
fot. Jan Lewandowski
W miniony weekend Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem zorganizowało fantastyczne wydarzenie, jakim była Herbatka z Hasiorem, oczywiście w Galerii Władysława Hasiora. Może niezbyt fortunnie jest cytować siebie samą, ale z drugiej strony jednak ważne w tym miejscu wydaje mi się przypomnienie moich własnym słów z wpisu „10 mężczyzn na 10 marca” o tym właśnie artyście i moim emocjonalnym związku z jego twórczością.
„O czym już tu wielokrotnie wspominałam, Władysław Hasior plasował się w czołówce moich ulubionych dorosłych. Dorastałam w domu, w którym były jego prace, w tym moja ukochana – prezent ślubny moich rodziców od Hasiora – przedstawiająca dwa kopulujące robaki. Mama niestety nigdy nie podzieliła mojego entuzjazmu dla tego akurat dzieła oraz jego kontekstu.
Prawie każdy mój przyjazd do Zakopanego w dzieciństwie (mieszkam tu na stałe dopiero od ośmiu lat), był związany z odwiedzeniem z tatą Galerii Hasiora, a potem samego Hasiora w jego mieszkaniu nad Galerią. Warto przypomnieć układ samej galerii: jej przestrzeń jest otwarta na wysokość parteru oraz pierwszego piętra. Na dole mieści się sala główna, w której jest ekspozycja stała (tylko dzieła Hasiora), a na górze, gdzie wystawiane są ekspozycje czasowe prac różnych twórców, wąski korytarz z balustradą prowadzi do drzwi lokalu, który zamieszkiwał Władysław Hasior. Nigdy nie był oczywiście dostępny dla zwiedzających, a dziś już pewnie ma nowe przeznaczenie. Mistrz czasem oglądał zwiedzających z góry, zza balustrady.
Był niesłychanie ciepłym, serdecznym i fajnym człowiekiem. Pamiętam, że zawsze sączył góralską herbatkę z prądem (nie mam stuprocentowej pewności co do herbatki, ale na pewno zawsze był tam prąd) i dużo się uśmiechał. Do mojej ulubionej części takiej wizyty należał zawsze moment, w którym Hasior otwierał małe drzwiczki na środku mieszkania, prowadzące w dół (układ tego miejsca był naprawdę przedziwny) do krainy skarbów, czyli czegoś w rodzaju piwnicy, gdzie składowane były zdekompletowane zabawki. Mogłam oglądać wszystko, natomiast to, co pan Władysław pozwalał mi sobie wziąć do domu, znajdywało się tylko na jednym stole. Zasady były bardzo proste i przejrzyste i niezwykle mi się podobały.
Do tego, choć byłam dosyć mała (miałam pewnie nie więcej, niż dziesięć lat), zakochałam się w jego pracach od pierwszego wejrzenia. Uwielbiałam ducha tej galerii, przejmującą twórczość Hasiora (od zawsze moją ulubioną jego pracą był Sztandar Niobe), idealnie dobraną do ekspozycji muzykę, która również się do dziś nie zmieniła.
Władysławowi Hasiorowi zawdzięczam ogromny wkład w budowanie mojej wrażliwości i poczucia piękna.
Panie Władysławie, dziękuję!
P.S. Mistrz zmarł dokładnie w dniu moich czternastych urodzin…”
– fragment wpisu „10 mężczyzn na 10 marca”
Do minionej soboty nie wiedziałam jednak o jeszcze jednej koincydencji – artysta otworzył swoją galerię… też w roku mojego urodzenia!
Idea Herbatki z Hasiorem była piękna i równocześnie prosta. Każdy tego dnia mógł przyjść za darmo do muzeum, zostać oprowadzonym przez kuratora, panią Julitę Dembowską (której wiedza i kultura osobista zrobiły na mnie ogromne wrażenie). Dłuższy czas góra galerii nie była dostępna zwiedzającym, tym przyjemniej było mieć teraz możliwość zarówno jej obejrzenia, jak i wysłuchania profesjonalnego komentarza. Po oprowadzeniu zostaliśmy zaproszeni na oglądanie slajdów dotyczących młodości artysty i herbatkę w… otwartym już pomieszczeniu, które było kiedyś mieszkaniem Władysława Hasiora. (Sam pomysł tego typu spotkania nawiązuje zresztą do herbatek, które Hasior robił czasem we własnej osobie dla swoich zwiedzających, będąc żywo zainteresowanym, jaka jest percepcja jego sztuki.)
Wejście do dawnego mieszkania Mistrza było to dla mnie niesamowitym przeżyciem. Nie umiem dokładnie określić, kiedy po raz ostatni odwiedziliśmy Hasiora z tatą, ale musiało to być co najmniej dwie dekady temu. Wiele rzeczy zamazało mi się już w pamięci; wiele rzeczy zostało przez Muzeum, na potrzeby zwiedzania, zmienionych, jednak… wejście do tej przestrzeni spowodowało, że natychmiast stanęły mi w oczach łzy. Momentalnie poczułam całą tę niesamowitą energię, którą jako dziecko tak uwielbiałam. Energię dwóch pięknych, silnych, utalentowanych, wielkich, ważnych dla kultury tego kraju mężczyzn, którzy siedzą przy stole, śmieją się, rozmawiają o sztuce i cieszą tym, że się spotkali, bo się po prostu bardzo lubią. Każdemu życzę, żeby mógł czegoś podobnego doświadczyć w swoim dzieciństwie.
Zarówno podczas zwiedzania, jak i oglądania slajdów, dowiedziałam się bardzo wielu interesujących i nowych dla mnie rzeczy; i na temat niektórych prac, i o niekonwencjonalnych pomysłach dydaktycznych Hasiora (co – biorąc pod uwagę, że dopiero weszłam na ścieżkę kariery nauczycielskiej i chwilowo więcej we mnie pytań niż odpowiedzi – było dla mnie niesamowicie cenne i ważne). Jednak wstrząsnął mną ten oto szkic Hasiora, wykonany do drogi krzyżowej, będącej jego pracą dyplomową na warszawskiej ASP (i znajdującej się w kościele św. Kazimierza w Nowym Sączu).

Każda ze stacji miała formę złotej misy, w której wyrzeźbione były kolejne wydarzenia. Choć krzyż ze szkicu w efekcie końcowym wyglądał już nieco inaczej (krzyż umieszczony był nad każdą z mis w pewnej od nich odległości), jednak tak bardzo poruszył mnie sam pomysł, który Hasior przelał na papier. Bo trudno nie zauważyć tu odwróconego symbolu płci żeńskiej (♀), który jest równocześnie także symbolem bogini Venus i Afrodyty, ale także (w czym jakoś zdumiewająco łatwo doszukać mi się specyficznego poczucia humoru Hasiora) symbolem miedzi!
Ze sztuką jest jak z językiem – nawet jeśli intencją Hasiora nie było umieszczenie odwróconego żeńskiego symbolu na każdej stacji drogi krzyżowej, jednak narysował ten szkic właśnie w taki sposób, zdradzając swoją świadomą lub podświadomą potrzebę takiego ujęcia tego tematu. No a odwrócony żeński symbol w pracy sakralnej otwiera ogromne pole interpretacyjne! Warto też uświadomić sobie, jak niesamowicie współczesna i nowatorska była ta praca w czasie, w którym powstawała (taka wydaje mi się zresztą w dalszym ciągu). Choć trudno w to uwierzyć, ma już 61 lat – została ukończona w 1958 roku. Swoją drogą zabawne, że jeśli zamienimy ze sobą miejscami dwie ostatnie cyfry, wyjdzie nam data założenia galerii (i mojego urodzenia)!
P.S. Gorąco zachęcam do śledzenia facebookowego fanpage’a Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem. Wiem, że kolejna „Herbatka z Hasiorem” odbędzie się 23.02.2019 w sobotę o godzinie 10.30, a dowiemy się podczas jej trwania „do czego służył Hasiorowi aparat fotograficzny”. Jeśli ktokolwiek byłby w tym czasie w Zakopanem, naprawdę warto poświęcić godzinę na to wspaniałe wydarzenie!
