WarszawskojesienNe stylizacje – didaskalia

fot. Marianna Patkowska

Kiedy powiedziałam swojemu Partnerowi, że:

  1. moja pierwsza przemyślana w najmniejszym detalu stylizacja na spotkanie z Tymonem Tymańskim nawiązywała kolorem i fasonem, a także dodatkami równocześnie do: buddyzmu, który wyznaje, nazwy jego zespołu (Kury) oraz koloru jego doskonałej płyty „P.O.L.O.V.I.R.U.S.”,
  2. druga – do symbolu yin yang (którą każdy z nas ma wytatuowany) i umaszczenia jego psa,
  3. a trzecia do domowej pizzy, na którą nas zaprosił (biżuteria w kształcie pizzy, paznokcie zdobione w butelki, kieliszki i korkociągi do wina, plus kolory stroju odnoszące się do barw kraju, w którym pizza powstała)

i że właściwie nie mam tego dnia pomysłu i może będę po prostu wyglądać ładnie, ale bez żadnego podtekstu… potrzebował chwili, żeby do siebie dojść. Wtedy dopiero zrozumiałam, że istnieje prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że ludzie moich stylizacyjnych odniesień mogą zwyczajnie nie odczytywać. Zaproponował mi wtedy, pozostając ciągle pod wrażeniem, żebym tworzyła do swoich strojów didaskalia. Od tamtego momentu zaczął w mojej głowie kiełkować pomysł opisania mojego corocznego przedwarszawskojesiennego rytuału obmyślania festiwalowych stylizacji.

Przez te wszystkie lata, przez które planowałam w najdrobniejszym szczególe swój wygląd na każdy festiwalowy dzień, uważałam całą tę procedurę za coś wstydliwego, może dlatego, że niemal zawsze w jakimś stopniu wyszydzaną. Bo to przecież próżne, bo na koncercie nie nasz wygląd jest najważniejszy (mam wrażenie, że część festiwalowej publiczności bierze sobie te słowa zbyt mocno do serca), bo to płytkie gapić się na siebie w lustrze godzinami (myślę, że biorąc pod uwagę fakt, że na makijaż dzienny potrzebuję od dwóch do pięciu minut, a na poważniejszy wieczorowy maksymalnie piętnaście, podobny argument jest grubą przesadą, tym bardziej, że moje przedkoncertowe przygotowania z kąpielą oraz myciem i suszeniem włosów zamykają się w godzinie).
Wiele się pozmieniało w moim postrzeganiu zarówno świata, jak i siebie samej. Przede wszystkim przestałam patrzeć na siebie przez pryzmat oczekiwań innych ludzi. Moja długoletnia terapia, nieustająca autoterapia, czy od kilku lat zmaganie się ze zdiagnozowaną, utrudniającą codzienne funkcjonowanie depresją sprawiły, że wiem dziś, że jeśli coś sprawia mi autentyczną przyjemność, a tym bardziej kiedy budzi też przy okazji moją kreatywność, powinnam się tym cieszyć, a nie psuć sobie zabawy niepotrzebnym wartościowaniem. Raz robię rzeczy z gatunku tych wielkich, istotnych, ważnych (ucząc, pisząc, uczestnicząc w działaniach Strajku Kobiet), innym razem cieszę się jak dziecko swoimi mniej może spektakularnymi aktywnościami, takimi jak planowanie i realizowanie swoich zdjęciowych sesji (ze sobą, książką czy kosmetykiem w roli głównej) lub wymyślanie nowych potraw i redagowanie przepisów na nie, jeszcze innym razem największym moim osiągnięciem jest wstanie z łóżka (i za to najbardziej wtedy potrzebuję być doceniona).
Komponowanie swojego wyglądu jest dla mnie tak samo istotne, jak każde inne komponowanie: muzyczne, tekstowe czy kulinarne. To pewien środek wyrażania siebie. Czy zawsze się stroję? Jasne, że nie. Tak, jak nie zawsze gotuję wymyślne potrawy, piszę piosenki czy teksty. Jednak nie zawsze chodzę też na koncerty. Te są dla mnie wielkim świętem, które czczę m.in. przemyślanym wyglądem.
Myślę, że piętnowanie kogokolwiek za to, że przykłada wagę do własnego wyglądu, wkładając w niego jakąś pracę i przyklejanie mu z tego powodu etykietki osoby próżnej, po pierwsze mówi wyłącznie o tych, którzy sobie na takie oceny pozwalają, a po drugie zasługuje na publiczne piętnowanie. Niech więc mój dzisiejszy wpis o niczym i równocześnie też wpis o części mnie, którą bardzo lubię i szanuję, będzie krokiem w tym kierunku.

🪗 Tegoroczne założenia, co założyć

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

Od kiedy nie mieszkam w Warszawie, czyli od jedenastu lat, moje stylizacje stały się bardziej określone zawczasu i mniej w nich miejsca na spontaniczną improwizację – wszystko wiozę ze sobą przez pół Polski. Na ogół rozpisuję sobie, co z czym chcę połączyć. Do niedawna stawiałam na różnorodność. Zależało mi na pokazaniu się w krótkim czasie w jak największej liczbie odsłon (różne kompozycje kolorystyczne, style, fryzury, rodzaje makijażu). W tym roku postanowiłam skupić się na jednej myśli przewodniej – na jesieni.  Tę można opisać zarówno rodzajem tkanin i materiałów, jak i samą kolorystyką czy charakterystycznymi dla tej pory roku elementami garderoby, takimi jak tuniki, grube wzorzyste rajstopy i wysokie kozaki. Nabyłam opaski i gumki do włosów imitujące skórę (a także kilka innych), komplet spinek i kolczyków w barwach żółtojesiennych liści oraz kilka par rajstop. Do nietrzymania się planu najważniejsze jest to, żeby go mieć!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🪗 Biało-czerwona panNa młoda

Jak pisałam wyżej, plan ogólny planem ogólnym, ale jedną z najważniejszych dla mnie stylizacji była ta, która w całości od niego odbiegła. Sala Koncertowa Filharmonii Narodowej wymaga elegancji, oczywista była więc dla mnie sukienka. Ponieważ na poprzedniej edycji festiwalu nie byłam, chciałam, by mój pierwszy strój nie pozostał niezauważony. Każdą inaugurację Warszawskiej Jesieni rozpoczyna hymn – kiedy sobie o tym przypomniałam, zupełnie jasnym stało się dla mnie, że muszę być ubrana na biało i mieć czerwone dodatki, a w uszach symbole Strajku Kobiet – czerwone błyskawice. Kiedy to sobie zwizualizowałam, dotarło do mnie, że mam w domu tylko czerwone szpilki i zakupioną wraz z jesiennymi dodatkami elegancką białą, futrzaną gumkę do włosów (kok był najlepszą fryzurą do wyeksponowania błyskawic). Kolczyki błyskawice, które nabyłam kiedyś na strajkowe manifestacje są owszem ładne, ale plastikowe, przez co niepasujące do zobowiązującego wnętrza Filharmonii. Kto kiedykolwiek szukał w necie eleganckich dużych czerwonych kolczyków błyskawic wie, że nie jest to zadanie łatwe (wśród eleganckich są głównie złote, a jak już czerwone, to niemal wyłącznie małe). Ale znalazłam piękne rękodzieło z masy plastycznej – lekki mat nadaje błyskawicom klasy i szyku, a ich elegancja tkwi w prostocie. Brakowało mi jednak ciągle sukienki. Tu na pomoc przyszedł cudowny katowicki BOZKI Butik, który zaczęłam obserwować na Instagramie dzięki FabJulus i informacja, że pewna piękna pokazywana przez właścicielkę czarna sukienka z wiskozy jest dostępna również w kolorze śmietankowym. Jako że Katowice nie leżą od Zakopanego daleko, pojechałam ją przymierzyć. Zaskoczyło mnie, jak bardzo jest wygodna i choć miałam kilka wątpliwości (najpoważniejszą z nich była ta, czy sukienka jest wystarczająco elegancka), sprzedawczyni uświadomiła mi, że mój uśmiech, kiedy mam ją na sobie, mówi wszystko. Rzeczywiście mówił. W domu wygrzebałam z szafy jakieś białe bolerko, o którego istnieniu zdążyłam już zapomnieć i prawie to miałam. Kropką nad „i” było ostatnie zakupowe szaleństwo – znaleziona za grosze na Vinted używana elegancka czerwona torebka, od której odłączyłam pasek, robiąc z niej klasyczną kopertówkę. Całości dopełniły czerwone paznokcie i usta oraz klasyczny makijaż (cieliste cienie do powiek zblendowane w zewnętrznych kącikach z ciemniejszymi cieniami, czarne zrobione eyelinerem kreski, dobrze wytuszowane rzęsy, bronzer i odrobina rozświetlacza). I żadnej już oprócz kolczyków biżuterii.
Usłyszenie polskiego hymnu w barwach nawiązujących do narodowej flagi i w wiszących w uszach symbolach walki o to, by ten kraj stał się mądry, tolerancyjny i otwarty było doświadczeniem niezwykłym, na które długo czekałam. Dawno już temu pokornie i bezrefleksyjnie przyjęłam narrację zidiociałego, nakręcanego spiralą nienawiści i własnych kompleksów dopuszczonego wreszcie do głosu plebsu, w myśl której jestem gorszym sortem czy nie-Polakiem. Otóż oprócz bycia Europejką, jestem też dumną Polką, córką człowieka, który zmienił muzyczną historię tego kraju, wykształconą, uwrażliwiającą innych na język ojczysty kobietą. Zamanifestowanie tego strojem dało mi dużą siłę. Plus… po raz pierwszy pojawiłam się na tym festiwalu z Mężczyzną, z którym nie boję się niczego. Nawet białej sukienki.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🪗 ***** ***

Jedną z istotniejszych rzeczy w planowaniu warszawskojesiennych stylizacji są sale, w których odbywają się koncerty. Począwszy od takiej oczywistości jak schody (do krainy schodów, czyli Studia S1 nigdy nie włożyłam szpilek, które miałyby więcej niż dwanaście centymetrów), przez rodzaj oświetlenia, którego możemy się spodziewać w ewentualnych przerwach, na szeroko pojętym klimacie miejsca skończywszy. Akurat ATM Studio, w którym w tym roku odbywała się większość festiwalowych koncertów, jest miejscem zupełnie niezobowiązującym, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że dla festiwalowych gości zamiast wielkiego, pustego wieczorową porą parkingu wyznaczono specjalne miejsca parkingowe w błocie między płotem a toi toi’ami.
W sobotę 18.09 koncert wieczorny odbywał się w ATM-e, a nocny w klubie Pardon, To Tu, mogłam więc trochę poszaleć. Jeszcze jednym z moich przedfestiwalowych zakupów były wysokie czarne kozaki za kolano na – szok i niedowierzanie! – płaskim obcasie! Nie ukrywam, że od wielu lat o takich marzyłam. Jestem przyzwyczajona do corocznej warszawskojesiennej martwicy stóp pojawiającej się mniej więcej w połowie festiwalu, ale prawda jest taka, że na co dzień w szpilkach nie chodzę (choć mam ich tyle, że mogłabym otworzyć Muzeum Buta). Wbijam się w nie od święta i na ten właśnie jeden wrześniowy ponad tydzień. Nie jest to dla stopy mała zmiana, bo obcasy moich szpilek mają od dziesięciu do piętnastu centymetrów. (Kiedy na warszawskiej Pradze musiałam podejść w tych najwyższych do zamówionej po koncercie taksówki, pomyślałam, że w razie ewentualnego niebezpieczeństwa mogłyby stanowić idealną broń, gdyby je na czas wyjąć z dziury w chodniku, ale na szczęście nocą nie jest niebezpiecznie, bo na ulicach na ogół nikogo przecież nie ma.)
Nieprzyzwoicie długie i piękne kozaki na płaskim obcasie, które już jakiś czas temu zapragnęłam sobie sprawić, miały być łącznikiem między światem wygody a światem elegancji i seksapilu. Bo wiele rzeczy można w moich szpilkach robić, ale chodzenie pozbawione cierpienia na pewno nie jest jedną z nich.
Nie chcę się tu zbytnio rozpisywać na temat opieszałości (i działu odpowiedzialnego za kontakt z klientem) sklepu SAWAY, ale już ponad miesiąc po planowanym terminie dostawy doszły do mnie jedne z najwygodniejszych i najlepiej uszytych butów, jakie kiedykolwiek miałam (dodatkowo w naprawdę konkurencyjnej cenie).
Moja sobotnia czarno-biała stylizacja łącząca niezobowiązującą elegancję z erotycznym pazurem (czarna klasyczna bluzka z głębokim dekoltem, znalezione lata temu w lumpeksie do pewnej sesji zdjęciowej czarne spódniczko spodenki, gruby asymetryczny pasek, biała oversize’ova koszula z H&M, czarny kapelusz), miała pokazać po pierwsze, że można bez szpilek, po drugie, że można w kapeluszu, a po trzecie, że ***** *** i Konfederację!

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🪗 Pilna uczenNica

Spódnicę w szkocką kratkę nabyłam już jakiś czas temu w celach terapeutycznych, żeby udowodnić sobie samej, że mogę nosić krótkie spódniczki. Pamiętajcie, żeby nigdy nikomu nie pozwolić sobie wmówić, że nie możecie – lat przed trzydziestką nikt Wam nie zwróci! Spódniczko spodenki to inna para kaloszy, jest w nich pewien rodzaj asekuranctwa. Bardzo lubię swoje, jednak jakiś irracjonalny, wyniesiony z domu lęk przed spódniczkami sprawił, że buduję z nimi relację zupełnie od podstaw. Bo czemu nie chcemy odkrywać nóg? Z obawy przed ich krytyką? Istnieją ludzie, którzy krytykują mój umysł – czemu właściwie ewentualna krytyka moich nóg miałaby przejąć mnie bardziej?
Bluzkę z Zary wypatrzyłam również za naprawdę śmieszne jak na tą firmę pieniądze na pchlim targu w Oliwie. Nie przeszkadza mi w niej nawet brak dekoltu, bo i tak robi robotę. Idealnie pasujące do jej frędzli frędzlowe kolczyki doskonale ją dopełniają.
Dosyć zabawne wydaje mi się to, że strój, który roboczo nazwałam pilna uczenNica, włożyłam na koncert, który opisałam następującymi słowami:

Jednak na łopatki rozłożyły mnie dopiero wypowiedziane kobiecym głosem słowa: „Zaskoczyło mnie, że moje ciało może wytworzyć męskie ciało”.
Ta informacja po zakończeniu edukacji na poziomie podstawowym właśnie nie powinna zaskakiwać, a mam wrażenie, że przy obecnym poziomie szkolnictwa coraz częściej niestety będzie. Kolejna smutna konstatacja.

– fragment wpisu 64. Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień” (2021)

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🪗 W kratkę

Podekscytowana wizją posiadania kozaków (a na ekscytację – o czym wspominałam – od momentu zakupu do momentu ich dostania czasu było rzeczywiście sporo), nakupiłam na chybił trafił rajstop, które w moim odczuciu na pewno do czegoś będą pasować. No i te w czarno-białą pepitkę z czerwonym lampasem z przodu i czarne gładkie z tyłu zaskoczyły mnie, stanowiąc jednak pewne wyzwanie. Wyciągnęłam z szafy również niemal nieużywaną z wyżej wyjaśnionych powodów czarną futrzaną spódniczkę z którejś z sieciówek, ale z obcisłym prostym czarnym golfem i czarnymi kozakami razem było dość mdło i smutno.
Asem w rękawie był kolejny przedfestiwalowy zakup w jednym z (chyba najdroższych!) katowickich lumpeksów – biało-czarny oversize’owy żakiet na jeden guzik z nieoczywistą podszewką w kolorze cappuccino w brązowo-zielone wzory. Pozornie niepasujące do siebie kratka i pepitka zaczęły mieć w tym połączeniu sens. Nisko upleciony kok spięłam czarną imitującą skórę gumką. Żakiet ozdobiłam dwiema strajkowymi przypinkami („Strajk Kobiet” oraz „Wydupcać”), co idealnie korespondowało z plastikowymi kolczykami błyskawicami oraz maseczką w ten sam wzór.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🪗 Jeśli nie wiadomo o co chodzi…

Brzydkie, bezpłciowe miejsce, do jakich niewątpliwie zalicza się – nawet po remoncie – Akademia Muzyczna (przepraszam, Uniwersytet!) wymaga pięknych stylizacji, robiących mu kontrast. Tu w kwestii inspiracji z pomocą zawsze przychodzi Mondrian. Nie umiem sobie nawet przypomnieć skąd mam tę sukienkę, ale liczy już trochę lat (pozowałam w niej na sesji TaLala Strych), a niedawno sobie o niej przypomniałam. Olśniło mnie, że dobrze się skomponuje z oversize’owym musztardowym sweterkiem, któremu odpowiedni fason nadał pasek z przodu (tył swetra luźno puściłam na wierzch). Musztardowa futrzana gumka dopełniła całości wraz z takim samym kolorem paznokci, a także ręcznie robioną biżuterią, którą kupiłam ponad rok temu na Jarmarku Dominikańskim na pierwsze spotkanie z Tymańskim (z jakiegoś powodu skojarzyła mi się swoją formą z kurami).

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🪗 Pani Jesień

W poprzednie święta dostałam pod choinkę piękne, efektowne długie okrycie wierzchnie z frędzlami, którego chyba nie można nazwać ponczem, bo nie wkłada się go przez głowę. Czarne w kremowe wzory, zapinane broszką i paskiem, sztywne i ciepłe (z dodatkiem wełny) jest dla mnie stylową kwintesencją jesieni. Wystarczyło włożyć pod spód jakąkolwiek długą czarną bluzkę i czarne spódniczko spodenki, żeby już prawie to mieć. Nie jestem największą fanką łączenia czarnego z brązowym, ale tu wykończenia były dla mnie oczywiste – brązowe rzemyki, imitacje brązowej skóry oraz miedziany pierścionek w kształcie róży, który kupiłam jeszcze chyba w podstawówce (albo wczesnym liceum) doskonale się sprawdziły. Całość przełamałam brązowo-czerwoną torebką oraz rajstopami w kolorze o wdzięcznej nazwie ferrari. Bardzo o nie dbam, bo to prawdopodobnie jedyne ferrari, na jakie sobie mogłam pozwolić.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🪗 Pani Jesień 2

Oversize’owy musztardowy sweterek z wtorku miał swoją drugą odsłonę w czwartek, również z paskiem z przodu i tyłem puszczonym na wierzch. Tym razem z nabytymi do niego specjalnie na blogową sesję rajstopami. Doskonale się tu sprawdził wspomniany wyżej komplet spinek i kolczyków w barwach żółtojesiennych liści (kupiony w H&M na wyprzedaży) oraz moje marzenie sprzed wielu, wielu lat, czyli… jesienne eleganckie szorty. Nabyłam je w zakopiańskim lumpeksie za 7 zł (a moja radość z ich posiadania – bezcenNa!).

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🪗 Strajk, Bitches!

Są takie chwile, kiedy mamy silną potrzebę zamanifestowania czegoś i moda daje nam do tego wspaniałe narzędzia! Czułam, czułam cała sobą (i intuicja mnie nie myliła), że w piątek spotkam się z kimś, komu partia obecnie rządząca zaczadziła umysł i choć nie mamy już ze sobą o czym rozmawiać, chciałam być jak niewygodny, uwierający, wywołujący dyskomfort (nieuświadamiany, ale jednak) wyrzut sumienia.
Czarne body z głębokim dekoltem, tradycyjne spódniczko spodenki i gruby pasek, czarne rajstopy imitujące pończochy z czerwono-białymi elementami, żakiet, który już opisywałam (do tej stylizacji rozpięty), plastikowe kolczyki z błyskawicami i taka maseczka oraz mały koczek spięty gumką w biało-czarną kratkę, a wszystko to dopełnione burgundowym kolorem paznokci i cienia do oczu. Chcecie z nas kobiet zrobić grzeczne, uległe, skromne, posłuszne cnotki? #Wypierdalać

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

🪗 Glow

Koncert finałowy w Sali Koncertowej Filharmonii Narodowej znowu wymusił większą elegancję i odejście od koncepcji przemycenia w strojach jesieni. Za nic nie chciałam już jednak wracać do szpilek. Z pomocą przyszła klasyczna mała czarna. Ponieważ w tym roku nie było bankietu (i mojego długo oczekiwanego ciepłego białego wina), postanowiłam sama stać się upragnionym balem – przynajmniej ze stroju. Oversize’ową morską cekinową marynarkę kupiłam wiele lat temu w outlecie Mohito i była prezentem dla mojej mamy, która z niezrozumiałych dla mnie przyczyn nigdy nie odważyła się jej założyć, przez co stałam się jej nową właścicielką (nie, nie żałuję, przeciwnie – bardzo Ci dziękuję!)
Całości dopełnił morski cień do oczu i intensywnie różowe (czego niestety nie widać na zdjęciu) usta.

fot. Bożena Szuj/Marianna Patkowska

P.S. Na deser mogę umieścić tylko jedną piosenkę bogini Beyoncé!