Czterdzieści lat minęło…

fot. Agata Parulska

Równo czterdzieści lat temu przyszłam na świat. Nie umiem opisać radości, jaka mi już od dłuższego czasu towarzyszy na myśl o tych okrągłych urodzinach! Okazuje się, że wszystko, co kiedyś słyszałam na temat wieku, w jaki właśnie wchodzę, jest bzdurą. Czy ktoś nazwie mnie z racji wieku młodą, czy starą, nie ma żadnego znaczenia. Czuję całą sobą, że to doskonały czas dla mojej kobiecości, z którą wreszcie zakopałam topór wojenny. Jest cudownie!

fot. Agata Parulska

Wiek to tylko liczba?

fot. Agata Parulska

Kiedy byłam małą dziewczynką, czterdziestoletnie kobiety były już stare. Dziś widzę, że nie tylko z perspektywy dziecka, którym wtedy byłam, bo w końcu kiedy masz lat siedem, ktoś kto przeżył niemal sześć razy twoje życie, w twoim odczuciu młody już nie jest. Były stare w tzw. noszeniu się. Brązowe lub szare spódnice za kolano, garsonki, zachowawcze fryzury plus te wszystkie dziwaczne pomysły zakładające, co po czterdziestce wypada, a czego już nie, odbierały dziewczynom wkraczającym w najbardziej seksowny etap swojego życia cały wdzięk. Tak, jak by kobieta kochająca mini, obcasy i w opór długie włosy, musiała się w kwiecie swojego wieku z tym wszystkim pożegnać, dostając w zamian do dyspozycji możliwość wyglądu a là Marysia z serialu „Poszukiwany, poszukiwana” – super deal! Wystarczy pooglądać stare teledyski, żeby zobaczyć chociażby bardzo atrakcyjną ponadpięćdziesięcioletnią – w rzeczywistości dwudziestoparoletnią – Annę Jantar. Piosenkarki i aktorki, które dożyły dzisiejszych czasów, tak wspaniale młodnieją nie z powodu zabiegów medycyny estetycznej (choć czasami także), ale przede wszystkim obecnej mody oraz ogromnej w tej kwestii wolności. Niech żyją jeansy, dresy, wygodne ciuchy i szeroki wybór kolczyków! Piszę o kobietach, ale moda była równie mała łaskawa dla mężczyzn. Andrzej Kopiczyński, który grając tytułowego „Czterdziestolatka” miał trzydzieści dziewięć lat, wyglądał w serialu na sporo starszego od mojego Partnera dzisiaj, choć był wtedy od niego teraz niemal dwie dekady młodszy.
Jednak starość to nie tylko wygląd. To przede wszystkim postawa wobec świata. Jeśli jest się zamkniętym, wiecznie narzekającym, trzymającym kurczowo wszelkich konwenansów, jeśli nie weryfikuje się przekonań wyniesionych kiedyś z domu, nie zmienia poglądów pod wpływem doświadczania życia w praktyce, jeśli nosi się w sobie sztywność zmieniającą się z biegiem lat w zgorzknienie, jest się starym. I tu, wydaje mi się, przebiegają też w naszym społeczeństwie podziały polityczne. Ślepe przywiązanie do tradycji, czymkolwiek by nie była, strach przed tym, co nowe i czasem dziwne, tęsknota za dawnym stanem rzeczy i związana z nią bardzo wybiórcza pamięć, to oręże starości. Znam wielu starych ludzi, którzy nie przekroczyli trzydziestki. Znam też wielu młodych – z moim wspaniałym tatą na czele – którzy są grubo po sześćdziesiątce oraz siedemdziesiątce.
Czy wiek to tylko liczba? Nie. Wiek to wszystkie nasze doświadczenia, które albo nas czegoś nauczyły, albo nie. Kiedy przytrafia nam się ciągle ta sama życiowa lekcja (jak mnie, kiedy po raz kolejny wchodziłam w związek z alkoholikiem, pozwalając, by wszystko, co się w moim życiu działo, działo się poza mną), to znaczy, że z jakiegoś powodu nie umiemy jej odrobić. Może jest dla nas zbyt trudna, może nie jesteśmy na nią jeszcze gotowi, ale spokojnie – kiedy ją już przejdziemy, otworzą się przed nami nowe możliwości. Jak w komputerowej grze – żeby móc znaleźć się na wyższym poziomie, musimy przejść niższy. Jeśli człowiek jest mądry i ma w siebie spory wgląd – lub nauczył się go mieć przy pomocy terapii i uważnej autoterapii – lata dodają mu dojrzałości i z roku na rok staje się coraz piękniejszy. Reasumując, wiek to nie tylko liczba, ale nasza pogłębiająca się wartość (albo bezwartościowość, o czym nikt niestety nie mówi), a starość jest od wieku całkowicie niezależna. 

fot. Agata Parulska

Nigdy nie rozumiałam tego krzywdzącego wobec wszystkich po równo kultu młodości, w którym osoby przedatowane wyrzuca się na śmietnik historii. „To była taka piękna kobieta…”, „trudno w to dziś uwierzyć, ale on był w swoim czasie prawdziwym amantem…” – słyszymy.  Czemu już tacy nie są? Bo przytyli, schudli, zgarbili się, wyłysieli, posiwieli, ich twarze poorały zmarszczki, a przede wszystkim przekroczyli granicę pewnego wieku. Zakochałam się miłością żarliwą w Laurie Anderson, kiedy miała siedemdziesiąt jeden lat (co mój ówczesny partner skwitował słowami: „pary najczęściej rozstają się, bo on poznał młodszą; my mamy szansę się rozstać, bo ona poznała starszą”). Uważam ją za najpiękniejszą kobietę świata. Nie myślę, że była piękna trzydzieści lub czterdzieści lat temu, choć również taka wtedy była. Jej uroda to nie tylko te obłędne myślące oczy, ale też jej apetyt na życie, jej kreatywność, jej talent, w końcu niewiarygodny, kosmiczny mózg – z roku na rok coraz piękniejszy. Są ludzie, którym starość po prostu nie grozi.  (Na wszelki wypadek zaznaczę, że nie mam na myśli braku bólu pleców po trzydziestce, mniejszej chęci na imprezowanie do białego rana czy cieszenie się z promocji w Biedrze – każdy wiek ma swoje przywileje.)

fot. Agata Parulska

Jak jeden dzień?

fot. Agata Parulska

Znakomita, recenzowana tu kiedyś przeze mnie książka „Czas. Przewodnik użytkownika” Stefana Kleina, utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie zwariowałam, postrzegając czas nieco inaczej niż moi bliscy. Otóż odczuwanie czasu jest względne. Często, ciesząc się na wakacje lub jakiekolwiek wyjazdy, słyszałam, że jak już wyjadę, to

ten czas (tydzień lub dwa) bardzo szybko zleci,

tymczasem mi zlatywał znacznie wolniej i wcale nie dlatego, że się nie czułam w jego trakcie dobrze, ale właśnie wręcz przeciwnie. Wybywając chociażby na moją kochaną grecką wyspę Thassos, praktykowałam bycie tu i teraz w każdej sekundzie. Z różnych powodów nie lubiłam swojego życia w ciągu pierwszych dwudziestu – dwudziestu pięciu lat. Moja sprawczość wynosiła wtedy minus sto, a moja osobowość była zdecydowanie bardziej zależna niż dziś. Cały ten czas mogłabym z powodzeniem przespać. Oczywiście istniały jakieś wyjątki, do których też nie podchodziłam w specjalnie zdrowy sposób (jak np. coroczna „Warszawska Jesień”), ale z pewnością nie był to czas, za którym tęsknię. Większość zresztą została całkowicie skasowana przez mój mózg. Nieleczone ADHD nie jest jedynym powodem.
Próba życia wtedy tu i teraz wydawała mi się męką. Robiłam wszystko, by uciec w swój wewnętrzny świat jak najdalej. Miałam tam dużo wyimaginowanych znajomych, stąd kompletnie nie zabiegałam o niczyje względy. Grupy, w których musiałam przebywać (szkoły, studia) były mi niemal całkowicie obojętne. W mojej głowie było ciekawiej, a przede wszystkim znacznie bezpieczniej. Marzyłam, by komuś zlepiły się kartki i żebym mogła obudzić się kilka lat później. Jednak wyjazdy były tymi razami, w ciągu których żyłam. Tak to widziałam wtedy i dziś myślę, że to dosyć słuszna diagnoza. Żyłam raz – dwa razy do roku, wyjeżdżając w całkowicie inne okoliczności.

fot. Agata Parulska

Pewnie dlatego nie umiem zrozumieć narracji o kobietach, które z wiekiem tracą swój blask i zazdroszczą dwudziestolatkom tego, czego już nie mogą mieć. W życiu nie chciałabym cofnąć wskazówek zegara. Uwielbiam dzieciaki, uwielbiam młodzież. Na piękne młode dziewczyny patrzę z ogromną życzliwością i radością, że mogą dorastać w znacznie lepszych czasach niż ja. Jeśli chcą mojego wsparcia czy rad – służę nimi z radością (choć nigdy nie udzielam tych ostatnich nieproszona). Mimo wszystko jakiekolwiek porównywanie się do nich uważam za absurdalne. Czego mogłabym im zazdrościć? Atrakcyjnych dziadków? Trądziku? Braku doświadczenia z cwaniakami, których będą odtąd spotykać na każdym kroku? Poszukiwania swojej życiowej drogi? Pierwszych kiepskich romantycznych wyborów? I nie, nie piszę tego złośliwie. Każdy wiek jest w jakimś sensie trudny, a powrót do niego to również powrót do jego mankamentów. Mam jednak wrażenie, że im dalej, tym lepiej.
Kiedy skończyłam trzydzieści lat byłam już w całkiem akceptowalnym punkcie. Jednak nawet przeglądając ten blog (istniejący już ponad siedem lat), widać, jak inną osobą byłam tę niecałą dekadę temu. Co mnie spinało, gdzie dało się wyczuć sztywność i śmiertelną powagę. Jednak to wszystko nie wyprostowało się samo przy pomocy czasu. Czas, tak jak nie leczy ran, tak w magiczny sposób nie dodaje nam mądrości. On jest po to, żebyśmy mogli przepracować wszystko to, co w nas trudne. Jestem dziś z siebie niesamowicie dumna, a czas w mojej pracy mi tylko odrobinę pomógł.

fot. Agata Parulska

Zawstydzanie wiekiem

fot. Agata Parulska

Jakiś czas temu pod wpisem Tymona Tymańskiego zareagowałam na pewien niewłaściwy komentarz. Pewna pani, ewidentnie nie znając dokonań Tymona, napisała coś wobec niego krzywdzącego, czepiając się jeszcze – kompletnie bezzasadnie – jego władania polszczyzną. Ponieważ niewielu mamy tekściarzy Tymonowi równych, wyjaśniłam panią w kilku krótkich zdaniach. Wtedy… wyzwała mnie od „tegorocznych maturzystek”. Kiedy uświadomiłam pani, że maturzystką byłam przeszło dwie dekady temu, wyzwała mnie od „bab pod czterdziestkę”. Ta historia jest akurat zabawna, ale pokazuje też, jak łatwo nas, kobiety zawstydzać wiekiem. Mężczyźni, jeśli się z tym mierzą, to chyba w znacznie mniejszym zakresie. Sama idea, że w naszym wieku, lub inaczej – w naszym zachowaniu niedostosowanym do tego wieku (cokolwiek miałoby to znaczyć) jest coś wstydliwego, jest idiotyczna. Zawstydzanie kobiet to zresztą potężne narzędzie patriarchatu. I wiecie, co jest najgorsze? To niestety działa.

fot. Agata Parulska

Choć widzę absurdalność powodów, z jakich byłam w swoim życiu zawstydzana, gdzieś w środku mam wyryty przez kościół i patriarchat wstyd i poczucie winy. Wystarczy małe draśnięcie tego miejsca, żeby zacząć w siebie wątpić. No bo czy…. nie stanę się w czymś zwyczajnie śmieszna? Ale z drugiej strony, przecież nawet jeśli, to jakie ma to w ogóle znaczenie? Każdy będzie miał jakiś swój na mnie pomysł. Nie zawsze zgodny ze mną. I co? Powinnam przeprosić, że nie spełniam czyichś oczekiwań?
Sytuacja z randomową panią z social mediów pokazała, że nie mam się prawa wypowiedzieć na tematy językowe ani jako maturzystka, ani jako nauczycielka języka polskiego. Jak na maturzystkę jestem zbyt młoda, a jak na doświadczonego językoznawcę – za stara. Gdyby to samo, co napisałam, sklecił Jacek Wasilewski albo profesor Bralczyk, prawdopodobnie ich wiek nie miałby dla nikogo znaczenia. Na całe szczęście z wiekiem przychodzi też większy dystans.

fot. Agata Parulska

Większy dystans 

fot. Agata Parulska

Od zawsze bardzo się wszystkim przejmowałam, więc też trudno mi było odpuścić. Ma to z pewnością związek z moją wrażliwością, która bywa przekleństwem. Dziś coraz częściej łapię się na tym, że przestaję marnować energię na to, co mi nie służy. Od kiedy wiem już, że chociażby moje zapominanie o datach nie jest równoznaczne z tym, że jestem złą, egoistyczną osobą, która ma w nosie urodziny i imieniny najbliższych, tylko wynika z urody mojego ADHD-owego mózgu, zdjęłam z siebie poczucie winy. Mam inaczej. Kocham ludzi, ale nie pamiętam bez skutecznego przypomnienia o ich ważnych datach. Więcej, kiedy są daleko – nie tęsknię, bo o nich również zapominam. Myślę, że skoro wszyscy wiemy już, że mam ADHD, możemy podejść do tego z większym zrozumieniem. Ja przestałam się biczować, choć reakcje są oczywiście różne, ale na to już wpływu nie mam.
Znacznie spadła też moja tolerancja na manipulację. Jestem szalenie na nią podatna, ale z drugiej strony coraz szybciej ją wyczuwam i umiem nazwać. Nie daję się już tak łatwo wkręcać. Przeżywam, ale krócej, a potem otrzepuję się z tego, co nie moje i idę dalej.

fot. Agata Parulska

Otoczenie 

fot. Agata Parulska

Dziś otaczają mnie też wspaniali ludzie. Ewoluują przyjaźnie, formują się dobre znajomości, a wszystko dzieje się naturalnie i w swoim własnym tempie. Szybko rozpoznaję, z kim chcę być bliżej, czyja wrażliwość mnie wzbogaca, dla kogo ja mogę być naprawdę cenna, a czyje deklaracje są raczej czczym gadaniem. Nie mam żalu, nie mam oczekiwań. Każde spotkanie z drugim człowiekiem ma dla mnie wartość. Stałam się towarzyska. No i przede wszystkim jestem psią mamą, a kiedy przestaję widzieć w życiu cel, przypominam sobie o tym, który nadała mu Żuli – mam zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby była najszczęśliwszym psem.

fot. Agata Parulska

P.S. A na deser łączę piosenkę okolicznościową.

fot. Agata Parulska

Jeśli podoba Ci się, jak piszę, i chcesz mnie docenić,
kliknij w poniższą ikonkę i postaw mi, proszę, wirtualną kawę ☕️

Postaw mi kawę na buycoffee.to

One thought on “Czterdzieści lat minęło…”

Leave a comment