Abraham i Izaak, czyli granice wierności

fot. Valantis Nikoloudis

[W drugim semestrze warsztatów przyszedł czas na moje ulubione – chociaż wymagające – zadanie, czyli pisanie opowiadań nawiązujących do szeroko pojętej mitologii. Konkretne mity były nam z góry narzucane. W tym opowiadaniu próbuję iść dalej drogą, którą odkryłam przy pisaniu o Edypie, czyli nadawać formie właściwą w swoim odczuciu wagę.]

15.05.2007

Powietrze pachnie przeszłością, halibutem, sieją i sandaczem, a także jakby odrobinę marynowanym łososiem i wędzoną makrelą. Silniejszy wiatr raz po raz przywiewa, oprócz  jodu, aromat gofrów z bitą śmietaną. Lodowate fale opluwają jej stopę, łydki, oraz ¼ laski. Xsiężniczka Izaa, patrząc zamglonymi od żalu oczyma w niebieski bezkres, myśli: „ a to skur…l je…y!”.

Tymczasem A-brrr! otworzył lodówkę i przyglądał się dosyć sporej kobiecej stopie ozdobionej bladoniebieskimi tipsami. Powoli zaczęło do niego dochodzić, co mogło się stać. Oparta o ścianę dziwnie brunatna siekiera puszczała mu zalotnie oko. No tak, był na dosyć potężnym haju, musiał złożyć ofiarę ze stopy, ale że aż tak go wzięło, że odrąbał ją konkubinie? Podrapał się po głowie i wybuchnął śmiechem. I śmiał się tak po wszystkie czasy…

Niedługo potem Xsiężniczka Izaa umówi się ze swoim protetykiem na flaki urzeczona jego profesjonalnym podejściem do nowo powstającej stopy. Spotkania w szpitalnym barze wkrótce przybiorą charakter nieco bardziej intymny. Dojdzie wreszcie do wspólnego wyjazdu na piknik za miasto. Tam Xsiężniczka Izaa wraz z protetykiem będą podziwiać zachód słońca, siedząc na wielkim kamieniu. W tej właśnie chwili dostaną wilka, którego oswoją. Im jednak dłużej Xsiężniczka Izaa będzie korzystać z pomocy psychoterapeuty poleconego przez protetyka, tym bardziej nasili się w niej przekonanie, że trzeba zlikwidować przyczynę swoich lęków. Kiedy zatem będzie gotowa, wybierze się wraz z oswojonym wilkiem do A-brr!’a i gdy ujrzy go zwijającego się ze śmiechu – odgryzie mu ucho. Szepnie już po wszystkim do siebie „oko za oko, zub za zub” , gdyż  okaże się, że jest z pochodzenia Czeszką.

czas  teraźniejszy – historia Izaaka: we współczesnym świecie mamy do czynienia z samymi „ofiarami”, dlatego wariację na temat Izaaka przedstawiam w czasie teraźniejszym; każdy w swoim mniemaniu jest pokrzywdzonym przez jakiegoś „złego”, który „złym” jest jedynie do czasu, kiedy stanie się realnym, odrębnym ludzkim istnieniem. Wtedy również zamienia się w ofiarę, w pokrzywdzonego (przeważnie także jedynie w swoim mniemaniu, ale jednak).

czas przeszły – historia Abrahama: w moim odczuciu piękna i niezwykła postawa Abrahama jest tak odległa od współczesnego modelu życia, że nie umiemy o niej mówić; staje się zbyt egzotyczna dla nas. Zakładam więc, że „wyginęła” prawie zupełnie i daję temu wyraz używając czasu przeszłego w  wariacji o Abrahamie (który nota bene w niczym prawdziwego Abrahama nie przypomina, gdyż tamten już dawno przestał istnieć, o czym mowa wyżej).

czas przyszły –  wszelkie domysły,  miejsce na własne refleksje.

Edyp, czyli zło wbrew najlepszym intencjom

fot. Valantis Nikoloudis

[W drugim semestrze warsztatów przyszedł czas na moje ulubione – chociaż wymagające – zadanie, czyli pisanie opowiadań nawiązujących do szeroko pojętej mitologii. Konkretne mity były nam z góry narzucane. W tym konkretnym opowiadaniu po raz pierwszy aż tak mocno skupiłam się na formie, którą już od tamtej pory uważam za nadrzędną wobec treści.]

9.04.2007

Pecha wyssał z mlekiem matki.

Posłowie

Mam zamiar dowieść, że powyższe zdanie, będące moim opowiadaniem o Edypie, jest tylko elementem przedstawienia problemu, z którym mamy do czynienia w dramacie Sofoklesa. Realizuję swój pomysł samym procesem pisania.
Niech historia Edypa będzie sytuacją A, a moje pisanie – sytuacją B. Załóżmy również, że:

E – bohater

z – zło

w – wiedza, że nastąpi z

x – każdy ruch będący konsekwencją nabycia w

y = ~x brak ruchu będącego konsekwencją nabycia w

W moim głębokim przekonaniu popartym analizą historii Edypa poniższy układ równań jest prawdziwy dla x w ( czyli, kiedy jakikolwiek ruch będący konsekwencją nabycia w zostanie wykonany, gdyż wiedza stanowi tutaj wartość stałą i znaną):

w + x = z

w + y = z         v          w + y = ~z

Stanford Cohen, psycholog Uniwersytetu Bostońskiego uważa, że wiedza, że nastąpi z może też doprowadzić do tzw. „kompleksu rezygnacji” (np. osoba cierpiąca na nieuleczalna chorobę może zobojętnieć na swój los i stracić chęć do życia wyłącznie na skutek przekonania o nieuchronności śmierci).  Istnienia „kompleksu rezygnacji” dowodzą badania  Curta Richtera¹. Dopuszcza on zatem możliwość, w której x to świadome zaniechanie walki z z (wg niego bezpośrednim następstwem zdobycia wiedzy, że nastąpi z może być rezygnacja z podjęcia próby przeciwdziałania z ). Wtedy :

E – pacjent

z – śmierć

w – klątwa, w którą wierzy E

x – rezygnacja z podjęcia próby przeciwdziałania z

y = ~x brak rezygnacji z podjęcia próby przeciwdziałania z

Ten przykład potwierdza prawdziwość powyższego równania. Widać zatem wyraźnie, że tam, gdzie występuje x, zło jest nieuniknione. Tam natomiast, gdzie bohater pozostaje bierny po zdobyciu wiedzy, że nastąpi  z, istnieje możliwość, że do z nie dojdzie.

  • Sytuacja A (historia Edypa)

E – Edyp

z – ojcobójstwo i kazirodztwo

w – przepowiednia wyroczni

x – ucieczka od ludzi, których całe życie uważał za rodziców

y =  ~x

Tragedię Edypa spowodowało jego mylne założenie, że :

            w + x = ~z

  • Sytuacja B ( moje pisanie )

E – ja

z – niespełnienie przez opowiadanie wymaganych kryteriów

w – przekonanie, że moje opowiadanie nie spełni wymaganych kryteriów

x – pisanie jak najkrócej tak, by zawrzeć w opowiadaniu równocześnie mit i własną refleksję na jego temat i nie „dopuścić do głosu” zdań, które oddaliłyby mnie od zadanego tematu

y –  ~x

Podstawiając te dane do wzoru, którym opisałam mit o Edypie widzę, że pasują idealnie.

w + x = z

Potwierdza to więc moją tezę, że proces pisania opowiadania będącego zdaniem „Pecha wyssał z mlekiem matki”  jest sam w sobie opowieścią o Edypie, gdyż realizuje schemat, na którym oparta jest historia Edypa.
__________________________________________
¹„Ekipa badawcza ze Szkoły Medycznej Johna Hopkinsa w Baltimore przeprowadziła szereg eksperymentów na szczurach. Grupa kierowana przez Curta Richtera wybrała do badań dziki gatunek szczura, żyjący w Norwegii, znany ze swego instynktu przeżycia. Na początek niektóre szczury zostały uwięzione w żelaznych uchwytach, po czym wypuszczone w naczyniu z ciepłą wodą. Naukowcy odkryli, że nie mogąc znaleźć drogi ucieczki, szczury niemal natychmiast traciły nadzieję i wkrótce zdychały z objawami zahamowania nerwu błędnego. Jest to ten sam proces fizjologiczny, który wywołuje strach zabijający ofiary klątwy. Kiedy jednak szczury uwalniano z uchwytów lub pozwalano im umknąć z naczynia – po czym ponownie wtrącono w sytuacje bez wyjścia – śmierć nie następowała. Zdolność przetrwania zwierząt przypisywano zdobytej przez nie uprzednio wiedzy, że istnieje nadzieja ucieczki. Uznano, że właśnie owa wiedza uodporniała szczury na śmierć ze strachu”.

Adam i Ewa, czyli szukanie winnego

fot. Valantis Nikoloudis

[W drugim semestrze warsztatów przyszedł czas na moje ulubione – chociaż wymagające – zadanie, czyli pisanie opowiadań nawiązujących do szeroko pojętej mitologii. Konkretne mity były nam z góry narzucane. Nigdy nie sądziłam, że w tak bardzo odległych mi szablonach dam radę aż tak się otworzyć.]

28.03.2007

Ojciec Dedi poszedł po fajki do kiosku. Jedynego kiosku w tym zakichanym Dehumanedenie. Uśmiechnął się po drodze do mijającej go Pitch Lady. Charakterystyczne dla Pitch Ladies było to, że przypominały stare drzewa, a każda z nich trzymała w dłoni brzoskwinię. Gdy wyszedł z kiosku i pogrążył się w myślach spowitych oparami dymu, który wydobywał się z jego ust, spostrzegł nagle coś niespodziewanego. Z samej swojej natury duży, chociaż teraz naprawdę  nietypowych rozmiarów, palec u nogi zagrodził mu drogę. Ojciec Dedi nie miał wątpliwości, że  należał on do Boga. Opanowaną do perfekcji mową ciała zdawał się przekazywać taką oto treść: „Otacza cię tu mnóstwo owoców brzoskwini – powiedzmy sobie szczerze, wątpliwej jakości – co nie przeszkadza ci w delektowaniu się nimi  i zubażaniu twej i tak już marnej egzystencji, lecz teraz czeka cię prawdziwa próba posłuszeństwa Moim słowom, albowiem znajdziesz taką brzoskwinię, o jakiej nigdy nawet nie śniłeś, lecz  będzie ona owocem zakazanym dla twoich ust. Próba złamania mojego zakazu zostanie surowo ukarana”.
Ojciec Dedi patrzył z podziwem na znikający bardzo duży palec. Jest przecież sztuką wygłosić zdanie wielokrotnie złożone jedynie mową ciała i to tylko przy pomocy jednego członka. Niestety ciągle sens tej wypowiedzi nie był dla niego jasny. W końcu smakował w życiu niejedną brzoskwinię. Co krok jakaś miła Lady była gotowa do częstowania, więc cóż mogłoby go jeszcze zaskoczyć? Wszystkie te rozważania doprowadziły go pod pobliskie drzewo i wpadły wraz z nim w ramiona Morfeusza.
Gdy otworzył oczy spostrzegł, że leży pod pulchną Pitch Lady. Takie pomyłki zdarzały się Ojcu Dediemu dość często, więc uśmiechnął się do tłustej nieznajomej i wypełznął spod niej, nie zagajając rozmowy. Otrzepując się z ziemi i robactwa, zaczął nucić linię basu pewnej piosenki i nie wiadomo skąd, niczym z pejcza strzelił, wyłoniła się i stanęła przed nim piękna, świetlista istota zupełnie nieprzypominająca drzewa. Nie trzymała w dłoni brzoskwini, lecz maleńką torebeczkę. Była roztkliwiająca w swojej inności. Długie morskozielone  włosy opadały na jej ramiona, a wielkie, zaciekawione, błękitne oczy były teraz wlepione w Ojca Dediego.
– Jesteś jakąś nową, ulepszoną wersją Pitch Lady? – spytał próbując być zabawnym.
– Nie jestem Pitch Lady, jestem Xsiężniczką Cate – odpowiedziała i zamrugała jasnozielonymi rzęsami.
Ogromny, paskudny Pająk Losu zaczął tkać między nimi niewidzialną, lecz bardzo mocną nić przyjaźni. Od tamtej pory rozmawiali właściwie przez cały czas. Xsiężniczka Cate wysłuchiwała andronów, które plótł Ojciec Dedi, by z właściwą sobie delikatnością i wielkim wdziękiem wyprowadzać go z ciemnych zaułków cudzych przekonań. Przestał pamiętać, jak sobie radził bez tej niezwykłej istoty.
Pewnego dnia, gdy słońce wlewało się strumieniami promieni do dusz i serc, a Xsiężniczka Cate siedziała na gałęzi drzewa, machała spuszczonymi nóżkami w powietrzu i pokazywała Ojcu Dediemu najróżniejsze intonacje strasznych stworów (była teraz na podatniku kretynie – „siedzisz w Dehumanedenie za MOJE pieniądze!”), Ojciec Dedi zadał w końcu intrygujące go od pewnego czasu pytanie:
– Co masz w swojej maleńkiej torebeczce?
– Maleńką brzoskwinkę, ale jakiś ogromny paluch zabronił mi jej wyjąć i nią częstować – odpowiedziała zawstydzona spuszczając wzrok.
– Ale to nic złego, takie Pitch Ladies na przykład trzymają swe brzoskwinie w dłoniach, to ładne kogoś poczęstować.
– Nie jestem Pitch Lady, mówiłam ci już, jestem Xsiężniczką Cate, nie wolno mi – była zmieszana i trochę jakby posmutniała.
Ojciec Dedi przypomniał sobie zakaz i słowa, których wtedy nie rozumiał. Teraz stały się niewyobrażalnie jasne. Wiedział, czuł, że musi skosztować TEGO owocu. Równie pewne było dla niego też to, że nie wolno mu tego zrobić. Wspólnie spędzany czas zaczął być dla niego męczarnią. Niezrozumiałe pragnienie spróbowania zakazanego owocu i jakieś niewytłumaczalne przekonanie, że będzie miał on najwspanialszy smak, jaki tylko można sobie wyobrazić, pchały Ojca Dediego w kierunku otwartych ramion najwierniejszej kochanki – Damy Obłędu.
Xsiężniczką Cate też zaczęły miotać obce jej do tej pory emocje – ciekawość, pragnienie obdarowania swoim skarbem tak bardzo bliskiego Ojca Dediego, a nawet pewien żal do dużego palca. Coś w końcu w niej pękło – umarło, lub może się właśnie narodziło…
Kiedy przez Dehumaneden przetaczała się wielka burza niosąca grozę i oczyszczenie, Xsiężniczka Cate niespodziewanie przybiegła do Ojca Dediego. Wyglądała jak syrena. Całkiem przemoczona i dygocząca z zimna niepewnie wyciągnęła smukłą dłoń, na której moknął cudny owoc i rzekła drżącym głosem:
– Proszę, jestem zbyt słaba, żeby ci go nie dać…
Ojciec Dedi zawahał się przez chwilę, patrząc ciągle w jej niezwykłe oczy i otarł spływające po jej policzkach czerwone strużki (nowy tusz okazał się nie być grzechoodporny). Pełen troski o nią, o siebie samego, oraz pragnienia rozsadzającego swoim nurtem tamy zakazu, szepnął:
– Jestem zbyt słaby, żeby go nie wziąć…
Rozkoszna skórka pokryta delikatnym meszkiem była jedynie zapowiedzią tego, czego Dedi nie umiał sobie wyobrazić – soczystego, słodkiego miąższu. W sporadycznych momentach świadomości myślał sobie, że nie znał smaku owocu, którego kosztował przecież prawie codziennie, że podarki wszystkich Pitch Ladies były tak tandetne, nieprawdziwe, częste, na wyciągnięcie ręki i nie mające nic wspólnego z tym, czego doświadczał teraz.
Cate czuła, że właśnie w tej chwili rodzi się naprawdę i nic innego nie ma znaczenia. Chciała, by Dedi był szczęśliwy i syty, on sycił  ją swoim wyborem jej owocu, mimo że nie przypominała drzewa.
Oboje ryzykowali, lecz czuli, że muszą poświęcić się sobie bezgranicznie, że muszą się sobie wzajemnie ofiarować. Ich imiona splotły się w miłosnym uścisku.
Wtem błysnął piorun i znaleźli się z powrotem w burzowym obliczu Dehumenedenu. Nadeszło nieuchronne, wiedzieli o tym obydwoje. Xsiężniczka Cate została wygnana bardzo, bardzo daleko, Ojciec Dedi podobno błagał o to, by nie musieć być w otoczeniu Pitch Ladies, lecz karą za nieposłuszeństwo było dla niego właśnie życie wśród marnych kopii owocu, który spróbował tylko jeden raz, a którego nie zapomni nigdy, lecz też nigdy nie będzie mógł skosztować go po raz drugi.
Nie poznałam swoich rodziców. Ojciec Dedi został w Dehumanedenie, Xsiężniczka Cate zmarła niedługo po urodzeniu mnie, zostawiając mi śmieszny, dziecięcy pamiętnik pokryty rybimi łuskami połyskującymi nienaturalnym lazurem. Opisała w nim wszystko.
Czy którekolwiek z nich czuło jakąś winę, lub obarczało nią kogoś? Nie, bo czy można czuć się winnym stworzenia, na przekór wszystkiemu, nowego życia w nowej, nieznanej rzeczywistości? W nowej, wolnej rzeczywistości. W nowej, lepszej rzeczywistości.

Odys i Nausikaa, czyli pocieszycielka i mężczyzna po przejściach

fot. Valantis Nikoloudis

[W drugim semestrze warsztatów przyszedł czas na moje ulubione – chociaż wymagające – zadanie, czyli pisanie opowiadań nawiązujących do szeroko pojętej mitologii. Konkretne mity były nam z góry narzucane. Nigdy nie sądziłam, że w tak bardzo odległych mi szablonach dam radę aż tak się otworzyć.]

13.03.2007

Sama nie wiem, co pchnęło Xsiężniczkę Now w ramiona Pana Odda. Może troska i potrzeba otoczenia go opieką, może pragnienie bycia ważną za wszelką cenę, choćby na krótki moment, może w końcu łaknienie stopienia się z kimś w jedno ciało i jedną duszę.
Los nagle skrzyżował ich drogi. Wiedzieli obydwoje, że w innym czasie, w innej przestrzeni to nie mogłoby się między nimi wydarzyć. Pan Odd, pogrążony w alkoholowej chorobie, opuścił rodzinę, odsunął się od ludzi. Cierpiał. Każdy jego samotny dzień był walką. Walką o własne życie. Uczuciem, które mu nieustannie towarzyszyło, był lęk zapijany zdradliwą trucizną, byle na chwilę go zagłuszyć, byle przez chwile go nie czuć. Rozchwiany emocjonalnie, przerażony, niezdolny jeszcze do pokonania swoich słabości, znalazł się na rozstaju dróg.
Spotkał tam młodziutką Xsiężniczkę Now, którą – co niewiarygodne –  przepełniał ten sam lęk. Na początku podróży brutalnie napadnięta i pozbawiona najcenniejszych kosztowności: nadziei, pięknych wspomnień i honoru, w strzępach ufności, której nie dała sobie wydrzeć, poraniona i wyczerpana usypiała teraz kwilącą potrzebę zaopiekowania się kimś.
Kiedy otworzyła zmęczone od płaczu oczy i spostrzegła Pana Odda, bez chwili wahania dała mu wszystko, co miała. Było tego niewiele, ale wydawało jej się, że wystarczająco, by Pana Odda choć trochę uszczęśliwić w jego smutnej doli. Wzruszył ją bardzo i wzbudził jej czułość. Spędzili razem kilka chwil, które mogły być zarówno wiekiem, jak i ułamkiem sekundy. Czas zatrzymał się dla nich. Oboje jakby we śnie, upewniając się ciągle, czy na pewno go razem nie śnią, wchodzili w siebie. W swoje dusze, w swoje ciała, w swoje historie.
Xsiężniczka Now wiedziała, że jak niczego innego Pan Odd potrzebuje teraz zrozumienia, wsparcia i czasu na uporządkowanie swojego życia. Wszystko to mogła mu dać, nie pragnąc w zamian nic więcej, niż szacunek i bliskość. Pan Odd ofiarował jej sympatię i bliskość. Gdy wtuleni w siebie chcieli zrobić krok okazało się, że ich drogi się już rozchodzą. Wiedzieli obydwoje, że żadne z nich nie może zmienić wyznaczonej z góry trasy. „Pamiętaj o mnie” – szepnęła Xsiężniczka Now, choć Pan Odd zdawał się nie rozumieć, czemu coś tak oczywistego zostało wypowiedziane.
Zastanawiałam się potem tuląc zagubioną, jakby przebudzoną i przerażoną tym, co się we śnie stało Xsiężniczkę Now, co o tym myśleć, jak o tym myśleć.
Na ile można żałować czegoś, co nieuniknione, na ile można obwinić się za coś, co wytłumaczalne i wcale nie jednoznacznie złe? Chwilowe stracenie szacunku do siebie i odejście od dotychczasowych zasad w moim głębokim przekonaniu dało Xsiężniczce Now mnóstwo siły, gdyż doprowadziło ją do zrozumienia tego, kim jest i co jest dla niej dobre, a co nie. Do przewartościowania wszystkiego jeszcze raz. Poznała dokładnie to, co zawsze odrzucała – choć przez swą niedostępność było dla niej nęcące – by móc silna i pewna odrzucić to tak naprawdę świadomie.
Teraz, w samotnej drodze, Xsiężniczką Now kierowały różne odczucia – tęsknota, gniew, żal, zazdrość, radość, wolność. Wiedziała jednak, że nie wolno jej oglądać się za siebie. Zrozumiała, że opieką można otoczyć również siebie samą, a i tak starczy jej też dla innych.
Pan Odd nigdy nie prosił, by pamiętała o nim, nigdy też nie przyznał, czy coś jej zawdzięcza. Nie oczekiwała tego. Już niczego nie oczekiwała. Pragnęła wzbić się ponad wszystkie swoje ograniczenia i życzyć mu jak najlepiej gdziekolwiek i z kimkolwiek by był. Sama otarła łzy i przyspieszyła kroku. Gdzieś przecież musi czekać Penelop.