
fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska
Czasy, w których Polacy naśmiewali się z głupich Amerykanów masowo i regularnie uczęszczających na kozetkę psychoterapeuty można już chyba wreszcie uznać za słusznie minione. Ten zachodni wynalazek dotarł w końcu i do nas, i korzysta z niego już tak wiele osób, że nie sposób – nawet jeśli ma się jakieś obiekcje – potępiać psychoterapii w czambuł. To naprawdę spory progres, zważywszy na to, jak niedużo jeszcze wiemy o higienie zdrowia psychicznego.
Sama z własnego dzieciństwa pamiętam, że choroby psychiczne były tematem tabu – o depresji taty miałam nie rozpowiadać w przedszkolu, a potem w szkole, bo dzieci (a tak naprawdę ich rodzice) nie rozumieli tej przypadłości. Osoby z problemami psychicznymi były (i nadal w niektórych środowiskach są) stygmatyzowane, a ich obraz w kulturze znacznie odbiega od rzeczywistości. Chociażby leczonego schizofrenika nie sposób rozpoznać w tłumie. Strach przed chorymi wynika oczywiście z niewiedzy, ale w dzisiejszych czasach nie da się znaleźć na nią usprawiedliwienia – dostęp do rzetelnych informacji z wiarygodnych źródeł jest łatwiejszy niż kiedykolwiek. Nawet jeśli mamy złe doświadczenia z kimś, kto cierpiał na chorobę psychiczną, przerzucanie swojej niechęci na wszystkich chorych świadczy o sporej niedojrzałości.
(Warto w tym miejscu zaznaczyć, że w przypadku zdiagnozowanych chorób psychicznych sama terapia nie wystarczy, gdyż te – jak wszystkie inne choroby – wymagają leczenia farmakologicznego; to jednak daje z kolei najlepsze skutki dopiero w połączeniu z terapią właśnie.)
Pomoc? Nie potrzebuję!

Jednym z najgorszych mitów dotyczących psychoterapii jest ten, że potrzebują jej tylko osoby zaburzone. Ponieważ nie chcemy zazwyczaj myśleć, że coś jest z nami nie tak, nierzadko chełpimy się tym, że terapii nie potrzebujemy. Tymczasem z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że nigdy jeszcze nie spotkałam osoby całkowicie zrównoważonej i umiejącej wziąć pełną odpowiedzialność za swoje emocje wśród tych, którzy do gabinetu psychoterapeuty nigdy nie dotarli. Każdy z nas na jakimś etapie swojego życia powinien zrozumieć istotę samego siebie i przepracować to, co go uwiera. Psychoterapia jest tu najlepszym rozwiązaniem.
Co w moim odczuciu warto przepracować? Wszystko! Wielokrotnie pisałam już, że ludzie są dla nas lustrami. Jeśli coś nas w nich drażni, drażni nas tak naprawdę w nas samych. Oczywiście wygodnie wejść w narrację inni są źli/głupi/niesprawiedliwi, a ja jeden dobry/mądry/prawy, ale to wybranie życia w nieprawdzie. Dobrze się więc przyjrzeć, co nas w innych przeraża najmocniej i tym się właśnie zająć w sobie, bo to rezonuje z naszymi problemami. Inna sprawa, że nie każdy jest gotowy, żeby wyjść z roli ofiary. Łatwiej przecież przerzucić winę za nasze złe samopoczucie na czynniki zewnętrzne, niż popracować nad zmianą mechanizmów w nas samych.

Psychopozytywność

Ciałopozytywność na szczęście już powoli zaczyna zawłaszczać social media (z wyjątkiem tej części internetu, którą zaanektowała Bożenka z „Klanu” z Jarkiem Jakimowiczem). Influencerki, które jeszcze kilka lat temu nie pokazywały się bez makijażu i właściwego oświetlenia, dziś decydują się na więcej prawdy, przez co są jeszcze cudowniejsze. Ludzie odbiegający od tzw. kanonów piękna (dzisiejszych kanonów, bo te przez lata ulegają zmianom) wreszcie zaczynają dostrzegać, że ich idole również od nich odbiegają. Równolegle obserwuję też drugi fantastyczny trend – psychopozytywność. Zaczyna się mówić o depresji. Zaczyna się mówić o emocjonalnej niestabilności. Zaczyna się mówić o terapii. Oczywiście, kiedy jakiś temat staje się coraz bardziej popularny i wypowiadają się o nim w mediach różne osoby, wzrasta prawdopodobieństwo natknięcia się na treści nierzetelne. Z drugiej strony, tak jak ze wszystkim – trzeba nauczyć się odróżniać źródła wartościowe od bezwartościowych (m.in. tego uczyłam dzieci na lekcjach polskiego).
Jeśli chodzi o kanały na you tube’ie, z polskich nieustająco polecam Nishka Movie, prowadzony przez socjolożkę Natalię Tur, która dzieli się ciekawostkami z zakresu szeroko pojętej psychologii społecznej. W swoich starannie przygotowywanych filmikach powołuje się na literaturę z tej dziedziny. Z amerykańskich z kolei serce skradł mi boski (i przy okazji również prawopółkulowy) dr Kirk Honda i jego fantastyczne „Psychology In Seattle”! Wnikliwe śledzenie tego kanału prowadzonego przez doktora psychologii, profesora uniwersyteckiego, terapeutę par i rodzin z długoletnim stażem znacznie polepszyło jakość mojego życia, realnie pomagając mi w codziennej samodzielnej pracy nad sobą. Jednak czytanie fachowej literatury i oglądanie mądrych ludzi na you tube’ie nie zastąpi terapii! Dr Kirk Honda wielokrotnie powtarza, że jeśli np. stłuczemy lub złamiemy rękę, zazwyczaj nie chodzimy po domu, narzekając „och, jak mnie boli”, tylko idziemy z nią do lekarza. Tymczasem zupełnie inaczej traktujemy swoje zdrowie psychiczne, choć jest z nim dokładnie tak samo – jeśli coś nie działa, jak powinno, trzeba udać się do specjalisty. Pytanie jednak, skąd wiedzieć, że nie działa, jak powinno, skoro żyjemy w społeczeństwach, w których zdrowie psychiczne jest tematem tabu… Dlatego cieszy mnie bardzo, że tyle zaczęło się w tej kwestii zmieniać.

Jak wybrać terapię dla siebie?

W jednym z trudniejszych momentów w życiu trafiłam na (nie pierwszą, ale najdłuższą) terapię i zostałam na niej na dobrych kilka lat. Miałam w jej trakcie przerwy, aż ostatecznie, z różnych powodów, zrezygnowałam. Terapia dała mi bardzo wiele, jednak – jak często w związkach bywa – coś się zwyczajnie wypaliło. Związek z terapeutą jest bardzo ważną relacją w życiu. Moja duchowa mentorka, Iyanla Vanzant, dzieli związki z ludźmi na:
– te, które pojawiają się w naszym życiu z jakiegoś powodu i mają nam wskazać jakąś prawdę o nas samych; czegoś nas nauczyć
– te, które pojawiają się w naszym życiu na określony czas, który pomagają nam przejść i w którym pomagają nam wzrastać
– te dane nam na całe życie (do czego zaliczają się przede wszystkim relacje z członkami naszej rodziny)
Z terapeutą tworzymy na ogół jedną z dwóch pierwszych relacji. Jeśli więc powód jego pojawienia się ustanie, a czas, na który miał się pojawić, dobiegnie końca, trzeba się rozstać. To nie zawsze jest łatwe, ale potrzebne, by móc zrobić kolejny krok.
Od dłuższego czasu dojrzewałam do myśli o ponownym podjęciu terapii. Już z nową wiedzą o sobie, z dużo większą odwagą w nazywaniu swoich demonów. I choć od półtora roku dzień w dzień słucham dra Hondy, który (najgrzeczniej na świecie, ale jednak) grzmi z monitora: „ludzie, idźcie na terapię!”, wprowadziłam jego apel w życie dopiero tydzień temu. I była to najlepsza rzecz, jaką mogłam dla siebie zrobić.
Poszukując w sieci terapeuty, byłam bardzo wybredna. Wiem, że dla każdego ważne będzie co innego, więc jedynie dla pewnego przykładu mogę podać, czym się sugerowałam, szukając terapii dla siebie. Nie zachęcam, by przyjąć moje kryteria, ale żeby w spokoju sumienia stworzyć swoje własne.
- TERAPIA FACE TO FACE VS. TERAPIA ONLINE
Pandemia rozpowszechniła mniej popularne wcześniej rozwiązanie, mianowicie terapię online, która polega na videorozmowie przy użyciu kamerki (na Skype’ie, Messengerze, Zoomie lub innym komunikatorze), rozmowie telefonicznej bez użycia kamerki lub pisaniu z terapeutą wiadomości tekstowych (czaty, SMS-y). Szybko okazało się, że zarówno terapia twarzą w twarz, jak i online ma swoje i plusy, i minusy (wszystkie badanie dowodzą jednak, że obydwie są w takim samym stopniu skuteczne). Wybór właściwej powinien zależeć od indywidualnych preferencji pacjenta, choć mogę z doświadczenia napisać, że na żadną możliwość nie warto się zamykać.
– terapia face to face – bezpośredni kontakt z terapeutą nieuzależniony od problemów na łączach jest jedyny w swoim rodzaju, z drugiej strony, jeśli mieszkamy w niedużych miejscowościach, będziemy mieć znacznie mniejszy wybór terapeutów niż w dużych miastach
– terapia online – przez kamerkę w komputerze lub komórce trudno przekazać wszystkie emocje, mimikę twarzy, drżenie głosu, z drugiej strony dużo łatwiej wygospodarować 50 lub 60 minut dla siebie poprzedzonych jedynie włączeniem komunikatora (i ewentualnie lampy) niż więcej czasu jeszcze na dojście lub dojazd (co wiąże się z kolei z dodatkowymi kosztami) do gabinetu. W cięższych stanach wyjście do ludzi może być już samo w sobie stresujące, a przy niektórych obowiązkach wręcz niemożliwe. Dodatkowo, jeśli gdzieś wyjeżdżamy, nie oznacza to konieczności przerwania na ten czas terapii (wyjątkiem są tylko wakacje terapeuty).
- WYKSZTAŁCENIE TERAPEUTÓW
– szukam wyłącznie psychoterapeuty posiadającego też wykształcenie psychologiczne, a nie psychologa
– szukam tylko wśród absolwentów Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, bo to najlepsza polska uczelnia, jeśli chodzi o ten kierunek
– jeśli problemy, które chcę na terapii przepracować, dotyczą jakiejś konkretnej dziedziny życia mocniej, sprawdzam, czy terapeuta ma dodatkowe kwalifikacje jej właśnie dotyczące (czy np. jest również seksuologiem, mediatorem lub czy specjalizuje się w terapii uzależnień)
- JAK PORADNIA POSTRZEGA SWOJĄ PRACĘ
– czytam uważnie zakładki „o nas”/„o mnie” i sprawdzam, czy malowany tam obraz idealnej psychoterapii oraz jej celu pokrywa się z moim własnym
Dla przykładu, jedno z miejsc, które wirtualnie odwiedziłam, zajmowało się też terapią par. W opisie szczyciło się tym, że wierzy, że nie ma związku, którego nie da się uratować. To od razu zapaliło w mojej głowie czerwoną lampkę – rolą terapeuty par nie jest wcale „uratowanie związku” (co podkreśla też mój ulubiony dr Kirk Honda), tylko pokazanie ludziom, którzy nie umieją się ze sobą komunikować, jak to zrobić. Czy postanowią się w zgodzie rozstać, czy jednak kontynuować związek, to już ich prywatna decyzja. Na ogół terapeuta pyta na początku, co jest ich celem. Jednak z biegiem terapii dopiero okazuje się, co będzie dla pary najlepsze. I wyłącznie to powinien mieć na względzie mądry terapeuta.
- SENSOWNA NAZWA
– odrzucam nazwy, w których pojawia się tryb rozkazujący
– odrzucam nazwy, które kłócą się z moimi przekonaniami
Nie zwracam przesadnie dużej uwagi na nazwę poradni, tym bardziej że w sieci ogłaszają się też psychoterapeuci, którzy nazywają działalność własnym nazwiskiem. Jednak podczas mojego ostatniego research’u natrafiłam na poradnię, którą ze względu na dość szeroką ofertę pewnie bym wybrała, gdyby nie jej nazwa. Nie chcę robić reklamy, więc napiszę tylko, że hasła typu „uszy do góry” są na szczycie listy rzeczy, których nie należy mówić osobom w depresyjnych stanach, więc jeśli ktoś decyduje się na użycie ich jako nazwy poradni psychoterapeutycznej, uciekam.
- PRZEJRZYSTY CENNIK
– odrzucam poradnie, które na swoich stronach nie podają przejrzystego i łatwo dostępnego cennika
Konkurencja jest na tyle duża, że szkoda mi czasu, który mogłabym przeznaczyć na znalezienie kilku znakomitych terapeutów w sieci, na dopytywanie o ceny w jednym miejscu.

Język psychoterapii

Dosyć poważnie rozważałam skorzystanie z serwisu BetterHelp polecanego przez dra Hondę. Skupia on specjalistów z całego świata i dopasowuje terapeutę do indywidualnych potrzeb każdego pacjenta. Jednak po pierwsze jest znacznie droższy od podobnych polskich platform, a po drugie pewną barierą jest język. Większość psychologicznych terminów znam wyłącznie po angielsku i – rozumiejąc je – nie zawsze nawet wiem, jak brzmi ich poprawne tłumaczenie na polski, ale równocześnie mam świadomość, że swoje uczucia najlepiej opisywać w języku ojczystym (dlatego specjaliści polecają metodę OPOL przy wychowywaniu dwujęzycznych dzieci). Nie oznacza to, że terapia w języku innym niż rodzimy nie przyniesie żadnych efektów. Jednak jeśli mamy wybór, lepiej zdecydować się na posługiwaniem się językiem ojczystym.

Cofnijmy się do dzieciństwa

Całkiem sporo osób czuje przerażenie, słysząc tezę, że większość naszych traum ma korzenie w dzieciństwie. Moja znajoma zwykła mawiać, że najgorszym wrogiem naszych matek są nasze terapeutki. Lęk ten wynika najprawdopodobniej z nieumiejętności skonfrontowania się z własnymi błędami, a taki rodzaj reakcji z kolei jest charakterystyczny dla osób, które nie przeszły terapii. No i koło się zamyka. Warto więc zacząć od oddemonizowania odpowiedzialności za traumę. Co mam dokładnie na myśli? Przede wszystkim świadomość, że im mniejsze i bardziej zależne od nas dziecko, tym jest bardziej prawdopodobne, że wywołamy w nim jakąś traumę. Być może ten paniczny lęk przed tym bierze się stąd, że pod słowem „trauma” dla wielu osób kryją się przerażające, bestialskie czyny, tymczasem można traumę wywołać zupełnie nieświadomie, niewinnym żartem, które dziecko zawstydzi, czy nieuważnością na nie, kiedy to uwagi potrzebuje. Rolą rodzica nie jest wychowanie sobie przyjaciela, kompana czy kelnera do podawania szklanek na starość, ale ukształtowanie człowieka, który będzie w pełni niezależny, a więc zaopatrzony w doskonałą świadomość siebie, swojej wartości oraz swojej odrębności.
Doskonale m.in. o tym pisze Katarzyna Nosowska w książce „Powrót z Bambuko”:
U ptaków nie zdarza się, żeby dorosłe osobniki podtrzymywały relację z rodzicami, u ludzi jest to dopuszczalne, mówi się, że wręcz konieczne, lecz, moim zdaniem, nie może się odbywać pod przymusem. Jestem, będę, póki żyję, zawsze dostępna. Gdy syn potrzebuje, wie, gdzie mnie znaleźć. Lecz dla dobra nas samych i naszych dzieci musimy zaakceptować rolę, jaka stała się naszym udziałem: pierwszoplanową we wczesnym okresie macierzyństwa i trzecio-, a nawet czwartoplanową – gdy przyjdzie na to czas.
Najlepszą radą, jaką możemy dać dziecku jest: Rób, jak uważasz. Choć to trudne, nie mamy innego wyjścia, niż pozwolić mu przeżyć swoje życie samodzielnie. I spróbować samodzielnie przeżyć swoje.
– Katarzyna Nosowska „Powrót z Bambuko”, rozdział: „Najgorsza przyjaciółka, czyli matka”
Oboje z Partnerem jesteśmy zdania, że świadomi rodzice powinni odkładać pieniądze dla swoich dzieci wcale nie na mieszkanie, ale na terapię, która naprawi popełnione przez nich błędy wychowawcze. Trzeba oczywiście zrobić wszystko, co w naszej mocy, by te zdarzały się jak najrzadziej, ale jako rodzic wolałabym, żeby zweryfikował to po czasie specjalista. Najbardziej jednak rekomendowałabym oprócz tego przymusową terapię dla wszystkich przyszłych rodziców.

Kiedy źle się trafi

Mam za sobą doświadczenie zarówno terapii fatalnej, jak i terapii, która na jakimś etapie była znakomita, a na innym przestała mi służyć. Mam też doświadczenie utraty zaufania do terapeuty. Wiem, że wcale nie jest łatwo dobrze trafić za pierwszym razem. Wybranie nieodpowiedniego terapeuty (lub terapeuty pracującego w nurcie, który nie będzie dla nas właściwy) po pierwsze zdarza się często, a po drugie nie jest końcem świata. Są dwie szkoły: jedna, żeby zmienić terapeutę od razu, jak coś się nam w nim nie spodoba i druga, żeby dać mu szansę, komunikując mu wprost, co nam nie odpowiada. Mnie zdecydowanie bliższa jest szkoła pierwsza, bo – jak we wszystkich innych relacjach – uważam, że życie jest za krótkie na marnowanie czasu i energii na konfiguracje, w których nam niewygodnie. Owszem, na pewno warto przeczekać trzy pierwsze sesje, podczas których terapeuta zbiera na nasz temat informacje (dobrze, jeśli robi notatki) i ustala dopiero plan wspólnej pracy. Pomysł z komunikowaniem wprost swoich potrzeb jest znakomity, ale nie sprawdzi się w przypadku osób podobnych do mnie, które niezwykle łatwo zamknąć rodzajem energii, który jest nam obcy i przy którym czujemy się zwyczajnie źle. Biorąc pod uwagę fakt, że za terapię się płaci, i to niestety na ogół niemało, warto kierować się intuicją – jeśli od początku nie czujemy się w towarzystwie terapeuty bezpiecznie, poszukajmy innego. Czas na łzy i cierpienie podczas terapii jeszcze przyjdzie, cierpliwości.
Warto pamiętać, że terapeuta nie powinien wchodzić w rolę naszego przyjaciela i że o ile nam się to może czasem mylić – jemu nie powinno. Myślę, że jednym z sygnałów, że dobrze rozważyć zmianę terapeuty jest sytuacja, w której zaczynamy się czuć za terapeutę odpowiedzialni, lub kiedy boimy się, że – mając już jakąś wiedzę psychologiczną – podświadomie nim manipulujemy. To my jesteśmy pacjentami. I to my korzystamy z jego profesjonalnych usług.

Moda na psychoterapię

Jest taki dziwny argument, który pojawia się najczęściej, kiedy chcemy coś zdyskredytować, a nie umiemy tego zrobić merytorycznie. Mówimy wtedy z przekąsem: to takie modne. Jest tyle rzeczy, które są modne (np. buty emu, cepelie, złote myśli Paula Coelha, plastikowe wuwuzele sprzedawane przed skokami narciarskimi czy teksty Agnieszki Osieckiej), choć nie powinny, i suweren je na ogół mimo wszystko kocha. Jednak kiedy jakiegoś trendu nie rozumie czy nie lubi, nagle używa epitetu „modny”, chcąc pomniejszyć jego znaczenie.
Dobra moda nie jest zła. Jeśli ktoś wybierze się na psychoterapię bez przekonania, tylko dlatego, że jest modna, dobrze trafi i zostanie na niej na kilka lat, które zmienią jakość jego życia, to jakie to właściwie ma znaczenie…

P.S. Na deser łączę swój cover piosenki „Clocks” zespołu Coldplay.

11 thoughts on “Czas na terapię!”