„Małomiasteczkowy” Dawid Podsiadło

fot. Marianna Patkowska

wytwórnia: Sony Music
rok wydania: 2018

Dawida Podsiadłę (tak, większość osób ten fakt pewnie zaszokuje, ale to polskie nazwisko jest odmienNe!) poznałam dopiero w drugiej edycji X-Factora, w której wziął udział (w poprzedniej nie przeszedł jakoś na samym jej początku) i… zakochałam się bez pamięci. Był młodziutkim chłopaczkiem tuż przed maturą, nieco chyba onieśmielonym zamieszaniem wokół siebie. Kiedy jednak zaczynał śpiewać, zamieniał się w dojrzałego, doświadczonego życiowo mężczyznę, w którego głosie można było znaleźć zarówno ból, smutek i lęk, jak i radość, odwagę, czy pewną dozę pociągającej nonszalancji. Na scenie rządził. I niewiarygodnie uwodził swoim głosem. To niespotykane jak na tak młodą osobę. Wiedziałam od pierwszych chwil, że Dawid jest wyjątkowy. Moje wątpliwości budził jedynie program, w którym wziął udział – zdecydowanie niedosięgający mu nawet do pięt. Jednak za tym drugim razem wygrał, pozwalając się poznać większej publiczności, która – co jest rzadkością dla wszelkich większości – pokochała go równie mocno, jak ja.
Od tamtego czasu minęło już około siedmiu lat, przez które nagrał doskonałą debiutancką płytę „Comfort and Happiness” – niezwykle ją cenię – a potem drugą, „Annoyance and Disappointment” (której ciągle niestety jeszcze nie mam, ale znam i również bardzo lubię). Warto też przyjrzeć się obu tym tytułom, bo w jakimś sensie nawiązują do siebie przecież. Miałam okazję być na jego koncercie w Zakopanem i do tej pory – choć było to już kilka lat temu – pozostaję pod ogromnym wrażeniem jego profesjonalizmu i brzmienia na żywo. Dostarczył nam wszystkim dużej dawki przeróżnych emocji – od radości do wzruszeń i smutku. I nagle powrócił z trzecim albumem „Małomiasteczkowy”…
Albumem zupełnie innym, w całości wykonanym po polsku. Mam wrażenie, że to najbardziej osobista jego płyta ze wszystkich. I złapałam się na tym, że nie wiem właściwie do końca kiedy (choć przecież już druga płyta coś sygnalizowała, ale…) Dawid… stał się mężczyzną. Niby strasznie banalna to prawda, że „dzieci rosną”, ale uświadomiłam sobie, że już nie ma tamtego zamkniętego w sobie, nieśmiałego chłopaczka o unikalnym głosie, lecz gdzieś w międzyczasie z tego uroczego pąka rozwinął się naprawdę przepiękny wielobarwny kwiat.
Na poprzednich płytach Dawida, piosenki napisane i zaśpiewane przez niego po polsku były rzadkością. Być może dlatego dopiero na płycie „Małomiasteczkowy” uderzyło mnie z tak wielką siłą, jak doskonałym jest również tekściarzem. Wielokrotnie podkreślał, że się za takiego nie ma, ale – cytując mojego cudownego promotora, profesora Jerzego Kłosińskiego:

To ja będę oceniać język, bo ja tu się na nim znam, a nie on!

– prof. Krzysztof Kłosiński o czyjejś krytyce mojego tekstu, z którą się nie zgadzał

Tematyka płyty jest właściwie dosyć – mimo doskonałej, radosnej muzyki – smutna. Podsiadło rozprawia się na niej ze swoją sławą, która mu czasami ciąży, z życiem w stresie z nią związanym. Oglądając wywiady z Dawidem na temat tej płyty, odniosłam wrażenie, że on pisze też trochę o odnalezieniu w sobie granic i wreszcie wyraźnym stawianiu ich światu (często o tym wspominał, a w kilku piosenkach nawet całkiem wprost śpiewa o odmawianiu pozowania do wspólnych zdjęć, czy rozdawania zawsze autografów).
Podsiadło rozprawia się też z relacjami mężczyzn z kobietami. Bardzo nie chciałabym wchodzić w ten temat zbyt głęboko, bo zdaję sobie sprawę, że artysta nie zawsze pisze o sobie samym, a najbardziej naturalną reakcją dla słuchacza jest jednak utożsamianie podmiotu lirycznego piosenek z artystą, który jest równocześnie ich autorem. Nie bardzo mam prawo, nie bardzo też chciałabym debatować nad życiem prywatnym Dawida Podsiadły. Mogę tylko napisać, że teksty o relacjach damsko-męskich niezwykle mnie poruszyły. Być może też trafiły akurat na taki moment mojego życia, kiedy umiem się z nimi utożsamić, a czasem też właśnie z nimi nie zgodzić, równocześnie tak dobrze je rozumiejąc. Czuć w nich zwątpienie w miłość, a może właśnie jakiś rodzaj jej poszukiwania; lęk przed nazwaniem uczuć, kotłujące się w podmiocie lirycznym namiętności.
Jeden z wielu tekstów, które mnie rozłożyły na łopatki, mimo bardzo „pogodnej” oprawy muzycznej całej piosenki (choć może właśnie ten kontrast mnie tak rozbroił), to
„Dżins” (posłuchamy jej TUTAJ):

Przestań, popsujesz klimat
To dobry spacer
Pozwól włosom spaść
I choć wiem że zaraz cię oddam
To przez godzinę cię mam
Nie chce cię słuchać
Nie chcę tu stać
Pojedźmy gdzieś
I ściągnij z siebie płaszcz
Ja się zajmę resztą warstw
Widziałem serial, wiem jak
A gdy wypuszczę cię z rąk
Z rąk, z rąk
Bo przecież musisz uciec stąd, stąd
Chociaż obiecaj jedno
Choć, choć
Że przy nim będziesz więdnąć
Chociaż ostatecznie na związek nas nie będzie stać
I złamiemy sobie serce
Niech skradziony weekend trwa
Wiem że musisz wrócić
Przestań o tym mówić
Tańcz
Nie chcę o nim słyszeć
Niech zginie pośród innych spraw
Przestań, popsułaś klimat
Sam nie wiem, czy w ogóle chciałbym więcej
Jeśli dajesz mi piosenkę
Czy jemu nucisz ją też?
I przez przypadek za parę lat miniemy się ze sobą w czyichś drzwiach
Chyba nosisz inny płaszcz
A ja nie przyszedłem tu sam
A gdy wypuszczę cię z rąk…
Chociaż ostatecznie na związek nas nie było…
Poskładaliśmy swoje serca…
Weekendów już nie trzeba…
Kiedy dzisiaj o nim mówisz nie kłamie tylko twoja…
Szeroko się uśmiechasz, i dobrze że już wszystko…

Warto też, już na koniec, wspomnieć o doskonałym teledysku do piosenki „Trofea”, który jest właściwie fantastycznie zrealizowanym filmem krótkometrażowym. Liczy siedem minut, a wersja piosenki „Trofea” różni się od tej na płycie – jest zdecydowanie ciekawsza muzycznie, zawiera też bardzo intrygujący fragment „trofea to dla mnie zdrada”, który otwiera naprawdę szerokie pole interpretacyjne. Gorąco polecam jego obejrzenie:

Płyta jest naprawdę przepiękna, głęboka i poruszająca do refleksji, choć równocześnie w jakiś sposób także lekka. Na pewno nie sposób przejść obok niej obojętnie. Nad każdym z tekstów warto pomyśleć dłużej, bo roi się w nich od cudownych smaczków, np. takich:

„Dokończ, nie skończyłaś,
no pij do dna,
Ja się wstrzymam,
Jakoś mi cierpi krtań,
Nie płacz po niej”

– „Najnowszy klip”

Nie wspominając już o początkuMatyldy”:

Za wycieraczką zostawił ślad
że kije w oko będzie wkładał, tylko że przez samo „h”
Przez samo „h”, przez samo „h”, po prostu „h”
Muszę mu przyznać – odważny ruch
By komuś tak do szyby podejść i zrobić zrzut
Zostawić garść niemiłych słów, tę całą żółć

Dużym zaskoczeniem było też usłyszeć Dawida wreszcie w chórkach, które harmonią wyraźnie nawiązują do Queen w tym jednym krótkim, ale niesamowitym miejscu (TUTAJ).

Gorąco, gorąco wszystkim tę płytę polecam!

Spis utworów:

  1. Cantate tutti
  2. Dżins
  3. Małomiasteczkowy
  4. Najnowszy klip
  5. „Trofea”
  6. Nie ma fal
  7. Lis
  8. Co mówimy?
  9. Nie kłami
  10. Matylda

P.S. A na deser łączę swój skromny cover piosenki „Nie ma fal” 😉