Warsztaty IV

fot. Valantis Nikoloudis

[Moje pierwsze pisane na warsztaty opowiadania nie miały tytułów. Postanowiłam nie wymyślać ich teraz.]

 

 

20.12.2005  

Skórzany pejcz za każdym razem uderzając o jej nagie jędrne pośladki, wydawał odgłos przypominający mlaśnięcie. Była związana grubym sznurem na tyle mocno, by odczuwać ból, ale równocześnie czerpać z tego przyjemność. Niewolników było pięciu. Pięciu rozpalonych, nagich samców…
– Jak to przyjemnie tak od samego rana zatopić się w marzeniach – szepnęła do siebie Xsiężniczka, zaparzając kawę – spoconych, brudnych – i zatrzepotała rzęsami.
Za oknem wstawał nowy dzień. Promienie słońca zaglądały do kuchni, żeby powiedzieć „dzień dobry”, a ptaszki radośnie świergoliły przy porannej toalecie. W całym domu unosił się zapach pasty do podłogi, świeżej kawy i tostów z domowymi konfiturami Xsiężniczki.
Ten błogi spokój zmącił nagle niski tłusty jegomość. Wchodząc w pośpiechu do kuchni, zawadził teczką o framugę drzwi i utkwił w nich na chwilę, z wyraźnym niezadowoleniem machając cały czas krótkimi rączkami. Gdy się z nich w końcu wydostał, nerwowo poluzował krawat rozjaśniając „purpurowatość” swojej twarzy w zadziwiająco szybkim tempie.
– No tak, zaraz będę spóźniony.
– Dzień dobry, Krasnoludku. Jak spałeś? Poczekaj, jest kawa, tosty też już czekają.
– Dzień dobry! Nie mów do mnie KRRRRRASNOLUDKU!!!!! –  tu z kolei jak na złość teczka zsunęła się na podłogę. – No tak! Jaka kawa, jakie tosty? Czy ty wiesz, kto ja jestem? Ja jestem dyrektor i założyciel poważnej firmy, a dyrektor i założyciel poważnej firmy nie może, nie może w żadnym wypadku się do tej firmy spóźniać!
– Dyrektor i założyciel nogi na nogę, jak mawiał mój dziadek – roześmiała się perliście Xsiężniczka. –  Żadna firma nie jest poważna, a szczególnie kiedy jej założyciel jest równocześnie dyrektorem.
– Eeech –  niski jegomość machnął ręką. Skąd niby taka prosta Xsiężniczka może cokolwiek wiedzieć, skoro jej  w głowie tylko konfitury i tych pięciu, pożal się Boże, niewolników…
– I jeszcze czytać lubię! Nabokova – wtrąciła Xsiężniczka.
– Milcz, kiedy myślę! – no tak, oprócz tego wszystkiego była przecież Xsiężniczką i bez pardonu wchodziła w cudze myśli, które nie były dla niej zagadką. Jakże mógł o tym zapomnieć!?
W końcu wyszedł. Xsiężniczka zjadła w samotności pyszne śniadanie, pozmywała naczynia i jak zwykle pełna radości i optymizmu siadła do komputera, dokończyć kolejny rozdział swojej książki.
– Ale ćwok z tego mojego krasnoludka, ale cóż… Trudno wyżyć z pisania.

Warsztaty I

fot. Valantis Nikoloudis

[Tym maleńkim opowiadaniem zaczęłam aktywne uczestnictwo w warsztatach Twórcze pisanie. Prawdopodobnie zadaniem dla nas było uwzględnienie realistycznie brzmiących dialogów.]

 

  17.10.2005

Właśnie zasiadał do kolacji. Sam. Przeżuwał w swej samotności każdy kęs ze wzrokiem utkwionym w niewidzialny punkt na ścianie. Od kiedy odeszła, życie stało się puste i bezsensowne, a kolacje –  niedobre. Brakowało im świec, napięcia i wartości odżywczych.
Siedział taki zmęczony bólem istnienia, aż nagle wyrwało go z zadumy głośne, energiczne pukanie do drzwi. Dziwne, nie spodziewał się nikogo. Odczekał chwilę, ale pukający najwyraźniej się nie zniechęcił.
Wstał od posiłku, otworzył drzwi i zdumiony spostrzegł na wycieraczce małe pudełko. Wybiegł na schody, ale nikogo już tam nie było. Zaintrygowany spojrzał jeszcze raz na pudełko. Było wielkości pudełek, w jakie w sklepach zoologicznych pakuje się tarantule. Wziął je, zaintrygowany, do mieszkania. Powoli, delikatnie otworzył i ku swemu zdumieniu spostrzegł maleńką Śmierć. Ta, widząc jego zdziwienie, machnęła rączką i uspokoiła go, mówiąc:
– Nic się nie bój, ja po chomika!
– Trawa mnie kiedyś zgubi… – mruknął do siebie, nerwowo przygotowując skręta. Następnie zakleił pudełko i odniósł je z powrotem na wycieraczkę, ale Śmierć nie dawała za wygraną. Zaczęła mocować się z kartonem od środka swą maleńka kosą.
Przerażony postanowił zachować zimną krew, wziąć Śmierć do siebie i wyjaśnić to nieporozumienie raz, a dobrze. Postawił pakunek na stole, a Śmierć wygramoliła się przez wycięty kosą otwór, otrzepała się z kawałków kartonu i rzekła znów machając rączką:
– Nic się nie bój, ja po chomika!
– Masz dosyć nie najlepszą pamięć jak na Śmierć, więc może dobrze, że
przychodzisz tylko po chomika, ale widzisz, jest jeden mały, maleńki problem – ja  NIE MAM chomika!!!!
– Ale…? – zasmuciła się śmierć.
– Bardzo mi przykro, może pomyliłaś adres?
– Ależ skąd! Ten mi podano, spójrz – tutaj Śmierć wyciągnęła pognieciony świstek papieru, a na nim jego adres. Faktycznie, wszystko się zgadzało. Nie chciał jej bardziej zasmucać, ale trudno było też jej akurat skłamać, że chomik umarł…
Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta zwłaszcza, że Śmierć zdawała się być bardzo przejęta swoim zadaniem i sprawiała teraz wrażenie wyjątkowo przygnębionej.
Zaproponował jej kroplę herbaty i okruszek ciastka. Po dwóch godzinach dosyć drętwej rozmowy spytał w końcu:
– Czy coś w zaistniałej sytuacji mogę zaproponować? Chomika nigdy nie
miałem. Niestety. Tak więc?
– …tak więc – przerwała mu Śmierć z poważną miną – nie pozostaje nam nic innego, jak poczekać tu na następne warsztaty Twórcze pisanie. Zawsze jest minimalna szansa na to, że w ostatecznym rozrachunku zrezygnują z tej sceny.