„Green Book”

scenariusz: Brian Hayes Currie,
Peter Farrelly, Nick Vallelonga

reżyseria: Peter Farrelly
gatunek: dramat, komedia

produkcja: USA
rok powstania: 2018

pełny opis filmu wraz z obsadą

Na film „Green Book” trafiłam do kina w pewnym sensie trochę przypadkiem i choć wiedziałam oczywiście, że jest obsypany Oscarami (w kategoriach: najlepszy film, najlepszy scenariusz oryginalny i najlepszy aktor drugoplanowy), nie robiłam sobie specjalnych nadziei. Chciałam po prostu miło spędzić czas na filmie, który na pewno nie będzie słaby.
Po kilku pierwszych scenach „Green Book” ujął mnie zupełnie swoim urokiem, ogromną dawką doskonałego poczucia humoru, wybitną grą aktorską (rewelacyjny, nagrodzony Oscarem Mahershala Ali, ale też fantastyczny, nominowany do Oscara Viggo Mortensen) oraz klimatem. Historia, którą opowiada jest oparta na faktach. Tony „Wara” Vallelonga, cwaniaczek z Bronksu włoskiego pochodzenia (w tej roli Viggo Mortensen), zostaje chwilowo bezrobotny (w klubie, w którym dotychczas pracował, trwa remont) i szuka jakiejś fuchy. Nagle nadarza się okazja zarobienia w stosunkowo niedługim czasie dużych pieniędzy – wybitny pianista z wyższych sfer, czarnoskóry dr Don Shirley (Mahershala Ali) potrzebuje białego szofera, który wyruszyłby z nim na ośmiotygodniowe tournée przez Środkowy Zachód i Głębokie Południe Stanów Zjednoczonych, i zadbał o bezpieczeństwo muzyka podczas podróży. Warto tu wspomnieć, że rzecz dzieje się w latach 60. ubiegłego wieku i nawet najlepiej urodzony i wykształcony czarnoskóry w tamtych czasach, a zwłaszcza tych częściach Stanów był narażony na dużo więcej, eufemistycznie mówiąc, nieprzyjemności niż jakikolwiek biały człowiek.
Choć Tony ma pewne – wynikające raczej z braku ogłady, niż złego serca – rasistowskie naleciałości, jednak podchodzi do tej propozycji bardzo profesjonalnie: potrzebuje pieniędzy, a ta praca, jeśli się z niej dobrze wywiąże, może mu dać ich całkiem sporo.
Wspólna długa podróż dwóch tak skrajnie różnych mężczyzn, co łatwo przewidzieć, bardzo mocno wpływa na każdego z nich. Im bliżej poznajemy Tony’ego, tym bardziej rozumiemy, że pod płaszczykiem sympatycznego, cwanego prostaczka z niewyparzoną gębą o typowo włoskim, porywczym temperamencie, drzemie dobry, uczciwy, prostolinijny człowiek, posiadający mocny kręgosłup moralny. Tony jest w jakimś sensie nieoszlifowanym diamentem. Równocześnie wspaniale wykształcony, posiadający imponujący zasób słów i wiedzę niemal z każdej dziedziny, znający języki obce, a do tego niewiarygodnie utalentowany dr Don Shirley do końca filmu pozostaje właściwie zagadką. Owszem, poznajemy go trochę, zaczynamy bardziej rozumieć jego sztywność i tragiczność jego bardzo zagubionej postaci, ale nie do końca.
Tytułowy „Green Book”  to przewodnik po hotelach dla czarnoskórych w podróży, który wyznaczał bohaterom przystanki w drodze na poszczególne koncerty. Choć segregacja rasowa wydaje się w dzisiejszych czasach na szczęście czymś nieprawdopodobnym (i w pewnym momencie stała się też nieprawdopodobna dla niezwykle zdroworozsądkowego Tony’ego), pozostaje jednak niechlubną kartą w historii ludzkości.
Film stawia w moim odczuciu pytanie czym tak naprawdę jest rasizm. Czy niewybrednym żartem lub nieprzemyślanym gestem wobec osób, z którymi nie ma się właściwie prawie wcale do czynienia, czy może hołdowaniem haniebnej tradycji (i tym samym podtrzymywanie jej), która – przy całym szacunku i uznaniu talentu osoby czarnoskórej – każe nam odmówić jej pobytu w restauracji, skorzystania z przymierzalni w sklepie, czy nawet z toalety, której używają biali? No i czy tak naprawdę można oceniać tę  haniebną tradycję z perspektywy dzisiejszych, zupełnie innych, czasów?
Na pewno ciężko mówić o ranach, a stosunek osób białych do przedstawicieli innych ras jest taką raną i uwłacza białym ludziom. Z jednej strony nie bardzo wierzę w odpowiedzialność zbiorową, a z drugiej, tak, poczułam się też trochę winna bestialstwa, jakiego dopuściła się moja rasa. Jednak wiem, że tylko mówienie o ranach, może je oczyścić.
Prawdziwy Tony Vallelonga – pierwowzór tego filmowego (współscenarzystą był zresztą jego syn, Nick Vallelonga) – zaprzyjaźnił się z Donem Shirley’em i dożyli późnej starości i zdecydowanie lepszych czasów, umierając obydwaj w 2013 roku, w odstępie zaledwie trzech miesięcy od siebie.
Bardzo gorąco polecam ten film!

ZWIASTUN: