Mary Kay: wiosenNe nNowości i ponadczasowa klasyka

fot. Marianna Patkowska

Nadszedł maj i choć pisałam już o swoim stosunku do wiosny jako takiej, jednak bez, konwalie i zieleń po deszczu o tej porze roku rzeczywiście mnie urzekają. To również dobry czas na małe makijażowe zmiany i postawienie na odważniejsze kolory. Z pomocą przyszła mi Mary Kay ze swoimi wiosennymi nowościami, które wypróbowałam i z przyjemnością spieszę opisać. Oprócz nowości skusiłam się też na kilka starszych pozycji tej firmy, których dotąd jeszcze nie testowałam. 🌷🌷🌷
(A zainteresowanym marką Mary Kay polecam swój wcześniejszy wpis na jej temat: „Jak zostałam konsultantką firmy Mary Kay”.) 💅💅💅💄💄💄💋💋💋

1. Zestaw do pielęgnacji ciała Satin Body

fot. Marianna Patkowska

Jednym z najwspanialszych osiągnięć Mary Kay jest fantastyczny zestaw do pielęgnacji ciała Satin Body, który jednak pojawił się w mojej łazience dopiero niedawno. W jego skład wchodzi Rewitalizujący Scrub z Masłem Shea White Tea & Citrus (peeling tak łagodny, że można go używać nawet codziennie), Aksamitny Żel do Mycia Ciała z Masłem Shea White Tea & Citrus o konsystencji płynnego olejku oraz Otulający Balsam do Ciała z Masłem Shea White Tea & Citrus, doskonale nawilżający skórę, a równocześnie bardzo szybko się wchłaniający.

fot. Marianna Patkowska

Moja konsultantka, zachwalając ten zestaw, powiedziała, że „skóra staje się po nim tak delikatna w dotyku, że chce się ją bez przerwy gładzić”. Podejrzewałam, że to sformułowanie jednak odrobinę na wyrost… dopóki nie użyłam tego zestawu po raz pierwszy! Wszyscy, którzy dotykali mnie po mojej w Satin Body kąpieli (jakkolwiek by to nie zabrzmiało), mnie samej nie wyłączając, są zgodni co do tego, że skóra staje się po nich niewyobrażalnie aksamitna.
Ponieważ nie byłam z początku pewna co do kolejności stosowania produktów, na wszelki wypadek objaśnię, że jeśli zdecydujemy się użyć wszystkich trzech, należy zacząć od peelingu, a dopiero potem umyć się płynem do kąpieli. (I na końcu nasmarować się balsamem, ale to już pewnie oczywiste.) Na ogół biorę prysznice, jednak po kąpieli w wannie muszę z przyjemnością przyznać, że płyn naprawdę pięknie się pieni. Jak w przypadku wszystkich produktów Mary Kay, które są naprawdę wydajne, kilka kropli każdego specyfiku w zupełności nam wystarczy. Płyn do kąpieli ma bardzo przyjemną oleistą konsystencję i rzeczywiście doskonale nawilża.
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to do zapachu całości. Choć opisywany wcześniej zestaw Satin Hands ma dokładnie tę samą linię zapachową (biała herbata i cytrusy) i pachnie rzeczywiście przepięknie, delikatnie i świeżo, akurat tu nie ma aż takiego oszałamiającego efektu. Jednak biorąc pod uwagę wszystkie pozostałe plusy Satin Body, to raczej drobiazg. Poza tym nie mam na myśli zapachu brzydkiego, tylko nie aż tak ładny, a te zagadnienia są na ogół i tak subiektywne.

2. Zielony tusz do rzęs Lash Love™
oraz pędzel do rozcierania cieni

fot. Mariusz Stępień

Jak już pisałam ostatnio, w przypadku tuszów do rzęs jestem bardzo wybredna (mam swoje wypracowane przez lata sposoby, triki i sprawdzonych producentów), i już wielkim zaskoczeniem był dla mnie czarny tusz do rzęs Lash Intensity™ Mary Kay, dający – w pojedynkę! – niesamowity efekt wydłużonych, zdrowych rzęs. Na wiosnę postanowiłam jednak zaszaleć z kolorem. Mary Kay ma w ofercie (również już od lat) kilka wariantów innego rodzaju tuszu – Lash Love™: niebieski, śliwkowy oraz zielony, który mi się zamarzył. Nastawiając się na kolor, postanowiłam trochę odpuścić, jeśli chodzi o jakość tuszu i… czekało mnie bardzo miłe zaskoczenie! Co prawda dla lepszego efektu, używając go, tuszowałam wcześniej rzęsy białą bazą (akurat z wycofanego już, starszego tuszu L’Oréala, ale samą bazę pod tusz do rzęs można też dostać u Mary Kay – nie próbowałam jej, ale, sądząc po tuszach, podejrzewam, że jest bardzo dobra), jednak nawet bez tej bazy, tusz sprawdza się znakomicie.

fot. Zofia Mossakowska

Jeśli ktoś z Czytelników rozważa zainwestowanie w kolorową maskarę, ale nie bardzo wie, w jakiej będzie mu dobrze, to ogólna zasada jest taka, żeby kierować się kontrastem. Ponieważ mam niebieskie oczy, wiem, że bardziej ich kolor podkreśli tusz zielony niż niebieski. I na odwrót – do oczu zielonych pięknie sprawdzi się tusz niebieski. Widziałam też oczy piwne okraszone intensywnie niebieskimi rzęsami, co wyglądało olśniewająco. Nie bardzo przekonuje mnie śliwka, ale to kwestia indywidualnych preferencji. Podejrzewam, że wygląda lepiej przy niebieskich i zielonych oczach niż piwnych czy czarnych.

fot. Marianna Patkowska

Warto tu wspomnieć o tym, że – wbrew może pozorom – zielony tusz można połączyć z naprawdę wieloma kolorami cieni do oczu. Doskonale się sprawdzi zarówno z cielistym matowym cieniem (jak mówią moje dzieci, „ciałowym”), błyszczącym różem czy brązem, jak i z odważniejszymi barwami. Do niebieskich oczu i zielonych rzęs idealnie pasuje żółty cień – gorąco polecam!
Wśród klasyków Mary Kay w mojej kosmetyczce znalazł się niedawno również pędzelek do rozcierania cieni. Nabyłam go bardziej z myślą o używaniu konturówki niż cieni, ale sprawdza się i do jednego, i do drugiego. Otóż bardzo lubię sobie malować precyzyjne (no, przynajmniej w założeniu precyzyjne…) czarne kreski, a moja konsultantka pokazała mi jeden ich wariant, dający efekt bardziej smokey eye niż kreski. Mianowicie trzeba sobie zrobić bardzo niedbałą kreskę, a potem szybko rozetrzeć ją pędzelkiem. To idealny sposób, kiedy ma się mało czasu (lub problemy ze wzrokiem, uniemożliwiające zrobienie makijażu, na jaki mamy ochotę).

fot. Zofia Mossakowska
fot. Mariusz Stępień

3. Koloryzujący flamaster do ust

fot. Mariusz Stępień

Tanecznym krokiem przechodzimy już do wiosennych nowości i równocześnie edycji limitowanych Mary Kay! Jedną z nich są koloryzujące flamastry do ust dostępne w trzech kolorach: Desert Flora (widoczny na moim zdjęciu), Canyon Coral i Magenta Mirage.

fot. Mariusz Stępień

Ich niewątpliwym atutem jest duża trwałość (utrzymują się na ustach cały dzień – mimo jedzenia, picia czy nawet mycia zębów) i przepiękne kolory. (Co prawda próbowałam tylko jednego, bo pozostałe nie bardzo pasują do mojej karnacji, ale na modelkach o innej urodzie prezentują się doskonale.) Wszystkie są teoretycznie matowe, ale pozostawiają na ustach bardzo ładny połysk.
Jedyną trudnością, na jaką napotkałam, była aplikacja. O czym na początku nie wiedziałam (oświeciła mnie moja nieoceniona konsultantka), produkt trzeba najpierw porządnie rozgrzać w dłoniach, a potem mocno nim potrząsnąć. Po takiej operacji rzeczywiście szminkę nakłada się łatwiej, niemniej jednak jeśli nigdy wcześniej nie malowało się ust flamastrem, nauczenie się robienia tego szybko i skutecznie, zajmuje trochę czasu. Tak czy tak warto, bo efekt jest naprawdę piękny!

fot. Marianna Patkowska

4. Rozświetlacz w płynie do twarzy i ciała

fot. Mariusz Stępień

Rozświetlacze Mary Kay do twarzy i ciała są zupełnym hitem. I piszę to jako osoba, która długie lata buntowała się przed używaniem rozświetlaczy w ogóle, nie lubiąc się błyszczeć i będąc w zdecydowanie matowym obozie, jeśli chodzi o twarz. Do spróbowania przekonała mnie możliwość używania ich do różnych celów: zarówno na dekolt, ręce i jakąkolwiek część ciała, której chcemy nadać połysk, jak i w klasyczny sposób na twarz (co bardziej szczegółowo omówię za chwilę), ale także na powieki w roli płynnych cieni czy – w przypadku najciemniejszego z nich – jako bronzera.
Rozświetlacze dostaniemy w trzech wariantach kolorystycznych: najjaśniejszy, srebrnoróżowawy Silver Sand, złoty Golden Horizon oraz najciemniejszy, brązowozłoty Bronze Light.

fot. Mariusz Stępień

Ja nabyłam najjaśniejszy i najciemniejszy (oba naraz mam na twarzy i ciele na załączonych zdjęciach). Kolory można też mieszać zarówno ze sobą, jak i z podkładem.
Rozświetlacze mają konsystencję gęstego płynu i najłatwiej rozcierać je palcem lub pędzlem. Jeśli chodzi o zasady tzw. konturowania twarzy (w czym jestem fatalna i co mnie przeraża już samą nazwą), to najłatwiej zapamiętać, że bronzerem (zarówno tym tradycyjnym matowym, jak i użytym do tego celu rozświetlaczem  Bronze Light) optycznie skracamy i odchudzamy części twarzy, które wg nas tego potrzebują (np. nos), a rozświetlaczem traktujemy te części twarzy, które chcemy uwydatnić (np. czubek nosa, policzki, tzw. łuk kupidyna i dołek w podbródku).
Bronzer i rozświetlacz są więc jak uczucie, które pięknie opisał Jeremi Przybora w piosence „Rzuć chuć”:

Uczucie wytrze, co w nim najbrzydsze
Uczucie zatrze, co nie najgładsze
Oko przymruży na feler zbyt duży
Tu coś wydłuży, tam skróci zaś

Jeremi Przybora „Rzuć chuć”

fot. Mariusz Stępień
fot. Mariusz Stępień

P.S. Na deser łączę piosenkę, która nierozerwalnie kojarzy mi się majem… 🌷🌷🌷

P.S.2 Na wszystkich zdjęciach mam na twarzy (oraz reszcie ciała) tylko i wyłącznie omawiane kosmetyki Mary Kay.