z Marsa” pojawia się informacja, że tata SEPR założył, zostało tak naprawdę wywalczone przez wdowę po Józefie Patkowskim, Zofię Mossakowską (prywatnie moją mamę). W książce Pindery czytamy (fragment odnosi się do francuskiego studia GRM – pierwszego na świecie studia eksperymentalnego):

Pierwszym polskim kompozytorem, który odwiedził tę placówkę (w 1956 roku), był Witold Lutosławski. Czy to on przedstawił Sokorskiemu pomysł stworzenia podobnego miejsca na polskim gruncie? Współpracownicy Józefa są przekonani, że do nowej inicjatywy przekonał prezesa właśnie Patkowski.

– tamże, str. 67

Dalej pojawia się, również wywalczony, początek cytatu oddającego tacie sprawczość z książki Włodzimierza Kotońskiego „Muzyka elektroniczna” – istotną resztę cytatu przeczytamy jednak dopiero w odnośniku, dwadzieścia stron dalej.

Józef Patkowski zasłużył na rzetelną biografię opracowaną przez fachowca.

fot. Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę piosenkę jednego z ulubionych zespołów taty (o czym w książce również nie przeczytamy), której tytuł znakomicie oddaje to, czym praca Pindery jest. Niestety, wyłącznie tym.

fot. Marek Suchecki

Rewolucja jest Kobietą

fot. Marianna Patkowska/Bożena Szuj

artykuł z mojej e-gazety “Halny – wiatr zmian”

Feminizm zakłada oczywiście pełną równość płci przy zrozumieniu i akceptacji różnic między nimi. Równocześnie właśnie dlatego, że kobiety mają ciągle zdecydowanie trudniej od mężczyzn, potrafią się najefektywniej zmobilizować do walki o swoje prawa. Mężczyźni niczego nikomu nie muszą już udowadniać. Nas, kobiety, cechuje niewiarygodna determinacja, bo startujemy ze słabszej pozycji. Aktywność strajkowa i obserwowanie zaangażowania przedstawicieli obydwu płci uświadomiły mi, że najlepsze wsparcie, na jakie mogą sobie pozwolić mężczyźni, to nieprzeszkadzanie kobietom, sensowne branie udziału w burzy mózgów, służenie swoją często większą fizyczną siłą (np. w noszeniu rzeczy ciężkich) i zmywanie po obradujących kobietach naczyń (tu puszczam oczko do swojego nieocenionego, cudownego życiowego partnera). Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że bunt i rewolucja nie powstają z dobrobytu, lecz… poczucia braku. Obecny rząd uderza w kobiety, których nienawidzi i których się boi. Z tego powodu jest to nasza (kobieca) wojna. Żeby wygrać, musimy rozegrać ją na swoich zasadach. Każdy mądry mężczyzna to rozumie. Właśnie dlatego jednym z moich ulubionych strajkowych haseł jest tytułowe:

Rewolucja jest Kobietą!

– jedno z haseł Ogólnopolskiego Strajku Kobiet

Próba sił i granie pandemią, czyli kilka słów o naszych prawach

fot. Maciej Jonek/Tygodnik Podhalański

Trudno mi powiedzieć choć jedno złe słowo akurat o zakopiańskiej policji i straży miejskiej. Daleka też jestem od dehumanizowania wszystkich przedstawicieli służb mundurowych. Przyszły jednak czasy, w których trzeba zdawać sobie sprawę z tego, czyje polecenia ci – często dobrzy – ludzie wykonują i że już dawno nie ma to wiele wspólnego ze staniem na straży prawa. Jak jeszcze nigdy, ważne jest dziś, byśmy znali swoje prawa, mając pełną świadomość, że są one łamane, również przez ich strażników (którymi notabene bardzo sprawnie się zastrasza społeczeństwo).
Ze względu na koronawirusa, oczywiście powinno się nosić maseczki i trzymać się od siebie w rozsądnych odległościach (to drugie byłoby wskazane nawet bez koronawirusa). Jednak, żeby wprowadzić taki nakaz i miał on podstawę prawną, rząd musiałby wcześniej ogłosić stan nadzwyczajny, którego do tej pory nie ogłosił. Podobnie jest z tzw. zgromadzeniem spontanicznym, do którego każdy obywatel ma konstytucyjne prawo. Policja będzie nas celowo wprowadzać w błąd. Pamiętajmy więc, strajkując, żeby nie wdawać się z nią w żadne rozmowy (do tego musimy dostać wezwanie pisemne). Nie przyjmujmy też mandatów. Policjant ma zawsze prawo nas wylegitymować, my natomiast mamy prawo poznać wcześniej jego nazwisko i stopień. Dobrze też nagrywać każdą interakcję z policją telefonem od razu w trybie transmisji na portalach społecznościowych (w razie próby skonfiskowania komórki, mamy w sieci dowód na to, jak zajście wyglądało w rzeczywistości).
Poniżej wklejam planszę ze strony Ogólnopolskiego Strajku Kobiet – warto, klikając, zapoznać się z wpisem.

Ogólnopolski Strajk Kobiet

Cała Polska na Podhale

fot. Maciej Jonek/Tygodnik Podhalański

W miniony piątek w Zakopanem miała miejsce kolejna duża manifestacja Strajku Kobiet Podhale i Ogólnopolskiego Strajku Kobiet pod hasłem „Cała Polska na Podhale”. Odwiedziła nas sama Marta Lempart – inicjatorka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.
Jednym z podstawowych zarzutów przeciwników zakopiańskiego strajku był ten o inicjowanie go właśnie teraz, podczas pandemii. To nie tylko nie jest zły moment – to jedyny słuszny moment, bo jeśli ogłoszą nam kolejną kwarantannę, ofiary przemocy domowej po raz kolejny zostaną zamknięte w czterech ścianach ze swoimi oprawcami. I może się to dla nich skończyć tragicznie. Wychodzenie na ulice właśnie teraz, to krzyk rozpaczy.
Charyzmatyczna Marta Lempart wlała w nas ducha walki. Mówiła o odwadze, ale też o strachu; o tym, że ten jest naturalny i że łączy nas również pokonywanie go. Jednak – co jest moim drugim ulubionym strajkowym hasłem:

Solidarność naszą siłą!

– kolejne strajkowe hasło

Mówiła o tym, jak ważne są strajki właśnie w małych miastach (np. takich, jak mimo wszystko Zakopane). W piątek przyszło ponad 500 osób – to, co w wielkich metropoliach nazwiemy „garstką”, w małych miejscowościach (nierzadko będących bastionami partii obecnie rządzącej) jest sukcesem, przełomem, rewolucją! I – na co również zwróciła uwagę Lempart – skuteczniej wysuwa władzy dywanik spod nóg. Na to przecież, w swojej arogancji, nie była przygotowana.
Dosyć interesujące było to, że zarówno podczas poprzedniej manifestacji jak i tej – choć obydwie przebiegły bardzo pokojowo – wydarzył się podobny incydent: zakłócanie protestów (w pierwszej miało miejsce wyrwanie mikrofonu prowadzącej strajk, w drugiej – krzyczenie spod podestu) przez jedną wulgarną, agresywną i pijaną osobę. W obydwu przypadkach była to kobieta (choć nie ta sama). W miniony piątek Marta Lempart w mocny sposób wytknęła fotografom, których atencja skupiła się na awanturującej się pani, że „dają się sprowokować”. Kiedy padło krzywdzące porównanie fotografów do mediów TVP, nikt się już nie odważył robić zdjęć kobiecie, która została wyprowadzona przez policję. W pewnym sensie to dobrze, że ta – tak licznie przybyła z całego chyba województwa – mogła się zająć dla odmiany też czymś innym, niż tylko straszeniem młodzieży chcącej wziąć udział w strajku „konsekwencjami karnymi”. (Strach pomyśleć, ile osób odeszło z kwitkiem, zanim nie pojawiły się przed policyjnymi grupkami strajkowe anioły, uświadamiające młodzież, że nie ma się czego bać oraz że jest dla nich w razie czego wsparcie prawne.)

Gdzie głupia Rada, tam zwada

fot. Maciej Jonek/Tygodnik Podhalański

Piątkowa manifestacja miała miejsce przed Urzędem Miasta Zakopane. Dosyć rozczulające było wcześniejsze zmobilizowanie zakopiańskiej straży miejskiej do ochrony mienia urzędu i oddzielenie się od strajkujących kobiet barierkami. (Ponoć nikt nie zarzucał Strajkowi Kobiet Podhale działań agresywnych, a jedynie bano się ewentualnej kontrmanifestacji, ale po pierwsze na Strajku Kobiet Podhale było za dużo dziewczynek, żeby chłopcy z ONR-u mogli się poczuć swobodnie, a po drugie kościoły przecież nie popilnują się same!)
Miejsce strajku nie było przypadkowe, ponieważ podpisanie uchwały antyprzemocowej przez Radę Miasta Zakopane jest jednym z najważniejszych obecnie postulatów Strajku Kobiet Podhale. Uchwała antyprzemocowa, czyli konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, zwana również konwencją stambulską, to opracowana przez Radę Europy konwencja o ochronie praw człowieka. Jej głównym celem jest ochrona ofiar przemocy domowej. Została podpisana przez Polskę, co oznacza, że każda gmina jest zobligowana do jej przyjęcia. Zakopane od dziewięciu już lat systematycznie, nie podpisując jej, łamie prawo. Ani gratulacje Beaty Szydło, ani członków fundacji Ordo Iuris (nieopłacanych przez Kreml fundamentalistów) nie są w stanie tego zmienić nawet, jeśli uspokajają sumienie większości zakopiańskich radnych. Strajk Kobiet Podhale apeluje więc do tych radnych, którzy sprzeciwiają się podpisaniu uchwały antyprzemocowej, by zawrócili ze złej drogi. Na Zakopane zwrócone są oczy licznie przyjeżdżających turystów, o których miasto tak zabiega. To powinno mobilizować do pokazywania się w jak najlepszym świetle. Osobiście myślę, że przyznanie się do błędu pod względem wizerunkowym działa mocniej niż samo jego popełnienie (pierwsze na plus, drugie na minus). Wymaga jednak odwagi i zrozumienia, w czym błąd tkwił. Byłoby na pewno łatwiej, gdyby burmistrz miasta wziął w obecnych wydarzeniach bardziej aktywny udział niż w większości wydarzeń kulturalnych, jednak najwyraźniej jest jednymi i drugimi niezainteresowany w stopniu równym.
W wywiadzie, którego udzieliłam wraz z kilkoma koleżankami anonimowo (pod zmienionym imieniem) do jednej z gazet, zostałam zapytana, jaka jest moim zdaniem przyczyna tego, że dopiero po tylu latach niepodpisywania tej uchwały kobiety wyszły na ulicę. Co je wstrzymywało wcześniej, a co sprawiło, że teraz strajkują. Odpowiedziałam, że prawdopodobnie wkurzenie na zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej, które jest zbrodnią i uderza w nas wszystkie. Po czasie dopiero uświadomiłam sobie jeszcze jedną rzecz – najgłośniej słychać dziś głos osób, które, kiedy uchwała nie przeszła po raz pierwszy, miały od sześciu do dziesięciu lat! Nie buntowały się wtedy, bo były jeszcze dziećmi. Dziś jako młodzi, świadomi obywatele wyrażają jasno swoje stanowisko.
Gorąco polecam lekturę całego artykułu, bo wypowiada się w nim też osoba niepełnosprawna; mówi, jak wygląda realny brak wsparcia obecnego rządu wobec znacznie mniej chorych niż ci, do których rodzenia próbuje nas zmusić.

Moje ciało – moja sprawa
Moje dziecko – nasza sprawa

fot. Maciej Jonek/Tygodnik Podhalański

Jednym z pojawiających się już podczas wcześniejszych protestów dotyczących aborcji haseł jest:

Moje ciało – moja sprawa

– jedno z haseł protestów antyaborcyjnych

Chociaż jestem za całkowitą legalizacją aborcji (również tej na życzenie), rozumiem moralne wątpliwości dotyczące konstrukcji prawnej, która decyzję utrzymania przy życiu lub pozbawienia życia zdrowego płodu powierza wyłącznie matce. Nie oznacza to, że je podzielam, ale je rozumiem. Chciałabym zaznaczyć, że nie mam na myśli wątpliwości związanych z poddaniem się lub niepoddaniem aborcji (legalny dostęp do aborcji nie oznacza jej nakazu – to indywidualna, dramatyczna, szalenie trudna i przede wszystkim bardzo intymna decyzja). Piszę wyłącznie o ustanawianiu prawa, pamiętając równocześnie o tym, że niezależnie od tego, czy płód nazwiemy człowiekiem czy nie, do momentu narodzin nie posiada praw człowieka. Hasło moje ciało – moja sprawa odbieram jako deklarację, że płód jest wyłączną własnością matki, na co dowód stanowi jego całkowita zależność od matki w czasie prenatalnym i w stu procentach z nim się zgadzam.
Przyjmuję, że można mieć różne definicje rozwijającego się w kobiecie prenatalnego życia. Niezmiennie dziwi mnie natomiast brak konsekwencji w myśleniu. Obecny rząd trąbi o „ochronie życia poczętego” i tym, że to życie „nie należy do matki” (choć poza nią nie może istnieć), jednak już od momentu narodzenia każdą ochronę dziecka jako autonomicznego organizmu nazywa „atakiem na rodzinę”. Już samo demonizowanie w Polsce norweskiego urzędu do spraw dzieci Barnevernet dobitnie pokazuje, jak długa i ciężka droga nas czeka do zrozumienia, że dziecko nie jest własnością rodzica. Nie powstawałyby pełne oburzenia artykuły o tym, jakie to bezduszne, że powołany do tego urząd zainteresował się  przypadkowym wyrwaniem przez matkę trzylatkowi ręki ze stawu. Moje koleżanki nauczycielki z wpisu „To tylko klaps” zrozumiałyby być może trochę więcej niż tylko krótki i najmniej istotny fragment o sobie, a w szkołach nauczyciele podchodzący do dzieci poważnie nie stanowiliby dziwacznych wyjątków. Jedyną nadzieją dla tego upadającego kraju jest porządna, rzetelna edukacja. Również seksualna. I to akurat obecny rząd wie, biorąc pod uwagę, jak wielkich dokłada starań, by utrzymywać ją na jak najniższym poziomie. Głupim społeczeństwem najlepiej się steruje. Nawet, czego nie doświadczamy, mądrym przywódcom.

P.S. Na deser łączę jedną ze strajkowych piosenek – polską przeróbkę „Bella ciao” (w oryginale była to pieśń włoskich partyzantów antyfaszystowskich), której wykonawczynię mieliśmy przyjemność gościć i wysłuchać w Zakopanem.

Strajk Kobiet Podhale

Tylko mówcie wszystkim!

fot. Geo Dask

Dziś publikuję tekst, który napisałam półtora roku temu i który z różnych powodów nie mógł znaleźć się na blogu wcześniej. Dziś, kiedy już bardziej zwolniona z pracy za przeprowadzenie tej lekcji nie będę i kiedy strajkujemy o lepszą rzeczywistość, myślę że warto odnieść się do jednego z postulatów Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, jakim jest dostęp do rzetelnej edukacji seksualnej. Świadomość nie zawsze uchroni nas przed najgorszym, ale na pewno może nam pomóc w odróżnieniu dobra od zła.

Niedługo po emisji filmu „Tylko nie mów nikomu” miałam okazję odbyć rozmowę z dziećmi w przedziale wiekowym 9-13 lat. Nie była może w założeniu łatwa czy przyjemna, ale na pewno niesamowicie potrzebna. Wbrew temu, co można byłoby sądzić, film braci Sekielskich powinien być opowiadany (językiem do tego rzecz jasna dostosowanym!) przede wszystkim dzieciom, gdyż dotyczy zagrożenia związanego właśnie z nimi! Moim celem było nie tyle streszczenie filmu, lecz raczej skuteczne zniechęcenie ich do jego samodzielnego obejrzenia, poprzez ukazanie go jako pozbawionego drastycznych scen i składającego się głównie z rozmów, które mogą dzieci znudzić (co zresztą jest zgodne z prawdą), a także naświetlenie im jasno i wyraźnie ich praw. Dlaczego chciałam je zniechęcić? Otóż dzieci w dzisiejszych czasach często mają niestety niemal niekontrolowany dostęp do internetu i wszystkich pojawiających się w nim treści. Nieprzygotowane na pewne opisy, a równocześnie zachęcone pojawiającym się wszędzie w ostatnich dniach tytułem, mogłyby włączyć film na własną rękę i – nie rozumiejąc połowy – doznać wstrząsu i zostać z tym zupełnie same.
– Kochani, chciałabym z wami dzisiaj porozmawiać o wstrząsającym filmie, o którym jest już głośno, a będzie jeszcze głośniej, więc na pewno o nim usłyszycie lub już słyszeliście.
– O, a jakim?
„Tylko nie mów nikomu”.
– Ja słyszałem!
– Ale super tytuł, a dlaczego taki? Będziemy oglądać razem?
– Niestety nie. Macie rację, tytuł jest znakomity, ale dlaczego taki, wyjaśnię wam dopiero za chwilę. Film jest doskonale zrobiony, ale wykańczający emocjonalnie, dlatego bardzo nie chciałabym, żebyście go zobaczyli. Jest zresztą dokumentalny,  są w nim tylko rozmowy, ale ich treść jest bardzo trudna do zniesienia już dla osób dorosłych. Jednak ja go zobaczyłam też dla was i chcę dziś z wami o tym porozmawiać. Zależy mi, żebyście dziś posłuchali mnie uważnie, bo to, co chcę wam powiedzieć może być dla was trudne, niewygodne i nawet krępujące, ale jest ważne. Zanim powiem wam o samym filmie, muszę wyjaśnić kilka rzeczy. Nie lubicie słowa „seks”, wiem, że was peszy, więc postaram się używać innych sformułowań. „Współżycie”, czy też „akt miłosny”, jest legalnie możliwy tylko między dorosłymi osobami, a także między osobami, które wyrażają na to chęć i zgodę. W praktyce oznacza to, że jeśli są one dorosłe, ale jedna z nich nie wyrazi na takie rzeczy zgody, wymuszenie na niej współżycia nazywamy „gwałtem” i jest to poważne przestępstwo ścigane przez policję. Podobnie w przypadku, gdyby jakaś niepełnoletnia osoba chciała, lub gdyby wydawało jej się, że chce, współżyć z osobą dorosłą, to także w myśl prawa jest traktowane jak gwałt, ponieważ osobie dorosłej nie wolno współżyć z dzieckiem. Teraz mam do was pytanie: jak myślicie, czy jeśli z jakiegoś zachowania może powstać nowe życie, nowy człowiek, to to zachowanie jest ważne, czy nieważne?
– Ważne! – odpowiedziały wszystkie dzieci chórem, choć… po czasie ktoś przebąknął, że „przecież są Durexy”.
– Tak, kochani, bardzo dobrze, że o tym mówicie, oczywiście że są Durexy, ale one nie dają pełnej gwarancji, że kobieta nie zajdzie w ciążę. Zmierzam do tego, że choć biologicznie nie jest to konieczne, jednak składamy się nie tylko z fizyczności, ale też psychiki, nazywanej przez niektórych „duszą” i… bardzo ważne jest w moim odczuciu to, żeby kochać i szanować osobę, z którą się chce współżyć, będąc dorosłym. Naprawdę ważne. No to teraz przejdźmy do filmu. Opowiada on o bardzo trudnym i bolesnym temacie, jakim jest pedofilia. Akurat w nim dotyczy środowiska księży…
– Coś jak „Kler”?
– Tak, tylko „Kler” był wymyślony, a tu dowiadujemy się o historiach prawdziwych. Chcę też, żebyście pamiętali, że nie każdy ksiądz to pedofil. Ten film mówił akurat tylko o przypadkach pedofilii wśród księży, ale pedofila możemy spotkać w każdym miejscu, dlatego tak ważne jest dla mnie to, żebyście mieli świadomość, że żaden dorosły nie ma was prawa: głaskać, przytulać, dotykać, czy całować w sposób, jaki wam nie odpowiada. Nie ma też prawa się przed wami rozbierać, ani kazać się rozbierać wam. W filmie wystąpiły osoby, które mają teraz ok. czterdziestu lat i które kiedy były w waszym wieku, a czasem nawet młodsze, doznały tragedii, jaką było molestowanie ich przez księży. Czyli były dotykane w sposób, który im się nie podobał, wbrew swojej woli. To jest ich dramatem cały czas, choć minęło bardzo wiele lat. Bardzo długo bały się swoich oprawców, nie umiały od nich uciec, a film nazywa się właśnie tak, bo po dramacie, jaki ich spotkał, słyszały zawsze właśnie takie słowa: „tylko nie mów nikomu”. Dlatego bardzo chcę, żebyście mieli świadomość swoich praw i tego, że jeśli – oby nigdy!!! – ktokolwiek zechce zrobić wam krzywdę, macie obowiązek mówić wszystkim! Ale najpierw przede wszystkim musicie uciekać.
– A czy możemy kopnąć takiego dziada między nogi? – to pytanie sprawiło, że urosło mi serce.
– Oczywiście! Ale kolejność jest taka: najpierw staramy się uciec. Jeśli z jakiegokolwiek powodu to nie będzie możliwe, wtedy dopiero można kopnąć między nogi i wtedy uciec.
– A nie lepiej go zabić?
– Nie. Kopiemy go nie po to, by go skrzywdzić, ale po to, żeby go unieszkodliwić i umożliwić sobie ucieczkę, a to różnica. Chcę też, żebyście pamiętali, że tacy ludzie są chorzy. I jak wszystkim chorym należy się im jakiś rodzaj współczucia, choć powinni być najpierw odseparowani od reszty społeczeństwa, a przede wszystkim dzieci, by nie móc ich skrzywdzić. Dlatego takie ważne jest, żeby mówić. Mówić głośno!
– O! A ja oglądałem taki film. I tam był taki pan. Chory właśnie. Tak bardzo. Zostało mu tylko kilka miesięcy życia. I on powiedział tam, że bardzo by przed śmiercią chciał, żeby zaniepokoić? …jego potrzeby… seksualne…
– Zaspokoić jego potrzeby seksualne? – poprawiłam swojego rozmówcę z życzliwym uśmiechem, ale nie roześmiałam się. Wiedziałam, że powiedzenie tego głośno pewnie go sporo kosztowało.
– No właśnie! I przyszła taka pani i to zrobiła. I co pani o tym myśli?
– Hmm… Myślę, że to dość smutne…
– No właśnie, on też tak powiedział, że wolałby ze swoją dziewczyną, gdyby ją miał…
– Ok, powiedziałam wam, że nie składamy się tylko z biologicznej strony, ale…. jesteśmy w jakimś sensie trochę też zwierzętami, a te przecież też współżyją, żeby utrzymać gatunek. W związku z tym, oprócz miłości i szacunku są w nas też czysto biologiczne potrzeby. Pięknie jest to połączyć oczywiście, ale bywa to też trudne. Dlatego powiedziałam, że to smutne. Ale widzisz, była to jednak sytuacja, w której dwie dorosłe osoby się na coś zgodziły. Tragedia, o której był ten film, polegała na tym, że ktoś, kto taką biologiczną potrzebę odczuł, żeby ją zaspokoić, krzywdził dzieci.
Dzieci wyraźnie się ucieszyły z mojego wytłumaczenia rzeczy trudnych. I jakoś chyba uspokoiły.

P.S. Na deser łączę znakomitą szwedzką piosenkę edukacyjną, która może się wydać – ze względu na kontrastującą z tematem wpisu lekkość – nie na miejscu. Pamiętajmy jednak, że jeśli naprawdę chcemy dotrzeć do dzieci, musimy zrozumieć, że ich poczucie powagi sytuacji najczęściej ogranicza się do przerażenia, a  przecież nie chodzi nam o to, żeby je straszyć, tylko uświadomić; świadoma siebie i swojej wartości osoba na pewno nie wstydzi się swojego ciała i seksualności. Ja doszłam do tego wniosku niestety bardzo późno…

Strajk Kobiet Podhale

Strajk Kobiet Podhale: WYDUPCAĆ!

fot. Marianna Patkowska

Strajk Kobiet Podhale

Strajk Kobiet Podhale
artykuł z mojej e-gazety “Halny – wiatr zmian”

W historii toczącej się kołem, co jakiś czas przychodzi moment, w którym przyzwoity obywatel, czy  ma na to ochotę, czy nie (nawiązując do poprzedniego wpisu), musi wyjść na barykady i wywalczyć swoje prawa.  Podhale jest miejscem wyjątkowym, ale – co charakterystyczne dla małych hermetycznych społeczności – światopoglądowo uwstecznionym. Tym bardziej wzruszyła mnie godna podziwu postawa niesamowitej inicjatorki spontanicznego Strajku Kobiet Podhale, która swoją charyzmą pociągnęła za sobą tłumy nie tylko przybyłych na manifestacje, ale też chętnych do pomocy w ich przygotowywaniu. W miniony piątek (30.10) pod oczkiem wodnym na Krupówkach zebrało się ponad 400 osób zbulwersowanych barbarzyńskim orzeczeniem „trybunału konstytucyjnego” w sprawie aborcji, miernością obecnego rządu, jego absolutną indolencją w walce z koronawirusem, a także demontowaniem tego kraju od środka i powolnym wprowadzaniem dyktatury. Niesamowicie budujące było zarówno bardzo liczne przybycie młodzieży, jak i duża rozpiętość wiekowa. Manifestacja, co warto zaznaczyć, miała charakter pokojowy. Jej cudowna liderka znakomicie wyczuła, jak dobrze spożytkować silne emocje, z którymi przyszli protestujący i nieformalnie nazwała to wydarzenie Świętem Miłości i Radości. Celebrowano solidarność i chęć zmiany Polski w kraj, w którym znowu będziemy chcieli żyć. Poważne wystąpienia przeplatane były znakomitą, energetyczną muzyką, do której można się było porządnie wytańczyć.

Przemoc w rodzinie

Strajk Kobiet Podhale

Jednym z postulatów Ogólnopolskiego Strajku Kobiet jest „ochrona przed przemocą domową”, co w sposób oczywisty nałożyło na Strajk Kobiet Podhale jeszcze jeden obowiązek – zareagowania na skandaliczną decyzję Rady Miasta Zakopane. W całej przywiązanej do tradycji Polsce mówi się o świętości rodziny. Zakopane poszło jednak o krok dalej, wyznając świętość przemocy w rodzinie i – co jest ewenementem na skalę kraju – nie podpisując uchwały antyprzemocowej. Można mówić o wstydzie czy obciachu (co jest jak najbardziej uzasadnione), ale jak ogromnym jest to draństwem wie tylko ten, kto tu żyje. Przemoc domowa nie jest – jak chcą wierzyć zakopiańscy radni – tematem niedotyczącym naszej gminy. To problem nie dość, że realnie istniejący, to jeszcze niestety całkiem powszechny. Alkohol i ciężka góralska ręka stanowią smutną rzeczywistość wielu podhalańskich kobiet… i dzieci. Przemoc jest też na ogół przekazywana z pokolenia na pokolenie. Jeśli ktoś ma czelność twierdzić, że uchwała antyprzemocowa jest zamachem na rodzinę, to myli rodzinę z patologią.
Sama byłam ofiarą przemocy w związku. Nie tu, ale w miejscu równie hermetycznie zamkniętym, jak Podhale. Rozmawiając przez lata z wieloma tutejszymi i tamtejszymi kobietami, i słysząc mnóstwo naprawdę strasznych historii, uderzająca była dla mnie zawsze jedna rzecz: przyzwolenie środowiska na piekło ofiary oraz przerzucanie na nią odpowiedzialności. Bo jak wytłumaczyć sytuację, w której mężczyzna skazany za gwałt na młodej kobiecie po kilku latach więzienia wraca do swojej społeczności i jest witany w niej jak król, a miejsce zamieszkania z powodu ostracyzmu społecznego musi zmienić jego ofiara? Jak wytłumaczyć sytuację, w której kobieta matka, nasyłająca na męża tyrana i pedofila policję jest przez swoich sąsiadów odsądzana od czci i wiary, i wyzywana od najgorszych?
Będę do znudzenia powtarzać, że zło nie jest jaskrawe i że oprawcy stosunkowo rzadko przypominają Josefa Fritzla – kat naprawdę nie musi być w stu procentach zdemoralizowaną bestią. Może być inteligentnym, miłym człowiekiem z rozbrajającym poczuciem humoru, ujmującymi odruchami serca, którego zwyczajnie nie da się nie lubić (psychopaci idealnie się w tych rolach odnajdują). Wiem, że bardzo trudno w takiej sytuacji dopuścić do siebie myśl, że krzywdzi swoją rodzinę, bo wtedy trzeba byłoby zareagować, czyli wyzwać na pojedynek kogoś, kogo lubimy. Jednak jeśli uświadomimy sobie, że alkoholizm czy problemy z agresją są chorobą, łatwiej oddzielimy straszliwe czyny od dopuszczającego się ich człowieka. Często pomagając ofierze, pomagamy również oprawcy. Priorytetem powinna być jednak zawsze pomoc osobie poszkodowanej. Brak reakcji obarcza nas odpowiedzialnością za zło, na które pozwalamy.

Wydupcać!

Strajk Kobiet Podhale

Hasło przewodnie Ogólnopolskiego Strajku Kobiet brzmi:

WYPIERDALAĆ!

– hasło przewodnie Ogólnopolskiego Strajku Kobiet

Zadziwia mnie (jako językoznawcę, kobietę i człowieka równocześnie), że w kimkolwiek wzbudza ono – zważywszy na kontekst i powód strajków – jeszcze jakiekolwiek kontrowersje. Że jest „brzydkie”? Naprawdę? Z językowego punktu widzenia jako hasło jest doskonałe – jedno słowo, które zawiera w sobie maksimum treści, równocześnie nawiązując formą do klasy politycznej tych, do których jest skierowane. Słowo, którego nie da się (nawet rządzącym) nie zrozumieć. Słowo, wyrażające bunt, zdecydowanie i pozycję siły. Przyjęcie gwarowej wersji tego słowa, mianowicie:

WYDUPCAĆ!

– hasło Strajku Kobiet Podhale

jako hasła Strajku Kobiet Podhale, szczerze mnie wzruszyło. Dlaczego? Ponieważ – co było niesamowicie odczuwalne też podczas manifestacji – pokazuje, że nikt ze strajkujących tutaj nie chce odcinać się od góralskiej tradycji (co widać też w pięknie zaprojektowanej grafice). Jednak, by móc być w pełni dumnym ze swojego regionu, trzeba wyraźnie zaznaczyć, że zezwierzęcenie i przemoc nie są tradycją.

P.S. Na deser łączę jedną z najmocniejszych piosenek, które wybrzmiały w miniony piątek pod oczkiem wodnym na Krupówkach. Widok tańczącej do niej młodzieży mógł wzruszyć do łez. Idzie nowe. Lepsze.

Strajk Kobiet Podhale

Straszny wpis

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Ponieważ dziś jest Halloween, postanowiłam z tej okazji napisać kilka słów o tym, czego i dlaczego się boimy.

Halloween

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Przez całe dzieciństwo pod koniec października od mojej mocno już wtedy starszej cioci słyszałam wypowiadane z przekąsem uwagi na temat świętowania w polskich szkołach Halloween (najczęściej w formie długo wyczekiwanej dyskoteki), co było jej zdaniem kultywowaniem amerykańskiej kultury i w niezrozumiały dla mnie sposób kolidowało z piękną polską tradycją obchodzenia (dzień później) dnia Wszystkich Świętych. Warto więc wyjaśnić, że Halloween jest znacznie starsze od chrześcijaństwa i wywodzi się z tradycji celtyckiej, więc jest w równym stopniu niepolskie, co nieamerykańskie, chociaż w Stanach się rzeczywiście zadomowiło na dobre już od początku XX wieku. W Polsce nie  obchodzi się go bardzo hucznie, nadal jest to jednak czas, którym przede wszystkim ekscytują się dzieci. Kiedy pracowałam w szkole, miałam okazję przypomnieć sobie, jak silne emocje potrafi wzbudzić halloweenowa impreza.
Wszystkich Świętych, o czym już kiedyś pisałam, jest niewątpliwie moim ulubionym świętem w ogóle, ale chodzi w nim nie o zabawę, lecz zadumę i refleksję. Obie tradycje łączy natomiast jedna nadrzędna: kompletny brak gustu producentów wykorzystywanych doń gadżetów (zabawek i zniczy). Jedni i drudzy prześcigają się w projektowaniu coraz to brzydszych szkaradziejstw, na które – co nie przestaje mnie zdumiewać – mimo wszystko ciągle jest popyt. À propos wydaje mi się tu mój ukochany fragment recenzji pierwszej „Piły” z „Gazety Wyborczej” (cytuję z pamięci):

Krew leje się strumieniami, a tak naprawdę straszne jest tu jedynie aktorstwo.

– „Gazeta Wyborcza” recenzja filmu „Piła”

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Strach

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Są ludzie, którym odczuwanie lekkiego strachu sprawia przyjemność. Prawdopodobnie dlatego widziałam w kinie wszystkie siedem „Pił” (mimo że przytoczona recenzja jedynki była niesłychanie trafna) i – kiedy jestem sama – na ogół zasypiam na możliwie jak najbardziej wstrząsających dokumentach lub podcastach kryminalnych (o reżyserię swoich snów podejrzewając Quentina Tarantino).
Strach jest naturalną reakcją organizmu na zagrożenie z zewnątrz, więc pełni funkcję ostrzegawczą. Mam wrażenie, że u mnie jest to trochę zaburzone – niewielu rzeczy się boję, bo rzadko w realne zagrożenie wierzę. Za każdym razem muszę sprawdzić, czy ogień na pewno parzy. Zdrowy strach – ponieważ jego rolą jest poinformowanie nas o niebezpieczeństwie – ma na celu zmobilizowanie nas do konkretnego (przeciw)działania. Pławienie się w nim, do czego niektórzy ludzie mają niestety skłonności, może być bardzo destrukcyjne.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Lęk

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

O ile kwestia strachu jest dosyć prosta, o tyle sprawy się komplikują w przypadku lęku. (Strach jest mi raczej obcy – lęk znam niestety aż za dobrze.) Ten nie musi być racjonalny, bo nie wiąże się z realnym zagrożeniem, lecz zagrożeniem wyobrażonym. Nie cierpię chyba na arachnofobię, jednak na samą myśl o pająku (zwłaszcza dużym i włochatym) cała się wzdrygam. (W towarzystwie raczej już dziś zachowam przy pająku kamienną twarz, ale – mówiąc eufemistycznie –  spotkanie go nie jest sytuacją, w której lubię się znajdywać.) Jest mi całkowicie wszystko jedno, czy jego jad zagraża mojemu zdrowiu lub życiu, czy nie. Zdjęcia pięknych, puszystych lwów wzbudzają we mnie czułość, choć w bezpośrednim spotkaniu stanowiłyby przecież realne zagrożenie. To przykład, który z łatwością pewnie dotrze do większości ludzi. Nie trzeba mieć poważnych zaburzeń, by doświadczyć irracjonalnego lęku. Jednak już stany lękowe, zwłaszcza ich ostre stadia – ataki paniki, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne czy zespoły stresów (zespół ostrego stresu i zespół stresu pourazowego) to bardzo poważne dolegliwości, którymi trzeba się zająć, zgłaszając się po pomoc do specjalisty. Jeśli przestraszymy się czegoś, co jest dla nas realnie niebezpieczne, mamy poczucie adekwatności reakcji naszego organizmu. Jeśli jednak atakuje nas natrętna myśl (zaburzenia obsesyjno-kompulsywne), której nie umiemy zwalczyć na logikę, bo ta nie ma z nią niczego wspólnego, a równocześnie wpędza nas w jak najbardziej rzeczywisty stan ciężkiego roztrzęsienia, możemy odnieść wrażenie, że zwariowaliśmy. Rozdźwięk między racjonalnym odbiorem rzeczywistości a tym, co podpowiadają nam nasze emocje podczas stanów lękowych jest niesłychanie trudny i bolesny dla cierpiącego na tego typu zaburzenia.

Wszystkich, którym przydarzyło się coś takiego, zachęcam do wejścia na stronę Centrum Dobrej Terapii i przeczytania tego tekstu:

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Antidotum

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Nic oczywiście nie zastąpi terapii (i farmakologii, którą również można sobie pomóc), ale czasem zanim doczekamy się na umówioną wizytę u specjalisty, możemy potrzebować się uspokoić i wyciszyć (zwłaszcza w przypadku ostrych skurczów żołądka). Choć nigdy specjalnie nie wierzyłam w takie rzeczy, w momencie krytycznym naprawdę pomogły mi te dźwięki:

Pomogły mi też techniki medytacyjne – uświadomienie sobie, że jestem tu i teraz (siedzę, leżę, czuję pod sobą jakiś materiał, dobiegają mnie jakieś dźwięki, jakieś zapachy) i skupienie się na tym. Natrętnych myśli nie powinno się (jak zresztą żadnych myśli) blokować. Dobrze im pozwolić przepłynąć i uważnie je obserwować. One nie są nami. Niektóre myśli myślimy, natomiast wiele myśli nam się po prostu przydarza. To my dopiero nadajemy im wagę. Jeśli wzbudzają w nas paniczny lęk, warto się im przyjrzeć z zewnątrz. Bardzo polecam posłuchanie, co na ten temat ma do powiedzenia nauczyciel duchowy Eckhart Tolle.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Tchórzostwo

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Są sytuacje, za którymi, uczciwie mówiąc, nie przepadam (co trochę sobie czasem wyrzucam). Mianowicie takie, w których trzeba działać, bez względu na to, czy się boimy, czy nie. Strachy i lęki musimy sobie włożyć do worka na kapcie, bo świat nas wzywa, bo warto być przyzwoitym, itd.. Mam to prawdopodobnie po mamie; jeśli w moim otoczeniu komukolwiek dzieje się krzywda – interweniuję. Mogę w duchu kląć, że wydarza się to właśnie na moich oczach, a nie kiedy indziej, ale jeśli już jestem świadkiem czegoś złego, nie mogę nie reagować. Mam alergię na tchórzy i nigdy nie chciałabym dołączyć do ich smutnego grona. Przykre jest tylko to, że wracają czasy, w których ludzi zachowujących się w jedyny słuszny sposób znowu ktoś zaczyna straszyć więzieniem…

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

P.S. Na deser łączę dziś wyjątkowo swoją autorską piosenkę (moje: muzyka, słowa, głos i realizacja nagrania).

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska