Ile jest światów?

fot. Geo Dask

Z natury staram się raczej szukać tego, co łączy, niż tego, co dzieli. Mam jednak nieodparte wrażenie, że moje wyobcowanie i poczucie bycia w niektórych okolicznościach zupełnie niezrozumianą, za to w innych – zrozumianą idealnie, wynika z tego, że musi istnieć po prostu więcej światów. Co prawda mój znajomy, światowej sławy muzyk zresztą, strasznie się kiedyś zbulwersował tą tezą, twierdząc uparcie, że

świat jest jeden

– teza znajomego apodyktycznego muzyka

jednak odmówiłam uznania jego racji.

1. Świat kreowany przez media

Nie od dziś wiadomo, że telewizja kłamie. Nie od dziś też wiadomo, że media kreują taką rzeczywistość, jaka jest im w danym momencie potrzebna. Głównym czynnikiem jest oczywiście ten związany ze sprzedażą. Kiedy moja ręka zabłądzi na telewizyjnym pilocie i trafię na którykolwiek serial paradokumentalny, to jestem zawsze w takim samym szoku, wynikającym nie tylko z brawurowego aktorstwa, z którym można się tam zetknąć i które wymyka się jakimkolwiek formom oceny, ale też z tego, że nie rozumiem, czyją rzeczywistość ma odzwierciedlać. Niby mamy jakąś różnorodność w dziedzinie owych paradokumentów, zobaczymy więc i takie poświęcone poszczególnym grupom społecznym (oraz zawodom), i takie, w których ukazane jest życie biednych, i takie, w których ukazane jest życie bogatych, i zaniedbanych, i zadbanych, i wykształconych, i niewykształconych. Jednak w każdym przypadku – tylko w odrobinę innym kontekście – pokazywani są ci sami ludzie: prymitywni półanalfabeci o przeciętnym ilorazie inteligencji i zerowej wrażliwości na sztukę, którzy nie czytają książek i przez cały czas komunikują się z bliźnimi podniesionym głosem polszczyzną na poziomie ostatniej klasy szkoły podstawowej. To oczywiście smutne, że istnieją pojedyncze jednostki, które posiadają pewne ułomności i deficyty, jednak czy na pewno odzwierciedlają one ogół naszej populacji, jak chcą nam wmówić media? Jak to w ogóle sprawdzić?
Bo ufając mediom i wierząc np. paradokumentom, trzeba byłoby założyć, że artyści nie istnieją, a te nieliczne wyjątki (czyli malarze, fotograficy, pisarze i muzycy rozrywkowi – bo to reprezentanci jedynych pokazywanych tam z rzadka dziedzin) to świry i alkoholicy. (Co może nawet nie zawsze jest aż tak odległe od prawdy, ale nie o tym dziś mowa.) A co z kompozytorami muzyki poważnej? Co z performerami? Co z instrumentalistami? Krótko mówiąc, gdybym uwierzyła mediom, musiałabym przyznać, że całe środowisko, w którym dorastałam, którym się otaczam i które bardzo cenię… nie istnieje.
Skoro więc media sprzedają nam fikcję jako odwzorowanie rzeczywistości, biorąc za przykład jedynie patologiczne przypadki (przez patologię rozumiem nie tylko fatalne warunki materialne połączone z przemocą i wulgarnością, ale też nieumiejętność posługiwania się przez rodaków polszczyzną w stopniu zaawansowanym), czemu nie sprzedadzą nam innej fikcji – resztek polskiej inteligencji, naukowców, artystów, erudytów, będących niejako odbiciem nas wszystkich? Nadal nie będzie w tym nic z prawdy, ale przynajmniej można byłoby, oglądając, spróbować równać w górę.
Nie znam się na ekonomii, ale widać równanie w górę nie sprzedaje się dobrze. Jednak ciągle gdzieś w głębi mam nadzieję, że skoro można nas masowo ogłupiać, to pewnie można byłoby też nas masowo edukować.

2. Świat naszych znajomych

Innym zagadnieniem są zetknięcia z innymi światami w postaci środowiska naturalnego kogoś, kogo znamy i lubimy i z kim dogadujemy się świetnie na jednym polu, zapominając, że nasze światy nie są tożsame, a tylko na siebie zachodzą w niedużym, ale z jakichś powodów ważnym dla nas obszarze.
Tak oto przez całą swoją szkołę średnią byłam przekonana, że nie wypada nie wiedzieć, czym jest „Warszawska Jesień”, bo 99% otaczających mnie ludzi uważało ten festiwal za jedno z ważniejszych wydarzeń w świecie muzyki współczesnej. Z kolei moja koleżanka, wywodząca się z innego kręgu, znała tę nazwę tylko ode mnie, nie uważając, że obciachem jest jej nie znać wcale, a za koronny na to dowód przytaczała fakt, że 100% jej bliskich i krewnych nigdy o czymś takim nie słyszało.
W tamtych czasach wierzyłam w jeden świat i – może wstyd przyznać, ale niech usprawiedliwieniem będzie ten czas przeszły – ich pewnego rodzaju zacofanie. Dziś rozumiem, że są różne potrzeby i że nieznajomość elitarnych imprez z jakiejś dziedziny nie musi wcale jednoznacznie oznaczać braków w tzw. wiedzy ogólnej. Innymi słowy, nadal jest mi wstyd, kiedy okaże się, że nazwa jakiegoś ważnego wydarzenia w świecie którejkolwiek dziedziny artystycznej bądź naukowej nie jest mi jeszcze znana. Jednak to, że wybrałam dla siebie taką reakcję jako właściwą i że motywuje mnie ona do podnoszenia swojej poprzeczki, nie oznacza wcale, że uważam, że to jedyna słuszna reakcja dla wszystkich innych ludzi.
W ogóle trochę ostatnio rozmazała się definicja wiedzy ogólnej. Z wielu powodów nie uważam tego za dobre zjawisko. Jednak myślę, że wymagać wolno nam jedynie od nas samych (i – do pewnego tylko momentu – od naszych dzieci). A inne światy – dopóki nie wylądujemy w tym niewłaściwym – zostawmy w należytym spokoju.

3. Świat bogatych i świat biednych

Kiedyś, troszkę przez przypadek wynikający z pokrewieństwa z kimś, wylądowałam na proszonym obiedzie wśród bardzo zamożnych ludzi, których w większości nie znałam. Na pierwszy rzut oka nie różniliśmy się od siebie jakoś znacznie – każdy z nas wyglądał elegancko i szykownie, każdy z nas miał coś do powiedzenia na przynajmniej kilka tematów. Sama poczułam się od razu przyjęta „jak swoja”. Właściwie do momentu, kiedy nie usłyszałam z jednych ust, że

ludzie bez pieniędzy to hołota.

– słowa pewnej bogatej osoby

Pomyślałam, że to ciekawe, bo w myśl tej koncepcji właściwie ja też jestem hołotą, a – chociaż pieniądze się mnie jakoś specjalnie nie trzymają – jednak do przynależności do tej akurat grupy społecznej się jakoś, mimo wszystko, nie poczuwam.
Dziś wiem już, że – uogólniając – bogaci i biedni to po prostu dwa różne światy. Żaden z nich nie jest ani lepszy, ani gorszy. Są inne i zawsze przedstawicielom jednego będzie trudno się odnaleźć wśród przedstawicieli drugiego. Co nie jest niczym złym.
Jednak pamiętając o tym, że mamy prawo się różnić i że żaden z tych światów nie jest bardziej wartościowy od drugiego, mamy szansę koegzystować, nie raniąc się wzajemnie.

4. Inne wszechświaty

Laurie Anderson w jednym z wywiadów opowiadała, że spytała swojego buddyjskiego nauczyciela duchowego co się stanie z karmą, kiedy skończy się świat i zabraknie ludzi – gdzie powędruje ta energia, kto ją po nas przejmie. Na to nauczyciel duchowy Laurie odpowiedział, że

właśnie dlatego Budda mówi o istnieniu innych wszechświatów.

– nauczyciel duchowy Laurie Anderson

Jest to niesłychanie ciekawa koncepcja, która właściwie zmienia wszystko.

Wydaje mi się, że mniej więcej o tym samym właśnie – choć nie na poziomie globalnym – próbowałam pisać wyżej. Świadomość tylko jednego świata (na ogół naszego własnego, choć czasem też takiego, do którego dopiero aspirujemy) musi siłą rzeczy zakładać negację wszystkiego, co się w ten konkretny świat nie wpisuje. A jeśli zanegujemy wszystko, co różni się od naszego pomysłu na (nasze!) życie, stracimy coś bardzo cennego – możliwość poznania zupełnie odmiennych punktów widzenia, które nas albo umocnią w naszych przekonaniach, albo nam uświadomią, że nasze przekonania są czasem błędne. Jeden i drugi przypadek jest niesłychanie ważny dla naszego rozwoju.
Mnie osobiście zrozumienie mnogości światów bardzo uspokoiło. Za każdym razem, kiedy się muszę zetknąć z czymś, co jest mi zupełnie obce (np. jednostkami przypominającymi te z paradokumentów, posiadaczami niewiarygodnej fortuny czy ludźmi reprezentującymi coś mi bardzo odległego), tłumaczę sobie, że to trochę jak podróżowanie po świecie. Jeśli uwielbiamy skandynawską czystość, kulturę i krajobraz, prawdopodobnie nie odnajdziemy się z miejsca w zatłoczonych brudnych Indiach, jednak liczy się to, że podróżujemy!

Kiedy odkryjesz w sobie dzikie zwierzę

fot. Mariusz Stępień

Większość swojego życia udało mi się wytrwać w przekonaniu, że ludzie są, przez swoje człowieczeństwo, zupełnie różni od zwierząt; i chociaż nie uważałam tego za coś specjalnie pozytywnego, to wydawało mi się, że tak po prostu jest. Byłam ułożoną dziewczynką z tzw. dobrego domu, dla której ludzka zwierzęcość była czymś być może intrygującym, ale jednak obcym.
Zawsze jednakowoż interesowali mnie psychopaci, co wytworzyło w mojej głowie obraz jednej określonej grupy (głównie seryjnych morderców), której zwierzęcość wydała się być dość jaskrawa i przesłaniająca to, co nazywamy ludzkim bądź człowieczym. Po prostu wysunęła się na prowadzenie. To mnie chyba w nich (a raczej w budowie ich mózgów) fascynowało najbardziej.
Potem zaczęły pojawiać się wątpliwości, czy aby na pewno zezwierzęcenie jest aż tak jednowymiarowe i dotyczy faktycznie tylko jednej grupy ludzi…

1. Animalistyczna strona w ekstremach

Szokującą była dla mnie na przykład informacja zawarta w książce „Bestia. Dlaczego zło nas fascynuje?” Borwina Bandelowa, dotycząca ofiar przetrzymywanych przez swoich oprawców w piwnicach. Okazało się, że przy pewnym stopniu wycieńczenia organizmu i nieustającego zagrożenia życia, ludzie samoistnie „przechodzą” na kierowanie się najsilniejszym instynktem, czyli instynktem przetrwania, zupełnie tak samo, jak zwierzęta. W związku z tym ofiara, która będzie codziennie gwałcona, ale równocześnie karmiona, zaczyna się powoli odklejać od wymyślonych przez człowieka kategorii, takich jak moralność, etyka czy nawet upokorzenie. Zaczyna rozumieć (choć bardziej chyba czuć, bo od intelektualizowania też się odkleja), że gwałt nie pozbawi jej życia, a jedzenie jej życie podtrzymuje. Stąd, kompletnie niezrozumiały dla osób, które się w takiej sytuacji nie znalazły, pewien rodzaj przywiązania, czasem nawet wdzięczności, a po latach też chronienia swojego oprawcy. On nie zabił. W sytuacji ekstremalnej wszystko właściwie sprowadza się właśnie do tego – do ochrony swojego życia.
Kolejnym, znanym w historii, bardzo drastycznym przykładem jest katastrofa lotu Fuerza Aérea Uruguaya 571 i podjęcie przez ocalałą, ale uwięzioną wysoko w górach głodującą załogę, decyzji o spożyciu zwłok swoich zmarłych towarzyszy podróży. Człowiek namalował sobie obraz samego siebie, w którym podjęcie takiej decyzji się po prostu nie mieści. Nikt z nas nie chciałby tak o sobie myśleć – nie chcielibyśmy uwierzyć, że gdybyśmy byli na miejscu wspomnianej załogi, postąpilibyśmy dokładnie tak samo. Jednak instynkt przetrwania jest silniejszy, niż jakiekolwiek zasady czy kodeksy.

2. Animalistyczna strona w życiu
codziennym

Na szczęście opisane wyżej sytuacje nie należą do tych najbardziej typowych i codziennych w  naszym życiu. Czy oznacza to jednak, że nie stykamy się i w nim ze swoją zwierzęcością?
Pierwszym  z brzegu przykładem na to, że kierujemy się bardzo pierwotnymi i głęboko w nas zakorzenionymi instynktami, są oczywiście wszelkie rytuały godowe. Bez względu na to, jaki mamy stosunek do posiadania potomstwa, kiedy zabiegamy o względy kogoś, kto nas pociąga, automatycznie uruchamiają się w nas instynkty związane z przetrwaniem gatunku, czyli również – choć w szerszej perspektywie – przeżyciem.
Innym przykładem jest, bardzo indywidualne i przez każdego inaczej trochę interpretowane, poczucie własnej przestrzeni. Od dziecka jesteśmy uczeni, by nie podchodzić do dużych zwierząt (np. koni czy krów) od tyłu, bo nas kopną. Przyznam szczerze, że w czasach już na szczęście dla mnie minionych, kiedy mieszkałam w dużym mieście i poruszanie się środkami komunikacji miejskiej było moją codziennością, też miałam odruch kopania, jeśli ktoś stanął za mną w odległości niemożliwej dla mnie do przyjęcia. Oczywiście niby to „przypadkiem” postawiłam zdecydowanie stopę na bucie irytującego intruza, czy też zamaszyście zaczynałam grzebać w torebce, przybliżając stanowczo swój łokieć do jego nosa. To nie był jeszcze atak – to były wyraźne ostrzeżenia. Nie zawsze do końca świadome czy przemyślane. Przemawiało przeze mnie moje własne prywatne dzikie zwierzę i odruch bronienia własnego terytorium, nazywanego przez psychologów także „bańką prywatności”. Jeśli się głębiej zastanowić, to naruszenie naszej fizycznej przestrzeni ogranicza nam możliwość ucieczki, osłabia szanse wygranej w ewentualnej walce i ma prawo wywołać poczucie bliżej niesprecyzowanego zagrożenia. A jeśli poczujemy się zagrożeni, naturalną reakcją jest obrona… być może właśnie naszego życia. Przecież tego, czego konkretnie bronimy, nie rozumiejąc, co nam zagraża, w chwili bronienia się, jeszcze nie znamy.

3. Dualizm duszy i ciała

Już od czasów Kartezjusza, filozofia interesuje się problemem tzw. dualizmu duszy i ciała. Najkrócej mówiąc, Kartezjusz twierdził, że fizyczność i umysłowość, to dwie odrębne substancje. Jedną z nich (fizyczność) można badać przy pomocy nauk przyrodniczych, a z kolei druga (umysłowość) składa się z myśli i świadomości i jest obszarem wolności. Zauważał jednak, że te dwie odrębne substancje się w człowieku łączą. Na przestrzeni lat, pogląd o dualizmie ciała i ducha podlegał przekształceniom (np. że substancja jest jedna, natomiast ma dwojakie rodzaje własności), jednak utrzymał się po dziś dzień, np. wśród kognitywistów (zwłaszcza katolickich).
Ta teoria pięknie wpasowuje się w inną – tę o wyższości i przede wszystkim odmienności ludzi od zwierząt. Dusza (choć to termin niesłychanie szeroki i niejasny) jest przecież czymś wzniosłym i pięknym, a ciało… no trudno, skoro już jest, to niech będzie.
No i tu pojawia się mój sprzeciw. Sprzeciw wobec bardzo wielu elementów składowych opisanego wyżej myślenia, ale może zacznę od początku i posłużę się swoimi, wspomnianymi już kiedyś, nNotatkami i wymyślonym przez siebie kiedyś schematem.

nNotatki, mój autorski schemat

Teorie mówiące o dualizmie ciała i ducha oraz tym, że zwierzęcość człowiekowi „nie przystoi” zakładają, że lepszą stroną człowieka jest ta „duchowa”. Problem tkwi jednak w tym, że nikt z nas nigdy nie poznał (i prawdopodobnie nie pozna) czystej duchowości, która nie byłaby ograniczona ciałem. Skąd więc pewność, że gdyby faktycznie istniała, byłaby lepsza?
Ciało bez nie-ciała rzeczywiście może istnieć. Przykładami są wszelkie zaburzenia emocji, niskie IQ, czy brak umiejętności odróżnienia dobra od zła. Nie znamy jednak żadnych przykładów na potwierdzenie tezy, że nie-ciało może funkcjonować bez ciała! (W końcu nawet pełny paraliż nie neguje istnienia ciała.)
A to, co każe nam myśleć, że czysto cielesne popędy są gorsze od duchowych (wierzę, że błąd tkwi w ogóle w jakimkolwiek wartościowaniu ich), to nasze myśli i przekonania, czyli innymi słowy projekcje naszych mózgów. Mózg natomiast jest jak najbardziej namacalnym, fizycznym organem, z całą pewnością należącym do naszego ciała, choć wytwarzającym przestrzeń, którą interpretujemy jako duchową.

4. Co autor chciał powiedzieć?

Podsumowując ten tekst, chciałabym zaznaczyć, że nie zależy mi na tym, by kogokolwiek do czegokolwiek przekonać. Rzadko zresztą kiedy mi na tym zależy. Celem było podzielenie się swoim sceptycznym podejściem do wielkich słów, takich jak:

  • moralność
  • sumienie
  • człowieczeństwo (w znaczeniu, jakie temu słowu nadaliśmy)

Zawsze i w każdej sytuacji oczywiście warto być przyzwoitym, zawsze trzeba brać odpowiedzialność za swoje czyny i w razie możliwości jak najlepiej przewidywać skutki swoich działań. Jednak – jako zwierzęta – posiadamy też instynkty, które w sytuacjach ekstremalnych zawsze będą odgrywały najważniejszą rolę, nieważne jak byśmy chcieli wierzyć, że jednak odegra ją moralność czy nasz honorowy kodeks. A te instynkty – jeśli się uprzeć, że zwierzęta nie mają duszy – przypominają nam o naszej przynależności do świata zwierząt i świata fizyczności (cielesności). I jeśli możemy naprawdę mądrze wykorzystać swoją większą od innych gatunków samoświadomość, pamiętajmy, że naprawdę niemoralne jest ocenianie zachowań wynikających z najbardziej pierwotnej, zapisanej w nas potrzeby ochrony swojego życia.