
fot. Valantis Nikoloudis/ Marianna Patkowska
Nigdy nie miałam wątpliwości co do tego, że jesteśmy narodem posiadającym najwięcej na świecie specjalistów hobbystycznych. Na ulicy, przy świątecznym stole czy też w internetowych komentarzach nikt nie wypowie się na temat medycyny, prawa, poprawnej polszczyzny czy chowania dzieci z tak idealnie utrzymywanymi pozorami znawstwa, jak statystyczny Polak. Od niedawna nie mogę jednak wyjść z podziwu, że do dziedzin skomplikowanych, na które tenże Polak się porywa, dołączyła również… psychologia dzikich zwierząt.
Kiedy przeczytałam historię polskiego weterana wojny w Afganistanie, który kilka lat temu kupił sobie w Czechach pumę, rejestrując w tym celu działalność cyrkową (umówmy się, że raczej fikcyjną) i zaczął ją hodować zupełnie, jak by nie była dzikim, niebezpiecznym kotem, zaczęłam się zastanawiać, jak (i czy w ogóle) państwo wspiera żołnierzy, których psychika musi być tak straszliwą wojną przynajmniej w jakimś stopniu zdewastowana. Ponieważ hodowanie drapieżników przez osoby prywatne nie jest na szczęście dopuszczone przez polskie prawo, Nubia prawomocnym wyrokiem sądu została przekazana Poznańskiemu Zoo. Wydawałoby się, że to tragiczna historia z happy endem. Tragiczna z kilku powodów: wyrwane ze swojego naturalnego środowiska zwierzę potrzebuje fachowej opieki kompetentnych, stabilnych emocjonalnie, specjalnie wyszkolonych do tego osób, z kolei pomysłem na poradzenie sobie z prawdopodobnym zespołem stresu pourazowego na pewno nie jest zżywanie się z pumą. Opory żołnierza związane z oddaniem ukochanej Nubii, grożenie pracownikom Zoo nożem i odebraniem sobie życia, a finalnie ucieczka z przerażonym sytuacją kotem, wydały mi się nieuniknioną niestety konsekwencją feralnego czeskiego zakupu. Dogłębnie smutna historia, jednak świadomość, że zwierzę zostało powierzone Ewie Zgrabczyńskiej (dyrektorce Poznańskiego Zoo) napawała mnie spokojem – nie mogło trafić lepiej. Jakież było więc moje zdziwienie, kiedy nieopatrznie zaczęłam czytać w internecie komentarze…
Przecierałam oczy, czytając, jak bardzo krzywdzony jest właściciel Nubii oraz ona sama, a także na jak wielką traumę (rozstania) się ją skazuje. Nie zliczę, ile razy natrafiłam na sugestię, że Zoo w taki oto bezduszny, podły sposób „załatwiło sobie pumę”. Zdruzgotała mnie świadomość, jak szybko przychodzi ludziom rezygnowanie z myślenia. Kiedy jakiś pojedynczy internetowy głos rozsądku przywołał argument oczywisty, czyli że przecież mogłoby dojść do tragedii, gdyby Nubia kogoś pogryzła, ten został „zbity” pytaniem:
A po co niby miałaby kogoś pogryźć?
Zrozumiałam wtedy, że część internautów musiała w swojej głowie po prostu spersonifikować drapieżnika. Jako osoba, która nie ma pojęcia o psychologii dzikich zwierząt, nie umiem się wypowiedzieć na temat rzekomej traumy, jaka miałaby czekać Nubię po rozłące z właścicielem. (Mam jedynie pewność, że mój nieżyjący już niestety królik, gdyby go ode mnie zabrano, nawet by tego nie zauważył – cechowało go głęboko buddyjskie podejście do rzeczy, na które nie miał wpływu.) Nie mam też najmniejszych wątpliwości co do tego, że puma była przez swojego pana kochana i otaczana ogromną troską. Sęk w tym, że złe traktowanie zwierząt nie objawia się tylko poprzez znęcanie się nad nimi. Można mieć najlepsze intencje, a i tak – nieświadomie – wyrządzać zwierzęciu krzywdę, przede wszystkim traktując je niezgodnie z jego naturą. Dzikie koty nie są maskotkami i nie mogą być tak traktowane. Obrona żołnierza to upieranie się przy tym, że skoro on swoje maskotki szanuje, to wszystko jest w porządku. Niestety nie jest.
P.S. Łączę jeden z najlepszych i najbardziej merytorycznych tekstów na ten temat, jakie – już po opublikowaniu swojego wpisu – przeczytałam. Gorąco polecam go uwadze:
P.S.2 Na deser łączę moje ulubione akustyczne koncertowe wykonanie piosenki „Wild” Jessie J.
