scenariusz: Nick Schenk
reżyseria: Clint Eastwood
gatunek: dramat, kryminał
produkcja: USA
rok powstania: 2018
oryginalny tytuł: The Mule
pełny opis filmu wraz z obsadą
„Przemytnik” oprócz tego, że jest dramatem i kryminałem, ma też sporo elementów komedii. To jeden z weselszych i bardziej ciepłych filmów Eastwooda. Główny bohater, Earl Stone, zbliża się do dziewięćdziesiątki. Przez całe życie poświęcał się swojej pracy, którą uwielbiał, zaniedbując rodzinę, a kiedy został bez grosza przy duszy, nadarzyła się nagle okazja zarobienia ogromnych i, wydawałoby się, łatwych pieniędzy. Ale… czy na pewno?
Clint Eastwood – zarówno jako aktor, jak i reżyser – to marka sama w sobie, gwarancja świetnego, wysmakowanego, mądrego kina. W tym sensie trudno więc mówić o jakimś zaskoczeniu – „Przemytnik” jest doskonale napisanym, zrealizowanym i zagranym filmem, jednak… równocześnie zupełnie innym od tego, co do tej pory widzieliśmy. Reżyser, choć pozostaje wierny swojemu stylowi, po raz pierwszy nie przedstawia siebie w roli na wskroś męskiego mężczyzny w jakimś – mniej lub bardziej zaawansowanym – wieku (jak choćby w moim ulubionym „Gran Torino”, gdzie jest starszym, ale mężczyzną ze wszystkimi jego atrybutami). W „Przemytniku” widzimy staruszka, który ani nie zestarzał się jakoś imponująco „pięknie” (jak na hollywoodzkie standardy), ani nie jest w pełni sprawny, żwawy czy na czasie. Widzimy starość z całym jej smutkiem, nieporadnością i zagubieniem, ale równocześnie też mądrością, wypracowanym przez całe życie dystansem i pewną taką uroczą szczerością.
W mediach, które oszalały dziś na punkcie młodości, nie ma za bardzo miejsca na pokazywanie starości. Jeśli już ją widzimy, to ugrzecznioną, poczciwą, czystą, pachnącą, sprawną intelektualnie i ruchowo, uśmiechniętą, jakby wyjętą z bajki. Ewentualnie lekko zgryźliwą, stetryczałą, do pośmiania się.
Tymczasem Clint Eastwood zdobył się na niesłychanie odważny ruch – pokazał, jak wygląda ciąg dalszy postaci, którą grał tak naprawdę przez całe życie: milczącego introwertyka działającego na kobiety jak magnes, męski ideał, twardo stąpającego po ziemi, nieustraszonego, stojącego zawsze po stronie prawdy. A ten zatrważający współczesne media ciąg dalszy wygląda następująco: jest mniej atrakcyjny, mniej sprawny, mniej niezależny (choćby zabawny epizod z wysyłaniem SMS-ów), ale też ma wszystko jeszcze bardziej w nosie, bo do stracenia pozostało mu jeszcze mniej.
Choć zwiastun może sugerować (być może nawet o to chodziło samemu Eastwoodowi), że – jak przez lata powtarzała Brooke z „Mody na sukces”, wchodząc kolejno w romanse: z ojcem, bratem i synem swojego męża, a także mężem swojej córki:
rodzina jest najważniejsza!
– Brooke z „Mody na sukces”
i że lepiej pojąć to wcześniej, niż później, ja jednak myślę, że jeszcze ważniejszy jest inny wniosek, który można wyciągnąć z tego filmu. Mianowicie, że nikogo do niczego nie można zmuszać, bo każdy ma swoją własną lekcję, z której wnioski może wyciągnąć jedynie sam. Earl Stone jest cudownie konsekwentny w byciu wiernym sobie i swojemu instynktowi. Ten raz go sprowadza na złą drogę, raz na dobrą, ale – co najważniejsze – to zawsze jego droga! Nie wzruszają go ani apele, ani prośby, ani groźby. Nie boi się niczego, przez co wymyka się jakimkolwiek standardom i temu, co znane. Doskonale ukazują to sceny, w których dorośli, umięśnieni, wytatuowani groźni mężczyźni z bronią w ręku, w zetknięciu z jego postawą… kompletnie nie wiedzą, jak się zachować (pomijając już rozbrajające zderzenie tych dwóch światów). Za każdym zresztą razem. Są zupełnie zbici z pantałyku. Równocześnie jednak mają do niego właśnie za to niebywały szacunek. Wspomniana postawa jest mi zresztą bardzo bliska i próbuję ją jak najczęściejwcielać w życie – iść za swoją prawdą, być jej pewną i nie oglądać się na nic, nie kalkulować, co się bardziej opłaca. Siła zawsze tkwi właśnie w niej. Z tego też powodu nie szłabym w zbyt łatwe oceny dawnego życia głównego bohatera. Jego zachowanie było powodowane jakimś brakiem, którego nie umiał nazwać, więc nie umiał go też zapełnić. Do niektórych rzeczy dojrzewamy szybciej, do innych później. Czasami właściwy czas nadchodzi, kiedy jesteśmy w kwiecie wieku, czasami… kiedy nadejdzie starość. Uczenie się jest procesem. Mądrość nie spływa na nas nagle, tylko jest konsekwencją wielu składowych, które są różnie umiejscowione w czasie. Film, chociaż Eastwood mógł mieć takie zakusy, nie jest też na szczęście laurką wystawioną starości. Jest raczej o wejściu w etap życia, który Hollywood od lat przemilcza.
P.S. Pikanterii tej wciągającej historii dodaje fakt, że jest oparta na faktach.
