
Nawet nie podejmę próby wybrania swojej wytwórnia: One Little Indian
ulubionej płyty spośród wszystkich rok wydania: 2011
nagranych przez Björk – każda jest inna,
ma inną myśl przewodnią, inną energię, inny klimat. Jednak opisywana dziś „Biophilia” jest w moim odczuciu płytą zdecydowanie wyjątkową. Zajmuje – dość górnolotnie rzecz ujmując – bardzo szczególne miejsce w moim sercu.
Cała twórczość Björk jest mi niesłychanie bliska. Artystka od swojego chronologicznie drugiego albumu „Debut” zachwyciła mnie – wtedy małą dziewczynkę – swoją innością, dzikością, oryginalnością i absolutną bezkompromisowością, którą tak u artystów cenię. Bardziej zresztą od oryginalności Björk zaskoczyła mnie jej popularność. Na dziwnych dźwiękach się wychowałam – były dla mnie oczywistością. Oczywistością też stała się szybko odkryta trudność większości społeczeństwa w przyswajaniu piękna wymagającego myślenia i wyjścia z jakiegoś szablonu (lekkości, łatwości i przyjemności). A jednak świat fenomen tej artystki dość szybko docenił, co było dla mnie niesłychanie budujące.
Od lat z uwagą przyglądam się jej muzycznej karierze (szybko się zresztą okazało, że fantastyczny „Debut” jest najbardziej popowym wcieleniem tej artystki) i niezwykle cenię to, że nie wszystko podoba mi się w równym stopniu, nie wszystko rozumiem. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że jest ona kwintesencją tego, czym prawdziwy artysta powinien być – nie przymila się, nie spoufala, nie zabiega o moje (słuchacza) zrozumienie i poklask. Robi swoje, a ja albo się na ten rejs załapię, albo nie – ze mną czy beze mnie on się odbędzie. I tym zyskała sobie mój dozgonny szacunek.
„Biophilia” jest niesamowitą, bardzo poetycką muzyczną opowieścią o Wszechświecie. Björk już od dawna interesowały powiązania między naturą, muzyką i technologią, ale na tej płycie dała temu wyraz najmocniej, także samą formą – ten album jest pierwszym w historii, którym zarządza aplikacja na urządzenia mobilne (iPad, iPhone). Słuchacz ma możliwość fizycznego aktywnego uczestnictwa w muzyce. Całość wykracza poza ramy zwykłej płyty – artystka zabiera nas w (również multimedialną) podróż po świecie muzyki, nauki i filozofii. Znajdziemy tu zarówno nowatorskie myślenie o instrumentach jako środku przekazu, wnikliwą obserwację Kosmosu, a nawet odwołania do Pitagorasa (muzyka sfer).
Zależało mi na zjednoczeniu muzykologii z przyrodą.
– mówi o swojej płycie Björk
Jak zwykle w przypadku tej artystki, udało się jej zrealizować swoje założenia aż z nawiązką! Promocji „Biophilii” towarzyszyła też seria warsztatów edukacyjnych, odbywających się na czterech kontynentach. Miały one na celu przekonanie słuchaczy, że każdy może stać się twórcą.
„Biophilia” składa się z dziesięciu piosenek (i równocześnie dziesięciu oddzielnych aplikacji, które są podpięte do tej głównej). Wszystkie charakteryzuje z jednej strony ogromna głębia i bogactwo brzmień, a z drugiej pewien ascetyzm. To nie jest łatwa płyta, trzeba się w nią wgryźć – wymaga od odbiorcy dużego skupienia, jednak niesamowicie wciąga i oczarowuje swoją innością, świeżością i pięknem. Jest to album koncepcyjny i każda z piosenek tworzy integralną część pewnej całości. Rozpoczynający „Biophilię” utwór Moon jest bardzo hipnotyzujący, transowy i przepięknie się rozwija. Jego konstrukcja odnosi się do faz księżyca i ich wpływu na Ziemię. Opiera się na czterech różnych powtarzających się sekwencjach, przypominających cykle księżycowe, granych przez czterech różnych harfistów. Kolejny utwór, Thunderbolt, jest pierwszym na płycie, w którym artystka łączy instrumenty tradycyjne i towarzyszący jej w większości piosenek znakomity islandzki chór żeński z elektroniką. W piosence został też użyty transformator Tesli – skonstruowany w formie instrumentu specjalnie na potrzeby płyty. Niezwykle słodka i urokliwa Crystalline była głównym singlem promującym album. Drugim singlem był kolejny utwór – Cosmogony. Prosty, ładny, patetyczny, różniący się w warstwie tekstowej od pozostałych, które mówią o naturalnych zjawiskach z perspektywy technicznej lub metaforycznej, a tu mamy do czynienia z ujęciem filozoficznym, nawiązującym do mitów o powstawaniu wszechświata – utwór składa się z czterech zwrotek, z których każda to odrębny mit (indiański, sanskrycki, aborygeński i o wielkim wybuchu). Muzycznie jest to mój najmniej ulubiony numer, choć sama Björk mówi o nim jak o pewnego rodzaju żarcie, gdyż uważa teorię wielkiego wybuchu za mit stwórczy XX wieku, a teorię strun za mit stwórczy wieku XXI i przypomina, że wszystkie mity stwórcze były w momencie ich ogłoszenia traktowane jako naukowo uzasadnione. Kolejne dzieło, Dark Matter, jest w moim odczuciu najpiękniejszym utworem na tej płycie, choć z pewnością też najtrudniejszym i wymagającym największego skupienia. Cudownie się rozwija, odkrywa przed słuchaczem zapierające dech w piersiach harmonie. Björk znów udowadnia, że może zrobić absolutnie wszystko, poza jakimikolwiek ramami czy ograniczeniami. Hollow w cudowny sposób nawiązując do poprzedniej kompozycji, wchodząc jeszcze głębiej i łącząc dosyć klasyczną muzykę współczesną z ekspresyjną elektroniką. Następna piosenka, Virus, brzmi jak żywcem wyjęta z płyty „Vespertine” (którą uważam za płytę dobrą, ale nie fenomenalną, jak choćby wydana trzy lata później „Medúlla“). Był to trzeci singiel promujący „Biophilię”. Artystka uważa tę piosenkę za
rodzaj historii miłosnej między wirusem a komórką. Oczywiście wirus kocha komórkę tak bardzo, że ją niszczy.
Kolejna zupełnie magiczna i nieprawdopodobnej urody kompozycja Sacrifice, powstała na sharpsichord – ogromną, beczkowatą harfę skonstruowaną przez Henry’ego Dagga w latach 2006-2010. Do Mutual Core mam ogromną słabość. Uwielbiam energię tego utworu, ekspresję wykonawczą i nietypowe połączenia, które jednak tworzą zaskakująco spójną całość. Płytę zamyka Solstice na głos i specjalnie zmodyfikowaną harfę wahadłową (stworzoną z wykorzystaniem fenomenu wahadła Foucaulta), która ucieleśnia ideę grawitacji. Autorem wiersza (pod tym samym tytułem) wykorzystanego w tej pieśni jest islandzki poeta Sjón – długoletni współpracownik i przyjaciel Björk, która się w jego Solstice, jak sama mówi, od razu zakochała. Wiersz powstał z okazji Świąt Bożego Narodzenia i jest w zasadzie kolędą. Ta informacja bardzo mnie poruszyła, bo przez wszystkie te lata nie miałam tej świadomości, a tak się składa, że swoją ostatnią płytę (wydaną rok przed „Biophilią”) kończę… zdeformowaną wersją kolędy.
Dzieło Björk oprócz tego, że imponuje swoim rozmachem, formą i technicznym zaawansowaniem, jest po prostu doskonałą muzycznie płytą. Nawet nie korzystając z załączonych aplikacji, wystarczy zamknąć oczy i przenieść się w bogaty, intrygujący świat artystki, która po raz kolejny udowodniła, że zasługuje w pełni na takie właśnie miano.

Spis utworów:
P.S. Warto też posłuchać co o tym imponującym przedsięwzięciu ma do powiedzenia sama Björk 😉
