
tłumaczenie: Dominika Braithwaite
wydawnictwo: Insignis
rok wydania: 2020
oryginalny tytuł: Think Like a Monk. Train Your Mind for Peace and Purpose Every Day
Jay Shetty zachwycił mnie już kilka lat temu, kiedy na jednym z portali społecznościowych natknęłam się na opublikowany przez niego filmik. Niezwykle mądre i głębokie treści przekazywane kojącym głosem w bardzo prosty i przystępny sposób towarzyszyły mi od tego czasu w wielu trudnych momentach. Urzekła mnie jego życzliwość, empatia i łagodność. Delikatnie tłumaczył, czemu czasem zachowujemy się wobec siebie samych i – co za tym idzie – innych źle, proponując głęboki wgląd w siebie. Jednocześnie jego mowy pozbawione były oceny i charakterystycznego dla kaznodziejów tonu zdradzającego poczucie wyższości.
Kiedy dowiedziałam się o jego przetłumaczonej na polski książce „Zacznij myśleć jak mnich”, było dla mnie oczywiste, że muszę ją przeczytać.
Ale od początku, bo nie każdy Jaya Shetty’ego zna. Jak zdradza przednie skrzydełko książki:
Jay Shetty dorastał w rodzinie, w której można było zostać lekarzem, prawnikiem lub nieudacznikiem. Kiedy zamiast pojawić się na uroczystości wręczenia dyplomów w swoim college’u, udał się do Indii, aby zostać mnichem, jego rodzina była przekonana, że wybrał tę ostatnią drogę. Po trzech latach jeden z nauczycieli powiedział mu, że może mieć większy wpływ na świat, jeśli zejdzie z mniszej ścieżki i zacznie się dzielić z innymi swoim doświadczeniem oraz nabytą mądrością. Poważnie zadłużony i praktycznie bez żadnych zawodowych kwalifikacji, Shetty przeprowadził się z powrotem do Londynu.
– „Zacznij myśleć jak mnich” Jay Shetty, przednie skrzydełko książki
Autor opowiada nam swoją fascynującą historię – historię Anglika indyjskiego pochodzenia, który poznaje buddyzm (co jest zresztą konsekwencją pewnego nieoczekiwanego splotu wydarzeń) i doznaje olśnienia. Jedzie do aśramu (rodzaj klasztoru) w Indiach, pragnąc zostać buddyjskim mnichem. Po trzech latach okazuje się, że jego drogą jest życie świeckie. Czasu spędzonego w aśramie nie sposób jednak nazwać straconym. To tam poznaje dogłębnie siebie i zyskuje wiedzę o tym, jak najlepiej i najmądrzej służyć innym ludziom.
W książce Shetty wplata w rozdziały swoje zapiski z czasu, w którym wiódł życie mnicha. To bardzo ciekawy zabieg, dzięki któremu równocześnie poznajemy go na dwóch różnych etapach życia – i jako młodego mnicha, wciąż poszukującego swojej drogi, i jako już wyposażonego w narzędzia do życia zgodnego ze swoim powołaniem, spełnionego mężczyznę.
Zwykle mam dosyć sceptyczne podejście do wszelkich tytułów, które mają tryb rozkazujący. W tym wypadku zasadność jego użycia szybko stała się dla mnie oczywista. Buddyjscy mnisi wykonują tytaniczną pracę nad sobą i swoim ego, dystansując się od wszystkiego, co w gruncie rzeczy nie jest istotne, by móc służyć innym. Jay Shetty nie namawia ani do tego, by zostać mnichem, ani nawet żeby przejść na buddyzm. Uważa jednak – z czym nie sposób się nie zgodzić – że bardzo wymagająca praktyka buddyjskich mnichów uczy myślenia, które ma zbawienny wpływ i na nas samych, i na wszystkich wokół nas. Sugeruje więc, by niezależnie od światopoglądu i przekonań religijnych zacząć właśnie tak myśleć.
Tak, czyli jak? Największą trudnością dla człowieka jest poskromienie własnego ego, które wiecznie domaga się uwagi i na ogół leży u podstaw większości międzyludzkich sporów. (Najlepiej oddaje to zresztą pewne doskonałe pytanie: Chcesz mieć rację, czy relację?) Jak radzą sobie z nim mnisi? Poprzez medytację osiągają potrzebny do tego dystans, po czym obserwują siebie z pewnej odległości, biorąc wszystko, co się z nimi dzieje w pewien nawias. W książce autor przytacza słowa Pemy Czodżjo:
Jesteś niebem. Wszystko inne, to po prostu pogoda.
– „Zacznij myśleć jak mnich” Jay Shetty, str. 230
Filozofia, wg której nie jesteśmy swoimi myślami ma ciągle wielu przeciwników. Znam ludzi, którzy absolutnie identyfikują się ze swoimi myślami, nie rozumiejąc, ile mają szczęścia, że są psychicznie zdrowi. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że przy najcięższych depresjach i stanach lękowych świadomość, że chore wykwity mojej głowy nie są tożsame ze mną, pozwała mi się nie rozpaść. Owszem, każdy z nas ma unikalny i wyjątkowy mózg, który nadaje nam jakiś kształt; jednak to, co produkuje nie jest nami. Podobnie, jak nie jest nami nasza goleń czy kłykieć. To jedynie mniej lub bardziej ważne, ale części składowe nas. W przywiązywaniu zbyt dużej wagi do nich też niemałą rolę zresztą odgrywa ego zapędzające nas w kozi róg. Kiedy odkryjemy, że jesteśmy mądrzejsi, inteligentniejsi czy ładniejsi od innych, zazwyczaj czujemy się od nich lepsi, a kiedy odkryjemy, że jesteśmy mniej mądrzy, inteligentni czy brzydsi od innych – czujemy się od nich gorsi. Ego napędza nas do bezustannego porównywania się, co bez względu na to, czy wypadniemy lepiej czy gorzej jest zawsze źródłem cierpienia. Wiem to, jako osoba mająca z tym gigantyczny problem. Tymczasem Jay Shetty – za buddyjskimi mnichami – proponuje, by przyjrzeć się, jacy jesteśmy w danej chwili i nie nadawać temu zbyt dużego znaczenia, pamiętając, że wszystko, co jest, jest takie teraz. Stąd też tak duży nacisk na trwanie w tu i teraz, którego trzeba się dopiero nauczyć, bo ludzki umysł lubi ucieczki zarówno w przeszłość, jak i przyszłość, zwinnie omijając teraźniejszość.
Sporym zaskoczeniem była dla mnie skrajnie inna od katolickiej droga do pomagania innym, które w buddyzmie jest jednym z ważniejszych celów. Choć wydawać by się mogło, że w obu religiach wizja pomagania bliźnim jest z grubsza podobna, to różnic między katolickim a buddyjskim podejściem jest całkiem sporo, począwszy od samego nazewnictwa. Katolickie wychowanie wpoiło nam, że trzeba „pomagać” innym w sposób, w którym nie można mówić ani o poszanowaniu swoich możliwości i potrzeb (stąd fetyszyzacja poświęcania się), ani też często woli tego, komu pomagać mamy. Shetty pisze o buddyjskim przekonaniu, że „służba” innym stanowi największy sens życia. I nagle staje się jasne, że celem tego dogłębnego wglądu w siebie nie jest uleganie hedonizmowi, ani że nie jest on też przejawem egoizmu. Żeby służyć innym, musimy być na nich uważni i otwarci, rozumiejąc równocześnie ich nieprzekraczalne granice. A to możemy osiągnąć jedynie, będąc najpierw uważnym i otwartym na siebie samego i rozumiejąc równocześnie swoje własne nieprzekraczalne granice. Jak dzieci, uczymy się przez naśladowanie. Nie znając prawdziwego miłosierdzia i łagodności wobec siebie, nie będziemy umieli w pełni obdarzyć nimi innych. Wydawać by się mogło, że dokładnie o tym mówi przykazanie miłości: „kochaj bliźniego jak siebie samego”, lecz taka jego interpretacja (by od siebie zacząć i traktować siebie dobrze) jest stosunkowo młoda i ciągle odrzucana przez wielu katolików. Buddyzm pokazany przez Shetty’ego wydaje się być niezwykle radykalny i jednoznaczny w tej kwestii. Mamy postawić siebie (siebie, nie naszego ego!) w centrum, by zrozumieć kim jesteśmy oraz nabrać pokory i łagodności, a następnie w dobrze dopasowanych do istoty nas samych warunkach oddać się jak najlepszej i jak najbardziej efektywnej służbie innym. „Służbie”, nie „pomocy”, co wydaje mi się, jako językoznawcy, kluczowe. Chodzi więc o prawdziwe wsparcie drugiego człowieka w poszanowaniu tego, kim w danym momencie jest, wynikające z miłości i współodczuwania, a nie pomoc w zrozumieniu, że myśli i postępuje „źle” (np. hodując zwierzęta domowe, a nie decydując się na potomstwo…).
Nie ma jednego szablonu na czynienie dobra wszystkim. Żeby służyć innym mądrze, musimy odkryć, jaka jest nasza dharma (tłumaczona przez Shetty’ego jako „powołanie”), a następnie postępować w zgodzie z nią, by rzeczywiście być dla innych. Przyjmując taką postawę, ani bycie w zakonie, ani opuszczenie go, nie może być dobre czy złe. Bezsprzecznie dobre jest odnalezienie swojej dharmy, czyli innymi słowy zintegrowanie się ze sobą, by móc w pełni i jak najlepiej wykonywać to, do czego zostaliśmy stworzeni.
To, co mnie w podejściu buddyjskich mnichów z jednej strony fascynuje, a z drugiej przeraża, to umiejętność całkowitego wystudzenia swoich emocji. Z jednej strony staram się do tego dążyć (co moja terapeutka uznała kiedyś za niezgodne z naturą ludzką), ale z drugiej, jestem całkowitym zaprzeczeniem letniości. Wpadam w ekstrema, okrutnie nudzą mnie środki. Kiedy kocham – kocham całą sobą, nieplatonicznie, namiętnie, do utraty tchu, kiedy nienawidzę – nienawidzę również całą sobą, choć szybko dopadają mnie wyrzuty sumienia, a moja agresja przeradza się w jeszcze chyba gorszą autoagresję. Jakiś czas temu niezwykle ceniona przeze mnie Psychomama Julia opowiadała właśnie o tym w kontekście, o ile dobrze pamiętam, psychoterapii. Bała się, że łagodząc swoje namiętności, przestanie być prawdziwą sobą, ale od kogoś mądrego usłyszała, że właśnie wręcz przeciwnie. Będzie jeszcze prawdziwszą sobą, jeśli zdobędzie nad swoimi namiętnościami kontrolę.
Wracając do książki „Zacznij myśleć jak mnich”, jestem pod wrażeniem jej języka, który w pewnym sensie odzwierciedla to, o czym Shetty pisze. Autor nie sili się na fajerwerki. Pisze bardzo sprawnie, ale też prosto. Choć jest niezwykle oczytany, nie puszcza ponad głowami zwykłych czytelników oczek do erudytów. Zdaje się, pisząc, poskramiać swoje ego, mając wciąż na uwadze, że przekazywane przez niego treści powinny dotrzeć do jak najszerszej grupy ludzi. Nie mam pojęcia, czy to celowy zabieg, ale na pewno wart jest odnotowania. Podoba mi się też to, że jako młody człowiek, posługuje się przykładami czytelnymi dla młodszych pokoleń i jest w tym równocześnie wiarygodny. Nie jest więc ani pustelnikiem, który nawołuje do niekorzystania z mediów społecznościowych, ani bezdzietnym kawalerem rozprawiającym o wyższości bycia rodzicem nad niebyciem rodzicem, ani mężczyzną żyjącym w celibacie, który wskazuje parom kiedy, w jaki sposób i w jakim celu mają uprawiać seks. Jest byłym mnichem, potrafiącym doskonale wpleść buddyjskie nauki w codzienne życie. Kiedy pisze o tym, jak ważne jest, żeby się wyciszyć i nie patrzeć w komórkę zarówno przed spaniem, jak i po przebudzeniu, od razu dodaje, że rozumie potrzebę scrollowania mediów społecznościowych, a nawet że czasami jest ona od niego silniejsza. To oczywiście jeden z bardzo wielu przykładów. I chyba ta jego szczerość i doskonała orientacja w dzisiejszej rzeczywistości połączona z dogłębną znajomością praktyk buddyjskich mnichów jest jego najmocniejszą stroną, przez którą zjednuje sobie rzesze wielbicieli.
Wiem, że nie osiągnę nigdy stuprocentowej umiejętności myślenia jak mnich. Wiem też, że wprowadzenie w życie choćby kilku jego sposobów opisanych w książce Shetty’ego sprawi, że stanie się ono znacznie lepsze!
P.S. Na deser łączę filmik, który wysłałam kiedyś komuś, kto bardzo go potrzebował.


4 thoughts on “„Zacznij myśleć jak mnich” Jay Shetty”