„Zimna wojna”

scenariusz: Paweł Pawlikowski, Janusz Głowacki
reżyseria: Paweł Pawlikowski
gatunek: dramat
produkcja: Francja, Polska, Wielka Brytania
rok powstania: 2018

pełny opis filmu wraz z obsadą

Z filmem „Zimna wojna” mam pewien problem, choć ciągle nie do końca umiem go sprecyzować. Dzieło, które dostało Złotą Palmę w Cannes za reżyserię musi być wybitne. I część mnie czuje, że jest. Wyszłam z kina poruszona i przepełniona emocjami. Pomógł dopiero bardzo długi spacer, dający ukojenie kotłującym się we mnie myślom. Filmu jednak nie udało się „wychodzić” – pozostał we mnie, choć ciągle nie jestem przekonana, czy sobie tego na pewno życzyłam.
Mam też – po późniejszych dyskusjach ze znajomymi – wrażenie, że publiczność podzieliła się na tych, którzy oczarowani przedstawioną historią miłosną nie umieli i nie chcieli zaakceptować zakończenia filmu (którego oczywiście nie zdradzę) oraz na tych, których historia miłosna nie przekonała, a zakończenie właśnie zelektryzowało i porwało. Co prawda nie poznałam jeszcze nikogo, kto – jak ja – skłaniałby się ku tej drugiej postawie, ale być może jest nas więcej.
To, co poruszyło mnie w filmie najmocniej to chyba czasy, które bardzo wiernie opisuje. Wszyscy wiemy z historii (a część z nas to przecież pamięta) jak wyglądały, jednak przymus wejścia w nie na niespełna półtorej godziny był dla mnie wstrząsający. Nie dlatego, żebym dowiedziała się czegoś nowego. Bardziej chyba uświadomiłam sobie, jakim koszmarem musiało być wtedy życie. Życie, w którym nie było miejsca na indywidualność, samodzielne myślenie i oryginalność. Nagromadzenie postaw, które uważam za najplugawsze (skoncentrowane głównie w postaci granej przez Borysa Szyca) przyprawiło mnie o mdłości. Bolesne też było uświadomienie sobie, że nie są wyłącznie pomrukiem czasów słusznie minionych, lecz czymś, co znów współcześnie zdaje się wypełzać na powierzchnię.
Z tej szarości i umiłowania wszystkiego co proste, rubaszne i swojskie, wyłania się on – Wiktor (grany przez Tomasza Kota). Postać, która w luźny sposób nawiązuje do Tadeusza Sygietyńskiego – twórcy „Mazowsza” (co też stanowiło dla mnie pewien problem, bo jest we mnie spory bunt przeciw cepelii – bardzo cenię autentyczność, brud i niedoskonałość muzyki ludowej i wszelkie, nawet najpiękniejsze jej aranżacje, uważam za gwałt na niej). Mężczyzna delikatny, wrażliwy i bardzo zamknięty w sobie – doskonały kompozytor i pianista. Artysta. Spośród rekrutowanych przez niego do zespołu ludowego „Mazurek” młodych muzycznie uzdolnionych osób intryguje go najbardziej charakterna Zula (Joanna Kulig). I od tego czasu reżyser próbuje nas przekonać o miłości, która połączyła tych dwoje. Ja jej niestety nie dostrzegam. Słyszę, że się (i nas) o niej zapewniają, od połowy filmu jestem też w stanie uwierzyć Tomaszowi Kotowi, że jego postać jest rzeczywiście zakochana, jednak nawet w scenach największej bliskości (może z wyjątkiem jednej sceny w Paryżu) nie czuję absolutnie żadnej chemii między tymi ludźmi. Innym moim problemem jest ten, że nie rozumiem postępowania Zuli (nie rozumiałam też kilku wypowiadanych przez nią kwestii i – sądząc po reakcji widowni i rozlegających się z sali pytaniach „co?”, nie tylko ja – innych aktorów rozumiałam, więc do końca nie wiem, czy wina leży po stronie dźwiękowca, czy jednak Joanny Kulig). Nie muszę się z nim zgadzać, ale nie rozumiem z czego wynika. Widzę prostą, prymitywną i bardzo przeciętną dziewczynę z ciężarem kompleksów na plecach i ani nie bardzo wiem, co Wiktora w niej zachwyca, ani nie bardzo wiem, czemu ona ciągle komplikuje sobie i jemu życie. Tym bardziej mi szkoda, bo sama Joanna Kulig mnie już dawno temu zachwyciła swoją bardzo nieoczywistą urodą, fantastycznym ciałem i nieprawdopodobnym głosem. Zachwyciła mnie też swoją energią. Pewnym więc rozczarowaniem było dla mnie nieskorzystanie w filmie z jej warunków i niestworzenie dla niej postaci, która byłaby ciekawsza, bardziej wyraźna (choć scena, w której upija się w barze i tańczy na stole jest fantastyczna). Nie mogłam w pewnym momencie pozbyć się wrażenia, że jednak nie każdy wrażliwy mężczyzna, będący wspaniałym artystą, jest Wyspiańskim, żeby się tak znakomicie odnaleźć u boku prostej chłopki. Tutaj czegoś mi zabrakło.
Nie oczekiwałam, że wraz z Wiktorem sama się w Zuli zadurzę, ale że ich uczucie będzie dla mnie przynajmniej wiarygodne. Dla przykładu w mojej ukochanej powieści o miłości, „Lolicie”, Vladimir Nabokov rysuje nam postać dziewuchy, której nie sposób polubić – jest kapryśna, rozpuszczona, złośliwa, okrutna i straszna, jednak rozumiemy zakochanego w niej po uszy Humberta Humberta. Może nie podzielamy jego ekscytacji, ale jednak wierzymy mu. Inna sprawa, że opisana przez Nabokova miłość jest toksyczna, a jej niemożliwość wyznaczają granice prawa, jednak myślę, że najlepszy pisarz w historii literatury światowej jest zawsze dobrym wzorcem.
Uczucie Wiktora i Zuli było na zwiastunach i plakatach filmu określane jako „miłość niemożliwa”. Jednak zastanawia mnie, czy ta jej „niemożliwość” nie była trochę, przepraszam, że użyję tego słowa, przekombinowana. Bo w realnym życiu, choć lubimy melodramaty i banalne slogany w stylu miłość to ból, jednak póki za skonsumowanie związku nie grozi nam prokurator (kazirodztwo czy pedofilia za zgodą osoby nieletniej – bo w innej sytuacji to gwałt), miłość jest niesłychanie prostą, klarowną i piękną sprawą. A na drodze do szczęścia głównych bohaterów nie stały właściwie żadne czynniki zewnętrzne.
Film na pewno zachwyca niesamowitymi ujęciami i artystycznym klimatem oraz muzyką (która jeszcze długo po seansie rozbrzmiewa w naszych uszach i od której trudno się uwolnić, choć po jakimś czasie zaczyna się to robić męczące). Zachwyca i porusza.

P.S. Pierwsze wrażenia po wyjściu z kina (i spacerze), które opisałam na gorąco na portalu społecznościowym, skłoniły mojego wspaniałego wykładowcę ze studiów, Jerzego Sosnowskiego – któremu zawdzięczam to, że (i jak) piszę – do sformułowania tezy, że mój odbiór tego filmu jest „negatywem jego odbioru”. Ponieważ wydało mi się to bardzo ciekawe, załączam także link do jego recenzji tego filmu (link TUTAJ).

ZWIASTUN: