
fot. Geo Dask
Praca nad moim ostatnim wpisem – recenzją książki „Odkryj w sobie psychopatę i osiągnij sukces” Kevina Duttona i Andy’ego McNaba – uświadomiła mi, że co prawda o sukcesie jako takim niewiele wiem, mam natomiast całkiem imponujące doświadczenie w nieosiąganiu go. Pomyślałam więc, że gdyby ktoś chciał przypadkiem pójść w moje ślady, warto przygotować dla niego krótki przewodnik.
1. Bądź sobą
To dosyć, przyznam, zaskakujące, ponieważ wszędzie słyszy się, że powinno się być sobą (jakby tak znowuż łatwo było sobą nie być) i że to w czymkolwiek pomoże, tymczasem ja właśnie w byciu sobą dopatruję się największego źródła swojego braku sukcesu. W kulturalny i grzeczny sposób, jednak zawsze mówię to, co myślę. Zauważyłam, że to rzadko kiedy podoba się pracodawcom. A tak naprawdę rzadko kiedy podoba się komukolwiek. U mnie nie wynika z potrzeby zwrócenia na siebie uwagi czy wyłamania się, tylko z bardzo głęboko we mnie zakorzenionego poczucia sprawiedliwości i wewnętrznej niezgody na to, co w moim odczuciu jest wobec kogokolwiek krzywdzące.
Zauważyłam też – z pewnym rozbawieniem – że moją coraz bardziej wyćwiczoną asertywność (zawsze mogłoby być lepiej, ale jestem już na dobrej drodze do wypowiadania słowa nie w sposób uprzejmy i pozbawiony zbędnych wyrzutów sumienia) najgorzej znoszą te same osoby, które najmocniej mnie zawsze namawiały do tego, by przestać przepraszać, że żyję. Kiedy przestałam, poczuły się urażone, co znacznie też obniżyło moje szanse na sukces w tych kontaktach. Z drugiej strony… ludzie przychodzą i odchodzą, a ze sobą musimy się męczyć od początku do końca, więc myślę, że uczynienie relacji z samym sobą najlepszą pod słońcem jest warte każdej ceny.
2. Nagraj płytę lub napisz książkę, której nikt nie będzie chciał wydać
O swoim przewodniku po greckiej wyspie Thassos już wielokrotnie wspominałam, więc nie będę się powtarzać. Wydawać by się mogło, że napisanie przewodnika po coraz bardziej uczęszczanej przez Polaków wyspie, o której nie powstała jeszcze żadna książka, to gotowy przepis na sukces. Nic bardziej mylnego. Wydawnictwa podróżnicze nie były tym tematem zainteresowane, a mnie ten stan rzeczy zaczął odpowiadać, bo oznaczał brak konieczności zmuszenia się do czegoś, czego szczerze nie znoszę – kompromisu. Napisałam książeczkę tak jak chciałam, wydałam ją jak chciałam, mając wpływ na każdy najmniejszy szczegół, no i udało mi się z nią trafić do jakiejś grupy odbiorców. Kiedy niektórzy z nich pisali do mnie, że są za nią wdzięczni, że z nią odkryli tę cudowną wyspę i że im towarzyszyła przez całe wakacje, była to dla mnie najcudowniejsza nagroda. Osobiście uznaję to za swój prywatny sukces, choć nie przełożył się on do tej pory na sukces komercyjny (no, może taki, że wyszłam z długów).
Działalnością, która natomiast pochłonęła bezpowrotnie takie kwoty, że mogłoby się okazać, że gdyby nie ona, to byłoby mnie stać na samochód (choć zawsze myślałam, że nie), jest wydawanie płyt. Choć jestem samowystarczalna – śpiewam, gram na fortepianie, sama nagrywam inspirujące mnie dźwięki, których używam w akompaniamencie, piszę piosenki (zarówno teksty jak i linie melodyczne oraz aranżacje) – jednak pozostaje kwestia wynajęcia studia oraz realizatora dźwięku, co nie jest tanią zabawą. Zawsze się jednak okazywało, że jeśli czegoś się bardzo chce (a płyty powstawały u mnie zawsze z głębokiej artystycznej potrzeby i silnego przekonania, że powstać muszą), to pieniądze jakoś się znajdują. Przy pracy nad ostatnią płytą dostałam za darmo studio od dyrektora Teatru Polskiego Radia – osoby, która dużo zawdzięczała mojemu tacie i która bardzo chciała mi pomóc. Był to piękny gest i być może tylko dzięki niemu udało mi się tę płytę nagrać. Dyrektor co prawda podjął jedną nieśmiałą próbę wpłynięcia na mój repertuar, ale szybko zrozumiał, że nie bardzo się do takich rozmów nadaję. Płyt jednak, w przeciwieństwie do książki, nie sprzedaję, bo mam silne przekonanie, że mało komu się spodobają (powoli dojrzewam do upublicznienia kilku na tym blogu, ale bardziej w ramach dowodu, że mam w swoich podejrzeniach rację). Czuję też, że w sztuce, którą sama cenię, nie o podobanie się chodzi, a prywatnie swoje płyty lubię. Przynajmniej kilka z nich.
Kiedy byłam młodsza, ludzie pytali mnie, czemu się nie wybiorę do jakiegoś talent show, by pokazać jak śpiewam i odnieść sukces. Głównie dlatego, że nie uważam, że siła mojej muzyki tkwi akurat w moim śpiewie – samo śpiewanie nie interesuje i nie porywa mnie na tyle, by się mu w całości oddać. Porywa mnie tworzenie całości – od początku do końca. Więc i stwarzanie piosenek, ale przede wszystkim stwarzanie większej formy, jaką jest płyta. Nie bardzo też pociąga mnie scena. Przez pewien czas miałam zespół, z którym nawet trochę koncertowałam, ale wykonywanie ileś razy tej samej linii melodycznej mnie zwyczajnie nudziło. Co innego, jeśli chodzi o moje występy z chórem gospel – śpiewałam w altach, więc zawsze byłam w samym środku niesamowitych harmonii i to rzeczywiście dawało mi przez jakiś czas radość. Jednak jestem zdecydowanie zwierzęciem studyjnym.
Teraz zresztą pracuję (długo już bardzo i z przerwami) nad najnowszą płytą, którą sama też realizuję w swojej własnej szafie. Mogłoby się wydawać, że praca z realizatorem dźwięku w studiu to sytuacja niemal intymna, jednak odczuwam gigantyczną różnicę między tamtą pracą a tą. Owszem, miałam wcześniej fenomenalnego reżysera dźwięku i doskonałe studio, a teraz mam fatalnego i masę swoich ubrań w tle (to akurat nie jest aż takie złe), jednak ta bezgraniczna wolność, jaką czuję, która pozwala mi robić absolutnie wszystko, bez żadnych ograniczeń, jest cudowna i uzależniająca! No, może oprócz tych technicznych ograniczeń – realizuję dźwięk, nie mając o tym najmniejszego pojęcia, ale to też bywa intrygujące, bo prowadzi mnie nie wiedza, lecz ciekawość.
3. Nie przesadzaj z ambicjami
Jestem absolutnie przekonana, że ambicje są przereklamowane i sama nigdy się nie uważałam za osobę przesadnie ambitną. Owszem, jeśli się czegoś podejmuję, mam potrzebę wywiązania się z tego najlepiej i najrzetelniej, ale nie wiązałabym tego z ambicją, a bardziej poczuciem przyzwoitości, odpowiedzialności, a także świadomością, że skoro się już za coś biorę i i tak muszę temu poświęcić energię, to lepiej poświęcić tę energię na zrobienie czegoś dobrze, niż na zrobienie czegoś średnio. To drugie rozwiązanie wydaje mi się po prostu głupie, a ja swoją energię bardzo szanuję.
4. Miej czas dla siebie
Może się zdarzyć – zwłaszcza, kiedy mam dużo pracy – że nie znajdę czasu dla czegoś lub kogoś, natomiast nie wyobrażam sobie być zbyt zajętą, by nie znaleźć czasu dla siebie. Nie mam oczywiście na myśli całodniowego pobytu w spa, lub jakichś niesłychanie czasochłonnych zabiegów mających na celu poprawienie mojego samopoczucia – mam na myśli wygospodarowanie choćby kilku minut na rozmowę ze sobą. Na zastanowienie się, czy to, co robię ma sens, kim tak naprawdę jestem, czy moje postępowanie odzwierciedla to, kim jestem, czy może właśnie nie. Taka refleksja wymaga wyciszenia i myślę, że brak czasu na wyciszenie jest katastrofą, niezwykle mocno wpływającą na nasze życie, choć często przekładającą się na materialny sukces.
5. Brak sukcesu z wyboru
Dorabianie do stanu rzeczy, który jest powszechnie uważany za mało atrakcyjny – jak np. bycie samemu – filozofii, że miało się na to jakikolwiek wpływ, że ów stan rzeczy jest z wyboru, nieustannie mnie śmieszy. Przecież świadomość, że nie chcemy się związać z pierwszym lepszym popaprańcem, którego nam podsunie życie, nie oznacza automatycznie, że chcemy być sami. Większość rozsądnych ludzi w dzisiejszych czasach woli być sama niż z kimś nieodpowiednim, ale nie oznacza to wyboru bycia samemu. No i podobnie jest z (moim) brakiem sukcesu. Nie twierdzę, że celowo wybieram alternatywną drogę kariery, która nie jest usłana sukcesami. Twierdzę, że jest jak jest, a to jak jest, całkiem lubię, bo czuję, że w moim życiu dominuje wolność, którą uważam za najważniejszą na świecie wartość, cenniejszą nawet od życia. Wyznawaną przeze mnie filozofię zresztą doskonale ujmuje jeden z moich absolutnie ulubionych cytatów filmowych (dotyczył sporu o eutanazję):
– Co to za wolność, która odbiera życie?
– Co to za życie, które odbiera wolność?
– film „W stronę morza”
P.S. A na deser, by osłodzić wszystkim ewentualny brak sukcesu, dołączam piosenkę z cudownej płyty Stanisława Sojki „W hołdzie mistrzowi”, zawierającej piękne aranżacje piosenek Czesława Niemena. Pewnie nikogo nie zdziwi, że zdecydowanie nie jest to mój ulubiony utwór z tego albumu.

